

Prolog
Niebo miało barwę pomarańczową na myśl przypominającą wielką, soczystą pomarańczę. W pola widzeniu rozciągały się olbrzymie zielone tereny, góry i jeziora. Parę kilometrów dalej stał mały domek lestniskowy, gdzie stał młody chłopak czekający na kogoś niecierpliwie.
-Gdzie ona się podziewa!?- krzyknął ze złością.- Myślałem, że będziemy spędzać czas na czymś aktywniejszym niż gapienie się na góry!
-Nic dziwnego, że wziała.- powiedziała jakaś dziewczyna przed gankiem.-Skoro zamierzasz tak wrzeszczeć lepiej słuchać głupich ptaków.
Chłopak pokręcił głową i wszedł do środka.
Oparty o drzweo stał zielony rower, który należał do owej dziewczyny o której była mowa. Rzeczywiście wpatrywała się w góry z radością, że znowu wróciła w te spokojne strony. To było całkowite przeciwieństwo tego w czym mieszkała. W końcu pojechała na rowerze do domku, gdzie właśnie wyczekując na nią stał chłopak.
-GDZIE TY SIĘ DO CHOLERY PODZIEWAŁAŚ!?-wrzasnął, a oczy wyszły mu z orbit.
-Czekam na ciebie godzinę!
-Wyluzuj Colin.-odrzekła dziewczyna owijając włosami palce.-Podziwiałam widoki. Dawno tu nie byłam.
-No dobra bierz rower Ginny i zaczekaj tu.
-Jak nie zauważyłeś ja już mam ze sobą rower.-Ginny uśmiechnęła się lekko i zaczekała, aż Colin przyprowadzi tę osobę o której trąbił przez ostatnie dni.
Po chwili przed domem stała dziewczyna z którą rozmawiał Colin, gdy Ginny ogładała góry. Od razu poczuła niesmak, gdy na nią spojrzała. Przed nią stała wysoka blondyna ubrana w różowe dzinsy, różową i świecącą światełkami bluzkę, a na spodniach napis SEXY. Trudno jej się dziwić, że słodki wygląd Jenny, bo tak miał na imię ten różowy dziwoląg zbudził wyraźną niechęć Ginny.
-Choćmy już-powiedziała i wsiadła na rower.Colin i Jenny równierz to zrobili. (Jak się domyślacie rower Jenny równierz był różowy)Pojechali na jedną z najwyższych gór.
-Czy tu nie będzie groźnie?-spytała ze strachem Jenny.
-Uczyłem cię jeździć rok temu powinnaś dać sobie radę.-powiedział i pocałował ją czule. Ginny zrobiło się chwilowo niedobrze.
-Wiesz powinnaś ubierać bardziej elegancko-stwierdziła Jenny patrząc na poszarpane spodnie dziewczyny.-I przypomnij mi jak miałaś na imię?
-Ginny-powiedziała z zaciśniętymi zębami i zaczęła szybko pedałować, by uniknąć jej odpowiedzi. Gdy jeździli po małym lesie otaczającym połowę góry stanęli, by podziwiać widoki. Chłodne powietrze uderzyło ich w twarz.
-Ależ tu zimno-biadoliła Jenny.
Pod nimi rozciągało się olbrzymie urwisko usiane kamieniami. Mimo tego mrożącego widoku Ginny bardzo podobało się to miejsce.
-Czy ty umiesz nie narzekać?-spytała kpiąco Ginny.
-Ja...-jednak Jenny nie zdążyła dokończyć, bo nagle jej rower zaczął się zsuwać po urwisku.
-Co ty robisz!!!!!-krzyknęła Ginny.
-Niewiem nie mogę tego opanować POMOCY COLIN!-usłyszała.
Nagle przyjechał Colin.
-Gdzie Jenny?-spytał trzymając się za bok.-Złapała mnie kolka.
-Ona...pojechała tam-powiedziała drżącym głosem Ginny pomału otrząsając się z szoku widoku różowej dziewczyny pędzącej na przepaść pełną kamieni. Zeskoczyła z roweru i zaczęła zbiegać po urwisku.Colin ruszył za nią. Usłyszeli trzask. Pełna sprzecznych uczuć Ginny zbiegła na dół.
-ACH!-usłyszała i obejrzała się. Za nią leżał Colin z bolesnym wyrazem twarzy.
-Potknąłem się.-powiedział, a Ginny nie czekając zbiegła na sam dół.
-GINNY! Wracaj!-zabrzmiał głos zbolałego chłopaka.
Gdy wreście dotarła na dół jakimś cudem nie przewracając się zobaczyła zdemolowany różowy rower. Przełknęła ślinę i poszła dalej. Nagle zobaczyła Jenny leżącą twarzą do ziemi.
-Jenny?-spytała drżącym głosem Ginny obruciła ją.
-NIEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie było twarzy.Była tylko czerwona miazga, a w niej pare kamieni. Na jej dłoń kapała już obficie krew, a Ginny stała patrząc na coś co kiedyś było złośliwą dziewczyną.
-NIEEEEE!!!!!-wiedziała, że ten widok będzie ją prześladował całe życie...
I co?Podobało się?