Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Ruchliwe Żuki

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 3 ] ** [50.00%]
Gniot - wyrzucić [ 2 ] ** [33.33%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 1 ] ** [16.67%]
Suma głosów: 6
Goście nie mogą głosować 
Naiya
post 03.01.2005 20:50
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Ach, jakże sprawnie a lekko płynie smuga światła, jakże dzielnie przebija się przez szybę w oknie szpitalnej sali i jakiż piękny taniec w owej sali odstawia, nim osiada kulturalnie na lądowisku powieki Neville’a.
– Mmmmblll – oznajmił Neville sklejonymi jeszcze spoiwem snu usty.
Smuga światła stanowczo rozerwała mu firanki rzęs, aby oczy Neville’a – poprzedniego dnia przez przypadek zamienione na transmutacji w dwa czerwone i wielce ruchliwe żuki – ujrzały poranek. Żuki jęły tańczyć z energią większą aniżeli wdzierające się do pokoju światło, a biednemu chłopcu z miejsca zakręciło się w głowie.
– Yyy – skomentował nim żuki wszelką jasność postrzegania świata mu odebrały, pozostawiając jeno mrok.
– Longbottom, obudziłeś się? – zapytał wysoki głos po drugiej stronie pomieszczenia. Zatrzepotało, jakaś damska suknia musnęła dłoń Neville’a zwisającą bezwładnie z łóżka. – Longbottom, widzisz mnie?
– Yyy – skomentował znów Neville, gdy damska suknia ocierała się o jego rękę o wiele mocniej niźli mogłaby, gdyby sterowały nią ruchy Browna. A nie właścicielki, która oparła właśnie swoją osobistą suchą dłoń o spocone czoło Longbottoma.
– Gorąco – rzekł wysoki głos, a do materii starej sukni dołączyło kościste kolano. Ostre, dziwne, twarde; potrącające Nevillową łapę raz po raz.
– Yyy – kolejny komentarz chłopca, kolejne potrącenia.
– Uspokój się, chcę ci usunąć żuki!
Longbottom nie widział wielkich nożyc, które błysnęły w powietrzu; ogromne, metalem lśniące, złowieszcze.


*


Harry, Ron i Hermiona wybyli na błonia. Słońce przypiekało dość godnie, sporo ludzi zatem uczyniło to, co trójka przyjaciół. Łąka istnym szałem ciał była, wygrzewających się tudzież pozostających w pozycjach sprzyjających obserwowaniu kałamarnicy, która sunęła po jeziorze, jak to zwykle miała w zwyczaju. Niebo było błękitne, miejscami urozmaicone mazią wypluwaną przez gargulki.
– Grrr – odezwał się Ron. Międlił między palcami kawałek pergaminu, a spod rudej grzywki ciskał błyskawice spojrzenia złego, poirytowanego, wściekłego i jeszcze gorszego. – Drań! Idiota!
– Ron, uspokój się – Hermiona pociągnęła go za rękaw szaty powalanej, nawiasem mówiąc, jakąś substancją, co to wyglądała, jakby wnętrze gargulka nieobcym jej było. – Nie możesz się tak denerwować!
– Łatwo ci mówić – warknął Ron, a fizys jego bordową była i trzęsła się niby członki kałamarnicy odbywającej rajd na wirówce od pralki – ty nie dostałaś siódmej kapy z eliksirów, ty masz same A!
Chłopak zgrzytnął jeszcze parę razy zębami, zacisnął pięści i wysnuł teorię, jakoby drzewo genealogiczne Snape’a zawierało psy i panie lekkich obyczajów.
– Czemu się tak uparłeś, żeby zdawać owutemy z eliksirów?! – wykrzyknęła Hermiona. – Wziąłbyś sobie, hm, powiedzmy –
Oczy Rona zwęziły się, zaledwie szparkami się stając.
Członki kałamarnicy zachlupotały, krople wody obficie oblały wypoczywającą przy jeziorze młodzież, rozległy się piski pierwszoklasistek.
– Muszę zdawać eliksiry! – wrzasnął Ron, a Hermiona skrzywiła się, jak po wypiciu kubka cykuty. Harry dyplomatycznie milczał. Przyglądał się parze, która polegiwała sobie na jednym kocu, tuż przy siedliszczu kałamarnicy.
– Nikt ci nie każe, możesz wziąć opiekę nad magicznymi stworzeniami!
Para nie tylko polegiwała. Podjadała też winogrona, ba, karmiła się nimi. Podając je sobie po jednym do ust. Raz, dwa, trzy, słodki krągły owoc znika za zębami.
– Mama mi każe!
Harry nerwowo wyczyścił okulary skrajem szkolnego wdzianka. Znowu rzut oka na spożywające owoce postaci.
– Hermiona, Ron, widzicie, kto tam jest? – zapytał przerywając dyskusję o wyzwalaniu się spod wpływu rodzicieli, własnej woli i podążaniu ścieżką wybrukowaną przez własne marzenia.
– Pansy Parkinson grająca z Draco w szachy – zrelacjonowała Hermiona.
– Nie, obok.
– Gdzie?
– No tam, na samym końcu plaży.
Ron jakby nagle zapomniał o kiepskiej ocenie z eliksirów. Zmierzył Harry’ego wzrokiem wielce badawczym.
– Nie bolała cię ostatnio głowa?


*


W gabinecie Dumbledore’a było zupełnie ciemno. I cicho. Nawet portrety dawnych dyrektorów Hogwartu zamilkły, zakryte zasłonami w fioletowe fluorescencyjne księżyce. Głucho, mrocznie, chociaż to dzień. Okna również zakryte, wszędzie blask księżyców, blednący, gdy na niego spojrzeć wprost, a nie pod kątem. Pozostający plamą mdłej zieleni na wewnętrznej stronie powiek.
– Zgredek napalił w kominku – zaskrzeczało coś, a na ścianach pokoju poczęły igrać pomarańczowe światłocienie.
– Dobrze, Zgredku. Podejdź tutaj.
Spomiędzy księżycowego fioletu zaszemrały szepty; portrety budziły się, by patrzeć duszą, słuchem i imaginacją. Wahadłowy zegar przecinał azot i tlen rytmicznymi ruchami, który zdawały się wręcz trząść gabinetem. Szepty stawały się coraz głośniejsze, dźwięk niósł się przez lśniące księżyce, dały się słyszeć westchnienia.
Albus Dumbledore dawno nie odprawiał tak złożonego magicznego rytuału, jak w tej chwili, chwili pachnącej tajemnicą, gorączką i ekscytacją.
– Zgredku, pomóż mi – powiedział słabo, och jakże słabo.
Albus Dumbledore usiłował wypowiedzieć zaklęcie, które ostatnio obcowało z jego strunami głosowymi – ile to już będzie? – ech, dawno, dawno temu. Zakasał rękawy, wypuścił z siebie gwałtownie powietrze, mruknął coś niezrozumiałego. Domowy skrzat wyciągnął przed siebie dłonie –
Słowa portretów stawały się coraz wyraźniejsze, zegar uderzał coraz silniej; tajemnica, gorączka, ekscytacja.
– Jeżeli mi się uda – wystękał Albus uginając się prawie pod mocą potężnego czaru – to będzie największe osiągnięcie współczesnej maaa –
Tajemnica, gorączka, dreszcze! Piorun uderzył, ciało dyrektora zadrżało, ziemia ucieka spod stóp!
– Aaaa! – zawołał Dumbledore; tajemnica, gorączka, dreszcze, napięcie, wahadło, fioletowe księżyce, domowy skrzat! – Expelliarmus!
Wszystko zastygło.
W gabinecie rozświetliły się lampiony. Opadły zasłony, ogień w kominku zgasnął. Wahadło zegara opadło –
– Zgredku – zaświszczał dziwaczny głos Albusa, przebijający się na zewnątrz przez zatykającą się z emocji gardziel – napiłbym się kremowego piwa.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Naiya
post 09.01.2005 11:02
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Dumbledore wypił wszystek kremowe piwo – aż do ostatniej kropelki – i półleżał teraz w fotelu, nasycony, szczęśliwy. Dał smacznego trunku i Zgredkowi, jednakże o wiele mniej, gdyż – no, tak być musiało, po prostu jest już nie tak, jak ongiś – a poza tym ów jasny spieniony napitek dla skrzatów domowych jest dość mocny.
– Zgredku, dziękuję ci, że przyniosłeś wodę i w ogóle – chrząknął po chwili ciszy dyrektor i spojrzał na zielonkawe ciałko leżące gdzieś w pobliżu kominka, twarzą w stronę dopiero co rozpalonego ognia. – Miło tak było posiedzieć, poczarować przy tobie, porozmawiać – dodał. – Bardzo miło.
Skrzat milczał. Nie poruszał się prawie, tylko gorące powietrze wciągane w płuca wstrząsało jego chudymi ramionami. Poniżej pleców opierał się o Zgredka ocieplacz na czajnik, zwykle ozdoba skrzaciej głowy. Dzisiaj potraktowany zaklęciem błyszczenia – zapragnął Zgredek wyglądać odświętnie, uczynił zatem swój osobliwy kapelusz kapeluszem brokatowym. Teraz zdawało mu się to rzeczą wyjątkowo głupią. Wszystko się pomieszało. Wcale nie chciał oglądać czarów Dumbledore’a; były takie potężne, zbyt wielkie, zbyt groźne dla niego. W matni, w którą wpadł, na cóż zda się ocieplacz na czajnik w cekiny? Po co to wszystko, skoro i tak jest tylko ten ogień, co tak z założenia wesoło pląsa w kominku rozpalony przez samego Zgredka. Z założenia, ponieważ w istocie ogień ten tylko niszczy, sieje grozę niby ta dyrektorska magia. Nie jest wesoły, jest okropny, jest mrożący krew w żyłach. Taki ogień pochłonie każdą sprawę, każde ubranie stanowiące symbol wolności, pożre i ciebie na koniec, nie mówiąc już o ocieplaczu na czajnik. Zostaje tylko patrzeć, nie pozostać ślepym w obliczu tego żaru, chociaż on i tak odbiera zdolność widzenia, trzeba mrużyć oczy.
Właśnie, Mrużka. Gdyby wiedziała, że Zgredek tu przychodzi, na mur beton chciałaby znowu piwa. A Zgredek teraz już nie takowego wcale, przecież wszystko tutaj przyniósł. Mrużka płakałaby, zgorszona i przerażona, że jej narzeczony asystuje przy podejrzanych rytuałach, że obserwuje magię, której obserwować mu nie wolno. Już i tak przesadza z tą swoją wolnością, z szyciem durnych skarpet, a najgorszy ze wszystkiego jest ocieplacz na czajnik. Tak, Mrużce by się raczej nie spodobała wizja Zgredka drzemiącego tu, przy kominku. Mrużka ostatnio przytyła, często się skarżyła, że jej niedobrze. Albo kradła z kuchni grzyby i ogórki. Zgredek tolerował to. Sam przecież miał swoje za uszami. Na przykład kosmyk włosów, które oto zapuszczał od jakiegoś czasu. Dumbledore nawet pochwalił fryzurę. Mówił także, iż myślał o wprowadzeniu w Hogwarcie nowych strojów dla skrzatów miast tych przestarzałych tog z serwetek. Miał nawet Albus projekt, naszkicowany węglem, trochę niestaranny, ale wiernie mimo wszystko odwzorowujący szczupłego zielonego skrzata, przyduszonego nieco kostiumem ciasno opinającym klatkę piersiową. Zgredek musiał przyznać, że podobało mu się to. Ale znów – co na to Mrużka?
– Zgredku, wstań, za niedługo przyjdzie tu Lucjusz Malfoy – dyrektor nagle zerwał się z fotela i poprawił zapięcie swej błękitnej szaty.
Skrzat zebrał się z podłogi i umieścił ocieplacz na czajnik tam, gdzie jego miejsce (acz nie na czajniku, bowiem takiego nie było w pobliżu – chyba że – nieważne).
– Przepraszam, że tak wyganiam – dyrektora opętały widocznie wyrzuty sumienia – ale wiesz.
– I tak Zgredek musi wracać koniecznie do pracy.
– Niech wraca. Albus mu dziękuje.


*


Szafa jest przestronna, a raczej byłaby taką, gdyby mieszkała weń sama jeno pustka. Tymczasem pustki tu nie uświadczysz, o myszko, któraś uciekła z lekcji transmutacji, ty, co pomykałaś tędy i tamtędy, zawitałaś do pokoju wspólnego Ślizgonów, przyglądałaś się grze w szachy, przeplataniu się czerni i bieli, zgrabnym ruchom konia i jego atakowi na królową. Potem prześlizgnęłaś się do kuchni, a tam domowe skrzaty, praca wre, gotowanie zupy, pachnie pięknie, ale jest coś nienaturalnego, ktoś płacze w kącie rozdzierająco wręcz, a ty uciekłaś wtedy, biegłaś przez niemal cały zamek, i oto jesteś. Skrzydło szpitalne, ciche oddechy, kroki w oddali. Uchylone drzwi od szafy.
Szafa przestronna, ale niemal każdy cal sześcienny wykorzystany. Jakieś flaszki, kto wie, co w nich pływa, jaki tajemny syrop. Kurz, cóż jednak z tego, myszy są przyzwyczajone do kurzu. Kiedyś żyło się pod łóżkiem w jakiejś zapomnianej komnacie. Po powrocie z żeru zobaczyło się tam kota, uciekło się. Innym razem widziało się pułapkę, a w niej ser. Wróciło się znów, gdy instynkt samozachowawczy pozwolił, a tam – trutka, pyli się, tańczy w powietrzu. Wielki strach, bicie serca, pragnienie ucieczki. Mówią, że pod tamtym łóżkiem żyje upiór, który zamienia się w to, czego gryzonie lękają się najbardziej.
W kurz by się nie zamienił, podobnie jak w wąską, nie do końca zakręconą buteleczkę wypełnioną czymś czerwonawym.
Myszkę zaintrygowała ta czerwień. Podjął zatem gryzoń dzielny próbę wskoczenia na butelkę i dobrania się do obluzowanej zakrętki. Pazurki nie obłapiły jednakże należycie śliskiego szkła i myszka z piskiem spadła na półeczkę. Trzeba użyć fortelu, jak zwykle, wtedy też jakoś uciekło się temu mało rozgarniętemu chłopcu, któremu różdżka oklapła. Mysz wskoczyła najprzód na niewielkie przezroczyste pudełeczko pełne niebieskich tabletek. Zmrużywszy oczy, wycelowała i wskoczyła na sam szczyt butelki, oto małe zwierzę futerkowe opanowało opakowanie szklane, ach, patrzcie państwo, choć wszyscy zajęci jesteście czym innym najwyraźniej, bo coś w tym szpitalu nagle gwarno się zrobiło, mysz słyszy podniesione głosy mówiące coś o jakimś Potterze, ale gdzie tam Potter, tutaj czerwień połyskuje zachęcająco i nęci. Zakrętka, ach, wystarczy ją zepchnąć łapkami. To łatwe. Myszka – świadoma faktu, iż stanowi niejakiego wandala – rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła nikogo i niczego podejrzanego. No, może poza pękatym słoikiem stojącym nieopodal. Ale co tam słoik, odkręćmy to ustrojstwo wreszcie, ta czerwień w środku to na pewno coś smacznego.
Nagle szum powietrza plączącego futerko. Jasność. Bije w oczy, nie pozwala dłużej skupić się na opakowaniu szklanym. Ktoś otworzył szafę, myszka spostrzegła dłoń, która jak cień zakręciła się obok słoika i pobrała wielkie nożyce. Ogromne, metalem lśniące, złowieszcze. I trzask drzwi. Wszystko zachwiało się. Zakrętka sama upadła, zawirowała i, wreszcie, brzdęk, leży sobie nieruchomo. Myszka cudem jeno utrzymała się przy szyjce butli, rozpaczliwie ucapiła pazurami zakrzywioną powierzchnię, podciągnęła się ku górze – chociaż plecy miała mokre i sił coraz mniej. Jeszcze kawałek i nurkuje noskiem do wnętrza, czuje dziwną woń, cóż to takiego?
W szkle wałęsa się mnogość owadów. Iskrzą się niczym lampiony. Krwawo. Mysz konstatuje, iż widziała takowe na transmutacji. Wtedy, kiedy niedomagająca różdżka tykała raz po raz wilgotne mysie barki. Owady wibrują, skaczą i usiłują się wydostać, ale za ślisko jest, za ślisko. Ale ruchliwe żuki nie poddają się.


*


Lekcje skończyły się, uczniowie suną schodami obierając za cel pokoje wspólne. Lucjusz Malfoy opuścił właśnie gabinet dyrektora, również sunie schodami – zamyślony, płaszcz zamiata swą czernią hogwarcką podłogę, a oblicze mężczyzny zachmurzonym jest wielce. Albus Dumbledore to dureń. Przyjmuje do swojej beznadziejnej szkoły szlamy. Mieszańców. Wilkołaki w charakterze nauczycieli. Non stop gada o jakiejś głupiej równości. Stoi murem za Potterem, tym bliznowatym idiotą.
Czarny płaszcz jął zamiatać drogę do Slytherinu. Lucjusz pamiętał, którędy należy iść. Nie znał wprawdzie hasła, ale bez trudu je odgadnie, wykorzysta parę naprędce wymyślonych kombinacji słów „czysta” i „krew”.
Potter. Przecież to nie on jest tu ważny. To jedna wielka pomyłka. Ale nie rozmyślajmy o Potterze. Wyobraźmy sobie znowu tę zieleń pomykającą kątem. I wzrok Dumbledore’a, zamglony, maślany wręcz, odprowadzający cień. Lucjusz widział wszystko i wie, teraz przebrała się miarka. Przebrała się, albowiem sam pamiętał ten cień, pamiętał zapach, zapach nie do opisania, tańczący w nozdrzach. Pamiętał ucho, wielkie niby wachlarz. Pamiętał smak piwa o poranku, siedział wtedy na werandzie. Były i mniej subtelne wspomnienia. Żelazko. Piętno w kształcie trójkąta. Trochę wosku ze świecy osadzonej w kandelabrze, który przechodził z pokolenia na pokolenie. Zabandażowane ręce, ale przecież są wymówki, że trzeba się samemu ukarać i tak dalej. Zapach, zapach.
Potter. On. To przez niego między innymi. Chociaż jest pomyłką.
– Hasło? – zapytała mroczna postać z obrazu. Oczy miała jak u węża, nos – zaledwie wąskie szparki. Włosy blond, podbródek dumnie uniesiony. Ta postać. Też kiedyś zlewała wosk ze świecy.
– Czysta krew – spróbował Malfoy.
Gadzie oczy zmniejszyły się, jeśli o szerokość idzie.
– Krwawa czystka – kolejna próba.
Znów mniej wężowatych narządów wzroku.
– Krewki czyścioch – Lucjusz niezgorzej opanował kombinatorykę.
Ślepia znikają niemalże.
– Czyść krew?
Jasnowłose uosobienie mroku pokręciło głową.
– Może – Lucjuszowa wiara w kombinatorykę podupadła nieco – krwawa czysta?
Płótno ustąpiło, na bok odskakując. Wężooki kandelabrowy przodek uśmiechnął się nieznacznie, a Lucjusz wkroczył do lochu, w rozświetlaną zielonymi pochodniami, lecz nadal ciemną przestrzeń. Znowu zły, znowu z zachmurzonym obliczem, znowu szorujący posadzkę szatą. Oto i pokój wspólny, kolor listków na obiciach foteli i ścianach, ludzie skupieni przy stolikach, na Malfoya nikt nie zwraca uwagi. Trzeba szybko zabrać Draco, jutro z rana wsadzi się go w pociąg do Durmstrangu. Dość tego. Kolor listków raz jeszcze przypomina pachnący cień i krople wosku na żelazku, i pod nim. Dlatego, Draco, koniec z Hogwartem. Koniec, koniec!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Naiya   Harry Potter I Ruchliwe Żuki   03.01.2005 20:50
Magya  
  03.01.2005 20:55
Morgiana   a ja - mimo tak krótkiego kawałka - pozwalam s...   03.01.2005 21:02
Nimfka   Ja mam mieszane uczucia. Denerwowała mnie troc...   03.01.2005 21:33
Tajemnicza   I znowu będę szczera: straszne...Nie wiem w ogole ...   03.01.2005 21:53
żaba  
QUOTE   05.01.2005 16:17
Naiya   Pani Pomfrey usiadła na krześle w pobliżu łóżk...   05.01.2005 16:20
Coyote   Hmmm można powiedzieć, że niekiety niezrozumia...   06.01.2005 20:27
Raillie   Nie podoba mi sie, mało interesujące wątki.   08.01.2005 19:24
Naiya   Patrzę w sufit. Jest na nim wszystko. Nigdy już ...   13.04.2005 15:11
Morgiana   Powiadam państwu – pornografia!
  13.04.2005 15:39
Magya   Od początku mi się nie podobało i nie podoba m...   13.04.2005 16:07
Naiya   Co tu zaglądać: aż tak nie widać, że już się s...   14.04.2005 19:17
Dorcas Ann Potter   E.... Nawet nie dokończyłam pierwszego rozdziału. ...   18.06.2005 08:57
Pottermenka   Po kiego to tu wklejasz ? To jest "Kwiat Loto...   20.06.2005 16:16
Dorcas Ann Potter   Przeczytałam. Nie wiem jak to zrobiłam i podziwiam...   20.06.2005 18:12
Naiya   Pottermenka: A ja oczekuję na pewien piękny dzień,...   26.06.2005 19:12
Pirrania   Przyznam się, że niestety nie dobrnęłam do końca b...   01.07.2005 00:43
Morgiana   Pisz też więcej o seksie. tak, dużo, duuuużo seksu...   01.07.2005 12:29
Naiya   Ke? Proszę mi wytłumaczyć - na chłopski rozum - j...   02.07.2005 22:01
Kara   Nie podoba mi się przedstawienie tego co wydaje mi...   18.04.2006 18:53
Ciasteczko   a wg mnie - so, so xd.   25.04.2006 22:37
azerate   Powiem tak - to, że PaNiEnKOm HuNcFoTkOm się nie p...   25.07.2007 16:48
solve   I dodaj parę przekleństw to w ogóle będzie hit n...   07.08.2007 15:39


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.06.2025 01:03