Smok I Kurtyzana
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Smok I Kurtyzana
sonka |
![]()
Post
#1
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 20 Dołączył: 06.12.2004 ![]() |
Witamy!
Zapewne część z Was zna "Smoka i Kurtyzanę" z forum Dziurawego Kotła, gdzie było publikowane. Wraz z Kit uznałyśmy, że zaczniemy publikowac tę opowieść również tutaj. Tak więc przedstawiamy wam owoc naszej wspólnej pracy pt. "Smok i Kurtyzana". Wszelkie uwagi dotyczące fabuły nalezy więc kierować do nas obu [Kit i Sonki] Pozdrawiamy Kit i Sonka Prolog Young girl, don't cry I'll be right here when your world starts to fall Young girl, it's all right Your tears will dry, you'll soon be free to fly When you're safe inside your room you tend to dream Of a place where nothing's harder than it seems No one ever wants or bothers to explain Of the heartache life can bring and what it means [“A voice within”, Christina Aquilera] Siedziała na łóżku wpatrując się ścianę przed sobą. W niewielkim i przytulnym mieszkaniu, znajdującym się w kamienicy przy Victoria`s Alley było cicho i spokojnie. Teraz tak było bo jeszcze kilka minut temu wywiązała się tutaj potężna kłótnia, a jej efektem było trząśnięcie drzwiami przez jej byłego już chłopaka. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu: na podłodze przy stoliku leżały resztki z wspaniałego porcelanowego wazonu, który dostała od przyjaciół na dwudzieste urodziny; nieopodal skorupek leżało ich wspólne zdjęcie zrobione jakiś czas temu, oczywiście zbryzgane odłamkami szkła z ramki. Teraz już się nie uśmiechali - obydwoje byli smutni. Chyba tylko raz w swym życiu ta fotografia wyglądała tak jak w tej chwili - gdy przeżyli swoją pierwszą wielką kłótnię. A teraz? Teraz ponownie z tą różnicą, że to była ich ostatnia kłótnia w życiu. Wiktor nie wytrzymał i po prostu z nią zerwał. Byli razem od siedmiu lat, razem znosili wszelkie smutki, troski, razem przezywali radości. Poznali się na jej czwartym roku, w bibliotece - on przyjechał do Hogwartu jako kandydat w Turnieju Trójmagicznym, ona uczyła się tam. Co prawda, już wcześniej się widzieli na Mistrzostwach Świata w Quiddichu, gdzie Wiktor złapał w spektakularny sposób Złotego Znicza lecz wówczas nie zwrócili na siebie większej uwagi... No może on na nią nie zwrócił. Ale za to w Hogwarcie... Przypomniała sobie te wszystkie spacery po błoniach, te rozmowy, te pocałunki... Och! To było jak bajka... która trwała korespondencyjnie przez następne trzy lata szkoły i cztery po jej zakończeniu... Ona wynajęła mieszkanie w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, gdyż pozwalały jej na to finanse, a on grał na swoim kontrakcie w Bułgarii i do Anglii wpadał sporadycznie, ale gdy już się zjawiał to cały wolny czas poświęcał właśnie jej. Czasem i dziewczynie udało się wyjechać na weekend do niego, więc się widywali co jakiś czas. Tak wyglądał ich związek, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Dla nich liczyło się tylko to, że są razem. Utrzymywali to w tajemnicy, bo nie chcieli rozgłosu. Mało kto wiedział (tylko ich przyjaciele), że Hermiona Granger i sławny Wiktor Krum są razem i to bardzo długo, to znaczy BYLI aż do teraz... Jakie to dziwne - przyszło jej na myśl. Była przekonana, że go zna. Była pewna, że jest odpowiedzialnym człowiekiem. A jak tylko pojawił się problem to on czmychnął urządzając jej wcześniej potężną awanturę. I jeszcze śmiał stawiać warunki: „Usuniesz dziecko, a z tobą zostanę” - Warunek! Ha! - zaśmiała się gorzko. Świnia - pomyślała. Przecież nie mogła usunąć dziecka... To było wbrew jej zasadom, wbrew jej samej... Przecież ono nie jest niczemu winne... Po prostu zaszła z nim w ciążę przez przypadek. To była wpadka... Po jej policzkach popłynęły łzy. Nie pamiętała kiedy ostatni raz płakała... chyba po stracie ukochanych rodziców. Gdyby nie przyjaciele to pewnie załamałaby się psychicznie... no i pomoc Wiktora. Świnia - ponownie pomyślała z goryczą wstając z podłogi. Powoli podeszła do skorupek wazonu i pozbierała je ostrożnie. Następnie włożyła kawałki do torebeczki. Może da się to naprawić ?- myślała z nadzieją wkładając torebeczkę do szuflady. A nawet jeśli nie to zawsze pozostaną te skorupki... na pamiątkę... - w oczach dziewczyny pojawiły się niepohamowane łzy. Nie będę płakać - pomyślała zaraz z silną zaciętością i przygryzła dolną wargę, aż do bólu, starając się uspokoić rozkołatane nerwy ze względu na małą, bezbronną istotkę, która spoczywała bezpiecznie pod jej sercem. Postanowiła je urodzić wbrew wszystkiemu, a przede wszystkim wbrew temu egoiście, który udawał, że ją kocha. Gdyby kochał... No właśnie, GDYBY... Ale to już było nieważne... Ona sobie poradzi. Zawsze musiała sobie radzić i była samodzielna aż do bólu. A teraz było dużo łatwiej, gdyż Hermiona miała od dwóch lat dobrze płatną pracę w Sektorze Zarządzania Prawidłami Aportacji i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu. Czuwała nad bezpieczeństwem czarodziei przemieszczających się z miejsca na miejsce w sposób magiczny. Lubiła swoją pracę i miała nadzieję na szybki awans, gdyż wykazywała się sumiennością i pracowitością. Ostatnio opracowała wraz ze starszym kolegą z pracy, nowy system magicznych udogodnień w systemie połączeń Fiuu, który właśnie był testowany i jak na razie wstępne testy przechodził bez zarzutu. Dziewczyna westchnęła głośno. Poczuła się zmęczona i przybita. Poszła do łazienki, nalała do wanny gorącej wody, wpuściła kilka kropli olejku jodłowego i po kilku chwilach w pomieszczeniu rozszedł się świeży, leśny zapach, który koił zmysły Hermiony, ale nie mógł ukoić jej wewnętrznego bólu, zawodu i rozpaczliwego poczucia straty. Młoda kobieta poczuła się oszukana i zdradzona. Poświęciła kilka najpiękniejszych lat swojego życia człowiekowi, który okazał się nieuleczalnym egoistą nie zasługującym na miłość i oddanie jakim go szczerze darzyła. W okolicy serca pojawił się tępy ból i Hermiona ponownie musiała zacisnąć powieki i przygryźć boleśnie usta by nie płakać. Jednak kilka upartych łez potoczyło się po jej policzku i wytarła je pospiesznie wierzchem dłoni. Gorąca kąpiel troszeczkę ją uspokoiła i pozwoliła zebrać myśli. W tej chwili zarabiała aż siedemdziesiąt pięć galeonów tygodniowo, z czego połowa szła na wynajem domu u dosyć zamożnej czarownicy, która zbliżała się właśnie do pięćdziesiątki. O opłaty Hermiona nie musiała się martwić, płaciła Artemidzie Spot wystarczająco dużo, a ona wolała sama dokonywać stosownych opłat. Muszę odłożyć troszkę na wyprawkę dla dziecka - pomyślała i ta myśl znowu przypomniała jej o Wiktorze, ściskając jej gardło jak w imadle. Zamknęła mocno powieki, zacisnęła zęby, złożyła dłonie w piąstki wbijając paznokcie w miękką skórę niemal do krwi, tylko po to by samą siebie otrzeźwić i wyrwać się z ponurych, smutnych rozważań - Nie rycz, Herm - powiedziała sama do siebie, chociaż właściwie na nic to się zdało. Łzy popłynęły niepowstrzymanym strumieniem po jej bladej buzi i Hermiona rozszlochała się na dobre. Rozdział I Gdy wszystko się zmienia Young girl, don't hide You'll never change if you just run away Young girl, just hold tight And soon you're gonna see your brighter day Now in a world where innocence is quickly claimed It's so hard to stand your ground when you're so afraid No one reaches out a hand for you to hold When you're lost outside look inside to your soul [Christina Aquilera, “A voice within” - Panno Granger, czy mogę prosić na chwilkę? - spytał miesiąc później Alfred MacCartney, szef wydziału w którym pracowała. Hermiona podniosła głowę znad najświeższych wyników testów systemu MAG, jak nazwali ów projekt wraz z Marcusem. - Już idę, panie MacCartney - odpowiedziała z uśmiechem wstając i podążyła za szefem do jego gabinetu. - Proszę usiąść, panno Granger... Może się pani czegoś napije? Herbaty, kawy? A może coś mocniejszego? - zapytał mrugając do niej. Hermiona odwzajemniła uśmiech i grzecznie podziękowała. Nawet gdyby chciała się napić jakiegoś alkoholu wiedziała, że nie może tego zrobić, gdyż była świadoma, iż w jej stanie nie powinna pić. Mężczyzna wyjął z szafki butlę Ognistej Whisky Oldena i nalał sobie jej do szklaneczki. Następnie różdżką wyczarował kostki lodu. Kobieta obserwowała jak zasiada za swoim biurkiem. Otworzył szufladę i wyjął dwie teczki opatrzone emblematem ministerstwa. Tą cieńszą otworzył i przez kilka minut studiował. - A więc... - zaczął zamykając teczkę i odkładając ją na blat biurka - Testy MAG przebiegają bardzo dobrze i w niedługim czasie powinniśmy zacząć stosować system w sieci Fiuu - oznajmił. Dziewczyna skinęła głową. Nie chciała po sobie pokazać jak bardzo ją ta informacja ucieszyła. Nad opracowywaniem MAG spędzili z Marcusem wiele wieczorów a czasem i nocy, ale jak widać ich ciężka praca nie poszła na marne. - Aczkolwiek.... ostatnio obcinają fundusze... - mężczyzna otworzył tą drugą teczkę i wyjął z niej jakiś papier by po chwili położyć go przed dziewczyną. Hermiona, najinteligentniejsza dziewczyna swego czasu w Hogwarcie, zaczęła się domyślać o co chodzi lecz milczała czekając na dalsze słowa szefa. -... więc z tego powodu musimy zwolnić część pracowników...- MacCrtney utkwił wzrok w lodzie topniejącym w czerwonej cieczy znajdującej się w szklaneczce - Oczywiście będziemy mieli w pamięci ich zasługi i ... - urwał i w gabinecie zapadła cisza. - Chce pan mnie zwolnić? - spytała spokojnie panna Granger choć w środku aż w niej się gotowało. Nie lubiła owijania w bawełnę i wyznawała zasadę „kawa na ławę” czyli mówienie wprost tego co się chciało przekazać. Uważała za zbędne dodatkowe słowa.. - Nie... - zaprzeczył szybko dyrektor - To znaczy... tak - dodał zmieszany - Ale zapewniam panią, panno Granger, że pani pracę wszyscy tutaj doceniają i... - Rozumiem - Hermiona zmusiła się do uśmiechu choć w myślach krzyczała ile sił z rozpaczy. Znalazła się w fatalnym położeniu. Z takim samym uśmiechem spojrzała na pergamin, który podsunął jej pod nos zakłopotany MacCartney. Była to wymowa pracy ze stanowiska Koordynatora Bezpieczeństwa Sieci Fiuu. Według tego tekstu Ministerstwo dawało jej trzy miesięczna odprawę oraz jakiś procent z dochodu MAG-u. Hermiona zmarszczyła nos. We wszystkich mugolskich dokumentach tego typu było cos takiego jak trzy miesięczny okres ochronny... Na tym papierze nawet o tym nie wspomnieli. Trochę ją to zaskoczyło. - Nie ma okresu ochronnego? - spytała wpatrując się w ilość galeonów, którą jej zaoferowano na koniec. - Okresu ochronnego? - MacCartney zamrugał - Pani wybaczy, ale nie rozumiem. Hermiona spojrzała na niego zdziwiona. - To coś takiego, że pracownik po wypowiedzeniu pracy może pracować na swoim stanowisku jeszcze przez jakiś czas... zwykle przez trzy miesiące od zerwania umowy z pracodawcą - wytłumaczyła powoli. MacCartney uśmiechnął się ze zrozumieniem. - No cóż... w świecie czarodziejów czegoś takiego nie ma - odrzekł spokojnie. Czarodziejów! Ha! A wiec o to chodzi ! pomyślała ze złością Jedna Trzecia Cudownej Trójki. Zwolnili ją tylko dlatego, że pochodzi z rodziny mugoli. A ponoć czasy Voldemorta już minęły... Pobladła trochę na wiadomość, że nie będzie miała czegoś takiego jak okres ochronny. Pocieszyła się jednak w duchu, że da sobie radę, musi, w końcu dostanie coś takiego jak półroczna odprawa (standardowa, najniższa stawka, dla zwykłych pracowników), a to sporo pieniędzy... - Ach... W takim razie przepraszam... - rzuciła mu zakłopotane spojrzenie i ponownie przeczytała tekst. - A co z MAG? Jeden procent to troszeczkę mało... szczególnie w sytuacji , gdy sam pan przyznał, że program zostanie wprowadzony do użytku - odezwała się po chwili milczenia. Teraz MacCartney był wyraźnie zmieszany. - Owszem, program przeszedł poprawnie testy, ale jego wprowadzenie na większą skalę nadal jest rozważane... - spojrzał ukradkowo na teczkę leżącą na biurku. Hermiona zacisnęła zęby - MacCartney wyraźnie zaczął plątać się w swoich zapewnieniach. Widać Ministerstwo chciało zaoszczędzić na wyrzucaniu jej z roboty. - Rozumiem - przerwała jego wywody dziewczyna. Nie miała zamiaru wysłuchiwać tych bzdur. Marzyła tylko o opuszczeniu tego pomieszczenia jak najszybciej. Poza tym rozumiała wszystko aż za dobrze, więc ... - To gdzie mam podpisać? - spytała patrząc na MacCartenya. Mężczyzna podał jej pióro i wskazał na odpowiednio wykropkowane miejsce na pergaminie. - No, właśnie, doskonale - mruknął mężczyzna i potarł skroń. Hermionie wydało się, że jest zdenerwowany, nawet bardzo. Odwrócił wzrok, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu. - To już wszystko panno Granger, odprawę w wysokości trzymiesięcznego wynagrodzenia otrzyma pani w ciągu dwóch tygodni na swoje konto u Gringotta - powiedział w pośpiechu układając papiery na biurku w równy stosik. Jeżeli wcześniej Hermiona pobladła lekko, to teraz pobladła jak płótno. Zamrugała szybko powiekami, pod którymi zaczęły się zbierać łzy poniżenia, bólu i złości. Była szlamą i dlatego odmawiano jej nawet godziwej odprawy, miała dostać tylko połowę przysługujących jej pieniędzy, co oznaczało, że nie tylko bardzo szybko musi znaleźć kąt do mieszkania, ale powinien być to także lichy i bardzo tani kąt. - Dlaczego trzymiesięczna? - ledwie wyszeptała. - Nasz dział ma kłopoty finansowe - MacCartney zmarszczył brwi. - Ale przecież - podjęła nieśmiało Hermiona i przełknęła ślinę. - Przecież należy się mi normalna półroczna odprawa, prawda? Ja zawsze byłam dobrym pracownikiem. - Panno Granger - mężczyzna nie był już zakłopotany, a zirytowany jej słowami. - Oczywiście , że jest pani dobrym pracownikiem, i że należy się pani cała odprawa, ale chyba powiedziałem pani, że mamy kłopoty finansowe i ze względu na to nie może pani otrzymać normalnej stawki, a tylko połowę. Proszę docenić fakt, że dostanie pani aż tyle. Młoda kobieta poczuła się gorzej, niż gdyby dostała prosto w twarz prawym sierpowym. To bolało, bolało jak diabli. Była tak mało warta, że połowa odprawy wydawała się jej pracodawcy, aż nazbyt wielką łaską wobec niej. Uśmiechnęła się gorzko i przełknęła łzy porażki - Rozumiem, panie MacCartney - powiedziała bardzo cicho i bardzo zimnym, oficjalnym tonem. - Doskonale rozumiem. Zabiorę swoje rzeczy i więcej nie pokażę się w tym miejscu, proszę być spokojnym. Nie będę nękać czarodziejów czystej krwi swoją obecnością. Do widzenia panu i dziękuje za wszystko... Wstała i powoli wyszła, nie oglądając się za siebie i po cichutku zamykając drzwi. MacCartney poczuł się podle, chyba wolałby, żeby trzasnęła drzwiami tak mocno, aż by wypadły z zawiasów. Nie mógł jednak poradzić nic na to, że ostatnimi czasy odgórnie zaczęto zwracać uwagę na pochodzenie pracowników, a na to miejsce był już nowy kandydat. Anthony Splint, kuzyn Angelusa Zabiniego, który bądź co bądź, dokładał się finansowo do istnienia i funkcjonowania Sektora Zarządzania Prawidłami Aportacji i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu. Nic nie widziała przez łzy, ale zanim weszła do swojego przytulnego gabinetu, szybko je otarła. Musiała być silna. Musiała być silna dla tej małej i kochanej istotki wewnątrz niej. Ani przez chwilę nie pomyślała o pozbyciu się dziecka. Chciała je urodzić. Kochała je od dnia, w którym dowiedziała się, że jest w ciąży i z każdym dniem jej matczyna miłość pogłębiała się coraz bardziej Policzyła do dziesięciu i otworzyła drzwi. Marcus siedział nad ich wspólnym projektem i z radosnym uśmiechem dokonywał końcowych obróbek kolejnego udogodnienia. - Hej, Hermiono? Co chciał? Pewnie dał ci podwyżkę, zasłużyłaś! - powiedział radośnie i za chwilę zmarszczył czoło, widząc jej smutny uśmiech - Chyba jakiś test nie poszedł fatalnie, co? - w jego głosie pojawiło się lekkie drżenie. Hermiona nienawidziła go w tej chwili za to, że martwił się jakimiś głupimi testami, w momencie gdy ona traciła swoje źródło utrzymania i szła na bruk. On był czystej krwi i jemu nie groziło wylanie z pracy.... Pokręciła lekko głową. - Ach, to znaczy, że wszystko w porządku - pochylił się i zaczął coś notować, szybko szepcząc do siebie. Gdy po kilku minutach uniósł wzrok znad biurka, Hermiona zaczynała uzupełniać swoimi rzeczami kolejny karton. Już w sumie kończyła. Starała się przy tym nie rozpłakać. Zdążyła pokochać swoje miejsce pracy i było jej bardzo ciężko się z nim rozstawać. - A jednak dostałaś awans - Marcus uśmiechnął się przyjaźnie i Hermionie zrobiło się przykro, że pomyślała o nim w ten sposób. Marcus lubił ją i zawsze życzył jej dobrze. Nigdy nie odczuwał też wobec niej żadnych uprzedzeń. - Gdzie teraz masz swój gabinecik? Pochwalisz się? - Nigdzie - powiedziała cicho, a młody mężczyzna zrobił zaskoczoną i zaszokowaną minę - Dostałam wymówienie. Marcus się nie odezwał. Nie był w stanie. To , co usłyszał było tak niedorzeczne, że zwaliłoby go z nóg gdyby stał. Na szczęście siedział, więc tylko otworzył usta ze zdziwienia i poruszał nimi w szoku, jak ryba wyciągnięta nagle z wody. Myślał, ze jego współpracownica, którą zdążył już polubić i obdarzyć szacunkiem, żartuje, ale w oczach Hermiony krył się głęboki smutek i taka gorycz, że nie mogło być mowy o żartach. Nie odezwał się ani słowem, kiedy po ciuchu wyszła z gabinetu. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć... ** - DRACONIE ANGELUSIE ISAACU MALFOYU ! CO TO, NA WĘŻE SLYTHERINA, MA BYĆ?! - przez bardzo przyjemny sen pewnego przystojnego blondyna przedarł się ostry acz cichy głos jego ojca. Chłopak zgrabnie zignorował te słowa i przewrócił się na drugi bok mając nadzieje, że intruz w postaci jego szacowanego rodziciela da mu spokój. Niestety, Lucjusz Malfoy był bardzo natrętnym człowiekiem, gdy czegoś chciał. Dało się to we znaki miedzy innymi byłemu Ministrowi Magii, Korneliuszowi Knotowi. Chwilę później Draco poczuł szarpnięcie i nieprzyjemne zimno atakujące jego nagie ciało. - Oddaj mi kołdrę - wybełkotał Dracon zwijając się w kłębek. - Nie - brzmiała odpowiedź. - Ojciec, nie wygłupiaj się! Jest siódma rano - Malfoy Junor powiedział pierwszą godzinę jaka mu przyszła na myśl - Daj pospać. Bądź człowiek. Cisza. Draco otworzył oczy i jego wzrok natrafił na pustą puszkę po Calsbergu. Jak przez mgłę pamiętał jak ta puszka się tu znalazła i w ogóle jak on się tutaj znalazł. Chyba trafił tu z jakąś dziewczyną... Tylko jak ona się nazywała? Próby przypomnienia sobie imienia tajemniczej nieznajomej zakończyły się fiaskiem z powodu narastającego bólu głowy. - Boże... - jęknął odgarniając przetłuszczone włosy z twarzy. - Bóg ci, synu, nie pomoże - dobiegł go syk ojca. Były Kapitan drużyny Ślizgónów zadrżał - gdy ojciec mówił tym tonem to był naprawdę BARDZO zły. - Co. Ty. Wyprawiasz. Draco? - każde słowo Lucjusz Malfoy wypowiadał z naciskiem. - Mógłbyś tak nie krzyczeć, ojciec? Łeb pęka ... - wybełkotał Draco z trudem siadając na łóżku i z jeszcze większym wysiłkiem próbując utrzymać ostrość widzenia, co niekoniecznie mu wychodziło. - Ciekawe dlaczego - mruknął zgryźliwie były Śmierciożerca rozglądając się z pogardą po komnacie swego jedynaka. Draco również rozejrzał się po swym miejscu zamieszkania, ale bardziej z musu niż z własnej woli. Chciał się dowiedzieć o co ojcu chodziło. Po całym pomieszczeniu walały się papierki po chipsach, puste butelki po czarodziejskich koniakach (tudzież polskiej wódce o zachęcającej nazwie „Żubrówka” ) a także piwie mugoli ( Jak można pić takie świństwo przyszło mu na myśl. ). Na purpurowym dywanie pochrapywali jego dwaj szkolni przyjaciele, Vincent Crabbe i Gregory Goyle, którzy zostali na noc. Na około nich leżało pełno papierków po czekoladowych żabach i cztery butelki po koniaku ( w tym trzy puste). Indyjski dywan umazany był jakimś świństwem, które okazało się resztkami czarodziejskiej czekolady Goldena a na porożu zawieszonym naprzeciwko łóżka Dracona wisiały czyjeś majtki... Po dłuższym zastanowieniu blondyn doszedł do wniosku, że to jego bielizna. Zagadką pozostało jednak jak się tam znalazła. Lecz w najgorszym stanie było łoże Malfoya Juniora: pełno puszek po piwie ( Draco zaczął się poważnie zastanawiać czy był taki pijany, że wypił to „mugolskie ohydztwo” jak zwykł określać Calsberga i Heinekena , w których lubowali się jego dwaj koledzy), butelek po Ognistych Whisky Oldena, kawałków czarodziejskiej pizzy (miedzy innymi ser na poduszce ) i skotłowane czarne ciuchy. Lucjusz sięgnął po najbliższą pustą butelkę po wódce i przyjrzał się uważnie etykietce. - Polska? Nie masz już na co wydawać pieniędzy? - warknął przenosząc szare tęczówki z rysuneczku z żubrem na wpół pijanego syna. - Nie mam - uciął Malfoy Junior wstając z łoża. Następnie obijając się o meble ruszył ku szafie z ubraniami. Dobrze wiedział, że jest uważnie obserwowany przez ojca i wcale nie był z tego zadowolony. - Matko... - westchnął nakładając sweter .W głowie strasznie mu się kręciło, ledwo utrzymywał się na nogach a teraz jeszcze musi się tłumaczyć swemu ojcu. Jakie to życie jest niesprawiedliwe pomyślał stawiając ostrożnie kroki miedzy butelkami a papierkami po słodyczach. - Ty mi tu, młody, matki nie wzywaj - warknął Lucjusz na co Crabbe wymamrotał coś przez sen. Draco posłał ojcu zmęczone spojrzenie i położył się z powrotem na łóżku. - Gdzie do wyra w ten syf, darmozjadzie zatracony?! Już wstawaj, wywal te mendy zapijaczone, nie pierdzą przez sen u siebie, ogarnij to, okno otwórz, niech się stęchlizna wywietrzy! Zanim twoje szacowna matka, którą raczyłeś wspomnieć się obudzi i ten bajzel zobaczy - perorował Lucjusz, a jego syn trzymał się dłońmi za bolącą jak diabli głowę. W końcu zsunął się z wyrka, wziął różdżkę i jednym machnięciem zebrał śmieci w bezładną kupę pod oknem, które bardzo powoli i metodycznie otworzył. Potrząsnął Crabbem i Goyle’em z całej siły (takiej jaką obecnie miał) i bardzo cicho kazał im się wynosić do siebie. Malfoy senior przyglądał się swojemu synowi z ukosa. Kiedy dwie góry sadła i mięsni się podniosły, mężczyzna oświadczył: - Ostatni raz widzę was tutaj w takim stanie. Wstyd! Aportować mi się do własnych domów, ale już! - dwaj młodzieńcy skulili się z bólu z minami pod tytułem: „ała, moja głowa!” i po krótkiej chwili Draco i Lucjusz stali sami w sypialni szanownego dziedzica rodu Malfoyów. - A teraz mi powiedz, co to była za lafirynda, która wychynęła ukradkiem z domu o szóstej nad ranem? - A jak wyglądała? - spytał Draco marszcząc czoło i przypalając sobie „Magic Jointa”* - Mała blondynka z wielkim biustem. - odrzekł z jadowitym uśmiechem jego ojciec.- Synu, zobacz jak nisko się stoczyłeś... Nawet nie wiesz kogo w nocy przerżnąłeś. - Lucjusz nie bawił się w delikatne słowa. - Ojciec, co za słownictwo jak na arystokratę - Draco wykrzywił się nieznacznie. Skręt zaczynał działać. - Synu, co za wygląd i zachowanie jak na członka arystokratycznego rodu czystej krwi - odparował Lucjusz. - Palisz to świństwo, pijesz na umór niemal dzień w dzień, nie pamiętasz z kim spałeś, ohyda. Nie robisz zupełnie nic i nawet nie potrafisz zachować się po ludzku, tylko chlasz, ćpasz i pieprzysz wszystko co się rusza. - Sypiam tylko z czarownicami czystej krwi z dobrych domów, najczęściej z arystokratkami... Latem miałem w łóżku szesnastolatkę, chyba kuzynką Zabinich. Nie uwierzysz, co ta smarkula potrafi... - Draco uśmiechnął się złośliwie.- Nie moja wina, że pozornie cnotliwe panienki lubią się puszczać na prawo i lewo, zwłaszcza z takimi gośćmi jak ja.... - I nie masz tego dosyć? Nie wołałbyś jednej kobiety, do której mógłbyś wracać co noc? - Lucjusz pokręcił głową. - Wiesz, czasami mam tego po dziurki w nosie, na przykład dziś... - Draco zaciągnął się mocniej. - Ale ja i żona... - zachichotał. - Nie musi być zaraz żona, może być... kochanka... Aby w końcu jedna, a nie całe stado. Jak coś złapiesz, to dopiero będziesz płakał... A w ogóle , co to za przyjemność uprawiać seks po pijaku? - No bez przesady, nie zawsze jestem pijany i... potrafię zaspokoić kobietę - Draco zagasił jointa. - To co proponujesz? Uważasz, że wezmę za kochankę jedną z tych durnych kwok? One są puste i głupie, każdą z nich znudziłbym się albo po tygodniu, albo po trzech dniach... - To weź kurtyzanę... - Dziwkę? - spytał zalotnie Draco... - No dziwki też są okey, tylko im trzeba płacić, ale niektóre są nawet dużo inteligentniejsze od arystokratek... - Nie dziwkę, zboczeńcu - odrzekł Lucjusz. - Kurtyzanę, matole. - To prawie to samo - młodzieniec wzruszył ramionami i przeciągnął się ziewając donośnie. - Zapewniam cię, że nie. Bo po pierwsze, kurtyzana jest utrzymywana przez tylko jednego mężczyznę na raz, po drugie byle bździągwa nie zostanie kurtyzaną, choćby znała milion sztuczek erotycznych, a była pusta jak dzban. Prędzej zostanie nią niedoświadczona seksualnie dziewczyna, którą zmusiły do tego okoliczności, i która ma olej pod sufitem, jest inteligentna, oczytana i potrafi rozmawiać o wszystkim, bo takie są mój drogi wymogi. Przez dzień, dwa jest szkolona w manierach należnych kobiecie arystokraty i po tym czasie można wziąć ją na kochankę. To tyle. Kurtyzany, to kobiety, którymi możesz pochwalić się w towarzystwie. Do dziś utrzymaliśmy ten zwyczaj w przeciwieństwie do mugoli, którzy wolą robić to jak ty - byle jak, z byle kim i byle gdzie! Przemyśl sprawę. - Ale ja jestem wybredny! - Draco uśmiechnął się złośliwie, chociaż w duchu zaczynał rozważać pomysł ojca. - No, właśnie widzę! - sarkastyczny śmiech ojca poruszył dumę chłopaka. - Ech... co innego na jedną, dwie noce, co innego na miesiąc albo dłużej - powiedział. - Sam o tym doskonale wiesz. - To szukaj, aż znajdziesz... Zanim wybierzesz kobietę, z którą chcesz... pogadać, ewentualnie, którą chcesz wypróbować w łóżku, oglądasz sobie zdjęcia i rozmawiasz z właścicielką Domu Marzeń, czy Pałacu Rozkoszy... To dwie siedziby kurtyzan jeśli chodzi o Londyn, mugole nie mają tam wstępu, no chyba, że mugolki, które otrzymały przepustkę i nadają się na kurtyzany... - Aha! Dobra ojciec, całkiem niezły pomysł, ale muszę go przemyśleć! - Lucjusz przewrócił oczami i wymaszerował z sypialni syna, mamrocząc pod nosem coś o „darmozjadach, którzy nie muszą na siebie pracować i mają wszystko w nosie, bo i tak dziedziczą cholerną fortunę po starych.” * Skręt palony przez czarodziejów; zawiera szczyptę sproszkowanego pazura smoka. Stawia na nogi, daje przysłowiowego kopa, zmniejsza też ból głowy spowodowany kacem. ** Tego ranka - o dziewiątej trzydzieści - gdy Draco odbywał męską rozmowę z ojcem, Hermiona pakowała swoje rzeczy. Musiała się wynieść jak najszybciej. Nie miała pojęcia jak i gdzie będzie egzystować, ale grzecznie i stanowczo odmówiła Arthurowi, który bardzo chciał jej pomóc. W końcu Weasleyowie mieli i tak wiecznie mało pieniędzy, a Harry poznał jakąś fantastyczną francuską dziewczynę i wyjechał do niej na całe dwa miesiące. Gdyby do niego napisała pomógłby jej, ale nie chciała psuć mu wspaniałego wypoczynku, pełnego miłosnych uniesień pod błękitnym niebem Paryża. Godzinę później, gdy wszystkie walizki były już zapakowane, a kartony z stały obok drzwi, Hermiona siedziała na fotelu przy kominku i przeglądała ogłoszenia w Proroku Codziennym .W jednej ręce trzymała czerwony marker a w drugiej miseczkę z Proszkiem Fiuu Jej wzrok ślizgał się po ostatniej stronie gdzie były umieszczone ogłoszenia dotyczące możliwości wynajmu mieszkań, pokoi, czy całych nieruchomości. Chyba nic nie znajdę - pomyślała zrezygnowana, gdy jej spojrzenie padło na przedostatnie ogłoszenie, które dotyczyło małego, taniego i skromnego pokoiku na poddaszu, całkiem niedaleko mieszkania, które wynajmowała obecnie. Przeczytała tekst dwa raz. Widać, prawdę mówiło przysłowie nie chwal dnia przed zachodem. Hermiona odłożyła pisak i wraz z gazetą podeszła do kominka. Sypnęła w czerwone języki ognia szczyptę proszku Fiuu. Ogień przybrał jaskrawozieloną barwę i panna Granger wsadziła miedzy niego głowę a następnie wypowiedziała głośno i wyraźnie adres mieszkania: - Victoria’s Alley siedemnaście - poczuła jak wciągnął ją wir i już po kilku chwilach była na miejscu. Dopiero wtedy zdała sobie spraw, że jest to niezapowiedziana wizyta. - Przepraszam - powiedziała cicho - Czy tu ktoś jest? Salon był pusty, ale zza dębowych drzwi dochodziły ją czyjeś głosy. Ruszyła w tamtym kierunku i w chwilę później znalazła się w ponurym holu. Głosy dochodziły z pomieszczenia naprzeciwko salonu. Nieśmiało podeszła do drzwi i niepewnie zapukała. Nie usłyszała odpowiedzi i już miała nacisnąć klamkę, kiedy dobiegł ją zza pleców przyjemnie brzmiący męski głos. - W czym mogę służyć? Panienka pewnie w sprawie wynajmu pokoiku na poddaszu, tak? Hermiona odwróciła się pospiesznie. Za nią stał jegomość w średnim wieku ze szpakowatą bródką i w okularach. Przywodził jej na myśl bibliotekarza. Uśmiechnęła się przepraszająco. - Ja przepraszam... W salonie nikogo nie było więc... - zaczęła się tłumaczyć. - Nic nie szkodzi - przerwał jej łagodnie i posłał jej badawcze spojrzenie. - Przykro mi że tak wtargnęłam bez zapowiedzenia - dodała jeszcze nieśmiało. Mężczyzna pokiwał głową i się uśmiechnął. - Wszystko w porządku, proszę za mną - rzekł i skierował się do holu, gdzie wprowadził dziewczynę krętymi schodami, do pokoiku, który miała zamiar wynająć. - Pokój jest mały, bez łazienki - mówił przekręcając klucz w zamku mahoniowych drzwi - Łazienka jest na piętrze, a kuchnia na samym dole. Może pani z niej korzystać dowoli - otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka. Pokój okazał się naprawdę mały: bialutkie ściany odbijały promienie słoneczne wpadające przez jedyne okno przyozdobione jakimiś niebieskimi firankami z urwaną koronką. W rogu pokoju stało wąskie lóżko a przy nim malutki stolik z lampa naftową. Po drugiej stronie obszerna szafa na rzeczy a koło drzwi regał. Nad kominkiem wisiał stary zegar z kukułką - Jak pani widzi jest bardzo skromny i łóżko jest niezbyt duże - powiedział mężczyzna nieco przepraszającym tonem. - Nie szkodzi, mi się bardzo podoba. Zegar i lampa nadają mu uroku, a to łóżko- spojrzała na drewniany mebelek z drzewa bukowego przykryty narzutą w pięknym zielonym odcieniu, stojący pod oknem - w zupełności mi wystarczy. Mam zaledwie metr sześćdziesiąt sześć - uśmiechnęła się szczere do mężczyzny. Proszę tylko mi jeszcze powiedzieć, ile dokładnie będę musiała zapłacić za wynajem - Dziesięć galeonów za tydzień. Może pani płacić co tydzień lub co miesiąc i jeżeli spóźni się pani kilka dni z zapłatą, to oczywiście pani nie wyrzucę - odwzajemnił jej uśmiech. - Rozumiem, że jest pani zainteresowana. - Oczywiście, ale jest mały problem... Mam odłożone pieniądze, tylko teraz szukam pracy i będzie mi trochę ciężko bo jestem w ciąży. Zrozumiem, jeżeli pan nie zechce mieć takiej lokatorki - powiedziała nieśmiało i przygryzła dolną wargę. Nie chciała niedomówień i wolała wiedzieć na czym stoi. Mężczyzna milczał przez chwilę taksując ja wzrokiem.-To nie ma nic do rzeczy - powiedział w końcu - Wygląda mi pani na uczciwą osobę, więc nie mam zastrzeżeń. Moja małżonka chętnie pani pomoże - dodał z uśmiechem. Hermiona posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. - Dziękuje panu za dobre słowa. Nie każdy toleruje pannę z dzieckiem - powiedziała z lekką goryczą. - Cieszę się, że mogę tu zamieszkać. - Cała przyjemność po mojej stronie, panno... - uniósł pytająco brwi. - Granger. Nazywam się Hermiona Granger - powiedziała cicho. Mężczyzna nie skomentował tego, ale Hermiona dostrzegła w jego oczach błysk zrozumienia. No tak... - myślała z przekąsem - Kto by nie słyszał o Wielkiej Trójcy Gryffindoru . - Nazywam się Oliver Blinch, panno Granger, dla przyjaciół Oli - uśmiechnął się szeroko i zaprowadził ją z powrotem na dół do salonu z kominkiem. Przez następne pół godziny omawiali warunki wynajmu i zasady, które panowały w tym domu. Dziewczyna zgodziła się na wszystko nie tylko ze względu na dziecko, które wzrastało w jej wnętrzu, ale również na cenę najmu mieszkania. A cena grała tu bardzo ważną rolę. Hermiona dowiedziała się, że może wracać do domu nawet w bardzo późnych porach, bo pan Oliver nie kładzie się spać przed dwunastą w nocy, a gdyby jej zdarzyło się zabawić dłużej, klucz będzie na nią zawsze czekał pod wycieraczką. Dziewczyna zapewniła, że na pewno tak późno wracać do domu nie będzie. Interesuje ją tylko to żeby znaleźć pracę, no i wypożyczać książki z najbliższych mugolskich o czarodziejskich bibliotek. Do swego starego mieszkania wróciła krótko przed piątą po południu .Pan Blinch obiecał, że pomoże jej z rzeczami więc nie musiała się martwić jak przeniesie dobytek. Teraz pozostało jej tylko porozmawiać z panna Spot o wypowiedzeniu umowy. Z tym akurat nie było problemu, bo już wcześniej wspominała swojej gospodyni, że zrezygnuje z mieszkania w związku z finansowymi problemami, które ją nękają. Pożegnały się w przyjaznej atmosferze i już o godzinie siódmej w salonie na Victoria’s Alley 5 pojawił się jej nowy gospodarz, pan Blinch i tak jak obiecał przetransportował dwa kuferki proszkiem Fiuu. -------------------- Cause' everybody wants to hide their secrets away
Nobody wants to stand up to the pain But I will stand up to the pain Wake up and fight again If you could dance with me through this rain And we will fight, we?ll fight again, fight again [Good Charlotte; Secrets ] |
![]() ![]() ![]() |
sonka |
![]()
Post
#2
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 20 Dołączył: 06.12.2004 ![]() |
I oto następny rodział:D
sonka & Kit Rozdział III Żadna praca nie hańbi Następnego dnia Hermiona wstała wcześnie rano i po cichutku spakowała wszystkie swoje rzeczy. Ponieważ miała na koncie jeszcze kilkaset galeonów, razem z pożegnalnym listem zostawiła a to złotych monet i serdeczne podziękowania. Oczywiście zapewniła państwo Blinch, ze znalazła pracę, ale musi się przeprowadzić, że przykro jej iż żegna się listownie. Dopisała także, żeby się o nią nie martwili, i że będzie regularnie zawiadamiać ich, co u niej. Nie mogła postąpić inaczej. Okazali jej tyle serca, że nie chciała martwić ich rodzajem pracy jaką miała wykonywać, ani nie chciała, żeby o nią się martwili. Byli na to za dobrzy. Równiutko o ósmej zamknęła za sobą drzwi domu przy Victoria`a Aley numer 17 i wraz z Destiny w nosidełku w jednej ręce i walizką w drugiej udała się do polecanego przez madame Praustrin Słonecznego Raju. Troszeczkę bała się zostawiać tam dziecko, ale wiedziała, że nie ma wyboru. No może niezupełnie nie miała. Mogła poprosić Weasley`ów o pomoc lecz nie chciała ich fatygować... Z resztą nie wiedzieli o dziecku. Z ciężkim sercem wysiadła z Błędnego Rycerza przed starym, lekko podniszczonym domem z epoki wiktoriańskiej i z jeszcze głębszym bólem pchnęła jego mahoniowe drzwi. Okazało się, że madame Rose miała rację. W Słonecznym Raju spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony wykwalifikowanego personelu. Pełno tam było nianiek, mamek, pielęgniarek i magomedyków. Panowała przyjemna, niemal rodzinna atmosfera i kiedy dziewczyna wyszła po godzinie była spokojna o przyszłość Destiny i o jej zdrowie, zwłaszcza, że mogła ją odwiedzać, aż dwa razy w tygodniu. Później skierowała swe kroki ku Domowi Marzeń. Obawiała się trochę tego pierwszego dnia i jak ja zaakceptują inne kurtyzany. A przede wszystkim obawiała się, że żaden mężczyzna nie będzie jej chciał wziąć na utrzymanie. - Ech - westchnęła pchnąwszy mahoniowe drzwi. Jakoś to będzie dodała w myślach. Pól godziny później siedziała w gabinecie Madame Rose i wpatrywała się w właścicielkę przybytku. - Wszystko jest w porządku - powiedziała w końcu kobieta odkładając dokumenty, które przyniosła Hermiona, na biurko. Następnego dnia Hermiona obudziła się o siódmej (to znaczy obudził ją budzik) i poczuła, że jest niewyspana. Już miała przyłożyć głowę do poduszki, kiedy przypomniała sobie, że ma się wyszykować do ósmej na śniadanie, a o dziewiątej zaczyna się jej rozmowa z Madame Rose, która chciała zobaczyć, co Hermiona już wie, a co trzeba jej wpoić, jeżeli chodzi o savuar- vivre i znajomość literatury. Czuła się wyżęta przez wyżymaczkę. Dwie godziny robiono jej zdjęcia w uroczej białej i czarnej bieliźnie. Wszystkie były czarno białe. Mugolski (sic!) fotograf bowiem zachwycił się jej bezpretensjonalną urodą i chciał, żeby była jak najbardziej naturalna. Tak, mugolski; zdjęcia w folderach Madame Rose były nieruchome, ale ich jakość musiała być świetna, bo taki był wymóg właścicielki Domu Marzeń. Facet miał płacone krocie i był najlepszym fotografem jakiego udało się kobiecie wyśledzić. Na jego dyskrecje mogła liczyć. Jak zwykła żartować właścicielka Domu marzeń, był to jedyny "męski mugol" z jakim miały do czynienia "dziewuszki" ; tak nie mówiła o pracownicach per "dziewczyny "ani "dziewczynki", mówiła „dziewuszki”... Panna Granger przeciągnęła się i z ogromnym trudem zwlekła się z łóżka. Najchętniej to by w nim została. Ale obowiązki wymagały czego innego więc powoli ubrała się w lawendową szatę i następnie zeszła na dół, do jadalni na śniadanie. Nie znała wszystkich dziewcząt w Domu Marzeń więc, gdy przekraczała próg pomieszczenia czuła lęk przed ich reakcją na jej osobę. Jadalnia była owalnym pokojem o kremowych ścianach, umeblowanym w stylu lat pięćdziesiątych. Na środku stał okrągły, dębowy stół otoczony dwunastoma krzesłami z czego dziesięć było już zajętych przez pozostałe kurtyzany. Gdy Hermiona wkroczyła do jadalni rozmowy ucichły i dziewczęta spojrzały w jej stronę. Panna Granger zatrzymała się i spojrzała niepewnie na jej nowe koleżanki po fachu. Nie ulegało wątpliwości, że każda z dziewcząt była piękna. I gdzie ja, takie brzydkie kaczątko, mam się do nich porównywać? - spytała siebie w duchu podchodząc nie śmiało do stołu. ”Dziewuszki” obserwowały uważnie każdy jej ruch. Hermiona poczuła się trochę nieswojo zasiadając przy suto zastawionym stole, ale starała się te go nie okazać. Chwilę później do jadalni weszła Madame Praustrin i zasiadła na miejscu obok mocno podmalowanej blondynki o zielonych oczach. - Smacznego dziewuszki - powiedziała i wzięła koszyczek z chlebem. Hermiona sięgnęła po talerz z jajecznicą. Dziewczęta poruszyły się, a jedna zachichotała. - Jak masz na imię - spytała dziewczyna o zielonych oczach. Wyglądała na najstarszą, była też niespotykanie piękna. Przypomniała Herminie trochę panią Narcyzę Malfoy, którą panna Granger widziała zaledwie trzy razy w życiu, w tym raz na pamiętnych Mistrzostwach w Quiddichu. Wspomnienie Quiddicha wywołało wspomnienie Wiktora, a to z kolei spowodowało bolesny skurcz serca. - Hermiona, przyjaciele mówią do mnie Herm... Wolałabym jednak żebyście mówiły mi Marabeth, lub Dianora - uśmiechnęła się nieśmiało. Zielonooka, która wydawała się jej na pierwszy rzut oka zarozumiała pannicą, ku jej zaskoczeniu, odwzajemniła promiennie uśmiech i łagodnie powiedziała: - Jestem Estell i będę miała z tobą zajęcia savoir-vivre. Miło mi cię poznać, Marabeth. Panna Granger znowu usłyszała chichot. Odwróciła się w prawo. Właścicielka chichotu była pulchnawa i piękna rudowłosa dziewczyna o oczach koloru morza i ciemno-karminowych ustach; wyglądała na nie więcej niż osiemnaście lat. - Gertrudo! - Madam Rose spojrzała z delikatną naganą na nastolatkę - Gerti jest od dwóch dni, wczoraj zakończyła naukę, ale chyba cała nauka o dobrym zachowaniu poszła w las - zwróciła się do Hermiony. - Jak nie przestaniesz chichotać - pogroziła kromką chleba z masłem w stronę rudej - to twoje zdjęcia w folderze znajdą się dopiero za tydzień. Dziewczyna zamilkła, ale nadal patrzyła na Hermionę z zaciekawieniem i rozbawieniem. Panna Granger odwróciła od niej wzrok i zajęła się swoją jajecznicą. Widać groźba wstrzymania ukazania się zdjęć w folderze pozytywnie działa na dziewczęta. No tak... Przecież to chodzi o pracę. Kto pierwszy ten lepszy przyszło jej na myśl, gdy nalewała sobie herbaty do kubka. Tymczasem dziewczęta zaczęły rozmawiać między sobą o owym arystokracie. -... no i oglądał te zdjęcia przez godzinę i nic - relacjonowała szatynka o niezwykłych granatowych oczach. - Norma - mruknęła Estell i posmarowała sobie chleb masłem - No to, Marabeth, co wcześniej porabiałaś? - zwróciła się do Hermiony. - Eee... pracowałam w Ministerstwie - odpowiedziała niepewnie. Zielonooka podniosła brwi wysoko. - W ministerstwie? To pewnie znasz jakieś szychy - mrugnęła do niej. - My też znamy, Estell - wtrąciła owa granatowooka szatynka. Dziewczęta roześmiały się a Hermiona uśmiechnęła blado. Rose pokręciła głową z lekkim uśmiechem i wzięła następną kromkę chleba. Po piętnastu minutach Hermiona poczuła się całkiem swobodnie i rozmowa przy śniadaniu minęła wszystkim w sympatycznej atmosferze. Marabeth był zaciekawiona tym wybrednym arystokratą. Nawet zaczęła sobie wyobrażać, że ma około czterdziestu lat i jest przystojnym wysokim, tajemniczym brunetem, a także że go nikt nie zna, bo przecież dziewczyny mówią "ten arystokrata". Nie wiedziała, że nie można operować imionami i nazwiskami mężczyzn, którzy przychodzą do Domu Marzeń, nawet między sobą (chyba, że sam na sam z jakąś drugą dziewczyną w zaciszu apartamentu, kiedy mówiło się o tym kto jaki jest w łóżku). - A jaki ona jest, ten wybredny? - spytała nieśmiało, gdy kończyła kolację. - Młody i śliczny - Gertruda ponownie zachichotała. - Znany w naszym cudownym świecie londyńskich magicznych szych - powiedziała Madame Praustin. - Właściwie wszyscy go znają. - To Dlaczego mówicie o nim, jakby był kimś tajemniczym?- Hermiona nie mogła tego zrozumieć. - Czemu nie powiecie jak się nazywa? - Bo kurytaznom nie wolno zaradzać imion swoich klientów ani kandydatów na klientów - rzekła Madame Rose zanim którakolwiek z dziewcząt zdążyła odpowiedzieć. Hermionę to zaskoczyło, ale nie skomentowała tego. Postanowiła powstrzymać swą ciekawość i nie pytać o nic więcej. - Zjadłaś już? - spytała Estell. - Im wcześniej zaczniemy tym lepiej. Hermiona pokiwała głową i złożyła widelce na talerzu. - To idziemy - zielonooka wstała i to samo zrobiła panna Granger. - Powodzenia - zawołała za nimi Gertruda, gdy wychodziły. Hermiona odwróciła się przez ramie i posłała nastolatce słodki uśmiech. Estell poprowadziła ją do pokoju na końcu korytarza. Biedna Hermiona przez dwie godziny uczyła się jak wstać, jak siadać, jak krzyżować nogi, a kiedy, broń Boże, ich nie krzyżować, jak wysławiać się w towarzystwie z wyższych sfer. Z wysławianiem się szło jej całkiem dobrze, ale z resztą się męczyła. - Nie dam rady, nie nadaje się - rozpłakała się rzewnie, po kolejnym zbyt szybkim klapnięciu tyłeczka na krzesło. - I i... JESTEM BRZYDKA! - Przestań! - obruszyła się Estell. - Jesteś bardzo ładna i masz urocze piegi na nosie. Każdy facet się w nich zakocha, a jak się nie zakocha to jest głąb! Jesteś naturalna, oczywiście poza tymi na czarno ufarbowanymi kłaczkami, ale to dodaje ci tylko surowego uroku. Masz piękne oczy i tak naprawdę świetnie ci idzie. Ja przez pierwsze trzy godziny siadałam jak kłoda, ty za godzinę osiągniesz mistrzostwo, jeśli nadal będzie szło ci tak dobrze jak do tej pory. - Jestem szlamą i nikt mnie nie zechce! - No nie! Ja jestem mugolką i miał mnie przez pół roku Blaise Zabini, teraz musiał wyjechać i nie zabrał mnie ze sobą, ale jak wróci to mam... ups Cholera. Zdenerwowałaś mnie i się wygadałam... - Estell miała głupiutką minę. - Nikomu nie powiem - obiecała Hermiona patrząc z zaciekawieniem na Estell. - Jakie jest twoje prawdziwe imię?- spytała nagle. - Jane... - odpowiedziała nieśmiało Estell i spojrzała w kąt. Hermiona uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem. - Ładnie... A co takiego masz zrobić z Blaisem? - spytała zaintrygowana Hermiona. - Nieważne - odpowiedziała Estell choć na policzkach nadal miała lekkie rumieńce wywołane złością na siebie samą - Koniec pogaduszek i jazda do pracy. A jeśli jeszcze raz usłyszę tekst w stylu „Jestem szlamą i nikt mnie nie zechce” to osobiście dam ci klapsa. A uwierz, potrafię mocno uderzyć - mrugnęła do niej. Hermiona wpatrywała się w nią przez chwilę zaskoczona, gdy Estell się roześmiała pojęła, że ta sobie z niej żartuje. - Dobra, koniec żartów i do pracy - zarządziła dziewczyna , gdy się już trochę uspokoiła. Dwie godziny później Hermiona chodziła już i siadała jak prawdziwa dama. Dowiedział się też jakie sztućce do czego służą, i chociaż trochę ją przerażało, że będzie musiała wieczorem udowodnić Madame Praustin, że zachowuje się bez zarzutu, cała zabawa z savuar - vivrem bardzo jej się spodobała. ** - No i co o tym myślisz? - spytała ją Estell po godzinnej rozmowie na temat seksu, która odbyła się między nimi po obiedzie, wskazując na piękną rycinę przedstawiającą dwoje ludzi w jakiejś egzotycznej pozycji miłosnej. Właściwie Estell mówiła, a Dianora Marabeth słuchała. Hermiona była cała zaróżowiona, a wszystko wskazywało na to, że to był dopiero początek. Ja myślałam, że jestem doświadczona - pomyślała przygryzając dolną wargę - Ojej. - Trudne - stwierdziła cicho. Estell uśmiechnęła się do niej szeroko. - Tak ci się tylko wydaeę - powiedziała i przerzuciła kartkę. Hermiona nie odpowiedziała i utkwiła wzrok w następnej pozycji. I ja mam to wszystko umieć zrobić? - spytała siebie w duchu. Nawet z Wiktorem nie kochali siew taki sposób. Można powiedzieć, że ich pozycje były bardziej... tradycyjne. - Ale tak to trzeba umieć - szepnęła zawstydzona. - Kochanie - zaśmiała się Estell - to nie tak, że ty musisz wszystko umieć, powinnaś tylko się orientować. Moim pierwszym klientem był facet, który uwielbiał kochać się w tradycyjny sposób. Powinnaś po prostu wiedzieć, że można kochać się na rozmaite sposoby i nie robić wielkich oczu, kiedy facet, który się tobą zaopiekuje zaproponuje ci coś nietypowego... Nie musisz być akrobatką i doświadczoną jak zawodowa prostytutka kobietą. Nie to jest najważniejsze, raczej samo podejście do seksu. Miałyśmy tu kiedyś dziewicę, wiesz jak szybko znalazła sobie opiekuna? - posłała Marabeth uspokajające spojrzenie i wróciła do rycin. Przerzuciła parę stron i z szelmowskim uśmiechem wskazała palcem na pozycję zwaną potocznie sześćdziesiąt dziewięć. Czerwona jak burak Hermiona odwróciła wzrok. - Chyba nie powiesz mi, że to jest trudne do wykonania? - powiedziała z niewinną minką Estell - Jane. - No... nie jest - odpowiedziała zażenowana dziewczyna. - No widzisz - uśmiechnęła się zielonooka - OJ! Przestań się rumienić, bo jeszcze mi się tutaj spalisz ze wstydu. I co wtedy powiem Rosy? - zażartowała, na co panna Granger zrobiła się jeszcze bardziej czerwona... o ile to tylko możliwe. - Jejuś... Dianora... spokojnie. Dasz sobie radę. To naprawdę nie jest trudne - westchnęła Estell - Jeśli to cię pocieszy to ja również przez to przechodziłam i zachowywałam się dokładnie jak ty... Musisz przebrnąć przez ten magiel, kochanie. - Dobra, chcę wiedzieć co o tym myślisz - wyczekująco popatrzyła na nową adeptkę. - Eee. No chyba jest bardzo przyjemne... - Estell uniosła bardzo wysoko brwi. Zachciało się jej śmiać. - Chyba? Kobieto, czy ty naprawdę przez kilka lat chłopa miałaś? - pokręciła z niedowierzaniem głową - Wiesz co? Gertruda ma osiemnaście lat i jest dziewicą, i jak jej przed wczoraj pokazałam tą rycinę, wykrzyknęła: "ja tak chcę!" Uważam, że jej reakcja była dużo bardziej prawidłowa. - No, widzisz, ja się nie nadaję... - Hermiona była bliska łez. - Dianora, nie mów tak... masz złe podejście przede wszystkim do siebie samej. Musisz uwierzyć, że jesteś atrakcyjna i zasługujesz na wszystko co najlepsze. Przepraszam, nie powinnam była cię porównywać do kogokolwiek, każda z nas jest inna i każda inaczej reaguje. - Nie jestem beznadziejna? - Nie jesteś Marabeth. Nie dostałabyś tu pracy - powiedziała łagodnie Jane i pogładziła Hermionę po gęstych czarnych włosach. Zanim Hermiona przystąpiła do egzaminu, spędziła z Estell jeszcze wiele godzin. Dziewczyna była bardzo zadowolona z jej postępów i stwierdziła , że Hermiona może „spokojnie iść na spytki Rosy”. Sama panna Granger również czuła swego rodzaju dumę, ale to uczucie nikło przed lękiem spowodowanym wynikami egzaminu. Gdy była jeszcze w szkole lubiła wszelkie testy, ale gdy dochodziło do ogłaszania wyników była okropnie nerwowa. Obawiała się, że obleje z czego na pewno się ucieszy ten przebrzydły Malfoy albo jego ukochana dziewczyna, Pansy. Teraz, gdy w pobliżu nie było ani Malfoya, ani Parkinson nadal odczuwała lęk. To chyba normalne - pomyślała idąc do gabinetu Madame Rose. Nieśmiało zapukała do drzwi i po usłyszeniu krótkiego acz stanowczego „Proszę” weszła do pomieszczenia. Stres powoli minął gdy okazało się jak egzamin wygląda. Madame Praustin po prostu z nią rozmawiała. Rozmawiała tak jak rozmawia się w wyższych sferach, gdzie elita przebywa wśród samych swoich. Ponieważ Hermiona była oczytana, umiała się ładnie wysłowić i posiadła duża wiedzę ogólną, a jej zachowanie było nienaganne - na co kładła przez te dwa dni nacisk Estell, przeszła cały test śpiewająco, a na koniec dowiedziała się, że: Wielu mężczyzn z wyższych sfer zachowuje się bardzo naturalnie, takie umiejętności będą jej przede wszystkim potrzebne, gdy znajdziesz się na przykład na przyjęciu w snobistycznym gronie, nie na co dzień. Na co dzień liczy się to żeby była miła, taktowna, nie narzucająca się i zawsze dyspozycyjna jeśli chodzi o seks... - Uhm - kiwnęła wówczas głową i przygryzła wargę. - Coś cię gryzie? - spytała Madame. - Nie... To znaczy tak. Po prostu nie wiem czy dam sobie z tym wszystkim radę... i czy się komukolwiek spodobam. Ku jej zdziwieniu kobieta roześmiała się. - Ależ oczywiście, że się spodobasz. Wiesz co... Nie myśl o tym już bo to tylko szkodzi urodzie - mrugnęła do niej. Hermiona uśmiechnęła się. Później rozmawiały już o córeczce Hermiony. To znaczy Madame się spytała jak tam dziecko i panna Granger opowiedziała jej o Destiny. ** Nim Draco zdołał się obejrzeć lato minęło i nastały pochmurne, deszczowe i zimne dni zwiastujące początek jesieni. Były Ślizgon wiedział doskonale co to oznacza: zbliżał się koniec września a co za tym szło, kończyła się cierpliwość ojca i kończył się termin wypełnienia ultimatum. Cholera - przyszło mu na myśl, gdy wpatrywał się w biały sufit w swej sypialni. Znał ojca ( w końcu mieszkał z nim pod jednym dachem) i wiedział, że to BARDZO uparty człowiek, który jest zdolny do takiego czynu. Cholera - powtórzył w myślach raz jeszcze i podniósł się by spojrzeć na magiczny kalendarz zawieszony na ścianie naprzeciwko. Wszystkie cyferki aż do dnia dzisiejszego były poskreślane czerwonym kolorem a cyfra przedstawiająca trzydziestkę zakreślona w kółeczko kolorem zielonym. Tak się złożyło, że dziś był dwudziesty ósmy wrzesień co oznaczało, że pozostały mu dwa dni. - Niedobrze - powiedział na głos wstając z łoża - Bardzo niedobrze - poprawił się zerkając na kalendarz raz jeszcze. Dziś miał ostatnią szansę... No może jeszcze jutro, ale był pewien, że jutro to już nikogo nie znajdzie. Tego jednego to był właściwie pewien. - Ubrał się w czarną szatę, przeczesał długie blond włosy i ruszył na dół, na śniadanie. Gdy wszedł do bogato urządzonego salonu ojciec uśmiechnął się do niego z tryumfem. - I jak idą poszukiwania? - spytał od niechcenia. Draco z trudem opanował w sobie żądzę mordu i uśmiechnął się równie zimno jak jego rodziciel. - Bardzo dobrze - odpowiedział zasiadając do śniadania. - Doprawdy? - zadrwił Lucjusz Malfoy - Pamiętaj synu, termin ultimatum mija trzydziestego września. Wybierz żeś w końcu kogoś ! - ostatnie zdanie wykrzyczał. Narcyza Malfoy oderwała wzrok od najnowszego katalogu sukien zaprojektowanych przez Madame Malkin i spojrzała na swego męża z niesmakiem. - Lucjuszu, nie krzycz. Nie mogę się skupić -powiedziała i wróciła do przyglądania się krojowi sukni koktajlowej z japońskiego jedwabiu -Co myślicie o tej kreacji? -spytała pokazując mężczyznom katalog. - Może być - mruknął Dracon. - Ładna, kochanie - stwierdził Mafloy Senior. - Czy ja wiem... Jest zbyt... prosta - rzekła Narcyza i przerzuciła stronę. -Jeśli tak uważasz, Narcyzo - powiedział Lucjusz i otworzył Proroka Codziennego.Jego małżonka nie odpowiedziała: zainteresowana była teraz inną suknią spod igły Madame Mlakin. Po śniadaniu Malfoy junior skierował się do salonu, skąd miał aportować się na Pokątną a stamtąd do dwóch przybytków zamieszkiwanych przez Kurtyzany Okey, najpierw Dom Marzeń - pomyślał. Polubił Madame Praustrin i dlatego wolał najpierw iść do niej. Ta kobieta mogła mu nawet coś doradzić. Była przesympatyczna i miła. Widać było też, że ma dobry gust i to we wszystkim, nie tylko w ubiorze. Aportował się przed wejściem, poprawił kołnierz eleganckiej czarnej szaty, zrobił odpowiednio wyniosłą i zarazem przyjazną minę, odchrząknął i uznał, że bardziej profesjonalnie będzie związać luźno, przydługie włosy, na karku. Tak też zrobił i powtórzył cały zabieg od nowa. - Raz goblinowi stryczek - powiedział na głos i otworzył zamaszyście drzwi. - Witam panie Malfoy - Madame nawet nie odwróciła wzroku od folderów. Poza Hermioną przybyła, co prawda, tylko jeszcze jedna nowa dziewczyna, ale dwie wróciły od swych dotychczasowych opiekunów i należało odświeżyć im fotki. - Proszę usiąść - w końcu raczyła na niego spojrzeć i wskazała mu fotel naprzeciw siebie. - Ciekawa jestem, jakie teraz wady odnajdzie pan w moich podopiecznych... Proszę bardzo te dwie ostatnio wróciły od bardzo wpływowychcCzarodziejów, dla których były, że pozwolę sobie zacytować elokwentne, łagodne, mądre, posłuszne, etc.... Draco wziął w prawą dłoń dwa cienkie foldery... - Takie wielkie oczy, niemal wyłupiaste - mruczał pod nosem oglądając pierwszy. - Eveline ma śliczne oczy - Madame Praustrin pokręciła głową i westchnęła głośno. - Eee, strasznie blada i ma za jasne włosy - oznajmił, marszcząc nos przy drugim folderze. - Panie Malfoy - nie wytrzymała właścicielka przybytku - już nie wiem, co z panem zrobić. Nic się panu nie podoba w tych dziewczynach? - Ja nie czuję tego czegoś kiedy na nie patrzę. A to ma być kobieta, z która będę spędzał i noce i dnie, i na którą będę łożył kasę. Ona musi być... Sam nie wiem jaka - wzruszył ramionami i popatrzył gdzieś w przestrzeń na Madame. Praustrin przyjrzała mu się uważnie. Miała go za niewydarzonego, wybrednego bachora, ale on rzeczywiście czegoś szukał, chociaż sam nie wiedział czego. - Proszę - powiedziała podając mu intuicyjnie jako pierwszy folder, na który widniały srebrne litery na zielonym tle (tak chciał fotograf, bo „tej małej to pasowało”) Dianora Marabeth. - Fajna ksywa - oznajmił - i super kolorki - uśmiechnął się szeroko. Dorosły chłop i taki infantylny, z nimi jak z dziećmi - pomyślała Rose. - Ona cała jest fajna - powiedziała na głos. - Aha, to jest nowa dziewczyna. Jest wspaniała, ale pan zapewne i tak znajdzie w niej same wady. Draco wzruszył ramionami i przewrócił stronę, a Madame Praustrin wpatrywała się w niego uważnie. Założyła się z Secile (jej konkurentką) o skrzyknę przedniego wina, że wybredny Malfoy właśnie u niej wybierze dziewczynę. Nie trzeba dodawać, że zależało jej na wygranej. Nie wiedziała jakiej reakcji spodziewać się po arystokracie, ale na pewno nie spodziewała się czegoś takiego. - Wow - powiedział cicho i wlepił spojrzenie w pierwsze, najbardziej chyba niewinne zdjęcie Hermiony. Jak wszystkie inne i to było czarno-białe, dlatego błękitna, zwiewna sukienka opadająca do jej stóp miała na nim biały kolor, który pięknie kontrastował z czernią jej włosów. Ale mężczyznę urzekły smutne oczy dziewczyny i coś znajomego w rysach jej twarzy, sam nie wiedział co. Gapił się przez dobrą chwile, w końcu spytał. - A skąd ona jest i jak się naprawdę nazywa? - Nawet gdybym wiedziała, nie mogę udzielić takiej informacji. - Rozumiem - Draco zachłannie przejrzał album i wbił wzrok w kobietę naprzeciw niego. - Ja ją chcę - powiedział. - Ją i żadną inną. Trzeba przyznać, że madame zatkało. Wybredny panicz okazał się być bardzo konsekwentny w swym wyborze. - Mam jeszcze jeden folder... - Nawet nie chcę na niego patrzeć - uciął młodzieniec. - Oczywiście - kobieta była zaskoczona i szczęśliwa (skrzynka wina). - Ile mam zapłacić za wizytę? Chcę tylko na nią popatrzeć, porozmawiać z nią, sam nie wiem, ale tylko ona wchodzi w grę. - Sto pięćdziesiąt galeonów. Niech pan poczeka, zaraz wrócę. Muszę uprzedzić Dianorę o wizycie klienta. ** Hermiona otworzyła drzwi i popatrzyła zaskoczona na gościa. Madame obrzuciła spojrzeniem nienagannie utrzymany pokój i samą dziewczynę, odzianą w skromny biały gorset i długi przezroczysty szlafrok. Wyglądała ślicznie. - Będziesz zaraz miała gościa kochanie. Nie bój się, to ten wybredny, o którym plotkują dziewczyny. Mówiłam ci, że szybko kogoś znajdziesz. Masz to coś. Napij się wina, jeśli się denerwujesz, zaraz do ciebie przyjdzie. Hermiona nie była w stanie nic powiedzieć. Kiwała tylko głową. Praustrin wyrozumiale cmoknęła ją w czoło i ruszyła na powrót do klienta, a dziewczyna drżącymi rękami nalała sobie z karafki cały puchar wina. Nie wiedziała o swoim gościu nic, tylko tyle, że jest cholernie bogaty i równie przystojny, przynajmniej według jej koleżanek. Nie mogły zdradzać nazwisk, nawet jak kogoś rozpoznały, a szkoda. Rozmyślania przerwało jej kolejne pukanie. Odstawiła puchar na stolik i dobrze zrobiła, bo pewnie wypuściłaby go z dłoni otwierając drzwi. Przed nią stał nie kto inny jak Draco Malfoy, Nemezis jej szkolnych lat. - Witaj Marabeth - powiedział i uśmiechnął się do niej nie jak Ślizgon, ale prawie jak sympatyczny człowiek. Totalnie ją zamurowało. Ten post był edytowany przez sonka: 09.12.2004 21:17 -------------------- Cause' everybody wants to hide their secrets away
Nobody wants to stand up to the pain But I will stand up to the pain Wake up and fight again If you could dance with me through this rain And we will fight, we?ll fight again, fight again [Good Charlotte; Secrets ] |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 10.05.2025 12:03 |