Być Szlachetnym [cdn?], czasem trzeba bardzo szybko dorosnąć...
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Być Szlachetnym [cdn?], czasem trzeba bardzo szybko dorosnąć...
Kitiara |
10.12.2004 19:15
Post
#1
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 173 Dołączył: 08.12.2004 Płeć: jedyny w swoim rodzaju |
Opowiadanie "Być szlachetnym" jest siquelam do "Ręki Boga". Dlatego radziłabym najpierw przeczytać tamten FF.
Czwartek, 01.11.1996 Do skrzydła szpitalnego wpadły nareszcie promienie słońca. Pierwszy listopada zapowiadał się na pogodny dzień. Jeden niesforny promyk zaigrał na bladej twarzy chłopca leżącego na łóżku pod ścianą, rozświetlając ją i ogrzewając swoim ciepłem. Pacjent otworzył oczy. Był wyspany i cholernie świadomy wszystkiego, co się stało. Przez ostatnich kilka dni trzymali go na jakichś odurzających paskudztwach, uśmierzających fizyczne i psychiczne cierpienie. Teraz, gdy zewnętrzne rany już się prawie całkiem zabliźniły, a umysł odetchnął świeżością, ogarnął go falą płynącą od strony serca tępy ból i chociaż ciało już go nie bolało, czuł się podle. Chłopiec zagapił się bezmyślnie na biały sufit. Postanowił wstać i poszukać jakiegoś lustra. Przez tych kilka dni majaczył, miał nawroty gorączki, albo spał otępiony eliksirami. Należało powrócić do życia. Życie – jak to teraz dziwnie brzmi... Harry uśmiechnął się do siebie smutno i zwlekł powoli obydwie nogi z łóżka. Wziął z szafki okulary i założył na nos. Sala nabrała ostrzejszych barw i musiał na chwilę zmrużyć oczy. Wstał i poczłapał do ogólnej łazienki najbliżej sali szpitalnej. Nie chciał korzystać z tej na miejscu. Nie zamierzał natknąć się na Pomponię Pomfrey. Tak się składało, że do tej, do której się wybierał, chodziło mnóstwo Ślizgonów, bo mieli dosyć blisko, ale Harry'ego mało to w tej chwili obchodziło. Tak szczerze, to w ogóle nie obchodziło go nic. Kiedy doszedł do łazienki i skorzystał z ubikacji, podszedł do lustra przy umywalce. Spojrzał niepewnie na swoją twarz. Nie czuł strachu, raczej ciekawość. Trochę się zdziwił widokiem. Na lewym policzku widniała już prawie całkiem niewidoczna, równa blizna. Rana na prawym była głębsza i „zdobiły” ją nierówne brzegi, dlatego blizna po niej była jeszcze różowa i miała nigdy do końca nie zniknąć i pozostać tam na zawsze w postaci bladej, postrzępionej linii. Na szyi i dekolcie miał trochę jasnych i różowawych blizn po tępej żyletce. Wzdrygnął się na wspomnienie tortur. Odkręcił zimną wodę, zdjął okulary i wsunął głowę pod kran. Stał tak prawie minutę, aż zrobiło mu się naprawdę zimno. Zakręcił kurek i palcami wycisnął z włosów nadmiar wody nad umywalką. Wziął z dużego stosu kilka papierowych ręczników i osuszył twarz, oraz – na ile oczywiście się dało – swoje niesforne pióra. Założył z powrotem okulary. Po chwili Harry rozpiął górę pidżamy i spojrzał na swój lewy bok. Ciało rozszarpane hakiem już się prawie zagoiło, chociaż duża, nierówna blizna była jeszcze ciemnoróżowa. Chłopiec z chorą fascynacją patrzył przez chwilę na paskudną skazę na jego ciele. W pewnym momencie skrzywił się i zapiął pidżamę. Pech chciał, że wychodząc z łazienki, Harry natknął się na Malfoya. Miał nadzieję, że obejdzie się bez scysji. Jednak się pomylił. - Jak tam Potter impra u twoich zamaskowanych przyjaciół? -zapytał Ślizgon z bezczelnym uśmiechem. Ploty niestety szybko rozchodzą się w środowisku szkolnym. - Musiała być niezła zabawa, skoro masz sznyty na twarzy i dekolcie. Aż strach pomyśleć gdzie masz je jeszcze. Harry spojrzał na niego z pogardą. - Pokazać ci, Malfoy? - spytał z paskudnym uśmiechem - Zrobiłbym to, ale obawiam się, że twój delikatny wzrok tego nie wytrzyma... Draco był zaskoczony odpowiedzią Gryfona, spodziewał się raczej tekstu w stylu "odpieprz się"; albo "co cię to obchodzi?", ale nie jawnej prowokacji. - Nie wytrzymałbyś nawet godziny w towarzystwie Notta, Malfoy - wycedził jeszcze przez zęby Harry. - Jasne, Potty - Draco szybko odzyskał rezon - mój ty bohaterze. Blondyn uśmiechnął się z wyższością i wszedł do łazienki. "Skończony kretyn" -pomyślał Harry i powlókł się z powrotem do skrzydła szpitalnego. Nie było nigdzie widać pani Pomfrey, więc odetchnął z ulgą. Wziął szafeczki swoją różdżkę i szybkim zaklęciem osuszył włosy do końca. Wyglądały teraz dużo gorzej niż zazwyczaj, co stanowiło jawne mistrzostwo. Miał już zdjąć okulary i położyć się z powrotem do wyrka, gdy jego wzrok padł na poduszkę i spostrzegł wystający spod niej róg pergaminu. Sięgnął ręką i wyjął złożoną kartkę wraz z włożonym w środek flakonikiem z jasnozielonym płynem. Harry przyjrzał się uważnie fiolce. Nie znał tego eliksiru. Rozejrzał się uważnie, czy nikt się nie zbliża. Czuł, że to jest coś bardzo osobistego, i że nie powinny mieć do tego listu dostępu osoby nie powołane. Harry zaczął czytać równe, schludne, pochyłe pismo. Przeczytaj ten list uważnie i powoli, Potter. To bardzo istotne. Odpowiedzialność i obowiązek, jakie na Tobie ciążą, w związku z Przepowiednią Sybilli Trelawney, obligują Cię do podjęcia wielu wysiłków i stawienia czoła wszelkim przeciwnościom losu. Ostatnie jednak zdarzenie, a mianowicie tragedia, która dotknęła Ciebie bezpośrednio - stawia sprawy w innym świetle. Harry zmarszczył brwi i się wzdrygnął. Mimo woli ujrzał przed oczami straszny, błazeński uśmiech Salomona Notta.. Przymknął na chwilę powieki i otrząsnął się z niemiłych wspomnień. Niejeden dorosły, doświadczony czarodziej doznałby silnego załamania psychicznego na Twoim miejscu. Dlatego powinieneś mieć wybór. Bardzo istotny wybór, Potter. Sam musisz zdecydować, czy nadal chcesz dźwigać na swych barkach tak wielki ciężar odpowiedzialności i zarazem zmagać się z bagażem okrutnych, bolesnych wspomnień, które już na zawsze wyryły ślad na Twojej młodej psychice. Musisz liczyć się z tym, że możesz nigdy nie odzyskać do końca równowagi psychicznej. Musisz mieć pewność, czy chcesz żyć dalej i walczyć z demonami przeszłości, zmagając się jednocześnie z przeznaczoną sobie mroczną przyszłością. Przepowiednie są ważne. Ale zawsze ważniejszy od nich będzie człowiek i jego prawo o decydowaniu o sobie. Kiedyś ktoś bardzo mądry, powiedział mi, że nasze wybory nas określają i to prawda. Harry uśmiechną się smutno. Doskonale wiedział kto był autorem tych słów. Ale nasze wybory są też naszym przywilejem. Kiedy chcesz możesz powiedzieć „nie”, a kiedy indziej zdecydujesz się odpowiedzieć „tak”. To dotyczy każdej, nawet tej najważniejszej decyzji, o której może zależeć bardzo wiele. Są takie sytuacje, kiedy można pokierować się egoizmem. Do takich należy sytuacja, w której znalazłeś się Ty. Nie zrozum mnie źle, Potter. Nie namawiam Cię do skończenia ze sobą. W żadnym wypadku, nie jest to moją intencją, chociaż powiedzmy sobie szczerze – sympatią Cię nie darzę. Uważam jednak, że powinieneś mieć wybór, a Twoje ewentualne rozstanie się z tym światem, powinno być szybkie i bezbolesne, bo chyba zgodzisz się ze mną, że więcej upokorzenia i bólu nie zniósłby już nikt. Trucizna, którą Ci dałem działa natychmiastowo i skutecznie. Wiem, że to brzmi okrutnie, ale jak już zdążyłeś się przekonać, życie często bywa okrutne. Harry przyjrzał się buteleczce niemal z czułością. „Jeden łyk – pomyślał – jeden łyk i będzie po wszystkim”. Nie podejmuj jednak pochopnie decyzji, co do samobójstwa (przepraszam, ale całe życie byłem brutalnie szczery). Spróbuj podjąć wysiłek ponownego powrotu do życia. Znajdź w sobie odwagę. Dopiero po pewnym czasie, jeżeli zrozumiesz, że nie jesteś w stanie dalej żyć i nie radzisz sobie z tym wszystkim, dopiero wtedy wypij truciznę. Jej działanie jest bezbolesne, stuprocentowo skuteczne, i oczywiście nie istnieje na nią żadne antidotum. Dlatego właśnie powinieneś mieć niezachwianą pewność, co do jej zażycia, Potter. „Szczerość, aż do bólu, jak zawsze...” – pomyślał Harry. Nie piszę tego, dlatego, że mam Cię za jednostkę słabą, Potter. Wręcz przeciwnie. Gdybym miał chociaż minimum pewności, że bezmyślnie rzucisz się na tą truciznę, nie pisałbym do Ciebie. Powody są inne. Po pierwsze, mam pewne zasady, których się w życiu trzymam. Po drugie, miałem wątpliwy zaszczyt znać Salomona Notta osobiście i byłem kilka razy świadkiem jego „wyczynów”, dlatego wiem do czego mógł się posunąć. Pamiętaj, Potter, że życie masz tylko jedno i nie da się powrócić tu z tej drugiej strony. „Zobaczyłbym rodziców ... i Syriusza...” – pomyślał z nadzieją Harry. Pamiętaj też, przy podejmowaniu decyzji, o ludziach, którym na tobie zależy. Harry lekko się skrzywił. Mam nadzieję, że rozumiesz moje intencje. Nie wyrzucaj, ani nie pal tego listu od razu po przeczytaniu. Przestudiuj go kilka razy zanim to zrobisz. Z poważaniem: Sam – Wiesz – Który – Nauczyciel Chłopiec uśmiechnął się smutno, czytając podpis Severusa. PS: Mimo, że daję Ci tą przeklętą fiolkę, szczerze ufam, że nigdy nie skorzystasz z jej zawartości. Myślę, że masz dosyć odwagi i siły, by iść dalej. Uważam też, że jesteś zdolny do szlachetności, a to bardzo pomaga w trudnych sytuacjach życiowych. Tego już było za wiele. Snape uważa go za za jednostkę szlachetną. „Za chwilę doczytam się, że jest we mnie zakochany” – pomyślał z przekąsem. Ostatnie zdanie brzmiało jednak nieco inaczej. Jeżeli komukolwiek powiesz, Potter, że uważam Cię za szlachetnego, odważnego i inteligentnego bachora, to osobiście cię uduszę. Harry nie mógł się nie zaśmiać. Westchnął i przeczytał list jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem, był coraz mniej pewny, czego chce. Prawda, nadal miał ogromną chęć spalić list i wypić zawartość fiolki, ale wiara w niego ze strony osoby, która jawnie go nie cierpi, nieco hamowała te zapędy. Dziwiło go to, że akurat Snape rozumiał go najlepiej, że wszystkich. Gdyby tak nie było nie napisałby tego listu „Boże, czemu życie jest takie posrane?” – pomyślał po raz setny. Doszedł w końcu do wniosku, że ani fiolka, ani list mu nie uciekną i schował je dokładnie pod poduszkę. Zdjął okulary i położył się na boku, podciągając kolana niemal pod brodę. Starał się nie myśleć o kuszącej perspektywie wypicia trucizny „od ręki”. „Chociaż nie będę musiał sobie podcinać żył” – pomyślał cynicznie. Nagle przypomniały mu się słowa Notta: „Myślisz, że jesteś twardy Potter? Udowodnię ci, że tak nie jest. Będziesz skomlał jak szczeniak, żeby cię dobić.” Harry czuł wstyd nawet za ten jeden, jedyny raz gdy poprosił o litość. Wtedy, gdy Salomon Nott użył haka. Po policzkach chłopca popłynęły łzy. - Obyś zdechł sukinsynu w najgorszych męczarniach – wyszeptał z w poduszkę – obyś zdechł i nigdy więcej nikogo nie tknął... Nigdy wcześniej nie pomyślał, że może nienawidzić kogoś tak bardzo, jak Voldemorta. Okazało się jednak, że mógł. *** Podczas śniadania Severus miał wybitny apetyt. Zjadł prawie tyle, co Ronald Weasley, to było mistrzostwem samym w sobie. A ponieważ konsumował prawie takim tempie jak Rudy Chudy Ron, nie mógł w tym czasie poczynić swych zwykłych „przystolnych” obserwacji. Sięgnąl po sok dyniowy i rozejrzał się po sali. Malfoy i Parkinson bezczelnie "lizali się" przy stole. Zanotował sobie, że musi im zwrócić wagę i po raz setny wytłumaczyć, że wielka Sala to nie sypialnia. Crabb i Goyle, ach cóż oni mogli robić? Żarli jak hipopotamy. Millicenta Buldstrode zapatrzona była w stół Ravenklawu. „Co one widzą w tym Sappo?” – pomyślał Snape zwracając wzrok na siódmorocznego Krukona z burzą niesfornych, kasztanowych włosów i o zabójczym uśmiechu. Chłopak mierzwił sobie właśnie teatralnym gestem kudły i mówił coś do wlepiającej w niego wzrok ładnej Krukonki z piątego roku. Wraz twarzy bubka mówił: „czyż nie jestem mądry i bosko przystojny?” Severus stłumił w sobie impuls podejścia do Bernarda Wielkiego Amanta Sappo i strzelenia go na odlew w ten pusty łeb. Ponownie omiótł wzrokiem stół Ślizgonów, gdzie nie działo się nic ciekawego, poza tym, że mopsowata piękność wsadziła bezceremonialnie rękę między nogi swojej blond sympatii. Snape był zdegustowany. „Żałosne. Cóż, dostaną szlaban... Oddzielnie” Teraz Severus spojrzał na stół Gryffindoru. Weasley i Granger wyglądali jak skazańcy i przez krótką chwilę pożałował, że dał Potterowi fiolkę z trucizną. Ale tyko przez chwilę. Wyobraził sobie Pottera powieszonego na pasku lub ręczniku, albo z podciętymi żyłami i to wróciło mu rozsądek. -...Severusie – dobiegł do niego głos siedzącego po prawej Dumbledore. - Słucham? Co pan mówił dyrektorze? - Mówiłem, że msz dziś dobry apetyt. Rzadko się to zdarza. Wspaniale, Severusie, może trochę przytyjesz? - Nie jadłem wczoraj kolacji – gładko odpowiedział Severus. I była to prawda, ale on czuł się świetnie z zupełnie innych powodów, i z zupełnie innych powodów miał taki apetyt. Wczorajsza akcją bądź co bądź nadszarpnęła trochę energii, potrzebnej do kontrolowanej przemiany, ale Dyro nie musiał o tym wiedzieć. Sev czuł się wolny, niezależny, miał gdzieś „co ludzie powiedzą” (niewiele się zmieniło w jego podejściu do otoczenia, nieprawdaż?). Ale przede wszystkim czuł się pożyteczny dla świata i czuł się spełnioy. Po śniadaniu dorwał Slytherińską Parę Stulecia i przy wejściu do Wielkiej Sali, oznajmił im, że mają szlaban za nie przyzwoite zachowanie przy stole. - Dziś Malfoy, jutro ty, Parkinson – dodał mściwie. Obydwoje wyglądali na niepocieszonych, zwłaszcza Mopsica. Miał już udać się do sali eliksirów, gdy dobiegł go zza pleców denerwujący, wysoki kobiecy głos. - Severusie, Severusie, poczekaj! – krzyczała hogwarcka Matka Teresa. - Słucham? –Mężczyzna zmusił się do uprzejmego wyrazu twarzy. - Czy mógłbyś mi przynieść do skrzydła szpitalnego trochę eliksirów przeciwbólowych? Są na wykończeniu. Snape pomyślał, że się przesłyszał. Uniósł wysoko brwi. - Czyś ty rozum postradała, kobieto? – powiedział cichym, jadowitym głosem. – Przecież dwa tygodnie temu dałem ci tego całe mnóstwo! Wlałaś połowę tego w Pottera? Przecież większość z nich ma działanie narkotyczno - odurzające. Jak to ładnie mówią mugole, niektóre z tych specyfików „zmieniają świadomość” – wysyczał Sev. - No a miałam wybór? – Spytała poirytowana Niańka Poppy – Ciągle miał gorączkę i majaczył... - To nie powód, żeby podawać zbyt duże ilości środków, które mogą uzależnić! – Severus patrzył na panią Pomfrey, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. – Jak będzie chciał ćpać, to sam o tym zadecyduje. Hektolitry przeciwbólowych eliksirów mogą mieć działania uboczne, włącznie z uodpornieniem się na ich skuteczne działanie. Ale, na miłość Boga! Ja przecież rozmawiam z wykwalifikowaną pielęgniarką i uzdrowicielką, która powinna o tym wiedzieć! - To była wyjątkowa sytuacja Severusie – odrzekła urażona – ale ty jak zwykle, nie rozumiesz pewnych spraw. - Wiesz, Pomponio – Snape wiedział, że nie lubi pełnej wersji swojego imienia, dlatego jej używał – może i dobrze, że Potter był cały czas silnie odurzony, skoro przebywał w twoim towarzystwie... Sev westchnął. - Kobieto, to są silne leki. Jak nie mogłaś sobie poradzić z Potterem rzucającym się na łóżku w malignie, trzeba było poprosić o truciznę, albo radzić sobie bez faszerowania go zbyt dużymi ilościami tego gówna. Sam przyrządzałem te eliksiry. Większość z nich jest cholernie mocna. Trzeba go było potrzymać za rękę i pośpiewać kołysanki, albo podać wraz z normalną dawką przeciwbólowego zwykły wywar z melisy, który ma działanie uspakajające. To w końcu ty tu leczysz, a nie ja. To jakiś paradoks... Poppy Pomfrey poczuła się skrzywdzona, ponieważ podane zostały w wątpliwość, jej metody leczenia. - Jesteś bezduszny – powiedziała. – On był torturowany i bardzo cierpiał. Zrobiłam to, co musiałam. A teraz powiedz mi, czy mam liczyć na dostawę, czy nie? - Przyniosę ci te przeklęte eliksiry w czasie przerwy na lunch, zadowolona? Tylko nie wlewaj ich w tego dzieciaka. Raczej daj mu coś na szybkie gojenie się ran. Czy on po takich dawkach funkcjonuje jeszcze normalnie i jest w stanie powiedzieć jak się nazywa? Zmiłuj się i myśl na drugi raz Pomponio, bardzo cię proszę. Co do tortur, to nikt lepiej, niż ja w tej szkole nie ma pojęcia, czym są tortury Notta, bo nie raz je oglądałem. A teraz spieszę się na zajęcia, więc idź z Bogiem Pomponio, będzie ci raźniej. To, że mistrz eliksirów miał niezaprzeczalną racje jeszcze bardziej rozzłościło miłosierną Pomfrey. - Do zobaczenia, Snivellusie – wysyczała. - Widzę, że kulturą też nie grzeszysz Pomponio – odezwał się chłodnym, oficjalnym tonem, po krótkiej chwili niezręcznego milczenia Severus. – Tak jak i rozumem zresztą, ale niech ci będzie. Do widzenia. - Owrócił się i odszedł w stronę lochów. Nie wściekł się i dlatego Pomponia Pomfrey poczuła się paskudnie. Wiedziała, że ta zagrywka była poniżej pasa i to wcale nie polepszyło jej humoru. *** Harry leżał na zimnym stole do tortur. Nie mógł zasnąć, bo był nafaszerowany eliksirami pobudzającymi. Tak bardzo chciał umrzeć. Chciał zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Bolało go całe ciało i stracił mnóstwo krwi. "Chyba już noc, bo sobie poszedł" - pomyślał. To było straszne. I ta cała wizyta Voldemorta. Przyszedł na trochę by "sobie popatrzeć." Harry się wzdrygnął na samo wspomnienie. Plecy miał tak skatowane, że postanowił przekręcić się na brzuch. Nie był już skrępowany pasami. Niby po co? Nie miał ani różdżki ani sił witalnych. Gdzie i jak miałby uciec? Podniósł się na prawym łokciu i z całej siły podciągnął ciało w górę. Odetchnął z wysiłku i z ulgi. Marnej ulgi, ale zawsze... Drzwi otworzyły się z hukiem i wszedł jego kat. - Niespodzianka, powiedział śmiejąc się przy tym wesoło. Harry'ego zalała zimna fala strachu, gdy zobaczył Notta podchodzącego do swoich ukochanych narzędzi. Mężczyzna wrócił za chwilę i obleśnie uśmiechnął się do chłopaka. W ręku trzymał cienki, bambusowy kij. - Pomogę ci, Potter - warknął i brutalnie przewrócił go na brzuch. "Boże, nie" - pomyślał Harry. Jego plecy były jedną, wielką raną. Śmierciożerca skrępował ponownie pasami ręce i nogi swojej ofiary, gwiżdżąc przy tym jakąś wesołą melodię. Ta melodia w jakiś niewytłumaczalny sposób przerażała Harry'ego bardziej od tego, co zamierzał zrobić mu Nott. - Zobaczymy, czy jesteś wytrzymały na cierpienie, Potter - powiedział zimno Salomon i uniósł do góry bambusowy kij. Zamachnął się i uderzył z całej siły. *** Pacjent wrzasnął rozdzierająco i otworzył szeroko oczy. Pani Pomfrey podbiegła do chłopca i złapała go lekko za rękę. - Nie dotykaj mnie - warknął oszalały ze strachu Harry i wyrwał dłoń patrząc z wściekłością na pielęgniarkę. - Śniło ci się coś złego? - Spytała łagodnie. Chłopak nie odpowiedział i odwrócił się do niej plecami. - Chcę w spokoju pospać – znowu warknął. Oczywiście wiedział, że teraz nie zaśnie. Chciało mu się płakać i nie miał zamiaru pokazywać swoich łez komukolwiek. "Biedak" - pomyślała Pomponia wstając z łóżka. Przez następnych kilka minut bezmyślnie gapiła się w okno. - Witam - dobiegł ja w pewnym momencie głos od strony drzwi. - Twoje eliksiry. Proszę. Severus powyjmował fiolki ze swoich obszernych kieszeni i ustawił je na stole. - Dziękuję - Pomponia spojrzała swojemu gościowi w oczy. - Severusie - odezwała się cicho - przepraszam, za to jak cię nazwała. Ja... - Daruj sobie - uciął chłodno. - We wczesnej młodości tyle razy słyszałem swoje drugie imię, że miałem czasem problemy z podpisaniem wypracowania - zimny sarkazm wylewał się z ust Snape'a jak rzeka. - Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Harry, który oczywiście wszystko słyszał, domyślił się o jakie "imię" chodzi i mimo woli zaczerwienił się ze wstydu. Pomponia też się zarumieniła i widać było, że naprawdę jest jej przykro. - Mimo wszystko, przepraszam. - W porządku -odrzekł chłodno Severus. - Posłuchaj - ciągnął łagodnie mistrz eliksirów - Zdenerwowałem się na ciebie, bo powiedzmy sobie szczerze, mimo że się nie lubimy, uważam cię za odpowiednią osobę na odpowiednim stanowisku. Posiadasz doświadczenie i ogromne kwalifikacje, tym bardziej razi u ciebie tak nieodpowiedzialne zachowanie. - Sev wciągnął ze świstem powietrze. - Potter był faszerowany przez 48 godzin eliksirami pobudzającymi i Eliksirem Czuwania. Błyskawiczne przestawienie go na zbyt duże ilości eliksirów o działaniu przeciwnym, mogło doprowadzić nawet do zapaści serca, przecież wiesz o tym Pomponio... Mniejsza, każdy z nas popełnia błędy - mężczyzna machnął ręką. Pomponia Pomfrey musiała w duchu przyznać, że Snape ma ogromną wiedzę medyczną. "No, ale przecież jak był młodziutki, to nic, tylko czytał, zupełnie jak ta Granger" - pomyślała refleksyjnie. Harry natomiast pomyślał, że cudownie byłoby dostać tej zapaści serca. Severusie, musimy pogadać - dobiegł od drzwi głos Dumbledore'a Wiedział, gdzie szukać swojego oswojonego wampira, bo jak zawsze, wiedział wszystko. - Teraz i tutaj, dyrektorze? - To bardzo ważne - Harry usłyszał napięcie w głosie starszego mężczyzny i wytężył słuch. - O co chodzi, panie dyrektorze? - grzecznie zapytał Snape. Albus wszedł do środka i omiótł wzrokiem całą sytuację. - Czy możesz zostawić nas na malutką chwilę samych, Poppy? - Tu jest pacjent - powiedziała ostrzegawczym tonem kobieta. - Będziemy cicho, obiecuję - spokojnie odrzekł dyrektor. Pomponia obdarzyła ich podejrzliwym spojrzeniem, ale zniknęła na zapleczu. Dumbledore trzymał w ręku zwiniętego "Proroka Codziennego." - Czy wiesz, co wczoraj w nocy spotkało Samuela Notta, Severusie? - spytał wprost. - Wybaczy pan Dyrektorze, ale nie interesuje mnie co ten niewyżyty kuta..., znaczy sadysta robi wieczorami - odparł chłodno mistrz eliksirów. - Ale to powinno cię zainteresować - z naciskiem powiedział Dumbledore. - Czyżby? Nie sądzę... - Harry wyczuł sarkazm i lodowatą pogardę w głosie Snape'a. - Powinno cię obejść Severusie, ponieważ Salomon Nott nie żyje. Serce Harry'ego przestało na chwilę bić. Cały teraz składał się ze słuchu. - Czyżby strzelił go jasny szlag? - Spytał z kpiną w głosie Severus. - Nie, spotkało go coś o wiele gorszego. - Pan daruje, Dyrektorze, ale nie wiem o co chodzi. - Znałeś go Severusie. Znałeś go i nie rusza cię wcale fakt, że nie żyje? - Aha. Znałem osobiście sukinsyna, więc powinienem zacząć płakać rzewnymi łzami? - słowa mistrza eliksirów nasączone były jadem obrzydzenia i pogardy. - Pan raczy żartować, dyrektorze? Co mnie ma obchodzić śmierć sadysty? Nie opowiadałem panu co on zrobił prawie osiemnaście lat temu? Czego pan chce, żebym mu współczuł? Harry mimowolnie poczuł do niego nutę sympatii. - Severusie, doskonale wiesz o co mi chodzi! - Dumbledore podniósł głos. Harry zastrzygłby uszami, gdyby potrafił. - Radziłbym zachowywać się cicho, Potter śpi - spokojnie odrzekł Snape. - Severusie - głos Dumbledore'a był opanowany ale dało się w nim wyczuć irytację - oczekuję cię dziś w swoim gabinecie punktualnie o 19:30. Sev się skrzywił. - Oczywiście panie dyrektorze - odrzekł jednak grzecznie. - Masz, poczytaj sobie - Albus wręczył mistrzowi eliksirów gazetę. Severus wziął ją dla świętego spokoju do ręki, ale jak tylko wyszedł Dumbledore, położył ją na stole obok eliksirów. Snape podszedł do okna i wyjrzał na jasno oświetlone słońcem błonia. "O jednego śmiecia mniej" - pomyślał Miał już wychodzić, ale mimowoli spojrzał na leżącą na stole gazetę. Krzykliwy tytuł pierwszej strony głosił: PRZERAŻAJĄCA ŚMIERĆ SALOMONA NOTTA!!! ODRAŻAJĄCY MORD NA JEDNYM Z NAJBARDZIEJ SZLACHETNYCH I SZANOWANYCH CZŁONKÓW CZARODZIEJSKIEJ SPOŁECZNOŚCI! Severusa krew zalała i widział jak przez mgłę. W szale zaczął drzeć „Proroka Codziennego” na strzępy. - Co oni tu powypisywali! - darł się ogarnięty gniewem Snape - Pieprzone włazidupy! Co za pierdolony śmietnik!!! Harry nie mógł dłużej udawać, że śpi, a do sali szpitalnej wpadła jak bomba Pomponia Pomfrey. - Co ty wyprawiasz, Severusie?! Harry gapił się ciekawie, jak Snape drze Proroka w drobny mak. - Banda lizodupnych kutasów! - krzyczał wściekły mistrz eliksirów. - SEVERUSIE!!! - Pomponia zarumieniła się z oburzenia i konsternacji. Harry stłumił uśmiech i popatrzył niewinnie na pielęgniarkę. - Czego?! - warknął Sev - A ty, Potter, co się gapisz? Śpij!. - Przepraszam, ale zaczął pan krzyczeć i się obudziłem - grzecznie skłamał Harry. Severus powoli zaczął wychodzić ze stanu szału i furii, ale nadal był wściekły, jak sto hipogryfów. Sprzątnął strzępy gazety za pomocą różdżki i posłał Pomponii spojrzenie przebywającego na odwyku od ludzkiego mięsa bazyliszka. Następnie widowiskowo wyfrunął z sali szpitalnej powiewając szatą. *** Przez cały dzień Severus był rozdrażniony. Wyżył się na pierwszorocznych, wlepił szlaban Weasleyowi i Granger za "zbyt głośną rozmowę na korytarzu", nakrzyczał na Longbottoma za to, że pojawił się w zasięgu jego wzroku, a nawet objechał Bogu ducha winnego Hagrida, który tylko go niechcący potrącił i jak zwykle niesfornie i długo przepraszał. A nadal było mu mało. Był żądny krwi niewinnej. Nagłówek w gazecie utrzymywał go w stanie przyciszonej permanentnej furii maniakalno-depresyjnej (wiem, to rodzaj schizofrenii a nie furii, ale zgodzicie się ze mną, że Severusa nie trzymają się żadne standardy). "Malfoy będzie dzisiaj biedny" - pomyślał, idąc na obiad. *** Po obiedzie, Harry'ego odwiedzili Ron i Hermiona. Była to dziwna wizyta. Prawie wcale nie rozmawiali i tylko na siebie patrzyli. - Przykro nam Harry, za to wszystko.. - wyszeptała w końcu Herm. - Daruj sobie - odrzekł poirytowany Harry. - Przecież to nie wasza wina - dodał już łagodniej. - Zdrowiej szybko - Ron popatrzył smutno na przyjaciela - Tak, zdrowiej szybko, tęsknimy za tobą - dołączyła się do rudzielca Hermiona. - Powinienem wyjść jutro - stwierdził sucho Harry. - Och! Jutro mamy eliksiry - wykrzyknęła dziewczyna. - I co z tego? - Harry zmarszczył brwi. - Może będzie coś na temat trucizn - dodał obojętnie, obserwując, jak się zachowają. - HARRY! - wrzasnęła Herm. - Nie możesz nawet tak myśleć! - Dla twojej wiadomości - odrzekł chłodno pacjent - cały czas o tym myślę. Hermiona i Ron wyglądali na przestraszonych. - Harry nie możesz tego zrobić... - powiedział z rozpaczą w głosie rudy chłopiec.- My cię kochamy jak brata. - Wiem - wyraz twarzy Harry'ego był łagodny. - Ale ja już nigdy nie będę taki sam... - I tak będziemy cię kochać - zapewniła żarliwie Hermiona. - Tak! I zawsze możesz na nas liczyć - dodał Ron z entuzjazmem. Harry wiedział, że obydwoje mówią serio i szczerze, chociaż smutno się uśmiechnął - Wiesz co? - Ron sięgnął do torby. - Ten cały Nott zdechł dziś w nocy. - I to nie była lekka śmierć - dodał mściwie - Masz, poczytaj - Ron wręczył Harry'emu „Proroka Codziennego”. - Może lepiej nie - Hermiona wyglądała na nieprzekonaną pomysłem kumpla. - Nie, w porządku. Chcę to przeczytać. Widząc wątpliwość w oczach przyjaciółki uśmiechnął się uspokajająco. - Naprawdę Hermiono - dodał jeszcze. - Musimy już iść Harry - powiedział Ron - ale przyjdziemy tu po kolacji. - Snape nam wlepił szlaban. Na pojutrze. - Powiedziała Hermiona. - Aha i musimy już dziś pisać wypracowanie na poniedziałek z zielarstwa, bo wieczór sobotni mamy przerąbany - dodał Ron. - Za co dostaliście szlaban? - Za gadanie na korytarzu. To nawet jak na niego dziwne - zaczęła Hermiona. - Chyba się coś stało. Wyglądał jak chodząca furia. Harry udawał obojętność, ale słuchał bardzo uważnie. - Trzymaj się cieplutko - Herm dała mu całusa w policzek, a Harry mimowolnie się wzdrygnął. "Ciekawe, czy teraz mi tak zostanie na zawsze..." pomyślał. - Do zobaczenia, Harry - powiedział Ron i obydwoje opuścili cichą, szpitalną salę. Harry został sam i mógł spokojnie przeczytać artykuł. To było coś, co go naprawdę zainteresowało. Zabrał się z zaciekawieniem za tekst. W miarę jak czytał, narastał w nim gniew i zarazem jakaś pusta wesołość. To, co zostało powiedziane w artykule, brzmiało dla niego jak jawna kpina. Sam tytuł doprowadzał do białej gorączki. Pod nagłówkiem tłustymi literami zapisana była wypowiedź nie kogo innego, jak Percy'ego Weasleya. "Pan Nott był nobliwym i szacownym członkiem naszej społeczności. Nie pozwolimy więcej na takie barbarzyństwo. Nie ma żadnych wątpliwości, co do tego, że morderstwa dopuścił się wampir - żaden człowiek nie potrafiłby dokonać czegoś takiego. Faktem jest też, że wampir ów dokonał niepełnej, kontrolowanej przemiany - inaczej ciało denata byłoby tak zmasakrowane, że nie dałoby się go rozpoznać. Świadczy to o tym, że morderstwo było zaplanowane i dokonane z zimną krwią" "A nie pomyślałeś, kutasie, że ktoś mógł mieć motyw?" - pomyślał z irytacją Harry. Oto dowód na to, że należy cofnąć Dekret O Ochronie Wampirów. Te niezrównoważone zwierzęta zagrażają każdemu z nas! Dzisiaj Salomon Nott, jutro może to być sam Minister Magii. Istota która dokonała tego haniebnego czynu zostanie pochwycona i skazana na śmierć przez ścięcie toporem o srebrnym ostrzu. Nie będzie litości! Skoro ginie tak dobry, szlachetny człowiek, znany ze swych hojnych datków na szczytne cele Ministerstwa, jak wywodzący się ze starożytnego rodu Salomon Nott, trzeba zdusić to bestialstwo w zarodku. Harry nie mógł uwierzyć w to co czytał: "niezrównoważone zwierzęta", gdyby tak było, to ciągle słyszałoby się o jakichś mordach. "Jemu się już całkowicie we łbie poprzestawiało, myśli tylko o tej swojej politycznej karierze" - pomyślał Harry o Percym. Chłopak był wstrząśnięty jawną ignorancją i zaściankowością myślenia młodego mężczyzny. Był wstrząśnięty, że całkowicie został pominięty fakt przynależności Notta do Śmierciożerców, a podkreślona jego hojność finansowa względem Ministerstwa Magii. Czuł jak mózg mu powoli zaczyna odkształcać pod wpływem przeczytanych informacji. Opisana była też makabryczna śmierć Notta, ale Harry nie potrafił mu ani współczuć, ani się nad nim litować. Poczuł cichą satysfakcję, gdy okazało się, że Salomon Nobliwy Obywatel Nott, został nafaszerowany Eliksirem Czuwania. Potrafił się tylko z tego gorzko cieszyć. Obrzydzeniem napawało go to, jak szybko został osądzony sprawca czynu. Nie było mowy o żadnym uczciwym procesie i przesłuchaniu, ale kilka razy padało w artykule zapewnienie o rychłym pochwyceniu i straceniu zbrodniarza, który w oczach Harry'ego urósł do rangi bohatera. Dla niego nie było żadnej wątpliwości, że ten kto dopuścił się morderstwa, znał zamiłowanie Notta do tortur. Świadczył o tym sposób egzekucji. Bo dla Harry'ego było jasne, że to była egzekucja. Za zwykłe porachunki nie zabija się w ten sposób. Tak się zabija kogoś, kogo chce się ukarać. Artykuł liczył dwie strony, z czego połowę poświęcono na chlubny życiorys Notta i jego zasługi. Wspomniano też, że był Śmierciożercą, ale raz na zawsze „odwrócił się plecami do strony ciemności”. „Strona ciemności – pomyślał rozzłoszczony chłopak – samiście ciemni jak tunel w tyłku.” Najbardziej jednak wstrząsnęły Harrym następujące stwierdzenia: Wszystkie zarejestrowane na terenie Londynu wampiry zostaną poddane przesłuchaniu. Jest ich tylko kilka – w tym jedna kobieta. Wszystkie Instytucje, w których zatrudnione są zarejestrowane wampiry, są zobligowane do wydania ich na czas przesłuchań, które odbędą się na terenie Azkabanu. Przesłuchania podejrzanych zaczną sie od poniedziałku (...) Złoczyńca nie będzie miał prawdopodobnie procesu. Dopuścił się zbyt brutalnej zbrodnii. Harry'ego zatkało. Wiedział jedno, że gdyby Ministerstwo nie było skorumpowane, ten kto zabił Notta, mógłby liczyć na uczciwy proces. I ten teren Azkabanu... A jeżeli wycofają ten dekret, to co stanie się z wilkołakami, które żadnym dekretem nie są chronione i z wszystkimi innymi istotami magicznymi i mieszańcami? Chłopcu momentalnie przyszli na myśl Lupin i Hagrid. „Ktoś zlikwidował niebezpiecznego sadystę, a oni mają pretekst do czystki. I nikt nie będzie się teraz zajmował Voldemortem. Chore...” – myślał przerażony Harry. Miało to jedno pozytywną stronę. Zielonooki, wyczulony na sprawiedliwość społeczną Gryfon nie myślał już o samobójstwie, ale o cyrku, jaki mial się zacząć w poniedziałek, czyli za cztery dni. *** Severus nie poszedł na kolację. Jakoś mu się jeść nie chciało. Wszyscy wokół niego pomykali z "Prorokiem Codziennym" pod pachami, a członkowie grona nauczycielskiego łypali na niego niepewnie. To nie poprawiało nastroju mistrza eliksirów. "Przeczytam ten artykuł. Będę na topie - pomyślał. - A poza tym, to przecież opis mojego wyczynu. Najpierw jednak udał się do skrzydła szpitalnego. W kieszeni miał dwie fiolki o których zapomniał. Potter jadł... a raczej pałaszował rosół z kury i ogólnie wyglądał, jakoś za dobrze. Snape pomyślał w pierwszej chwili, że Potter postanowił nie kończyć ze sobą, tylko po to by zrobić mu na złość, ale szybko zrozumiał absurdalność tego przypuszczenia. Postawił fiolki na stole i wtedy TO ujrzał. Obok Pottera leżał Prorok. - Mogę go na chwilę przywłaszczyć, Potter? - wyciągnął wiedziony nagłym impulsem rękę w stronę gazety. - Oczywiście. Tylko proszę go nie drzeć. Chcę jeszcze raz przeczytać tą durną wypowiedź Percy'ego. Severus popatrzył na Harry'ego przenikliwie. - Czytałeś to już? - zapytał. - Tak, sir. Radzę uzbroić się w cierpliwość. Snape usiadł w nogach łóżka i pogrążył się w lekturze. Z miejsca dostał apopleksji. - Żesz kur**! Niech ja go tylko spotkam! - wyrwało mu się. - Nie słyszałeś tego Potter - wysyczał groźnie patrząc na Harry'ego. - A co niby miałbym słyszeć? - spytał nad wyraz grzecznie chłopak. Po minucie dał się słyszeć pogardliwy rechot Severusa. - Dobre! - powiedział - Napisali, że przeznaczył na Ministerstwo więcej kasy, niż Lucjusz Malfoy, czy Albus Dumbledore. Ale nawet słowem nie wspomnieli, że Dyrektor Hogwartu przeznacza krocie na sierocińce, także te mugolskie. Żałosne, żałosne. Chore i żałosne. Harry'ego zatkało. Nie wiedział o filantropijnej działalności Dumbledore'a Weszła Pomponia i chłopiec poprosił o dokładkę. Pani Pomfrey poszła do kuchni, ale zanim to zrobiła obrzuciła niechętnym spojrzeniem Severusa. Harry wydawał się nim jednak nie przejmować. - No proszę - powiedział Snape skończywszy czytać - Rita Skeeter. A swoją drogą, gdzie ona się wcześniej podziewała? Harry uznał za stosowne, powód nieobecności dziennikarki, pominąć milczeniem. - Nie wstrząsnęło to tobą, Potter? - spytał po krótkiej chwili Sev. - Głupota Ministerstwa, wszechobecna korupcja, kretynizm Percy'ego i bezwstydność Skeeter? Owszem, wstrząsnęło - odrzekł rzeczowo i na temat. - Generalnie Potter, wiesz że nie o to pytałem. - Jak dla mnie, sir - powiedział chłopak spokojnie - to nie wymyślono jeszcze takiej kary na jaką zasłużył ten skur..., znaczy drań. Wkroczyła Pomfrey z druga miską rosołu. - Smacznego, Potter - powiedziała. - Dziękuję. Pomponia spojrzała niepewnie na Severusa, ale wszystko wydało się jej w jak najlepszym porządku i poszła na zaplecze. - Powiedz mi, Potter - zapytał łagodnie, zajętego rosołem chłopca, Snape - co słyszałeś z mojej rozmowy z Profesorem Dumbledorem? Harry się zakrztusił i miał już skłamać, że absolutnie nic, ale Severus go ubiegł. - Nie otwieraj ust po to by łgać mi w żywe oczy. Doskonale wiem, że słyszałeś każde słowo. Taka już twoja uroda, Potter. Nauczyciel westchnął z politowaniem. - Ale będzie cyrk - powiedział refleksyjnie mistrz eliksirów. - Dopiero się zacznie. Niech lepiej Albus zaproponuje Lupinowi pobyt w Hogwarcie, bo wilkołaki pójdą na odstrzał jako pierwsze. Szczerze współczuję Weasleyom takiej latorośli. - On się wyparł rodziców, sir - Harry z radością podchwycił inny temat niż kwestia jego podsłuchiwania. - Jakoś się nie dziwię. Severus spojrzał Harry'emu głęboko w oczy. - Ty, Potter - powiedział łagodnie - kiedyś przez tą swoją ciekawość, kopniesz w kalendarz, jak przysłowiowy kot.* - Ja wcale nie chciałem podsłuchiwać, tak jakoś wyszło - Harry wiedział, że nie brzmi to przekonywująco, ale nic innego nie miał na własną obronę. - Tobie zawsze coś wychodzi, tylko nie to co potrzeba, Potter. Zresztą, przekonamy się jutro na eliksirach - orzekł chłodno Severus. "Jakżeby inaczej" - pomyślał z przekąsem Harry. *My mówimy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Anglicy mają przysłowie Curiosity killed the cat – Ciekawość zabiła kota. *** Punktualnie o 19:30 Severus przybył pod drzwi gabinetu Dyrektora. Zapukał. - Proszę - dobiegł go stłumiony głos. Mistrz eliksirów wszedł do środka. - Dobry wieczór Dyrektorze. - Dobry wieczór, Severusie. - Mam pytanie - Jestem tu oficjalnie, czy prywatnie, panie Dyrektorze? - Po części tak i tak - głos Dumbledore'a był łagodny i chłodny. - Usiądź Severusie, to trochę zajmie. - Byle nie za długo, bo za pół godziny do mojego gabinetu przychodzi Draco. Ma szlaban. - Zostaniesz tu tyle czasu Severusie, ile będzie konieczne. Uczeń może poczekać. Snape popatrzył przenikliwie na Dumbledore'a. - Widzę, że to coś poważnego. - Przecież mówiłem. - W takim razie, słucham Albusie. Dyrektor westchnął ciężko. Poczuł się stary i zmęczony. Poczuł, że sytuacja go przerasta. - Powiem wprost. Rozpętałeś piekło, Severusie. Rozpętałeś piekło na ziemi i podpisałeś na siebie wyrok. - Nie boję się ani piekła, ani śmierci, ale i tak nie wiem o czym mówisz Albusie. - Czytałeś ten artykuł w "Proroku Codziennym"? - Czytałem. Nott zdechł, tak jak na to zasługiwał a Ministerstwo rozpacza rzewnymi łzami po hojnej, dojnej krowie. A że rozpęta się przy okazji piekło... To i tak była tylko kwestia czasu. Przecież nowy Wiceminister, który przyjmuje rządy wraz z Knotem już od niedzieli, nie spocznie, aż nie wytępi wszystkich "odmieńców". Szczerze powiedziawszy, Percy Weasley ma szansę stać się niezłą konkurencją dla Zagadkowego Toma.* Nadal jednak nie wiem, o co ci chodzi Albusie. Dumbledore walnął pięścią w stół. - Nie wiesz o co mi chodzi? Zabił go wampir! Zabił go wampir, który go znał osobiście, bo bez problemu wszedł do jego domu. Poza tym to była egzekucja, Severusie, a mało kto wiedział o sadystycznych zapędach Notta, aby mógł dokonać egzekucji. - Równie dobrze mogła być to egzekucja polityczna. Wyobraź sobie, że on miał wrogów Albusie. - Egzekucja polityczna nie wygląda w ten sposób, bo jest eliminacją, a nie egzekucją, o czym doskonale wiesz. - Nadal nie wiem do czego pan zmierza Dyrektorze. - Severus postanowił grać na zwłokę. Był poirytowany. - Nie wiesz do czego zmierzam?! Na miłość boską! Ilu wampirów znało Notta osobiście, ilu znało jego zamiłowanie do sadyzmu i ilu było świadkami tortur dziesięcioletniej dziewczynki, którym obraz skatowanego Pottera dobitnie o tym przypomniał? No ilu Severusie? Bo mi się wydaje, że tylko jeden, i to ten, który siedzi teraz naprzeciwko mnie. - Ha. W końcu otwarte karty panie dyrektorze. - Wiesz, co teraz będzie? - Armageddon. Chyba, że ktoś przemówi tym dupkom w Ministerstwie do rozsądku i uświadomi, że głównym celem eksterminacji powinien być Lord Voldemort i jego najzagorzalsi zwolennicy. - I kto twoim zdaniem miałby to zrobić. Ja? Ja już nie mam siły walczyć z ludzką głupotą Severusie, już chwilami mam dość. - To może Potter? W końcu jest bohaterem. - Uważasz to za zabawne? - Nie, uważam to za tragiczne. Nie przejmuj się. Sam się udam z rana w poniedziałek do Ministra i przyznam się do morderstwa Notta. Wiem, że nie będę miał uczciwego procesu, ale szczerze powiedziawszy mi to zwisa. - Nie możesz tego zrobić Severusie. Za bardzo potrzebuje cię Zakon. - Przestań mi tu pieprzyć poprawnie polityczne bzdury! - żachnął się Snape - Wiesz co będzie jak tego nie zrobię? Tysiąckrotny Armageddon, a tak może sprawa z czystkami przycichnie. Nawarzyłem sobie piwa, to je wypiję. - Wiesz, że to nic nie da, że Percy Weasley nie popuści. Taką już ma naturę. A Voldemort wykorzysta zamieszanie. Bardziej przydasz się żywy. Severus schował twarz w dłoniach. - Mogę zapalić? - zapytał. - Pal. Mistrz eliksirów wyciągnął paczkę papierosów, zapalił jednego i mocno się zaciągnął. - To co? Mam siedzieć cicho i pozwolić ci ochronić mój tyłek, kosztem kogoś niewinnego, albo kosztem korupcji? - spytał po kolejnym z rzędu machu. - Pojęcia nie mam, co teraz robić. Weasley to fanatyk i ma wielu zwolenników, i poprą go Śmierciożercy. Nie z miłości do Notta, ale żeby odwrócić uwagę od własnych działań. Nie mogłeś siedzieć spokojnie na tyłku? - Siedziałem na tyłu siedemnaście lat. Bóg jeden wie ile on w tym czasie dzieci skrzywdził, Albusie. Nie rozumiesz? - Rozumiem, Severusie, rozumiem. Ale czasami warto przeczekać. - I ryzykować? Wiesz, co on by zrobił za dwa, trzy tygodnie z taką Granger i jej rodzicami Albusie? Zmiłuj się człowieku i nie pierdziel mi tu o siedzeniu na tyłku i ryzykowaniu życia niewinnych ludzi, błagam. - Wkurzony Sev zgrabnie zgasił peta w wyczarowanej przez gospodarza popielniczce. Dumbledore popatrzył zmęczonym wzrokiem na Snape'a. - Będzie trzeba znaleźć jakiś wyjście z sytuacji. Nie leź mi tylko w poniedziałek do Ministerstwa. Utracę jednego z najlepszych ludzi i przyjaciół, a nic w zamian nie zyskam ani ja, ani reszta czarodziejów. Może da się jeszcze przemówić do rozsądku Percy'emu. - Nie licz na to. - Dlaczego? - Oczy Dyrektora wyrażały bezbrzeżne zdumienie. - Od dawna to podejrzewałem patrząc na Molly i Artura, a Potter potwierdził moje przypuszczenia w skrzydle szpitalnym. On się wyrzekł w imię kariery politycznej własnych rodziców Albusie. Myślisz, że posłucha głosu rozsądku? Dumbledore wyglądał na załamanego, ale po chwili zabłysły w jego oczach przebiegłe ogniki. - Daj mi pomyśleć do niedzieli. Chyba wiem jak sobie z tym poradzić, a przynajmniej załagodzić sytuację. - Korupcja? - Miejmy nadzieję, że nie. - Jeżeli będziesz potrzebował galeonów, wiesz, że możesz na mnie liczyć. Osobiście jednak wolałbym iść i się przyznać. - Ale tego nie zrobisz. -Nie. Nie zrobię tego bo mi tak każesz. Jak zwykle. Pewnie lizałbym Potterowi buty gdybyś mi kazał to zrobić. Jestem lojalny jak pies. - W głosie Severusa brzmiał sarkazm i silna ironia. - Nie zrobisz tego, bo cię o to proszę.- Łagodnie odpowiedział Albus. - I tak przyjdą po mnie w poniedziałek. Zabiorą mnie na przesłuchanie.- Nie dawał za wygraną mistrz eliksirów. - O to niech cię głowa nie boli. - Czy to już wszystko panie dyrektorze? - zapytał Snape. - Tak - odrzekł Albus. Severus wstał i skierował się do wyjścia. - W takim razie żegnam Albusie - powiedział już przy drzwiach. - Ale zanim odejdziesz, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.- Starszy mężczyzna spojrzał mu głęboko w oczy. - Słucham - grzecznie powiedział podwładny do swojego niekwestionowanego szefa. Dyrektor popatrzył uważnie na jednego z najważniejszych członków Zakonu. Splótł palce i oparł na nich w zamyśleniu głowę. - Powiedz mi Severusie, czy masz chociaż nikłe wyrzuty sumienia po tym co mu zrobiłeś? - Mam i one wcale nie są nikłe - Albus wyglądał na zaskoczonego, bo profesor mówił całkiem poważnie. - Mam wyrzuty sumienia dyrektorze - na twarzy Severusa pojawił się gorzki uśmiech. – Mam cholerne wyrzuty sumienia, bo zakatrupiłem go o prawie osiemnaście lat za późno. Snape wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Dumbledore jeszcze długo siedział zamyślony przy swoim biurku, skubiąc długą białą brodę i zastanawiając się nad ostatnimi słowami swojego gościa. *Riddle – ang. zagadka. *** Severus przyszedł do swojego gabinetu Zapalił papierosa i zamyślił się nad zdarzeniami z ostatnich dni. Sytuacja była trudna i ze wszech miar delikatna. Gdyby Lucjusz Malfoy nie siedział w więzieniu, mógłby do niego napisać. To wpływowy człowiek i coś by wykombinował. Mimo wszystko Snape postanowił, że od razu po szlabanie Dracona napisze list do Lucjusza, by ten wiedział o wszystkim z pierwszej ręki. Poza tym, ze swoją myślącą głową i nie mniej myślącą żoną, która była dużo cwańsza i mądrzejsza, a także miała większy wpływ na despotycznego męża, niż niektórym się wydawało, mógłby nawet w więzieniu do czegoś się przydać. Do Narcyzy także postanowił napisać, ale zupełnie inny list. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. - Proszę wejść - rzucił mistrz eliksirów przygaszając papierosa w gustownej popielniczce o kształcie zwiniętego węża. Wąż był zielony, miał piękne oczy zrobione z bursztynu i srebrny szlaczek, biegnący wdłóż smukłego ciała. Tą popielniczkę, kupił Severus na jakiejś mugolskiej wyprzedaży. Bardzo ją lubił, jeżeli nawet nie kochał. *** Był wtedy na przedmieściach Londynu. Było upalne lato. Lipiec 1990 roku. Sev przechadzał się między straganami obserwując mugoli. Tak naprawdę z biegiem lat nauczył się akceptować ten "gorszy gatunek" ludzi (jak on sam by był człowiekiem, zabawne), a nawet czuł do nich pewien rodzaj sympatii. Trochę im nawet zazdrościł ich beztroski i błogosławionej niewiedzy o niektórych sprawach. W pewnym momencie dojrzał tą popielniczkę na jednym z kramów. Były tam w przeważającej części bardzo gustowne bibeloty, nie takie badziewia jak u innych sprzedawców Wyrzeźbiony w jaspisie wąż zdawał się mrużyć swoje bursztynowe oczy i mrugać zachęcająco do Severusa. Mistrz eliksirów podszedł do straganu i zważył piękną popielniczkę w dłoniach. "Barwy Slytherinu – pomyślał - aż się prosi, żeby go kupić." - Czym mogę panu służyć? - spytała młoda kobieta o popielatych włosach i epatującym wyższością uśmiechu, żywcem wyjętym z magazynu mody "Damulka" pomyślał z niesmakiem Sev, ale szybko się przekonał, że pozory mogą mylić. Gdy spojrzał jej w oczy, w nich także dostrzegł uśmiech, ewidentnie świadcząc o tym, że nie jest płytką, zarozumiałą pannicą. - Ile pani chce za tą jaspisową popielniczkę? - zapytał jak najbardziej obojętnym tonem. - 200 funtów. Severus uniósł brwi. - Nie za dużo? Nawet z tymi bursztynami nie jest warta więcej niż 75 funtów. - Owszem jest - kobieta uśmiechnęła się szerzej. - Może mi pani to udowodnić? - zapytał Severus. Był zdeterminowany, żeby mieć tą popielniczkę. - Po pierwsze, jest ręcznie rzeźbiona i ozdabiana - powiedziała spokojnie sprzedawczyni. Po drugie - dodała tajemniczym głosem - ale nie wiem, czy zechce pan ją kupić jak to powiem - zawahała się nagle. - A o co chodzi? - zapytał Severus - W głosie kobiety było coś, co wzbudziło zaciekawienie mistrza eliksirów. Wiedział jedno: musi mieć u siebie na biurku tego jaspisowego węża, ale w kieszeni miał tylko 250 funtów, a chciał zaliczyć jeszcze dobre zimne piwo (dużo dobrego piwa) w jednej z lepszych, mugolskiej knajp.. Dziewczyna dmuchnęła z irytacją, na lezące w oczy włosy i odgarnęła je na kark. Było tak gorąco, że Severus czuł jak jedwabna, czarna koszula z krótkim rękawem, klei się do niego w strugach potu. Sprawy nie ułatwiały też czarne, raczej dopasowane dżinsy, zwłaszcza, że przez nie wiele kobiet z zaciekawieniem oglądało pewną cześć jego ciała - i to nie tylko z tyłu - a niektóre uśmiechały się przy tym bezwstydnie, co raczej nie sprzyjało ochłodzeniu atmosfery. - Ta popielniczka należała do osobistego wróżbity Hitlera i podobno jest obłożona klątwą. Severusa naprawdę to zaciekawiło. - Wiedział pan o tym, że Hitler miał swojego wróżbitę? - Oczywiście. O tym akurat wie wielu ludzi.. Płowowłosa piękność o jasnozielonych oczach uśmiechnęła się szeroko, a później wypaliła. - Tak, ale nikt prawie nie wie o tym, że miał jeszcze jednego wróżbitę. Anglika, zupełnie niezależnego od tamtego w Niemczech. Rzeczywiście, Severus nie wiedział. Co prawda słyszał kiedyś jakieś plotki, ale to były tylko plotki. - Mam mówić dalej? - zapytała. - Tak, to ciekawa historia - powiedział szczerze czarnowłosy, czarnooki i na czarno ubrany mężczyzna, z ciekawym bladym tatuażem na lewym przedramieniu. Wizerunku dopełniały szkła przeciwsłoneczne - oparte teraz nad czołem. Mistrz nie wiedział, że wygląda dosyć pociągająco, co tylko dodawało mu uroku. "Intrygujący typ" - pomyślała dziewczyna. - Angielski wróżbita nazywał się Nicholas Black - Severus drgnął na dźwięk tego nazwiska - i twierdził, że jest wykwalifikowanym czarodziejem. "Nie wątpię, że nim był" - pomyślał Sev. - Ta popielniczka - ciągnęła dziewczyna, - została wykonana na zamówienie. To unikat. Jest taka tylko jedna, jedyna na świecie. - Teraz rozumiem jej cenę. - Wierzy mi pan? - spytała dziewczyna - poprzedni klient zarzucił mi, że wciskam mu kit. - Ależ ja wiem, że pani nie kłamie - szczerze odrzekł mężczyzna. Jest pani uczciwą osobą. To widać. Kobieta uśmiechnęła się promiennie. - Skoro pan mi wierzy, to opowiem panu w nagrodę o rzekomej klątwie, a pan dopiero wtedy zdecyduje się czy ją kupić, czy nie i... spuszczę panu cenę do 175 funtów. - Nie mogła się powstrzymać. Ten facet mimo, że na początku ją zirytował był w nietuzinkowy sposób sympatyczny, a jednocześnie sprawiał wrażenie kogoś, kto wiele w życiu wycierpiał. - Zamieniam się w słuch - Severus zdobył się na blady uśmiech. - Zapewne wie pan, że niemiecki wróżbita przepowiedział Hitlerowi klęskę i został za to otruty przez jego ludzi. Severus skinął głową. - Anglik, zupełnie niezależnie od wróżbity niemieckiego, także przepowiedział Hitlerowi fiasko. On jednakże, przepowiedział mu też, że popełni samobójstwo. Adolf Hitler tak się wściekł, że nakazał Nicholasowi, aby to on samobójstwo popełnił, a ponieważ Black zauważył swój błąd i pożałował, że jest na usługach niebezpiecznego psychopaty z ulgą przyjął takie rozwiązanie. - A klątwa? - Spytał zaciekawiony Severus. Kobieta westchnęła cicho - Sama nie wiem, czy to bujda na resorach, czy nie, faktem jest, że wszyscy dotychczasowi właściciele tego cudeńka mieli cholernego pecha... - Pierwszym posiadaczem, był jakiś nawiedzony kolekcjoner, który za grube pieniądze wykupił ją z jednego z muzeów poświęconych Hitleryzmowi. W 1955 roku, jego żona i dwie córki zginęły w wypadku samochodowym. Facet nie zdzierżył i się powiesił. Cudeńko znowu trafiło do muzeum, ale nie na długo bo zostało skradzione. Nie wiadomo przez kogo, muzeum jednak zbytnio się tą stratą nie przejęło, poza jednym z kustoszy, który odnalazł popielniczkę w roku 1963 u jakiejś babinki w Glasgow. Twierdziła ona, że jaj poprzedni właściciel - sąsiad z naprzeciwka - utopił się dwa lata wcześniej we własnej wannie. Staruszce jednakże nic się nie stało. Kustosz zabrał cudo do domu i w 1970 roku, zmarł na zawał serca z powodu bankructwa i notorycznych zdrad żony - ponoć nakrył ją w łóżku z facetem, w dniu w którym wylali go z pracy. Popielniczka była przez dziesięć lat u wdowy i nic. Ale kiedy kobieta podarowała na 18. urodziny tą cholerę synowi... W 1985 roku jakiś psychopata wykończył jego młodziutką żonę. Zgwałcił ją i bestialsko zamordował. Facet trafił do psychiatryka.. Po tamtym wydarzeniu... cóż, nie wiem co się z nią działo. Dostałam ją kilka dni temu od starszej pani, która nie chciała mówić skąd ją ma, chociaż jej historię do 1985 roku z radością mi opowiedziała. Nie chce też za nią pieniędzy, ale i tak odpalę jaj 100 funtów. Wygląda na to, że klątwa o ile istnieje dotyka tylko mężczyzn... No i jak zdecydował się pan? – przez chwilę przestraszyła się, że odstraszyła potencjalnego klinenta, ale mile się zawiodła. - Biorę ją - stwierdził rzeczowo Snape - jest ładna, stylowa i całkowicie w moim guście. Tą całą klątwę pewnie da się racjonalnie wytłumaczyć zwykłym zbiegiem okoliczności, ale jeżeli nie, cóż - spotka mnie za parę lat coś strasznego. - Osobiście w to nie wierzę, bo wtedy za nic nie sprzedałabym jej żadnemu mężczyźnie. – Dziewczyna popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Severus uśmiechnął się do niej i wręczył dwieście funtów. Odchodził już gdy kobieta krzyknęła: - Pana reszta. - Niech się pani nie wygłupia. - To kwestia honorowa, nie mogę wziąć dwustu funtów - powiedziała i wręczyła mu 25 funciaków reszty. - Rozumiem i dziękuję. - Mam nadzieję, że ta bursztynowooka szelma nie przyniesie panu pecha. - Ja sam jestem jednym, wielkim pechem. Poza tym, jak pani zapewne wie, złego licho nie bierze. - Severus uśmiechnął się ironicznie i odszedł w swoją stronę. *** "No i w końcu, klątwa spadła także na mnie" - pomyślał z gorzkim rozbawieniem Severus. Oczywiście wiedział, że klątwa to jawna bzdura. Czy miałby jaspisowego węża czy nie, zrobiłby to, co zrobił i koniec. Prawdą było jedynie ciekawe pochodzenie popielniczki Mistrz eliksirów popatrzył na Draco Malfoya. - Dobry wieczór sir - powiedział chłopak. - Dobry wieczór - Severus wstał - Idziemy. Zaprowadził Dracona do pracowni, gdzie wręczył mu cały kocioł żab rogatych, które kazał mu poporcjować do specjalnych słoików. Draco nie był zachwycony, ale nie powiedział ani słowa skargi. Profesor zasiadł za biurkiem i zaczął sprawdzać wypracowania piątoklasistów, które miał rozdać ocenione, następnego dnia. *** Draco Malfoy uporał się z rogatymi żabami w trzy godziny. Mistrz eliksirów skończył niewiele wcześniej sprawdzać wypracowania, które jak zwykle były w 50% żałosnymi wypocinami. Gdy Severus dotarł do swojej prywatnej kwatery, zabrał się za pisanie szczerego listu do Lucjusza, w którym przyznał, że od lat jest lojalny wobec Dumbledore'a i że to on zabił Notta - i dlaczego to zrobił. W liście prosił Malfoya o zachowanie dyskrecji i o jakieś rady, co do zaistniałej sytuacji. Doradził też Lucjuszowi, aby zmienił strony i został szpiegiem Ddumbledore'a kiedy wyjdzie z Azkabanu. Oczywiście nie namawiał go natarczywie, ale przedstawił sporo całkiem sensownych argumentów, które skłaniały do przyjęcia takiej opcji. Zaznaczył, aby stary przyjaciel odpisał mu na tym samym pergaminie, od razu jak przeczyta list, który był długi i bardzo szczery i Severus liczył na wzajemność w tym względzie. Napisał też do Narcyzy. Była to prośba o spotkanie incognito w jakiejś mugolskiej knajpie. Dokładne miejsce i godzinę pozostawił do wyznaczenia jej. Wziął korespondencję i udał się do sowiarni Do pani Malfoy wysłał zwykłą płomykówkę, ale do Lucjusza... Severus udał się na samo koniec sowiarni. Przyłożył lewą dłoń do ściany i wyszeptał, zmieniane co tydzień, hasło: - Ester Novum. Ściana rozstąpiła się przed nim posłusznie. W ogromnym pomieszczeniu siedział na grubej żerdzi słusznych rozmiarów, czarny jak noc orzeł królewski. Ptak głośno kraknął na widok swojego pana. Liczył na kilkudniowy wypad, na wolną przestrzeń. Kiedy zobaczył pergamin, zrzedła mu mina i ostentacyjnie wrócił do czyszczenia piór. - Prometeuszu - zwrócił się do ptaszyska Snape - zaniesiesz ten list do Lucjusza Malfoya. Do Azkabanu. - Ptak żachnął się zanim Severus skończył mówić. - Jak przyniesiesz odpowiedź wypuszczę cię na kilka dni - łagodnie przemówił mężczyzna. Prometeusz spojrzał na swojego pana wielkimi ciemnogranatowymi oczami. "Akurat" - mówił jego wzrok. - Obiecuję - mistrzunio podrapał orła po głowie, co ten przyjął leniwym zmrużeniem oczu. Niechby jednak ktoś inny spróbował takiej poufałości... - To bardzo ważny list - mówił Severus gładząc grzbiet ptaka, który przyglądał mu się teraz uważnie i równie uważnie słuchał jego słów. - W żadnym wypadku nie może wpaść w niepowołane ręce. Rzucę na ciebie i na ten pergamin specjalny czar. Będziesz niewidzialny dla wszystkich poza adresatem i oczywiście mną. Ale bądź ostrożny, bo każde zaklęcie maskujące i ochronne można złamać, Prometeuszu - ptaszysko kiwnęło głową, przytakując. - Będziesz mógł sobie bez wysiłku upolować jakąś mysz, albo królika, uważaj tylko, by nie zniszczyć pergaminu - Severus delikatnie ale skutecznie przywiązał rulon do posłusznie wyciągniętej nóżki ( a raczej nogi) orła. - Relashio personarum intrata - powiedział kierując w orła różdżką, a następnie wypuścił ptaka na otwartą przestrzeń. Prometeusz zaskrzeczał triumfalnie i rozłożył czarne skrzydła niknąc w mroku nocy. "Jeszcze może się ta maskarada odwrócić na lewą stronę. Wszystko zależy od rozsądnej decyzji Lucjusza, roztropności Narcyzy i skutecznej strategii Dumbledore'a" - pomyślał z nikłą nadzieją Postrach Hogwarckich Matołów. *** ****** Ten post był edytowany przez em: 30.04.2008 17:18 -------------------- "KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II] |
Kitiara |
29.12.2004 13:57
Post
#2
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 173 Dołączył: 08.12.2004 Płeć: jedyny w swoim rodzaju |
Lojalnie uprzedzam o dwóch,
całkiem śmiałych scenach erotycznych.
Proszę się jednak nie bać, to tylko erotyka, zapewniam, że nie ma nic
współnego z wyuzdaną pornografią:)
Piątek, 09.11.1996 Piątkowy poranek był chłodny i mglisty. Lucjusz Malfoy obudził się w swojej celi i przetarł oczy. Dziś wychodził na wolność. Nie wiedział tylko kiedy, ale przypuszczał, że wypuszczą go przed południem. Położył się na niewygodnej pryczy i popatrzył w sufit. Severus prosił go by przemyślał jego propozycje przejście na stronę Dumbledore’a. To nie wchodziło jednak w grę. Po pierwsze nie chciał tego robić. Po drugie nie mógł tego zrobić, bez narażenia siebie i swojej rodziny – i nie chodziło tu o brak zaufania do Seva, ale o bezwzględność czerwonookiego. Po trzecie – honor mu nie pozwalał. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić jak prosi Dumbledore’a o przebaczenie i składa mu propozycję swojej pomocy. Będzie musiał dziś w nocy udać się do przyjaciela i z bólem odmówić Severusowi przyjęcia propozycji. Lucjusz nie zdziwił się, że Snape jest zdrajcą, tak samo jak nie dziwiło go to, że zabił Salomona Notta, którego jasnowłosy, dystyngowany arystokrata absolutnie nie żałował. Malfoy Senior głośno westchnął. - Życie jest wspaniałe – powiedział na głos zimnym i drwiącym tonem. *** Dwie godziny później stał już przed własną posiadłością. Marzył tylko o prysznicu... No może nie tylko, ale najpierw musiał zmyć z siebie ten brud. Narcyza przywitała go zwykłym pocałunkiem w policzek. Tak naprawdę miała ochotę rzucić mu się na szyje, rozpłakać i zwierzyć ze wszystkich utrapień, zwłaszcza z tych matczynych, ale wiedziała, że Lucjusz nie znosi wylewności. Nie on... Całe życie udawała dystyngowaną, chłodną panią Malfoy, która podtrzymuje ognisko domowe zbudowane na małżeństwie z rozsądku. Od dziecka byli sobie przeznaczeni i wiązał ich małżeński kontrakt, ale ona zakochała się w nim niemal od pierwszego wejrzenia i nigdy nie miała okazji powiedzieć temu wyrachowanemu, chłodnemu człowiekowi, który był jej mężem, co do niego czuje. Ten jego wieczny dystans i chłód. Nawet wobec niej i wobec Dracona, a przecież wiedziała, że Lucjusz kocha swojego syna, że ją szanuje i o dba niemal jak o siebie samego. Bo Lucjuszowi od dzieciństwa wpajano, że rodzina jest najważniejsza. Owszem miał mnóstwo kochanek, z czym się nie krył i czego nie zabraniał Narcyzie – tylko, że ona tak go kochała, że nawet przez myśl nie przeszłoby jej aby zdradzić Lucjusza. On mógł mieć każdą, ale nigdy nie porzuciłby rodziny. Dlatego niezbyt często zaszczycał swoimi erotycznymi względami własną żonę, zbytnio nie troszcząc się o jej potrzeby seksualne, ponieważ uważał, ze Nari, tak jak on ma tylu kochanków ilu zechce. Cóż za błąd... - Witaj – powiedziała. Miała na sobie ładną granatową sukienkę nad kolana i pachniała swoimi ulubionymi perfumami – Channel no. 5; były mugolskie, ale dobre i drogie. Wyjątek wszakże potwierdza regułę. Spojrzała na męża. Dla niej zawsze wyglądał pociągająco. Lucjusz usunął zarost prostym zaklęciem, gdy tylko odzyskał różdżkę – nienawidził zbędnego owłosienia, a długie, potargane teraz i przybrudzone włosy opadały mu na plecy niemal do pośladków. Objął żonę i pocałował ją w czoło: - Witaj – powiedział. – Muszę iść pod prysznic. Pójdziesz ze mną? – zalotnie uniósł brew. Narcyza lekko drgnęła. Rzadko się kochali, a on zawsze był gwałtowny i namiętny. Nie to, żeby jej ta namiętność przeszkadzała. Zawsze potrafił ją zaspokoić, ale nie okazał jej nigdy zbytniej delikatności, poza nocą poślubną, kiedy musiał być bardzo czuły ze zględu na jej dziewictwo, co wprawiło go w zły nastrój na cały tydzień. Taki już był. To naturalne, że po tych kilku miesiącach w więzieniu na miał ochotę na seks. Narcyza się z tym liczyła, ale zawsze silnie reagowała na propozycje uprawiania fizycznej miłości. Może dlatego, że były niezbyt częste, a ona przecież tak bardzo pragnęła bliskości własnego męża i tylko w ten sposób mogła ją uzyskać. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że sama nigdy nie ośmieliła się mu tego zaproponować. Może to był błąd? - Och, ja już byłam pod prysznicem... – Narcyza lekko się zarumieniła. Lucjusz to uwielbiał. Fascynował go fakt, że jego żona reaguje tak za każdym razem, kiedy chce się z nią kochać. - Idź – dodała – ja na ciebie poczekam w sypialni. Lucjusz lubił seks. Uważał też swoją małżonkę za atrakcyjną kobietę i dobrą kochankę, a teraz był tak wyposzczony, że nie zamierzał czekać ani minuty dłużej. Przewrócił oczami. - Sypialnia – powiedział znużonym tonem. – Zawsze tylko sypialnia. Mam ochotę na coś innego. Idziesz ze mną, kochanie. Jej rumieniec lekko się pogłębił. Do tej pory nigdy nie robili tego pod prysznicem. Tak naprawdę nie robili tego nigdzie poza łóżkiem... - Ale – szepnęła. - Nie ma żadnego ale, kochanie – Lucjusz wziął żonę na ręce i zaniósł do łazienki. * - Umyjesz mi plecy, kochanie? - spytał zalotnie Lucjusz. Stali całkiem nadzy w przestronnej kabinie prysznicowej, a z góry spływała na nich, kojącym strumieniem, ciepła woda. Narcyza uśmiechnęła się nieśmiało, ale skinęła głową i spełniła prośbę męża. Mężczyzna zamruczał jak zadowolony z życia kot. Nrcyza, jak zwykle, podziwiała z fascynacją jego piękne ciało. W więzieniu stracił na wadze, ale to nie odjęło mu ani męskości a ni osobistego uroku. Nawet trochę na tym zyskał. Rysy twarzy stały się ostrzejsze, bardziej drapieżne i jego ciało... Lucjusz skończył niedawno czterdzieści dwa lata ale miał piękną i smukłą młodzieńczą sylwetkę. Szerokie ramiona, wąską talię i biodra. Płaski, umięśniony brzuch. Narcyza uwielbiała jego ciało – czasem nachodziły ja myśli pełne zazdrości dotyczące wszystkich kobiet, które tak ochoczo zaliczał jej mąż, ale to ona była jego żoną i wiedziała, że Lucjusz nigdy jej nie zostawi. To zawsze napawało ja dumą i pozwalało zachować godność osobistą wobec innych ludzi i we własnych oczach. Później Lucjusz umył plecy swojej małżonce. Nie mógł się powstrzymać i sięgnął dłońmi do jej pełnych jędrnych piersi i powoli rozsmarował na nich aromatyczny cedrowy płyn do kąpieli. - Powinniśmy to robić częściej - szepnął jej do ucha. Och, żebyś wiedział, że tak - pomyślała Narcyza i zmróżyła oczy z rozkoszy Lucjusz obrócił ją gwałtownie i pocałował jej rozchylone wargi. Narcyza czuła jak ciepła woda rozkosznie obmywa jej ciało i czuła jak język męża bezkarnie błądzi po jej podniebieniu i zębach. Mężczyzna oderwał się od swojej żony i niechętnie sięgnął po szampon. Nie za bardzo lubił myć włosy, bo były dosyć gęste i długaśne. Kobieta patrzyła jak jej mąż wmasowuje szampon w długie, potargane blond włosy. - Pomogę ci – powiedziała cicho. Malfoy uśmiechnął się zadziornie i schylił głowę, żeby kobiecie było wygodniej uporać się z rozprowadzeniem szamponu.Spłukała z nich pianę i Lucjusz wyżął na tle, na ile ile mógł, wodę. - Chyba je skrócę... o połowę – powiedział. - Nie rób tego, – Narcyza lekko się krzywiła – lubię je takie jakie są. - Naprawdę? W takim razie nie obetnę - Dziękuję – Kobieta się uśmiechnęła – jej włosy były nieco krótsze od włosów męża, i Lucjusz już dawno zastrzegł, że nie chce aby je ścinała. Nie zrobiła tego i teraz on postanowił przychylić się do jej prośby. Ceniła u niego ta prostą honorowość. - Naprawdę chcesz to zrobić pod prysznicem? – spytała niepewnie. - A ty nie? - fakt, że przy okazji błądził palcami po jej pośladkach, nie ułatwiał Narcyzie koncentracji na rozmowie. Omal nie wyrwało się jej „ z tobą wszędzie, najdroższy.” Jakoś bała się okazania aż takiej szczerości. Popatrzyła mu w oczy. - No nie wiem... - Ale ja wiem - odsunął się nieco od żony i omiótł zachłannym wzrokiem jej smukłe i zaokrąglone, w odpowiednich miejscach, ciało. Mimo tylu spędzonych współnie lat, pani Malfoy lekko się zarumieniła. Rumienic żony jedynie pobudził, spragnionego erotycznych uniesień, Lucjusza. Pchnęł ją delikatnie, tak że oparła się o ścianę i gwałtownie ją pocałował. Odwzajemniła pocałunek zanurzając dłonie w mokrych włosach swojego męża. Uwielbiała się z nim kochać. Był wtedy taki gorący, znikał z jego zachowania cały dystans i chłód. Ich języki splotły się w upojnym gorącym tańcu odbierając obojgu chwilowo oddech. Mężczyzna zaczął masować duże, jędrne piersi kobiety i Narcyza pomyślała, że za chwilę straci przytomność. Wnętrze kabiny było mocno zaparowane, język męża wdzierał się niemal do jej gardła a piersi ogarnął płomień rozkoszy rozchodząc się obezwładniającą falą aż do jej podbrzusza i niżej. Kobieta poczuła, że robi się wilgotna i jęknęła głośno odrywając swoje wargi od jego natarczywych ust. Potrafił rozpalić jej pożądanie do białej gorączki. "No i po co mi tyle babek na boku, skoro w domu mam istną tygrysicę?" - pomyślał z radością. Lucjusz oparł ręce o ścianę przyciskając Narcyzę swoim twardym cudownie gorącym ciałem. Poczuła na podbrzuszu jego ogromną erekcję i omal nie krzyknęła z podniecenia i rozkoszy. Pochylił głowę i zaczął lizać i przygryzać delikatnie jej twarde jak kamyki sutki. Jedną dłoń wsunął między uda żony rozchylając delikatne płatki jej kobiecości. Z gardła Narcyzy wyrwał się głuchy okrzyk rozkoszy. Delikatnie dotknął łechtaczki, aby za chwilę wsunąć palce do jej gorącegio i mokrego wnętrza. Kobieta krzyknęła głośniej, a Lucjusz uniósł żonę tak, żeby mogła objąć nogami jego biodra i gwałtownie ją wziął. Poruszał się w niej szybko, ale z wyczuciem doprowadzając Narcyzę do szaleństwa. Wbiła palce w jego łopatki krzycząc imię męża i szlochając z rozkoszy. Mężczyzna nie pozostał jej dłużny i jęczał głośno prosto do lewego ucha żony, czym tylko potęgował jej podniecenie. Osiągnęli długi, wspólny i zniewalający orgazm. Lucjusz osunął się na kolana przytrzymując niemal zemdloną kobietę i całując gwałtownie jej usta. - Jesteś cudowna, Nari – wyszeptał. - Jesteś mistrzem, Luc – pani Malfoy nie pozostała mu dłużna * Siedzieli w salonie. Odprężeni cudownym seksem pod prysznicem popijali białe półwytrawne greckie wino. Narcyza postanowiła powiedzieć mężowi zarówno o tym, co spotkało ich syna pamiętnej nocy, której wspomnienie miało dręczyć ją jeszcze wiele lat, jak i o decyzji Dracona. Bała się o tym mówić. Bardzo się bała. Lucjusz był chłodny i opanowany, ale gdy wybuchał gniewem lepiej było mu schodzić z drogi – obecne dwa skrzaty domowe: Dymek i Popiołka (małżeństwo), mimo że pracowały w Dragon Tower dopiero od roku, już potrafiły wyczuć niebezpieczeństwo i wiać zanim pan straci cierpliwość. Jak słusznie podejrzewała, o Severusie już wiedział, czego nie omieszkał jej przed chwilą zakomunikować, rozwiewając przy tym płonne nadzieje kobiety, na to że przyjmie propozycję przyjaciela. Och, i na neutralność też się nie godził... Jedyne, co zrobi to postara się powstrzymać zapędy młodego Weasleya – w końcu nadal zajmował ważne miejsce w radzie nadzorczej Ministerstwa Magii i miał swoje marionetki. - Luc – zaczęła łagodnie Narcyza – przemyśl to jeszcze raz, dobrze? Tak bardzo zależy mi na bezpieczeństwie twoim i Dracona. Mężczyzna popatrzył na nią uważnie. - Widzisz, nasz syn został niedawno poddany Próbie – Lucjusz odłożył egzemplarz „Proroka Codziennego” na bok i wbił w żonę wzrok. - I co? – zapytał. - Przeszedł ją pomyślnie, bardzo pomyślnie... aż za pomyślnie. Musiał torturować jakiegoś dziesięcioletniego mugola i patrzeć jak dzieciak umiera, Lucjuszu. On to bardzo przeżył... Wiesz nasz syn bardzo się zmienił. - To dobrze, że pomyślnie przeszedł Próbę - chłodno stwierdził Lucjusz i Narcyzę przeszły ciarki. „Jak mu powiedzieć o decyzji syna?” – pomyślała z niepokojem. - Co masz na myśli mówiąc, że się zmienił? - mężczyzna nieznacznie zmarszczył brwi. - Wydoroślał – Narcyza opowiedziała o przesłuchaniu Dracona, pominęła jednakże milczeniem fakt, że był świadkiem brutalnego gwałtu. Powiedziała jedynie: - Opowiedział mi, co się tam stało w tajemnicy, więc nie mogę go zawieść i zdradzić ci wszystkiego, ale to, czego był świadkiem nasz syn, jest potworne i mam nadzieję, że Percy Weasley szybko popełni jakiś błąd i wyleci z pracy. Sama chętnie mu w tym pomogę - łyknęła kolejną porcję wina. Tym razem dużą. Przeszły ją ciarki obrzydzenia na myśl o tym, co zrobili Percival i Igor. Jako kobieta czuła do nich silną, niewysłowioną nienawiść i nie dającą się opisać odrazę. - Lucjuszu, to co widział syn i to, co usłyszał z ust Weasleya i tego Matrojewa bardzo zmieniło jego podejście do życia. Obawiam się też, że został mocno zraniony i może nigdy nie otrząsnąć się z takiego szoku. Nie dość, że widział coś naprawdę bestialskiego i sam został brutalnie potraktowany, to jeszcze tej samej doby przeszedł Próbę. Musisz zrozumieć, co się z nim dzieje. Ja osobiście jestem z niego dumna. - Możesz powiedzieć w końcu, o co chodzi, a nie owijasz w bawełnę, Nari ? – zapytał poirytowany Malfoy senior z nutką podejrzliwości w głosie. - Nasz jedyny syn podjął decyzję, a ja... nie mogłam nic na to poradzić. Poza tym w głębi serca przyznaję mu rację, Lucjuszu – i Narcyza cichym jednostajnym i wypranym z emocji głosem wyłożyła zaszokowanemu mężowi „kawę na łąwę.” Wysoki, postawny mężczyzna wstał. Nawet w zwykłym ciemnozielonym szlafroku wyglądał dostojnie i groźnie. Piękne – czyste teraz włosy, w których odbijał się złotymi refleksami blask promieni słonecznych, opadały miękko na jego wyprostowane plecy. - Chcesz powiedzieć, że mój syn stawia mi warunki? – głos Malfoya był zimny jak lód. – A ty go w tym zuchwalstwie popierasz? Ciekawe... - Posłuchaj – powiedziała Narcyza cichutko, modląc się by zachował spokój i cierpliwość, która nie była jego mocną stroną. Na szczęście znała męża na tyle, że wiedziała jak z nim postępować... Przynajmniej w teorii, bo Lucjusz był nieobliczalny. - Posłuchaj, kochanie – przełknęła nerwowo ślinę. – Musisz zrozumieć. Gdybym tylko mogła ci powiedzieć, co zaszło w ministerstwie, ale obiecałam Draconowi milczenie. Bardzo mu zależało na dyskrecji i to nie ze względu na siebie, a na tą małą Granger. Chodzi o to, że ich szantażowano. - Co mnie obchodzi ta szlama? – powiedział rozdrażniony i podszedł do okna, głęboko oddychając by opanować wzbierający w nim, w jego mniemaniu słuszny, gniew. – I co ona obchodzi Dracona, co? Kobieta się lekko zirytowała. - Wiesz co, chyba Draco jest mądrzejszy od własnego ojca! Właśnie ci tłumaczę, że nie mogę powiedzieć, co zaszło, a gwarantuje ci, że i ciebie by to ruszyło... Chyba... Nie jestem pewna, bo wiem co wyczyniacie z mugolami na tych swoich zebraniach! - Uspokój się kobieto – popatrzył na nią z wyższością – Co to za histeria? Od kiedy szlamy cię obchodzą? Parę miesięcy pobyłem w więzieniu i mi rodzina powariowała! - Nie histeria, a zimny bezsilny gniew, mój mężu. Gniew z powodu okrucieństwa i bestialstwa wobec bezbronnej nastolatki! – poniosły ją trochę nerwy. – I wobec naszego syna też. On mają po niespełna siedemnaście lat, Lucjuszu. To jak potraktowano ich i zapewne Pottera, który już dostał swoją dawkę katorgi od Notta, o czym pewnie wiesz od Severusa, jest... Nie mam słów! Nie ma nic, co mogłoby usprawiedliwić Weasleya, a oni będą milczeć bo muszą. Biedne dzieci... – w jej oczach pojawiły się łzy. Lucjusz zmarszczył brwi i do niej podszedł - Naprawdę musiało się stać coś strasznego – objął ją pocieszającym gestem. – Ale to nie usprawiedliwia decyzji naszego syna... Znaj moje dobre intencje. Odpuszczę mu tą zniewagę, jeżeli przemyśli sprawę i mnie przeprosi. Nie będzie o czym mówić... Rozumiem, że to była pochopna decyzja. Tym razem to Narcyza wstała i podeszła do okna. - Nie, Lucjuszu – powiedziała chłodno – On nie zmieni zdania. Nie widziałeś jego oczu, kiedy to mówił. To jego świadomy i dobrowolny wybór. Najwyżej będziesz musiał go wydziedziczyć. On się z tym liczy. On się z tym pogodzi... - Jak śmiesz! – Lucjusz podszedł do żony i złapał ją z całej siły za ramię. - Zostaw mnie, – powiedziała przestraszona - to boli. - To ma boleć – zacisnął dłoń mocniej robiąc jej sińca. – Jesteś moją żoną i masz mi być posłuszna – jego głos był jak płynny lód. – Jeżeli ja go wydziedziczę, ty też się go wyrzekniesz, tak jak on mnie. - Nigdy w życiu, Lucjuszu - powiedziała ze smutkiem. - Kocham go bardziej niż siebie samą. Wiem, co czuje i go rozumiem. Nie mogę nie trzymać jego strony, bo wiem, co się stało, co przeżył i jak się zmienił. Nawet nie wiesz jak bolą mnie te słowa, ale jestem kobietą i jestem matką. To nasz jedyny potomek. Nie mogę myśleć i mówić inaczej. Przykro mi. - Przykro ci? Zrobiłaś się obrończynią szlam i mugoli! Popierasz syna który chce się mnie wyrzec i stawia mi niedorzeczne warunki i jest ci, kurwa, przykro?! Tylko przykro? – Wykręcił jej rękę tak, że zaczęła szlochać z bólu, a później brutalnie ją odepchnął – Ja cię nauczę posłuszeństwa! Narcyza się przestraszyła. Jego głos był zimny i jadowity, a oczy zwęziły się jak u węża. - Posłuchaj – zaczęła rozcierając obolałe ramię. - Zamknij się i się rozbieraj! Reakcja żony na te słowa zdziwiła i zaszokowała Lucjusza. Narcyza zaśmiała się zimno. - Jasne, tylko to potraficie. Każdy mężczyzna, który nie może sobie poradzić z kobietą gwałci ją. Niesamowite... Jak śmiesz? - Jestem twoim mężem i mam prawo! - Chcesz wiedzieć, co zrobił Weasley razem z tym zakichanym Bułgarem?! Powiem ci, skoro taka z ciebie świnia to ci powiem! Lucjusza zatkało. Jego żona nigdy tak do niego nie mówiła. - Nie powinnam i mam nadzieję, że masz na tyle rozsądku, by zachować to w tajemnicy. Później możesz zrobić ze mna co zechcesz; zgwałcić, a nawet pobić do nieprzytomności, drogi małżonku i nauczyć mnie gdzie moje miejsce, ale najpierw mnie wysłuchasz! Lucjusz nie zareagował od razu, tylko dlatego, że był zszokowany zachowaniem swojej, dotychczas trzymajacej zawsze jego stronę, żony. Na chwilę zaległa martwa cisza, a potem kobieta zaczęła mówić. W postawie Narcyzy i w jej głosie było coś takiego, że Malfoy senior musiał wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. W miarę jak jego żona mówiła, Lucjuszowi odpłynęła z twarzy cała krew. Zaczynał ją rozumieć, a co gorsza zaczynał rozumieć swojego syna. Draco potraktowany jak śmieć, razem z tą mugolską dziewuchą Granger. Draco bity i upokarzany praktycznie za nic. Draco szantażowany i torturowany, tylko dlatego, że jest jego synem, i że starał się nie dopuścić do nadużyć wobec niewinnej dziewczyny. Draco zmuszony do patrzenia na bestialski gwałt, którego dokonano zwłaszcza po to, by go jeszcze bardziej poniżyć i udowodnić, że nie ma absolutnie nic do powiedzenia. Draco zmuszony do słuchania krzyku i płaczu tej dziewczyny, jego znajomej ze szkoły. I cóż, że szlamy? W tamtej chwili była tylko bezbronną młodą kobietą, a jego niespełna siedemnastoletni syn mógł jedynie słuchać i patrzeć... absolutnie nic nie mógł poradzić na to, co rozgrywa się przed jego oczyma. Później torturowany ponownie, lecz już przez ludzi Lorda, zmuszany do torturowania mugolskiego dziecka i do patrzenia jak mały umiera w bólu, upokorzeniu i przerażeniu. . Wszystko w ciągu jednej doby... Czy człowiek dorosły i doświadczony mógłby to znieść bez szwanku dla swojej psychiki? A przecież jego jedyny spadkobierca, Draco, był tylko nastolatkiem. Żona nie oszczędziła Lucjuszowi Malfoyowi najdrobniejszego szczegółu, o nie... Powiedziała wszystko, co usłyszała od rozżalonego i pałającego bezsilnym gniewem syna. Lucjusz poczuł się podle. Zawstydził się, że zamierzał zrobić ze swoją żoną dokładnie to samo, co ten kretyn Weasley i jego kumpel zrobili Granger. Musiał się napić. I to nie wina, czegoś mocniejszego. Narcyza obserwowała jak jej mąż podchodzi do barku i nalewa sobie dużą szklankę Szkockiej. Jej także nalał – nieco mniej - i podał trunek roztrzęsionej kobiecie, siedzącej na podłodze. Wypiła patrząc na niegoniego koso. Jej długie czarne włosy opadały na zapłakaną twarz. Postanowiła mu wykrzyczeć cały swój ból, tłumiony przez wszystkie lata małżeństwa. Kiedy spróbował ją objąć, strąciła ze złością jego ramię. - Nie skrzywdzę cię powiedział. - Oczywiście, że nie. Już bardziej skrzywdzić mnie nie możesz. Spojrzał na nią bez odrobiny zrozumienia. W jaj głosie było morze goryczy. - Tyle lat. Tyle lat żyję z tobą pod jednym dachem. Jestem ci wierną i oddaną małżonką, a ty w taki sposób chciałeś mnie potraktować... - ocean goryczy i żalu. - Przepraszam cię - powiedział ze skruchą i popatrzył żonie w oczy. - Jak to byłaś mi wierna?! – zapytał nagle bezbrzeżnie zdziwiony gdy dotarł do niego cały sens wypowiedzi małżonki. Wziął za pewnik, że ona też miała kochanków. To było naturalne, przecież była piękna i miła nielichy temperament. Nie słuchała go. - Poświęciłam dla ciebie wszystko, nawet karierę zawodową, bo chciałam być dobrą żoną, dobrą matką i ostoją naszego ogniska domowego. Dbam o ciebie, tak jak chyba nie dba żadna żona arystokraty. Przyjmujesz wszystko, co ci daję bez słowa podziękowania, tak jakby ci się to należało, z racji tego że mnie poślubiłeś. I dobrze, przyjmuj bo ci daję ze szczerego serca... - jej głos się lekko załamał. - Ale traktuj mnie z szacunkiem, tak jak zazwyczaj to robisz, a nie tak... jak teraz... - Więcej to się nie powtórzy – Lucjusz czuł się naprawdę nie w porządku. Wszystko co mówiła Narcyza było prawdą. Zawsze mógł na nią liczyć i absolutnie zawsze brała jego stronę, aż do teraz. Ależ był głupi, że tak się do niej odniósł. Z takim zaślepieniem i szowinizmem. W ogóle jej nie słuchał bo uważał, że zawsze będzie mu ślepo posłuszna. - Nawet nie wiesz jak mnie zraniłeś. - Wiem i czuję się podle. Spojrzała na niego spod opuszczonych rzęs. Naprawdę było mu przykro. - Nawet nie wiesz jak cierpiałam, gdy byłeś z innymi kobietami, nawet nie wiesz... Spróbował znów ją objąć, ale ponownie go odtrąciła. Było w niej tyle goryczy, tyle żalu i smutku, a w jej oczach tlił się tak bezbrzeżny ból, że mężczyzna poczuł się jak ostatnia świnia. - Narcyzo, ja myślałem... - Wiem, co myślałeś... że też mam kochanków. Wy, mężczyźni... oceniacie nas według swoich włąsnych kategorii.. - Ale nie wiem, dlaczego? Przecież mogłaś mieć kogo chciałaś... Zaśmiała się gorzko. - Nie rozumiesz, prawda? Naprawdę nie rozumiesz? Spojrzał zakłopotany na kobietę, która odgarnęła włosy z czoła i popatrzyła na niego z żalem i czymś czego nie potrafił określić, albo nie chciał przyjąć do wiadomości. - Kocham cię. Przez całe to nasze durne, zaplanowane przez rodzinę małżeństwo cię kochałam. A ty? Uprawiałeś ze ną miłość fizyczną od święta. Czasami raz na dwa tygodnie. Jaka kobieta to zniesie, powiedz jaka? „Taka, która kocha” –pomyślał i zrobiło mu się słabo. Narcyza wstała. - To bez sensu, i tak nie rozumiesz... Podeszła do stolika, wyjęła z leżącej tem paczki papierosa i zapaliła. Patrzył na nią cały czas, gdy zaciągała się dymem, tak jakby to miało ukoić jej ból. Zgasiła niedopałek i otarła z twarzy łzy. Mimo tego, że była wysoką kobietą i miała silny charakter, sprawiała teraz wrażenie kruchej istoty potrzebującej wsparcia. Wyzwoliła w nim opiekuńcze instynkty i coś o czym myślał, że tego nie posiada – poczucie winy. Podszedł do żony, ukląkł przy niej i ucałował jej dłonie. Popatrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Ten wyniosły człowiek klęczał przed nią i całował jej ręce, jakby był jej sługą a nie panem i władcą. - Przebacz mi moją głupotę – powiedział. Narcyza nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Pogłaskała jedynie włosy mężczyzny, który złożył głowę na jej kolanach. - Czemu mi nigdy nie powiedziałaś? – spytał po dłuższej chwili unosząc na nią wzrok pięknych, szarych oczu, które zazwyczaj chłodne, emanowały teraz rozgoryczeniem, ale także ciepłem i czułością. - Bo byłeś zawsze opanowany, wyniosły i nieprzystępny. Myślałam nawet, że mnie wyśmiejesz i powiesz, że jestem sentymentalną idiotką... Bałam się odrzucenia i nadal się boję. - Ależ byłem ślepym kretynem. - To prawda – nie zamierzała mu ułatwiać, nie po tych zimnych słowach i po tym jak ją potraktował. - Byłem chamem bez skrupułów i traktowałem cię jak swoją własność. - To prawda. - Jestem świnią, bo chciałem poniżyć kobietę, która jest moją żoną i która mnie kocha. - To prawda – powtórzyła to jak litanię. - Wybaczysz mi? – spytał pokornie znowu całując jej dłonie. - Przecież ja cię kocham – jej słowa były jak balsam, a jednocześnie raniły go bo przypominały mu jego niesprawiedliwe i złe postępowanie wobec własnej żony. - Boże, a ja ciebie zdradzałem i sprawiłem ci jeszcze większy ból. Jak mogłem nie domyślić się, że mnie kochasz? Jak mogłem być taki ślepy? - Nie obwiniaj się aż tak. W końcu nigdy ci nie powiedziałam... – ton głosu kobiety był bardzo łagodny. Pochyliła się by pocałować jego usta. - Przepraszam – wyszeptał cicho. – Już nigdy nie sprawię ci bólu. Nigdy cię nie zdradzę. Nigdy. Jesteś prawdziwym skarbem, którego nie potrafiłem docenić. Wynagrodzę ci wszystko na tyle, na ile potrafię. Narcyza zamknęła oczy. Wiedziała, że Lucjusz mówi poważnie, że nie rzuca tych słów pochopnie jak smarkacz, że jest świadomy swoich deklaracji. Popatrzyła na niego. W szarych oczach mężczyzny szkliły się łzy. - Kochaj się ze mną – wyszeptała. – Proszę. Nigdy wcześniej go o to nie prosiła, zawsze on składał tego typu propozycje. Popatrzył na nią z czułością i niemal zakłopotaniem. W jej oczach tliły się iskry, tłumionej latami, miłość. Wziął swoją piękną żonę na ręce i zaniósł do sypialni. Rozbierał ją powoli i bardzo delikatnie całował. Był tak czuły jak nigdy wcześniej. Narcyza zamknęła oczy i cicho westchnęła, gdy jej mąż zaczął bardzo delikatnie ssać jej sutki. Czuła się jak w niebie. Pchnął ją lekko na ogromne łoże z baldachimem. Kobieta ułożyła się wygodnie na ciemno-bordowej satynowej pościeli i pozwoliła Lucjuszowi całować i pieścić swoje ciało. Był niesamowity. Tak delikatny i czuły, że nie mogła w to uwierzyć. Całował jej szyję i gładził płaski brzuch, a ona wsunęła palce w miękkie, długie włosy mężczyzny, szepcząc cicho jego imię. Obsypywał pocałunkami jej dekolt i ramiona, pieścił wnętrze ud, aż zaczęła głucho jęczeć i zacisnęła mocniej dłonie na jego włosach. Lucjusz wsłuchiwał się w reakcje swojej żony jak w najpiękniejszą muzykę. Musnął wargami jej brzuch i pocałował wnętrze lewego uda. Polizał delikatnie jej ciepłe i wilgotne z podniecenia łono. Narcyza cicho krzyknęła. Wiła się w gorączce, kiedy wsunął w nią język i całował, smakując z rozkoszą, jej gorące wnętrze. Nie pieścił jej tak od nocy poślubnej i teraz kobieta miała wrażenie, że umiera z pożądania. Zaczęła go nawet błagać by ją posiadł, ale nie słuchał jej próśb. Całował ją aż osiągnęła szczyt uniesienia, krzycząc głośno jego imię. Popłakała się z rozkoszy i kiedy ją wziął, scałował delikatnie łzy z policzków kobiety. Poruszał się w niej bardzo powoli, zmysłowymi ruchami, tak że po chwili znowu zaczęła jęczeć i prosić go o więcej. Objęła nogami jego biodra i zacisnęła dłonie na plecach męża. Lucjusz cicho krzyknął i wtulił twarz w czarne, gęste włosy kobiety. - Nie przestawaj – szepnęła mu do ucha. Powoli jego ruchy stały się szybsze i obydwoje zaczęli głośno jęczeć. Krzyknęła cicho, kiedy osiągnęł spełnienie, a on doszedł na szczyt rozkoszy zaraz po niej. Poczuł, ze po jego policzku spływa łza i wtulił twarz w czarne, jedwabiste włosy żony. Później bardzo długo leżeli przytuleni w zupełniej ciszy. Narcyza poczuła, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie. ******* Zielonooki chłopak leżał na boku. Był zwinięty w kłębek. Kłębek cierpienia. Tylko obraz matki, której ciepła i oddania, nigdy nie dane mu było poznać, trzymał go przy zdrowych zmysłach. Ogarniały go ciemności. Ciemności cierpienia, upokorzenia i całkowitej beznadziei. Nie dane mu było nawet gonie umrzeć. Nawet to zostało mu wydarte przez bezlitosną rękę kata. W końcu będzie błagał o śmierć, a ona nadejdzie dopiero wtedy, gdy zostanie z niego,jedynie bezwolny strzęp człowieka. Już teraz był nikim. Był zabawką w ręku chorego psychicznie zwyrodnialca. Był rzeczą... Czuł na wargach smak własnej krwi. Nie wiedział, że tak mocno je przygryzał, żeby nie krzyczeć. Boże, jak to bolało... I nie chodziło tylko o ból fizyczny. Dużo gorszy był ten drugi ból. Emocjonalny i psychiczny ból zranionego do głębi swej jaźni nastolatka. Poniżenie. Upokorzenie. Brutalny koniec niewinności. Boże, jak to bolało. Harry czuł się zbrukany. Chciał umrzeć. Czerwone, zimne, bezdenne w swej obojętności i okrucieństwie oczy, które TO oglądały. Dlaczego ten sadysta chciał na to patrzeć? Nie... Dlaczego on na to w ogóle pozwolił? Przecież było widać, jak bardzo pogardza zamiłowaniami Notta. Harry wiedział dlaczego. Lord radował się jego cierpieniem. Każdym cierpieniem... A TO było upadlające i odbierało chłopcu całą ludzką godność, przynajmniej na czas trwania odrażającego „aktu”*. Niech on już nie wraca. Nigdy. Jeżeli go chociaż dotknie, to Harry zwymiotuje, mimo że nie ma już czym... „Przytul mnie mamo, chcę być z tobą” – chłopak poczuł, jak po jego policzkach płyną łzy. To tak bolało, bardziej niż można sobie wyobrazić, bardziej niż cokolwiek do tej pory... Nie wiedział, ile czasu tak leżał. Usłyszał znienawidzony odgłos otwieranych drzwi. - Podobało ci się, Potter? – cichy bezlitosny szept i dłoń ocierająca się o blady, zapadnięty policzek w parodii czułości, tak jakby sami bogowie zakpili z rozpaczliwej tęsknoty szesnastolatka, za niewinnym dotykiem ukochanej matki, którą znał jedynie z ruchomych zdjęć i z cudzych, niewesołych wspomnień... Szczupłe ciało przeszywa dreszcz obrzydzenia. Mdłości są niemal nie do wytrzymania, ale nic więcej się nie dzieje.. - Chcesz jeszcze? – ciche słowa brzmią jak wykrzyczany z całą mocą wyrok. BOŻE, NIE... Dlaczego on go nie zostawi? Harry w tej chwili nie potrafił nawet nienawidzić. Potrafił tylko się bać i cierpieć... „Nie zrobi tego ponownie, prawda?” – zrozpaczona, samotna myśl, jak ostatnia deska ratunku, majaczy gdzieś na horyzoncie świadomości chłopca z potarganymi, czarnymi włosami. Chłopca o jasnozielonych oczach, tak bardzo przypominających radosne, dobre oczy jego matki. Kolejna kpina okrutnych bogów... Palce oprawcy muskają bliznę w kształcie błyskawicy na jego czole... Zielonooki, nagi chłopiec jest dosyć wysoki, ale teraz wydaje się tak mały i bezbronny, że na jego widok serce ścisnęłoby się każdemu. Może nawet Severusowi Snape’ owi? Może nawet Lucjuszowi Malfoy’owi? Harry nie krzyczy, kiedy zostaje brutalnie przerzucony na obolały brzuch. Nie, on tylko bezgłośnie szlocha... * Termin akt nie oznacza zwykłego czynu ludzkiego, ale czyn wzniosły, stąd cudzysłów . Drugą przyczyną takiego zapisu, jest znaczenie tego słowa, w odniesieniu do seksualnej aktywności człowieka, określanej często jako„akt małżeński, „akt seksualny”, lub „akt płciowy”. * Obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Czuł się potwornie brudny i wiedział, że tego brudu nie da się zmyć. Niczym... Nigdy już nie będzie czysty. Nigdy... Płakał przez sen i wcale nie zamierzał przestać płakać po przebudzeniu. Harry zwinął się jak embrion w łonie matki, której zapachu ani dotyku nie pamiętał, chociaż rozpaczliwie starał się go sobie przypomnieć. Tej nocy już nie zasnął. * Dzień mijał Harry’emu jak w malignie, a na eliksirach omal nie przysnął. Nie rozruszał go nawet Lupin, który zaprosił go wieczorem do swojej skromnej, tymczasowej kwatery w lochach (sic!) i poczęstował kremowym piwem. Rozmowa się nie kleiła. Harry był opryskliwy i niemiły, chociaż Remus bardzo starał się, aby poprawić mu humor. Na szczęście mądry mężczyzna nie naciskał chłopca, aby ten powiedział co mu leży na sercu. Wiedział, że Harry sam mu powie, jeżeli poczuje taką potrzebę. *** Na lekcji ze Snapem, Potter, nie odpłyną w krainę snu tylko dlatego, że mistrz eliksirów mniej więcej w połowie zajęć stwierdził. - Byłbym zapomniał. Panna Granger przyjdzie dziś do mojego gabinetu o 19... - Pan Malfoy też - dodał po chwili namysłu. Wszyscy byli tym zaintrygowani i Harry’emu trochę przeszła senność. Severus powiedział to bardzo łagodnie i nie zamierzał nic wyjaśniać podczas zajęć. - O co chodzi? - zapytał cicho Harry po Eliksirach. - Pewnie o to, że widział jak płakałam i skojarzył to z przesłuchaniem... Dumbledore na pewno powiedział mu, że byliśmy przesłuchiwani razem. - Hermiono – powiedział Harry z powagą – czuję, że jemu możesz opowiedzieć, co cię spotkało. On pary z gęby nie puści. Prędzej umrze, a na wampiry Veritaserum przecież nie działa. Przyjaciółka popatrzyła na niego przenikliwie. - Zmieniłeś się Harry. Kiedyś tak byś nie powiedział – uśmiechnęła się bardzo blado. – Wydoroślałeś. - I kto to mówi – spojrzał jej łagodnie w oczy. „Żałosne...Teraz powinienem ją objąć” - Ale z nas emocjonalne kaleki, co? –zapytała gorzko dziewczyna jakby czytała w myślach Harry'ego. - Taaa... – odpowiedział ze smutnym uśmiechem. – Załóżmy klub: STOWARZYSZENIE KALEK EMOCJONALNYCH. Nie podchodzić, nie odzywać się i, broń Boże, nie dotykać. Grozi spięciem, lub innymi poważnymi uszkodzeniami na ciele i umyśle. - Pięknie to ująłeś. Jestem za – odpowiedziała Hermiona. Nagle poczuła za sobą czyjąś obecność. Ciepło drugiego człowieka. - Zakładacie klub upośledzonych emocjonalnie? – pytał chłodny męski głos. – A mogę się zapisać? Hermiona obejrzała się. Tak myślała... Draco Malfoy miał poważne i, mimo zimnej drwiny w szarych oczach, niemal smutne spojrzenie. - A ty co? Nabijasz się? - zapytał Potter. Nie miał ochoty na żadne utarczki słowne. Jakby na potwierdzenie słów Draco, i ku konsternacji Harry'ego i Hermiony, dał się słyszeć cichy i niemal wściekły głos Parkinson. - Nie. On jest impotentem. – Dziewczyna odwróciła się z jadowicie złośliwym uśmiechem, patrząc bezczelnym wzrokiem na swojego byłego chłopaka. - Życie jest, cholera, piękne, prawda? – Rzucił Draco zimnym, drwiącym i ironicznym głosem w przestrzeń. - Jesteś chorą, zimną, suką, Parkinson – powiedziała Hermiona i ruszyła szybkim krokiem do biblioteki. To było naprawdę bardzo dziwne. Panna Granger nigdy wcześniej nie wyraziła się o nikim per „suka”. - Odbiło ci, Parkinson? – spytał Harry arktycznym tonem. – Dlaczego tak mówisz? I to publicznie? Dziewczyna lekko się zmieszała, ale nie za bardzo i tylko na chwilę. Nie była aż tak inteligentna, żeby czuć zażenowanie. - Daj spokój, Potter – Draco wzruszył ramionami. - Ona ma racje. Przynajmniej po części. Nie, Pansy? Ale uwolniłem cię od swojego przykrego towarzystwa. Możesz poszukać sobie prawdziwego mężczyzny. - To ja z tobą zerwałam – odrzekła zimno Ślizgonka. - Bo nie miałem ochoty na seks... z tobą – zadrwił Draco. Pansy zaniemówiła. - Owszem, ty zerwałaś, – dodał po chwili - ale ja się z tego bardzo cieszę. – Jego głos był niczym płynny lód. - Jeszcze pożałujesz – wysyczała przez zaciśnięte zęby jak jadowita żmija. Odeszła od Harry'ego i Dracona rzucając im pogardliwe spojrzenie na „do widzenia”. - I co się tak gapisz? Impotenta nie widziałeś? – zadrwił po chwili milczenia Malfoy patrząc z pełnym goryczy rozbawieniam na oniemiałego Gryfona. - Jakoś nie chce mi się wierzyć, że jesteś impotentem – Harry wzruszył ramionami. - Na razie. Przynajmniej emocjonalnym... Ach i straciłem cały pociąg seksualny do Pansy Parkinson. - Temu akurat się nie dziwię – powiedział chłodno Harry. – Nie mam pojęcia, jak do niej w ogóle można czuć jakikolwiek pociąg. - Wiesz co, Potter? Ludzie popełniają błędy i przeżywają rozczarowania. Takie jest życie. Grunt to odnaleźć swoje miejsce i swoje powołanie. To uspakaja, daje siłę i uwalnia, chociaż częściowo, od przeżytych koszmarów. Harry patrzył na Malfoya, jakby go nigdy wcześniej nie widział. Przed nim stał zupełnie inny człowiek. - Mówisz tak, jakbyś znał już swoje powołanie – powiedział po chwili siląc się na obojętność. - Bo tak jest – spokojnie odrzekł blondyn. - A możesz mi zdradzić, co to za wzniosły cel? - w głosie Gryfona pojawiła się nikła nutka sarkazmu i ironii. Ku jego zdziwieniu, Draco się uśmiechnął. Szczerze. - Nie, Potter. Może kiedyś, ale nie teraz. Poza tym... raczej byś mi nie uwierzył. Kiedy odszedł, Harry jeszcze przez chwilę stał, zastanawiając się nad wymową usłyszanych słów. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Draco Malfoy zmusi go, do zastanawianiasię nad sensem życia. ****** Hermiona pisała zawzięcie wypracowanie na poniedziałek. Na kolacji pojawiła się tylko na chwilę i szybko uciekła do biblioteki. Nie chciała myśleć o czekającej jej rozmowie z Severusem Snape’m. Jeszcze nie wiedziała co mu powie. (Zaczęła myśleć, że może rzeczywiście należy komuś o tym opowiedzieć, a on, jako istota niepodatna na działanie serum prawdy, nadawał się do tego idealnie). Ale najchętniej nie mówiłaby mu zupełnie nic. I ten cholerny Draco Malfoy. Jego obecność na pewno pomoże jej w „zwierzeniach”. Na pewno! Zwłaszcza świadomość, że widział jej upokorzenie i ból, będzie niezwykle uspakajająca i odprężająca. „Cudownie!” – na pergaminie pojawił się ogromny kleks. - Jest za pięć siódma. Musimy iść do Snape’a. – Przy stoliku wyrósł jak spod ziemi, obiekt jej rozmyślań. Tak naprawdę w pojawieniu się Dracona w bibliotece nie było nic tajemniczego. On też pisał wypracowanie, ale w przeciwieństwie do panny Granger nie odpłynął myślami i patrzył co jakiś czas na zegarek Irytował ją. Irytował ją, jego spokój. Jego niemal ciepły stosunek do niej, zupełnie inny niż kiedyś. Zrozumienie w jego oczach. Współczucie. Nienawidziła tego współczucia. - Zaraz idę – syknęła opryskliwym tonem. Zero złości ze strony Ślizgona i żadnych drwin. Żadnego, rzuconego swobodnie i od niechcenia ”maniery, Granger”. Tylko kilka słów, które wkurzyły ją jeszcze bardziej. - Dobrze, poczekam na ciebie przed biblioteką. Chciała mu odwarknąć, ale wyszedł. * - Proszę – rozległ się męski głos, gdy Draco zapukał do drzwi Mistrza Eliksirów. Dwoje uczniów weszło niepewnie. Stanęli na progu, nie bardzo wiedząc, co zrobić. - Siadajcie – powiedział łagodnie Snape, w ogóle nie przejmując się tym, że żadne z nich uprzejmie go nie przywitało. - Czego się napijecie? Gorącej kawy, a może czekolady? – Spytał kiedy usiedli - Ja się napije kawy, dziękuję – powiedział Draco. - Po co pan nas wzywał? – spytał jeszcze, mając nieprzyjemne wrażenie, że zna powód tej wizyty. - A ty, Hermiono? – po raz pierwszy Snape odezwał się do niej po imieniu i dziewczyna uniosła na niego zdziwiony wzrok. - Ja, chyba czekolady... Albo nie, też kawy – szybko zmieniła zdanie Kiedy na biurku stały trzy kubki gorącego, aromatycznego napoju, Severus powiedział cicho i bardzo spokojnie. - Chciałem z wami porozmawiać o przesłuchaniu. - Cholera, wiedziałem! - wyrwało się Draconowi. – Przepraszam, sir... – dodał skruszony. Ku jego zdziwieniu, profesor nie rzucił w jego stronę żadnych słów nagany. - Dlaczego chce pan z nami o tym rozmawiać? – spytała chłodno Hermiona. - Bo widzę, że coś jest nie tak. Zwłaszcza z tobą, panno Granger – jego głos był sugestywny i Gryfonka się zarumieniła. - Ale może my nie chcemy o tym rozmawiać – powiedział zimnym tonem Malfoy. – Zwłaszcza Hermiona. „Dałem ciała – pomyślał od razu chłopak - teraz to on już WIE, że stało się coś okropnego, a nie tylko tak przypuszcza” – rzucił przepraszające spojrzenie dziewczynie i odniósł wrażenie, że ją to tylko rozdrażniło. Severus nie dał nic po sobie poznać, gdy usłyszał wypowiedź Dracona, chociaż doskonale zrozumiał sens tych słów. Dziewczyna doznała kolejnego szoku. Malfoy użył jej imienia. Po raz pierwszy w życiu. „Może mi się to tylko śni?” – Pomyślała z nadzieją. Ale nic innego nie wskazywało na to, że jest to sen. - Opowiecie, co się stało, czy będziecie w milczeniu cierpieć i czekać na cud? Cuda się nie zdarzają. A prawda, wcześniej czy później, wyjdzie na jaw. - Nie możemy o tym mówić – słowa Dracona były zimne i dobitne. - Ale może powinniście. Wiecie, że potrafię milczeć jak grób? Dosłownie. - Ja nie powiem ani słowa – zaperzył się chłopak. - Możesz mówić, dzisiaj twój ojciec wyszedł z więzienia – słowa Hermiony były nasączone pogardą i Draco poczuł się gorzej, niż w dniu kiedy dostał od niej w twarz. - Rozumiem, że chodzi o szantaż. Jakoś się nie dziwię. I radziłbym ci, Granger żebyś złośliwe komentarze zostawiła na później – powiedział cicho Snape. Hermionie zrobiło się głupio. - Przepraszam – rzuciła w przestrzeń i żaden z mężczyzn nie był pewien, do którego z nich mówi. - Nie powiem ani jednego, marnego słowa. Amen! – Draco wyzywająco spojrzał na Severusa. - A ty, Hermiono? - Snape zdawał się nie przejmować urażonym blondynem. Wiedział, że słowa Granger ubodły go do żywego. - Nie potrafię. Nawet choćbym chciała. Nie mam ochoty. Nie chcę. Nie mogę.– Hermiona poczuła, że jeżeli powie na ten temat chociaż słowo to zwymiotuje albo się popłacze. - Okey – Severus westchnął. - Spróbujemy inaczej. Hermiona i Draco popatrzyli na niego z zaciekawieniem. Severus Snape, Postrach Leniów Hogwartu był łagodny i cierpliwy. - Nie zamierzam was do niczego zmuszać, ani serwować wam Veritaserum. To by było podłe z mojej strony. Granger i Malfoy byli w szoku. On był dla nich miły, wyrozumiały, wręcz opiekuńczy. - Czy któreś z was chce zapalić? – Hermiona mocno się zdziwiła słowami nauczyciela, ale zarówno ona, jak i Draco poczęstowali się papierosami. - Powiedzcie mi, czy oni stosowali wobec was przemoc psychiczną? - Owszem - powiedział zimno Draco, który miał się nie odzywać. – Już na wstępie poinformowano nas, że jesteśmy jedynie śmieciami i zasugerowano, że wszystko co powiemy, a nawet to czego nie powiemy, może być wykorzystane przeciwko nam. - Jak to poinformowano was, że jesteście śmieciami?! – oczy Severusa pociemniały i wyglądały, jak dwa węgle rozjarzone ogniem świętego oburzenia. - Ja jestem śmieciem, bo jestem szlamą – powiedziała chłodno dziewczyna i obydwaj panowie wzdrygnęli się, na dźwięk tego słowa z jej ust. - A Malfoy, ponieważ... - skrzywiła się lekko przy tych słowach - jest synem Śmierciożercy. - Oni byli po alkoholu – z wyrzutem dodał Draco. Severus postanowił zachować spokój, chociaż wiedział, że teraz byłby w stanie zabić tych dwóch kretynów, którzy mieli się za wielkich i szacownych urzędników. - Rozumiem – powiedział nauczyciel zimnym, opanowanym tonem, przed którym drżały pokolenia uczniów Hogwartu. - My to też doskonale rozumieliśmy – odrzekł Draco biorąc bez pytania kolejnego papierosa i odpalając go od poprzedniego (to był chyba jego rekord), co zostało taktownie nie zauważone przez profesora. - Jedyny problem stanowił fakt, że nawet w chwilach największej pokory z naszej strony, traktowano nas jakbyśmy byli bezczelnymi arogantami –głos chłopaka był wyzuty z wszelkich emocji. - Używali magicznych tortur legalnych, bądź nielegalnych? Percy to świnia i wszystkiego można się po nim spodziewać – Severus miał w tej chwili gdzieś swoją mało wychowawczą wypowiedź. - Tormentera, ale tylko w stosunku do Malfoya – powiedziała zimno Hermiona. – Ach i Revalo – spojrzała na chłopaka niepewnie, ale ku jej konsternacji i złości, na którą nic nie mogła poradzić, przyjął to bardzo spokojnie - Tak myślałem... – Severus ciężko westchnął i ponownie zapalił, biorąc dobry przykład z ucznia. - A przemoc fizyczna? – zaczął i zauważył, że obydwoje wzdrygnęli się z obrzydzeniem. – Tak, czy nie? – spytał cicho, wiedząc jaka będzie odpowiedź. Niepewne kiwanie głowami. Severus zamknął oczy. „Boże, daj mi siłę, bo mnie szlag trafi i pójdę do Percy’ego osobiście.” - Bili was? – Czuł się jak świnia gdy o to pytał. Wiedział, że po tej rozmowie będzie musiał się upić. - Tak – Draco wyglądał na człowieka bliskiego płaczu - Ciebie też, Hermiono? – spytał cicho. Kiedy dziewczyna pokiwała głową, Severus zamknął oczy i policzył do dziesięciu. „Jutro pomorduję ich jak parszywe psy” – pomyślał z nienawiścią. - Bardzo mocno? – spytał łagodnie, nienawidząc siebie za te słowa. - Ja mocno nie dostałam, tylko Draco – Hermiona popatrzyła niepewnie na nauczyciela. - Możesz nie pieprzyć głupot ? – spytał oburzony chłopak mając gdzieś fakt, że „wyrażał się” przy nauczycielu. Snape jednak nie zwrócił na to uwagi. - Weasley dał Hermionie tak mocno w twarz, – powiedział wracając się do nauczyciela - że omal nie zabiła się, wpadając na to jego parszywe biurko. Czy to jest mocno panie profesorze, czy jeszcze nie? Może pan już skończy to bezduszne przesłuchanie – ze złoscią położył nacisk na ostatnie słowo. Wiedział że jego gniew nie jest do końca słuszny, ale nie mógł inaczej. Severus przyjął jego rozdrażnienie nad wyraz spokojnie. - Posłuchaj, Draco. Mi nie sprawia to absolutnie żadnej przyjemności, przecież o tym wiesz. Szczerze powiedziawszy, czuję się podle. Ale z doświadczenia wiem, że takie milczenie wcale nie musi pomóc, może wręcz zaszkodzić. Myślisz, że mi jest łatwo? - Przepraszam – zaczął chłopak – ja po prostu... - Rozumiem – przerwał mu profesor – nie musisz się tłumaczyć. Hermiona popatrzyła na Severusa z nadzieją. On mógłby jej pomóc. Tylko, że ona nie była w stanie opowiedzieć, tego co ją spotkało. To był koszmar... - Muszę o to zapytać – popatrzył na Hermionę niemal ze skruchą w czarnych oczach. – Najwyżej nie odpowiesz. Dziewczyna spojrzała na niego ze zrozumieniem. „Boże, błagam, niech ona odpowie nie” – to nie była myśl, tylko modlitwa, ale wzrok panny Granger zdradzał zbyt wiele bólu, by ta modlitwa mogła zostać wysłuchana. - Czy oni cię zgwałcili? – ciche słowa zabrzmiały jak krzyk pośrodku głuchej nocy. Samemu mężczyźnie zadającemu pytanie, wydawało się, że coś w nim powoli pęka, bo ogromne oczy dziewczyny powiedziały mu już wszystko. Żołądek Severusa związał się w ciasny supeł, a serce stanęło na chwilę w miejscu. - Jak pan śmie? – zimny ton Draco Malfoya wyrwał go z chwilowego otępienia i szoku. Snape znał już odpowiedź na swoje pytanie. - Jest pan sadystą. Nie chcę tego słuchać – ciągnął pobladłymi wargami chłopak. – Chodź, Hermiona, wychodzimy. Ale Hermiona nie wstała i Draco też nie ruszył się z miejsca zdziwiony jej zachowaniem. - W porządku – powiedziała cicho, sama zaskoczona swoim spokojem i tym co mówi. – Moja odpowiedź brzmi tak. Zapadła głucha, martwa cisza. Severus ukrył twarz w dłoniach i ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał cisnące się do oczu łzy. Draco łez nie powstrzymywał. Ostano przestał wstydzić się płaczu. - Jest pan zadowolony? – spytał łamiącym się głosem. - Przepraszam – dodał po chwili, gdy dostrzegł ból w oczach nauczyciela. Hermiona była bardzo blada, ale spokojna. - Dobrze się czujesz? - spytał Severus i nagle zły sam na siebie, dodał. – Och, co za durne pytanie. Przepraszam, że je zadałem. - Nie szkodzi. Nie jest tak źle – uśmiechnęła się blado. - Czym wam grozili? Tobie Draco, tym że skrzywdzą ci ojca…A tobie, Hermiono? - Chodzi o moich rodziców – dziewczyna była smutna i przestraszona. – Nikomu pan nie powie, prawda? – podniosła na nauczyciela zalękniony wzrok. - Nie powiem nawet swojemu odbiciu w lustrze. I obiecuje, że prędzej Ministerstwo Magii zawali się na głowę Knotowi, Percy’emu i Matrojewowi, niż stanie się krzywda twoim rodzicom. Już ty się o to nie bój. I tak są pod ochroną, a jak szepnę słówko Dumbledore’owi... Nie patrz tak, nie powiem mu co zaszło... Włos im z głowy nie spadnie, Hermiono. - Dziękuję – powiedziała i spróbowała się uśmiechnąć. - Nie ma za co, dziecko. Draco nie słuchał tej rozmowy. Wspomnienia z ministerstwa naszły go zbyt silną falą. Znowu. Siedział i cicho płakał. - Draco, co ci jest? – zapytał nagle z niepokojem Snape. - Och nic, ja tylko tak, przepraszam - zaplątał się we własnych beznadziejnych wyjaśnieniach. – Nie chcę o tym mówić.. Więcej już nie był w stanie powiedzieć, bo miał ściśnięte gardło. - Hermiono, pójdziesz sama? Dasz radę? – zapytał Snape - Tak – powiedziała, patrząc z zaciekawieniem na Ślizgona. – Na pewno - dodała widząc zaniepokojoną minę Severusa. - Wiesz, że zawsze możesz przyjść i porozmawiać? - Wiem, panie profesorze i dziękuję. - Możesz odejść, Granger i nie masz mi za co dziękować. Jestem twoim nauczycielem. - Mimo wszystko dziękuję. Dobranoc, sir. - Dobrano, Hermiono – odpowiedział Snape - Cześć – rzuciła do Malfoya patrząc na niego niepewnie. Skinął jej tylko głową, bo nie był w stanie odpowiedzieć i starł wierzchem rękawa białej bluzy, płynące z oczu łzy. - O co chodzi, Draco? – spytał łagodnie Severus po wyjściu Hermiony. -Wiesz, że możesz ze mną rozmawiać otwarcie... - Otwarcie? – wzrok chłopaka był zimny jak lód, a w szarych tęczówkach dostrzec można było kryształki skondensowanego bólu. Severus przymknął oczy, widział że Draco cierpi i znał prawdopodobną przyczynę takiego stanu rzeczy. W końcu sam kiedyś patrzył na cudze cierpienie. Zstawiło to niezabliźnioną ranę w jego sercu. Tylko, że on, Severus, mógł coś zrobić; zostałby za to ukarany, ale mógł. A Draco mógł jedynie patrzeć na to, co się działo. Być bezsilnym obserwatorem rozgrywającej się przed jego oczami tragikomedii napisanej przez samo życie. Tragikomedii, w której paradoksalnie został umieszczony, nie jako aktor a widz. Tragikomedii, która miała mu pokazać jak mało znaczy i jak niewiele może. Bezsilność jest najgorszym z możliwych stanów. Snape o tym wiedział. I nie miał pojęcia, jak pomóc chłopakowi. - Posłuchaj – zaczął po kilku minutach przytłaczającej ciszy, w której było słychać nawet upadające na biurko łzy młodego Malfoya. – Mogę tylko domyślać się co czujesz. W pewnym sensie wiem jak to jest kiedy można tylko patrzeć... - Nie wiem pan – zimne skalkulowane stwierdzenie, nie pozostawiające żadnego minimalnego marginesu zastrzeżenia czy błędu w myśleniu. Czyste, chłodne stwierdzenie faktu. Ciche słowa rozbrzmiały w głowie profesora jak wystrzał armatni, odbijając się echem od ścian czaszki i pozbawiając Snape’a jakichkolwiek argumentów. Jakichkolwiek. Bo on przecież ich nie miał. Tak po prostu. Nie był postawiony w pozycji kogoś, kto nie może zrobić absolutnie nic. Zawsze mógł. Mało tego - nigdy się nie odważył, a czasami po prostu nie miał ochoty. Dopiero te trzy sowa dały mu pełny obraz tragedii, jaką przeżył Draco, a to był tylko początek... Koszmar ciągnął się późno w nocy i kończył patrzeniem na śmierć niewinnego dziecka, którego Malfoy junior też nie mógł uratować, nawet gdyby chciał – oni mieli przewagę nie tylko w liczbie ale i w umiejętnościach. „Cholera jasna” – pomyślał zrozpaczony Severus. - Nie wie pan – powtórzył chłopak. –J a nie mogłem zrobić zupełnie nic, mogłem tylko pogorszyć jej sytuację. Tylko pogorszyć. Wie pan jak to jest? Co się wtedy czuje? – Głos chłopaka był zimny, drwiący i sarkastyczny. – Mogę panu opowiedzieć. - Draco, to co się stało nie było twoją winą, zrozum; zamartwianie się i obwinianie niczego nie da... - Nie było moją winą?! Właśnie że było... nie potrafiłem trzymać mordy na kłódkę i nazwałem tego wszarza Weasleya chamem, tylko dlatego to zrobił, żeby mi pokazać, jaką ma władzę nade mną i nad Granger. - Ten wszarz, jak go określiłeś, zrobiłby to i tak. Wierz mi Draco. Tacy ludzie nie mają skrupułów. - Łatwo panu mówić.. Ja musiałem słuchać jak ona krzyczy.. Nie rozumie pan?!Ona błagała o pomoc! – Draco był bliski furii, prawie krzyczał na profesora. – Błagała o pomoc, której nie mogłem udzielić. Niech mi pan nie pieprzy o obwinianiu się! Ja jestem winny! Jestem współwinny i jestem gnojem, bo nic nie zrobiłem! - Nie mogłeś, przecież wiesz, że nie mogłeś, Draco – Severus mówił do niego łagodnie i cicho. Nie miał pojęcia, jakie słowa mogłyby do niego trafić, chyba żadne. Jeszcze nie teraz, a może nigdy... - Oczywiście, że nie – wysyczał chłopak ze złością. – Doskonale o tym wiem, nie wiem tylko jednego i pan , panie profesorze nie jest mi w stanie pomóc. - Możliwe, że nie, ale spróbuję – Severus uczepił się nadziei, że może jednak jest w stanie chociaż trochę uśmierzyć cierpienie młodego człowieka. - Spróbuje pan? – głos Dracona był cichy i poważny. Chłopak wstał i podszedł do drzwi a nauczyciel go nie zatrzymywał. - To niech mi pan powie, jak z tym żyć. – Po tych słowach otworzył drzwi i wyszedł. Snape nie upił się do nieprzytomności tylko dlatego, że miał go odwiedzić stary przyjaciel. *** Ten post był edytowany przez Kitiara: 29.12.2004 13:59 -------------------- "KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II] |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:31 |