Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
28.08.2006 18:45
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Sądzę. Już poprawiłem. Dzięki za uwagę.
Co do opisu Hermiony - bez przesady. Szczegółowy? Wspomniałem o szatach, gdyż wcale nie musiała być w nie ubrana. Odznaka prefekta Gryffindoru to dość charakterystyczna cecha, zatem mogłem o niej napisać parę liter, nie sądzisz? :] Swoją drogą... Aleś trafił, właśnie miałem wkleić kolejny fragment i żalić się z powodu zerowej ilości komentarzy. Przynajmniej jeden mam. Dzięki. Aha, przy okazji - wszystkiego najlepszego z okazji 17 urodzin W tej części fica wiele się nie zdarzy, ale powolutku idziemy do przodu. =============================================================== Księżycowe promienie delikatnie oświetlały zimne, kamienne mury Hogwartu. Noc nastała bezchmurna, lecz raczej chłodna – w końcu już niedługo miała rozpocząć się kalendarzowa jesień. Mrok nie odbierał uroku okolicy zamku obserwowanej z jednej z jego wież, choć przeciętny człowiek niewiele by zobaczył. Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa pomyślał, że przynajmniej noce się nie zmieniły w tych pełnych zamętu czasach. Nie straciły własnej magii. Albus nie miał zbyt dobrego nastroju. Co gorsza, ten stan utrzymywał się już kilka tygodni. I nic nie wskazywało na to, że najbliższe dni przyniosą zmianę na lepsze. Wszystko to przez jedną osobę. Thomasa Riddle’a, który teraz nazywał się Lord Voldemort. Dumbledore wiedział chyba najlepiej, co dawny uczeń Hogwartu porabia. Opowieści Harry’ego, jak i jego własne doświadczenia wyraźnie wskazywały, że Czarny Pan zbiera z powrotem armię śmierciożerców. To definitywnie była zła wiadomość, mimo całkiem niedawnego sojuszu jego szkoły z Ministerstwem Magii. Razem tworzyli siłę, z którą należało się liczyć, ale przeczucie mówiło Albusowi, że zwolenników Voldemorta może być o wiele więcej, niż przypuszcza Scrimgeour. Duża ich liczba mogła pochodzić ze znamienitych rodów czarnoksięskich, jak Malfoyowie. Dodatkowo sytuację, i tak nieprostą, komplikowała przepowiednia. Jej treść znał jedynie on i Harry, choć niewykluczone, iż jego najbliżsi przyjaciele także ją znali, a jej znaczenie było jasne – Voldemorta może zabić tylko młody Potter. Dumbledore nie był pewien, dlaczego. Czyżby blizna złączyła ich tak mocno, że tylko różdżka chłopaka jest w stanie zrobić krzywdę Czarnemu Panu? Czyżby nawet on, dyrektor Hogwartu, nie był w stanie położyć kresu panowania zła i czarnej magii? A co by się stało, gdyby uderzyć w dawnego Riddle’a Kadavrą? Tylko dwie odpowiedzi pojawiły się w głowie wiekowego starca – albo nic by się nie stało, albo zginąłby i Voldemort, i Harry. Takie rozumowanie także nie poprawiało humoru. Albus nie wyobrażał sobie frontalnego ataku na kryjówkę Riddle’a z Potterem na czele. A wojna nadciągała, tego Dumbledore był pewien. Nie mogło być inaczej. Żadne negocjacje nie dadzą skutku. Próba zmiany, a raczej powrotu do dawnej osobowości Lorda nie miały prawa się powieść. Także tego Albus był pewien. Siwobrody dyrektor westchnął ciężko. Pochylił się do przodu i oparł ramiona ukryte w białej szacie na jednej z chropowatych blank, które otaczały szczyt wieży. Spojrzał prosto przed siebie, patrząc uważnie na błonia Hogwartu. Widział, pomimo niemal całkowitej ciemności, łódki płynące po jeziorze, pełne jedenastolatków, którzy z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie roku szkolnego i wspaniałej przygody, jaką bez wątpienia jest studiowanie w Hogwarcie. Ich głosy niosły się po okolicy, pełne najróżniejszych emocji. Jeśli wojna się rozpęta, nawet najmłodsi poczują ją na własnej skórze. Absolutnie nikt nie był bezpieczny. Dyrektor Hogwartu znowu poczuł złość. Na siebie. Ciągle wyrzucał sobie, że obecna sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby zadziałał wcześniej... Gdy Voldemort jeszcze nie był w pełni odrodzony, wtedy trzeba było podjąć odpowiednie kroki przeciwko Czarnemu Panu. Wyłapać śmierciożerców, wzmocnić ochronę w Azkabanie, i wreszcie – poszukać samego Lorda. Uwięzić go, a potem przygotować Harry’ego na to, co miało nadejść. Ale tak się niestety nie stało. Za bardzo spodobało mu się zarządzanie szkołą i patrzenie na postępy jej uczniów. Ciepło i spokój jego gabinetu doprowadziły do tego, iż zaczął czekać. Zaczął obserwować czujnie rozwój sytuacji i wpływać na ogólny jej przebieg. Jak jakiś władca marionetek. To była bierna postawa. Voldemort okazał się szybszy, niż ktokolwiek by przypuszczał. I tego efekty Dumbledore mógł podziwiać dzisiaj – z jego wewnętrznym stanem ducha na czele. Podsumowując... bywało lepiej. Ponure rozmyślania dyrektora zostały przerwane przez głośny okrzyk jednego z najmłodszych uczniów. Z pewnością wielka kałamarnica postanowiła ukazać ludziom swój majestat. Sekundę później rozległ się tubalny głos Rubeusa Hagrida, uspakajającego nerwowego jedenastolatka. Postura Hagrida nie ułatwiała mu tego zadania. Albus doskonale zdawał sobie sprawę, że równolegle do łodzi do Hogwartu zmierzają karety ciągnięte przez testrale, magiczne konie, wiozące wszystkich uczniów powyżej pierwszego rocznika. W którejś z nich siedzi Harry razem ze swoimi przyjaciółmi. Dyrektor właściwie instynktownie spojrzał w kierunku odpowiedniego powozu. Okulary zsunęły mu się trochę. Albus doszedł do wniosku, że lata mijają zdecydowanie za szybko. Ten rok będzie dla Harry’ego ostatnim, zanim osiągnie pełnoletność. Chłopiec miał już szesnaście lat. Szesnaście lat to z pewnością czas, kiedy każdy ma w sobie wiele pokładów energii. Był to również czas, kiedy młodzi mieli już swoje zdanie i potrafili otwarcie wyrażać swoje niezadowolenie. Lekcje także nie zawsze przebiegały idealnie. Niektórzy nauczyciele radzili sobie z tym bez większych problemów – jak Severus Snape – inni mniej. Oczywiście, poprzednie roczniki również nie były święte ani idealne, co dyrektor zauważył już w zachowaniu samego Harry’ego rok temu. Dumbledore musiał przyznać, że był ciekawy, jak poradzi sobie nowy nauczyciel od czarnej magii. Szczególnie, że będzie najmłodszym nauczycielem w historii Hogwartu. Mimo wieku profesor Wander posiadał już spore umiejętności. Coś w nim zachęciło dyrektora do zatrudnienia go na przeklęte stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Oby udało mu się pracować dłużej niż jego poprzednicy. Oby nie okazał się szpiegiem Czarnego Pana. Voldemort... Nie, dość tego! Dumbledore gwałtownie poderwał się, czym wystraszył czarnego ptaka, stojącego na jednej z blank. Obrócił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku schodów, które zaprowadzą go na korytarze zamku. Taka zaduma to tylko odmiana jego wcześniejszego odrętwienia. Nie przyniesie nic dobrego teraz, kiedy trzeba działać. Teraz, kiedy Zakon Feniksa jest aktywny i czeka na jego rozkazy. Jako przewodniczący tej placówki musiał chronić jej uczniów, walczyć ze śmierciożercami i udaremniać plany Riddle’a. Musiał działać. Dumbledore opuścił wieżę. Niedługo uczniowie znajdą się w zamku, a uczta powitalna nie będzie na niego czekać. Choć nie był w nastroju, by wygłosić jakąś śmieszną, pokrzepiającą mowę. Poza tym, zrywał się chłodny wicher, a on nie miał na sobie żadnego ciepłego okrycia. Dumbledore zauważył, że uczniowie poświęcają zdecydowanie więcej uwagi na nowego nauczyciela, niż na jego mowę powitalną. Cóż, młodzież. Niechętnie słucha o problemach i ograniczeniach. Albus to rozumiał, sam był kiedyś młody. Choć bardzo dawno temu. Harry kilka chwil po wejściu do Wielkiej Sali spostrzegł, że Hermiona z iście zszokowaną miną wpatruje się w stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Podążył za jej wzrokiem. Uśmiechający się Hagrid, skupiona McGonagall, zamyślony Dumbledore, Snape, który wyglądał na bladego ze wściekłości, i... Harry mrugnął. Profesor od Obrony przed Czarną Magią był, tak na oko, tylko dziesięć lat starszy od niego. Gdy ceremonia przydziału nowych uczniów do odpowiednich dla nich Domów zakończyła się, a żołądki wszystkich obecnych napełniły się, Dumbledore wstał, by zakomunikować, jak co roku, że stanowisko nauczyciela Obrony zostało ponownie zajęte. - Chciałbym z największą przyjemnością przedstawić wam, moi mili, pana Wandera, który sam zgłosił się do mnie i oświadczył, iż podejmie się trudu przekazania wam jakże niezbędnej w dzisiejszych czasach wiedzy. – Dyrektor nie mówił specjalnie głośno, jednak słychać go było w każdym zakamarku Wielkiej Sali. – Ufam, iż jego kwalifikacje i wiek pozwolą wam na owocną współpracę. Do przedmiotu, którego będzie nauczał pan Wander, będziecie musieli przyłożyć szczególną pilność, i podejść do niego z całą powagą... Podczas mowy Albusa nowy profesor wstał i powiódł niebieskimi oczami po wszystkich uczniach. Na jego wargach gościł lekki uśmiech. Wander, wysoki mężczyzna koło trzydziestki, poczuł na sobie spojrzenia nastolatków z wszystkich Domów. Nie miał w zwyczaju być w centrum uwagi, jak teraz, lecz nie zamierzał doznawać z tego powodu jakiegokolwiek speszenia. Harry miał ochotę wzruszyć ramionami. Kimkolwiek by ten Wander nie był, gorszy od Umbridge na pewno nie będzie. A może, przy odrobinie szczęścia, będzie bardziej podobny do Lupina niż do Lockhearta. Oby. Oby młodość wśród nauczycieli nie okazała się cechą, która warunkuje bycie pyszałkowatym oszustem. Przynajmniej na pierwszy rzut oka nowy profesor znacznie różnił się od Glideroya. Miał czarne włosy, spięte w średniej długości warkocz. Twarz porastała mu równie czarna broda, wyglądająca na kilkudniową. W jego postawie i spojrzeniu było coś, co świadczyło o wewnętrznej sile. Nic dziwnego, że staruszek Snape był taki wściekły. Że ktoś taki jak Wander sprzątnął mu sprzed nosa jego wymarzoną od lat posadę... - On jest za młody! – Harry usłyszał szept Hermiony. – Obrony w tym roku powinien uczyć nas ktoś posiadający odpowiednią wiedzę i doświadczenie, a nie... - Wiek Lockhearta jakoś ci nie przeszkadzał – przerwał jej Ron, odrobinę głośniej. Hermiona nie odpowiedziała, posłała tylko rudzielcowi mordercze spojrzenie o temperaturze lodu. Harry spodziewał się, że inne dziewczyny, takie jak Parvati, nie będę miały absolutnie nic przeciwko Wanderowi. Osobiście miał tylko nadzieję, że w tym roku nie czeka go kolejna walka z nauczycielem Obrony przed Czarną Magią. To nie dla niego. Ten post był edytowany przez Hito: 03.09.2006 20:19 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:39 |