style='font-size:21pt;line-height:100%'>
Wojna w
tchnieniuAutor: Muddgutts
Tytuł
oryginału: ‘War within a breath’
Oryginał:
href='http://fanfiction.portkey.org'
target='_blank'>www.fanfiction.portkey.org
Rozdział
I- Harry, obudź się.
- Harry...obudź się. – Głos
znowu się odezwał, tym razem poczuł małe potrząśnięciem na swoim ramieniu.
Poprzez lekką mgłę przyćmione światło wypełniało wilgotny pokój. Ciało go
bolało, czuł mrowienie, które wstrząsnęło barkami, kiedy się wyprostował.
Harry sięgnął po swój płaszcz i okulary. – Tonks? Kt...która jest
godzina?
Tonks przysunęła do siebie swoją różdżkę i klęknęła przy
jego łóżku.
- Słuchaj Harry, musimy ruszać. To miejsce nie jest już
bezpieczna.
Harry opadł cicho na łóżku z pomrukiem
niezadowolenia.
- No nie...dotarliśmy tutaj dopiero wczoraj i już
musimy wyjechać? Lepiej, żeby to nie była jedna z akcji Moody’ego, bo
inaczej przetransmutuję jego nogę w wykałaczkę. – Spojrzał na nią
czekając bez skutku na uśmiech.
Tonks wyglądała bardzo poważnie,
wstała zapalając lampę na szafce nocnej.
- Harry, nie mamy dużo czasu
na obijanie. Musimy spotkać się z Remusem i Kingsleyem za dziesięć minut. A
teraz ruszać się, wszyscy! – Jej ostatnie słowa były wypowiedziane
na tyle głośno, że obudziła nimi Neville’a i Rona.
- Co się
dzieje? – spytał Neville siadając na swoim łóżku. Ron cicho opadł,
zdejmując pościel ze swojej głowy.
Tonks podeszła do szafki, wyjęła
ich torby i rzuciła je na środek pokoju.
- Wstawać! Teraz!
Macie pięć minut, żeby doprowadzić się do ładu i być gotowym.
Harry
przyglądał się jej ciekawie przez minutę. Nie zachowywała się tak od tygodni
i jego żołądek opadł na myśl ostatniego razu, kiedy wszyscy zostali obudzeni
w środku nocy, żeby przeprowadzić się do nowego, bezpiecznego domu, prawie
przed dwoma tygodniami.
Ukrywali się w starej stodole, gdzieś
niedaleko Yorku. Wszystko było w porządku, dopóki z zimnego nieba nie
pojawili się Tonks i Remus na swoich miotłach, żądając by zebrali się i
wyjechali. Próbowali nie panikować i zabrać wszystkie swoje rzeczy, ale
Hermiona zaczęła się dusić kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma miotły. Wtedy
Harry zrobił jedyną rzecz, jaką był w stanie. Wciągnął ją na swoja miotłę i
odleciał. Po kilku przekleństwach i uderzeniach Hermiona uspokoiła się.
Spojrzała na starą stodołę ponad ramieniem Harry’ego. Nie więcej jak
dwie minuty po tym jak wylecieli, duża grupa Śmierciożerców pojawiła się
przed budynkiem. Widok stodoły płonącej na tle nieba wciąż trapi ją w jej
snach.
Harry wyskoczył z łóżka i zaczął wrzucać wszystkie szkolne
książki i ubrania do kufra. Rozejrzał się po pokoju szukając czegoś, o czym,
mógł zapomnieć. Zauważył, że Neville robi to samo, ale Ron wciąż nie
wstał.
- Hej, Ron! Wstawaj albo będziesz musiał tutaj zostać,
stary!
Harry nie zaczekał na Rona, bo usłyszał obcasy Tonks za
drzwiami pokoju. Poruszały się szybko od jednych drzwi do drugich. Tonks
odwróciła się i zatrzymała Harry’ego przed wejściem do
pokoju.
- Hm Harry, może ja powinnam pierwsza, ha?
Harry się
zmieszał. Wiedział, że czas był najważniejszy, ale chciał tylko tam się
dostać i pomóc Hermionie w pakowaniu; to bez wątpienia opóźniłoby ich
wyjazd. Zauważył uśmiech Tonks i nagle zaświtało mu w głowie, że dziewczyny
mogą nie być jeszcze ubrane. Zarumienił się i podparł o ścianę.
-
Och... no tak.
Tonks przecisnęła się przez drzwi do pokoju trzymając
wysoko różdżkę, oświecającą jej drogę.
- Moje panie, czas wstawać
– nakazała. Harry mógł usłyszeć z zewnątrz pokoju jak budzą się do
życia. Dokładnie sprawdził wszystkie zapięcia w kufrze i ściągnął je
mocniej. Zakręcił się w małym kółku sprawdzając swoje kieszenie.
-
Różdżka, jest. Pieniądze, są. Zdjęcia? – jego palce przebiegły przez
całą długość spodni, później do kieszeni koszuli i głęboko westchnął z ulgą,
kiedy zdjęcia same wypadły. Podniósł je, przesunął do światła dobiegającego
z uchylonych drzwi i spojrzał na nie. Kiedy całe to szaleństwo rozpoczęło
się w pierwszym tygodniu lata, wyjął dwie fotografie z albumu; reszta mogła
zostać w jego niepotrzebnym bagażu. Jedno było bardzo stare i zniszczone;
pochodziło z dniu ślubu jego rodziców. Jego matka, ojciec i Syriusz
pomachali mu, uśmiechając się radośnie. Drugie zdjęcie przedstawiało Rona,
Hermionę i jego samego z ich pierwszego roku. Uśmiechnął się i wtedy wszyscy
poruszyli się i uścisnęli.
Drzwi sypialni otworzyły się, w których
pojawiła się Tonks.
- Harry, idę zamknąć tylne wejście i okna.
Upewnij się, żeby wszyscy byli przed frontowymi drzwiami gotowi do drogi jak
tylko Remus przyjedzie samochodem. OK.?
- Samochodem? Jakim
samochodem?
- Kingsley pożyczył jeden z Ministerstwa. Najlepiej jak
nie będziesz o tym za dużo myślał, Harry. Po prostu się rusz, co? –
Zakończyła Tonks i szybko zeszła na dół do salonu. Harry wzruszył ramionami,
przestając myśleć o informacji, wsunął zdjęcia do tylnej kieszeni dżinsów,
zapukał głośno w drzwi i mocno je pchnął.
Ginny o mało na niego nie
wpadła, kiedy wybiegła z łazienki trzymając wszystkie swoje kosmetyki.
– Uważaj, Harry! – Luna otworzyła jej torbę, a Ginny
wrzuciła je do środka. Hermiona była zajęta szukaniem czegoś pod
kołdrą.
Harry nie przejmował się i nie zapytał o pozwolenie, tylko
podszedł do jej szafki nocnej i podniósł plecak z podłogi. Z zadziwiającą
szybkością pozbierał jej książki, pergamin, pióra i ubrania. Hermiona nawet
tego zauważyła, bo właśnie próbowała sięgnąć po coś co upadło jej między
ścianą, a łóżkiem.
-No nie... jeszcze trochę – powiedziała
wyciągając znowu rękę w wąską przestrzeń. Harry przyglądał się jej przez
chwilę z uśmiechem. Wyglądała na o wiele starszą porównując ze zdjęciem z
pierwszego roku. Jej ciało dojrzało i będąc uczciwym przyłapał się ostatnio
na zbyt częstym gapieniu się na nią. Była teraz zadziwiająco piękna,
przynajmniej dla niego, wydawało mu się, że dla Rona też, ale Ron nigdy by
mu się do tego nie przyznał. Harry przytrzymał się o ramę łóżka, mocno nim
szarpnął i odsunął od ściany.
Zaskoczona Hermiona wydała z siebie
krótkie „och” i zobaczyła Harry’ego stojącego przy łóżku.
Uśmiechnął się do niej.
- Chodź, pospiesz się. Mam wszystkie twoje
książki i papier – powiedział, przerzucając jej plecak przez ramię.
Podniosła zgubioną rzecz zza łóżka i usiadła; był to jej organizer. Mała,
czarna książeczka wyglądała na gotową do użycia, było w niej mnóstwo
wielokolorowych kartek wystających ze środka.
- Dziękuję Ci ... Harry
– powiedziała, szeroko ziewając. – Mało dzisiaj spałam,
przepraszam.
Harry’emu też się zachciało ziewać i wyciągnął do
niej rękę. Chwyciła ją pewnie, wstała z łóżka, ale zachwiała się na śpiących
nogach i oparła się na nim, a jej głowa spoczęła na jego klatce piersiowej.
Harry rozejrzał się po pokoju. Ginny przyglądała się im z uniesionymi
brwiami.
- Kiedy poszłaś spać, Hermiono? – zapytała
Ginny.
Hermiona wyprostowała się i przetarła oczy.
- Wydaje mi
się, że około godzinę temu.
Harry wytrzeszczył oczy. Tak naprawdę to
nie było dla niego niespodzianką.
- Niech zgadnę, wypracowanie z
Eliksirów, tak?
Hermiona cofnęła się i zrobiła niezadowoloną
minę.
- Tak właśnie. Przynajmniej moje jest już gotowe. Ty na pewno
nawet nie drgnąłeś swojego i nie myśl, że dam ci przepisać. Mówiłam ci,
żebyś zaczął tydzień temu. – Harry otworzył usta, żeby powiedzieć, że
nie planował od niej przepisywać, kiedy nagle Ron wparował do
pokoju.
Przeleciał cały pokój wzrokiem, a później jego oczy spoczęły
z wyrazem dezaprobaty na Harrym, który stał ze swoim plecakiem i
Hermiony.
- Typowe... Hej zostawiłeś swoją miotłę. – Oczy
Harry’ego zwęziły się, kiedy usłyszał od niego słowo
„typowe”. Co to miało znaczyć?
Ron podszedł do nich i
podał Błyskawicę Harry’emu.
- Wygląda na to, że masz ręce pełne
roboty, więc wydaje mi się, że dzisiaj lecisz ze mną, Hermiono –
powiedział, wyglądając na bardzo szczęśliwego z tego powodu.
- O nie,
proszę, nigdy więcej latania – jęknęła Hermiona.- Jestem zbyt
zmęczona, żeby nawet myśleć o wdrapaniu się na miotłę.
Harry
wyszczerzył zęby.
- Dzisiaj nie lecimy, Kingsley zawiezie nas
samochodem.
- Co? Samochód? Gdzie on dostał samochód? – zapytał
Ron, a jego uśmiech spełzł mu po twarzy.
Harry wzruszył
ramionami.
- Nie wiem. Tonks powiedziała, że wziął z Ministerstwa i
razem z profesorem Lupinem będą tu lada moment. – Ron prychnął,
obrócił się na pięcie do drzwi i wyszedł wyglądając na
pokonanego.
Hermiona spojrzała pytająco na Harry’ego.
-
Czy on ma jakiś problem?
Harry chciał jej odpowiedzieć, kiedy nagle
podłoga drgnęła.
- Co to było? – zapytała Ginny. Wtedy to znowu
się wydarzyło i tym razem dłużej i głośniej.
Hermiona instynktownie
zrobiła krok bliżej Harry’ego.
-Co to za hałas? –
spytała. Harry nie był pewien co tworzy ten hałas, ale jednego mógł być
pewien. Nie mogli tu tak stać i czekać na najgorsze.
- Chodźcie,
wynośmy się stąd!
Rzucili się do drzwi, wybiegając prosto na
Neville’a.
- Co się dzieje? Dlaczego podłoga się trzęsie?
– spytał Neville, wyglądając raczej blado.
Ron stał na dole
przy głównym wejściu.
- Szybko, chodźcie. Co to jest?
Wszyscy
zebrali się przy drzwiach. Przy drodze duże sosny przebijały się przez
bezchmurną noc. Drzewa niebezpiecznie kołysały się, kiedy ziemia znowu
zadudniła. Hermiona cicho zapiszczała i przylgnęła do ramienia
Harry’ego.
- To ... to brzmi jak...
- Graup
– dokończył Harry – ale większe!
Ron chwycił
Harry’ego za ramię i obrócił go.
- Graup! Masz na myśli
tego pół-brata Hagrida i pół-olbrzyma?
Neville głośno przełknął
ślinę.
- Olbrzym! – Wszyscy wyjęli swoje różdżki i zaczęli
cofać się od frontowych drzwi.
Przez szyby patrzyli jak ziemia drży i
dużo drzew opada na trawnik, a wyżej na tle czarnego nieba widać było
kształt głowy. Szczęka Harry’ego opadła, kiedy olbrzym mający prawie
dwadzieścia pięć stóp, ukazał się w świetle księżyca. Harry’emu
przypominał groteskowo powiększonego Wikinga wyciętego prosto z książek
historycznych, w białej kamizelce zrobionej z futra wilka i rzemykach
nałożonych wokół stóp i rąk. Jego pięści były wielkości głazów, a stopy
większe od samochodu wuja Vernona. Kiedy olbrzym stanął między domem, a
drzewami, pojawiła się przy nim mała figurka. Był to Antonin Dołohow. Harry
by nigdy nie zapomniał człowieka, który prawie zabił jego najlepszą
przyjaciółkę, Hermionę, choćby był zamaskowany.
Krew się w nim
zagotowała i mocno przycisnął palce do różdżki myśląc o najgorszej klątwie,
jaką mógł użyć na Śmierciożercy. Usunął się z widoku szyby, zanurkował i
chwycił Hermionę.
- Na dół! Nie pozwólcie, żeby was zobaczył!
– Na rozkaz Harry’ego, wszyscy upadli na podłogę i przycisnęli
się do rogu ściany.
- Kto tam jest? Kogo widziałeś?- zapytała Ginny.
Harry zmarszczył się, myśląc co to może oznaczać, że Dołohow jest na
wolności. Ron zaczął wychylać głowę, żeby spojrzeć, co się dzieje, ale Harry
przycisnął go mocno do podłogi.
- Mówiłem, żebyś się nie
podnosił! Tam jest Śmierciożerca, który kontroluje tego
olbrzyma!
Ron wyszarpał się z jego uścisku.
-
Zjeżdżaj! Gdybyś to powiedział wcześniej, nie musiałbym patrzeć!
Prawda, mądralo?
Harry ścisnął zęby ze złości.
- Nie mam
czasu, żeby uzgadniać z tobą każdy szczegół. Po prostu trzymaj swoją
cholerną głowę na dole! Zrozumiałeś?
Ron przewrócił oczami i
cicho upadł między Luną, a Nevillem.
- Tak jest,
kapitanie.
Hermiona miała już dosyć.
- Wystarczy już, wy dwoje
uciszcie się! – odwróciła się do Harry’ego.- Co teraz
zrobimy? Nie możemy tutaj zostać i gdzie jest Tonks?
Z zewnątrz
wyraźnie było słychac głos Dołohowa, który krzyczał do olbrzyma. Mówił do
niego w obcym języku. Brzmiało to tak jak by prowokował go i namawiał do
dalszego szaleństwa. Nawet nisko na podłodze Harry mógł widzieć, jak olbrzym
sięga, wyrywa drzewo i odwraca się w kierunku domu.
- Harry!
Chodź, musimy stąd uciekać! – Hermiona błagała, łapiąc się za
ramię Harry’ego. – Proszę, to nie jest tego
warte.
Patrząc się na nią chciał wrzasnąć „Nie jest warte? Ten
człowiek prawie cię zabił! Powinien teraz siedzieć w
więzieniu!”. Kiedy jednak zobaczył strach w jej oczach, nie
potrafił nic powiedzieć i tylko przytaknął. Ron teraz opierał się o drzwi i
Harry wpadł na pewien plan.
- A więc musimy się dostać do tylnych
drzwi. Ron, ty prowadzisz.
Ron rzucił mu najgorsze spojrzenie od
czasu kiedy się poznali.
- Ja! Dlaczego ja muszę iść
pierwszy?
Harry chciał go uderzyć za bycie takim palantem.
-
Bo ja jestem kapitanem, pamiętaj – powiedział sarkastycznie. Ron
burknął.
Ginny pchnęła Rona z drogi i zaczęła się ruszać w stronę
tylnych drzwi.
- Och, wy dwaj, jesteście niemożliwi! Zjeżdżaj mi
z drogi, ty duży niemowlaku. – Przeszła szybko skulona przez salon.
Luna chwyciła lampę, ociągając się za Ginny, trzymając się blisko
Neville’a. Ron był teraz tak chętny do ucieczki, że praktycznie teraz
pchał Neville’a od tyłu.
Harry szybko spojrzał przez szybę i
zobaczył jak olbrzym zbliża się do domu i obraca sosnami dookoła swojej
głowy. Bez ostrzeżenia Harry chwycił Hermionę i przycisnął ją do
podłogi
- Wszyscy na dół! – krzyknął z całej
siły.
Pokoje, w których spali jeszcze piętnaście minut temu
eksplodowały. Szkło i drewno latało wszędzie i byli otoczeni przez chmurę
kurzu i śmieci. Pomiędzy krzykami Ginny i Luny, Harry mógł usłyszeć jak
fundament małego domu się zawala.
- Nic się nikomu nie stało? –
zapytał. Odpowiedzieli, że wszystko jest w porządku, ale nie mógł ich
zobaczyć, przez grubą warstwę kurzu pokrywającą jego okulary. Ron krzyczał
do Ginny.
- Idź... idź zanim zmiażdży nas na śmierć!
Harry
spojrzał na Hermionę i spotkał jej szerokie oczy i zauważył czerwone
policzki. Leżała płasko na plecach, a on na niej jak tarcza.
-
Wszystko OK? Chyba ci nic nie zrobiłem, prawda?
Wciągnęła głęboko
powietrze, tak że jej klatka piersiowa przycisnęła się do jego
brzucha.
- Nie, nic mi nie zrobiłeś.... dziękuję, Harry –
dokończyła, patrząc się przed siebie. Jej policzki i uszy spłonęły na
czerwono. Harry nie był na tyle głupi, żeby nie zauważyć w jakiej pozycji
się znajdują, ale teraz nie mieli tyle czasu na myślenie o tym. Jednym
szybkim ruchem, Harry wstał i pociągnął ze sobą Hermionę.
Powietrze
już było czyste i duże sosnowe drzewo zaczęło się kołysać. W każdej chwili
mogło upaść na dom. Nagle drzwi na końcu korytarza otworzyły się i pojawił
się w nich Śmierciożerca. Pośliznął się i jego ciało upadło na podłogę z
głuchym odgłosem tuż obok Ginny. Dała mu lekkiego kopniaka, żeby sprawdzić
czy jest przytomny, ale nie było żadnej odpowiedzi. W kuchennych drzwiach
stała Tonks trzymając w jednej ręce różdżkę, a w drugiej innego
Śmierciożercę.
- Pospieszcie się! – zawołała do zmieszanych
nastolatków. Nikt nie potrzebował większego zaproszenia. Wszyscy skierowali
się do pokoju. Jeszcze inny Śmierciożerca wpadł na pozostałości po kuchennym
stole, który został całkowicie rozniesiony. Okno w tylnych drzwiach też było
wybite, więc wyglądało na to, że dostał się do domu właśnie tamtędy, jeszcze
zanim zaczęli biec w stronę Tonks. Harry tylko raz widział walczącą Tonks, w
Departamencie Tajemnic, wtedy zrobiła na nim duże wrażenie. Była doskonałym
Aurorem, a dowód na to właśnie przeleciał nad podłogą pod postacią trzech
nieprzytomnych Śmierciożerców.
Tonks pchnęła Neville’a i Ginny
w stronę wyłamanych drzwi.
- Ruszcie się! Przestańcie się
gapić! Chcecie być naleśnikiem? – zaczęła wszystkich prowadzić w
stronę wyjścia i momentalnie zatrzymała się, aby spojrzeć na
Harry’ego. Szturchnęła go w ramię.
- Nic ci nie jest Harry?
Nie mogąc wydobyć z siebie głosu, tylko kiwnął głową. Kiedy Tonks,
Harry i Hermiona wybiegli z domu, usłyszeli echo, które wypełniło nocną
ciszę. Harry po raz ostatni spojrzał się za ramię i widział jak drzewo opada
na coś co teraz tylko przypominało dom. Wszyscy zanurkowali, żeby się ukryć
przed latającymi w powietrzu kawałkami drewna i szkła.
Olbrzym
chrząknął na widok swoich uciekających ofiar i w mgnieniu oka przeszedł
przez dom, aby ich dopaść. Hermiona pociągnęła do tyłu Harry’ego,
kiedy zasypał stwora deszczem zaklęć. Użył trzech oszałamiaczy, które odbiły
się boleśnie od ciała olbrzyma. Hermiona wrzasnęła Harry’emu do
ucha.
- To nie ma sensu Harry! Musimy uciekać!
Widząc,
że jego starania są bezskuteczne, odwrócił się w miejsce, gdzie przed chwilą
stała Tonks, ale teraz jej tam nie było.
Reszta grupy krzyczała do
nich, żeby uciekali przed olbrzymem, który zbliżał się w jednym celu –
żeby ich zabić. Biegli tak szybko, na ile tylko pozwalały im ich zmęczone
nogi. Znajdowali się w beznadziejnej sytuacji. Harry ciągnął za sobą
Hermionę. Błysk czerwonego światła, przeleciał mu nad głową. Słyszał jak
Hermiona wykrzykuje zaklęcia za jego plecami. Wiązka światła znowu go minęła
i rozbiła się o trawę tuż przed nimi. Harry odwrócił się i zobaczył Dołohowa
z różdżką w ręku, niezbyt daleko od nich.
- Koniec! Dość już się
za wami nabiegałem! – powiedział.
Hermiona spojrzała na
niego ze strachem w oczach.
- Harry! Co ty wyprawiasz? –
ściągnął ją na dół i wycelował swoją różdżkę w stronę Dołohowa wysyłając
zaklęcie jedno po drugim. Śmierciożerca łatwo ich uniknął, wykorzystując
gruz jako schronienia.
- Trzeba go oszołomić! Unieś to rumowisko
przed nim, żeby mógł łatwo w niego wycelować! – wrzasnął
Harry.
Próbując nie myśleć o nadciągającym olbrzymie, Hermiona
zaczęła unosić duże kawałki głazów. Utrzymywały się przez chwilę w
powietrzu, zanim uderzyły prosto w plecy Dołohowa. Kiedy skakał z jednej
strony na drugą, nie chcąc być zmiażdżonym, Harry skupił się na swoim
głównym celu i krzyknął.
- Incarcerous!
Liny wyleciały z
jego różdżki i obwiązały szczelnie Śmierciożercę.
Tonks pojawiła z
cichym trzaskiem tuż obok Hermiony i szybkim machnięciem ręki przywołała
różdżkę Dołohowa. W powietrzu słychać było głośny, świszczący dźwięk i nagle
bez ostrzeżenia Tonks i Hermiona zostały przewrócone na ziemię. Zanim
ktokolwiek wypowiedział jakieś słowo, ciemna plama przeleciała nad ich
głowami. Było jasne, że jest to ogromna ręka olbrzyma, który teraz wynurzył
się, żeby w końcu ich dopaść. W czasie ich małego pojedynku z Dołohowem
zapomnieli dlaczego uciekali z ich pierwszej kryjówki, ale teraz było za
późno. Byli w pułapce.
Ron i Neville obserwowali z przerażeniem jak
olbrzym wybrał sobie za cel Harry’ego i Hermionę, i był gotów do
uderzenia. Szczęka Rona opadła, A Ginny zaczęła mocno trząść jego ramieniem,
krzycząc:
- Zrób coś!
Kiedy nic jej nie odpowiedział,
odwróciła się do Neville’a i wyciągnęła go z szopy, gdzie się
ukrywali.
- Choodź, musimy go oszołomić!
Oczy
Neville’a błądziły między jego przyjaciółmi, którzy w każdej chwili
mogli być roztrzaskani, a Ginny. Z determinacją w oczach i głosie
powiedział:
- Jasne zaklęcia! Cokolwiek świecącego, po prostu
trzeba odwrócić jego uwagę!
Ginny szybko przytaknęła głową i
wypuściła iskrę w niebo. Była wystarczająca, żeby oświecić przestrzeń między
domem, a lasem.
Przez wiązki światła obserwowali jak prawe ramię
olbrzyma sięga, żeby złapać ich przyjaciół, kiedy przekłuwające białe
światło popłynęło przez teren i wystarczająco oszołomiło
stwora.
Głośne warczenie jakiegoś pojazdu odbijało się echem od drzew
i napełniło ich nadzieją. Czarny samochód Ministerstwa pojawiło się przed
ich oczami. Harry wyprostował się i uśmiechnął, kiedy auto zatrzymało się i
Remus Lupin z różdżką w ręku, wyskoczył z przedniego siedzenia.
-
Gdzie jest Harry? – zapytał Lupin.
- Tam! – wskazała
palcem Ginny.
Aportował się z niewdzięcznym trzaskiem między
Hermioną, a Tonks.
- Tonks! Łap Hermionę!
On sam złapał
Harry’ego i aportował się prosto do samochodu. Harry wcisnął się na
siedzenie obok Rona, a chwilę później Hermiona usiadła przy nim. Ginny,
Neville i Luna pomogli wejść Tonks do samochodu, która wylądowała na nogach
wszystkich pasażerów i zamknęli za nią drzwi. Przez tylne okno patrzyli się
jak zniszczony dom i wściekły olbrzym znikają im z pola widzenia. Odetchnęli
z ulgą.
Minęło piętnaście minut i po kilku niewygodnych ruchach,
zaczęli się ściskać i tłoczyć. Ron z desperacją próbował wyjąć nogi spod
Tonks, która rzuciła mu ostre spojrzenie.
- Słuchaj Ron, jeżeli
chcesz dotknąć mojego tyłka to proszę spróbuj, ale przestań tak wiercić
tymi stopami.
- Nie mogę nic na to poradzić, że jestem tutaj
najwyższy – jęknął, spoglądając na wszystkich dookoła. Tył samochodu
miał dwa siedzenia naprzeciwko siebie, ale z siedmioma osobami i ich
bagażami naprawdę musiało być trudno komuś o jego rozmiarach.
Hermiona szybko się rozejrzała i rozwiązała problem w
sekundę.
- O.K. wszyscy przesuńcie torby do drzwi.
Przyjęła
pół stojącą pozycję, powodując, że Ron ześliznął się z siedzenia.
-
Ron, przesuń się całkowicie w tamtą stronę – zrobił tak jak mu kazała
i Tonks z ulgą usiadła tuż obok niego. Harry jednak zauwazył mały
problem.
- Hm, Hermiono – powiedział – gdzie zamierzasz
ty usiąść? Właśnie pozbyłaś siebie samą siedzenia.
- Och –
odpowiedziała i zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Przygryzła wargę wymyślając
inne ustawienie dla tak dużej liczby osób.
- Ja sobie po prostu
usiądą na... – powiedziała, ale urwała kiedy samochód ostro zakręcił.
Hermiona podskoczyła do góry, uderzyła głową o dach i wylądowała na kolanach
Harry’ego, który instynktownie ją złapał.
- Hermiono, nic ci
nie jest?
Popatrzyła na niego z ukosa, gładząc się po głowie. Harry
ułożył swoje ręce przyzwyczajając się do jej pozycji. Nie mógł nic na to
poradzić, ale chciał się uśmiechnąć. Po tym wszystkim co ich spotkało,
myślał tylko o jej delikatnym i miękkim dotyku, zwykłym ludzkim kontakcie
mówiącym, że nie był sam w koszmarze, w który został złapany. Ona była
prawdziwa, wtedy i teraz, a nie tylko wspomnieniem z fotografii. Był pewien,
że życie to nie tylko cierpienie i ból, i kiedy odwrócił głowę i spojrzał na
ciemne niebo coś zaświtało mu w głowie. „Ona mnie rozumie. Zawsze mnie
rozumiała. Nawet Ron mnie tak nie zna jak ona”, uśmiechnął
się.
- Harry, jeżeli jestem za ciężka mogę się ruszyć, nie mam nic
przeciwko siedzeniu na podłodze.
Próbowała wstać, ale jego ścisnął ją
jeszcze bardziej. Szepnął jej w ucho przez gęste, brązowe włosy.
-
Proszę nie idź, jest naprawdę dobrze – Hermiona czuła jego oddech na
szyi, a po całym ciele przeleciały jej ciarki. Zagubiła się na chwilę myśląc
co się wydarzyło i jak miłe było siedzenie z Harrym w ten sposób. Tonks
szturchnęła ją w nogę.
- Hm – Uśmiech Tonks był złośliwy i jej
oczy świeciły, tak jak by chciały stwierdzić „Dobrze się
bawicie?”. Hermiona nie miała nic do powiedzenia i dalej patrzyła się
na Tonks i jej warga drgnęła. Tonks sięgnęła do szaty po różdżkę.
-
Mam dla ciebie prezent, Hermiono.
- Przecież ja już mam różdżkę, ale
dziękuję.
- Ale ta różdżka jest własnością naszego przyjaciela
Śmierciożercy, Antonina Dołohowa – Tonks powiedział zimno, podając
różdżkę Hermionie. Podrzuciła ją kilka razy, myśląc co z nią zrobić, ale
głos Harry’ego dobiegający zza jej pleców był niski i mocny.
-
Złam ją.
Mogła teraz zobaczyć twarz. Jego mina była czysta, a jego
przykuwające zielone oczy nawet nie drgnęły.
- Zrób to Hermiono. Złam
różdżkę, poczujesz się lepiej.
Hermiona spojrzała się na wszystkich w
samochodzie.
Ginny cała się rozpromieniła, Luna przytaknęła krótko
głową, a Neville uśmiechnął się robiąc w powietrzu ruch łamania różdżki.
Mina Rona była nieczytelna, ale powiedział:
- No już złam ją. Wiesz,
że tego chcesz.
Tonks popatrzyła się na nią ciepło i przekręciła
lekko głowę.
- Nic złego się nie stanie.
Kiedy Hermiona
odwróciła się do Harry’ego, chwycił jej ręce, położył na końcu różdżki
i powiedział:
- Zasłużyłaś na to, Hermiono. On już cię nie
skrzywdzi.
Jej oddech drgnął i ścisnęła mocniej różdżkę. Zgrzytnęła
zębami, zgromadziła całą swoją siłę i przełamała ją na dwa kawałki. Małe
cząstki ze środka wzniosły się w górę i wyleciały przez okno samochodu.
Wszyscy zaczęli się śmiać i powrócili do rozmów jakby to był czas porannej
kawy.
Hermiona opuściła głowę. Wypełniło ją uczucie ulgi. Oparła się
o Harry’ego, chwilę zaszlochała.
- Już dobrze. To
koniec.
Zamknęła oczy i wypuściła skomplikowane myśli z
umysłu.
Oboje zasnęli podskakując na tylnym siedzeniu, kiedy jechali
przez ciemną noc, kierując się do nowego bezpiecznego domu i zbliżając się z
każdym dniem do powrotu do Hogwartu.