Lux In Tenebris, Czyli..., ...światło w ciemności.
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Lux In Tenebris, Czyli..., ...światło w ciemności.
Tenebris69 |
15.11.2004 14:53
Post
#1
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 228 Dołączył: 05.10.2004 |
Skończyłam. Za błędy przepraszam z
góry i prosze od razu o ostrą krytykę.
Fik napisałam w trochę innym stylu niż TEI ale mam nadzieję, że równiez wam się spodoba. Lux in tenebris* Korekta: Cursa Saiph Czerwony promień. Mignięcie. Ciemność. - Syriuszu, zostaw ich w spokoju... Nie widzisz, że chcą pogadać? - Remus pokręcił z niezadowoleniem głową. Śmiech przypominający szczekanie psa. Kolejna śnieżna kulka. - Au! - James nie wytrzymał i odwrócił się od Lily, rozcierając sobie potylicę z groźnym błyskiem w oczach. - Zaraz ci pokażę... Uderzenia kilku kul, które prawie natychmiast wróciły do właściciela zwalając go z nóg. - Idioci! - rozbawiony krzyk Lily został zaraz zagłuszony przez olbrzymia czapę śniegu ładująca na jej głowie. - Bijesz mi dziewczynę? Popchnięcie i upadek w zaspy. - Aaa... James, puść mnie do cholery... A ty, Lunatyku, zamknij się lepiej... Z dali słychać było rechot Remusa, który postanowił zapomnieć o powadze, którą powinien odznaczać się prefekt naczelny. - Wam zupełnie odbiło - skwitowała Lily, otrzepując włosy i patrząc na tarzających się w śniegu przyjaciół. - POTTER! BLACK! Do zamku! Już! - Profesor McGonagall zmierzała ku nim, brnąc przez biały puch, sięgający jej do kolan. - Jak dowiem, się, że trafiliście do skrzydła szpitalnego z powodu odmrożenia czy czegokolwiek innego, to nie ręczę za siebie! Myślałam, że chociaż ty, Lupin, okażesz trochę rozsądku ale widzę, że się pomyliłam. Remus pochylił pokornie głowę. - Ale pani profesor, my tylko... - Dość, panie Black! Proszę natychmiast przebrać się w suche ubrania! Cichy chrzęst śniegu pod stopami oddalającej się nauczycielki. - Uff... – wysapał James, wycierając mokre okulary. – Ej, widział ktoś Lily? Szust! Pierwsza niezbyt dobrze sklejona kulka szybuje w powietrzu. Pac! Druga ląduje przed butami Remusa. Pac! Trzecia trafia w dopiero co wytarte okulary Jamesa. - Evans, wyłaź zza tego drzewa! - Trzeba być sprytnym, Black – Lily wysunęła się zza ogromnego pnia starego buku. – No dobrze... Chodźmy już... - James, czy myślisz o tym samym co ja? Lily zatrzymała się patrząc na nich podejrzanie. - Eee... Chłopcy? Co wy zamierzacie zro... Ach...! Nie! Zostawcie mnie! Zimny wiatr uderzający o twarz. Piski Lily niesione ponad koronami drzew Zakazanego Lasu. Wokoło pusto. Co to za miejsce? - Tylko uważaj żeby cię nie zobaczył.. Drwiący uśmiech. - Zobaczył? James, przecież jesteśmy profesjonalistami. - Racja. - Wiecie co? Ja uważam, że... - Zamknij się, Luniaczku bo wszystko zepsujesz... Gdzie jest Peter z tą szklanką wody? Tego tylko po coś wysłać, to zaraz przepada jak kamień w wodę... - James, teraz ty się zamknij. Glizdogon już idzie. Odgłos kroków przez kamienną podłogę biblioteki. - Mam wodę - Peter położył szklankę na najbliższym stoliku. - Nawet się na mnie nie spojrzał jak przechodziłem. - Pewnie Smarkerus znowu pisze jakieś pięciozwojowe wypracowanie z czarnej magii... Dobra. Teraz ani mruknięcia. Samotne skrzypienie piórem dobiegające z rogu biblioteki. - Wingardium Leviosa! Szklanka uniosła się o kilka cali w górę i poszybowała prosto przed siebie. Gwałtowny ruch różdżką. - Syriuszu, jak upuścisz szklankę do wylądujemy u Dumbledore’a... - Cicho. Wiem, co robię. Stop. Naczynie zatrzymało się tuż nad głową skrobiącego zawzięcie chłopca z długimi, czarnymi, tłustymi włosami. James parsknął śmiechem, nie mogąc już dłużej wytrzymać, ale nagle urwał. Czyjeś kroki zabrzmiały za ich plecami. Stukot obcasów. - Łapo, może jednak nie... – James miał w głosie nutę paniki. - Nie? James, już jesteśmy tak blisko... Uda się. - Nie o to mi cho... Głośne chrząknięcie. - Peter przestań chrząkać. - Ale to nie ja... - Jest! Trafiony, zatopiony! Zmywamy się stąd. Chlust wody i siarczyste przekleństwa Severusa Snape’a. - Nie wydaje mi się. Lily patrzyła na nich z założonymi rękami, mrużąc uderzająco zielone oczy. - Ech... Evans... My właśnie... tego... - James? – w głosie dziewczyny brzmiały niebezpieczne nuty. – Może ty mi to wyjaśnisz? O ile pamiętam, coś mi obiecywałeś.. - Lily... Nie gniewaj się... Prychnięcie. - Macie go przeprosić. Wszyscy. Teraz. - Co? Nie ma mowy. - Skoro tak stawiasz sprawę, Syriuszu, to ty, James, możesz o mnie z a p o m n i e ć, jasne? James spojrzał na nich błagalnym wzrokiem. - Evans, po co te cyrki? Nie możemy bardziej ugodowo? - Ugodowo? Black, mogłabym powiedzieć o wszystkim profesor McGonagall. Wątpię czy byłaby równie wyrozumiała jak ja... Widzę jednak, że moje argumenty do was nie docierają, więc... - Co nam szkodzi? – odezwał się głos z tyłu. Spojrzeli na Remusa z niedowierzaniem. - Czy ty wiesz co mówisz? Mamy przepraszać tego... eee... Ślizgona? - Ja czekam. Lily zaczęła stukać butem o podłogę ze zniecierpliwieniem. - Ale... ale to szantaż... Ech... Okey. Ze względu na Rogacza. Lily wyraźnie się rozpromieniła. - Wiedziałam, że tak powiesz! Nigdy byś nie zrobił Jamesowi czegoś takiego. - Ty... To był podstęp! - Powiedziałam ci kiedyś, że trzeba być sprytnym... A teraz idziecie go ładnie przeprosić, szybciutko – uśmiechnęła się do nich słodko, wskazując kąt, w którym siedział Snape. Spojrzeli na nią ze złością, ale wyszli ze swej skrytki. Severus otrzepywał mokrą szatę, próbując jednocześnie suszyć ją różdżką. Gdy tylko ich zobaczył, skierował na nich jej koniec. - Daj spokój... – powiedział James, podnosząc ręce. – Nie przyszliśmy się tu bić. - Nie? Uważaj bo ci uwierzę, Potter. A ty, Black? Coś ci się nie podoba? - Mnie? Nie, skąd. Wszystko w porządku. Grymas podobny do uśmiechu. - Przyszliśmy cię przeprosić – wypalił Remus, pragnąc mieć to za sobą. – Wiesz... Ta filiżanka to nasza sprawka... - Nie filiżanka, tylko szklanka – poprawił go James. – Ale tak, rzeczywiście, chcielibyśmy cię przeprosić. - Wybaczysz nam? Złośliwy uśmiech i ukłucie w zebro końcem różdżki Remusa. - Au! - Cicho bądź. - No co? Severus patrzył na nich nieco zbity z tropu. - Wykrztuś coś wreszcie chłopie, bo trochę nam się spieszy – powiedział w końcu James. - Nie wierzę wam – warknął Snape, mocniej ściskając różdżkę. – Znowu coś knujecie... Nie jestem taki głupi jak wam się wydaje... Zagłuszony trzask spadającej książki. Mignięcie kaskady rudych włosów. - Evans! Severus kopnął nogę od stołu. Lily wyszła podnosząc z ziemi książkę. - To ona wam kazała. Wiedziałam... wiedziałem, że... Cholera, dlaczego ty się zawsze wtrącasz w nasze sprawy? Snape ominął ich podchodząc prosto do dziewczyny i łapiąc ją za łokieć. - Powiesz mi? No odezwij się. Nikt cię nie prosił, żebyś robiła za mojego anioła stróża. - Puść mnie... To boli... - Zostaw ją, Smarku! James wyciągnął różdżkę. - Nie! James zostaw go, proszę... On chce cię sprowokować, nie widzisz tego? Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem, włącznie z Severusem, który nie miał pojęci co zrobić. Puścił ją w końcu i wybiegł z biblioteki, zostawiając torbę, pióro i kałamarz. Lily stała rozcierając sobie rękę. - Ale mu powiedziałaś. Zwiewał, że aż się za nim kurzyło. - Nie jestem z tego dumna, Syriuszu, ale wolałam to niż kolejną bójkę. Może rzeczywiście nie powinnam wtrącać się między was, albo jeszcze lepiej, wy nie powinniście się wtrącać w jego życie...? On jest zawsze taki sam... Naprawdę mi go szkoda. - Wolę ten pierwszy wariant... Uważaj, bo się rozpłaczę.. Teatralne westchnienie. - Wy się chyba nigdy nie zmienicie... - Masz to jak w banku. Ściany z dwóch stron. Tunel? Ale dokąd? - Dalej pójdę już sama... Nie musi mnie pan ciągnąć... Warknięcie niezadowolenia i trzaśnięcie drzwiami. - Cześć – rzuciła jakaś dziewczyna, podchodząc z mopem w jednej ręce, a drugiej trzymając wierzchnią szatę. – Mam ci pomóc w sprzątaniu. Spojrzenie wielkich brązowych oczu. - Eee... Za co tu jesteś? - Przez przypadek upuściłam łajnobomby w sali wejściowej – odparła, przygryzając wargę i zabierając się do ścierania żółci pancernika. - Przez przypadek... Złośliwy uśmiech. - A żebyś wiedział. Założę się jednak, że tobie przypadki nigdy się nie zdarzają... – odrzuciła ze złością długie, proste, brązowe włosy. – Słynny Syriusz Black... Krótki śmiech przypominający szczekanie psa. - Ty tak zawsze czy tylko jak mnie widzisz? Dziewczyna oparła się na kiju od mopa i przyjrzała się mu uważnie. - Przepraszam. Zdenerwowałam się. - Nie ma sprawy... A tak w ogóle to to jest nie fair. - Dlaczego? - Ty wiesz kim jestem, ale ja nie wiem nic o tobie. - Och... Jestem dziś taka rozkojarzona. Od rana dostałam już dwa Z, pokłóciłam się z przyjaciółką i jeszcze ten szlaban... Nazywam się Dorcas Meadowes. - Dorcas... Ej, nie znasz może Lily Evans? - Owszem. Ech... Możesz mi powiedzieć dlaczego to zawsze mnie kojarzą z Lily, a nie Lily ze mną? - Wiesz... James robił z nią takie akcje, że mało kto ich nie zna. Ale skoro tak ci zależy, to można coś z tym zrobić... W końcu mnie też znają... Au! A to za co? Dorcas opuściła mopa. - Już ty wiesz. - Zabawna jesteś. Musimy jednak zabrać się za to, bo będzie nieciekawie. - Mnie wystarczy sekunda. - Jak to? Nie zabrali ci różdżki? - Zabrali, ale... Nie wygadasz? Zaniepokojone spojrzenie. Kiwnięcie głową w lewo i prawo. Dorcas wyciągnęła dłoń przed siebie rękę i zamknęła oczy. Blask niebieskiego światła. - Wow! Jak ty to... czy to jest... Dorcas otworzyła oczy. - Słyszałeś o „innym rodzaju magii”? – machnęła dłonią w kierunku lśniącej podłogi lochu. - Magia bezróżdżkowa? - Zgadza się. - Ale przecież niewiele osób to potrafi... - I ja właśnie się do nich zaliczam. Przydatne, ale strasznie męczące. To nie było silne zaklęcie, ale teraz co najmniej przez godzinę nie będę mogła czarować. Niewiele osób wie o tym. Nawet nauczyciele nie mają o tym zielonego pojęcia. To bardzo potężna broń. - Rozumiem. Za to mamy teraz mnóstwo czasu! Lepiej jednak zostać tutaj na wypadek, gdyby ten stary strach na wróble przyszedł sprawdzić jak nam idzie. Dorcas usiadła również na podłodze. - To propozycja? - To zależy od ciebie... Odległy odgłos kroków. Coraz bliżej. I bliżej. - Dorcas! DORCAS! Jesteś w domu? Szczęk otwieranego zamka od łazienki. - Syriusz? Co ty tutaj robisz? Myślałam, że jesteś na tym waszym pożal się Boże wieczorku towarzyskim... – Dorcas wyszła z łazienki zawiązując paseczek od czerwonego szlafroka. - Właśnie z niego wróciłem. Pocałunek w policzek. - Tak szybko? - Nie rozmawiałaś z Lily? Uważne prześwietlenie ciemnobrązowymi oczami. - Nie... - Biorą ślub, rozumiesz? - Co? To znaczy.. to wspaniale, ale nie sądziłam, że to tak szybko się stanie... - Nikt nie przypuszczał. Remus aż się zakrztusił, gdy o tym usłyszał, biedaczek... Szczerze, to nigdy nie przypuszczałem, że to tak się skończy. Przecież oni są jak ogień i woda! - Niektórzy mówią, że przeciwieństwa się przyciągają... - Jak my? Figlarne spojrzenie. - My? Od kiedy jesteśmy „my”? Niewielki rumieniec. - Ech... Nie chwytaj mnie za słowa. W każdym razie James nie mógł z nami siedzieć, bo przecież narzeczona czeka na obsypanie różami. Ironiczny uśmiech. - Coś w tym złego? Kobiety kochają kwiaty... - No, właśnie. Dlaczego? - Bo są piękne. - Aha. A lubią też wielkie, czarne, pieski? Śmiech. - Czyżbyś miał na myśli jakiegoś konkretnego „pieska”? - Może... - Czasem lubią. Są takie słodkie i mięciutkie... Można się do nich przytulić i... – reszta zdania utonęła w donośnym trzasku i w chwilę później ogromny pies powalił Dorcas na podłogę. - Złaź ze mnie, wariacie! Kolejny trzask. Duże, ciemnobrązowe oczy. Ciepłe, delikatne ciało i śliski materiał szlafroka. - Syriuszu, co ty... Pocałunek lekki jak dotyk motyla. - Syriuszu, ja nie wiem czy... Tęsknota w oczach. Cichy szept. - Pocałuj mnie jeszcze raz... Triumfalny uśmiech. Dotyk miękkich warg. Smak malin. Zapach wanilii. Czyjaś dłoń na ramieniu. Blask w oczach jakiejś postaci. Blask? Przecież tu jest ciemno. Wszędzie. - Chciałaś mnie widzieć? Lily odwróciła się od lustra w długiej, białej, odsłaniającej ramiona sukni. - Tak. Przełknięcie śliny. - Ładnie wyglądasz. - Dziękuję, Syriuszu. - Więc? O czym chciałaś porozmawiać? - Bo wiesz... – Lily wyraźnie walczyła sama ze sobą, chodząc w kółko po okrągłym, puchatym dywaniku. – Czy on na pewno tego chce? Niedowierzające spojrzenie. - James? Kiwnięcie. - Kpisz sobie, czy o drogę pytasz? - Syriuszu, proszę... On jest ostatnio taki niespokojny... Śmiech przypominający ujadanie psa. - Dziewczyno, nie codziennie bierze się ślub! On za tobą szleje, a ty mi tu z takim tekstem wyjeżdżasz... Po prosu boi się i tyle! Tupnięcie nogą. - Boi się ślubu? No to pięknie! Zirytowanie westchnienie. - Nie ślubu, tylko tego, że nie da rady... Dlatego właśnie ja unikam takich sytuacji. - Aha... to znaczy, że miewałeś już jakieś matrymonialne propozycje? Niebezpieczne zmrużenie zielonych oczu. - No wiesz... Nie chcę się chwalić. Prychnięcie. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni, więc uważaj. - Co to za aluzja? - Myślisz, że nie widzę jak patrzycie na siebie z Dorcas? - Ani słowa więcej. Czarujący uśmiech. - Wedle życzenia, ale czy mogę liczyć chociaż na to, że zaprowadzisz mnie do kościoła? Podana dłoń. - Oczywiście, madame. Rozumiem, że miałem jako pierwszy zaszczyt zobaczyć pannę młodą? James jeszcze się z tobą nie widział? Wierzysz w takie bajki? Ciepłe, letnie powietrze. - Dlaczego nie? - Dlaczego tak? - Wiesz... Fajnie się z tobą rozmawia. Zmieniłeś się. - Ty też. Skrzypienie otwieranych, potężnych drzwi. Słodka woń lilii. Dorcas machająca do nich ręką. - Muszę iść do Jamesa. Powodzenia. - Dziękuję. Stukot obcasów o marmurową podłogę kościoła. Podenerwowany wzrok Jamesa. Uspokajające kiwnięcie głową. Fatalne Jędze ustawiające sprzęt na niewielkim podwyższeniu z prawej strony. Swędzenie karku od spojrzenia Dorcas w chwili, gdy Lily szła do ołtarza. Słowa przysięgi. Przesłany z daleka pocałunek. Pragnienie innego życia. - Kim jesteś? - Nieważne. Szept. - Pójdziesz ze mną? - Dumbledore! Masz jakieś wieści? Co się stało? Remus powiedział, że... - Uspokój się, James. - Ale profesorze... - Syriuszu, musze cię prosić o to samo. Szuranie krzeseł. - Musicie mnie wysłuchać uważnie. Do końca. - Jeszcze nie ma niektórych członków Zakonu – wtrąciła Lily. - Wiem, ale nie możemy czekać. Trzask zamykanych drzwi. Severus Snape wszedł do pokoju łopocąc peleryna i usiadł bez słowa w najciemniejszym kącie pokoju nie patrząc na nikogo. - Severus przyniósł mi kilka minut temu bardzo ważną informację. Sam nie wiem, jak wam to powiedzieć. Szczególnie tobie Lily. Lily zatkała sobie usta dłonią. - Tylko nie... - Przykro mi, Lily. - DOWIEDZIAŁ SIĘ O PRZEPOWIEDNI? James wstał. - TO NIEMOŻLIWE! TO ON, TAK? – wskazał dłonią na Snape’a, który siedział schowany w cieniu tak, że nie widzieli jego twarzy. - Nie, James. Proszę cię, żebyś usiadł. Daj mi dokończyć. To po części moja wina. Zaległa cisza. - Tak... Moja. Byłem na spotkaniu w sprawie posady na nowego nauczyciela wróżbiarstwa z Sybillą Trelawney. Nie przypuszczałem, że może wygłosić przepowiednię. Szpieg Voldemorta usłyszał jej pierwszą część. - Dyrektorze, co on będzie chciał zrobić...? – dobiegł ich słaby głos Lily. - Severusie, myślę, że ty powinieneś odpowiedzieć na to pytanie. – Dumbledore przeniósł swoje niebieskie oczy na Snape’a, który podniósł się niechętnie i wyszedł w krąg światła. - Czarny Pan będzie chciał zapobiec swojej klęsce. Nie wiem dokładnie, co planuje ale... - NIE WIESZ CO PLANUJE? TY? CHYBA MI NIE CHCESZ POWIEDZIEĆ, ŻE JAKO JEGO SALONOWY PIESEK NIE MÓWI CI O WSZYSTKIM? - Żebyś wiedział, Potter – wycedził Severus, przez zaciśnięte zęby. – A tak w ogóle, jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś, to i tak wiemy już wystarczająco dużo, żeby podjąć odpowiednie kroki, zanim on zabije twojego syna. Jeżeli go zabije... - ZAMKNIJ SIĘ! NIGDY NIE... - JAMES! Wszyscy obejrzeli się. Lily wstała podtrzymując się stołu. - Zostaw go, James... On ma rację – wyszeptała i zachwiała się lekko. Severus, który stał najbliżej odruchowo podtrzymał ją, zanim osunęła się na podłogę. - Lily? – James odepchnął Snape’a, klękając przy żonie. - Poczekaj – powiedział Remus, grzebiąc w kieszeni szaty. – Musimy jej przywrócić szybko przytomność, bo w jej stanie takie niedotlenienie może być groźne. James zbladł, patrząc jak Lupin pochyla się nad nią, podsuwając jej pod nos jakąś buteleczkę. Lily westchnęła głośno i otworzyła oczy. - Zaprowadzę ją na powietrze – James wziął ją na ręce, ale Dumbledore zatrzymał go. - Chce żebyś jeszcze został. Severusie mógłbyś... Snape kiwnął niechętnie głową i podszedł do Jamesa, ale ten nie ruszył się z miejsca. - Nie bądź kretynem. Nie zjem jej przecież – warknął Severus. Cichy szelest szat i Snape wyszedł z pokoju zatrzaskując nogą drzwi. - Coś jeszcze? – zapytał Edgar Bones, wychylając się do przodu. - Chodzi o Dorcas Meadowes. Wirujący szum w głowie. - Dorcas...? - Tak, Syriuszu. Przykro mi. Przykro nam wszystkim. Voldemort zamordował ją wczoraj wieczorem. Walczyła do końca. - Jak to się stało? Dłoń Jamesa na ramieniu. - Złapał ją w trakcie zadania dla Zakonu. Nie wiedział, że potrafi się bronić bez różdżki. Zabiła kilku śmierciożerców, ale wiedziała, że nie ma szans. Straciła wszystkie siły. Przerażenie w szeroko otwartych oczach. - Nie, Syriuszu. Nie torturował jej. Była zbyt wyczerpana, a na skutki magii bezróżdżkowej nie ma antidotum. Ten znienawidzony, współczujący wzrok Dumbledore’a. - Muszę wyjść. Długa droga przez korytarz na mroźne, zimowe powietrze. Severus stojący tyłem do Lily siedzącej na ławce kilkanaście metrów dalej. Czoło oparte o kamienną ścianę. - Dlaczego ona... - Gdzie? - Przed siebie. Musisz znaleźć swoją drogę. - Pomożesz mi? - Nie mogę. - Remus! Dostałeś sowę od Jamesa? Lupin odwrócił się w bramie domu numer dziewięć i obejrzał się za siebie. - Oczywiście. Inaczej by mnie tu nie było... Zostaniemy wujkami, Syriuszu! Chodźmy, zanim James kompletnie straci głowę, bo sądząc po składni jego zdań w liście, nie jest z nim najlepiej... Skrzypnięcie furtki. Zanim zadzwonili do drzwi Remus, pogrzebał w połach szaty i wyciągnął małego, brązowego misia z oklapniętym uszkiem. Pobłażliwe spojrzenie. - No co? Dzwonek do drzwi. - Łapa? Lunatyk? Ufff... Jak dobrze, że już jesteście – James odtworzył drzwi. Miał potargane włosy i prawdziwą panikę w oczach. - To już? - Nie, Syriuszu... Zamknęły się na górze z jakąś uzdrowicielką ze Św. Munga. Przyjechałem, jak tylko pani Gherkin, nasza sąsiadka, mnie zawiadomiła. Tak się spieszyłem, że aportowałem się trzy domy dalej. Głuchy jęk kanapy. - Kiedy to się zaczęło? – zapytał Remus, siadając obok Jamesa. - Z samego rana. Mówiła, że ją okropnie boli, ale już nie raz miała takie skurcze, więc nie przejąłem się tym zbytnio i pojechałem do Ministerstwa. A potem ta sowa... Podobno Lily nie miała już siły na jazdę samochodem do szpitala, a świstoklik czy teleportacja w jej stanie nie wchodzi w rachubę... Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie, że ją zostawiłem... Dlaczego to trwa tak długo? - James, weź się w garść... - Łatwo ci mówić, Łapo. Ciekawe jak ty byś się zachowywał gdyby Do... – urwał nagle zdając sobie sprawę z tego, co mówi. – Przepraszam. Nieważne. Lekkie ukłucie w klatce piersiowej. - CO SIĘ TAM DZIEJE?! – James wstał i kopnął ze złością w ścianę. - Paranoik. Remus, zrób z nim coś... Chcesz ją wystraszyć? Co się tak rzucasz? Siadaj na tyłku i się lepiej nie odzywaj. A tak w ogóle to gdzie jest Peter? - Znowu jest chory... – wysapał James przez palce u rąk, w których ukrył twarz i usiadł w fotelu. - Pewnie znowu szlajał się po pubach w Hogsmeade.. Ej! Słyszycie to? Zamarli. Po chwili cieszę rozdarł płacz. James poderwał się na równe nogi. Remus złapał misia i wszyscy rzucili się na schody. Zatrzymali się przed drzwiami, ale gdy tylko James wyciągnął rękę do klamki, ta sama się przekręciła i w niewielkiej szparze pojawiła się zmęczona twarz uzdrowicielki. Przyjrzała się im uważnie zatrzymując dłużej wzrok na pluszowej zabawce, po czym zapytała: -Który z was to ojciec? - Tego jeszcze nie wiemy... - Zamknij się, Syriuszu. Ja – powiedział szybko James. - Macie jej nie denerwować. Powinna poleżeć kilka dni. Do widzenia. Zeszła po schodach na dół. Niepewne spojrzenie po sobie. Uchylili szerzej drzwi i weszli do pokoju. Lily leżała w łóżku, tuląc w ramionach maleńkie zawiniątko. Uśmiechnęła się na ich widok i pomachała zachęcająco ręką. James zrobił krok w jej stronę, ale reszta się nie ruszyła. - Ty pierwszy. James usiadł na rogu materaca i wziął od Lily swojego syna. Podeszli do świeżo upieczonej mamy z drugiej strony łóżka. - Bardzo panikował? – zapytała szeptem wskazując na męża. - Trochę... - Trochę? Syriuszu, jeszcze chwila i zawrzeszczałby nas na śmierć! Lily przyłożyła palec do ust. - Chyba zasnął. Remus... ten miś to dla mnie? - Ach... Tak. Ale tym razem musisz podzielić się nim z małym. Śmiech. James wstał i podszedł do nich. Odruchowe wyciągnięcie rąk. Miękki, niebieski kocyk. Zielone oczy. - Ma twoje oczy, Evans... To jest... Lily... - Nie zapominaj się, Syriuszu. Tym bardziej, że teraz to już nawet nie jestem „Evans” – Lily pogroziła mu palcem z udawaną groźbą. – Spójrz. Włoski będzie miał takie sam jak James. Czarne. - Wiecie już jak go nazwiecie? – zapytał Remus z zaciekawieniem głaszcząc ich synka po rączce. - Harry – odpowiedział natychmiast James. – Harry Potter. - Dlaczego? - Musisz sam ją znaleźć, a ja... po prostu będę z tobą. - Gdzie idziemy? - Nie wiem. Ty prowadzisz. Dźwięk mnóstwa małych dzwoneczków. - Już otwieram! – krzyknęła Lily zza zamkniętych drzwi wejściowych. - Wesołych Świąt! Ha, ha! Wybuch śmiechu. - Syriuszu... Zdejmuj tą brodę i wąsy, bo przestraszysz Harry’ego... No już. Wchodź do środka. Aha. Uważaj na podłogę. Bo Nowy Nabłyszczacz Pani Scower nie tylko nabłyszcza, ale czyni z posadzki prawdziwą ślizgawkę... - Jasne... Jak mnie poznałaś? Wiesz, ile szukałem tego cholernego stroju? - Znam cię tyle lat, że wszędzie poznałabym te twoje szelmowskie oczy... - Czy nie powinienem być zazdrosny? – James wyszedł z kuchni trzymając wielką salaterkę z sałatką. - Powinieneś. Mam zamiar uwieść ci żonę w Boże Narodzenie! - Uważaj, Łapo, bo ci uwierzę. Zaczekaj na nas w salonie. Lunatyk już jest, ale Peter napisał, że się spóźni. - A mój chrześniak? - Jest, jest... Z Remusem. Bawią się nowym misiem. Porozumiewawcze spojrzenie. - Wszystko widzę! – warknęła Lily popychając ich do salonu. Na środku stała olbrzymia choinka, a tuż obok, na dywaniku siedział Lupin z Harry’m na kolanach. - Cześć, Łapo... Patrz jaki on jest zabawny – przywitał go Remus i pokazał Harry’emu palec wskazujący, po czym zgiął go, co wywołało wesołe piski. - Ej, to moja sztuczka! Chociaż, doprawdy, nie wiem, co w tym jest takiego zabawnego... – rzekł James rozkładając talerze. – Pokażesz nam „Mikołaju”, co przytaszczyłeś w tym swoim worku? - Bardzo śmieszne... - Najpierw kolacja – przypomniała im Lily. Brzdęk widelców. - Tylko nie wiem, czy czekać na Petera...? – zawahała się. - Może powinniśmy... W końcu to nasz... – zaczął James, ale w tym samym momencie do pokoju wleciała ruda płomykówka. Remus wstał z podłogi i odwiązał list. - To od Glizdogona. Poznaję po piśmie... Szelest pergaminu. - Przepraszam, ale nie mogę przyjść... ble, ble, ble... obiecałem rodzicom... i tak dalej. No nie. To już przesada. Trzeci rok z rzędu obiecuje rodzinie, że spędzi z nimi święta. Nie może po prostu powiedzieć, że nie chce mu się przychodzić? - Widać nie. Ale co tam... Łaski bez. Kapitulujące westchnięcie. - Skoro tak, to siadamy – zarządziła Lily i jednym machnięciem różdżki zgasiła główne światło i zapaliła świece. Wzięła synka na ręce i usiadła z nim przy stole. Szuranie przysuwanych krzeseł. - Poczekajcie – dodała, kiedy James chwycił za chochelkę, żeby nałożyć nią barszcz. – Chciałabym jeszcze coś wam powiedzieć. - Są to nasze pierwsze święta w takim składzie – ciągnęła przytulając do piersi Harry’ego. – Nie ma z nami jednak jednej osoby, która nigdy nie miała szansy usiąść z nami przy tym wigilijnym stole... Niespokojne spojrzenie Remusa. - Lily, myślę, że nie powinniśmy o tym mówić... - Nie, Remusie. Powinniśmy. Syriuszu, ty powinieneś. Nie pamiętam, czy chociaż raz wymówiłeś jej imię od chwili, gdy Dumbledore powiedział nam, że ona... Nerwowe drganie trzymanego kieliszka o stół. - ...nie żyje – dokończyła z naciskiem Lily. James spiorunował ją wzrokiem. Chwila ciszy. - Dorcas była moją najlepszą przyjaciółką. Nikt nigdy mi jej nie zastąpi, ale życie toczy się dalej i ona na pewno byłaby bardzo nieszczęśliwa widząc nas, ciebie, Syriuszu... Nie można uciekać przed rzeczywistością. Zamykasz się. To widać, dlatego muszę cię o coś prosić. Nie oglądaj się za siebie. Błysk złości w oczach. - Nie oglądać się? Ja się nie oglądam... Patrzę przed siebie. W przyszłość, która mnie czeka bez niej. Przepraszam. Zbyt gwałtowne odsunięcie krzesła. Spojrzenia wwiercające się w plecy, a po chwili chłód tarasu. - Łapo? - Daj mi spokój, James. - Nie. - Co? - Nie dam ci spokoju. Nie chciałem, żeby Lily ci to mówiła, ale może jednak miała rację... Popatrz na to – powiedział James i zaczął grzebać w kieszeni spodni. Po chwili wyjął portfel i otworzył go. Z wewnętrznej strony okładki machali do nich Lily z Harry’m, a tuż obok ona... Ciemnobrązowe, roześmiane, błyszczące oczy. - Nie chcę tego oglądać. - Przyjrzyj się jej dobrze i wysil trochę ten swój tępy mózg. Pamiętasz, co nam kiedyś powiedziała? Że jeżeli ma zginąć to tylko z ręki Voldemorta. Chciała walczyć. I walczyła. Zginęła z honorem. Dla nas. Może to właśnie dzięki niej możemy teraz tutaj być? Kto wie, czy na następny dzień nie zakatrupiłby cię jeden z tych sługusów Voldemorta, którego zabiła? A ty tak jej się odwdzięczasz? Snując się bez celu i bojąc się wspomnieć nawet jej imię? Cisza przerywana urywanym oddechem. - Przepraszam, James. Nie pomyślałem o tym... Spuszczony wzrok na doniczkę, pokrytą kupką śniegu, z której wychylały łebki zaczarowane lilie. - Teraz masz szansę. Przyjdź zaraz na ten pyszny barszcz, dobrze? Niepewne kiwnięcie głową. Trzask balkonowych drzwi. Portfel leżący na balustradzie. Dotyk śliskiej powierzchni zdjęcia. - Wybaczysz mi? Uśmiech. Jedyny w swoim rodzaju. - Gdzie jesteśmy? Echo. - Na twojej nowej drodze. Nie ma sensu pytać: Dokąd? - Rzeczywiście nie ma. Prychnięcie. - Kim jesteś? Świszczące oddechy. - Nie... tylko nie to... Krótkie migawki. Ucieczka z domu. Dumbledore mówiący o śmierci Dorcas. Lily i James w gruzach swojego domu. Zakrwawiony palec ich przyjaciela. Sala przesłuchać. Lepka ciecz rozchodząca się po całym ciele. Pokryta liszajami ręka wsuwająca miskę z rozwodnioną masą. Za co? Przecież wiesz. - WIEM.. Trzask. Wielki, czarny, chudy pies podbiegł do miski i zaczął chłeptać językiem jej zawartość. Uciec. Uciec, uciec, uciec. Ale jak? I dokąd? Wszędzie, byle nie tu. Odgłos psich łap stawianych na wilgotnym betonie. Kraty. Jeszcze trochę... - Nie poznajesz? - Nie. Śmiech. TEN śmiech. Oślepiające światło pojawiające się znikąd na końcu tunelu. Śmiech, który pamiętał zawsze. Głośny wdech. Zapach wanilii. - D-Dorcas? Podniesiona ręka. Dotyk delikatnej skóry. - Kocham cię. - Musisz iść dalej. Beze mnie. - Nie zostawię cię już. Nie teraz. - Tu czy tam będę na ciebie czekać, Syriuszu. Wybór należy jednak do ciebie. Słowa dobiegające jakby z coraz daleka. - Dorcas? Nie! - Idź dalej... Pustka. Przed sobą tylko światło. Z tyłu ciemność. Uchylenie się przed strumieniem czerwonego światła. Szyderczy śmiech z kobiety o ponurej twarzy i ciężkich powiekach. - No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! Głos niesiony po całej kamiennej sali. - Promień trafiający prosto w pierś. Strach. Strach i zaskoczenie. Lot nad starożytnym łukiem. Chłód zasłony falującej jakby uderzył w nią silny wiatr. Jakiś krzyk. Ciemność. Brama. Ostatnie spojrzenie za siebie. Zarys postaci. Gest odwrotu. Idź dalej, idź dalej... Wybór należy do ciebie... Tu czy tam, będę na ciebie czekać... Pchnięcie wielkich, skrzypiących wrót. Początek nowej przygody. Śmierci. KONIEC * Lux in tenebris - Światło w ciemnościach (łac.) Komentujcie! Acha. I konkursik. Jaka galeria mogłaby zobrazować ten fanfik? Ktoś zgadnie? Ten post był edytowany przez Tenebris69: 09.12.2004 20:26 -------------------- |
kkate |
15.11.2004 20:22
Post
#2
|
Czarodziej Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 894 Dołączył: 10.03.2004 Płeć: Kobieta |
A tak... sorry... w sumie to nie byłam do
końca pewna.... poprawię
QUOTE A ficka, wręcz przeciwnie -
przeczytałam całego... Nie wiem czemy tak sądzisz
No bo tak jakoś dziwnie... napisałaś tylko o galerii, a w ogóle nie wspomniałaś o całym opowiadaniu... No ale jeśli przeczytałaś całe - to zwracam honor. Tylko ze po prostu jak wchodziłam na ten temat, to nie było nikogo na nim, a jak w końcu skonczyłam i byłam w trakcie komentowania, to pojawił się twój wpis. Dlatego odniosłam wrażenie, że tylko go "przeleciałaś", no chyba że po prostu tak szybko czytasz... bo ja wiem -------------------- just keep dreaming.
|
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 10.11.2024 20:01 |