Być Szlachetnym [cdn?], czasem trzeba bardzo szybko dorosnąć...
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Być Szlachetnym [cdn?], czasem trzeba bardzo szybko dorosnąć...
Kitiara |
10.12.2004 19:15
Post
#1
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 173 Dołączył: 08.12.2004 Płeć: jedyny w swoim rodzaju |
Opowiadanie "Być szlachetnym" jest siquelam do "Ręki Boga". Dlatego radziłabym najpierw przeczytać tamten FF.
Czwartek, 01.11.1996 Do skrzydła szpitalnego wpadły nareszcie promienie słońca. Pierwszy listopada zapowiadał się na pogodny dzień. Jeden niesforny promyk zaigrał na bladej twarzy chłopca leżącego na łóżku pod ścianą, rozświetlając ją i ogrzewając swoim ciepłem. Pacjent otworzył oczy. Był wyspany i cholernie świadomy wszystkiego, co się stało. Przez ostatnich kilka dni trzymali go na jakichś odurzających paskudztwach, uśmierzających fizyczne i psychiczne cierpienie. Teraz, gdy zewnętrzne rany już się prawie całkiem zabliźniły, a umysł odetchnął świeżością, ogarnął go falą płynącą od strony serca tępy ból i chociaż ciało już go nie bolało, czuł się podle. Chłopiec zagapił się bezmyślnie na biały sufit. Postanowił wstać i poszukać jakiegoś lustra. Przez tych kilka dni majaczył, miał nawroty gorączki, albo spał otępiony eliksirami. Należało powrócić do życia. Życie – jak to teraz dziwnie brzmi... Harry uśmiechnął się do siebie smutno i zwlekł powoli obydwie nogi z łóżka. Wziął z szafki okulary i założył na nos. Sala nabrała ostrzejszych barw i musiał na chwilę zmrużyć oczy. Wstał i poczłapał do ogólnej łazienki najbliżej sali szpitalnej. Nie chciał korzystać z tej na miejscu. Nie zamierzał natknąć się na Pomponię Pomfrey. Tak się składało, że do tej, do której się wybierał, chodziło mnóstwo Ślizgonów, bo mieli dosyć blisko, ale Harry'ego mało to w tej chwili obchodziło. Tak szczerze, to w ogóle nie obchodziło go nic. Kiedy doszedł do łazienki i skorzystał z ubikacji, podszedł do lustra przy umywalce. Spojrzał niepewnie na swoją twarz. Nie czuł strachu, raczej ciekawość. Trochę się zdziwił widokiem. Na lewym policzku widniała już prawie całkiem niewidoczna, równa blizna. Rana na prawym była głębsza i „zdobiły” ją nierówne brzegi, dlatego blizna po niej była jeszcze różowa i miała nigdy do końca nie zniknąć i pozostać tam na zawsze w postaci bladej, postrzępionej linii. Na szyi i dekolcie miał trochę jasnych i różowawych blizn po tępej żyletce. Wzdrygnął się na wspomnienie tortur. Odkręcił zimną wodę, zdjął okulary i wsunął głowę pod kran. Stał tak prawie minutę, aż zrobiło mu się naprawdę zimno. Zakręcił kurek i palcami wycisnął z włosów nadmiar wody nad umywalką. Wziął z dużego stosu kilka papierowych ręczników i osuszył twarz, oraz – na ile oczywiście się dało – swoje niesforne pióra. Założył z powrotem okulary. Po chwili Harry rozpiął górę pidżamy i spojrzał na swój lewy bok. Ciało rozszarpane hakiem już się prawie zagoiło, chociaż duża, nierówna blizna była jeszcze ciemnoróżowa. Chłopiec z chorą fascynacją patrzył przez chwilę na paskudną skazę na jego ciele. W pewnym momencie skrzywił się i zapiął pidżamę. Pech chciał, że wychodząc z łazienki, Harry natknął się na Malfoya. Miał nadzieję, że obejdzie się bez scysji. Jednak się pomylił. - Jak tam Potter impra u twoich zamaskowanych przyjaciół? -zapytał Ślizgon z bezczelnym uśmiechem. Ploty niestety szybko rozchodzą się w środowisku szkolnym. - Musiała być niezła zabawa, skoro masz sznyty na twarzy i dekolcie. Aż strach pomyśleć gdzie masz je jeszcze. Harry spojrzał na niego z pogardą. - Pokazać ci, Malfoy? - spytał z paskudnym uśmiechem - Zrobiłbym to, ale obawiam się, że twój delikatny wzrok tego nie wytrzyma... Draco był zaskoczony odpowiedzią Gryfona, spodziewał się raczej tekstu w stylu "odpieprz się"; albo "co cię to obchodzi?", ale nie jawnej prowokacji. - Nie wytrzymałbyś nawet godziny w towarzystwie Notta, Malfoy - wycedził jeszcze przez zęby Harry. - Jasne, Potty - Draco szybko odzyskał rezon - mój ty bohaterze. Blondyn uśmiechnął się z wyższością i wszedł do łazienki. "Skończony kretyn" -pomyślał Harry i powlókł się z powrotem do skrzydła szpitalnego. Nie było nigdzie widać pani Pomfrey, więc odetchnął z ulgą. Wziął szafeczki swoją różdżkę i szybkim zaklęciem osuszył włosy do końca. Wyglądały teraz dużo gorzej niż zazwyczaj, co stanowiło jawne mistrzostwo. Miał już zdjąć okulary i położyć się z powrotem do wyrka, gdy jego wzrok padł na poduszkę i spostrzegł wystający spod niej róg pergaminu. Sięgnął ręką i wyjął złożoną kartkę wraz z włożonym w środek flakonikiem z jasnozielonym płynem. Harry przyjrzał się uważnie fiolce. Nie znał tego eliksiru. Rozejrzał się uważnie, czy nikt się nie zbliża. Czuł, że to jest coś bardzo osobistego, i że nie powinny mieć do tego listu dostępu osoby nie powołane. Harry zaczął czytać równe, schludne, pochyłe pismo. Przeczytaj ten list uważnie i powoli, Potter. To bardzo istotne. Odpowiedzialność i obowiązek, jakie na Tobie ciążą, w związku z Przepowiednią Sybilli Trelawney, obligują Cię do podjęcia wielu wysiłków i stawienia czoła wszelkim przeciwnościom losu. Ostatnie jednak zdarzenie, a mianowicie tragedia, która dotknęła Ciebie bezpośrednio - stawia sprawy w innym świetle. Harry zmarszczył brwi i się wzdrygnął. Mimo woli ujrzał przed oczami straszny, błazeński uśmiech Salomona Notta.. Przymknął na chwilę powieki i otrząsnął się z niemiłych wspomnień. Niejeden dorosły, doświadczony czarodziej doznałby silnego załamania psychicznego na Twoim miejscu. Dlatego powinieneś mieć wybór. Bardzo istotny wybór, Potter. Sam musisz zdecydować, czy nadal chcesz dźwigać na swych barkach tak wielki ciężar odpowiedzialności i zarazem zmagać się z bagażem okrutnych, bolesnych wspomnień, które już na zawsze wyryły ślad na Twojej młodej psychice. Musisz liczyć się z tym, że możesz nigdy nie odzyskać do końca równowagi psychicznej. Musisz mieć pewność, czy chcesz żyć dalej i walczyć z demonami przeszłości, zmagając się jednocześnie z przeznaczoną sobie mroczną przyszłością. Przepowiednie są ważne. Ale zawsze ważniejszy od nich będzie człowiek i jego prawo o decydowaniu o sobie. Kiedyś ktoś bardzo mądry, powiedział mi, że nasze wybory nas określają i to prawda. Harry uśmiechną się smutno. Doskonale wiedział kto był autorem tych słów. Ale nasze wybory są też naszym przywilejem. Kiedy chcesz możesz powiedzieć „nie”, a kiedy indziej zdecydujesz się odpowiedzieć „tak”. To dotyczy każdej, nawet tej najważniejszej decyzji, o której może zależeć bardzo wiele. Są takie sytuacje, kiedy można pokierować się egoizmem. Do takich należy sytuacja, w której znalazłeś się Ty. Nie zrozum mnie źle, Potter. Nie namawiam Cię do skończenia ze sobą. W żadnym wypadku, nie jest to moją intencją, chociaż powiedzmy sobie szczerze – sympatią Cię nie darzę. Uważam jednak, że powinieneś mieć wybór, a Twoje ewentualne rozstanie się z tym światem, powinno być szybkie i bezbolesne, bo chyba zgodzisz się ze mną, że więcej upokorzenia i bólu nie zniósłby już nikt. Trucizna, którą Ci dałem działa natychmiastowo i skutecznie. Wiem, że to brzmi okrutnie, ale jak już zdążyłeś się przekonać, życie często bywa okrutne. Harry przyjrzał się buteleczce niemal z czułością. „Jeden łyk – pomyślał – jeden łyk i będzie po wszystkim”. Nie podejmuj jednak pochopnie decyzji, co do samobójstwa (przepraszam, ale całe życie byłem brutalnie szczery). Spróbuj podjąć wysiłek ponownego powrotu do życia. Znajdź w sobie odwagę. Dopiero po pewnym czasie, jeżeli zrozumiesz, że nie jesteś w stanie dalej żyć i nie radzisz sobie z tym wszystkim, dopiero wtedy wypij truciznę. Jej działanie jest bezbolesne, stuprocentowo skuteczne, i oczywiście nie istnieje na nią żadne antidotum. Dlatego właśnie powinieneś mieć niezachwianą pewność, co do jej zażycia, Potter. „Szczerość, aż do bólu, jak zawsze...” – pomyślał Harry. Nie piszę tego, dlatego, że mam Cię za jednostkę słabą, Potter. Wręcz przeciwnie. Gdybym miał chociaż minimum pewności, że bezmyślnie rzucisz się na tą truciznę, nie pisałbym do Ciebie. Powody są inne. Po pierwsze, mam pewne zasady, których się w życiu trzymam. Po drugie, miałem wątpliwy zaszczyt znać Salomona Notta osobiście i byłem kilka razy świadkiem jego „wyczynów”, dlatego wiem do czego mógł się posunąć. Pamiętaj, Potter, że życie masz tylko jedno i nie da się powrócić tu z tej drugiej strony. „Zobaczyłbym rodziców ... i Syriusza...” – pomyślał z nadzieją Harry. Pamiętaj też, przy podejmowaniu decyzji, o ludziach, którym na tobie zależy. Harry lekko się skrzywił. Mam nadzieję, że rozumiesz moje intencje. Nie wyrzucaj, ani nie pal tego listu od razu po przeczytaniu. Przestudiuj go kilka razy zanim to zrobisz. Z poważaniem: Sam – Wiesz – Który – Nauczyciel Chłopiec uśmiechnął się smutno, czytając podpis Severusa. PS: Mimo, że daję Ci tą przeklętą fiolkę, szczerze ufam, że nigdy nie skorzystasz z jej zawartości. Myślę, że masz dosyć odwagi i siły, by iść dalej. Uważam też, że jesteś zdolny do szlachetności, a to bardzo pomaga w trudnych sytuacjach życiowych. Tego już było za wiele. Snape uważa go za za jednostkę szlachetną. „Za chwilę doczytam się, że jest we mnie zakochany” – pomyślał z przekąsem. Ostatnie zdanie brzmiało jednak nieco inaczej. Jeżeli komukolwiek powiesz, Potter, że uważam Cię za szlachetnego, odważnego i inteligentnego bachora, to osobiście cię uduszę. Harry nie mógł się nie zaśmiać. Westchnął i przeczytał list jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem, był coraz mniej pewny, czego chce. Prawda, nadal miał ogromną chęć spalić list i wypić zawartość fiolki, ale wiara w niego ze strony osoby, która jawnie go nie cierpi, nieco hamowała te zapędy. Dziwiło go to, że akurat Snape rozumiał go najlepiej, że wszystkich. Gdyby tak nie było nie napisałby tego listu „Boże, czemu życie jest takie posrane?” – pomyślał po raz setny. Doszedł w końcu do wniosku, że ani fiolka, ani list mu nie uciekną i schował je dokładnie pod poduszkę. Zdjął okulary i położył się na boku, podciągając kolana niemal pod brodę. Starał się nie myśleć o kuszącej perspektywie wypicia trucizny „od ręki”. „Chociaż nie będę musiał sobie podcinać żył” – pomyślał cynicznie. Nagle przypomniały mu się słowa Notta: „Myślisz, że jesteś twardy Potter? Udowodnię ci, że tak nie jest. Będziesz skomlał jak szczeniak, żeby cię dobić.” Harry czuł wstyd nawet za ten jeden, jedyny raz gdy poprosił o litość. Wtedy, gdy Salomon Nott użył haka. Po policzkach chłopca popłynęły łzy. - Obyś zdechł sukinsynu w najgorszych męczarniach – wyszeptał z w poduszkę – obyś zdechł i nigdy więcej nikogo nie tknął... Nigdy wcześniej nie pomyślał, że może nienawidzić kogoś tak bardzo, jak Voldemorta. Okazało się jednak, że mógł. *** Podczas śniadania Severus miał wybitny apetyt. Zjadł prawie tyle, co Ronald Weasley, to było mistrzostwem samym w sobie. A ponieważ konsumował prawie takim tempie jak Rudy Chudy Ron, nie mógł w tym czasie poczynić swych zwykłych „przystolnych” obserwacji. Sięgnąl po sok dyniowy i rozejrzał się po sali. Malfoy i Parkinson bezczelnie "lizali się" przy stole. Zanotował sobie, że musi im zwrócić wagę i po raz setny wytłumaczyć, że wielka Sala to nie sypialnia. Crabb i Goyle, ach cóż oni mogli robić? Żarli jak hipopotamy. Millicenta Buldstrode zapatrzona była w stół Ravenklawu. „Co one widzą w tym Sappo?” – pomyślał Snape zwracając wzrok na siódmorocznego Krukona z burzą niesfornych, kasztanowych włosów i o zabójczym uśmiechu. Chłopak mierzwił sobie właśnie teatralnym gestem kudły i mówił coś do wlepiającej w niego wzrok ładnej Krukonki z piątego roku. Wraz twarzy bubka mówił: „czyż nie jestem mądry i bosko przystojny?” Severus stłumił w sobie impuls podejścia do Bernarda Wielkiego Amanta Sappo i strzelenia go na odlew w ten pusty łeb. Ponownie omiótł wzrokiem stół Ślizgonów, gdzie nie działo się nic ciekawego, poza tym, że mopsowata piękność wsadziła bezceremonialnie rękę między nogi swojej blond sympatii. Snape był zdegustowany. „Żałosne. Cóż, dostaną szlaban... Oddzielnie” Teraz Severus spojrzał na stół Gryffindoru. Weasley i Granger wyglądali jak skazańcy i przez krótką chwilę pożałował, że dał Potterowi fiolkę z trucizną. Ale tyko przez chwilę. Wyobraził sobie Pottera powieszonego na pasku lub ręczniku, albo z podciętymi żyłami i to wróciło mu rozsądek. -...Severusie – dobiegł do niego głos siedzącego po prawej Dumbledore. - Słucham? Co pan mówił dyrektorze? - Mówiłem, że msz dziś dobry apetyt. Rzadko się to zdarza. Wspaniale, Severusie, może trochę przytyjesz? - Nie jadłem wczoraj kolacji – gładko odpowiedział Severus. I była to prawda, ale on czuł się świetnie z zupełnie innych powodów, i z zupełnie innych powodów miał taki apetyt. Wczorajsza akcją bądź co bądź nadszarpnęła trochę energii, potrzebnej do kontrolowanej przemiany, ale Dyro nie musiał o tym wiedzieć. Sev czuł się wolny, niezależny, miał gdzieś „co ludzie powiedzą” (niewiele się zmieniło w jego podejściu do otoczenia, nieprawdaż?). Ale przede wszystkim czuł się pożyteczny dla świata i czuł się spełnioy. Po śniadaniu dorwał Slytherińską Parę Stulecia i przy wejściu do Wielkiej Sali, oznajmił im, że mają szlaban za nie przyzwoite zachowanie przy stole. - Dziś Malfoy, jutro ty, Parkinson – dodał mściwie. Obydwoje wyglądali na niepocieszonych, zwłaszcza Mopsica. Miał już udać się do sali eliksirów, gdy dobiegł go zza pleców denerwujący, wysoki kobiecy głos. - Severusie, Severusie, poczekaj! – krzyczała hogwarcka Matka Teresa. - Słucham? –Mężczyzna zmusił się do uprzejmego wyrazu twarzy. - Czy mógłbyś mi przynieść do skrzydła szpitalnego trochę eliksirów przeciwbólowych? Są na wykończeniu. Snape pomyślał, że się przesłyszał. Uniósł wysoko brwi. - Czyś ty rozum postradała, kobieto? – powiedział cichym, jadowitym głosem. – Przecież dwa tygodnie temu dałem ci tego całe mnóstwo! Wlałaś połowę tego w Pottera? Przecież większość z nich ma działanie narkotyczno - odurzające. Jak to ładnie mówią mugole, niektóre z tych specyfików „zmieniają świadomość” – wysyczał Sev. - No a miałam wybór? – Spytała poirytowana Niańka Poppy – Ciągle miał gorączkę i majaczył... - To nie powód, żeby podawać zbyt duże ilości środków, które mogą uzależnić! – Severus patrzył na panią Pomfrey, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. – Jak będzie chciał ćpać, to sam o tym zadecyduje. Hektolitry przeciwbólowych eliksirów mogą mieć działania uboczne, włącznie z uodpornieniem się na ich skuteczne działanie. Ale, na miłość Boga! Ja przecież rozmawiam z wykwalifikowaną pielęgniarką i uzdrowicielką, która powinna o tym wiedzieć! - To była wyjątkowa sytuacja Severusie – odrzekła urażona – ale ty jak zwykle, nie rozumiesz pewnych spraw. - Wiesz, Pomponio – Snape wiedział, że nie lubi pełnej wersji swojego imienia, dlatego jej używał – może i dobrze, że Potter był cały czas silnie odurzony, skoro przebywał w twoim towarzystwie... Sev westchnął. - Kobieto, to są silne leki. Jak nie mogłaś sobie poradzić z Potterem rzucającym się na łóżku w malignie, trzeba było poprosić o truciznę, albo radzić sobie bez faszerowania go zbyt dużymi ilościami tego gówna. Sam przyrządzałem te eliksiry. Większość z nich jest cholernie mocna. Trzeba go było potrzymać za rękę i pośpiewać kołysanki, albo podać wraz z normalną dawką przeciwbólowego zwykły wywar z melisy, który ma działanie uspakajające. To w końcu ty tu leczysz, a nie ja. To jakiś paradoks... Poppy Pomfrey poczuła się skrzywdzona, ponieważ podane zostały w wątpliwość, jej metody leczenia. - Jesteś bezduszny – powiedziała. – On był torturowany i bardzo cierpiał. Zrobiłam to, co musiałam. A teraz powiedz mi, czy mam liczyć na dostawę, czy nie? - Przyniosę ci te przeklęte eliksiry w czasie przerwy na lunch, zadowolona? Tylko nie wlewaj ich w tego dzieciaka. Raczej daj mu coś na szybkie gojenie się ran. Czy on po takich dawkach funkcjonuje jeszcze normalnie i jest w stanie powiedzieć jak się nazywa? Zmiłuj się i myśl na drugi raz Pomponio, bardzo cię proszę. Co do tortur, to nikt lepiej, niż ja w tej szkole nie ma pojęcia, czym są tortury Notta, bo nie raz je oglądałem. A teraz spieszę się na zajęcia, więc idź z Bogiem Pomponio, będzie ci raźniej. To, że mistrz eliksirów miał niezaprzeczalną racje jeszcze bardziej rozzłościło miłosierną Pomfrey. - Do zobaczenia, Snivellusie – wysyczała. - Widzę, że kulturą też nie grzeszysz Pomponio – odezwał się chłodnym, oficjalnym tonem, po krótkiej chwili niezręcznego milczenia Severus. – Tak jak i rozumem zresztą, ale niech ci będzie. Do widzenia. - Owrócił się i odszedł w stronę lochów. Nie wściekł się i dlatego Pomponia Pomfrey poczuła się paskudnie. Wiedziała, że ta zagrywka była poniżej pasa i to wcale nie polepszyło jej humoru. *** Harry leżał na zimnym stole do tortur. Nie mógł zasnąć, bo był nafaszerowany eliksirami pobudzającymi. Tak bardzo chciał umrzeć. Chciał zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Bolało go całe ciało i stracił mnóstwo krwi. "Chyba już noc, bo sobie poszedł" - pomyślał. To było straszne. I ta cała wizyta Voldemorta. Przyszedł na trochę by "sobie popatrzeć." Harry się wzdrygnął na samo wspomnienie. Plecy miał tak skatowane, że postanowił przekręcić się na brzuch. Nie był już skrępowany pasami. Niby po co? Nie miał ani różdżki ani sił witalnych. Gdzie i jak miałby uciec? Podniósł się na prawym łokciu i z całej siły podciągnął ciało w górę. Odetchnął z wysiłku i z ulgi. Marnej ulgi, ale zawsze... Drzwi otworzyły się z hukiem i wszedł jego kat. - Niespodzianka, powiedział śmiejąc się przy tym wesoło. Harry'ego zalała zimna fala strachu, gdy zobaczył Notta podchodzącego do swoich ukochanych narzędzi. Mężczyzna wrócił za chwilę i obleśnie uśmiechnął się do chłopaka. W ręku trzymał cienki, bambusowy kij. - Pomogę ci, Potter - warknął i brutalnie przewrócił go na brzuch. "Boże, nie" - pomyślał Harry. Jego plecy były jedną, wielką raną. Śmierciożerca skrępował ponownie pasami ręce i nogi swojej ofiary, gwiżdżąc przy tym jakąś wesołą melodię. Ta melodia w jakiś niewytłumaczalny sposób przerażała Harry'ego bardziej od tego, co zamierzał zrobić mu Nott. - Zobaczymy, czy jesteś wytrzymały na cierpienie, Potter - powiedział zimno Salomon i uniósł do góry bambusowy kij. Zamachnął się i uderzył z całej siły. *** Pacjent wrzasnął rozdzierająco i otworzył szeroko oczy. Pani Pomfrey podbiegła do chłopca i złapała go lekko za rękę. - Nie dotykaj mnie - warknął oszalały ze strachu Harry i wyrwał dłoń patrząc z wściekłością na pielęgniarkę. - Śniło ci się coś złego? - Spytała łagodnie. Chłopak nie odpowiedział i odwrócił się do niej plecami. - Chcę w spokoju pospać – znowu warknął. Oczywiście wiedział, że teraz nie zaśnie. Chciało mu się płakać i nie miał zamiaru pokazywać swoich łez komukolwiek. "Biedak" - pomyślała Pomponia wstając z łóżka. Przez następnych kilka minut bezmyślnie gapiła się w okno. - Witam - dobiegł ja w pewnym momencie głos od strony drzwi. - Twoje eliksiry. Proszę. Severus powyjmował fiolki ze swoich obszernych kieszeni i ustawił je na stole. - Dziękuję - Pomponia spojrzała swojemu gościowi w oczy. - Severusie - odezwała się cicho - przepraszam, za to jak cię nazwała. Ja... - Daruj sobie - uciął chłodno. - We wczesnej młodości tyle razy słyszałem swoje drugie imię, że miałem czasem problemy z podpisaniem wypracowania - zimny sarkazm wylewał się z ust Snape'a jak rzeka. - Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Harry, który oczywiście wszystko słyszał, domyślił się o jakie "imię" chodzi i mimo woli zaczerwienił się ze wstydu. Pomponia też się zarumieniła i widać było, że naprawdę jest jej przykro. - Mimo wszystko, przepraszam. - W porządku -odrzekł chłodno Severus. - Posłuchaj - ciągnął łagodnie mistrz eliksirów - Zdenerwowałem się na ciebie, bo powiedzmy sobie szczerze, mimo że się nie lubimy, uważam cię za odpowiednią osobę na odpowiednim stanowisku. Posiadasz doświadczenie i ogromne kwalifikacje, tym bardziej razi u ciebie tak nieodpowiedzialne zachowanie. - Sev wciągnął ze świstem powietrze. - Potter był faszerowany przez 48 godzin eliksirami pobudzającymi i Eliksirem Czuwania. Błyskawiczne przestawienie go na zbyt duże ilości eliksirów o działaniu przeciwnym, mogło doprowadzić nawet do zapaści serca, przecież wiesz o tym Pomponio... Mniejsza, każdy z nas popełnia błędy - mężczyzna machnął ręką. Pomponia Pomfrey musiała w duchu przyznać, że Snape ma ogromną wiedzę medyczną. "No, ale przecież jak był młodziutki, to nic, tylko czytał, zupełnie jak ta Granger" - pomyślała refleksyjnie. Harry natomiast pomyślał, że cudownie byłoby dostać tej zapaści serca. Severusie, musimy pogadać - dobiegł od drzwi głos Dumbledore'a Wiedział, gdzie szukać swojego oswojonego wampira, bo jak zawsze, wiedział wszystko. - Teraz i tutaj, dyrektorze? - To bardzo ważne - Harry usłyszał napięcie w głosie starszego mężczyzny i wytężył słuch. - O co chodzi, panie dyrektorze? - grzecznie zapytał Snape. Albus wszedł do środka i omiótł wzrokiem całą sytuację. - Czy możesz zostawić nas na malutką chwilę samych, Poppy? - Tu jest pacjent - powiedziała ostrzegawczym tonem kobieta. - Będziemy cicho, obiecuję - spokojnie odrzekł dyrektor. Pomponia obdarzyła ich podejrzliwym spojrzeniem, ale zniknęła na zapleczu. Dumbledore trzymał w ręku zwiniętego "Proroka Codziennego." - Czy wiesz, co wczoraj w nocy spotkało Samuela Notta, Severusie? - spytał wprost. - Wybaczy pan Dyrektorze, ale nie interesuje mnie co ten niewyżyty kuta..., znaczy sadysta robi wieczorami - odparł chłodno mistrz eliksirów. - Ale to powinno cię zainteresować - z naciskiem powiedział Dumbledore. - Czyżby? Nie sądzę... - Harry wyczuł sarkazm i lodowatą pogardę w głosie Snape'a. - Powinno cię obejść Severusie, ponieważ Salomon Nott nie żyje. Serce Harry'ego przestało na chwilę bić. Cały teraz składał się ze słuchu. - Czyżby strzelił go jasny szlag? - Spytał z kpiną w głosie Severus. - Nie, spotkało go coś o wiele gorszego. - Pan daruje, Dyrektorze, ale nie wiem o co chodzi. - Znałeś go Severusie. Znałeś go i nie rusza cię wcale fakt, że nie żyje? - Aha. Znałem osobiście sukinsyna, więc powinienem zacząć płakać rzewnymi łzami? - słowa mistrza eliksirów nasączone były jadem obrzydzenia i pogardy. - Pan raczy żartować, dyrektorze? Co mnie ma obchodzić śmierć sadysty? Nie opowiadałem panu co on zrobił prawie osiemnaście lat temu? Czego pan chce, żebym mu współczuł? Harry mimowolnie poczuł do niego nutę sympatii. - Severusie, doskonale wiesz o co mi chodzi! - Dumbledore podniósł głos. Harry zastrzygłby uszami, gdyby potrafił. - Radziłbym zachowywać się cicho, Potter śpi - spokojnie odrzekł Snape. - Severusie - głos Dumbledore'a był opanowany ale dało się w nim wyczuć irytację - oczekuję cię dziś w swoim gabinecie punktualnie o 19:30. Sev się skrzywił. - Oczywiście panie dyrektorze - odrzekł jednak grzecznie. - Masz, poczytaj sobie - Albus wręczył mistrzowi eliksirów gazetę. Severus wziął ją dla świętego spokoju do ręki, ale jak tylko wyszedł Dumbledore, położył ją na stole obok eliksirów. Snape podszedł do okna i wyjrzał na jasno oświetlone słońcem błonia. "O jednego śmiecia mniej" - pomyślał Miał już wychodzić, ale mimowoli spojrzał na leżącą na stole gazetę. Krzykliwy tytuł pierwszej strony głosił: PRZERAŻAJĄCA ŚMIERĆ SALOMONA NOTTA!!! ODRAŻAJĄCY MORD NA JEDNYM Z NAJBARDZIEJ SZLACHETNYCH I SZANOWANYCH CZŁONKÓW CZARODZIEJSKIEJ SPOŁECZNOŚCI! Severusa krew zalała i widział jak przez mgłę. W szale zaczął drzeć „Proroka Codziennego” na strzępy. - Co oni tu powypisywali! - darł się ogarnięty gniewem Snape - Pieprzone włazidupy! Co za pierdolony śmietnik!!! Harry nie mógł dłużej udawać, że śpi, a do sali szpitalnej wpadła jak bomba Pomponia Pomfrey. - Co ty wyprawiasz, Severusie?! Harry gapił się ciekawie, jak Snape drze Proroka w drobny mak. - Banda lizodupnych kutasów! - krzyczał wściekły mistrz eliksirów. - SEVERUSIE!!! - Pomponia zarumieniła się z oburzenia i konsternacji. Harry stłumił uśmiech i popatrzył niewinnie na pielęgniarkę. - Czego?! - warknął Sev - A ty, Potter, co się gapisz? Śpij!. - Przepraszam, ale zaczął pan krzyczeć i się obudziłem - grzecznie skłamał Harry. Severus powoli zaczął wychodzić ze stanu szału i furii, ale nadal był wściekły, jak sto hipogryfów. Sprzątnął strzępy gazety za pomocą różdżki i posłał Pomponii spojrzenie przebywającego na odwyku od ludzkiego mięsa bazyliszka. Następnie widowiskowo wyfrunął z sali szpitalnej powiewając szatą. *** Przez cały dzień Severus był rozdrażniony. Wyżył się na pierwszorocznych, wlepił szlaban Weasleyowi i Granger za "zbyt głośną rozmowę na korytarzu", nakrzyczał na Longbottoma za to, że pojawił się w zasięgu jego wzroku, a nawet objechał Bogu ducha winnego Hagrida, który tylko go niechcący potrącił i jak zwykle niesfornie i długo przepraszał. A nadal było mu mało. Był żądny krwi niewinnej. Nagłówek w gazecie utrzymywał go w stanie przyciszonej permanentnej furii maniakalno-depresyjnej (wiem, to rodzaj schizofrenii a nie furii, ale zgodzicie się ze mną, że Severusa nie trzymają się żadne standardy). "Malfoy będzie dzisiaj biedny" - pomyślał, idąc na obiad. *** Po obiedzie, Harry'ego odwiedzili Ron i Hermiona. Była to dziwna wizyta. Prawie wcale nie rozmawiali i tylko na siebie patrzyli. - Przykro nam Harry, za to wszystko.. - wyszeptała w końcu Herm. - Daruj sobie - odrzekł poirytowany Harry. - Przecież to nie wasza wina - dodał już łagodniej. - Zdrowiej szybko - Ron popatrzył smutno na przyjaciela - Tak, zdrowiej szybko, tęsknimy za tobą - dołączyła się do rudzielca Hermiona. - Powinienem wyjść jutro - stwierdził sucho Harry. - Och! Jutro mamy eliksiry - wykrzyknęła dziewczyna. - I co z tego? - Harry zmarszczył brwi. - Może będzie coś na temat trucizn - dodał obojętnie, obserwując, jak się zachowają. - HARRY! - wrzasnęła Herm. - Nie możesz nawet tak myśleć! - Dla twojej wiadomości - odrzekł chłodno pacjent - cały czas o tym myślę. Hermiona i Ron wyglądali na przestraszonych. - Harry nie możesz tego zrobić... - powiedział z rozpaczą w głosie rudy chłopiec.- My cię kochamy jak brata. - Wiem - wyraz twarzy Harry'ego był łagodny. - Ale ja już nigdy nie będę taki sam... - I tak będziemy cię kochać - zapewniła żarliwie Hermiona. - Tak! I zawsze możesz na nas liczyć - dodał Ron z entuzjazmem. Harry wiedział, że obydwoje mówią serio i szczerze, chociaż smutno się uśmiechnął - Wiesz co? - Ron sięgnął do torby. - Ten cały Nott zdechł dziś w nocy. - I to nie była lekka śmierć - dodał mściwie - Masz, poczytaj - Ron wręczył Harry'emu „Proroka Codziennego”. - Może lepiej nie - Hermiona wyglądała na nieprzekonaną pomysłem kumpla. - Nie, w porządku. Chcę to przeczytać. Widząc wątpliwość w oczach przyjaciółki uśmiechnął się uspokajająco. - Naprawdę Hermiono - dodał jeszcze. - Musimy już iść Harry - powiedział Ron - ale przyjdziemy tu po kolacji. - Snape nam wlepił szlaban. Na pojutrze. - Powiedziała Hermiona. - Aha i musimy już dziś pisać wypracowanie na poniedziałek z zielarstwa, bo wieczór sobotni mamy przerąbany - dodał Ron. - Za co dostaliście szlaban? - Za gadanie na korytarzu. To nawet jak na niego dziwne - zaczęła Hermiona. - Chyba się coś stało. Wyglądał jak chodząca furia. Harry udawał obojętność, ale słuchał bardzo uważnie. - Trzymaj się cieplutko - Herm dała mu całusa w policzek, a Harry mimowolnie się wzdrygnął. "Ciekawe, czy teraz mi tak zostanie na zawsze..." pomyślał. - Do zobaczenia, Harry - powiedział Ron i obydwoje opuścili cichą, szpitalną salę. Harry został sam i mógł spokojnie przeczytać artykuł. To było coś, co go naprawdę zainteresowało. Zabrał się z zaciekawieniem za tekst. W miarę jak czytał, narastał w nim gniew i zarazem jakaś pusta wesołość. To, co zostało powiedziane w artykule, brzmiało dla niego jak jawna kpina. Sam tytuł doprowadzał do białej gorączki. Pod nagłówkiem tłustymi literami zapisana była wypowiedź nie kogo innego, jak Percy'ego Weasleya. "Pan Nott był nobliwym i szacownym członkiem naszej społeczności. Nie pozwolimy więcej na takie barbarzyństwo. Nie ma żadnych wątpliwości, co do tego, że morderstwa dopuścił się wampir - żaden człowiek nie potrafiłby dokonać czegoś takiego. Faktem jest też, że wampir ów dokonał niepełnej, kontrolowanej przemiany - inaczej ciało denata byłoby tak zmasakrowane, że nie dałoby się go rozpoznać. Świadczy to o tym, że morderstwo było zaplanowane i dokonane z zimną krwią" "A nie pomyślałeś, kutasie, że ktoś mógł mieć motyw?" - pomyślał z irytacją Harry. Oto dowód na to, że należy cofnąć Dekret O Ochronie Wampirów. Te niezrównoważone zwierzęta zagrażają każdemu z nas! Dzisiaj Salomon Nott, jutro może to być sam Minister Magii. Istota która dokonała tego haniebnego czynu zostanie pochwycona i skazana na śmierć przez ścięcie toporem o srebrnym ostrzu. Nie będzie litości! Skoro ginie tak dobry, szlachetny człowiek, znany ze swych hojnych datków na szczytne cele Ministerstwa, jak wywodzący się ze starożytnego rodu Salomon Nott, trzeba zdusić to bestialstwo w zarodku. Harry nie mógł uwierzyć w to co czytał: "niezrównoważone zwierzęta", gdyby tak było, to ciągle słyszałoby się o jakichś mordach. "Jemu się już całkowicie we łbie poprzestawiało, myśli tylko o tej swojej politycznej karierze" - pomyślał Harry o Percym. Chłopak był wstrząśnięty jawną ignorancją i zaściankowością myślenia młodego mężczyzny. Był wstrząśnięty, że całkowicie został pominięty fakt przynależności Notta do Śmierciożerców, a podkreślona jego hojność finansowa względem Ministerstwa Magii. Czuł jak mózg mu powoli zaczyna odkształcać pod wpływem przeczytanych informacji. Opisana była też makabryczna śmierć Notta, ale Harry nie potrafił mu ani współczuć, ani się nad nim litować. Poczuł cichą satysfakcję, gdy okazało się, że Salomon Nobliwy Obywatel Nott, został nafaszerowany Eliksirem Czuwania. Potrafił się tylko z tego gorzko cieszyć. Obrzydzeniem napawało go to, jak szybko został osądzony sprawca czynu. Nie było mowy o żadnym uczciwym procesie i przesłuchaniu, ale kilka razy padało w artykule zapewnienie o rychłym pochwyceniu i straceniu zbrodniarza, który w oczach Harry'ego urósł do rangi bohatera. Dla niego nie było żadnej wątpliwości, że ten kto dopuścił się morderstwa, znał zamiłowanie Notta do tortur. Świadczył o tym sposób egzekucji. Bo dla Harry'ego było jasne, że to była egzekucja. Za zwykłe porachunki nie zabija się w ten sposób. Tak się zabija kogoś, kogo chce się ukarać. Artykuł liczył dwie strony, z czego połowę poświęcono na chlubny życiorys Notta i jego zasługi. Wspomniano też, że był Śmierciożercą, ale raz na zawsze „odwrócił się plecami do strony ciemności”. „Strona ciemności – pomyślał rozzłoszczony chłopak – samiście ciemni jak tunel w tyłku.” Najbardziej jednak wstrząsnęły Harrym następujące stwierdzenia: Wszystkie zarejestrowane na terenie Londynu wampiry zostaną poddane przesłuchaniu. Jest ich tylko kilka – w tym jedna kobieta. Wszystkie Instytucje, w których zatrudnione są zarejestrowane wampiry, są zobligowane do wydania ich na czas przesłuchań, które odbędą się na terenie Azkabanu. Przesłuchania podejrzanych zaczną sie od poniedziałku (...) Złoczyńca nie będzie miał prawdopodobnie procesu. Dopuścił się zbyt brutalnej zbrodnii. Harry'ego zatkało. Wiedział jedno, że gdyby Ministerstwo nie było skorumpowane, ten kto zabił Notta, mógłby liczyć na uczciwy proces. I ten teren Azkabanu... A jeżeli wycofają ten dekret, to co stanie się z wilkołakami, które żadnym dekretem nie są chronione i z wszystkimi innymi istotami magicznymi i mieszańcami? Chłopcu momentalnie przyszli na myśl Lupin i Hagrid. „Ktoś zlikwidował niebezpiecznego sadystę, a oni mają pretekst do czystki. I nikt nie będzie się teraz zajmował Voldemortem. Chore...” – myślał przerażony Harry. Miało to jedno pozytywną stronę. Zielonooki, wyczulony na sprawiedliwość społeczną Gryfon nie myślał już o samobójstwie, ale o cyrku, jaki mial się zacząć w poniedziałek, czyli za cztery dni. *** Severus nie poszedł na kolację. Jakoś mu się jeść nie chciało. Wszyscy wokół niego pomykali z "Prorokiem Codziennym" pod pachami, a członkowie grona nauczycielskiego łypali na niego niepewnie. To nie poprawiało nastroju mistrza eliksirów. "Przeczytam ten artykuł. Będę na topie - pomyślał. - A poza tym, to przecież opis mojego wyczynu. Najpierw jednak udał się do skrzydła szpitalnego. W kieszeni miał dwie fiolki o których zapomniał. Potter jadł... a raczej pałaszował rosół z kury i ogólnie wyglądał, jakoś za dobrze. Snape pomyślał w pierwszej chwili, że Potter postanowił nie kończyć ze sobą, tylko po to by zrobić mu na złość, ale szybko zrozumiał absurdalność tego przypuszczenia. Postawił fiolki na stole i wtedy TO ujrzał. Obok Pottera leżał Prorok. - Mogę go na chwilę przywłaszczyć, Potter? - wyciągnął wiedziony nagłym impulsem rękę w stronę gazety. - Oczywiście. Tylko proszę go nie drzeć. Chcę jeszcze raz przeczytać tą durną wypowiedź Percy'ego. Severus popatrzył na Harry'ego przenikliwie. - Czytałeś to już? - zapytał. - Tak, sir. Radzę uzbroić się w cierpliwość. Snape usiadł w nogach łóżka i pogrążył się w lekturze. Z miejsca dostał apopleksji. - Żesz kur**! Niech ja go tylko spotkam! - wyrwało mu się. - Nie słyszałeś tego Potter - wysyczał groźnie patrząc na Harry'ego. - A co niby miałbym słyszeć? - spytał nad wyraz grzecznie chłopak. Po minucie dał się słyszeć pogardliwy rechot Severusa. - Dobre! - powiedział - Napisali, że przeznaczył na Ministerstwo więcej kasy, niż Lucjusz Malfoy, czy Albus Dumbledore. Ale nawet słowem nie wspomnieli, że Dyrektor Hogwartu przeznacza krocie na sierocińce, także te mugolskie. Żałosne, żałosne. Chore i żałosne. Harry'ego zatkało. Nie wiedział o filantropijnej działalności Dumbledore'a Weszła Pomponia i chłopiec poprosił o dokładkę. Pani Pomfrey poszła do kuchni, ale zanim to zrobiła obrzuciła niechętnym spojrzeniem Severusa. Harry wydawał się nim jednak nie przejmować. - No proszę - powiedział Snape skończywszy czytać - Rita Skeeter. A swoją drogą, gdzie ona się wcześniej podziewała? Harry uznał za stosowne, powód nieobecności dziennikarki, pominąć milczeniem. - Nie wstrząsnęło to tobą, Potter? - spytał po krótkiej chwili Sev. - Głupota Ministerstwa, wszechobecna korupcja, kretynizm Percy'ego i bezwstydność Skeeter? Owszem, wstrząsnęło - odrzekł rzeczowo i na temat. - Generalnie Potter, wiesz że nie o to pytałem. - Jak dla mnie, sir - powiedział chłopak spokojnie - to nie wymyślono jeszcze takiej kary na jaką zasłużył ten skur..., znaczy drań. Wkroczyła Pomfrey z druga miską rosołu. - Smacznego, Potter - powiedziała. - Dziękuję. Pomponia spojrzała niepewnie na Severusa, ale wszystko wydało się jej w jak najlepszym porządku i poszła na zaplecze. - Powiedz mi, Potter - zapytał łagodnie, zajętego rosołem chłopca, Snape - co słyszałeś z mojej rozmowy z Profesorem Dumbledorem? Harry się zakrztusił i miał już skłamać, że absolutnie nic, ale Severus go ubiegł. - Nie otwieraj ust po to by łgać mi w żywe oczy. Doskonale wiem, że słyszałeś każde słowo. Taka już twoja uroda, Potter. Nauczyciel westchnął z politowaniem. - Ale będzie cyrk - powiedział refleksyjnie mistrz eliksirów. - Dopiero się zacznie. Niech lepiej Albus zaproponuje Lupinowi pobyt w Hogwarcie, bo wilkołaki pójdą na odstrzał jako pierwsze. Szczerze współczuję Weasleyom takiej latorośli. - On się wyparł rodziców, sir - Harry z radością podchwycił inny temat niż kwestia jego podsłuchiwania. - Jakoś się nie dziwię. Severus spojrzał Harry'emu głęboko w oczy. - Ty, Potter - powiedział łagodnie - kiedyś przez tą swoją ciekawość, kopniesz w kalendarz, jak przysłowiowy kot.* - Ja wcale nie chciałem podsłuchiwać, tak jakoś wyszło - Harry wiedział, że nie brzmi to przekonywująco, ale nic innego nie miał na własną obronę. - Tobie zawsze coś wychodzi, tylko nie to co potrzeba, Potter. Zresztą, przekonamy się jutro na eliksirach - orzekł chłodno Severus. "Jakżeby inaczej" - pomyślał z przekąsem Harry. *My mówimy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Anglicy mają przysłowie Curiosity killed the cat – Ciekawość zabiła kota. *** Punktualnie o 19:30 Severus przybył pod drzwi gabinetu Dyrektora. Zapukał. - Proszę - dobiegł go stłumiony głos. Mistrz eliksirów wszedł do środka. - Dobry wieczór Dyrektorze. - Dobry wieczór, Severusie. - Mam pytanie - Jestem tu oficjalnie, czy prywatnie, panie Dyrektorze? - Po części tak i tak - głos Dumbledore'a był łagodny i chłodny. - Usiądź Severusie, to trochę zajmie. - Byle nie za długo, bo za pół godziny do mojego gabinetu przychodzi Draco. Ma szlaban. - Zostaniesz tu tyle czasu Severusie, ile będzie konieczne. Uczeń może poczekać. Snape popatrzył przenikliwie na Dumbledore'a. - Widzę, że to coś poważnego. - Przecież mówiłem. - W takim razie, słucham Albusie. Dyrektor westchnął ciężko. Poczuł się stary i zmęczony. Poczuł, że sytuacja go przerasta. - Powiem wprost. Rozpętałeś piekło, Severusie. Rozpętałeś piekło na ziemi i podpisałeś na siebie wyrok. - Nie boję się ani piekła, ani śmierci, ale i tak nie wiem o czym mówisz Albusie. - Czytałeś ten artykuł w "Proroku Codziennym"? - Czytałem. Nott zdechł, tak jak na to zasługiwał a Ministerstwo rozpacza rzewnymi łzami po hojnej, dojnej krowie. A że rozpęta się przy okazji piekło... To i tak była tylko kwestia czasu. Przecież nowy Wiceminister, który przyjmuje rządy wraz z Knotem już od niedzieli, nie spocznie, aż nie wytępi wszystkich "odmieńców". Szczerze powiedziawszy, Percy Weasley ma szansę stać się niezłą konkurencją dla Zagadkowego Toma.* Nadal jednak nie wiem, o co ci chodzi Albusie. Dumbledore walnął pięścią w stół. - Nie wiesz o co mi chodzi? Zabił go wampir! Zabił go wampir, który go znał osobiście, bo bez problemu wszedł do jego domu. Poza tym to była egzekucja, Severusie, a mało kto wiedział o sadystycznych zapędach Notta, aby mógł dokonać egzekucji. - Równie dobrze mogła być to egzekucja polityczna. Wyobraź sobie, że on miał wrogów Albusie. - Egzekucja polityczna nie wygląda w ten sposób, bo jest eliminacją, a nie egzekucją, o czym doskonale wiesz. - Nadal nie wiem do czego pan zmierza Dyrektorze. - Severus postanowił grać na zwłokę. Był poirytowany. - Nie wiesz do czego zmierzam?! Na miłość boską! Ilu wampirów znało Notta osobiście, ilu znało jego zamiłowanie do sadyzmu i ilu było świadkami tortur dziesięcioletniej dziewczynki, którym obraz skatowanego Pottera dobitnie o tym przypomniał? No ilu Severusie? Bo mi się wydaje, że tylko jeden, i to ten, który siedzi teraz naprzeciwko mnie. - Ha. W końcu otwarte karty panie dyrektorze. - Wiesz, co teraz będzie? - Armageddon. Chyba, że ktoś przemówi tym dupkom w Ministerstwie do rozsądku i uświadomi, że głównym celem eksterminacji powinien być Lord Voldemort i jego najzagorzalsi zwolennicy. - I kto twoim zdaniem miałby to zrobić. Ja? Ja już nie mam siły walczyć z ludzką głupotą Severusie, już chwilami mam dość. - To może Potter? W końcu jest bohaterem. - Uważasz to za zabawne? - Nie, uważam to za tragiczne. Nie przejmuj się. Sam się udam z rana w poniedziałek do Ministra i przyznam się do morderstwa Notta. Wiem, że nie będę miał uczciwego procesu, ale szczerze powiedziawszy mi to zwisa. - Nie możesz tego zrobić Severusie. Za bardzo potrzebuje cię Zakon. - Przestań mi tu pieprzyć poprawnie polityczne bzdury! - żachnął się Snape - Wiesz co będzie jak tego nie zrobię? Tysiąckrotny Armageddon, a tak może sprawa z czystkami przycichnie. Nawarzyłem sobie piwa, to je wypiję. - Wiesz, że to nic nie da, że Percy Weasley nie popuści. Taką już ma naturę. A Voldemort wykorzysta zamieszanie. Bardziej przydasz się żywy. Severus schował twarz w dłoniach. - Mogę zapalić? - zapytał. - Pal. Mistrz eliksirów wyciągnął paczkę papierosów, zapalił jednego i mocno się zaciągnął. - To co? Mam siedzieć cicho i pozwolić ci ochronić mój tyłek, kosztem kogoś niewinnego, albo kosztem korupcji? - spytał po kolejnym z rzędu machu. - Pojęcia nie mam, co teraz robić. Weasley to fanatyk i ma wielu zwolenników, i poprą go Śmierciożercy. Nie z miłości do Notta, ale żeby odwrócić uwagę od własnych działań. Nie mogłeś siedzieć spokojnie na tyłku? - Siedziałem na tyłu siedemnaście lat. Bóg jeden wie ile on w tym czasie dzieci skrzywdził, Albusie. Nie rozumiesz? - Rozumiem, Severusie, rozumiem. Ale czasami warto przeczekać. - I ryzykować? Wiesz, co on by zrobił za dwa, trzy tygodnie z taką Granger i jej rodzicami Albusie? Zmiłuj się człowieku i nie pierdziel mi tu o siedzeniu na tyłku i ryzykowaniu życia niewinnych ludzi, błagam. - Wkurzony Sev zgrabnie zgasił peta w wyczarowanej przez gospodarza popielniczce. Dumbledore popatrzył zmęczonym wzrokiem na Snape'a. - Będzie trzeba znaleźć jakiś wyjście z sytuacji. Nie leź mi tylko w poniedziałek do Ministerstwa. Utracę jednego z najlepszych ludzi i przyjaciół, a nic w zamian nie zyskam ani ja, ani reszta czarodziejów. Może da się jeszcze przemówić do rozsądku Percy'emu. - Nie licz na to. - Dlaczego? - Oczy Dyrektora wyrażały bezbrzeżne zdumienie. - Od dawna to podejrzewałem patrząc na Molly i Artura, a Potter potwierdził moje przypuszczenia w skrzydle szpitalnym. On się wyrzekł w imię kariery politycznej własnych rodziców Albusie. Myślisz, że posłucha głosu rozsądku? Dumbledore wyglądał na załamanego, ale po chwili zabłysły w jego oczach przebiegłe ogniki. - Daj mi pomyśleć do niedzieli. Chyba wiem jak sobie z tym poradzić, a przynajmniej załagodzić sytuację. - Korupcja? - Miejmy nadzieję, że nie. - Jeżeli będziesz potrzebował galeonów, wiesz, że możesz na mnie liczyć. Osobiście jednak wolałbym iść i się przyznać. - Ale tego nie zrobisz. -Nie. Nie zrobię tego bo mi tak każesz. Jak zwykle. Pewnie lizałbym Potterowi buty gdybyś mi kazał to zrobić. Jestem lojalny jak pies. - W głosie Severusa brzmiał sarkazm i silna ironia. - Nie zrobisz tego, bo cię o to proszę.- Łagodnie odpowiedział Albus. - I tak przyjdą po mnie w poniedziałek. Zabiorą mnie na przesłuchanie.- Nie dawał za wygraną mistrz eliksirów. - O to niech cię głowa nie boli. - Czy to już wszystko panie dyrektorze? - zapytał Snape. - Tak - odrzekł Albus. Severus wstał i skierował się do wyjścia. - W takim razie żegnam Albusie - powiedział już przy drzwiach. - Ale zanim odejdziesz, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.- Starszy mężczyzna spojrzał mu głęboko w oczy. - Słucham - grzecznie powiedział podwładny do swojego niekwestionowanego szefa. Dyrektor popatrzył uważnie na jednego z najważniejszych członków Zakonu. Splótł palce i oparł na nich w zamyśleniu głowę. - Powiedz mi Severusie, czy masz chociaż nikłe wyrzuty sumienia po tym co mu zrobiłeś? - Mam i one wcale nie są nikłe - Albus wyglądał na zaskoczonego, bo profesor mówił całkiem poważnie. - Mam wyrzuty sumienia dyrektorze - na twarzy Severusa pojawił się gorzki uśmiech. – Mam cholerne wyrzuty sumienia, bo zakatrupiłem go o prawie osiemnaście lat za późno. Snape wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Dumbledore jeszcze długo siedział zamyślony przy swoim biurku, skubiąc długą białą brodę i zastanawiając się nad ostatnimi słowami swojego gościa. *Riddle – ang. zagadka. *** Severus przyszedł do swojego gabinetu Zapalił papierosa i zamyślił się nad zdarzeniami z ostatnich dni. Sytuacja była trudna i ze wszech miar delikatna. Gdyby Lucjusz Malfoy nie siedział w więzieniu, mógłby do niego napisać. To wpływowy człowiek i coś by wykombinował. Mimo wszystko Snape postanowił, że od razu po szlabanie Dracona napisze list do Lucjusza, by ten wiedział o wszystkim z pierwszej ręki. Poza tym, ze swoją myślącą głową i nie mniej myślącą żoną, która była dużo cwańsza i mądrzejsza, a także miała większy wpływ na despotycznego męża, niż niektórym się wydawało, mógłby nawet w więzieniu do czegoś się przydać. Do Narcyzy także postanowił napisać, ale zupełnie inny list. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. - Proszę wejść - rzucił mistrz eliksirów przygaszając papierosa w gustownej popielniczce o kształcie zwiniętego węża. Wąż był zielony, miał piękne oczy zrobione z bursztynu i srebrny szlaczek, biegnący wdłóż smukłego ciała. Tą popielniczkę, kupił Severus na jakiejś mugolskiej wyprzedaży. Bardzo ją lubił, jeżeli nawet nie kochał. *** Był wtedy na przedmieściach Londynu. Było upalne lato. Lipiec 1990 roku. Sev przechadzał się między straganami obserwując mugoli. Tak naprawdę z biegiem lat nauczył się akceptować ten "gorszy gatunek" ludzi (jak on sam by był człowiekiem, zabawne), a nawet czuł do nich pewien rodzaj sympatii. Trochę im nawet zazdrościł ich beztroski i błogosławionej niewiedzy o niektórych sprawach. W pewnym momencie dojrzał tą popielniczkę na jednym z kramów. Były tam w przeważającej części bardzo gustowne bibeloty, nie takie badziewia jak u innych sprzedawców Wyrzeźbiony w jaspisie wąż zdawał się mrużyć swoje bursztynowe oczy i mrugać zachęcająco do Severusa. Mistrz eliksirów podszedł do straganu i zważył piękną popielniczkę w dłoniach. "Barwy Slytherinu – pomyślał - aż się prosi, żeby go kupić." - Czym mogę panu służyć? - spytała młoda kobieta o popielatych włosach i epatującym wyższością uśmiechu, żywcem wyjętym z magazynu mody "Damulka" pomyślał z niesmakiem Sev, ale szybko się przekonał, że pozory mogą mylić. Gdy spojrzał jej w oczy, w nich także dostrzegł uśmiech, ewidentnie świadcząc o tym, że nie jest płytką, zarozumiałą pannicą. - Ile pani chce za tą jaspisową popielniczkę? - zapytał jak najbardziej obojętnym tonem. - 200 funtów. Severus uniósł brwi. - Nie za dużo? Nawet z tymi bursztynami nie jest warta więcej niż 75 funtów. - Owszem jest - kobieta uśmiechnęła się szerzej. - Może mi pani to udowodnić? - zapytał Severus. Był zdeterminowany, żeby mieć tą popielniczkę. - Po pierwsze, jest ręcznie rzeźbiona i ozdabiana - powiedziała spokojnie sprzedawczyni. Po drugie - dodała tajemniczym głosem - ale nie wiem, czy zechce pan ją kupić jak to powiem - zawahała się nagle. - A o co chodzi? - zapytał Severus - W głosie kobiety było coś, co wzbudziło zaciekawienie mistrza eliksirów. Wiedział jedno: musi mieć u siebie na biurku tego jaspisowego węża, ale w kieszeni miał tylko 250 funtów, a chciał zaliczyć jeszcze dobre zimne piwo (dużo dobrego piwa) w jednej z lepszych, mugolskiej knajp.. Dziewczyna dmuchnęła z irytacją, na lezące w oczy włosy i odgarnęła je na kark. Było tak gorąco, że Severus czuł jak jedwabna, czarna koszula z krótkim rękawem, klei się do niego w strugach potu. Sprawy nie ułatwiały też czarne, raczej dopasowane dżinsy, zwłaszcza, że przez nie wiele kobiet z zaciekawieniem oglądało pewną cześć jego ciała - i to nie tylko z tyłu - a niektóre uśmiechały się przy tym bezwstydnie, co raczej nie sprzyjało ochłodzeniu atmosfery. - Ta popielniczka należała do osobistego wróżbity Hitlera i podobno jest obłożona klątwą. Severusa naprawdę to zaciekawiło. - Wiedział pan o tym, że Hitler miał swojego wróżbitę? - Oczywiście. O tym akurat wie wielu ludzi.. Płowowłosa piękność o jasnozielonych oczach uśmiechnęła się szeroko, a później wypaliła. - Tak, ale nikt prawie nie wie o tym, że miał jeszcze jednego wróżbitę. Anglika, zupełnie niezależnego od tamtego w Niemczech. Rzeczywiście, Severus nie wiedział. Co prawda słyszał kiedyś jakieś plotki, ale to były tylko plotki. - Mam mówić dalej? - zapytała. - Tak, to ciekawa historia - powiedział szczerze czarnowłosy, czarnooki i na czarno ubrany mężczyzna, z ciekawym bladym tatuażem na lewym przedramieniu. Wizerunku dopełniały szkła przeciwsłoneczne - oparte teraz nad czołem. Mistrz nie wiedział, że wygląda dosyć pociągająco, co tylko dodawało mu uroku. "Intrygujący typ" - pomyślała dziewczyna. - Angielski wróżbita nazywał się Nicholas Black - Severus drgnął na dźwięk tego nazwiska - i twierdził, że jest wykwalifikowanym czarodziejem. "Nie wątpię, że nim był" - pomyślał Sev. - Ta popielniczka - ciągnęła dziewczyna, - została wykonana na zamówienie. To unikat. Jest taka tylko jedna, jedyna na świecie. - Teraz rozumiem jej cenę. - Wierzy mi pan? - spytała dziewczyna - poprzedni klient zarzucił mi, że wciskam mu kit. - Ależ ja wiem, że pani nie kłamie - szczerze odrzekł mężczyzna. Jest pani uczciwą osobą. To widać. Kobieta uśmiechnęła się promiennie. - Skoro pan mi wierzy, to opowiem panu w nagrodę o rzekomej klątwie, a pan dopiero wtedy zdecyduje się czy ją kupić, czy nie i... spuszczę panu cenę do 175 funtów. - Nie mogła się powstrzymać. Ten facet mimo, że na początku ją zirytował był w nietuzinkowy sposób sympatyczny, a jednocześnie sprawiał wrażenie kogoś, kto wiele w życiu wycierpiał. - Zamieniam się w słuch - Severus zdobył się na blady uśmiech. - Zapewne wie pan, że niemiecki wróżbita przepowiedział Hitlerowi klęskę i został za to otruty przez jego ludzi. Severus skinął głową. - Anglik, zupełnie niezależnie od wróżbity niemieckiego, także przepowiedział Hitlerowi fiasko. On jednakże, przepowiedział mu też, że popełni samobójstwo. Adolf Hitler tak się wściekł, że nakazał Nicholasowi, aby to on samobójstwo popełnił, a ponieważ Black zauważył swój błąd i pożałował, że jest na usługach niebezpiecznego psychopaty z ulgą przyjął takie rozwiązanie. - A klątwa? - Spytał zaciekawiony Severus. Kobieta westchnęła cicho - Sama nie wiem, czy to bujda na resorach, czy nie, faktem jest, że wszyscy dotychczasowi właściciele tego cudeńka mieli cholernego pecha... - Pierwszym posiadaczem, był jakiś nawiedzony kolekcjoner, który za grube pieniądze wykupił ją z jednego z muzeów poświęconych Hitleryzmowi. W 1955 roku, jego żona i dwie córki zginęły w wypadku samochodowym. Facet nie zdzierżył i się powiesił. Cudeńko znowu trafiło do muzeum, ale nie na długo bo zostało skradzione. Nie wiadomo przez kogo, muzeum jednak zbytnio się tą stratą nie przejęło, poza jednym z kustoszy, który odnalazł popielniczkę w roku 1963 u jakiejś babinki w Glasgow. Twierdziła ona, że jaj poprzedni właściciel - sąsiad z naprzeciwka - utopił się dwa lata wcześniej we własnej wannie. Staruszce jednakże nic się nie stało. Kustosz zabrał cudo do domu i w 1970 roku, zmarł na zawał serca z powodu bankructwa i notorycznych zdrad żony - ponoć nakrył ją w łóżku z facetem, w dniu w którym wylali go z pracy. Popielniczka była przez dziesięć lat u wdowy i nic. Ale kiedy kobieta podarowała na 18. urodziny tą cholerę synowi... W 1985 roku jakiś psychopata wykończył jego młodziutką żonę. Zgwałcił ją i bestialsko zamordował. Facet trafił do psychiatryka.. Po tamtym wydarzeniu... cóż, nie wiem co się z nią działo. Dostałam ją kilka dni temu od starszej pani, która nie chciała mówić skąd ją ma, chociaż jej historię do 1985 roku z radością mi opowiedziała. Nie chce też za nią pieniędzy, ale i tak odpalę jaj 100 funtów. Wygląda na to, że klątwa o ile istnieje dotyka tylko mężczyzn... No i jak zdecydował się pan? – przez chwilę przestraszyła się, że odstraszyła potencjalnego klinenta, ale mile się zawiodła. - Biorę ją - stwierdził rzeczowo Snape - jest ładna, stylowa i całkowicie w moim guście. Tą całą klątwę pewnie da się racjonalnie wytłumaczyć zwykłym zbiegiem okoliczności, ale jeżeli nie, cóż - spotka mnie za parę lat coś strasznego. - Osobiście w to nie wierzę, bo wtedy za nic nie sprzedałabym jej żadnemu mężczyźnie. – Dziewczyna popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Severus uśmiechnął się do niej i wręczył dwieście funtów. Odchodził już gdy kobieta krzyknęła: - Pana reszta. - Niech się pani nie wygłupia. - To kwestia honorowa, nie mogę wziąć dwustu funtów - powiedziała i wręczyła mu 25 funciaków reszty. - Rozumiem i dziękuję. - Mam nadzieję, że ta bursztynowooka szelma nie przyniesie panu pecha. - Ja sam jestem jednym, wielkim pechem. Poza tym, jak pani zapewne wie, złego licho nie bierze. - Severus uśmiechnął się ironicznie i odszedł w swoją stronę. *** "No i w końcu, klątwa spadła także na mnie" - pomyślał z gorzkim rozbawieniem Severus. Oczywiście wiedział, że klątwa to jawna bzdura. Czy miałby jaspisowego węża czy nie, zrobiłby to, co zrobił i koniec. Prawdą było jedynie ciekawe pochodzenie popielniczki Mistrz eliksirów popatrzył na Draco Malfoya. - Dobry wieczór sir - powiedział chłopak. - Dobry wieczór - Severus wstał - Idziemy. Zaprowadził Dracona do pracowni, gdzie wręczył mu cały kocioł żab rogatych, które kazał mu poporcjować do specjalnych słoików. Draco nie był zachwycony, ale nie powiedział ani słowa skargi. Profesor zasiadł za biurkiem i zaczął sprawdzać wypracowania piątoklasistów, które miał rozdać ocenione, następnego dnia. *** Draco Malfoy uporał się z rogatymi żabami w trzy godziny. Mistrz eliksirów skończył niewiele wcześniej sprawdzać wypracowania, które jak zwykle były w 50% żałosnymi wypocinami. Gdy Severus dotarł do swojej prywatnej kwatery, zabrał się za pisanie szczerego listu do Lucjusza, w którym przyznał, że od lat jest lojalny wobec Dumbledore'a i że to on zabił Notta - i dlaczego to zrobił. W liście prosił Malfoya o zachowanie dyskrecji i o jakieś rady, co do zaistniałej sytuacji. Doradził też Lucjuszowi, aby zmienił strony i został szpiegiem Ddumbledore'a kiedy wyjdzie z Azkabanu. Oczywiście nie namawiał go natarczywie, ale przedstawił sporo całkiem sensownych argumentów, które skłaniały do przyjęcia takiej opcji. Zaznaczył, aby stary przyjaciel odpisał mu na tym samym pergaminie, od razu jak przeczyta list, który był długi i bardzo szczery i Severus liczył na wzajemność w tym względzie. Napisał też do Narcyzy. Była to prośba o spotkanie incognito w jakiejś mugolskiej knajpie. Dokładne miejsce i godzinę pozostawił do wyznaczenia jej. Wziął korespondencję i udał się do sowiarni Do pani Malfoy wysłał zwykłą płomykówkę, ale do Lucjusza... Severus udał się na samo koniec sowiarni. Przyłożył lewą dłoń do ściany i wyszeptał, zmieniane co tydzień, hasło: - Ester Novum. Ściana rozstąpiła się przed nim posłusznie. W ogromnym pomieszczeniu siedział na grubej żerdzi słusznych rozmiarów, czarny jak noc orzeł królewski. Ptak głośno kraknął na widok swojego pana. Liczył na kilkudniowy wypad, na wolną przestrzeń. Kiedy zobaczył pergamin, zrzedła mu mina i ostentacyjnie wrócił do czyszczenia piór. - Prometeuszu - zwrócił się do ptaszyska Snape - zaniesiesz ten list do Lucjusza Malfoya. Do Azkabanu. - Ptak żachnął się zanim Severus skończył mówić. - Jak przyniesiesz odpowiedź wypuszczę cię na kilka dni - łagodnie przemówił mężczyzna. Prometeusz spojrzał na swojego pana wielkimi ciemnogranatowymi oczami. "Akurat" - mówił jego wzrok. - Obiecuję - mistrzunio podrapał orła po głowie, co ten przyjął leniwym zmrużeniem oczu. Niechby jednak ktoś inny spróbował takiej poufałości... - To bardzo ważny list - mówił Severus gładząc grzbiet ptaka, który przyglądał mu się teraz uważnie i równie uważnie słuchał jego słów. - W żadnym wypadku nie może wpaść w niepowołane ręce. Rzucę na ciebie i na ten pergamin specjalny czar. Będziesz niewidzialny dla wszystkich poza adresatem i oczywiście mną. Ale bądź ostrożny, bo każde zaklęcie maskujące i ochronne można złamać, Prometeuszu - ptaszysko kiwnęło głową, przytakując. - Będziesz mógł sobie bez wysiłku upolować jakąś mysz, albo królika, uważaj tylko, by nie zniszczyć pergaminu - Severus delikatnie ale skutecznie przywiązał rulon do posłusznie wyciągniętej nóżki ( a raczej nogi) orła. - Relashio personarum intrata - powiedział kierując w orła różdżką, a następnie wypuścił ptaka na otwartą przestrzeń. Prometeusz zaskrzeczał triumfalnie i rozłożył czarne skrzydła niknąc w mroku nocy. "Jeszcze może się ta maskarada odwrócić na lewą stronę. Wszystko zależy od rozsądnej decyzji Lucjusza, roztropności Narcyzy i skutecznej strategii Dumbledore'a" - pomyślał z nikłą nadzieją Postrach Hogwarckich Matołów. *** ****** Ten post był edytowany przez em: 30.04.2008 17:18 -------------------- "KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II] |
Kitiara |
05.01.2005 15:24
Post
#2
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 173 Dołączył: 08.12.2004 Płeć: jedyny w swoim rodzaju |
Patrzeć wilkiem, patrzeć jak spod
byka, jak najbardziej droga Cat, ale patrzeć bykiemtożie:]
Raistlin, co ty taki nieuświadomiony?! Bez skojarzeń proszę. Kit w baaaaaardzo dobrym chumorku:] PS: PART - grube płótno konopne lub lniane; taśma pleciona ze szpagatu, używana na szleje i inne wyroby rymarskie. Part (muz.) - termin oznaczający część utworu śpiewaną przez danego śpiewaka, np. w operze lub musicalu. Part (reg. kaszubskie) - część połowu przypadająca na każdego z rybaków. Podane za Słownikiem języka polskiego, pod redakcją Witolda Doroszewskiego. Proponuję używanie słowa "część", "odcinek", itp... Ktoś już gdzieś na ten temat pisał, między innymi Toroy, ja tylko przypominam. Piątek, 16.11.1996 Harry’ego obudziły silne mdłości. Znowu miał koszmarny sen, w którym Nott używał żelaznego haka. Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać, starając się odsunąć od siebie myśli dotyczące pobytu w sali tortur „nobliwego obywatela” społeczności brytyjskich czarodziejów. Harry niepewnie przejechał palcami po bliźnie na prawym boku. Skrzywił się lekko czując pod palcami delikatne wybrzuszenie. Zagryzł dolną wargę i spróbował przesunąć opuszkami palców po bliźnie jeszcze raz, bez obezwładniającego uczucia obrzydzenia. „To moje ciało” – powtarzał sobie w duchu, błądząc palcami po „uroczej” pamiątce. Blizna była ledwie wyczuwalna i bardzo blada. Chłopak dowiedział się, że może całkowicie się jej pozbyć, zwłaszcza jeżeli jeszcze troszeczkę urośnie. Rana po haku była jednak na tyle głęboka, że nie dała się zaleczyć całkowicie żadnymi eliksirami, ani medycznymi zaklęciami, dlatego musiał męczyć się ze szramą, która przypominała mu najgorszy okres w życiu. „Nie chcę być emocjonalnym kaleką” – pomyślał z żalem, zdając sobie sprawę, że teraz musi ciężko nad sobą pracować by odzyskać równowagę psychiczną i wiedział, że przede wszystkim musi CHCIEĆ pogodzić się z tym, co go spotkało, i chcieć żyć dalej jak normalny człowiek. Musi bardzo chcieć. Na początku zbytnio mu na tym nie zależało, ale od momentu spotkania z Blaise w bibliotece zaczął naprawdę zastanawiać się nad sensem życia, zaczął pragnąć normalności. Może dlatego, że Zabini nie patrzyła na niego jak na poszkodowanego, na ofiarę, ale jak na człowieka. Harry westchnął głęboko. Było jeszcze ciemno, więc zacisnął mocno powieki i spróbował zasnąć ponownie. ****** Hermiona obudziła się o siódmej. Czuła się podle bolała ją głowa, bolał ją brzuch, miała stan podgorączkowy. „Chyba jestem chora” – pomyślała i po omacku udała się do łazienki. Dziesięć minut później siedziała na łóżku i łkała z ulgi jak mała dziewczynka. - Nie jestem w ciąży - szeptała sama do siebie. – Nie jestem... ****** Harry patrzył z zaciekawieniem na swoją przyjaciółkę. Hermiona mężnie zmuszała się do zjedzenia drugiej kanapki. Była blada i co chwilę lekko się krzywiła, jakby coś ją bolało, ale nie wyglądała na nieszczęśliwą. - Herm nie wyglądasz najlepiej – powiedział cicho. - Nic ci nie jest? - Wszystko w porządku – odrzekła i uśmiechnęła się lekko. - Na pewno? – zmarszczył brwi i popatrzył prosto w jej ciemne oczy. - Właśnie, bo jesteś taka blada – włączył się do rozmowy Ron. - Och, wszystko w porządku. Bardzo boli mnie brzuch i trochę mnie mdli, ale czuję się świetnie - oznajmiła uśmiechając się jeszcze szerzej. Harry z Ronem wymienili zaciekawione spojrzenia. - Weź i mnie oświeć – cicho powiedział Ronald Weasley. – Albo mi się wydaje, albo jesteś zadowolona z tego, że masz mdłości i boli cię brzuch. - Powiedzmy, że mi z tym dobrze i mi to nie przeszkadza, chociaż jest dokuczliwe – odrzekła i ugryzła następny kęs kanapki. - Nigdy nie zrozumiem kobiet – skomentował Harry. Hermiona w odpowiedzi puściła mu perskie oko, a zielonooki jedynie wzruszył ramionami. Ron natomiast pałaszował jajecznicę, zastanawiając się jednocześnie jak można czuć się szczęśliwym z powodów bólu brzucha i mdłości. Hermiona nie przejmowała się zaciekawionymi spojrzeniami przyjaciół, uśmiechała się tylko pod nosem, a gdy skończyła śniadanie, udała się szybko do pani Pomfrey po eliksir przeciwbólowy. Nie cierpiała miesiączki, ale tym razem była po prostu wniebowzięta faktem, że znienawidzony zwykle okres, w końcu raczył się pojawić. ****** - Cześć, co robisz? – słodki jak miód, kobiecy głos wyrwał Dracona z zamyślenia. Zbliżała się pora kolacji, a chłopak ślęczał nad zadaniem domowym na przyszły tydzień, bo był to jeden z tak zwanych kolosów. - Piszę wypracowanie o Eliksirach Medycznych stosowanych w piątym wieku przed naszą erą na terenie Azji – odrzekł spokojnie, patrząc w bardzo ciemne, niemal czarne, oczy filigranowej brunetki. Nie była to do końca prawda. Starał się oczywiście skupić i napisać to cholerne wypracowanie dla Snape’a, ale nie bardzo mu wychodziło, bo myślał o Granger i jej domniemanej ciąży... - Aha, fajny temat – dziewczyna uśmiechnęła się i usiadła obok niego, wyrywając Malfoya z ponownej sesji zamyślenia. – Obszerny, ciekawy i zaskakujący. Pomóc ci? - Słuchaj Chang, ja naprawdę świetnie sobie radzę – mimo lekkiej irytacji i roztargnienia, starał się być uprzejmy i grzeczny. Uśmiechnął się lekko i popatrzył Cho prosto w oczy. - Jak wolisz... Wiesz zaimponowałeś mi wtedy, kiedy ochrzaniłeś Parkinson za zachowanie wobec Hermiony – oznajmiła jeszcze słodszym niż na początku głosem. - Za to ty mi nie zaimponowałaś brakiem reakcji – odrzekł chłodno. Irytowała go. Niemal wszyscy faceci w szkole oglądali się za nią i marzyli by się z nimi umówiła. Niemal, gdyż Dracona ta cukierkowa, śliczna jak z obrazka dziewczyna, po prostu irytowała. Teraz zaczynała go na dodatek bardzo denerwować. Sam nie potrafił wyjaśnić braku jakiejkolwiek sympatii wobec niej. Po prostu jej nie lubił od początku, a ostatnio stwierdził, że nie lubi jej jeszcze bardziej. - Nie musisz być taki oschły i niemiły – oświadczyła niezrażona, patrząc mu, nieomal wyzywająco, w oczy. - Ja po prostu taki jestem, Chang. Jestem, bo chcę taki być. Zastanawiam się jak przeszło ci przez gardło imię Grangerówny. Niemal cała szkoła wie, że jej nie lubisz, Chang – Draco starał się nie być zbyt lodowaty w obejściu, ale za bardzo mu nie wyszło. Od jego spojrzenia mógłby zatrząść się nawet miś polarny, tylko niestety, nie Cho. - Och, może i na początku jej nie lubiłam. Teraz jest mi całkowicie obojętna. Wiesz, kiedyś spotykałam się z Harrym i głupio pomyślałam, że ona może mu się podobać... A przecież ona jest tak mało atrakcyjna i taka z niej kujonica, że to chyba raczej niemożliwe... Ewentualnie mógłby się nią zainteresować jakiś ślepy i przygłuchy kretyn, nie sądzisz? – uśmiech dziewczyny był jadowicie słodki. - Chang, to co ja sądzę, to moja prywatna sprawa – grzecznie oznajmił Draco, chociaż gdzieś w głębi duszy miał ochotę strzelić ją w tą śliczna buźkę i sprawić, że przestanie się bezczelnie uśmiechać. - Jaki niemiły, pewny siebie i zimny... Cały Draco Malfoy – oświadczyła. – Podobasz mi się, wiesz? Draco miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymał. Był wściekły i rozbawiony jednocześnie. Prawie każdy facet na jego miejscu posikałby się ze szczęścia. Nawet bohaterski Potter przeszedł przez fazę fascynacji Cho Chang. Czasami Draco zastanawiał się czy aby wszystko z nim w porządku, skoro nie leci na „najgorętszą laskę w szkole”. Nigdy jednak nie zastanawiał się nad tym głębiej, ani zbytnio się tym nie przejmował. Tłumaczył sobie, że Cho Chang nie jest w jego typie, ale jego antypatia musiała mieć jakieś głębsze podłoże, które nie do końca sam rozumiał. Ta dziewczyna wyzwalała w nim negatywną energię i go drażniła. - Cały Draco Malfoy – powtórzył chłodnym, obojętnym tonem, kiedy już stłumił w sobie dziką wesołość. – A co ty o mnie wiesz, Chang? – uśmiechnął się ironicznie. – Jedyne co wiesz, to jak zaliczyć kolejnego faceta Dlaczego nie zwrócisz uwagi na kogoś, kto się tobą interesuje, albo się za tobą ugania? Sam znam paru takich. Dlaczego podoba ci się ktoś, kto jest zimny, pewny siebie i przy tym niemiły, co? – zadrwił. - Bo to jest dużo bardziej ekscytujące – odrzekła i położyła dłoń na jego kolanie. Draco uśmiechnął się do niej, a jego uśmiech był fałszywie słodki i zimny. - Wybacz Chang, ale mnie osobiście to nie ekscytuje – delikatnie, acz stanowczo zsunął dłoń dziewczyny ze swojego kolana. - A to dlaczego? – spytała Cho. Mimo, że wyglądała na niezadowoloną, nadal była arogancka i pewna swoich możliwości, co tylko rozdrażniło go bardziej. Zamknął z trzaskiem książkę, z której korzystał i przepraszająco popatrzył na poirytowaną pannę Pince. Teraz na pewno nie byłby w stanie napisać nic sensownego. - Może to dziwne jak na kogoś, kto jest z Domu Węża – oznajmił lodowatym tonem – ale generalnie, żmijami się nie interesuje, chyba że z punktu widzenia zastosowania ich jako składników do eliksirów. – Nie chciał być przykry, ani złośliwy, Bóg mu świadkiem, że się starał. Musiał jednak powiedzieć coś, bo inaczej strzeliłby Chang po twarzy, a to raczej nie było kulturalne zachowanie. Jej zdziwiona, niemal zaszokowana mina, jedynie go rozbawiła. Nie byłby sobą gdyby wstając od stołu nie dodał: - Tobie też nie radziłbym się interesować tak nietypowymi osobnikami jak ja – uśmiechnął się z jeszcze większą dozą słodyczy i zmrużył oczy. – Wiesz, przykro mi to mówić Chang, ale jako przygłuchy i ślepy kretyn, nie jestem wart twojej drogocennej ekscytacji. Do zobaczenia. – Malfoy odwrócił się na pięcie i wymaszerował z biblioteki. Od bardzo dawna nie czuł się tak zadowolony z siebie. Cho Chang nie mogła uwierzyć, że jakiś mężczyzna raczył jej dać kosza. Była jednak na tyle inteligentna, żeby odpuścić sobie przygłuchego i ślepego kretyna, Draco Malfoya, nawet jeżeli miał mnóstwo galeonów na koncie i był przystojny. Zdawała sobie sprawę, że dla niej jest całkowicie nieosiągalny. ****** Blaise uśmiechnęła się przyjaźnie i usiadła obok orzechowookiej Gryfonki. Było późno, ale z biblioteki jeszcze można było korzystać. - Cześć – powiedziała nieśmiało. – Piszesz wypracowanie z Transmutacji? - Tak – Hermiona uśmiechnęła się w odpowiedzi. Zawsze uważała, że Zabini nie do końca pasuje do Slytherinu. Cicha, spokojna, nigdy nie wyzywała dzieci pochodzenia mugolskiego od szlam. Nie przesiadywała w bibliotece tak często jak Hermiona, ale miała bardzo dobre oceny. - Dobrze się czujesz? – spytała ostrożnie Ślizgonka Wydawało się jej, że pomimo bladości i podkrążonych oczy, Gryfonka jest spokojniejsza niż zwykle i nie wygląda już tak, jakby w każdej chwili mogła się rozpłakać. – Wyglądasz jakoś tak... lepiej niż przez kilka ostatnich dni – posłała jej przy tych słowach przepraszający uśmiech. „Ale się popisałam taktem” – pomyślała od razu z lekkim przekąsem. - A od kiedy się interesujesz moim losem? – spytała po chwili ciszy Hermiona. W jej głosie nie było ani odrobiny sarkazmu, raczej niedowierzenie i lekkie zaciekawienie. Blaise nigdy z nią nie rozmawiała; może poza kilkoma razami w bibliotece na temat wypracowań dla Snape’a, ale były to rozmowy lakoniczne i dotyczyły jedynie zajęć, a teraz temat schodził na rejony życia osobistego. - No, po prostu... Może to głupio wyszło. Ale ostatnio byłaś taka mizerna, przygaszona i wyglądałaś na zdesperowaną. Już dawno zbierałam się na odwagę, żeby z tobą pogadać, a że dziś wyglądasz na nieco mniej przybitą niż zwykle... – odetchnęła głębiej i przełknęła ślinę - ...W końcu zebrałam się w sobie i postanowiłam cię zagadnąć. – Blaise ponownie przełknęła nerwowo ślinę, obawiając się słusznej złości i irytacji ze strony Granger. W końcu nie miała prawa interesować się jej samopoczuciem. – Nie gniewaj się, ja tylko... po prostu chciałam wiedzieć... Oczywiście zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała ze mną rozmawiać. - W porządku. Miałam mały kryzys, ale powoli wracam do siebie – Gryfonka popatrzyła uspokajająco na Zabini. – To bardzo osobiste i więcej ci nie mogę powiedzieć, ale dziękuję za troskę. Twarz Blaise rozpogodziła się nieco i nerwy prawie całkowicie z niej opadły. - Ja po prostu uważam, że jesteś w porządku – oświadczyła. – Inaczej taki wartościowy chłopak jak Harry by się z tobą nie przyjaźnił – wypaliła z rozpędu. Hermiona zmrużyła lekko oczy i popatrzyła na Ślizgonkę z półuśmiechem. „Cholera” – pomyślała Blaise. - Znaczy, chciałam powiedzieć, że on też jest... no, w porządku – Zabini zarumieniła się mocno i odwróciła wzrok. – No i w ogóle, i pewnie ten cały Weasley też jest okey, skoro się z wami zadaje. Hermiona wpatrywała się w Blaise z zaciekawieniem i z coraz bardziej rosnącą sympatią. - Przestań, Zabini – oświadczyła w końcu. – Przecież to, że Harry ci się spodobał, to nic strasznego. Nie musisz się tłumaczyć... I owszem, to wartościowy chłopak, tylko teraz trochę ciężko się do niego w jakikolwiek sposób zbliżyć, bo zbyt wiele przeszedł. Sama coś o tym wiem. - Na pewno – Blais wbiła w Hermionę zatroskany wzrok. – Słuchaj... – zaczęła bardzo niepewnie i oblizała nerwowo wargi. – Ja nie chcę być wścibska, ale domyślam się, że na przesłuchaniu w ministerstwie zaszło coś okropnego – Zabini zauważyła jak Gryfonka blednie i jak mocno zaciska dłoń na gęsim piórze. – Draco nie chce mi o tym nic powiedzieć, chociaż ostatnio się prawie zaprzyjaźniliśmy... - Przestań – syknęła Granger. – Nie mów ani słowa więcej. Nie chcę o tym nawet myśleć – Hermiona spojrzała z bólem i irytacją na Blaise. - Okey, ja tylko... Przepraszam, nie chciałam się urazić, ani sprawić ci przykrości, Hermiono – Zabini wyglądała jak ucieleśnienie szczerej skruchy. - W porządku, po prostu o tym nie wspominaj, dobrze? – Gryfonka wyglądała na bliską załamania nerwowego. - Oczywiście, to na pewno przykre dla ciebie i dla niego. Jestem idiotką, jeszcze raz przepraszam. – Blaise zarumieniła się mocniej niż kilka chwil wcześniej i poczuła pod powiekami piekące łzy. Nie chciała być namolna, a jednak okazała się właśnie taka. Gruboskórna i małostkowa. - Nie zrobiłaś nic złego. Wiem, że nie powiedziałaś tego ze zwykłej chorej ciekawości... Po prostu nie potrafię o tym rozmawiać i nie wiem czy kiedykolwiek będę mogła... – gorycz w słowach Hermiony zasmuciła i przestraszyła Blaise. - Rozumiem i jeszcze raz przepraszam... Cieszę się, że czujesz się trochę lepiej – Zabini posłała Hermionie niepewny uśmiech - Dziękuję – Hermiona popatrzyła na swoją nową koleżankę z zainteresowaniem. – Wiem, że jesteś szczera i masz dobre intencje. Zabini skinęła tylko głową. - Ty też jesteś w porządku, Blaise – oświadczyła Hermiona. Jej orzechowe oczy patrzyły łagodnie i ciepło, i Ślizgonka odetchnęła z ulgą. - Dzięki, Herm... Eee... chyba mogę do ciebie tak mówić? – Blaise patrzyła niepewnie na Grangerównę. - Możesz Blaise, oczywiście... - Pozwolisz, że skorzystam z tej cudownej Księgi transmutacji przez wieki? Jest tylko jeden egzemplarz – Zabini uśmiechnęła się. Tym razem bardzo szczerze i bardzo szeroko. - Nie krępuj się – Hermiona zamoczyła swoje pióro w inkauście i wróciła do skrobania na pergaminie. - Dzięki serdeczne – Blaise rozłożyła pergamin i zabrała się za wykańczanie swojego obszernego wypracowania dla McGonagall. ****** Hermiona wykąpała się w ogromnej wannie Prefektów, Długi, powolny masaż jakuzzi bardzo jej pomógł a zapach olejku z drzewa sandałowego ukoił jej roztrzęsione nerwy, które przez ostatnie dni miała napięte do granic możliwości. - Pani Prefekt Gryffindoru – usłyszała Hermiona po wyjściu z łazienki kobiecy głos. Słodki i łagodny głos. – Witam koleżankę po fachu. Granger spojrzała w ciemne, duże oczy Chang. Krukonka taksowała ją oceniającym wzrokiem i dziewczyna poczuła się nieswojo pod jej spojrzeniem. Cho musiała z niechęcią przyznać przed samą sobą, że Pierwsza Kujonka Hogwartu ma zgrabną figurę i całkiem ładną buzię. Jej atutem były gęste, poskręcane, kasztanowe loki i duże orzechowe, ostatnio wypełnione melancholią, oczy. Zgrabne biodra i pełne, chociaż nie za bardzo obfite piersi, podkreślał obcisły bawełniany podkoszulek i skromne, zabudowane figi w białym kolorze. Hermiona narzucała właśnie bordowy szlafrok na ramiona - Cześć, Cho – odpowiedziała z rezerwą. Chang miała przewieszoną przez ramię czarną, mocno prześwitującą koszulkę i kusy szlafroczek o tym samym kolorze. – Życzę miłej kąpieli – panna Granger nie wykazywała ochoty do konwersacji, co wcale nie zraziło panny Chang. - Masz ostatnio powodzenie – powiedziała niewinnym tonem Prefekt Ravenclawu. Zbyt niewinnym i zbyt cichym. - Słucham? – Hermiona spojrzała na „koleżankę po fachu” z jawnym zdziwieniem, niemal szokiem w orzechowych oczach i zamrugała, zaskoczona, powiekami. - No, podobasz się chłopakom. Fajnym chłopakom – powiedziała słodko się uśmiechając i w taki sposób jakby tłumaczyła coś małemu dziecku. - Wiem, co to znaczy mieć powodzenie. Nie wiem tylko, o co ci chodzi – ostrożnie i bardzo chłodno oświadczyła Hermiona, nieufnie patrząc na Cho. - I jaka skromna – słodycz w głosie Chang mogłaby przyprawić o mdłości i przyprawiła o mdłości pannę Granger. Hermiona czuła, że Cho chce jej powiedzieć coś, co wcale nie będzie miłe, mimo że udawała przyjaźnie nastawioną. - Na przykład... taki Draco Malfoy – Krukonka skromnie spuściła wzrok i mówiła na pozór obojętnym tonem. Hermionę przeszły zimne dreszcze. Instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, żeby uciąć tą bezsensowną rozmowę i iść spać, ale oczywiście nie posłuchała ani instynktu, ani głosu rozsądku. – Wiesz, co powiedział? – ciągnęła Chang niewinnie. - Właściwie to komplement z ust tak ustawionego i tak przystojnego faceta... chociaż niezbyt subtelny, ale wiesz jacy są mężczyźni... – nieznacznie się skrzywiła i przewróciła oczami. - Gadał z jakimś Ślizgonem z siódmej klasy i niechcący usłyszałam... Coś w Hermionie krzyczało głośno, żeby nie słuchała głupot, które wygaduje Chang, ale jej ciekawość i ta przejmująca nieufność do mężczyzn, którą ostatnio nabyła, kazały jej stać i słuchać. - Ale może nie chcesz tego wiedzieć... W końcu mężczyźni są dosyć gruboskórni – w głosie Krukonki zabrzmiała fałszywa troska. Hermiona milczała i Cho uznała to za przyzwolenie. Jej uśmiech stał się słodszy od miodu. Podeszła do drzwi łazienki i otworzyła je na oścież. Jeszcze raz otaksowała obojętnym wzrokiem Hermionę. - Chociaż w sumie... taka dziewczyna jak ty powinna cieszyć się z tego, co powiedział o niej pierwszy łamacz serc niewieścich w tej budzie - powiedziała niezwykle cicho. - Według Malfoya Granger... – Chang zawiesiła efektownie swoją wypowiedź – ...jesteś do przerżnięcia.... cichy i słodki ton głosu Cho wyrył się w świadomości Hermiony jak ślad po ostrym skalpelu. Krukonka odwróciła się i weszła do łazienki z triumfalnym uśmiechem na ustach. Hermionie cała krew odpłynęła z twarzy. Zrobiła się blada jak płótno i musiała mocno oprzeć się o zimną ścianę, do której przytknęła po chwili rozpalone czoło. „To niemożliwe, on by tak nie powiedział” – myślała w gorączce, a po jej policzkach płynęły gorące łzy. Ale przecież wszyscy oni są tacy sami, są jak dzikie zwierzęta – odezwał się w jej głowie znienawidzony, demoniczny i fałszywie miły głos. Odetchnęła głęboko kilka razy i ruszyła na ugiętych nogach do Wieży Gryffindoru. Nie pamiętała jak doszła do siebie, szła po omacku, bo drogę powrotną przysłaniały jej łzy. Rzuciła się na łóżko i wybuchła niepohamowanym, cichym i pełnym goryczy szlochem. ****** Draco czuł się wyprowadzony z równowagi przez Cho Chang. Nigdy wcześniej nie myślał, że ta dziewczyna mogłaby zwrócić uwagę na kogokolwiek ze Slytherinu. Zazwyczaj gdy mijała go na korytarzu miała minę pełną wyższości i pogardy, a on odwdzięczał się jej tym samym z niewymuszonym i naturalnym wdziękiem Ślizgona. Dopiero od momentu, gdy zachował się w sposób nietypowy, Cho rzeczywiście zaczęła na niego inaczej patrzeć, ale Malfoy junior był zbyt zaabsorbowany własnymi problemami, aby to zauważyć. Ciepła woda lejąca się strumieniem na jego nagie ciało wydawała mu się niedostatecznie gorąca, więc ją podkręcił. Teraz miał wyrzuty sumienia, że potraktował Krukonkę zbyt ostro, ale gdy tylko przypomniało mu się, w jaki sposób Chang wyraziła się na temat Hermiony, całe poczucie winy wzięło w łeb i chłopak zaklął cicho pod nosem. Właśnie, Hermiona... Od poprzedniego dnia kiedy zamienił z nią kilka zdań, dając jej eliksir od Snape’a, w ogóle z nią nie rozmawiał. Dzisiaj wydawała mu się spokojniejsza i kilka razy chciał ją zagadnąć, ale przez cały dzień był zabiegany i ciągle coś załatwiał. Ostatnio cały czas był rozkojarzony i zalatany do tego stopnia, że zapomniał nawet o swoich siedemnastych urodzinach. „Jestem dorosły” – pomyślał z przekąsem i znowu puścił nieco gorętszą wodę. Tak naprawdę to nikt nie pamiętał o jego urodzinach poza Millicentą i Blaise, które złożyły mu wieczorem ciche życzenia i poza matką, której list z życzeniami dotarł dopiero w piątek rano wraz z prezentem. Jak zwykle był to piękny i gustowny podarunek. Tym razem Draco dostał od Narcyzy szmaragdowy golf z wełny lequera. Zwierzątka te pokryte były miękką i ciepłą białą wełenką, która miała właściwości antyalergiczne. Były małe, ruchliwe, a gdy się je ogoliło, na nowo porastały gęstym puchem w ciągu jednej doby. Zostały wyhodowane przez mago-hodowców i swetry wyprodukowane z ich wełny robiły furorę na czarodziejskim rynku... Tak, Narcyza Malfoy zawsze odznaczała się niezwykle dobrym gustem. Draco westchnął ponownie. Martwił się o matkę, martwił się o ojca, martwił się o Grangerównę. Martwił się o mnóstwo rzeczy. Doszedł szybko do wniosku, że musi porozmawiać z Hermioną i jeszcze raz przeprosić ją, że sugerował, a nawet narzucał jej rozwiązanie, w przypadku gdyby okazało się, że jest w ciąży... Zakręcił wodę, wytarł ciało białym ręcznikiem frotte, przetarł zaparowaną taflę szkła nad umywalką i spojrzał w lustro. „Boże....” – pomyślał. Schudł i zrobił się znowu blady; opalenizna, której się dorobił latem w końcu zaczęła schodzić. - Stary, weź się za siebie – oznajmiło mu odbicie kręcąc z politowaniem głową. Draco nie uznał za stosowne odpowiadać nic na tę oczywistą prawdę, wzruszył jedynie ramionami i zabrał się za szorowanie zębów... ****** Severus Snape pracował w swoim uroczym osobistym laboratorium, do którego nikt poza nim ( i Dumbledore’em) nie miał wstępu. A to nad czym pracował obecnie, było bardzo skomplikowanym i delikatnym dziełem. Opracowywał najskuteczniejszy jak dotąd eliksir na gojenie ran. Miał mieć bardzo silne i szybkie działanie ze względu na rzadki składnik dostarczony przez... Charliego Weasleya. Severus uśmiechnął się pod nosem. Tak, miał doskonałe układy z rudowłosym znawcą smoków, który dostarczał mu zarówno jadu, kłów, jak i krwi tych niebezpiecznych i fascynujących stworzeń. I właśnie do tego eliksiru Charli dostarczył mistrzowi w dziedzinie warzenia chwały i usidlania zmysłów, krew bardzo rzadkiego smoka, Lewiatana Słowackiego . Weasley omal nie zapłacił za zdobycie tego rzadkiego i drogocennego płynu, własnym zgonem. Wyszedł jednak z akcji z niegroźnym dla życia draśnięciem pazurów Lewiatana, które przeorały mu klatkę piersiową i cudem uniknął o stokroć bardziej niebezpiecznych kłów smoka nasączonych śmiertelnym jadem, wykorzystywanym w śladowych ilościach do eliksirów o działaniu usypiającym, halucynogennym oraz w niektórych antidotach. Charli Weasley zdobył krew i udał się na szybką rekonwalescencję do specjalistycznego punktu dla dragonów, jak sami siebie nazywali miłośnicy skrzydlatych bestii. Lewiatan poczuł się urażony i zawstydzony faktem, że grupce marnych ludzików udało się go przechytrzyć i zdobyć nieco (jedną kwartę) jego cennej krwi. Resztę dnia przespał w swojej ogromnej klatce, bijąc przez sen ogonem w bezsilnej irytacji i frustracji. Gdyby to piękne, umaszczone na tak intensywną , że aż wpadającą w granat, czerń, stworzenie wiedziało jak jego krew jest cenna, zapewne poczułoby się dumne. Takiej świadomości Lewiatan jednak nie posiadał, więc pozostało mu tylko przełknąć mężnie porażkę w samotności. Teraz Snape trzymał w dłoni cenne sześć uncji, które było mu potrzebne do wywaru opracowywanego przez Mistrza Eliksirów Hogwartu od ponad roku. Skład i sposób przyrządzenia określił dokładnie już trzy miesiące wcześniej. Eliksir zawierał między innymi sproszkowaną mandragorę i jad rzadkiego węża australijskiego (magicznego zresztą) Sperratona. Krew Lewiatana Słowackiego należało dodać na sam koniec i właśnie teraz, pochylony nad kociołkiem Severus, dokonywał tego z pełnym samozadowolenia uśmiechem. Zamknął oczy i policzył do trzech. Powoli wlał połowę krwi, czyli trzy uncje i zamieszał zawartość kociołka sześć razy z godnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, a po chwili dodał resztę płynu o ciemno-bordowej barwie i zamieszał trzynaście razy w stronę odwrotną. Odsunął się na bezpieczną odległość, modląc się o powodzenie misji i przyglądał się podejrzliwie płynowi buzującemu teraz i dymiącemu na potęgę. „Nie wybuchnij!” – powtarzał w duchu czarnowłosy. – „Nie wybuchnij, bo cię rozwalę!” Zapach specyfiku był dziwny, nieco mdlący i słodki, ale nie duszący. Severus wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć zmiany zachodzące w eliksirze. Zabulgotało, zadymiło mocniej i para opadła z cichym sykiem do kociołka. Mistrz podszedł bliżej i nachylił się nad swym dziełem. Płyn miał piękną, przejrzyście bursztynową barwę i Severus uśmiechnął się niemal radośnie. - Jestem genialny – powiedział na głos, z wrodzoną sobie skromnością i pokorą. – Teraz tylko mały test... Severus nalał do małej fiolki próbkę nowo wyprodukowanego, dla potrzeb świata czarodziejów, wywaru i przyjrzał się jej uważnie. Barwa i konsystencja były idealnie zgodne z jego wyliczeniami. Wziął przygotowany wcześniej ostry nóż myśliwski, który zawsze nosił pod szatą na wszelką okazję (na przykład mogło zdarzyć się, że jakiś Gryfon, chociażby Potter, wkurzy go do tego stopnia, że Severus będzie musiał go wykończyć, żeby nie psuć sobie zdrowia i nerwów) i zrobił spore, dosyć głębokie nacięcie na lewym przedramieniu, tuż pod Mrocznym Znakiem. Mężczyzna syknął z bólu, poczekał chwilę i wylał na ranę troszkę eliksiru. Zaszczypało potężnie i Snape musiał zacisnąć zęby, żeby nie krzyczeć. Przez kilka sekund, dłużących się jak godziny, wydawało się, że eliksir nie zadziała, aż nagle krew zaczęła płynąć mniej obficie, a szerokie nacięcie zaczęło się szybko zabliźniać. Po minucie Severus patrzył zaszokowany i zafascynowany na cienką, różową i świeżutką bliznę. Musiał przyznać, że efekt zaskoczył nawet jego samego. Zagwizdał i ze złośliwym uśmiechem wyobraził sobie minę i klątwy Charliego Weasleya, jakie zacznie rzucać młody miłośnik smoków, kiedy otrzyma list od mistrza eliksirów z prośbą o całą kwartę krwi Lewiatana Słowackiego. ****** Hermiona nie mogła zasnąć. Nie wierzyła w to, co powiedziała jej z taką satysfakcją na ślicznej umalowanej subtelnie twarzy, Cho Chang. Ale przecież Krukonka nie miała żadnych podstaw do tego, żeby kłamać. Nie lubiła Ślizgonów, wszyscy o tym wiedzieli, nie lubiła także Hermiony, ale jej kłamstwo i tak nie miałoby większego sensu. Poza tym część psychiki panny Granger bardzo starała się ją przekonać, że Malfoy to taka sama świnia jak każdy inny samiec. Z jednej strony czuła, że nie może tak być, Draco nigdy nie powiedziałby nic takiego, z drugiej jej zraniona dusza skłaniała się ku daniu wiary w tą niedorzeczną informację. Przecież wszyscy mężczyźni są tacy sami.... „Ale on nigdy nie zachował się wobec mnie w taki sposób....” – pomyślała. – „Nie od chwili, kiedy razem ze mną i Harrym przeszedł przez piekło przesłuchań. To niemożliwe.” Czyżby? – odezwał się w jej głowie cichy, jadowity głosik. – Aż taka naiwna jesteś, Granger? Przecież to Ślizgon. Co by nie zrobił, pozostanie Draco Malfoyem, a Malfoyowie nigdy nie byli święci. Skąd wiesz jak chłopcy, nawet ci najbardziej mili, nieśmiali i pozornie uczciwi rozmawiają między sobą o dziewczynach? Hermiona zatkała uszy, ale nie mogła uciszyć tego wrednego, wbijającego się w jej umysł jak nóż w masło, szeptu. Zacisnęła powieki i skuliła się pod kołdrą. Poczuła kolejną porcję łez goryczy, żalu i nienawiści na policzkach. Świadomość, że ktoś, kto okazał się wobec niej dobry, delikatny i taktowny mógłby być podłym, dwulicowym człowiekiem bolała jak nigdy nic wcześniej. Ktoś, komu zaufała i kogo zaczęła traktować jak prawdziwego przyjaciela, okazywał się być nic niewartym sukinsynem, który wcale nie zmienił się na lepsze. „Ale przecież wiem, że się zmienił. Wiem, bo widzę, słyszę i czuję w głębi serca, że jest inny. Dlaczego? Dlaczego świat jest taki podły?” – myślała przełykając łzy i starając się nie krzyczeć z bezsilnej złości i rozpaczy. Ból, który czuła gdzieś w okolicy serca był tak silny, że zacisnęła zęby na własnej dłoni zwiniętej w pięść, po to żeby zagłuszyć wewnętrzne cierpienie, które stawało się nie do zniesienia. I chociaż powtarzała sobie, że to nie może być prawda, ta część jej, która postrzegała wszystkich mężczyzn jako złych, okazała się zbyt silna, żeby mógł zwyciężyć głos rozsądku... Kiedy udało się jej w końcu zasnąć, była wyczerpana rozpaczą, nienawiścią i bezsilnym płaczem. *** ****** Ten post był edytowany przez Kitiara: 05.01.2005 16:02 -------------------- "KIEDY JESTEŚ W PIEKLE, MOŻESZ ZAUFAĆ TYLKO DIABŁU."
[PIŁA II] |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:43 |