Harry Potter I Ruchliwe Żuki
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Harry Potter I Ruchliwe Żuki
Naiya |
![]()
Post
#1
|
![]() Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 7 Dołączył: 03.01.2005 ![]() |
Ach, jakże sprawnie a lekko płynie smuga
światła, jakże dzielnie przebija się przez szybę w oknie szpitalnej sali i
jakiż piękny taniec w owej sali odstawia, nim osiada kulturalnie na
lądowisku powieki Neville’a.
– Mmmmblll – oznajmił Neville sklejonymi jeszcze spoiwem snu usty. Smuga światła stanowczo rozerwała mu firanki rzęs, aby oczy Neville’a – poprzedniego dnia przez przypadek zamienione na transmutacji w dwa czerwone i wielce ruchliwe żuki – ujrzały poranek. Żuki jęły tańczyć z energią większą aniżeli wdzierające się do pokoju światło, a biednemu chłopcu z miejsca zakręciło się w głowie. – Yyy – skomentował nim żuki wszelką jasność postrzegania świata mu odebrały, pozostawiając jeno mrok. – Longbottom, obudziłeś się? – zapytał wysoki głos po drugiej stronie pomieszczenia. Zatrzepotało, jakaś damska suknia musnęła dłoń Neville’a zwisającą bezwładnie z łóżka. – Longbottom, widzisz mnie? – Yyy – skomentował znów Neville, gdy damska suknia ocierała się o jego rękę o wiele mocniej niźli mogłaby, gdyby sterowały nią ruchy Browna. A nie właścicielki, która oparła właśnie swoją osobistą suchą dłoń o spocone czoło Longbottoma. – Gorąco – rzekł wysoki głos, a do materii starej sukni dołączyło kościste kolano. Ostre, dziwne, twarde; potrącające Nevillową łapę raz po raz. – Yyy – kolejny komentarz chłopca, kolejne potrącenia. – Uspokój się, chcę ci usunąć żuki! Longbottom nie widział wielkich nożyc, które błysnęły w powietrzu; ogromne, metalem lśniące, złowieszcze. * Harry, Ron i Hermiona wybyli na błonia. Słońce przypiekało dość godnie, sporo ludzi zatem uczyniło to, co trójka przyjaciół. Łąka istnym szałem ciał była, wygrzewających się tudzież pozostających w pozycjach sprzyjających obserwowaniu kałamarnicy, która sunęła po jeziorze, jak to zwykle miała w zwyczaju. Niebo było błękitne, miejscami urozmaicone mazią wypluwaną przez gargulki. – Grrr – odezwał się Ron. Międlił między palcami kawałek pergaminu, a spod rudej grzywki ciskał błyskawice spojrzenia złego, poirytowanego, wściekłego i jeszcze gorszego. – Drań! Idiota! – Ron, uspokój się – Hermiona pociągnęła go za rękaw szaty powalanej, nawiasem mówiąc, jakąś substancją, co to wyglądała, jakby wnętrze gargulka nieobcym jej było. – Nie możesz się tak denerwować! – Łatwo ci mówić – warknął Ron, a fizys jego bordową była i trzęsła się niby członki kałamarnicy odbywającej rajd na wirówce od pralki – ty nie dostałaś siódmej kapy z eliksirów, ty masz same A! Chłopak zgrzytnął jeszcze parę razy zębami, zacisnął pięści i wysnuł teorię, jakoby drzewo genealogiczne Snape’a zawierało psy i panie lekkich obyczajów. – Czemu się tak uparłeś, żeby zdawać owutemy z eliksirów?! – wykrzyknęła Hermiona. – Wziąłbyś sobie, hm, powiedzmy – Oczy Rona zwęziły się, zaledwie szparkami się stając. Członki kałamarnicy zachlupotały, krople wody obficie oblały wypoczywającą przy jeziorze młodzież, rozległy się piski pierwszoklasistek. – Muszę zdawać eliksiry! – wrzasnął Ron, a Hermiona skrzywiła się, jak po wypiciu kubka cykuty. Harry dyplomatycznie milczał. Przyglądał się parze, która polegiwała sobie na jednym kocu, tuż przy siedliszczu kałamarnicy. – Nikt ci nie każe, możesz wziąć opiekę nad magicznymi stworzeniami! Para nie tylko polegiwała. Podjadała też winogrona, ba, karmiła się nimi. Podając je sobie po jednym do ust. Raz, dwa, trzy, słodki krągły owoc znika za zębami. – Mama mi każe! Harry nerwowo wyczyścił okulary skrajem szkolnego wdzianka. Znowu rzut oka na spożywające owoce postaci. – Hermiona, Ron, widzicie, kto tam jest? – zapytał przerywając dyskusję o wyzwalaniu się spod wpływu rodzicieli, własnej woli i podążaniu ścieżką wybrukowaną przez własne marzenia. – Pansy Parkinson grająca z Draco w szachy – zrelacjonowała Hermiona. – Nie, obok. – Gdzie? – No tam, na samym końcu plaży. Ron jakby nagle zapomniał o kiepskiej ocenie z eliksirów. Zmierzył Harry’ego wzrokiem wielce badawczym. – Nie bolała cię ostatnio głowa? * W gabinecie Dumbledore’a było zupełnie ciemno. I cicho. Nawet portrety dawnych dyrektorów Hogwartu zamilkły, zakryte zasłonami w fioletowe fluorescencyjne księżyce. Głucho, mrocznie, chociaż to dzień. Okna również zakryte, wszędzie blask księżyców, blednący, gdy na niego spojrzeć wprost, a nie pod kątem. Pozostający plamą mdłej zieleni na wewnętrznej stronie powiek. – Zgredek napalił w kominku – zaskrzeczało coś, a na ścianach pokoju poczęły igrać pomarańczowe światłocienie. – Dobrze, Zgredku. Podejdź tutaj. Spomiędzy księżycowego fioletu zaszemrały szepty; portrety budziły się, by patrzeć duszą, słuchem i imaginacją. Wahadłowy zegar przecinał azot i tlen rytmicznymi ruchami, który zdawały się wręcz trząść gabinetem. Szepty stawały się coraz głośniejsze, dźwięk niósł się przez lśniące księżyce, dały się słyszeć westchnienia. Albus Dumbledore dawno nie odprawiał tak złożonego magicznego rytuału, jak w tej chwili, chwili pachnącej tajemnicą, gorączką i ekscytacją. – Zgredku, pomóż mi – powiedział słabo, och jakże słabo. Albus Dumbledore usiłował wypowiedzieć zaklęcie, które ostatnio obcowało z jego strunami głosowymi – ile to już będzie? – ech, dawno, dawno temu. Zakasał rękawy, wypuścił z siebie gwałtownie powietrze, mruknął coś niezrozumiałego. Domowy skrzat wyciągnął przed siebie dłonie – Słowa portretów stawały się coraz wyraźniejsze, zegar uderzał coraz silniej; tajemnica, gorączka, ekscytacja. – Jeżeli mi się uda – wystękał Albus uginając się prawie pod mocą potężnego czaru – to będzie największe osiągnięcie współczesnej maaa – Tajemnica, gorączka, dreszcze! Piorun uderzył, ciało dyrektora zadrżało, ziemia ucieka spod stóp! – Aaaa! – zawołał Dumbledore; tajemnica, gorączka, dreszcze, napięcie, wahadło, fioletowe księżyce, domowy skrzat! – Expelliarmus! Wszystko zastygło. W gabinecie rozświetliły się lampiony. Opadły zasłony, ogień w kominku zgasnął. Wahadło zegara opadło – – Zgredku – zaświszczał dziwaczny głos Albusa, przebijający się na zewnątrz przez zatykającą się z emocji gardziel – napiłbym się kremowego piwa. |
![]() ![]() ![]() |
Naiya |
![]()
Post
#2
|
![]() Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 7 Dołączył: 03.01.2005 ![]() |
Pani Pomfrey usiadła na krześle w pobliżu
łóżka Puchona z trzeciej klasy, którego rano przyniesiono do szpitala
Hogwartu. Siadając, pociągnęła w dół fałdy swojej jasnej spódnicy stanowiącą
cześć służbowego fartucha. Opadłszy kościstymi pośladkami na drewno stołka
poruszyła tymiż pośladkami moszcząc się wygodnie. Pierś Puchona wznosiła się
spokojnie, raz po raz opadając zupełnie niespokojnie – efekt zaklęcia
zaburzenia oddechu, co to nim biedaka grzmotnięto, gdy schodził na drugie
śniadanie. Ponoć była jakaś bójka. Młody Malfoy nazwał kogoś szlamą –
który to już raz? Ech, pomyślała pani Pomfrey poprawiając sobie kołnierzyk.
Puchon poruszył się gwałtownie i odkaszlnął. I już, już, sucha opiekuńcza
dłoń przy jego udręczonej gardzieli, krople emulsji z ogona salamandry
spływają z drugiej dłoni, dobroczynny masaż odpędzający wszystkie zmory,
klejące się czarno oczy Draco, który krzyczał, ach, jakże głośno krzyczał
– wtedy –
Bum, drzwi rozwarły się, powiało wonią stanowczości, ścisłości i staranności. A także wielkiej złości. To profesor McGonagall wkroczyła do sali, z postaci jej – od czoła ze skórą napiętą ze zdenerwowania do czubków niemodnych butów – bił szał, rozpacz, wściekłość, Merlin jeden wie, co jeszcze. – Jak on się ma? – zapytała nauczycielka transmutacji, a oczy jej były jakoby migotliwe zwierciadła, w których odbijały się wszystkie nieszczęścia tego świata. Wargi drżały niemalże konwulsyjnie, ach, jakże przerażoną była nauczycielka transmutacji! – Płuca zaczynają wyłazić nosem – oznajmiła Pomfrey zmierzywszy Puchona wzrokiem. – Trzeba więcej magii, wszystko się zapada. – Nie mówię o tym – żachnęła się McGonagall, także mierząc udręczone dziecię z Hufflepuffu wzrokiem, tyle że raczej obojętnym, ba, pogardliwym nawet. – Co z Longbottomem? – tu na twarzy jej na powrót odmalował się niepokój, uprzednio wymazany przez wizerunek plującego krwią Puchona. – Nie mam teraz czasu – pielęgniarka rzuciła wicedyrektorce udręczone spojrzenie, w którym i nienawiść drzemała. – Nie widzisz, co się dzieje? – wskazała podbródkiem duszącego się chłopca, duchotę tę zaś koiła szybkimi i sprawnymi ruchami, takimi magicznymi. – Ty nigdy mnie nie słuchałaś! – warknęła Minerwa i oddaliła się na obchód łóżek, gdzie Longbottom, gdzie Longbottom, no gdzie on jest? – Bo ty mnie może tak?! – mruknęła pod nosem Poppy, podczas gdy Puchon malowniczo pozbył się nieczystości zalegających w układzie oddechowym. – Tylko nie, nie, pokaż mi to, daj mi tamto – narzekała, cicho, wciąż bardzo cicho, bo McGonagall oddaliła się wprawdzie, ale słuch wciąż dobry, jak tamtego dnia, jak te szepty, jak te tajne znaki i jak ta woń stanowczości, jednakże w zupełnie innym wymiarze. Pani Pomfrey wykręciła szmatę, którą zmuszona była powycierać podłogę. Puchon znów odkaszlnął, płuca zapadły się, kolejna szmata. Woń stanowczości mieszka na jedwabiu, osobliwie na sztywnych halkach, co tak ładnie kołyszą na wietrze wyczarowywanym przez domowe skrzaty w pralni. Jak różna jej śliska różowość tego jedwabiu, jakże różna od tej szorstkiej ścierki, w którą zła magia wsiąka. Jakże inaczej było kiedyś. * – Pansy – rzekł Draco, skropiony właśnie wodą uciekającą przed naporem leniwej kałamarnicy – to był głupi ruch. Dziewczyna nadąsała się. – Nieprawda, nie wiesz jeszcze, jaką taktykę planuję. Draco wiedział. Znał wszystkie taktyki. Wszak od dziecka grał. Pomyśleć by można, że urodził się na szachownicy. Pansy nie miała żadnego ciekawego konceptu, po prostu robiła to, co inne, one wszystkie są takie same, nie potrafią należycie grać. Uśmiechnął się krzywo. – Może i coś planujesz. Morze wody z jeziora ponownie wzburzyło się, kałamarnica nie wiedzieć czemu przyspieszyła swe dotąd powolne i delikatne ruchy. – Taaa – odparła Pansy inteligentnie i wsparła podbródek na przedramieniu, przybierając pozycję dość niewygodną, ale – w mniemaniu Pansy – ponętną. Draco wykonał ruch szybki i mało delikatny, a dziewczyna westchnęła. – To się nazywa gra – z Malfoya biła duma. Kałamarnica nieoczekiwanie wypłynęła na piasek; dygotała dziwnie i niebezpiecznie. * Słonecznie dzisiaj – światło nadal pełza po twarzy Neville’a, który przebudził się był chwilę po opuszczeniu szpitala przez profesor McGonagall. Wpatruje się teraz w kamienny sufit, surowy, popękany miejscami i straszny. Zdaje mu się, że w szczelinach pomiędzy płytami kamienia widzi, coś, co odeszło. Część Neville’a, która już nigdy nie wróci. Nie ma tego czegoś. Nie ma. Neville przygląda się sufitowi i rozmyśla. Byłem sobie na transmutacji. Jak zwykle, kobieta wściekła, nozdrza drgają, kto wie, o co jej znowu chodzi. Współpracowało się z Seamusem; najpierw mieliśmy przepisać z tablicy, jak krok po kroku przemienić mysz w żuka, pamiętam, jak McGonagall szkicowała taką właśnie mysz, no i niespecjalnie jej wyszło, Seamus zaśmiał się w dłoń. Potem przyszło do samego w sobie zamieniania, różdżka jak zwykle nie chciała działać, Seamus patrzył wyczekująco, kiedy macałem mysz koniuszkiem drewnianej pałki. Neville rozmyśla, a Poppy Pomfrey szoruje dłonie mydłem Szary Jeleń w umywalni w rogu sali. Puchon o zapadłej piersi oddycha głośno, syczy, pokasłuje, oczy ma otwarte, acz nieobecnym jest i nadal czuje w płucach coś, czego być tam nie powinno. Neville’a nie bolą już oczy, widzi sufit wyraźnie, doskonale wręcz, gdyby tak były na nim te coraz mniejsze i mniejsze literki, takie informujące o szkodliwości, ech nieważne już, ważne, że Nevillowy wzrok naprawiony i zarejestrowałby owe literki, ale czy Neville by się przejął? Jak to dalej było na tej transmutacji? Macałem i macałem futrzane zwierzę, pociłem się, denerwowałem, że znowu mi się nie uda, znowu kapa, wszyscy się śmieją, babcia narzeka, straszy wypchanym sępem. – Nie możesz dotykać tej myszy – burknął w końcu Finnigan, zniecierpliwiony, jak każdy prędzej czy później przy mojej osobie. Jestem żałosny, żałosny, a wujek i babcia czasami mówili, że to nieprawda, że ja kryję w sobie więcej niż by na to wszystko wskazywało. Że kiedyś dokonam czegoś wielkiego. Tymczasem wszystko zawsze się kurczy, nic mi nie wychodzi, świat maleje w oczach, nawet różdżka jakaś krótka po chwili i głupio wygięta, i patrzyliśmy na nią – Seamus i ja – jak opadła, a siwy gryzoń uciekł dzwoniąc pazurkami. Profesor McGonagall zbliżyła się, szeleściła halkami i spódnicą, była zła. Chwyciła moją nieszczęsną różdżkę, potarła palcem, za moimi plecami ktoś chichotał, ech, wstyd. – Longbottom – cmoknęła z niezadowoleniem nauczycielka, a z kawałka drewna strzeliły nagle jaskrawe iskry, czerwone i ruchliwe, i po paru sekundach miałem je pod powiekami, szczypały, skakały, drapały, piekły, wszystko płonęło, a moje gardło wydało z siebie długi jęk, akompaniament dla tegoż ognia, który oto pożerał mi źrenice – jedną, a potem drugą – i obracał się wokół własnej osi. Było ciemno i głośno, bo chichoty i pokazywanie palcami. Czas umierać. Neville rozmyśla, a siwy gryzoń spaceruje za jego łóżkiem. I teraz dzwoni pazurkami, piszczy, ale w ultradźwiękach, których nikt tutaj nie usłyszy. Szary Jeleń pieni się samotnie na brzegu miski na wodę, pani Pomfrey odeszła na zaplecze. Trzasnęła drzwiami, poirytowana, z obliczem pooranym nagle zmarszczkami. Puchon leżący parę łóżek dalej nie charczy już, wzdycha od czasu do czasu powoli tylko i, podobnie jak Neville, wpatruje się w sklepienie. Nikt nie widzi cienia stworzonka pomykającego traktem podłogi i dającego nurka do uchylonej szafy. A na suficie jest to, co już nie wróci. * Harry’ego czekała tego słonecznego dnia jeszcze li tylko jedna lekcja. Zaklęcia, nic szczególnego, dla niego na dodatek pestka. To, co działo się na zajęciach to bzdura, liczył się tylko fakultet, na którym omawiano o wiele ciekawsze sprawy. I trudniejsze. W tym momencie jednakże ani myślał przejmować się dodatkowymi lekcjami u Flitwicka. Szedł do swojego dormitorium, na chwilę, w czasie przerwy. Powiedział Ronowi, że skoczy po czekoladę nabytą ostatnio w Miodowym Królestwie. Istotnie, miał ochotę na słodycze, ale tak naprawdę chodziło o coś zgoła innego. Zamknął drzwi sypialni i podszedł do swojego kufra. W środku skłębione ubrania. Stara piżama, sweter i ciemne dżinsy, a w kieszeni dżinsów – Lusterko, które dostał od Syriusza. Wtedy. Przełknął ślinę, w brzuchu coś mu zawirowało, jakoby na mecz quidditcha z olbrzymami się wybierał. Zadrżał. Jeżeli to prawda, jeżeli się okaże, ach, Harry’emu kręciło się w głowie, kołatało mu serce, ach, gdyby się udało. – Syriusz Black – powiedział słabym cokolwiek głosem i spojrzał w taflę zwierciadła. Zobaczył jasnozielone oczy, a w nich nadzieję. I zegar tykał, i pora już była wychodzić na zaklęcia, a obraz w lusterku niezmienny i stały, a nadzieja w błyszczących tęczówkach topnieje i spływa słoną kroplą szybko znikającą w rękawie szaty. A potem materializuje się niematerialnie mgłą jakąś, a tej mgle twarz i morda zwierzęcia, i okrągłe owoce. – Syriusz! – zawołał Harry. – Syriuszu, słyszysz mnie?! Wracają jasne oczy i znów obraz niezmienny i stały, idealnie racjonalny i ścisły. Rękaw szaty wilgotnieje. Harry wyszedł na lekcję zapominając o czekoladzie. * Profesor Flitwick stał na stosiku uczonych ksiąg magii, stał sobie za biurkiem i obserwował siódmoklasistów z Gryffindoru, którzy ćwiczyli zaklęcie obracające do góry nogami czy też dnem. Kręcono poduszkami, żółwiami, czasem ludźmi. Zaklęcie bezpieczne, albowiem działa zaledwie cztery sekundy, by później samo się zredukować i postawić obiekt z powrotem, jak Merlin przykazał. Dopiero w przyszłym tygodniu nauczy ich czaru, który utrzymywać się będzie dłużej. Spokojnie, jest czas. Można przestać sterczeć za stołem i usiąść sobie wreszcie pod blatem, uczniowie nie potrzebują permanentnej kontroli. Można poczytać. Mistrz zaklęć wyciągnął z kieszeni niewielki album. Otworzył w losowo wybranym miejscu, gdzieś przed środkiem, i przewrócił kilkanaście kartek, ażeby dotrzeć do miejsca, co to w nim skończył przed przerwą. Takie piękne zdjęcia, ruchome i dzięki temu poruszające, chociaż Flitwick podejrzewał, że pieściłyby jego poczucie estetyki nawet, gdyby trwały bez drgnięcia niby te posągi lodowe, czasem ustawiane na bogatych przyjęciach. Siostra Flitwicka, szkoda gadać, polizała kiedyś taki posąg, chciała sprawdzić, jak smakuje, i język jej przymarzł do niego. Musieli rozgrzewać magią, do tego doszło i stopił się cały tak kunsztownie wyrzeźbiony młody mężczyzna, z takim wdziękiem stojący w pozie kontrapostu. Ech, ta moja siostra, dumał Flitwick, ale zaraz przypomniał sobie porzekadło o bliźnim i drzazdze, i zaczerwienił się pod swoim biurkiem. Nic to, jeszcze sobie pooglądam te wielobarwne fotografie, o, to tutaj podoba mi się nadzwyczaj, aż dreszcz człowieka przechodzi nisko na plecach i obok, i po drugiej stronie. Czysta poezja, takie zdjęcie, pomyślmy, spiralny skręt ciała, stylizowane na sztukę hellenistyczną. I te kolory. Tycjanowski oranż, tak się to nazywa? Aczkolwiek z nutką, hm, ecru? Powstaje odcień cielisty, który rozlewa się na całym obrazku, ginie gdzieś na górze, gdzie wiją się ciemne węże, ale nie one są najważniejsze, bowiem wzrok widza skupia się o wiele niżej, gdzie obiektyw znakomicie uchwycił dwa świetliste gniazda, do których zmierzają niektóre gady sycząc złocistym połyskiem. Gady są też i jeszcze niżej, mniejsze i szczuplejsze. Trzecie gniazdo. A wszystko tak harmonijne, tak płynne, tak cudnie się porusza, że i Flitwick chciałby zacząć się poruszać, razem z wężem. W klasie mnóstwo głosów, mnóstwo czarów, wszystko do góry nogami i Flitwick też chciał wykonać powietrznego koziołka, żeby trochę się otrzeźwić po obcowaniu ze sztuką. Tymczasem – – Panie profesorze! – krzyknął ktoś, a niewysoki czarodziej czym prędzej wygramolił się spod stołu. Przebił się przez poruszenie i gwar. – Co jest? – zaskrzeczał. Zaraz też dowiedział się, co jest, a raczej, czego nie ma. Oznak życia na twarzy leżącego na ziemi Pottera. – On, on – wyjąkała przerażona Hermiona Granger – jakby zobaczył ducha i zemdlał! Ten post był edytowany przez Naiya: 05.01.2005 16:28 |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 18.06.2025 01:07 |