Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

Drzewo · Standardowy · [ Linearny+ ]

> Dalia Slytherinu [zak], Czyli Erotyk Kulturystyczny

Dalia Slytherinu [zak]
 
Dobre - zostawić [ 8 ] ** [80.00%]
Słabe - wyrzucić [ 2 ] ** [20.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 10
Goście nie mogą głosować 
Toroj
post 29.07.2004 23:23
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Ostrzega się, że treści zawarte w ff mogą urazić osoby noszące bieliznę.

„Dalia Slytherinu czyli erotyk kulturystyczny.”

Millicenta Bulstrode rzuciła spojrzenie pełne nienawiści w stronę tej Granger. Co za pech! Że też musiało jej przypaść takie miejsce przy stole, z którego ma doskonały, odbierający apetyt widok na tę paskudną, małą, cherlawą, kudłatą szlamę. Szlamę z biustem nędzna czwórka...
Millicenta siąknęła ponuro nosem i szturchnęła widelcem leżący na talerzu kawałek gotowanego selera. Nienawidziła selera, zwłaszcza gotowanego. Otworzyła ukradkiem podręcznik do Transmutacji i ukrytą w nim broszurkę pod tytułem „Dieta selerowa – jak schudnąć dziesięć funtów w pięć dni”. Wyobrażona na fotografii czarownica była obłędnie smukła i machała do Millicenty ręką, szczerząc się jak optymistyczny rekin. Millicenta chętnie dziabnęłaby ją w oko widelcem. Jak na razie wynikiem diety był jedynie ocierający się już o granice obłędu wstręt do jarzynek, oraz stan permanentnego napięcia nerwowego.
- Co czytasz? – zainteresowała się jej sąsiadka, Phoebe Ray, usiłując zapuścić żurawia przez potężne ramię Millicenty.
- Nic – warknęła Millicenta, zatrzaskując podręcznik. – McGonagall zapowiedziała klasówkę.
- Na kiedy? – spytała dziewczyna, grzebiąc widelcem w zielonym groszku i najwyraźniej już błądząc myślami gdzie indziej. Sądząc po linii jej wzroku, były to okolice Blaise Zabiniego.
- Na jutro – skłamała Millicenta z satysfakcją. – Z całego semestru.
Phoebe kwiknęła rozpaczliwie, gwałtownie zaczynając przeszukiwać torbę szkolną.
- Chwila... z całego semestru? – ocknęła się raptem. – To powinno być zapowiedziane na dwa tygodnie z góry! I dlaczego reszta się nie uczy?!
Rzeczywiście, stół Slytherinu był dość wyluzowany, choć zwykle przed takimi pogromami atmosfera była nerwowa, a zagrożona zwierzyna szkolna zakuwała szaleńczo, nie odrywając oczu od podręczników i na oślep poszukując czegoś jadalnego na talerzach.
- O, pewno się pomyliłam – mruknęła Millicenta niedbale, z sadystyczną przyjemnością krojąc selera na ćwiartki. Zjadła kawałeczek. Bleee... Wielka Morgano, ileż to trzeba się nacierpieć, żeby poprawić sobie urodę.
Uniosła głowę, tocząc wzrokiem po obżerających się bezwstydnie Ślizgonach. Parkinson jedną ręką dziobie dystyngowanie groszek jak przerośnięta gołębica (rozumu ma tyleż samo co gołąb). Drugą trzyma pod stołem i, sądząc z rumieńców Malfoya, oboje są dość zaabsorbowani czymś innym niż jedzenie. Toran i Moon szepcą sobie coś nawzajem na ucho i co chwila parskają śmiechem. Obok Lestrange – co ta mała gnomka robi na prestiżowym miejscu zarezerwowanym dla piątoklasistów? – rzeźbi w ziemniakach puree koślawego kota, dorabiając mu uszy z plasterków ogórka oraz wąsy z zielonej pietruszki. Natomiast w dalszej perspektywie Millicenta zobaczyła męski profil siódmoklasisty Montague’a i raptem gwałtownie przełknęła ślinę.
Montague jadł kotleta. Wielki Hall i całe otoczenie przestało się liczyć. Montague kroił mięso... o Merlinie, mięso... na niewielkie fragmenty. Kawałki cielęciny jeden za drugim z gracją windowały się w górę na czubku widelca i znikały w ustach ścigającego Slytherinu. Millicenta z bolesną ostrością widziała każdy ruch jego szczęk i różowy czubek języka oblizujący zaokrągloną dolną wargę z aromatycznego sosu. Nad stołem unosiły się ekstatyczne zapachy pieczeni cielęcej i ryżowego puddingu z malinami, wprawiając biedną Millicentę w stan niemal narkotycznego upojenia. Osłabła Millicenta oczami wyobraźni nagle ujrzała samą siebie, jak z bojowym okrzykiem rzuca się poprzez stół – półnaga, wymalowana na niebiesko niczym Piktyjska wojowniczka – i przywiera ustami do ust Montague’a, wydzierając mu przemocą spomiędzy zębów kęs soczystej cielęciny. Chwyciła go obiema rękami za kark, czując pod palcami potężne mięśnie, a pod wargami słony smak jego krwi, sosu i szorstki dotyk zarostu. Wepchnęła mu do ust resztę kotleta i jadła wprost z niego, smakując w ekstatycznym uniesieniu imbir, kardamon i chrupiące skwareczki z bekonu, spocona z podniecenia, napięta, chwiejąca się na granicy spełnienia...
*
Renaud Apollon Montague pożywiał się w błogim spokoju kotletem cielęcym bez kości, nie mając pojęcia, że jest obiektem czyichś marzeń natury kulinarno-erotycznej. W głowie pojawiały się i znikały kolejne wykresy taktyczne przyszłego meczu z Krukonami. Niedawno przeszedł z drużyny rezerwowej do składu głównego i chciał wypaść jak najlepiej. Wokoło trwał codzienny rozgwar obiadowy, równie naturalny i powszedni jak otaczające go powietrze. Chłopak z roztargnieniem uniósł wzrok i bezmyślnie przesunął nim po stole Slytherinu, aż do momentu w którym jego spojrzenie zatrzymało się na dużej, krótko ostrzyżonej dziewczynie, wpatrzonej w niego łapczywie. Jeszcze nigdy w życiu nie poczuł się tak... wystawiony na cel. Dreszcz przeszedł całe ciało Montague’a – stado niewidzialnych mrówek przegalopowało po nim od czubka głowy, poprzez pierś, plecy i rejony rzadko omawiane publicznie, aż po czubki palców u nóg. Jak zahipnotyzowany królik, wystraszony Renaud nie mógł oderwać oczu od chłodnych, niebieskich oczu obserwatorki, która właśnie w niesłychanie seksowny sposób oblizała górną wargę. Łatwo mógł sobie wyobrazić, jak ta... (Na Merlina, jak ona się nazywa? Prawda, Bulstrode.) Bulstrode zrywa z niego ubranie i gwałci go tu na stole, publicznie... wśród półmisków z puree ziemniaczanym i groszkiem z marchewką.
Bulstrode przymknęła powieki i przesunęła palcem po uchylonych wargach.
Montague ogromnym wysiłkiem woli spróbował przełknąć to co miał w ustach. Zdradziecki kawałek cielęciny zmylił drogę i wpadł nie tam gdzie trzeba, a bohaterski ścigający zaniósł się okropnym, rozdzierającym kaszlem.
- No, no... Uważaj, koleś, bo się udławisz – rzucił jowialnie Vincent Crabbe, waląc kolegę między łopatki. Montague wypluł przeżuty kęs na obrus, złapał dech i otarł załzawione oczy. W stronę tej Bulstrode postanowił już na wszelki wypadek nie patrzeć.
*
Millicenta oprzytomniała, kiedy Montague się zadławił. Poczuła jak oblewa ją zdradliwe gorąco rumieńca zażenowania. Na miecz Slytherina, dobrze, że nikt tu nie umie czytać w myślach, bo musiałaby chyba utopić się w jeziorze. Co za wstyd, co za kompromitacja, co za... przyjemne wizje...
Od dalszych mąk psychicznych wybawiło ją przybycie spóźnionej, zmęczonej sowy pocztowej, która wylądowała przed nią z łomotem, przewracając solniczkę i dzbanek z sokiem porzeczkowym. Był to wielki puszczyk wirginijski, dźwigający niezbyt dużą, lecz widocznie ciężką paczkę. Millicenta osuszyła obrus zaklęciem, po czym odebrała od sowy przesyłkę. Ptak wyciągnął znacząco nóżkę, do której przywiązana była skórzana sakiewka. Millicenta spojrzała na rachunek i z westchnieniem włożyła do sakiewki dwanaście galeonów. Uj, drogo... Zadowolony puszczyk zabrał się do wybierania z półmiska resztek cielęciny, ku skrywanej zazdrości Millicenty.
- Co dostałaś? Co to jest? - zaciekawiły się natychmiast sąsiadki.
- Hantle – odparła Millicenta, dokładając sobie marchewki do selera. Serce biło jej tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Dziewczyny błyskawicznie straciły zainteresowanie. Cóż ciekawego mogło być w hantlach?
*
Wieczory w Domu Slytherin tradycyjnie spędzano w pokoju wspólnym, na odrabianiu lekcji i rozmaitych grach towarzyskich. Severus Snape patrzył krzywym okiem na uczniów włóczących się po mrocznych korytarzach, nawet jeśli byli to jego właśni wychowankowie. Czasem jednak udzielał dyspensy w szczególnych okolicznościach. Takimi okolicznościami była na przykład niemiłosiernie długa kolejka do urządzonej w lochach komnaty ćwiczeń, a sytuację dodatkowo komplikowało purytańskie zarządzenie wicedyrektorki, nakazujące rozdzielać ćwiczących chłopców od dziewcząt. (Jakby to mogło czemukolwiek zapobiec.) Na szczęście dziewczyn uprawiających ostre sporty w Slytherinie było jak na lekarstwo, więc Millicenta miała co drugi dzień między dziewiątą a dziesiątą błogosławioną samotną godzinkę, którą spędzała w oparach chłopięcego potu i skarpetek, waląc w worek treningowy i podnosząc sztangę, otrzymaną w prezencie gwiazdkowym. Tym razem, ledwo zamknęła za sobą drzwi, Millicenta z mocno bijącym sercem zabrała się za rozpakowywanie tajemniczej przesyłki. Uporała się z licznymi sznurkami i zaklęciem klejącym, po czym okazało się, że omyłkowo otworzyła dno. Na samym wierzchu leżały eleganckie hantle z uchwytem owiniętym skórą. Millicenta wyciągnęła je niecierpliwie i z łoskotem zrzuciła na podłogę. Pod spodem leżał periodyk traktujący o kickboxingu, który podzielił los hantli. Millicenta znacznie delikatniej wyjęła z pudełka żurnal mody, z zazdrością patrząc na okładkę, gdzie wydekoltowana wiedźma machała subtelnie różdżką, wyświetlając raz za razem napis: Co będzie modne wiosną? Nie czekaj do ostatniej chwili. Bądź piękna już teraz. Spojrzała na Millicentę krytycznie, wydymając z dezaprobatą usta. Dziewczyna pokazała jej język i rzuciła czasopismo na ławę do robienia „brzuszków”. Z samego dna, ostrożnie, z zapartym tchem wydobyła najbardziej oczekiwaną i wytęsknioną część swego zamówienia.
Czarne koronki zalśniły w świetle pochodni, subtelny, przejrzysty jedwab miękko przesunął się po dłoni zachwyconej dziewczyny. Czując rozkoszny zawrót głowy przytuliła chłodną tkaninę do policzka, napawając się jej elegancją i delikatnością. Potem odłożyła ostrożnie koszulkę i znów sięgnęła do kartonika wyciągając parę koronkowych fig. Były bezwstydnie skąpe – właściwie kawałek jedwabnej szmatki ze sznureczkami. Starsza pani Bulstrode wolałaby umrzeć niż włożyć coś takiego. Młodsza zgodziłaby się umrzeć po przymiarce. Gorset stanowił godny dodatek do majtek. Czarny, połyskliwy, z czarnej koronki i jedwabiu w małe różowe motylki. Zapłoniona Millicenta błyskawicznie pozbyła się przyodziewku i włożyła wyzywającą bieliznę.
Na jednej ze ścian lochu od niepamiętnych czasów tkwiło duże lustro. Nie było nawet magiczne, co skrupulatnie sprawdzały kolejne pokolenia Ślizgonów. Po prostu kiedyś zostało wmurowane w ścianę i nikomu nie chciało się go usuwać, choć pomieszczenie służyło już rozmaitym celom, dopóki nie zrobiono w nim siłowni. Millicenta nieśmiało zerknęła na połyskliwą taflę. No cóż nie wyglądała może jak modelka z żurnala „Delicious Dessous” ale efekt był całkiem zadowalający. Millicenta nie była żadnym cudem, zdawała sobie z tego sprawę z bolesną trzeźwością. Po ojcu odziedziczyła grube kości i masywną budowę, po matce natomiast gęste, sztywne włosy nieokreślonego burego koloru, z którymi nie można było zrobić niczego sensownego. Kiedy miała dwanaście lat, w akcie buntu ostrzygła się po męsku i od tamtej pory konsekwentnie kreowała się na twardą chłopczycę, choć w głębi ducha bolała nad tym i piekielnie zazdrościła koleżankom mającym wzięcie. Natomiast w powiewnym kompleciku po raz pierwszy poczuła się lekko, powabnie i kobieco. Zerknęła na pergamin, dołączony do bielizny i przeczytała głośno: Charpente. Natychmiast potem straciła oddech, gdyż gorset zacisnął się bezlitośnie wokół niej, niemal zgniatając jej żebra. Na bezdechu znów popatrzyła w lustro i oniemiała. Koronkowa machina tortur ukształtowała jej figurę w formę nader seksownej klepsydry. Różowe motylki figlarnie przeświecały przez powiewną jedwabną szmatkę wierzchnią.
Millicenta Bulstrode w tejże chwili poprzysięgła sobie w duchu, że już nigdy nie założy tych okropnych barchanowych majtek, w które z upodobaniem zaopatrywała ją matka, nawet gdyby miała na nową bieliznę wydać całe kieszonkowe.
*
- Zapomniałem w siłowni swetra – zorientował się Montague, wychodząc spod prysznica i patrząc na stosik swoich ubrań.
- Jutro zabierzesz – powiedział Marcus Flint, wycierając włosy. – Już prawie cisza nocna.
- Coś ty, to markowy sweter, jak mi go ktoś rąbnie, to matka łeb mi upitoli przy samym tyłku.
- No chyba że tak. Leć. To w końcu na tym samym korytarzu, jakby coś to się Severowi wyłgasz.
Montague machnął różdżką nad swoją odzieżą, mamrocąc zaklęcie czyszczące. Ubrał się i już go nie było. Dystans między siedzibą Slytherinu a Komnatą Potrzeb Fizycznych, jak ją z przekąsem nazywali starsi uczniowie, przebiegł kłusem i na palcach, rozglądając się, czy gdzieś przypadkiem nie zalśnią złowróżbnie zielone ślepia Pani Norris. Pamiętał, że właśnie trwa pora przeznaczona na treningi dziewczyn, więc przezornie przyłożył ucho do drzwi, lecz panowała za nimi głucha cisza. Nie przeczuwając niczego złego, wszedł do środka.
*
Ściśnięta gorsetem Millicenta mogła zdobyć się jedynie na słabe „yyyyyyyyiiiiiiiiiii”, co zabrzmiało jak mysz przeciągana przez wyżymaczkę. Natychmiast zresztą zagłuszyło ją basowe „yaaaaaaaaah!!!” zaskoczonego Montague’a.
- Prze-prze-praaszam... – wybełkotał zbaraniały chłopak.
Millicenta znów kwiknęła cienko, usiłując się zasłonić rękami, co było z góry skazane na niepowodzenie. Renaud w panice rozejrzał się po sali. Jego sweter zwisał sobie najspokojniej z drążka. Wiedział, że powinien teraz jak najszybciej zniknąć, nim hałasy zwabią tu Snape’a, lub co gorsza Filcha, ale jednocześnie miał w pamięci długie kazanie matki na temat tego, jak luksusowa jest wełna mirbilonga i jaka była cena tego przeklętego ciucha. Rozpaczliwym szczupakiem rzucił się w stronę swojej własności, a następnie, już ze zdobyczą w garści, wypadł na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi, w które sekundę później coś potężnie huknęło. Wstrząśnięty chłopak pogalopował z powrotem do dormitorium, tuląc do piersi odzyskany sweter.
*
Millicenta, dysząc ciężko, wpatrywała się w drzwi, na których ciężkie hantle zostawiły całkiem wyraźne wgłębienie.
„Na Merlina, szkoda że nie trafiłam tego kretyna” – pomyślała, ale natychmiast się poprawiła. – „Kurczę, dobrze ze nie trafiłam, bo bym go zabiła.”
- Deficeler – mruknęła.
- Deficeler! – powtórzyła głośniej, lekko zaniepokojona i znów sprawdziła metkę.
- Déficeler... – W końcu wymówiła słowo z odpowiednim akcentem. Gorset puścił i nareszcie mogła normalnie oddychać. Cholerna francuska firma.
Przez resztę przydziałowej godziny boksowała i kopała worek treningowy, wyobrażając sobie, że jest to Montague. Mogła założyć się o cokolwiek, że ten palant rozpaplał natychmiast wszystko w pokoju wspólnym i właśnie zarykuje się wraz z kumplami, wyśmiewając się z niej. Rąbnęła w worek z takim impetem, że omal nie urwał się ze sznura. Jednocześnie była wściekła na siebie. Idiotka! Bezmyślna kretynka! Na mózg jej padło chyba jakieś zaćmienie, że nie zamknęła porządnie drzwi zaklęciem blokady.
*
Kiedy Montague wrócił, był czerwony jak piwonia i kurczowo przyciskał do piersi swój święty sweter, co Flint zauważył z niejakim rozbawieniem.
- Co jest? Zgwałcił cię kto, Rennie?
- Y-y... – wymamrotał Rennie przecząco. – Wi-widziałem tą... no... tę...
- McGonagall?
- Nie... No, tę... dziewczynę...
Flint uniósł brwi.
- Gołą? – upewnił się. Sądząc po stanie kumpla, wrażenie musiało być potężne. Biedny Ren. Muszą coś zrobić z tą jego nieśmiałością, bo w tych warunkach chłopak do końca życia zostanie dziewicą.
- W bieliźnie – sprostował Montague, w końcu przestając tulić sweter.
Z kąta ozwał się złośliwy chichot Pansy Parkinson.
- To dopiero musiał być wstrząsający widok. Bulstrode w biustonoszu. Jesteś pewien, że to nie była dojna krowa w staniku?
- Pansy... – odezwała się Toran, nie podnosząc nawet wzroku znad książki. – Masz coś do kobiet o pełnych kształtach? Ona przynajmniej ma na czym nosić stanik, w przeciwieństwie do niektórych obecnych tu osób. A propos, przysłali ci już ten eliksir na powiększenie atrybutów, który onegdaj zamówiłaś?
- Czego? – nadęła się Parkinson.
- Cycków, Pansy, cycków – rzuciła Toran niedbale, przewracając stronę. – Przepraszam, powinnam pamiętać, żeby się do ciebie zwracać twoim językiem. Każdemu według potrzeb jego.
Towarzystwo w salonie zarechotało radośnie. Większość pamiętała katastrofalne wyniki eksperymentu Pansy, która w trzeciej klasie próbowała sobie powiększyć biust zaklęciem i wylądowała w Ambulatorium z piersiami długości dwóch metrów, a do tego pokrytymi łuską. Do końca roku nazywali ją wtedy Flądrą, co doprowadzało ją do łez wściekłości. Wkrótce większość zebranych robiła ustami „rybkę”, mimo protestów Malfoya, który niezbyt entuzjastycznie próbował bronić swej mopsowatej bogdanki. W rezultacie obrażona Parkinson wyniosła się do sypialni, a reszta już w zasadzie nie pamiętała, od czego zaczęła się cała sprawa. Oprócz Renauda Apollona Montague, rzecz jasna.
*
Pośrodku zastawionego wszelakim jadłem stołu siedziała posągowa dziewczyna w kusej koronkowej bieliźnie. Zanurzała dłonie w stojącym obok torcie, a potem oblizywała kolejno każdy palec z bitej śmietany, patrząc na Renauda oczami niebieskimi i chłodnymi jak dwa jeziora.
- Chodź do mnie – powiedziała, wyciągając ramiona. – Chodź, pocałuj mnie mocno. Pragnę cię.
Jej usta były czerwone od lukru. Powoli, zmysłowo rozsmarowywała biały krem po nagich ramionach i piersiach ledwo przysłoniętych koronkami.
- Jestem taka słodka... chcesz tego. Chcesz, prawda?
Montague westchnął przez sen, uszczęśliwiony i oblizał się ze smakiem. Jego nozdrza drgały, łowiąc wyimaginowaną woń kremu śmietankowego i czekolady. Słodkie usta dziewczyny były coraz bliżej.
*
Millicenta błądziła w lustrzanym labiryncie. Ku swemu potwornemu zawstydzeniu, miała na sobie wyłącznie majtki. Na dodatek były to te potworne, barchanowe majtasy z gumką. Millicenta zasłaniała piersi rękami, szukając wyjścia spomiędzy luster, wściekła i nieszczęśliwa. Raptem w jednym z luster pojawiła się postać wysokiego, muskularnego chłopaka.
- Przepraszam – powiedział, patrząc na nią.
- Przepraszam – rozległo się z drugiej strony. Ten sam chłopak spoglądał z drugiego lustra.
- Przepraszam...
- Przepraszam...
- Przepraszam...
Postacie Montague’a mnożyły się w dziesiątki i setki, otaczając Millicentę nieprzebranym tłumem. A potem niespodziane poczuła ramiona otaczające ją od tyłu, czyjś – jego! – oddech na uchu i usta pożądliwie przywierające do jej szyi, a potem wilgoć języka, przesuwającego się po wrażliwej skórze.
- Co ty ro... – jęknęła słabo.
- Mrrrrrrrrrrrr... – odpowiedział Montague.
Millicenta poczuła, że sen rozwiewa się, ale mruczenie i wilgoć na szyi należały do świata jawy. Na pół śpiąca, sięgnęła ręką i natrafiła na coś miękkiego.
- Anette! Do diabła, pilnuj tego swojego kocura, bo nie ręczę za siebie!
c.d.n.

Ten post był edytowany przez Toroj: 29.07.2004 23:24


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
3 Strony < 1 2 3 > 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi(25 - 49)
..:Ala:..
post 15.08.2004 13:42
Post #26 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 30.06.2004




mnie to opowiadanie już zaczyna wciągać. Narazie jednak nie będę chwalić bo nie wiem co stanie się dalej. Mam jedynie nadzieje żę ta dziewczyna nie bedzie taka łatwa i będzie trzeba troszkę się pomeczyć aby mniec na swoim koncie u niej pare plusów bo nie lubie łatwych opowiadań typu już po nr 4 rodziale dziewczyna daje dupy chłopakowi tongue.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
daigb
post 15.08.2004 20:44
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 92
Dołączył: 25.05.2004

Płeć: Mężczyzna



wiesz poprzedniczko, ten fick od poczatku byl bardzo wciagajacy. no ale kazdego kiedy indziej moze cos wciagac lub zupelnie odwrotnie! ten part byl b. dobry - z reszta jak cale opowiadanie smile.gif ale najbardziej podobal mi sie fragment z profesorkiem S. smile.gif swietne dialogi! swietne opisy! po prostu swietne!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
matoos
post 15.08.2004 21:39
Post #28 

Wytyczający Ścieżki


Grupa: czysta krew..
Postów: 1877
Dołączył: 15.04.2003
Skąd: Ztond...

Płeć: Mężczyzna



Ala: Znając Toroj, żadnego, jak to ładnie ujęłaś, dawania dupy, nie będzie. To jest erotyk a ciebie najwyraźniej kręcą opowiadania z Kwiatu Lotosu. A tego ficka, jak już się skończy z czystym sercem będę mógł polecić ludziom z kwiatu z krótką notką - patrzcie i się uczcie jełopy...

Toroj - ujęłaś mnie za serce tym opowiadaniem. Jest takie... Śmieszne biggrin.gif Świetne, stonowane opisy zawierające tak śliczne porównania jakich nie widziałem nigdzie poza profesjnalnymi pisarzami... Na przykład to:

QUOTE
Modelka na fotografii zdecydowanie posiadała talię i bezwstydnie ją eksponowała, ku frustracji Millicenty. Zapewne w pojęciu projektantów z „Esthétique” przymiotami kobiety eleganckiej powinien być makijaż grubości solidnego średniowiecznego muru i biust, który robił wrażenie, że żyje na własny rachunek. W wyobraźni Millicenty mignął smakowity obrazek, jak sprężone do granic możliwości atrybuty kobiecości katapultują się z satynowego więzienia, z głośnym „pong”. Dziewczyna zachichotała złośliwie.


Po prsotu mistrzostwo.

Nie mam więcej pytań, czekam na więcej biggrin.gif

Zresztą tak naprawdę nawet erotykiem nie można tego nazwać... To jest komedia z elementami erotyku...

Ten post był edytowany przez matoos: 15.08.2004 21:40


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Selene
post 18.08.2004 19:50
Post #29 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 10
Dołączył: 01.08.2004




Toroj, kiedy znow coś napiszesz???


Bo piszesz świetnie (a nawet lepiej:D)


--------------------
"Pamięć to nie to, co stało się rok, miesiąc, czy nawet dzień temu. To miniona sekunda, chwila, w której przeszłość graniczy teraźniejszością, a ta z kolei ociera się o przyszłość. Jesteśmy uwięzieni we własnej świadomości w momencie postrzegania rzeczywistości. Przyszłości nie sposób udowodnić, przyszłość jest zagadką. Zawsze istniejemy tylko teraz, aż do śmierci."

"Piąta profesja", David Morrell


MY_THOUGHT - my page ;)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ellie
post 19.08.2004 13:35
Post #30 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 236
Dołączył: 16.05.2003
Skąd: Nowy Dwór Maz.




Toroj wróciła i jak zawsze w wielkim stylu. Opowiadanie świetne. Jak już ktoś to ujął, nie wiem jak ty to robisz, że zwykłych, drugoplanowych bohaterów opisujesz tak, że od razu nabiera się do nich sympatii. Zabawne, świetnie napisane, wyszukane i ze smakiem. Popieram Matoosa, podobnie powinno wyglądać każde opowiadanie z Kwiatu Lotosu.


--------------------
As happens sometimes a moment settled...
... and hovered and remained for much more than a moment.
And sound stopped and movement stopped?
... for much, much more than a moment.
And then the moment was gone.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Coyote
post 19.08.2004 18:24
Post #31 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 44
Dołączył: 18.08.2004
Skąd: się wziął Czesio?

Płeć: Kobieta



Popieram, popieram! Dla mnie wielki plus właśnie za to, że postacie 2-planowe wg Rowling są w ff głównymi osobami biggrin.gif
Kiedyś już czytałam opowiadania Toroj (nie pamiętam gdzie ani jakie, ale były świetne) i widzę, że nadal świetnie pisze. Wciągające do kwadratu czarodziej.gif
Czekam na więcej tongue.gif


--------------------
"Żyjemy w wesołym miasteczku Pana Boga"
"Cokolwiek by się zdarzyło - to tylko życie - wszyscy przez nie przebrniemy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Galia
post 22.08.2004 21:06
Post #32 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 249
Dołączył: 28.05.2004
Skąd: *From the land of stars *




Super, fajne, ciekawe ************************* (tu następują pochwały tego wspaniałego ff) czekam na następne części ze zniecierpliwieniem.
hi hi


--------------------
Jestem myślicielką niezależną, wolną poszukiwaczką oazy nieskrępowanych istnień. Przemierzam pustynie w poszukiwaniu sensu... Czy odważysz się pójść za mną?

Myśli, marzenia, złudzenia. Moje życie...

Nie można dostać czegoś, nie tracąc czegoś w zamian.
Żeby coś otrzymać musisz poświęcić coś o podobnej wartości.
To zasada równoważnej wymiany.
To prawda o świecie...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Shona
post 22.08.2004 21:54
Post #33 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 28
Dołączył: 23.05.2003
Skąd: Parafia Św. WC Kaczki




To jest grejt. I want more! More, kochana, more! Rozwaliłaś mnie!

A swoją droga jaki to wyczerpuja.cy komenatzr, no nie?


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 24.08.2004 23:56
Post #34 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Menu śniadaniowe czternastego lutego było dość zwyczajne, natomiast absolutnie nie można było nazwać zwyczajnym świątecznego wystroju Wielkiego Hallu. Ponad każdym stołem polatywały pękate serduszka w barwach Domów... z grubsza w takich, gdyż w sumie stanowiły dość surrealistyczny melanż kolorów. Czerwono-różowe stadko nad stołem Gryfonów, zielono-różowe jak lukrowe laseczki z Miodowego Królestwa nad Slytherinem; Puchoni zostali obdarowani sercami w czarne i żółte paseczki, co wyglądało jakby ich stół obległ rój os; a do talerzy Krukonów od czasu do czasu wpadały serduszka niebiesko-srebrne. Ponadto na każdym stole stało po kilkanaście wazoników z oszałamiająco pachnącymi bukiecikami róż. O ile samym różom nie można było nic zarzucić, to ich magicznie wzmocniony zapach przesiąkał absolutnie wszystko. Cały Hall pachniał jak gigantyczna fabryka perfum, ewentualnie sen pijanej pszczoły.
Millicenta z lekkim obrzydzeniem przełknęła pachnący różami kawałek bekonu i popiła go różanym sokiem dyniowym. Jeden rzut oka na stół nauczycielski przekonał ją, że lwia część personelu ma do natrętnych kwiatków podobny stosunek jak ona. Dumbledore dyskretnie wskazał różdżką na najbliższy wazonik, zapewne likwidując upiorne aromaty. McGonagall tonęła w chusteczce, kichając raz po raz, a Snape – jakże by inaczej – wyglądał jakby zaraz miał zwymiotować. Reszta wyglądała równie nietęgo. Tylko Madam Pomfrey promieniała niezmąconym szczęściem, co dawało podstawy do podejrzeń, że pomysł z bukiecikami był jej autorstwa.
Jak zwykle przy porannym posiłku pojawiły się sowy, roznoszące pocztę, lecz tym razem było ich wyjątkowo dużo. Z powodu zagęszczenia lewitujących serduszek, miały trudności z nawigacją i niejedna lądowała awaryjnie w czyimś talerzu. Również wśród nauczycielkiej poczty widać było charakterystyczne różowe koperty. Nawet Snape dostał dwie, choć Bóg raczy wiedzieć kto mógłby darzyć uczuciami nietowarzyskiego „nietoperza”. Skrzywiony pogardliwie Sever wetknął listy do kieszeni bez otwierania i natychmiast zaczął przeglądać nowy numer Proroka, ignorując otoczenie. Uszczęśliwiona Pansy Parkinson szczebiotała nad rosnącym stosikiem kolorowych walentynek, klejąc się do ramienia Malfoya, który uśmiechał się półgębkiem, jakby go coś bolało. Alexa Toran i Janus Moon nie wygłupiali się z sowami – po prostu wymienili się kartami przy stole, pieczętując to uśmiechem i pocałunkiem. A potem zaczęli znów gadać o quidditchu. Millicenta westchnęła, nie wiedząc właściwie czemu. Pół szkoły plotkowało o tym, że Toran sypia z Moonem, chociaż nikt ich nigdy na tym nie przyłapał. Nawet teraz wyglądali jakoś tak... skromnie. Jedli powoli, rozmawiali, siedząc blisko siebie; czasem dotykali się ramionami. Millicenta patrzyła na nich ukradkiem, zastanawiając się, dlaczego właściwie ta para wzbudza tyle emocji, w przeciwieństwie do Draco i Pansy, która wręcz ostentacyjnie obnosiła się ze swymi uczuciami wobec dziedzica fortuny Malfoyów. Prawie nikt nie snuł żadnych domysłów o życiu intymnym liderów Slytherinu. Millicenta jeszcze raz przyjrzała się „obiektom” i zrozumiała istotę problemu. Między Alexą i Janusem wyraźnie iskrzyło – kochali się każdym gestem i spojrzeniem, aż Millicenta poczuła, że się czerwieni; za to w Draconie było akurat tyle uczucia co w marynowanym śledziu. Ha... nic dziwnego, seks ze śledziem, też coś!
Millicenta melancholijnie przeżuwała swoje jajka na bekonie, patrząc na smarkulę z pierwszej klasy, która oglądała swoją kartę walentynkową, kwicząc z radości. Kolejne westchnienie wezbrało w obfitej piersi panny Bulstrode, by nagle przemienić się w pełne zdumienia sapnięcie. Niewielka sowa wylądowała przed nią na stole, wywracając wazon i gramoląc się w powodzi kwietnych płatków. Do jej nóżki przywiązana była bladoróżowa kopertka.
- Sio – mruknęła Millicenta. – Pomyliłaś się.
Sówka była jednak uparta. Nie pozostawało nic innego jak odebrać pocztę. Millicenta z sercem w gardle otworzyła list i wyjęła swoją pierwszą w życiu walentynkę. „To pewnie jakiś głupi żart” – pomyślała, starając się wyglądać tak, jakby czytanie walentynek było dla niej chlebem powszednim. Na kartce wymalowane było błyszczące serce z wyraźną rozedmą przedsionków, oraz machający łapką niedźwiadek z bukietem jakichś niezidentyfikowanych kwiatków. Millicenta spojrzała do środka, gdzie ktoś narysował piórem uśmiechnięte kudłate słoneczko. Pod spodem widniało tylko jedno zdanie: "Spotkajmy się w Trzech Miotłach, w sobotę, o trzeciej." Podpisu nie było.
Millicenta z mocno bijącym sercem złożyła pocztówkę. Jeśli ją oczy nie myliły, było to zaproszenie na randkę. Na randkę? Jeszcze raz zajrzała do środka. Nie myliły... Walentynki w tym roku wypadały w dzień powszedni, więc zupełnie naturalne było to, że święto zostanie w pewien sposób powtórzone w najbliższy weekend, podczas wyprawy do Hogsmeade. Kto mógłby chcieć spotkać się z nią w Trzech Miotłach?? Ostrożnie spojrzała w stronę Montague’a. Chłopak podparł głowę ręką i jadł owsiankę z takim zapałem, jakby uczestniczył w owsiankowych Mistrzostwach Świata, przy czym za zajęcie drugiego miejsca skazywano na Azkaban.
„Głupie dowcipy” – doszła do wniosku Millicenta. Wetknęła kartkę do kieszeni szaty i łyknęła soku, choć straciła ochotę na cokolwiek jadalnego. – „Nigdzie nie pójdę. Nikt nie zabawi się moim kosztem.”
c.d.n.

Niestety, dziś tylko tyle. Brak czasu.

Ten post był edytowany przez Toroj: 25.08.2004 11:05


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 25.08.2004 10:58
Post #35 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



QUOTE
Nawet wśród nauczycielkiej poczty widać było charakterystyczne różowe koperty. Nawet Snape dostał dwie, choć Bóg raczy wiedzieć kto mógłby darzyć uczuciami nietowarzyskiego „nietoperza”.


tylko to wyłapałam, bo się aż rzucało w oczy =) reszta chyba w porządku.

a że krótkie - no trudno, ale i tak mi się podobało. Opisy jak zwykle były najlepsze! =)


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
silme
post 25.08.2004 12:31
Post #36 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 33
Dołączył: 22.12.2003
Skąd: zza siódmej rzeki ;-)




znalazłam dzisiaj obrazek który na tyle pasuje do tego opowiadania, że pozwolę sobie zamieścić linka: http://www.lizardlounge.com/Natasha/Didodi...y/Millicent.gif

Ten post był edytowany przez silme: 25.08.2004 12:35


--------------------

...I can teach you how to bewitch the mind and ensnare the senses. I can tell you how to bottle fame, brew glory, and even put a stopper in death...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 26.08.2004 02:13
Post #37 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Rozpieszczam was.

*
Hogsmeade wyglądało jak świąteczna pocztówka. W rodzinnym Hertford Millicenty śnieg o tej porze istniał już tylko w postaci wspomnienia, ewentualnie rozciapanej, szarawej brei, uprzątanej mozolnie z ulic. Natomiast w górzystej Szkocji mróz trzymał mocno, a pokłady bieli chrzęściły pod nogami jak rozsypany cukier. Jakby na zamówienie (może zresztą faktycznie działało tu jakieś zaklęcie pogodowe) nad wioską od rana świeciło słońce, krzesząc wesołe błyski na zaspach. Millicenta zajrzała do księgarni i nabyła dwie książki. Jedna była cienką broszurą o międzynarodowych zespołach quidditcha, druga natomiast nosiła obiecujący tytuł „Gdyż jesteś mój”. Przed sklepem z ciuchami spotkała koleżanki, więc całą paczką władowały się do środka. Rozchichotane, zarumienione od mrozu jak jabłka, od razu wzięły na języki przedpotopową modę, prezentowaną na licznych wieszakach. Bezlitośnie obśmiały wysokie kołnierzyki i spódniczki do pół łydki „jak u zakonnic”, po czym płynnie przeszły do obgadywania sposobu ubierania kolegów z klasy oraz wszelkich ich walorów fizycznych.
- Taki Flint, słodki Merlyyyynie... mógłby zrobić coś z tymi swoimi kłami – rzuciła Berenice Whitfield, przewracając oczami. – Chciał się ze mną dziś umówić, ale mu powiedziałam, żeby spadał, bo nie gustuję w koniach. Już lepszy byłby Montague, ale on jest jakiś taki... cicha woda. Z żadną nie kręci, chrzaniony mnich.
- Może on jest, no wiesz... – zawiesiła znacząco głos Lucinda Blair. – Ciepły.
- Myślisz? Szkoda, niezły towar, tylko czesze się głupio.
- Montague jest okey – warknęła Millicenta półgłosem, grzebiąc w pudełku z podkolanówkami.
- Podoba ci się? – natychmiast spytała Berenice.
- Nie! Ale jest okej, jasne? I nie pieprz, że jest zboczeńcem, bo ci przywalę w to wymalowane oko.
- Dooobra. – Berenice nadąsała się.
- Panienki coś kupują? – spytała chłodnym tonem sprzedawczyni, więc już w miarę zgodnie zafundowały sobie po parze podkolanówek w białe i zielone paski.
Rozłączyły się potem, gdyż Berenice postanowiła dać się poderwać Teddy’emu Nottowi, a zazdrosna Lucinda natychmiast zaczęła robić słodkie oczy do napotkanego Phillipa Kinga, wykazując optymizm na wyrost, gdyż King był z Ravenclawu. Słońce skryło się za chmurami i zaczął sypać śnieg. Zrobiło się jeszcze zimniej. Osamotniona Millicenta postanowiła poprawić sobie humor w Miodowym Królestwie. „Do diabła z dietą” – pomyślała buntowniczo, wlokąc się noga za nogą oblodzonym chodnikiem w stronę ulicy Głównej. Sumienie jednak popiskiwało coś cicho o kaloriach, więc uspokoiła je obietnicą, że znajdzie coś o obniżonej zawartości cukru. Ulubiony smakołyk Alexy – mrówkowe batoniki – chyba mieścił się w takiej kategorii. Bezmyślnie spojrzała na zegarek. Dochodziła trzecia. „Nie pójdę” – pomyślała, zaciskając zęby. – „Nie, nie. Nienienienie... Absolutnie.” Zdecydowanie okręciła się na pięcie i ruszyła w boczną uliczkę. Włożyła rękę do kieszeni, dotykając schowanej tam walentynki. Przynajmniej dostała tę jedną, co było całkiem miłe, nawet jeśli był to po prostu czyjś żart. Oczywiście ta żmija Pansy rozpowiadała potem po kątach, że pewnie „biedna Milly” sama sobie wysłała kartkę, „bo to przecież takie żenujące, że nikt się nią nie interesuje”. Głupia małpa... jakby nie było wiadomo, że co najmniej połowa jej pocztówek pochodziła od Malfoya.
Uliczka nosiła nazwę Zaułka Trucicieli. Od późnej wiosny do jesieni rosły tu w ogródkach rozrośnięte krzewy rozmaitych gatunków bieluniu, napełniając powietrze mdląco słodkim zapachem wielkich trąbkowatych kwiatów. Teraz jednak nie było po nich śladu, a uliczka spała pod kołdrą śnieżnego puchu. Millicenta zabijała czas, strącając śniegowe czapeczki ze szczytu parkanu. Zajrzała do maleńkiego sklepiku z ceramiką, a potem do równie małej herbaciarni, gdzie zjadła kawałek keksu i wypiła filiżankę herbaty. Na zewnątrz nadal sypało. Millicenta podjęła swój bezcelowy spacerek.
- Ty! – usłyszała nagle za plecami. – Tyyy, zaczekaj!! Bulstrode!
Odwróciła się, by ujrzeć zbliżającego się wielkimi krokami Marcusa Flinta.
- Słuchaj, no, młoda... – odezwał się, srogo marszcząc grube brwi. – Może ciebie jara to, że robisz Rena w konia, ale mnie nie. Montague od pół godziny stoi przed pubem i zamarza. Zbieraj dupę w troki i mu przynajmniej powiedz, że nie ma po co tam kwitnąć jak jakiś czub.
Serce Millicenty wpadło jej do brzucha, a potem w towarzystwie żołądka wykonało szaloną czaczę.
- A co mnie obchodzi Montague? – spytała słabym głosem.
- To jest mój zawodnik i jak dostanie zapalenia płuc, to pożałujesz że się nie urodziłaś w Rosji.
- Już żałuję – odcięła się. – Nie musiałabym oglądać twojej końskiej gęby.
- A ja twojego tłustego tyłka. Nie wiem co Ren widzi w takiej krowie, chyba na oczy mu padło.
Jeszcze pięć dni temu Millicenta wrzasnęłaby coś obelżywego, a potem uciekła i w jakimś zakamarku gorzko opłakiwałaby okrucieństwo Flinta. Jednakże Millicenta sobotnia nie była Millicentą poniedziałkową. Od tamtej pory zdarzyło się wiele rzeczy, które zahartowały jej ego. Gadał do niej brokuł, w ramach szlabanu myła okna w siłowni i stawiła czoła pająkowi wielkości foksteriera, a pewien mężczyzna (no dobrze, chłopiec) powiedział jej, że ma piękne tricepsy. Nad Millicentą Bulstrode powiał widmowy sztandar sufrażystek, a duch Emmeline Pankhurst* rozłożył nad nią anielskie skrzydła, wymachując bojowo parasolką. Zanim Flint zdążył zrobić cokolwiek, został kopnięty w goleń ciężkim zimowym butem. Krzyknął z bólu, zachwiał się, a już w następnej sekundzie kolejny cios trafił go w twarz, pieczętując klęskę kapitana drużyny. Leżąc na ziemi, wyszarpnął z kieszeni różdżkę, ale dziewczyna nadepnęła mu na nadgarstek.
- Jak na gracza jesteś dziwnie powolny – wycedziła pogardliwie. – Jeszcze raz nazwiesz mnie krową, a stanę ci na gardle. To nie będzie przyjemne, gwarantuję. Może nawet tego nie przeżyjesz.
- Ocipiałaś...? – jęknął Flint, bezskutecznie próbując uwolnić rękę. Z nosa spływała mu strużka krwi.
- Jak myślisz, ile wytrzyma twoja kość? Dość sporo ważę – powiedziała Millicenta, nieznacznie zwiększając nacisk. Flint zawył.
- Kurwa! Złaź ze mnie! Sorry! Dobra, nic nie mówię! PRZEPRASZAM!!
- Okej.
Millicenta wyjęła mu różdżkę z bezwładnych palców i schowała ją do kieszeni.
- Oddam ci w zamku. I lepiej nie mówmy nikomu, co tu zaszło.
- Jasne. – Flint wstał, obmacując rękę. Spojrzenie, jakim zmierzył dziewczynę, było ponure, ale nie pozbawione pewnego rodzaju szacunku. – Będę milczał jak nagrobek Potterów. Nie wiedziałem, że jesteś taka dobra w te klocki.
- Ty mnie w ogóle nie doceniasz, Flint – mruknęła zjadliwie.
- Idź do Rena, proszę – powiedział całkiem już pokornie. – Cudo to on może nie jest, ale szlag mnie trafia, jak robi z siebie widowisko.
Millicenta westchnęła tak, że płatki śniegu stopniały w promieniu bez mała pół metra.
- Dobra. Pójdę i powiem mu, że ma się odwalić. Zadowolony?
- Yhy – Flint pokiwał głową i odszedł, lekko kulejąc.

* Emmeline Pankhurst – angielska bojowniczka o prawa kobiet, 1858-1928.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nea
post 26.08.2004 07:56
Post #38 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 162
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: Kostrzyn

Płeć: Kobieta



Jesteś wielka. Szkoda tylko, że nie ma częściej partów.

[wydaje mi się, czy na forum.twoj.net też zamieszczasz wink.gif ]
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Lav
post 26.08.2004 17:06
Post #39 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 9
Dołączył: 24.04.2003
Skąd: Wrocław




Jestes jednyna, która nie zapomina o nas podczas wakcji. Chwała ci za to i niech wena bedzie z Tobą. Ach wzruszyłam się cry.gif


--------------------
-= I WILL DIE FOR YOU =-
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vilanda
post 26.08.2004 20:33
Post #40 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 558
Dołączył: 25.05.2004
Skąd: israel

Płeć: Kobieta



Po przeczytaniu twojego fika stwierdzam, iż założe wydawnictwo i wydam Twoje opowiadanie (oczywiście za pozwoleniem). I już mam wspaniałe zajecie na przyszłość! Jesteś Wielka! Świetna! Najlepsza!


--------------------
jestem w nastroju nieprzysiadalnym,
FREE percy!
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Child
post 26.08.2004 21:58
Post #41 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



QUOTE (Lav @ 26.08.2004 17:06)
Jestes jednyna, która nie zapomina o nas podczas wakcji. Chwała ci za to i niech wena bedzie z Tobą. Ach wzruszyłam się cry.gif

A ja to co? =P

Toroj - czapki, skalpy, tupeciki i peruki z głów przed Tobą =)


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Inciaa
post 30.08.2004 14:31
Post #42 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 118
Dołączył: 13.04.2003
Skąd: Elbląg




i kaj nju part? xP


--------------------
user posted image
Po co się męczyć i tak wszyscy zginiemy! :D
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 30.08.2004 14:51
Post #43 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Z powodu zapalenia spojówek pisanie Dalii zostało odłozone na czas bliżej nieokreślony.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
..:Ala:..
post 30.08.2004 17:47
Post #44 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 30.06.2004




Pierwszy rozdział -niepodobało mi się
Drógi rozdział -tak srednio

A teraz nie moge bez tego żyć. To jest wspaniałe. Serio. Czekam na następnego parta


Załączony/e plik/i
Dodany plik  Nie_ma_dobra_jest_tylko_żądza_i_władza ( 0bajtów ) Liczba pobrań: 22
Dodany plik  Nie_ma_dobra_jest_tylko_żądza_i_władza ( 0bajtów ) Liczba pobrań: 22
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Myśka
post 30.08.2004 20:34
Post #45 

nigeryjski chłopiec


Grupa: czysta krew..
Postów: 1196
Dołączył: 05.04.2003
Skąd: podróżny busik the kooks

Płeć: Kobieta



QUOTE (Toroj @ 30.08.2004 14:51)
Z powodu zapalenia spojówek pisanie Dalii zostało odłozone na czas bliżej nieokreślony.

Tak to już jest, jak się przesiaduje przed komputerem i pisuje FFy.
Wiem, bardzo dowcipna jestem ;P

Przyłączam się do grona skomlących fanów tego opowiadania. Chociaż jestem przyzwyczajona do czytania FFów o pięknych, zgrabnych i poprostu idealnych postaciach, miło jest poczytać coś odmiennego.

Pozdrawiam.


--------------------
she moved so easily all i could think of was sunlight
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Chauve-Souris
post 30.08.2004 21:14
Post #46 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 04.08.2004
Skąd: Chorzów/Kraków

Płeć: Kobieta



QUOTE
Przyłączam się do grona skomlących fanów tego opowiadania. Chociaż jestem przyzwyczajona do czytania FFów o pięknych, zgrabnych i poprostu idealnych postaciach, miło jest poczytać coś odmiennego.


I własnie to jest cudowne w tych lepszych opowiadaniach (a Dalia i wszystkie inne ficki Toroj z pewnością zaliczają się do tych najlepszych). Idealne postaci nudzą. A potem wychodzi taka Mary Sue.

A co do tego... Wiesz, Toroj, ja naprawdę nie chcę nic mówić, ale możesz na te spojówki nawrzeszeć ode mnie smile.gif
Taak... wiem, ze nie Twoja wina. I życze jak najszybszego powrotu do zdrowia (z dóch powodów: Dla samego zdrowia i dla pisania dalszej części Dalii... laugh.gif).

W każdym razie: zdrowia życzę! i Weny!
BiseS:*
Nietoperek
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Inciaa
post 31.08.2004 14:15
Post #47 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 118
Dołączył: 13.04.2003
Skąd: Elbląg




Ale ja za najlepsze i tak uważam te z Sirith Black i np. w Hepi Nju Jer - czyli pojedynek czarnych charakterów bardzo mi jej brakowało ^^
A EP - czyli jasna strona duszy to po prostu boskie było ^^


--------------------
user posted image
Po co się męczyć i tak wszyscy zginiemy! :D
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arimika
post 01.09.2004 22:17
Post #48 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 28.08.2004




Oj Toroj! Co napiszesz to zawsze jest coś zabawnego (przynajmniej te ficki twojego autorstwa, które przeczytałam takie właśnie były) i to mi się podoba. Ty po prostu masz talent i weny niemało! biggrin.gif
Milka dla Ciebie! czekolada.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Eva
post 11.09.2004 17:12
Post #49 

nocturnal


Grupa: czysta krew..
Postów: 5438
Dołączył: 10.04.2003
Skąd: Poznań, miasto doznań.

Płeć: Kobieta



Az sie czlowiekowi humor poprawia jak sie to czyta, i chce sie tanczyc i spiewac, nie zwazajac na zwalistosc swego ciala. Dzieki ci, sensei Toroj, za to opowiadanie, i niech Bog wynagrodzi ci trudy zwiazane z jego kontynuowaniem. Modlmy sie wszyscy (ateisci, szatanisci, chrzescijanie, buddysci, mahometanie i wszyscy inni) aby ta niecna spojowkowa choroba nareszcie opuscila cialo naszej sensei.


--------------------
“You may be as vicious about me as you please. You will only do me justice."

deviantART
last.fm
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Child
post 12.09.2004 12:44
Post #50 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



będzie jedną marudę mniej
swoją drogą - czytanie ze zrozumieniem już w podstawówce jest praktykowane ;>


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

3 Strony < 1 2 3 >
Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 09.06.2024 01:21