Emmy Potter i Księżycowe Oko
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Emmy Potter i Księżycowe Oko
Ellie |
![]()
Post
#1
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 236 Dołączył: 16.05.2003 Skąd: Nowy Dwór Maz. ![]() |
Dawno nas tu nie było i dopiero teraz
dajemy nasze ff. Najpierw damy to, co juz było na tamtym forum, a potem nowe
części.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Biały dom Wszyscy na ulicy Redbeans wiedzieli, że nikt nie kupi starego domu spod numeru jedenastego. Dom był w opłakanym stanie. Miał powybijane okna. Ogródek przypominał dżunglę. Metrowa trawa i winorośl zasłaniały cały ganek. Jednak pewnego dnia stała się rzecz wręcz dziwna, ktoś kupił ten dom. Było to młode małżeństwo. Nazajutrz każdy, kto przechodził obok domu, nie wierzył własnym oczom. Stał tam taki sam dom tylko, że wyglądał jakby dopiero co go postawiono. Wokoło czuć było świeżą farbę. Żywopłot i trawa były elegancko przystrzyżone. Winorośl, oplatająca ganek, nie była już taka gęsta. Dom był parterowy, miał jednak jeszcze strych i małą wieżyczkę w swojej lewej części. Przy chodniku stała skrzynka na listy. Z boku, nie wiadomo po co, wystawał długi drążek. Na białej skrzynce napisana była ulica i numer domu oraz nazwisko nowego właściciela. C.H. Potter Redbeans 11 Middlewich Z domu na ganek wyszedł mężczyzna. Był średniego wzrostu. Miał kruczoczarne włosy, jasnozielone oczy, a na nosie okulary. Zszedł po schodkach na kamienną ścieżkę, prowadzącą do furtki. Kiedy do niej doszedł, zajrzał do skrzynki. Był w niej list i gazeta "Prorok Codzienny". W tej chwili zauważył on kierującą się w jego stronę parę. - Witaj Harry! - przywitali się z nim Lucy i Alan. - Hej! - Jednak udało się doprowadzić tę ruinę do stanu używalności? - Nie gadaj Lucy, to jest naprawdę ładny dom - powiedział Harry. - Harry, nie uważasz, że trochę za szybko przeprowadziłeś remont? No wiesz, mugole - powiedział Alan. Alan i Lucy Simmsonowie byli małżeństwem z naprzeciwka. Wprowadzili się na Redbeans trochę wcześniej od Potterów. - Wiem Alan, Cho mówiła mi to samo. Ale dom mi się tak spodobał, że nie mogłem się powstrzymać. Zapraszam was do środka. Wszyscy troje weszli do domu przez białe drzwi frontowe. Simmsonom bardzo podobał się dom. Parterowy dom Potterów był nieduży. Miał jednak zagospodarowany strych. Na dole mieściła się kuchnia, pełna przeróżnych półek i małych szafek. W większości stały na nich szklane buteleczki, słoiki, wazoniki, w których mieściły się najpotrzebniejsze składniki do przyrządzania eliksirów oraz suszone zioła i wszelakie rośliny. Poza tym mieściły się tu: okrągły, drewniany stół, krzesła i inne sprzęty kuchenne. Obok kuchni była łazienka. Naprzeciwko łazienki znajdował się salon z kominkiem, a dalej sypialnia Harry'ego i jego żony. - Harry, a co będzie na strychu? - zapytała się Lucy. - Jeszcze nie wiem - odpowiedział Harry. - Jak to nie wiesz? Pokój dla dziecka - powiedziała kobieta wchodząca do pokoju. Była to Cho - żona Harry'ego. Cho była niską kobietą o jasnej cerze, ciemnych włosach i niespotykanej urodzie. Miała lekko skośne oczy brązowego koloru, w tej chwili zwrócone w stronę męża. - Dla dziecka? - zapytała chórem cała trójka. - Tak, Harry. Będziesz tatusiem. Harry patrzył na żonę z niedowierzaniem. - Ta ... tusiem? - wykrztusił te słowa z wielkim trudem. Ale już po chwili ściskał żonę i cieszył się, że jego rodzina wkrótce się powiększy. Harry od razu napisał długi list do swoich starych, dobrych przyjaciół ze szkoły - Rona i Hermiony Weasleyów, małżeństwa. Pobrali się trzy lata wcześniej od Harry'ego i Cho. Mieli już małego synka Jimmiego Chłopiec miał, podobnie jak jego tata, rude włosy. Patrzył na świat niebieskimi oczkami. A poza tym był to mały, ruchliwy brzdąc. List zawierał wiadomość o nowym domu i o tym, jak Harry dowiedział się, że zostanie tatusiem. Zaklejając kopertę i wchodząc na strych, Harry o mało co nie przewrócił się. Wyglądał jakby zaraz miał skakać i krzyczeć "Będę tatą, będę tatą". Gdy był na strychu, podszedł do wąskich kręconych schodków. Wszedł po nich do domowej sowiarni. W sowiarni na drążku siedziała śnieżnobiała sowa. Była to sowa Harry'ego, którą dostał na jedenaste urodziny. - No Hedwigo, przelecisz się trochę, bo przyrośniesz do tego drążka - powiedział Harry do białej sowy, która podniosła głowę spod skrzydła. Sowa wzięła kopertę w dziobek i wyleciała przez otwarte okno sowiarni. Następnego dnia w skrzynce był "Prorok codzienny" i jakaś ulotka. Chwilę później na drążku przy skrzynce usiadła Hedwiga, a w dziobie trzymała kopertę, na której było wypisane wielkimi literami: C.H. Potter Redbeans 11 Middlewich Był to list z gratulacjami od Rona i Hermiony: Harry, Cho! Gratulacje! To wspaniałe być rodzicem! Wiem, co mówię! Ma się w końcu doświadczenie w tych sprawach. Dalej Harry rozpoznał pismo Hermiony: Harry! Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu, abyśmy wpadli do was w przyszłym tygodniu? Dołączam się do gratulacji Rona. Muszę kończyć, bo Jimmy rozlał atrament na mój nowy obrus. Ach te dzieci! Zresztą sam zobaczysz. Masz kleksa z pozdrowieniami od Jimmy'iego. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Hermiona, Ron i Jimmy. Przez cały następny tydzień skrzynka na listy pękała w szwach od listów i kartek z gratulacjami od: Hagrida, państwa Weasleyów, rodziców Cho, Freda i George'a, Syriusza, Nevilla, Ginny, Lupina, Dumbledora, McGonagall, Billa, Charliego, Percy'iego i jego rodziny oraz innych przyjaciół ze szkoły. Harry i Cho nie nadążali z wysyłaniem odpowiedzi, a Hedwiga była padnięta i ledwo żywa. W następnym tygodniu, w czwartek po południu do domu Potterów przybyli Ron i Hermiona z małym Jimmy'im. Ron zadręczał Harry'ego radami na temat wychowywania dzieci, a Cho razem z Hermioną zastanawiały się, jak urządzić pokój dziecka. A pokój musiał być wyjątkowy. Po obmyśleniu wyglądu pomieszczenia, rozpoczęły się prace nad jego urządzaniem. Malowano ściany, wstawiano mebelki. Nie wiadomo było, czy będzie to dziewczynka czy chłopiec, więc Cho powstrzymywała się z kupnem niektórych rzeczy aż do narodzin dziecka. Kiedy już urządzono pokój zaczęto zastanawiać się nad imieniem dziecka. Ron z Harrym wybierali imię dla chłopca, natomiast Cho z Hermioną imiona dla dziewczynki. - A co powiecie na Kathleen? - pytała się Hermiona - Nieee... Może lepiej nadamy jej imię po twojej matce, Harry? Lily to bardzo ładne imię - mówiła Cho. - Lily? - Harry podniósł głowę i wpatrywał się w sufit coś szepcąc pod nosem - Już wiem! Emily! - krzyknął Harry. - A jeśli będzie chłopiec? - zapytał się Ron. - Będzie mieć na imię... Billy - wtrąciła się Hermiona - No dobrze. Więc dziewczynka będzie mieć na imię Emily, a chłopiec Billy - podsumowała Cho. Głuchą ciszę, która zapadła na chwilę zakłócić Jimmy, który zrzucił doniczkę z parapetu okna. Gdy całą czwórka dorosłych odwróciła się w jego stronę, chłopczyk z niewinną miną walnął wyrwanym kwiatkiem w ścianę, rozrzucając naokoło ziemię. Widząc zdziwione miny dorosłych, uśmiechnął się dumny ze swojego dzieła. - To jego szósty - powiedziała Hermiona, patrząc na synka trzymającego w rączce czerwone listki. Ron odkładając filiżankę z herbatą na stół, powiedział obojętnym tonem: - Będzie obrońcą. Ten post był edytowany przez Ellie: 05.03.2004 15:38 -------------------- As happens sometimes a moment settled...
... and hovered and remained for much more than a moment. And sound stopped and movement stopped? ... for much, much more than a moment. And then the moment was gone. |
![]() ![]() ![]() |
Ellie |
![]()
Post
#2
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 236 Dołączył: 16.05.2003 Skąd: Nowy Dwór Maz. ![]() |
Witam! Po bardzo długiej przerwie nowy
part. Miałysmy problemy z dokumentem, na którym zapiany był fick i trzeba
było od nowa przepisywać. Ale już sporo przepisałyśmy. No to nastepny
fragment 15 rozdziału, "Księgi Drzew".
Wyjrzała zza ściany, w korytarzu było pełno perłowo-białej mgły. Jej źródłem rzeczywiście było ciało Krukona, ale i on sam nie wyglądał tak jak zwykle. Jego oczy były całkiem białe. Wokół rozchodziła się świetlista poświata, która zamieniała się w ową mgłę. Nagle Emmy zrobiło się ciemno przed oczami, głosy z korytarza zamieniły się w ledwo słyszalne szepty. - Muszę. Muszę jej pomóc - powiedziała i zaczęła iść powoli wzdłuż ściany. Gdy chłopak znalazł się naprzeciwko niej, nic już nie słyszała, a jej oczy widziały już tylko zamazane, zamroczone kształty- zarysy sylwetek i niektóre kolory. Uniosła różdżkę, wahała się chwilę i: - Frigorifico! - krzyknęła tak głośno, na ile pozwoliły jej struny głosowe. Mdliło ją. Czuła się tak, jakby jej mózg zamarzł, skurczył się, przywierając do czaszki, hamując wszystkie myśli i uczucia. Nie czuła już rąk i nóg. Nie czuła już nic... *** - Chyba się budzi. - Wątpię. - Widziałam, jak otworzyła oczy. - Przywidziało ci się. Chodźmy, zostawmy ją w spokoju. *** - Ufam ci i wiem, że chciałaś dobrze, ale powinnaś lepiej ją przygotować. - Wiem panie profesorze. To moja wina *** Ten poranek był wyjątkowo słoneczny. Czasami tylko słońce chowało się za białymi chmurami, ale zaraz zza nich wychodziło. Promienie słoneczne wpadały do pokoju przez otwarte okno, grzejąc twarz leżącej na łóżku Emmy. Nie spała już od paru minut, ale nie otwierała oczu. Słuchała uważnie rozmowy dochodzącej z pokoju obok: - Mam nadzieję, że dziś odzyska przytomność. - Dobrze, że pani tam była. Gdyby nie pani, nie wiadomo co by się stało. Emmy poznała po głosach, że rozmowa toczyła się pomiędzy Madame Le Rouge i ciotką Hermioną. Otworzyła oczy. Była w skrzydle szpitalnym, zalanym promieniami słońca. - Ała!!! - zawyła, siadając na łóżku. Do sali, z gabinetu pani Pomfrey, wpadła profesor Weasley, za nią Madame. Sekundę później pojawiła się pielęgniarka, która niemalże wbiegła do sali przez drzwi prowadzące na korytarz. - Co się stało?! - Nic ci nie jest?! Pytały obie na raz, a pani Pomfrey już niosła jakiś eliksir. Emmy nie sądziła, że tak prosta czynność, jaką jest wstawanie z łóżka, może sprawić tyle bólu. Pielęgniarka pomogła jej położyć się z powrotem. - Zbyt gwałtownie się zerwałaś z łóżka, moja droga, jesteś bardzo potłuczona. - Co mi się stało? Zamiast odpowiedzi, na twarzach Madame i Hermiony, odmalowało się zdziwienie. Popołudniu Emmy została nasmarowana czymś, co wcale nie pachniało różami, ale pozwoliło jej odczuć ulgę. Pani Pomfrey zabroniła jakichkolwiek odwiedzin, ale i tak wieczorem Kitty udało się wkraść do skrzydła szpitalnego. Zadziwiające było to, że na podobny pomysł wpadła Holly. Obie weszły do sali, niezbyt zgrabnie otwierając drzwi. Było ciemno. - Pomfrey już śpi - powiedziała Kitty w ciemnościach. Emmy tylko nasłuchiwała, bo o wstawaniu nie było mowy. - No zapal tą różdżkę - powiedziała Holly, niestety wpadając na coś, powodując przy tym sporo rumoru. - Cisza - szepnęła Kitty. - No co. Mówiłam, żebyś zapaliła różdżkę - tłumaczyła się. Nagle w gabinecie pani Pomfrey zapaliło się światło. Dziewczyny próbowały się szybko schować. Emmy zamknęła oczy, udając że śpi. Drzwi do gabinetu otworzyły się. Pielęgniarka wyszła w nocnej koszuli i czepcu na głowie. Zaświeciła koniec różdżki, rozejrzała się, spojrzała na łóżko pacjentki, jeszcze raz rozejrzała się i wróciła do gabinetu, zamykając drzwi na klucz. Holly i Kitty, stojące za szafą z lekami, ich kryjówką, zaczęły znowu normalnie oddychać. - Mało brakowało - stwierdziła Holly. - Dziewczyny - zawołała je szeptem Emmy. Kitty zapaliła różdżkę. Emmy podniosła się, krzywiąc się przy tym z bólu. - Jak się czujesz? - zapytała Holly. - Jak ostatnio tu byłam, leżałaś jeszcze nieprzytomna. - Lepiej. - Czuć - powiedziała Kitty, zatykając nos. - Przynajmniej jej pomaga - stwierdziła z oburzeniem druga z przyjaciółek. - Dobra, dobra, co się tak wkurzasz. Emmy już dawno zauważyła, że jej obie przyjaciółki nie pałają do siebie miłością. W półmroku widać było też małe wyładowanie elektryczne pomiędzy dwiema dziewczynami. - "Jednym słowem"- pomyślała Emmy - "one się nie lubią". Po tym małym zgrzycie, zadała im pytanie, na które bardzo chciała uzyskać odpowiedzieć. - Dziewczyny - uspokoiła je, jednocześnie próbując ułożyć się wygodniej na poduszkach. - Powiedzcie lepiej, dlaczego leżę w skrzydle szpitalnym cała posiniaczona? - Le Rouge cię znalazła - powiedziała Holly. Kitty popatrzyła na nią tak, jakby chciała, żeby mówiła dalej. - No i...? - zapytała Emmy. - Mów dalej. - Powiedziała na obronie... - Na obronie? To ile... - Ciii - uciszyły ją przyjaciółki. - To ile ja tu leżę? - dokończyła szeptem. - Tydzień - odpowiedziała Kitty. - Tydzień - powtórzyła Emmy. - Holly przynieś mi jutro notatki - dodała z przerażeniem myśląc o stercie zaległych prac domowych. - No, opowiadaj dalej. - No to na obronie powiedziała nam, że znalazła cię leżącą na korytarzu przy toalecie. Z początku myślała, że zemdlałaś, bo przejęłaś się występem... - Występem? - powiedziała - Konkurs, przypomniało mi się. - Nie martw się, podobno było dobrze - uspokoiła ją Kitty. Holly opowiedziała całą historię do końca: - ...Jedynym śladem było to, że miałaś białe włosy, a ciało jakby pokryte szronem. No i gdy nawet Snape nie wiedział, czym cię nafaszerowano, stwierdzili, że nie wiadomo co ci jest. Bo normalny człowiek z tak niską temperaturą ciała powinien być już trupem. Po jeszcze jednym tygodniu spędzonym w szpitalnej sali, spędzonym na pisaniu zaległych prac domowych, Emmy mogła wrócić do swojego dormitorium i do codziennych zajęć. Po Walentynkach wszystko wróciło do normy, no prawie. Wszyscy mówili o konkursie i tajemniczym ataku na Emmy: - Spójrz na jej włosy - usłyszała na korytarzu w sobotnie popołudnie. Jej włosy nie były już tak jasne, jak tydzień temu, ale miała całkiem bieluteńkie pasma. Podczas poniedziałkowego śniadania Shirley, na prośbę Emmy, opowiedziała o konkursie. - Po jej występie wiadomo było, że wygra. A ta Malfoy, to jest najlepsze, gdy bliźniaczki wpadły na siebie, ona przypadkowo podarła sobie strój i pokazała wszystkim swoje galoty. Myślałam, że umrę ze śmiechu. Ogólną radość przy stole przerwało nadejście poczty. Emmy zrzedła mina, gdy otworzyła zaadresowany do niej list. Była w nim wiadomość, której się kompletnie nie spodziewała: Biorąc pod uwagę twój stan zdrowia stwierdzam, że jest to odpowiednia chwila na nadrobienie szlabanu. Ciocia Hermiona P.s.: Pani Pincey mówiła, że masz zaległą książkę do oddania. Na drugiej kartce była informacja o szlabanie. Szlaban: biblioteka, godzina 1800 Po przeczytaniu listu, Emmy złożyła go i schowała do kieszeni szaty, próbując sobie przypomnieć o jaką książkę chodzi. - Oko - wyrwało jej się nagle. - Co? - zapytała Holly. - Tykon eee... tak Tykon - próbowała zatrzeć ślady. - Gdzie jest Tykon? - Teraz jest kolej Kitty - odpowiedziała beznamiętnie Holly. - Macie jakieś dyżury? - zapytała z niedowierzaniem. Nie mogła sobie wyobrazić współpracy obu przyjaciółek. - Cześć biały króliczku - rozbrzmiało nad jej głową. - To z tobą siedzę dziś w "tece". Emmy spojrzała w górę- był to ów chłopak, który w dniu balu został skazany na ten sam los co ona i Kitty. - Tak to ja i nie nazywaj mnie białym króliczkiem. - O.K. - powiedział chłopak i odszedł. - Kto to? - zapytała Holly z wielkim zainteresowaniem. - Noo - powiedział Mike, wymachując jej wskazującym palcem, zapewne chcąc wyrazić swoje niezadowolenie, podobnie zresztą jak Pestka, na którą nikt nie zwracał uwagi. W ramach zwrócenia na siebie uwagi, skakała w misce pełnej owsianki, należącej do Andre. - No co, zapytać się nie można? - odpowiedziała na groźbę Holly, wracając do swojego tosta. - Muszę iść - powiedziała Emmy, odchodząc od stołu. - Zobaczymy się na lekcji. - Całkowicie o niej zapomniałam - mówiła do siebie Emmy w drodze do dormitorium. Książka, o którą chodziło pani Pincey, leżała zapewne spokojnie na szafce wśród sterty podręczników, tak sądziła Emmy, ale myliła się. Znalezienie jej nie było takie łatwe. Po wywaleniu wszystkiego z kufra, dna szafy z ubraniami i nocnej szafki okazało się, że książka znajdowała się pod łóżkiem Ailleen. Profesor Binns nawet nie zauważył, że Emmy się spóźniła. Siadała na krzesło, z nosem utkwionym w książce. Holly nie zadawała pytań, ponieważ smacznie spała na swoim podręczniku do historii magii. Emmy czytała i czytała, była chyba najbardziej rozbudzoną osobą w klasie. W rozdziale legend i mitów o użyciu eliksirów ważonych podczas pełni księżyca znalazła interesujący fragment: "... Mieszkanka małego barokowego miasteczka na północy Anglii, pewna młoda kobieta, sądziła że potrafi za pomocą podgrzanej rosy księżycowej przenosić się w czasie. Mówiła, że tę moc posiadają tylko kobiety. Niestety krótko po tym, jak ogłosiła swoje tezy, zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Sądzi się, że owa kobieta mówiła o starożytnej wiedzy Rodu Księżycowego..." Emmy ominęła nieciekawy kawałek i czytała dalej: "W latach osiemdziesiątych pewien amerykański turysta, czarodziej odnalazł podczas zwiedzania terenu miasteczka grotę, w której ścianie wykuto płaskorzeźbę. Przedstawiała podobno historię rodu kobiet, które posiadły moc podróżowania w czasie przy pomocy rosy księżycowej, odpowiednio przygotowanej, zamkniętej w talizmanie- "kluczu" do "drzwi", które przenosiły w czasie. Ale to tylko legenda." - Legenda - powtórzyła Emmy na glos, mając wątpliwości co do słuszności ostatniego zdania. - Jaka legenda? - zapytała się Holly, która przebudziła się z końcem lekcji. Ale nie zdążyła nawet podnieść głowy, a Emmy już była w drodze do korytarza, na którego końcu wyryto płaskorzeźbę. Legenda opisana w książce nie tylko wyjaśniła Emmy, do czego służy Księżycowe Oko, ale także kim jest ta kobieta. W głowie Emmy pytania szukały odpowiedzi, a było ich dużo. Szła rozmyślając i nagle ból głowy zbił ją z nóg. Trzymała się za głowę, mocno zacisnęła powieki, słyszała głosy, dźwięki, wszystko naraz. Zrobiło jej się zimno. Miała wrażenie, że jej mózg eksploduje jak balonik, na którego ktoś nadepnął. Przed jej oczami przesuwały się obrazy: Madame Le Rouge, która zmienia swą balową suknię na czarną szatę. Słowa... Obrazy odbijały się echem w jej głowie. "Jestem agentką... agentką...". "Wypij to... to... połowę...". Nagle ból ustał tak szybko, jak się pojawił. Otworzyła oczy, czuła się taka zmęczona i obolała, aż w końcu jej ciało tak jakby wyłączyło się... straciła przytomność. Gdy się ocknęła, leżała w pokoju, który widziała pierwszy raz na oczy. W głowie jej szumiało i ciężko było oddychać. Usiadła na łóżku. Drzwi do pokoju uchyliły się. Emmy zastanawiała się, kto też się w nich ukaże. Nawet się nie zdziwiła, gdy do pokoju weszła... - O, obudziłaś się wreszcie - powiedziała poważną miną agentka. "Tak, agentka"- pomyślała sobie Emmy. - Wiem, kim jesteś - powiedziała, biorąc od kobiety kubek z herbatą. - Pamiętasz już nasz miły wieczorek? - Miły? Najpierw mnie pani nafaszerowała jakimś świństwem, a potem... - Spokojnie - uspokoiła ją kobieta. Do pokoju weszła Kitty, była nadzwyczaj spokojna i wyluzowana, nawet nie zapukała. - Dobrze, że jesteś - powiedziała Le Rouge do Kitty. - Właśnie zamierzam powiedzieć Emmy prawdę o tym, co się tu dzieje... - Ale ja już wiem, wszystkiego się domyśliłam - przerwała jej Emmy. - Wiesz? - zdziwiła się Kitty. - Ta o to... agentka jest czymś w rodzaju.. strażnika tarczy czasu i wywodzi się z rodu kobiet, które mają moc... to znaczy umieją podróżować w czasie. Po chwili ciszy, spowodowanej szokiem, jaki odmalował się na twarzach Kitty i agentki, Emmy dodała: - Mam na to dowody. - No dobrze, przyznaję się, jestem... strażnikiem tarczy czasu - powiedziała szybko kobieta. Kitty spojrzała na nią z otwartą buzią, a potem uśmiechnęła się do kobiety, ale szybko zakryła twarz, żeby nie parsknąć śmiechem. - Nie wierzycie mi, no dobrze, jak chcecie, ja wiem swoje i... I musze iść do biblioteki, mam szlaban. Tak jak ty, moja droga przyjaciółko - powiedziała i wyszła z pokoju. Za drzwiami znajdował się pokój z zegarami, gdzie w jednym z nich Emmy znalazła Księżycowe Oko. Zatrzymała się na chwilę, a po chwili wybiegła na korytarz. - Emmy, zaczekaj - krzyknęła Kitty i dogoniła ją. - Ja ci wierzę, naprawdę. - Tak? To dlaczego się ze mnie naśmiewałaś razem z tą różową... agentką? - Ja ci wierzę, tylko nie do końca, ale wierzę... To znaczy jestem twoją przyjaciółką i zawsze będę ci pomagać, ale ta świrnięta baba nie nadaje mi się na, jak ty to powiedziałaś "Strażnika Tarczy Czasu". - Więc uważasz, że ona nie jest... - Strażnikiem? Absolutnie nie. - No a Oko? Ma je w swoim gabinecie wśród tych zegarków - powiedziała Emmy, machając przy tym rękami na wszystkie strony. - Uspokój się Emmy, weź głęboki oddech. Już? No to idziemy do biblioteki. Po drodze minęły profesora Snape'a, który wygłaszał, klęcząc przed (dla niego) Madame Le Rouge, cos w rodzaju sonetu, specjalnie dla niej napisanego. Kobieta zauważyła je i uśmiechnęła się kwaśno. Snape, pewien że to do niego uśmiecha się jego ukochana, cały pokraśniał i z jeszcze większym zapałem recytował miłosne dzieło. Wokoło słychać było śmiechy. Widok Snape'a, trzymającego w jednej dłoni pergamin sięgający podłogi, na którym roiło się od serc przekutych strzałą, a w drugiej bukiet czegoś, co przypominało gałęzie z przyczepionymi na końcach, nieudolnie wykonanymi, różyczkami z papieru, rzeczywiście mógł wzbudzać śmiech. - Odlot, co nie? - odezwał się głos, dochodzący zza pleców Emmy i Kitty, które stały i słuchały sonetu. Dziewczyny niechętnie odwróciły głowy. - Wariat z niego, co nie? Tydzień temu widziałem, jak tańczyli na korytarzu na czwartym piętrze - przed dziewczynami stał niejaki Watercress. - Aha, tak w ogóle to jestem John. John Watercress. - Mniejsza o to - powiedziała Kitty obojętnym tonem, patrząc jak Snape udaje, że zabija się z powodu "braku miłości", wbijając w swoje serce niewidzialny sztylet, uszkadzając przy tym swój jakże oryginalny bukiet róż. W bibliotece czekał na nich imponująco gigantyczny stos książek, sięgający niemalże sufitu. Na biurku pani Pincey nie było wolnej przestrzeni, cały blat zajmowały przeróżne księgi- cieńsze, grubsze, nowsze i starsze, pokryte gruba warstwą kurzu. Emmy podeszła do biurka i wzięła jedną z książek, leżącą na brzegu biurka. Książka niemalże rozsypała się w jej rękach, kilka pożółkłych stronnic spadło na podłogę i rozbiło się jak talerze, tak zesztywniały ze starości. - Panno Potter, delikatnie. Te dzieła są darem profesora Dumbledore'a z jego prywatnej kolekcji dla naszej biblioteki - powiedziała pani Pincey. Emmy była pewna, że mruknęła jeszcze coś pod nosem, co brzmiało jak: - Phi, też mi dar, z niektórymi z tych książek zalega od 60 lat. Archiwum nie kłamie. A do nich zwróciła się głośniej: - A wy tutaj. Trzeba te książki odkurzyć, posegregować, wpisać do kartoteki i poukładać na odpowiednich półkach. Skoro już wiecie, co macie robić, to zabierajcie się do pracy. Najpierw je posegregujcie. - Według jakich kryteriów? - zapytał Johnny, a pani Pincey opadły ręce na myśl o tym, że można nie wiedzieć o tak oczywistych sprawach. CDN Ten post był edytowany przez Ellie: 12.05.2004 16:33 -------------------- As happens sometimes a moment settled...
... and hovered and remained for much more than a moment. And sound stopped and movement stopped? ... for much, much more than a moment. And then the moment was gone. |