Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Behind The Scar
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > Kwiat Lotosu
Pages: 1, 2, 3, 4, 5
Hito
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety.
2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''.
3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu.
4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu.
Na razie chyba wszystko.
Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło.


PROLOG – Bestia, cześć pierwsza

Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące.
Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości.
Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie.
Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny.
Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku.
Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem.
Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien.
Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki.
Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny.
Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne.
Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew.
Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej.
Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie.
A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury.
Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki.
Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach.
Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień.
Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością.
Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem.

ROZDZIAŁ 1

Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień.
Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić.
Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie.
Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa.
Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii.
- Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś?
Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu.
Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok.
Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem...
- Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc.
No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie.
Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi?
Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem.
- Jesteś tego pewien?
- Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania.
- I potrafisz tego dowieść?
- Oczywiście. – I znowu.
- Jak?
- A to już niespodzianka, Lordzie.
Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy.
- Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać.
Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko.
- Naprawdę – dodała.
Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań.
- A dlaczego nie?
- To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia.
Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów.
- Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy.
- Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie!
- Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy.
Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’.
Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań.
- Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego.
- Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków.
- Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna.
Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy.
Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze.
Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole...
Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech.
Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera.
Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange.
Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta.
- Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów.
- Jak sobie życzysz, Lordzie.
Hito
Będzie długie. Obszerniejsze od ,,Dwóch nocy'' o conajmniej dwadzieścia stron w Wordzie.
Czytać możesz, nie widzę problemu. Zamierzam kolejne fragmenty zamieszczać w odstępach kilkudniowych, nie będziesz musiał długo czekać.
Natomiast co do betowania - kusząca propozycja w sumie. Spróbuję później, czy działają mi PMki.

EDIT:
ROZDZIAŁ 2

Harry Potter miał trochę mieszane uczucia.
Zazwyczaj widok peronu dziewięć i trzy czwarte, wraz ze stojącą przy nim lokomotywą i wagonami, napawał go radością. Młodzieniec przyzwyczaił się myśleć o Hogwarcie jako o swoim domu, z którym związane są najprzyjemniejsze chwile jego życia i najwspanialsi ludzie, jakich kiedykolwiek spotkał.
Jednak wakacje, które właśnie się kończyły, były trochę inne niż reszta, głównie dzięki jego własnej inicjatywie, która tylko częściowo spełniła swoje zadanie, mając swoje wady. Letnie dni szybko przeminęły, zostawiając po sobie słoneczne wspomnienia. Zdaniem Harry’ego te dni skończyły się zdecydowanie za szybko.
Poza tym, Hogwart, po ostatnich wydarzeniach, nie kojarzył mu się już z bezpieczną przystanią. Voldemort wszystko zmienił. Teraz Szkoła Magii i Czarodziejstwa przypominała raczej ciężki kamień, który ciężył mu na sercu odpowiedzialnością.
Jakby już wystarczająco wiele w życiu nie przeżył.
Szkarłatna lokomotywa wypuściła kłęby pary z przeraźliwym świstem. Liczba osób znajdujących się na peronie stopniowo malała, gdyż zbliżał się czas odjazdu. Ron musiał to zauważyć.
- Co tak stoisz?
Harry drgnął, słysząc głos przyjaciela.
- Zamyśliłem się.
- Widzę. Proponowałbym najpierw wsiąść do pociągu, a potem myśleć. Chyba nie chcesz tu zostać?
- Pewnie, że nie.
Harry i Ron ruszyli ramię w ramię wzdłuż wagonów, każdy popychając przed sobą swój wózek. Chłopak o rudych włosach spojrzał kątem oka na niższego od niego przyjaciela, ale się nie odezwał.
Szybko dotarli do miejsca przeznaczenia, którym był wagon prefektów. Przy drzwiach do niego prowadzących stała dziewczyna o bujnych, brązowych włosach. Była ubrana w szaty uczniowskie, a na jej piersi widniała odznaka prefekta.
- Coś się stało, Harry? – spytała Hermiona, miną dając do zrozumienia, że już zaczyna się martwić. – Wydawałeś się przed chwilą nieobecny.
- Zamyślił się – wyjaśnił Ron z nieco kpiącym uśmiechem. – Co cię wywiało z pociągu?
- Malfoy i jego prostackie zachowanie. Słuchaj, Harry, czy...
- Nic mi nie jest – uciął chłopak. Wiedział, że Hermiona ma tendencje do zbytniego zamartwiania się nad jego stanem, jego blizną i innymi, niepotrzebnymi rzeczami. – Lepiej wsiadajcie, bo faktycznie pociąg odjedzie bez nas.
- Przykro mi, Harry, wiesz, że mamy obowiązki z Ronem. Dołączymy do ciebie kiedy tylko będziemy mogli.
- Wiem.
Po chwili chłopak szedł wzdłuż pociągu, sam, jeśli nie liczyć Hedwigi, która wierciła się w klatce. Wszedł do pierwszego z brzegu wagonu, gdy tylko usłyszał gwizdek zwiastujący odjazd ekspresu.
Zdecydowanie wolałby szukać z przyjaciółmi wolnego przedziału, niż robić to samemu. Nie mógł jednak nikogo winić za to, że Hermiona i Ron zostali prefektami, a on nie.
I przynajmniej nie musiał patrzeć na Malfoya.
Harry, idąc korytarzem, starał się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia. Zdawał sobie doskonale sprawę, czym są one spowodowane. Po zeszłorocznych zdarzeniach zdawały się one być naturalną koleją rzeczy.
Co nie zmieniało faktu, iż nie cierpiał, gdy ludzie się na niego gapili.
Harry szedł przed siebie, właściwie nie zaglądając do przedziałów, by sprawdzić, czy są wolne. Dzięki temu zauważył falę rudych włosów, zamierzającą przejść do kolejnego wagonu.
- Cześć, Ginny!
Dziewczyna stanęła i obejrzała się za siebie. Uśmiechnęła się lekko.
- Cześć, Harry. Widzę, że szukasz miejsca.
- No – odparł chłopak. Zauważył, że siostra Rona nie ma przy sobie żadnego bagażu. – Ty już chyba masz swoje.
- Dean znalazł wolny przedział. Są już tam Seamus, Lavender, Parvati i Padma, więc...
- Nie ma sprawy, poradzę sobie.
Ginny, trochę zakłopotana takim obrotem sytuacji, przekrzywiła głowę. Uznała, że pewnie Harry woli znaleźć przedział z co najmniej trzema wolnymi miejscami, a najlepiej całkiem pusty.
- No to... cześć. Zobaczymy się w szkole.
- Cześć, Ginny.
Harry patrzył na znikające ogniste włosy. Zmarszczył brwi. Praktycznie zapomniał, że Ginny przecież chodzi z Deanem. Co prawda, nie mówiła o nim dużo podczas wakacji, ale...
Potter puknął się w głowę. Coś było u niego nie tak z myśleniem. Pewnie spał za długo.
Szybko ruszył z miejsca. Zaczynał się obawiać, że jest już za późno na znalezienie pustego przedziału. Nie miał ochoty na spędzenie połowy podróży z kimś nieznajomym, tym bardziej, że pewnie żaden uczeń Hogwartu nie dałby mu spokoju, gdyby miał okazję jechać z Wybrańcem.
Głupi ,,Prorok Codzienny’’.
Harry zaczynał mieć już dość pchania swojego wózka i wszystkich ciekawskich spojrzeń, gdy niemal zderzył się z dziewczyną, wychodzącą z przedziału, która musiała z powrotem do niego wskoczyć, by nie nadziać się na bagaże Harry’ego. Ten stanął, zaskoczony.
- Co ty tu robisz? Nie powinnaś być...
- Na spotkaniu prefektów? – Hermiona dokończyła pytanie. – Nic nowego bym tam nie usłyszała. Powiedziałam, że od razu zacznę patrolować korytarze.
Harry zamrugał. Hermiona wymigująca się od zebrań prefektów? To było do niej niepodobne.
- Dobrze, że sam mnie znalazłeś. Wchodź.
Potter usłuchał. Znalazł się w kompletnie pustym przedziale, oczywiście nie licząc jego i Hermiony. Czyżby jego przyjaciółka przegoniła jakiś pierwszoroczniaków? Nie. Harry odsunął na bok tę myśl jako niedorzeczną. Już prędzej Ron by tak postąpił.
Chłopak, po upchnięciu klatki, walizek i kufra na półkach, z ulgą opadł na siedzenie. Hermiona nie poszła jednak w jego ślady.
- Ciesz się samotnością, póki możesz. – Mrugnęła. - Przyjdziemy z Ronem jak najszybciej się da.
- Idziesz na patrol?
- Muszę. – Hermiona zrobiła zbolałą minę. – Wierz mi, to żadna rozrywka, wolałabym zostać tu z tobą, ale...
- Rozumiem, służba nie drużba, co?

Harry pomyślał, że jego długa wędrówka po pociągu miała swój plus. Wszyscy przed nim znaleźli sobie wolne miejsca, zatem nikt nie przychodził go niepokoić.
Harry obserwował przemykający za oknem, skąpany w promieniach słońca krajobraz. Nie dane było mu jednak spędzić całego czasu oczekiwania w spokoju.
- Proszę, proszę, wielki i wspaniały Wybraniec Potter gardzi fanami i siedzi sam.
- Wynoś się, Malfoy, nie mam...
Harry zamierzał tylko przelotnie spojrzeć na Ślizgona, ale pewien fakt przykuł jego uwagę. Malfoy stał jak zwykle arogancko oparty o otwarte drzwi do przedziału, tyle że nigdzie nie było widać jego przybocznych osiłków – Crabbe’a i Goyle’a. Draco był sam, jednak tak pełen siebie, że zdawał się wypełniać całą dostępną przestrzeń.
- Nie masz czego, Potter?
- Czasu na zadawanie się z kretynami – szorstko odpowiedział Harry. – Ogłuchłeś? Wynoś się.
- Gdzie twoje maniery, Potter? – zapytał Draco z szyderczym uśmiechem na twarzy. – A ja tylko przyszedłem ci złożyć kondolencje z powodu śmierci Blacka.
W mgnieniu oka Harry stał na nogach i zaciśniętymi z wściekłości pięściami zbliżył się do blondyna.
- Wynoś się stąd, jeśli ci życie miłe!
- Uuu, normalnie zdrętwiałem z przerażenia, Potter. Napuścisz na mnie swoich fanów?
Harry już miał sięgać po różdżkę, leżącą na siedzeniu, by rzucić w Malfoya jakąś paskudną klątwę, najlepiej bolesną, ale zauważył, że Draco trzyma palcami swoją różdżkę, chowając ją w rękawie. Mógłby być szybszy od niego.
Ale przecież nie da się obrażać temu żałosnemu gnojkowi, a tym bardziej pozwalać mu na znieważanie Syriusza. Harry dał krok w tył...
- Co się stało, Potter? – Różdżka Draca wsunęła się w jego dłoń, gotowa do miotania czarów. – Bez tej szlamy i żebraka już...
- Przepraszam, mógłbyś się odsunąć? Chciałabym wejść do środka.
Draco urwał natychmiast, kompletnie zbity z pantałyku przez takie bezceremonialne przerwanie mu. Harry nie musiał zaglądać mu przez ramię, by rozpoznać osobę stojącą za Ślizgonem. Ten marzycielski głos jakby nie z tego świata był zdecydowanie charakterystyczny.
Malfoy odwrócił się na pięcie. Jego wzrok napotkał parę wielkich, dość wypukłych oczu. Twarze Luny i Draca znajdowały się od siebie w odległości najwyżej kilkunastu centymetrów, jednak dziewczyna ani drgnęła. Z lekkim uśmiechem wpatrywała się w Malfoya, a raczej przez Malfoya w Harry’ego.
- Pomyluna – syknął Draco, wściekły.
- Wolałabym, gdybyś nazywał mnie po prostu Luną. A teraz mógłbyś się odsunąć?
Draco nie odpowiedział. Zastanawiał się, jakiej obelgi użyć. Chociaż nawet nie wiedział, czy uda mu się werbalnie znieważyć tę dziewczynę. Z tego co słyszał, Lovegood było bardzo ciężko urazić.
- Jesteś prefektem – oznajmiła spokojnie Luna, dźgając odznakę na piersi blondyna wskazującym palcem. – Nie powinieneś patrolować korytarzy, Draconie?
Harry, wbrew sobie, zachichotał. Tego było już niemal za wiele dla Malfoya. Z wielką chęcią zamieniłby i Pottera, i Lovegood w parę oślizgłych ślimaków albo coś jeszcze gorszego. Był jednak doskonale świadomy, że tym pociągiem jadą także przyjaciele Pottera z przeklętego Zakonu Feniksa. A nie było sensu dalej go prowokować, skoro przyszła tu Pomyluna.
Draco warknął i ominął Lunę, nie wahając się przy tym potrącić ją barkiem tak mocno, że dziewczyna niemal okręciła się wokół swojej osi. Na odchodnym spojrzał na nią jeszcze pogardliwie.
- Lepiej już nigdy nie wchodź mi w drogę, wariatko.
Po czym odszedł, by nadużywać swojego stanowiska i gnębić pechowych pierwszoroczniaków. Luna patrzyła za nim jeszcze chwilę.
- Nie był zbyt miły – stwierdziła. W jej głosie nie dało się usłyszeć żadnej urazy.
- On zawsze taki jest, dureń jeden. Ale świetnie ci z nim poszło. Wchodź, Luno.
Dziewczyna usadowiła się naprzeciwko Harry’ego. Bez zbędnych wyjaśnień wyjęła ,,Żonglera’’ z torby przewieszonej przez ramię i zaczęła go czytać. Po kilku sekundach przerwała. Opuściła gazetę na tyle, by móc spojrzeć na Pottera swoimi wiecznie zdziwionymi oczami.
- Neville obiecał, że zaraz tu przyjdzie.
Nie czekając na odpowiedź, ponownie poświęciła się lekturze. Harry tymczasem poczuł zadowolenie. Oprócz Hermiony, Rona i Ginny jedynymi ludźmi, z którymi z chęcią spędzi podróż do Hogwartu, byli Luna i Neville.
PrZeMeK Z.
No cóż, Hito... Opowiadanie dość ciekawe, choć mam nadzieję, że ma zamiar się rozkręcić. Piszesz całkiem dobrze, żadne błędy nie rzuciły mi się w oczy, a to spory plus. Treść ocenię, kiedy historia trochę się rozwinie, a na razie mam tylko jedną uwagę:
QUOTE
Szybko dotarli do miejsca przeznaczenia, którym był wagon prefektów. Przy drzwiach do niego prowadzących stała dziewczyna o bujnych, brązowych włosach. Była ubrana w szaty uczniowskie, a na jej piersi widniała odznaka prefekta.

Nie ma sensu opisywać szczegółowo postaci z kanonu. Przecież wiemy, jak wyglądają, prawda?
Aha, i może jeszcze to:
QUOTE
Jakby już wystarczająco w życiu nie przeżył.

Powinno być "wystarczająco wiele", nie sądzisz?
Hito
Sądzę. Już poprawiłem. Dzięki za uwagę.
Co do opisu Hermiony - bez przesady. Szczegółowy? Wspomniałem o szatach, gdyż wcale nie musiała być w nie ubrana. Odznaka prefekta Gryffindoru to dość charakterystyczna cecha, zatem mogłem o niej napisać parę liter, nie sądzisz? :]

Swoją drogą... Aleś trafił, właśnie miałem wkleić kolejny fragment i żalić się z powodu zerowej ilości komentarzy. Przynajmniej jeden mam. Dzięki.
Aha, przy okazji - wszystkiego najlepszego z okazji 17 urodzin smile.gif

W tej części fica wiele się nie zdarzy, ale powolutku idziemy do przodu.

===============================================================
Księżycowe promienie delikatnie oświetlały zimne, kamienne mury Hogwartu. Noc nastała bezchmurna, lecz raczej chłodna – w końcu już niedługo miała rozpocząć się kalendarzowa jesień. Mrok nie odbierał uroku okolicy zamku obserwowanej z jednej z jego wież, choć przeciętny człowiek niewiele by zobaczył.
Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa pomyślał, że przynajmniej noce się nie zmieniły w tych pełnych zamętu czasach. Nie straciły własnej magii.
Albus nie miał zbyt dobrego nastroju. Co gorsza, ten stan utrzymywał się już kilka tygodni. I nic nie wskazywało na to, że najbliższe dni przyniosą zmianę na lepsze. Wszystko to przez jedną osobę. Thomasa Riddle’a, który teraz nazywał się Lord Voldemort. Dumbledore wiedział chyba najlepiej, co dawny uczeń Hogwartu porabia. Opowieści Harry’ego, jak i jego własne doświadczenia wyraźnie wskazywały, że Czarny Pan zbiera z powrotem armię śmierciożerców. To definitywnie była zła wiadomość, mimo całkiem niedawnego sojuszu jego szkoły z Ministerstwem Magii. Razem tworzyli siłę, z którą należało się liczyć, ale przeczucie mówiło Albusowi, że zwolenników Voldemorta może być o wiele więcej, niż przypuszcza Scrimgeour. Duża ich liczba mogła pochodzić ze znamienitych rodów czarnoksięskich, jak Malfoyowie.
Dodatkowo sytuację, i tak nieprostą, komplikowała przepowiednia. Jej treść znał jedynie on i Harry, choć niewykluczone, iż jego najbliżsi przyjaciele także ją znali, a jej znaczenie było jasne – Voldemorta może zabić tylko młody Potter. Dumbledore nie był pewien, dlaczego. Czyżby blizna złączyła ich tak mocno, że tylko różdżka chłopaka jest w stanie zrobić krzywdę Czarnemu Panu? Czyżby nawet on, dyrektor Hogwartu, nie był w stanie położyć kresu panowania zła i czarnej magii? A co by się stało, gdyby uderzyć w dawnego Riddle’a Kadavrą? Tylko dwie odpowiedzi pojawiły się w głowie wiekowego starca – albo nic by się nie stało, albo zginąłby i Voldemort, i Harry. Takie rozumowanie także nie poprawiało humoru. Albus nie wyobrażał sobie frontalnego ataku na kryjówkę Riddle’a z Potterem na czele.
A wojna nadciągała, tego Dumbledore był pewien. Nie mogło być inaczej. Żadne negocjacje nie dadzą skutku. Próba zmiany, a raczej powrotu do dawnej osobowości Lorda nie miały prawa się powieść. Także tego Albus był pewien.
Siwobrody dyrektor westchnął ciężko. Pochylił się do przodu i oparł ramiona ukryte w białej szacie na jednej z chropowatych blank, które otaczały szczyt wieży. Spojrzał prosto przed siebie, patrząc uważnie na błonia Hogwartu. Widział, pomimo niemal całkowitej ciemności, łódki płynące po jeziorze, pełne jedenastolatków, którzy z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie roku szkolnego i wspaniałej przygody, jaką bez wątpienia jest studiowanie w Hogwarcie. Ich głosy niosły się po okolicy, pełne najróżniejszych emocji.
Jeśli wojna się rozpęta, nawet najmłodsi poczują ją na własnej skórze. Absolutnie nikt nie był bezpieczny.
Dyrektor Hogwartu znowu poczuł złość. Na siebie. Ciągle wyrzucał sobie, że obecna sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby zadziałał wcześniej... Gdy Voldemort jeszcze nie był w pełni odrodzony, wtedy trzeba było podjąć odpowiednie kroki przeciwko Czarnemu Panu. Wyłapać śmierciożerców, wzmocnić ochronę w Azkabanie, i wreszcie – poszukać samego Lorda. Uwięzić go, a potem przygotować Harry’ego na to, co miało nadejść.
Ale tak się niestety nie stało. Za bardzo spodobało mu się zarządzanie szkołą i patrzenie na postępy jej uczniów. Ciepło i spokój jego gabinetu doprowadziły do tego, iż zaczął czekać. Zaczął obserwować czujnie rozwój sytuacji i wpływać na ogólny jej przebieg. Jak jakiś władca marionetek.
To była bierna postawa. Voldemort okazał się szybszy, niż ktokolwiek by przypuszczał. I tego efekty Dumbledore mógł podziwiać dzisiaj – z jego wewnętrznym stanem ducha na czele. Podsumowując... bywało lepiej.
Ponure rozmyślania dyrektora zostały przerwane przez głośny okrzyk jednego z najmłodszych uczniów. Z pewnością wielka kałamarnica postanowiła ukazać ludziom swój majestat. Sekundę później rozległ się tubalny głos Rubeusa Hagrida, uspakajającego nerwowego jedenastolatka. Postura Hagrida nie ułatwiała mu tego zadania.
Albus doskonale zdawał sobie sprawę, że równolegle do łodzi do Hogwartu zmierzają karety ciągnięte przez testrale, magiczne konie, wiozące wszystkich uczniów powyżej pierwszego rocznika. W którejś z nich siedzi Harry razem ze swoimi przyjaciółmi. Dyrektor właściwie instynktownie spojrzał w kierunku odpowiedniego powozu. Okulary zsunęły mu się trochę. Albus doszedł do wniosku, że lata mijają zdecydowanie za szybko. Ten rok będzie dla Harry’ego ostatnim, zanim osiągnie pełnoletność. Chłopiec miał już szesnaście lat.
Szesnaście lat to z pewnością czas, kiedy każdy ma w sobie wiele pokładów energii. Był to również czas, kiedy młodzi mieli już swoje zdanie i potrafili otwarcie wyrażać swoje niezadowolenie. Lekcje także nie zawsze przebiegały idealnie. Niektórzy nauczyciele radzili sobie z tym bez większych problemów – jak Severus Snape – inni mniej. Oczywiście, poprzednie roczniki również nie były święte ani idealne, co dyrektor zauważył już w zachowaniu samego Harry’ego rok temu.
Dumbledore musiał przyznać, że był ciekawy, jak poradzi sobie nowy nauczyciel od czarnej magii. Szczególnie, że będzie najmłodszym nauczycielem w historii Hogwartu. Mimo wieku profesor Wander posiadał już spore umiejętności. Coś w nim zachęciło dyrektora do zatrudnienia go na przeklęte stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Oby udało mu się pracować dłużej niż jego poprzednicy. Oby nie okazał się szpiegiem Czarnego Pana.
Voldemort... Nie, dość tego!
Dumbledore gwałtownie poderwał się, czym wystraszył czarnego ptaka, stojącego na jednej z blank. Obrócił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku schodów, które zaprowadzą go na korytarze zamku. Taka zaduma to tylko odmiana jego wcześniejszego odrętwienia. Nie przyniesie nic dobrego teraz, kiedy trzeba działać. Teraz, kiedy Zakon Feniksa jest aktywny i czeka na jego rozkazy. Jako przewodniczący tej placówki musiał chronić jej uczniów, walczyć ze śmierciożercami i udaremniać plany Riddle’a. Musiał działać.
Dumbledore opuścił wieżę. Niedługo uczniowie znajdą się w zamku, a uczta powitalna nie będzie na niego czekać. Choć nie był w nastroju, by wygłosić jakąś śmieszną, pokrzepiającą mowę.
Poza tym, zrywał się chłodny wicher, a on nie miał na sobie żadnego ciepłego okrycia.

Dumbledore zauważył, że uczniowie poświęcają zdecydowanie więcej uwagi na nowego nauczyciela, niż na jego mowę powitalną.
Cóż, młodzież. Niechętnie słucha o problemach i ograniczeniach. Albus to rozumiał, sam był kiedyś młody.
Choć bardzo dawno temu.
Harry kilka chwil po wejściu do Wielkiej Sali spostrzegł, że Hermiona z iście zszokowaną miną wpatruje się w stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Podążył za jej wzrokiem. Uśmiechający się Hagrid, skupiona McGonagall, zamyślony Dumbledore, Snape, który wyglądał na bladego ze wściekłości, i...
Harry mrugnął. Profesor od Obrony przed Czarną Magią był, tak na oko, tylko dziesięć lat starszy od niego.
Gdy ceremonia przydziału nowych uczniów do odpowiednich dla nich Domów zakończyła się, a żołądki wszystkich obecnych napełniły się, Dumbledore wstał, by zakomunikować, jak co roku, że stanowisko nauczyciela Obrony zostało ponownie zajęte.
- Chciałbym z największą przyjemnością przedstawić wam, moi mili, pana Wandera, który sam zgłosił się do mnie i oświadczył, iż podejmie się trudu przekazania wam jakże niezbędnej w dzisiejszych czasach wiedzy. – Dyrektor nie mówił specjalnie głośno, jednak słychać go było w każdym zakamarku Wielkiej Sali. – Ufam, iż jego kwalifikacje i wiek pozwolą wam na owocną współpracę. Do przedmiotu, którego będzie nauczał pan Wander, będziecie musieli przyłożyć szczególną pilność, i podejść do niego z całą powagą...
Podczas mowy Albusa nowy profesor wstał i powiódł niebieskimi oczami po wszystkich uczniach. Na jego wargach gościł lekki uśmiech.
Wander, wysoki mężczyzna koło trzydziestki, poczuł na sobie spojrzenia nastolatków z wszystkich Domów. Nie miał w zwyczaju być w centrum uwagi, jak teraz, lecz nie zamierzał doznawać z tego powodu jakiegokolwiek speszenia.
Harry miał ochotę wzruszyć ramionami. Kimkolwiek by ten Wander nie był, gorszy od Umbridge na pewno nie będzie. A może, przy odrobinie szczęścia, będzie bardziej podobny do Lupina niż do Lockhearta. Oby. Oby młodość wśród nauczycieli nie okazała się cechą, która warunkuje bycie pyszałkowatym oszustem.
Przynajmniej na pierwszy rzut oka nowy profesor znacznie różnił się od Glideroya. Miał czarne włosy, spięte w średniej długości warkocz. Twarz porastała mu równie czarna broda, wyglądająca na kilkudniową. W jego postawie i spojrzeniu było coś, co świadczyło o wewnętrznej sile.
Nic dziwnego, że staruszek Snape był taki wściekły. Że ktoś taki jak Wander sprzątnął mu sprzed nosa jego wymarzoną od lat posadę...
- On jest za młody! – Harry usłyszał szept Hermiony. – Obrony w tym roku powinien uczyć nas ktoś posiadający odpowiednią wiedzę i doświadczenie, a nie...
- Wiek Lockhearta jakoś ci nie przeszkadzał – przerwał jej Ron, odrobinę głośniej. Hermiona nie odpowiedziała, posłała tylko rudzielcowi mordercze spojrzenie o temperaturze lodu.
Harry spodziewał się, że inne dziewczyny, takie jak Parvati, nie będę miały absolutnie nic przeciwko Wanderowi. Osobiście miał tylko nadzieję, że w tym roku nie czeka go kolejna walka z nauczycielem Obrony przed Czarną Magią.
To nie dla niego.
EnIgMa
Uff... cóż za szczęście, że to nie jest kontynuacja "Dwóch nocy" – to znaczy ff mi się podobał, ale pairing mnie denerwował (kwestia gustu oczywiście, ale nie lubię tej pary). Mam nadzieję, że tutaj nie pojawi się znowu HP/HG, bo kolejnej dawki tej "uroczej" parki po prostu nie zniosę, a z chęcią przeczytałabym to opowiadanie, ponieważ zaintrygował mnie Potter pertraktujący z Voldemortem - ciekawi mnie co z tego wyjdzie i co tak naprawdę planuje Harry. Dlatego za pomysł (niby nie aż tak bardzo oryginalny, ale wszystko zależy od tego, jak ten wątek pociągniesz) masz u mnie plusa. Styl całkiem niezły - może nie idealny, ale na pewno dość dobry. Poza tym cieszę się, że z akcja toczy się powolutku (byle nie za bardzo!), bo teksty, w których akcja leci na łeb, na szyję są czasem wyjątkowo irytujące. Mam jednak nadzieję, że nie przegniesz w drugą stronę wink2.gif. Co do fabuły, wypowiem się, gdy pojawi się trochę więcej tekstu.

Pozdrawiam gorąco i weny życzę.
em
@ Enigma
Znając Hito, HG/HP na pewno się pojawi wink2.gif

Hito - przeczytam jeszcze i skomentuję, jak znajdę chwilę smile.gif
EnIgMa
QUOTE
Znając Hito, HG/HP na pewno się pojawi

No to masz... zabiłaś mnie...

A pomyśleć, że mogłam jeszcze choć trochę pożyć w błogiej nieświadomości wink2.gif.
Hito
Emotka>>ok, czekam na Twój komentarz.

EnIgMa>>ależ. Jedyny Słuszny Pairing musi się u mnie pojawić. Jak można w ogóle rozważać inną możliwość? smile.gif
Lecz pocieszę Cię o tyle, że ,,Dwie noce'' były ficiem stricte romansowym. ,,BtS'' taki nie będzie, choć, oczywiście, będą fragmenty skupiające się tylko na HP/HG.
WeEkEnD
Powtórzę po raz któryśtam, że jeśli fick mi się podoba to nie doszukuję się błędów aż tak intensywnie.
Coś tak czuję, że ten FF polubię tak Dwie Noce. No i wreszcie jakieś oderwanie od HG/DM, HP/DM i całej tej reszty tradycyjnych parringów. Uwielbiam HP/HG xP
Nic tylko pogratulować.
Hito
ROZDZIAŁ 3

Harry Potter spacerował.
Lord Voldemort nie próżnował. Po swoim wielkim powrocie nie zajmował się tylko i wyłącznie zbieraniem armii śmierciożerców. Jego zdumiewające opanowanie arkanów Czarnej Magii przydawało się nie tylko do tortur, zastraszania czy zabijania mugoli i szlam.
Upiększanie rezydencji to praca może mniej chwalebna, ale przynosząca widoczne gołym okiem owoce. Przyjemne dla oka.
Wybraniec, mimo wyzutego z ciepłych uczuć serca, potrafił docenić piękno architektoniczne. Kolejna kwestia, która przybliżała go do Voldemorta. Harry zaczynał podejrzewać, że duża ilość takich podobieństw nie mogła być dziełem przypadku.
Ale to i tak nie miało znaczenia.
Chłopak wyszedł na jeden z tarasów, oparł się o balustradę i wychylił, by obejrzeć fasadę budynku, skąpaną w świetle księżyca. Kiwnął aprobująco głową.
Swoją rezydencję także urządzi w podobnym stylu. A może po prostu zostanie tutaj?
Czas pokaże. Harry wzruszył ramionami.
Obrócił się, zamierzając odejść. O mało nie zderzył się z mężczyzną, który stał zaraz za nim. Potter od razu go rozpoznał.
- Witaj, Parszywku. Dawno się nie widzieliśmy.
Peter nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się w jadowicie ciemnozielone oczy młodzieńca. Przeszedł go zimny dreszcz, taki sam, jaki zawsze odczuwał, rozmawiając z Lordem Voldemortem.
- A więc... to prawda. Jesteś teraz śmierciożercą – szepnął Pettigrew, czując suchość w ustach. – Po tym wszystkim... James i Lily nie...
Peter urwał, gdy zobaczył zwężające się gniewnie oczy Harry’ego. Ostrze strachu przeszyło mu serce.
- Po pierwsze, nędzny szczurze, nie jestem śmierciożercą. Jeśli chcesz zaspokoić swoją ciekawość na mój temat, porozmawiaj ze swoim panem. – Głos Pottera smagał niczym bicz, ale nie miał wężowego brzmienia, jak w przypadku Voldemorta. - A po drugie... Nic mnie nie obchodzi, co pomyśleliby sobie moi rodzice. Ojciec był żałosnym słabeuszem, nie potrafiącym godnie stawić czoła Lordowi. Matka była taka sama.
- Ale... – Z jakiegoś irracjonalnego powodu Peter poczuł, że chce obronić Lily przed pogardą jej własnego syna. – Uratowała ci przecież życie.
- Spełniła cel swojego istnienia, jeśli o to chodzi. I to wszystko. A jeśli już o tym mówimy, Strażniku Tajemnicy, ty także dobrze się sprawiłeś. Gdyby nie twoja zdrada, mógłbym cały czas udawać kogoś, kim z pewnością nie jestem.
Harry uśmiechnął się. Peter niemal jęknął. Krótka wymiana zdań z tym kilkunastoletnim chłopcem wyssała z niego całe siły. Czuł się nagi przy spojrzeniu Harry’ego, które czytało w jego duszy jak w otwartej księdze. Musiał używać całego, nikłego zresztą, hartu ducha, by nie opaść na kolana przed chłopcem i nie skomleć.
Pogłoski krążące wśród śmierciożerców były prawdziwe. Pettigrew już nie wątpił, że syn cudownej Lily bez mrugnięcia okiem byłyby w stanie pozbawić go życia. Zło emanujące z młodego Pottera było niemalże namacalne.
Jak do tego mogło dojść? Gdyby wtedy... nie zdradził...
- No, no, Peter, chyba nie żałujesz swoich czynów? – Harry zapytał głosem pełnym kpiny. – Ostrzegam cię, głupcze, twój słaby umysł nie ukryje przede mną swoich myśli. Jeśli dojdę do wniosku, że nie jesteś wierny Lordowi... Staniesz się bezużytecznym zdrajcą. A wtedy...
Oczywista sugestia zawisła w powietrzu. Pettigrew miał ochotę zamienić się w szczura i uciec, uciec jak najdalej. Drżał już na całym ciele.
Potter zmierzył go wzrokiem. Skrzywił się z niesmakiem.
- Jesteś żałosną karykaturą człowieka, wiesz o tym, niezłomny Huncwocie? Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego byłeś choć przez sekundę w tej grupie. To tylko dowodzi, że mój ojciec był nikim, skoro miał takich wielbicieli.
Harry niedbale machnął prawą dłonią. Peter, którego trwoga zdążyła już złapać za gardło i pozbawić oddechu, poczuł, jak jakaś niewidzialna siła łapie go i unosi w powietrze. Nie zdążył choćby otworzyć ust. Ta sama siła z mocą pchnęła go w kierunku przeciwległej do tarasu ściany. Uderzył w nią plecami tak potężnie, że zemdlał, zanim spadł na podłogę.
Potter wydął z obrzydzeniem usta. Pettigrew wyglądał teraz co najwyżej jak worek ziemniaków.
Jego wartość nie była większa. Słaby tchórz, którym ciągle targały wyrzuty sumienia. Być może jako szpieg miał swoje zalety, ale jego obecność tu, na dworze Lorda, gdzie przebywali najlepsi, była parodią. Groteską.
Groteską była cała jego egzystencja. Lepiej by dla niego było, gdyby nigdy się nie urodził. Przez cały czas swego istnienia tchórzliwie chować się w cieniu lepszych i silniejszych... Przeklęte życie.
Harry przekroczył nieruchome ciało Petera i odszedł korytarzem. Będzie musiał porozmawiać z Czarnym Panem na temat pozbycia się tego szczura. Im mniej śmieci, tym lepiej.
Śmierciożercy i tak byli skazani na zagładę. On, Wybraniec, nie potrzebował ich.
A skoro tak, ich życie nie miało żadnego znaczenia.

Voldemort siedział, oglądał krwiście zabarwiony zachód słońca i rozmyślał nad wielce istotną kwestią.
Ile Cruciatusów wytrzyma Dumbledore, zanim złamie się i zacznie błagać o litość lub śmierć?
Hmm. Dużo, bez dwóch zdań. Konkretna liczba była ciężka do przedstawienia. Dumbledore, czego Voldemort nie wahał się przyznać, przynajmniej przed samym sobą, był silny. Na pewno zniesie więcej niż Longbottomowie, a już z nimi śmierciożercy mieli sporo zabawy. Z drugiej strony, Cruciatusy Czarnego Pana są o niebo silniejsze od tych, których para aurorów miała okazję skosztować.
Czy w ogóle Dumbledore da się złamać? Tak; każdego można sprowadzić do postaci wijącego się robaka błagającego o litość. Tego Voldemort był pewien. Pozostawało tylko pytanie – ile Cruciatusów?
Jeśli będzie dawkował je temu staremu durniowi po kolei... Dziesięć? Nie.
- Panie?
Mniejsza liczba raczej odpada, nie docenianie Dumbledore’a byłoby błędem, a paląca go kwestia musiała zostać prawidłowo rozwiązana. Dwanaście? A może...
- Panie?
... Prawdziwą rozkoszą dla oczu i uszu byłaby sesja kilkunastu powolnych, dokładnych Klątw Niewybaczalnych najlepszego rodzaju. Właściwie, im więcej Dumbledore wytrzyma, tym większa będzie przyjemność. Tak, dwadzieścia...
- Panie? Chciałabym z tobą porozmawiać.
... Dwadzieścia dla Dumbledore’a, to swoją drogą, teraz miał ochotę rzucić jedną, dobrze wymierzoną i o odpowiednim natężeniu.
- Czego chcesz, Bellatrix? Lepiej, żeby to było ważne, przeszkadzasz mi w rozmyślaniach.
- Chodzi o Pottera, panie.
Voldemort oderwał spojrzenie od chowającego się za horyzontem czerwonego słońca. Przeniósł wzrok na kobietę, klęczącą na jedno kolano przy jego fotelu.
- Masz obsesję na jego punkcie, Bell. To niezdrowe. Martwi mnie jednak co innego – stwierdził gładko Voldemort. – Zdaje się, że naprawdę nie ufasz mojemu osądowi w tej sprawie. Niepokoi mnie ten brak wiary.
- Panie, wiesz, że nigdy bym nie śmiała kwestionować twojego zdania – rzuciła szybko kobieta, pochylając głowę ku ziemi. – Twoja mądrość jest niepodważalna, ja...
- Milcz. - Voldemort już od jakiegoś czasu podejrzewał, że Bellatrix nie mówi tego, co naprawdę ma na myśli. Zaczynała go męczyć gra uników i aluzji w jej wykonaniu. – Moje stanowisko w sprawie Pottera zakwestionowałaś już pierwszego dnia jego pobytu tutaj. Swoje wątpliwości przedstawiłaś mi już nie raz. Czyż nie mówiłem ci już, że nasz mały Harry to wyłącznie moje zmartwienie? Czy naprawdę wierzysz, że on nas tylko zwodzi, cały czas będąc po stronie Dumbledore’a?
- Nie, panie – odparła Bellatrix, nie odrywając wzroku od podłogi.
Akurat w to wierzyła bezgranicznie. Potter nie miał w sobie już nic z dobra.
- Cały czas go obserwuję. Może nie wiesz jeszcze, ale Harry widział się z Glizdogonem.
- Pettigrew jest tutaj? – spytała niemile zaskoczona Bellatrix, odruchowo podnosząc głowę.
- Zgadza się. – Voldemort zachichotał, co do złudzenia przypominało syk węża. – Specjalnie go tu sprowadziłem, by przekonać się, jak przebiegnie spotkanie tej dwójki. Nie rozczarowałem się. Co prawda, najpierw chwilę rozmawiali, ale potem, zgodnie z moimi przewidywaniami, Harry o mało co nie pozbawił życia naszego szczurka. Gdy znaleźliśmy Glizdogona, ciągle jeszcze był nieprzytomny. Będę musiał go ukarać za uszkodzenie mi ściany – dodał Voldemort, delektując się swoim poczuciem humoru.
Bellatrix nie odpowiedziała. To, co usłyszała, tylko wzmocniło męczące ją przypuszczenia.
Owszem, Potter zachowywał się jak rasowy śmierciożerca. Kobieta nie wątpiła, że byłby w stanie torturować i zabijać ludzi. W swoim zachowaniu bardzo przypominał Czarnego Pana.
I to był problem. Jeśli serca Pana i Pottera były podobne, mogło to przynieść nieoczekiwane komplikacje. Na pierwszy rzut oka ambicja chłopaka była doskonale widoczna. Bellatrix miała wrażenie, że to tylko kwestia czasu, aż Potter rzuci wyzwanie jej mistrzowi, aż jego wierność, a raczej niewierność nikomu, tylko sobie, wyjdzie na światło dzienne.
Myśl o konfrontacji Pottera i Czarnego Pana była niedorzeczna. Mistrz był najpotężniejszy, nikt nie miał z nim szans na zwycięstwo. Potter zginąłby natychmiast. Jednak...
No właśnie, jednak. Duszy Bellatrix nie przestawały dręczyć wątpliwości. O uczniu lepszym od mistrza, choć nienawidziła tej myśli całym sercem. Z wielu powodów.
Nienawidziła również samego Pottera. Za każdym razem, gdy go widziała, miała ochotę go zabić. W powolny i bolesny sposób.
Voldemort wstał. Czarnowłosa kobieta milczała, aczkolwiek Riddle dobrze wiedział, że nie przekonał jej. Miał już dość jej paranoi. Jakby spodziewała się, że cokolwiek mu grozi ze strony młodego Harry’ego. Nonsens. Potencjalna walka między nimi byłaby krótka i zakończona zwycięstwem wszechpotężnego Voldemorta.
Lord mruknął gardłowo. Zdecydował, że jeśli jeszcze raz zaistnieje podobna sytuacja, Bellatrix ponownie dozna rozkoszy bycia torturowaną przez swojego mistrza. Zdawała się już zapominać, co to za uczucie. Zdawała się zapominać, gdzie jest jej miejsce.
Spojrzał na kobietę, która cały czas klęczała przed nim. Ale póki co...
- Wstań, Bellatrix. Dobrze, że tu jesteś. Jestem w odpowiednim nastroju.
Chociaż kobieta dobrze wiedziała, co oznaczają te słowa, od których robiło jej się zimno, kiwnęła tylko potulnie głową. Nauczyła się już zamieniać swoją twarz w nieruchomą maskę, jak i przywoływać na swoje oblicze nieprawdziwą radość czy oczekiwanie.
- Chodź ze mną.
- Tak, panie.
EnIgMa
Nooo... teraz to ja chyba zwariuję nim nie dowiem się, co stało się z Potterem. Skąd taka zmiana zachowania? Skąd taki brak kanoniczności? Skąd tak odmienne poglądy? Jeśli Harry ma ochotę przejść na ciemną stronę – nie ma sprawy, jestem za – chce zabijać i torturować – owszem, miłej zabawy – chce zamęczyć Petera – tak! tak! i jeszcze raz tak! tutaj jestem jak najbardziej za – ale skąd taka drastyczna zmiana jeśli chodzi o stosunek do rodziców?! Nie wiem czemu, ale bardzo łatwo jest mi wyobrazić sobie sytuację, w której Potter zaczyna pogardzać wszystkim i wszystkimi dokoła, ale opcja, że traci szacunek do rodziców w ogóle do mnie nie przemawia. Wiem, że to głupie, ale akurat u niego nie potrafię sobie wyobrazić takiego zlekceważenia poświęcenia własnej matki. Nie mam nic przeciwko fickom, w których Harry’ego wciąga czarna magia (ba! nawet lubię!), ale jeśli on stanie się teraz pieskiem Voldemorta (w co jednak wątpię po przeczytaniu pierwszego rozdziału – on nie chce mu służyć, tylko pomóc – jego stosunek do całej sprawy mówi sam za siebie), to ja się chyba załamię. Mam nadzieję, że coś jednak kombinuje evil.gif. Teraz to nawet przeboleję ten Jedyny Słuszny (bynajmniej nie w moim mniemaniu) Pairing, żeby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego pisz, pisz, pisz, a ja poczekam na wyjaśnienie całej sprawy, bo po tym rozdziale włączyła się u mnie intensywna myślówa.
dominisia888
Poza tym :
QUOTE
Czy o ogóle Dumbledore da się złamać


Powinno być "w ogóle" nie rzucił mi się żaden błąd/literówka w oczy. Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie, zaintrygowała mnie postawa Pottera. Podoba mi się to, że póki co nie jest przedstawiony tak kalsycznie jako taki cudowny, boski chłopiec czyniący dobro. Czekam na dalszy rozwój wypadków.
Hito
Fakt, literówka. Poprawiona.

EnIgMa>>Bellatrix i Voldemort odnieśli wrażenie, że Harry zmienił się kompletnie. Zatem absolutnie zły Harry nie może dalej kochać swojej matki, szanować jej, czy coś. Aczkolwiek Lily traktuje w myślach i słowach chyba najlepiej. Ojciec stoi u niego niżej, jak - mam nadzieję - pokazałem.
EnIgMa
No właśnie... "Bellatrix i Voldemort odnieśli wrażenie", a mnie ciekawi jak jest naprawdę i skąd taka drastyczna zmiana u Harry'ego. Ale wiem, wszystko powolutku się wyjaśni biggrin.gif.

Dlatego czekolada.gif dla Ciebie na wenę, żebym nie musiała za długo czekać.
Hito
Nie jestem panią Rowling, żeby opisywać dokładnie rok szkolny, zatem proszę nie dziwić się, że jesteśmy już w listopadzie.

ROZDZIAŁ 4

- Gdzie są moje notatki z historii magii?!?
- Tutaj, głąbie.
Harry zręcznie złapał rzucony przez Rona przedmiot, którego przed chwilą szukał.
- Skąd one się tam wzięły?
- Nie mam pojęcia. Pewnie spadły ze stołu, jak wczoraj wieczorem odrabialiśmy lekcje.
- Możliwe. – Harry wsunął zbiór zapisanych kartek papieru w prawą dłoń, gdzie trzymał już inne. – Ciekawe po co je odrabialiśmy, skoro Binns i tak ich nie sprawdzi.
- Ja tam wiem, czemu.
Sugestia Rona stworzyła kilkusekundową ciszę w pokoju wspólnym Gryfonów. Tylko ogień w kominku, który zawsze się palił, tańczył i trzeszczał niespokojnie. Rudowłosy chłopiec stał blisko niego odwrócony plecami, więc jego twarz skryta była w cieniu. Potter jednak wiedział, że jego przyjaciel patrzy na niego, jakby czekając na odpowiedź.
- Idziemy – mruknął Harry. – Pewnie i tak się spóźnimy.
Gdy tylko portret Grubej Damy się zamknął, postać czekająca na dwójkę chłopców spojrzała na nich groźnie. Jej długie włosy o kolorze kasztanu poruszyły się wściekle, gdy ich właścicielka odwróciła się i szybko ruszyła korytarzem
- Co was tak zatrzymało? Spóźnimy się – syknęła Hermiona.
- Wszystko przez...
- Przepraszamy – Harry dość brutalnie przerwał Ronowi.
Idąca przodem dziewczyna, nie zwalniając kroku, spojrzała za siebie na twarze jej przyjaciół. Nie była tak wysoka jak oni, więc musiała lekko podnieść głowę, by to zrobić. Jej oczy przestały zabijać spojrzeniem.
- Pośpieszmy się – powiedziała już spokojniejszym tonem.
Ron wodził wzrokiem za Harrym i Hermioną. Nie raz zastanawiał się, czy oni postępują tak specjalnie w jego obecności, czy inaczej nie potrafią. Stłumił westchnięcie. Musiał też przyznać, że nie odczuwał złości na Harry’ego. Jeśli miałby kogoś obwiniać...
Weasley musiał porzucić domysły, gdyż wolał nie rozpłaszczyć się na jakiejś ścianie. Szybkie tempo narzucone przez Hermionę i Harry’ego zmuszało do patrzenia przed siebie. Choć Ron i tak miał dobrze – był najwyższy z grupy, więc jeden jego krok równał się dwóm panny Granger. Harry także był od niego niższy, co dawało Ronowi pewną chorą satysfakcję.
Nie spotkali wielu uczniów, idąc utartymi ścieżkami zamku. Większość z tych nielicznych miało wolny czas, gdyż ich lekcje zaczynały się później. Kursowali pomiędzy pokojami wspólnymi, biblioteką a dziedzińcem Hogwartu. Część z nich uśmiechała się na widok niemal biegnącej trójki – było oczywiste, że przyczyną pośpiechu jest spóźnienie.
Na szczęście, profesor Binns to nie Snape. Harry był pewien, że nauczyciel historii magii prawie nie zauważy ich nieobecności na początku lekcji. Cóż, profesor był bardzo zaangażowany w to, co robił. Tak bardzo, że sami uczniowie zdawali się niewiele go obchodzić. Być może powodem tego był fakt, iż Binns nie był człowiekiem. Był jedynym duchem, który miał prawo nauczać w placówce Dumbledore’a. Wśród zalet spotkań z nim figurowały między innymi aktywność na lekcji, a raczej jej brak, i myślenie o niebieskich migdałach – Binns nigdy nie pytał. Zwykle również nie przejmował się tym, iż uczniowie zamiast go słuchać, rozmawiają. Tak, lekcje z profesorem duchem nie były stresujące.
Ron, korzystając z warunków fizycznych, pierwszy dopadł drzwi klasy i szybko je otworzył. Przepuścił Hermionę przodem, która nawet nie zdążyła mu podziękować. Harry ujrzał jednak jego wyszczerzone zęby.
- Przepraszamy za spóźnienie, profesorze Binns – wyrecytowała Hermiona pomiędzy krótkimi oddechami.
- Siadajcie. – Widmowa postać, tak jak się mogli spodziewać, nawet nie odwróciła głowy.
Trójka Gryfonów szybko zajęła pozostałe, wolne miejsca. Zostali powitani znaczącymi spojrzeniami reszty członków swojego Domu. Szczególnie żeńskiej jego części, która najwyraźniej jeszcze nie przyzwyczaiła się do faktu, iż w przypadku ławek dwuosobowych, Harry od jakiegoś czasu siadał obok Hermiony, Rona mając z tyłu.
Tak było i tym razem. Rudzielec usiadł właściwie sam, gdyż Neville, z którym zazwyczaj dzielił ławkę, spał w najlepsze. Zdaje się, że powodem była nieprzespana noc, Snape i szlaban.
Cóż, na szczęście, większość klas posiadała ławki trzyosobowe. Choć i tak Ron czuł się wypchnięty za margines.
Cóż, to było nieuniknione, czyż nie? Gdyby to on zszedł się z Hermioną, jego miejsce zająłby Harry.
Jasne.
Ron, patrząc na krzaczaste włosy przyjaciółki, zastanawiał się, kiedy żeńska część Hogwartu przestanie wieszać na niej psy. Dziewczyny, szczególnie młodsze, miały ochotę na gorący towar, jakim stał się Wybraniec. Tymczasem Hermiona już od początku roku zaczęła się kleić do Harry’ego, tym samym sprzątając im go sprzed nosa. Dopiero w szóstej klasie, w momencie, gdy wyszła na jaw prawda o Wybrańcu. Nazwy, jakimi sfrustrowane dziewczęta czasem określały Hermionę, przechodziły jego najśmielsze wyobrażenia.
Zawiść kobieca to straszna rzecz, uznał Ron w zadumie. Czwarta Klątwa Niewybaczalna.
Żeńskie dormitorium Gryffindoru już nie huczało od plotek, jak we wrześniu, ale i tak łatwo było usłyszeć różne niestworzone historie, przekazywane dyskretnie, tak, żeby Hermiona się nie dowiedziała. Przynajmniej w teorii.
Lavender Brown stała się skarbnicą wiedzy w przypadku różnych pogłosek. Dziwne dla Weasleya było to, że dziewczyna lubiła dzielić się nimi właśnie z nim. Czy tylko z powodu, iż należał mu się tytuł najlepszego przyjaciela Harry’ego? Tego rudzielec nie mógł być pewien, gdyż jego rozmowy z Lav czasami schodziły z tematu ,,Potter i Granger’’.
Czasami aż ciarki przechodziły.
- Ron, nie śpij. Słuchaj profesora. – Chłopak usłyszał szept Hermiony.
Jasne.
Ron podjął tytaniczny wysiłek skupienia się na monotonnej mowie Binnsa. Niestety, czasy, kiedy Dumbledore nie był jeszcze dyrektorem, ba – nawet się nie urodził, niezbyt interesowały chłopca. Gdyby jeszcze duch próbował ich jakoś tym zainteresować... ale nie, uważał, że daty pokroju 1786, czyli zaczątki projektu Turnieju Trójmagicznego, czy osoby o nazwisku Gubble potrafią zająć szesnastoletnich czarodziei. Tu dobre intencje pomagały na maksimum pięć minut.
Ron, wzdychając teatralnie, rozłożył się na ławce. Rozmowa z parą przyjaciół przed nim była jednak trochę ryzykowna, szczególnie po dyrektywie dyrektora, który nakazał uczniom na rozpoczęciu roku przyłożyć się do nauki. Pewnie kadra nauczycielska miała bardziej pilnować spokoju na lekcjach, zatem Ron postanowił nie kusić losu. Zresztą i tak Hermiona nie chciałaby z nim rozmawiać na lekcji. Harry również nie, chociaż z innej przyczyny.
Pantoflarz.
Weasley musiał zdławić chichot. Nie zauważył, że czyjeś spojrzenie wwierca mu się w kark.

Niestety, już dwie godziny po spotkaniu z profesorem Binnsem Ron wcale nie miał ochoty się uśmiechać. Teraz musiał przeżyć lekcję z ukochanym przez wszystkich Gryfonów Snapem, głową Slytherinu o urzekającej wręcz aparycji. Ron czasami zastanawiał się, czy jest on człowiekiem – w końcu istnieją jakieś granice złośliwości i niesprawiedliwości.
Severus nigdy nie lubił Harry’ego ani jego przyjaciół, ale po zeszłorocznych zdarzeniach, czyli lekcjach zamykania umysłu, jego stosunek do Pottera zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Oczywiście, wcale nie stał się dla niego miły. Można powiedzieć, że go właściwie nie widział – nigdy nie pytał Harry’ego, w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Tylko jeśli cała klasa musiała pokazać dany eliksir, ich spojrzenia się spotykały. Nie na długo jednak, najczęściej Snape albo odbierał Gryffindorowi dziesięć punktów, albo kazał sporządzić eliksir jeszcze raz. Dopiero koniec lekcji uwalniał Harry’ego od syzyfowej pracy. Chłopiec, Który Przeżył nie miał talentu w tej dziedzinie.
Trójka przyjaciół nie miała pojęcia, że Severus ledwie się hamuje, a z wielką chęcią dałby Potterowi jakiś szlaban. Chcieć nie znaczy móc – nauczyciele muszą słuchać poleceń dyrektora nawet w Hogwarcie.
Ron zacisnął powieki. No, idź sobie!
- Co to ma być, panie Weasley? – Snape wycedził słowa jak przez sitko. – Kazałem uwarzyć wam eliksir wzmacniający, a to mi wygląda na efekt niestrawności żołądkowej.
Ślizgoni, z którymi zwykle Gryfoni mieli lekcje w lochu, w którym pachniało najróżniejszej maści eliksirami, zachichotali, niezbyt cicho. Ron nawet nie musiał się obracać, by poznać, czyj głos najbardziej ocieka drwiną. W umyśle pojawiła się wizja jego pięści na twarzy Malfoya. Niestety, była to tylko mrzonka, przynajmniej na razie. Choć przyjemna.
- Dodałem wszystkie składniki jak należy. Panie profesorze – dodał szybko Ron. Ze wszelkich sił starał się uniknąć kłopotów. Od czasu przygody z latającym samochodem taty Ron dobrze wiedział, że Severus najchętniej wyrzuciłby go pod najlżejszym pretekstem.
- Doprawdy? Dlaczego więc eliksir panny Granger ma właściwy kolor, a pański nie?
- Nie wiem, panie profesorze. – Nic lepszego najmłodszy mężczyzna z rodu Weasleyów nie był w stanie wymyślić na poczekaniu. Poczuł ukłucie gniewu, ale szybko uzmysłowił sobie, że to nie wina Hermiony.
- Nie dziwi mnie to, to normalne dla ciebie, Weasley. Jeszcze raz. – Płynnym ruchem różdżki Snape opróżnił kociołek chłopaka. – Jeśli teraz ci się nie uda, Gryffindor straci dziesięć punktów. Kolejnych, przypominam.
Ron zacisnął zęby. Tym razem wyobraził sobie własną pięść spadającą na głowę profesora od eliksirów. To też była przyjemna wizja.
- Przepraszam, Ron, nie...
- Daj spokój, Hermiono.
Harry, który siedział w trzyosobowej ławce pomiędzy nimi, nie odzywał się. Patrzył na Malfoya tak, że ten bardzo szybko przestał się śmiać.
szelma
Taka nagła zmiana u Harry'ego? Albo kombinuje albo musiało wpłynąć na niego jakieś ważne wydarzenie... Pewnie dowiem się później biggrin.gif Fick wciąga (a przynajmniej mnie tongue.gif) i na pewno będę czytać dalej biggrin.gif Co do paringu - nie mam zastrzeżeń. Dla mnie każdy paring jest dopuszczalny, pod warunkiem, że jest odpowiednio "uzasadniony" czy opisany ;] No nic. Pozdrawiam, życzę weny i zostawiam czekolada.gif
owczarnia
Nie podoba mi się. Zbyt patetyczne i słodkowzniosłe, kompletnie nie w klimacie Rowling. No i ten czarnowłosy młodzieniec... By się chciało zawołać "zaś tuż za młodzieńcem dzieweczka; krasne ma lica, pyszne ma włosy, a na jej ustach piosneczka" cheess.gif.
Hito
Szelma>>dowiesz się później, oczywiście.
szelma
Hito => No ja nie wątpię biggrin.gif czekam z niecierpliwością biggrin.gif
Owczarnia => a skąd Ty takie pioseneczki znasz, hę?? biggrin.gif
owczarnia
Jak to skąd? Na poczekaniu wymyślam wink2.gif!
Hawtagai
Narazie przeczytałam tylko poczatek,zapowiada sie calkiem ciekawie.Narazie nie mam czasu,aby go przeczytac. sad.gif
Tajemnicza
No, no, no =) Podoba mi się. Podoba mi sie i koniec =) Opowiadanie przyciaglo mnie swoim tajemniczym i pesymistycznym klimacikiem, ktory kocham. Ladne i zgrabne opisy, delikatna akcja, toczaca sie do przodu i dosc ciekawy pomysl =) Jedyne co mnie gryzie, to to, ze jakos ciezko mi sie to wszystko czyta. Nie wiem dlaczego, moze to wina pogody? =P No nic. Bede czekac na nastepne czesci =) czekolada.gif dlaCiebie Hito, zeby wena cie nie opuszczala wink2.gif
Hito
Może to dlatego, że momentami styl może wyglądać na inny? Jak wspomniałem w uwagach początkowych, BtS zacząłem pisać jeszcze grubo przed wydaniem tomu VI, co prawdopodobnie skutkuje tym, że pierwotne fragmenty mogą trochę nie pasować do reszty.
Na szczęście skończą się one już niedługo. A na razie...

=========================================================================
- Dlaczego Dumbledore trzyma w Hogwarcie tego złośliwego suk...
- Ron – upomniała go Hermiona.
- Bronisz go?
- Nie, dbam o poziom twojego języka.
- Och, wielkie dzięki. – Ron przewrócił oczami.
- Wygląda na to, że swoje zainteresowanie przeniósł ze mnie na ciebie – powiedział Harry.
- Ciekawe, dlaczego ciebie się już nie czepia – burknął Ron. Jak można było się spodziewać, ich Dom stracił następne punkty. Przynajmniej Hermiona wykazała się wrażliwością i nie pouczyła go, by bardziej przykładał się do nauki, w tym eliksirów.
- Nie wiem. Nie pytałem, wybacz.
- To nie jest śmieszne, dowcipnisiu.
- Zapomnijmy o tym. Jest czwartek, więc w tym tygodniu nie spotkamy już Snape`a – wtrąciła Hermiona.
- Też mi sukces – prychnął Ron.
- Zawsze to jakaś pociecha.
- Też prawda. – Harry pokiwał głową, czego skutkiem był krótki grymas na twarzy Rona. Ostatnio Harry często się zgadzał z Hermioną. Co prawda, wcześniej także specjalnie się nie kłócili, to raczej on wiódł na tym polu prym, ale – jak to powiadają – z niczym nie należy przesadzać.
- To co robimy? – Po zadaniu pytania Ron zatrzymał się. Dwójka przyjaciół poszła w jego ślady. – Mamy trochę wolnego czasu, zanim zaczną się kolejne lekcje.
- Ja pójdę do biblioteki, znalazłam niedawno kilka ciekawych książek – zadeklarowała się Hermiona.
- Umm – odparł Harry. Spojrzał błagalnie na Rona. Takie sytuacje były dla niego niezręczne. I wcale niełatwe, gdyż biblioteka to z definicji nie miejsce, gdzie można fascynująco spędzić czas. Ale musiał wybrać i..
- Idź z nią sam – Ron postanowił ułatwić decyzję przyjacielowi. – Ja znajdę sobie coś do roboty.
- Możesz iść z nami, jeśli...
- Wiesz, że książki mnie nie pociągają, tak jak ciebie, Hermiono. I ciebie, Harry. – Ron miał nadzieję, że przyjaciele nie dostrzegą ironii w jego głosie. - No, to na razie – dodał chłopiec, po czym ruszył w kierunku odwrotnego do poprzedniego.
Harry i Hermiona zostali sami, nie licząc ptaków o czarnym upierzeniu, na porośniętym zieloną, równo przystrzyżoną trawą dziedzińcu. Potterowi od razu zrobiło się gorąco pomimo listopadowej, kilkustopniowej zaledwie temperatury. Gdzieś w głębi swojego umysłu uznał to za zabawne, gdyż przez całe poprzednie pięć lat wielokrotnie bywali w podobnych sytuacjach.. W zasadzie to mało powiedziane, niejeden raz Hermiona oddychała zaraz przy jego uchu. I nigdy nie był skrępowany w jej obecności, jak teraz.
Widać pomimo związku z Cho nadal nie czuł się pewnie w towarzystwie przedstawicielki płci pięknej okazującej określone zainteresowanie jego osobą. Szlag by trafił. Harry zazdrościł osobom takim jak Fred i George Weasley.
- No to chodźmy. – Hermiona delikatnie pociągnęła skamieniałego chłopaka za rękaw szkolnej szaty. Podążył za nią bez zbędnych oporów.
Ruszyli ku bocznemu wejściu, dzięki któremu szybko można było dojść do biblioteki. Przez pewien czas szli w milczeniu. Dopiero, gdy korytarze Hogwartu stały się puste, ciszę przerwała dziewczyna.
- Harry, nie musiałeś ze mną iść.
- Ale ja...
- Poczekaj chwilę. Miło mi z powodu twojej decyzji, nie ukrywam. Ale nie chciałabym, byś przeze mnie ograniczał kontakt z Ronem. Czułabym się wtedy nie w porządku.
- Rozumiem. – Harry zdawał sobie sprawę, że Ron specjalnie zostawił ich samych. –Ale wiesz... on sam nie chciał iść z nami.
- Mówię ogólnie, na przyszłość. – Dziewczyna uśmiechnęła się. Najwyraźniej Harry wolał się jej nie narażać. Słodkie.
Jednak trochę dziwne. Zresztą, to i lepiej... Hermiona odepchnęła tę myśl.
Ron tymczasem wchodził po schodach, które tutaj miewały tendencje do nagłej zmiany kierunku. Na szczęście tym razem nic takiego się nie stało i chłopak mógł iść dalej, zmierzając do pokoju wspólnego Gryffindoru. Rozmyślał nad związkiem swoich dwóch przyjaciół.
Wydawało się, że z tej dwójki to Hermiona bardziej wiedziała, czego chce. Choćby sytuacja przed chwilą, ona miała się tak zakończyć. Gdy Ron się odwracał, by ich opuścić, zobaczył w oczach dziewczyny wdzięczność. Nie ulegało wątpliwości, iż tego właśnie pragnęła, nawet jeśli faktycznie będą tylko czytać tam książki.
Hermiona już na początku roku zmieniła swoje nastawienie w stosunku do Harry’ego, delikatnie, ale jednak. To odkrycie wywołało zdziwienie na twarzy Rona. Przecież nic między nimi nie iskrzyło wcześniej. Hermiona nie miała nic przeciwko randce Harry’ego z Cho czternastego lutego. Choć, z drugiej strony, właśnie o nią była zazdrosna dziewczyna z Ravenclawu. Czyżby słusznie przeczuwała, że ma potencjalną rywalkę? Ron nie wiedział. Nie miał także pojęcia, co naprawdę myśli o Hermionie jego przyjaciel. Nie pytał się go o to, a na razie, mimo iż upłynęły prawie trzy miesiące od rozpoczęcia roku szkolnego, nie zaobserwował żadnego poważnego ruchu ze strony Harry’ego. Oczywiście, byli dla siebie mili, ale to się wiele nie zmieniło w stosunku do poprzednich lat.
Ginny, naturalnie, bardzo szybko uświadomiła bratu, co najprawdopodobniej dzieje się pomiędzy tymi dwojga. Różnice były nieznaczne, ale ,,dziewczyna jest w stanie je wyłapać’’, jak powiedziała jego młodsza siostra. Ton głosu, spojrzenie, no i propozycje, podobne do dzisiejszej. Poza tym, gdy w salach były ławki trzyosobowe, Harry ani razu w tym roku nie usiadł na ich krawędzi, mając obok siebie Rona. To też wiele znaczyło.
Wynikało by z tego, że wakacje zmieniły Hermionę. Najbardziej prawdopodobny scenariusz, szczególnie z uwagi na dwa pierwsze tygodnie sierpnia, jednak...
- Proszę podać hasło. – Głos Grubej Damy wyrwał Rona z zamyślenia.

- ... – spróbowała Hermiona.
- RON! – Harry był skuteczniejszy.
Zawołany otworzył oczy i spojrzał na dwójkę ludzi stojącą przy jego łóżku w sypialni chłopców. Po kilku sekundach wyjął słuchawki z uszu.
- O co chodzi?
- Jak to: o co? Zaraz zaczyna się lekcja Obrony przed Czarną Magią. Nie byłoby dobrze, gdyby dwoje prefektów Gryffindoru znowu się spóźniło.
- Widzę, że bardzo spodobał ci się mój umagiczniony discman. – Harry skierował rozmowę na inne, bezpieczniejsze tory.
- Ciekawa rzecz. – Mówiąc to, rudowłosy chłopak rzucił okiem na szary, płaski i okrągły odtwarzacz płyt kompaktowych. Żeby to uczynić, musiał unieść się lekko na ramionach. – Udowadnia, że mugole mają czasem dobre pomysły.
- To był dobry prezent, Hermiono. – Harry uśmiechnął się. Przypomniał sobie swoją imprezę urodzinową, która odbyła się w Norze ostatniego lipca. – Jednak mogłaś go podarować Ronowi na jego urodziny, jemu bardziej by się przydał.
- Niezupełnie. Ty także sporo z niego korzystasz, Harry – odrzekła Hermiona zgodnie z prawdą. Aczkolwiek, zdaniem właściciela discmana, słowo ,,sporo” było tu przesadą, szósta klasa nie zostawiała przyjaciołom dziewczyny dużo wolnego czasu do rozdysponowania. Poza tym, obydwoje grali w quidditcha, co skutkowało stosunkowo dużą ilością dni, w które kładli się spać grubo po północy, bynajmniej nie dla przyjemności.
Weasley nie zatrzymał discmana, zatem dziewczyna mogła sprawdzić, jakie dźwięki wydobywają się z słuchawek. To, co słyszała, przypominało jej hałas złożony z pracy młota pneumatycznego, nie dostrojonych gitar i wrzasku mężczyzny, któremu było bardzo niedobrze. Nigdy by nie przypuszczała, że Ron może słuchać takiej ciekawej... dajmy na to, muzyki.
Widząc wyraz twarzy przyjaciółki, chłopak sięgnął ręką do przycisku z symbolem kwadratu. Opróżnił uszy z słuchawek i całość rzucił na łóżko obok siebie.
- I jak wam poszła lekcja w bibliotece? – Ron zapytał sarkastycznie, nie odwracając wzroku od szarego urządzenia i kolorowej pościeli.
Harry nawet nie zdążył zareagować. Tylko się przyglądał. Choć i tak, cokolwiek by zrobił, nie byłoby lepszym odwetem za przytyk Rona.
Hermiona, po usłyszeniu jego słów uniosła brwi, po czym jednym krokiem znalazła się przy boku łóżka Rona. Błyskawicznie nachyliła się na chłopakiem i prawą dłonią nacisnęła na jego klatkę piersiową, czym zmieniła pozycję przyjaciela na całkowicie horyzontalną. Nie miała z tym problemów, gdyż Ron był zbyt zaskoczony, by stawić opór.
- Skoro tak cię to ciekawi, mogłeś iść z nami, sam byś się przekonał. – Hermiona powiedziała to tak słodkim głosem, że mogłaby nim posłodzić herbatę.
Jej ofiara zrobiła się czerwona jak dojrzałe jabłko. Widok orzechowych oczu Hermiony z odległości nie przekraczającej długości ołówka podziałało na Rona niezbyt budująco.
- Zejdź ze mnie – wymamrotał zduszonym głosem. Dziewczyna po kilku długich jak wieczność sekundach spełniła jego prośbę. Starszy brat Ginny nie podniósł się od razu. Harry na widok jego miny nie wytrzymał nerwowo i wybuchnął śmiechem.
- To wcale nie jest śmieszne – warknął Ron, wstając.
Naprawdę nie było. Uczucia dwójki jego przyjaciół nie były dla niego całkiem pewne i zrozumiałe. Niestety, swoich własnych też do końca nie rozumiał. Teoretycznie nie powinien odczuwać zazdrości nawet odrobinę. Właściwą postawą byłoby potajemne kibicowanie przyjaciołom, skoro mieli się ku sobie, a na to wyglądało przecież.
Lubił Hermionę. To na pewno. Irytowała go czasami – to także nie podlegało dyskusji. Jej pęd do nauki był mu całkowicie obcy. Ale mimo to, miała sporo pozytywnych cech, a bez niej być może zginąłby marnie już w pierwszej klasie. Ona także go lubiła, wiedział o tym, pomimo ich częstych kłótni. Jednak... nigdy nie dała mu do zrozumienia, iż jest nim w jakiś sposób zainteresowana. Z Harrym to już inna sprawa, kilka takich przypadków według Rona można by zanotować. Od września bieżącego roku szkolnego sytuacja zmieniła się dość drastycznie. Na lepsze dla Harry’ego, a dla niego?
Uroda ich wspólnej przyjaciółki nie polepszała sprawy. Gdyby była ona mierna, to jako przedstawiciel płci męskiej widziałby sprawę w jaśniejszych barwach. Mógłby pochwalić Harry’ego, że ten wie, iż liczy się wnętrze, charakter i tak dalej. Niestety, ku utrapieniu Rona, żeński prefekt Gryffindoru nawet bez specjalnego upiększania się nie prezentował się źle. Pewnie, w Hogwarcie uczyły się ładniejsze od niej dziewczyny, ale Ron musiałby skłamać, by stwierdzić, że Hermiona mu się nie podoba. Dobrze pamiętał sierpniowe dni tego roku.
Taaak, dobrze je pamiętał. Cudowna Fleur w kostiumie kąpielowym. Te kształty...
Ron poczuł, że natychmiast musi skierować myśli na inne tory, bo jeszcze to wszystko źle się skończy. Rozważanie urody Francuzki w obecności osób trzecich byłoby błędem.
Patrząc na oblicze swojej przyjaciółki, Ron nie potrafił nie odczuwać czegoś w rodzaju straty. Ale przecież pod względem charakteru nie pasowali to siebie. Niezbyt. Poza tym, było za późno, to pewne.
- Przepraszam, Ron. – W głosie Hermiony dało się wyczuć wesołość. Prawdopodobnie nie miała pojęcia o rozterkach przyjaciela. – Chyba się nie gniewasz?
- Skąd.
- To bierz różdżkę, podręcznik i spadamy na lekcję – zakończył Harry.
=============================================================================
Wiem, że ,,umagiczniony discman'' brzmi średnio zręcznie, ale chyba lepiej, niż ,,discman na magiczne baterie''.
Aparat Collina działał w Hogwarcie, zatem bez dyskusji mi tu proszę wink2.gif
Wiem także, że krótko było. Następny fragment powinien być dłuższy i lepszy.
Hito
Ostatni ze ,,starych'' fragmentów, co może być widoczne w dość opisowym stylu. Mam nadzieję, że żaden kwiatek w stylu ,,Harry'ego'' się nie uchował.
Mam także nadzieję, że kanon nie zaprzecza włosom Lavender koloru blond.

======================================================================
Jak wszystkim w Hogwarcie wiadomo, stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią jest przeklęte. Żaden profesor nie przetrwał na nim więcej niż rok, co gorsza, zwykle źle kończył. Czasami, jak w przypadku pana Quirrella, ginął zabity przez jedenastoletniego ucznia.
Dlatego wielu uczniów zastanawiało się na początku roku, kto tym razem zostanie wątpliwie uhonorowany tą posadą. Wszyscy modlili się, by nie był to ktoś z Ministerstwa, wspomnienie po Umbridge było zbyt świeże. Choć i tu zdania były podzielone, gdyż na przykład taki Draco Malfoy polubił panią Dolores.
Każdy miał jakieś wyobrażenia. Nawet najsłynniejsza trójka Gryfonów, choć oni podchodzili do sprawy z mniejszym, zrozumiałym entuzjazmem. Harry i Ron marzyli o jakiejś sprawiedliwej nauczycielce, a zupełnie przy okazji, atrakcyjnej.
Te wyobrażenia nie spełniły się. Tak samo, jak wszystkie inne.
Hermiona strasznie się pomyliła, pomyślał Harry, gdy zauważył Wandera skręcającego w korytarz, gdzie czekali Gryfoni. Ale nie tylko ona.
Harry razem z dwójką przyjaciół i resztą Gryfonów spoglądał na profesora. Ten, gdy zbliżył się odpowiednio, rzucił cicho...
- Wchodźcie do klasy, droga młodzieży.
... i będąc od drzwi w odległości co najmniej dwóch metrów, otworzył je płynnym ruchem lewej dłoni.
Bez użycia różdżki. Harry był bardziej niż pewien, że tym razem to sam Dumbledore wybrał kandydata na stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Profesor Wander musiał być jakimś znajomym dyrektora, w końcu on także potrafił czarować bez pomocy kawałka drewna z magicznym rdzeniem, co udowodnił w poprzednim roku szkolnym, ratując go przed aurorami nasłanymi przez Ministerstwo Magii. Interesujące było to, iż Dumbledore używał tak zwanej dzikiej magii tylko w konieczności, natomiast Wanderer robił to publicznie i nagminnie. Jakby było to dla niego czymś zupełnie naturalnym.
Co było trochę dziwne. Harry myślał, że ten rodzaj magii może być użyty tylko w gniewie, jak w przypadku ciotki Marge czy Dudleya i węża pięć lat temu. Profesor zadawał temu kłam, co miało swoje dwie zalety.
Dzika magia potrafiła wiele zdziałać, nadmuchanie kogoś w kilka sekund beż użycia słów czy różdżki - to było coś. Rozwinięta umiejętność korzystania z tej siły mogłaby przydać się nie raz, czy to ratując czyjeś życie, czy walcząc ze Śmierciożercami. Drugą pozytywną kwestią były domniemane predyspozycje Harry’ego do używania dzikiej magii. Profesor Wander już po kilku pierwszych lekcjach z Gryfonami stwierdził jego talent w tym kierunku.
Kiedyś Harry może nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. Robienie zza rogu korytarza paskudnych żartów kolegom czy nawet Ślizgonom nie leżało w naturze chłopaka. Natomiast teraz, gdy oficjalna wojna z Voldemortem wisiała w powietrzu... to co innego. Teraz, gdy Syriusz nie żył... myśl o zemście już jakiś czas temu zasadziła się głęboko w umyśle Pottera. I kiełkowała po cichu, nie zwracając na siebie uwagi.
Klasa do obrony przed czarną magią co roku wyglądała inaczej, gdyż wystrój jej wnętrza, jak i układ pomieszczenia zależał od woli i upodobań nauczyciela tego przedmiotu. Teraz do ścian zostały przytwierdzone jakby powiększone strony starej księgi, na których widoczne były rysunki i niezrozumiałe inskrypcje, które pewnie tylko panna Granger potrafiła odczytać. Sufit nie wyróżniał się niczym zaskakującym, za to podłoga również usiana była tajemniczymi dla Harry’ego wzorami i napisami, które zdawały się fosforyzować bladym, niebieskim światłem. Ławki w sali mieściły trzy osoby, biurka nauczycielskiego brakowało. Natomiast na samym końcu klasy czerwony dywan wskazywał specjalne miejsce, które spełniało bardzo podobną funkcję do podium pojedynków, z jakim Potter miał okazję zapoznać się w drugim roku nauki.
Przynajmniej Wander nie ukrywał, iż zagrożenie ze strony Czarnego Pana istnieje. To musiał być znajomy Dumbledore’a, bez dwóch zdań.
Profesor patrzył na wszystkich Gryfonów, gdy zajmowali swoje miejsca. Nie prosił o ciszę, gdyż wcale nie musiał tego robić. Ani teraz, ani wcześniej.
- No dobrze – profesor przerwał ciszę pełną wyczekiwania. – Dzisiaj zaczniemy od sprawdzenia, jak opanowaliście pracę domową.
Harry przełknął ślinę. Teorię, dzięki pomocy Hermiony w bibliotece, miał całkiem opanowaną, ale na praktykę niestety nie starczyło czasu. Pewnie przez fakt, iż z nauką poszło im trochę dłużej, niż oczekiwali. To pewnie dzięki pogawędkom w trakcie siedzenia nad księgami. Wtedy cieszył się, że jego przyjaciółka nie skupia się tylko i wyłącznie na kuciu - choć jeśli miałby się zakładać, to obstawiałby, iż ona już to umiała i wcale nie musiała wyciągnąć pomocnej dłoni - ale teraz...
Spojrzał na lewo, na Rona. Biedak. On nigdy się nie wyróżniał na tym polu. Jak to mówią: zawsze może być gorzej.
- Będziecie wychodzić po kolei na środek i prezentować swoje umiejętności, a raczej, swoje skupienie na nauce i obowiązkowość – Wander tylko trochę się uśmiechał, mówiąc to. – Może zaczniemy od prawego rzędu?
- No tak, oczywiście – mruknął zdegustowany Ron. – Nawet nie da człowiekowi popatrzeć na...
Chłopak umilkł pod spojrzeniem niebieskich oczu nauczyciela, którego uszy potrafiły wyłapać każdy szept. Mina Weasleya wyglądała mniej więcej na ,,teraz, to dopiero mam przerąbane’’.
Hermiona szybko odtworzyła w pamięci sekwencję ruchu, jak musi wykonać ręką z różdżką, a potem odpowiednią intonację głosu. Tak, powinno się udać. Pozwoliła sobie na delikatny grymas satysfakcji. Mimo, iż zaklęcia w tym roku nie należały do prostych, dawała sobie radę. Pozostali Gryfoni miewali problemy, czasami nieliche. Dziewczyna patrzyła, jak do szkarłatnego dywanu zbliża się Lavender Brown, obecnie bank wiedzy i plotek na tematy różne, choć często zahaczających o życie jej i Harry’ego. Pannę Granger najbardziej bawiło to, że męskim powiernikiem jej koleżanki stał się Ron. Dlaczego? Oczywiście, na ten temat Lavender nie rozmawiała już tak chętnie, a przynajmniej nie z nią.
Profesor Wander również obserwował blondwłosą Gryfonkę, która stanęła przed dywanem i powoli obróciła się do reszty klasy. Wycelowała swoją różdżkę w drewniane drzwi, pomiędzy rzędami ławek. Wciągnęła powietrze ustami. Najprawdopodobniej wolałaby być gdzieś indziej, daleko stąd.
- Prosimy.
Dziewczyna, która stała może metr od Wandera, zamknęła na chwilę oczy, starając przypomnieć sobie konieczne ruchy. No i trzeba było odpowiednio akcentować sylaby.
- Scutum! – spróbowała. To dobre słowo.
Podczas wymawiania zaklęcie czarujący musiał zakreślić różdżką koło, skierować jej czubek ku własnej piersi, a potem oderwać go od niej. Tylko, żeby zaklęcie zadziałało poprawnie, trzeba było zrobić to szybko i płynnie. Do tego dochodziło werbalne wezwanie czaru. Jak można się spodziewać – odpowiednie.
Przed dziewczyną pojawiła się niebieska, słabo świecąca osłona, lewitująca w powietrzu, kpiąc sobie z grawitacji. Kolejną z jej cech była praktycznie całkowita przezroczystość. Najbardziej widoczne były krańce tarczy.
Lavender uśmiechnęła się lekko. Czyżby się jej udało? Nie przygotowywała się specjalnie na dzisiaj...
Harry’emu spadł kamień z serca. To nie jest aż tak trudne, jak mu się wydawało. Powinno się udać. Chłopak spojrzał kątem oka na Hermionę. Uśmiechała się, ale nie w sposób, który sugerowałby gratulacje dla koleżanki. To zdecydowanie nie był dobry znak.
Profesor pochylił się mocno, jakby chciał bezpośrednio spojrzeć przez środek zaczarowanej tarczy i sprawdzić, czy zaklęcie jest poprawne. Niestety, szaty uczniowskie w Hogwarcie były raczej obszerne oraz z gatunku tych szczelniejszych, więc Wander nie zobaczył tego, czego chciał. Mruknął cicho. Przeszedł kilka kroków, stanął i wyciągnął z fałd swojej szaty różdżkę, hebanową jak bezgwiezdna noc.
To także interesowało Pottera. Skoro profesor umie tak szeroko korzystać z dzikiej magii, po co mu różdżka? Czy to oznaczało, iż bardziej skomplikowane zaklęcia wymagają jednak tego standardowego wyposażenia każdego czarodzieja czy wiedźmy? Harry wolał nie dawać temu wyjaśnieniu wiary, gdyż rozczarowywało go.
Niestety, profesor Wander nie lubił rozmawiać o sobie, więc kwestia pozostawała otwarta i nie rozstrzygnięta. Według trójki Gryfonów, jedynie grono nauczycielskie, na czele z dyrektorem, wie coś więcej.
Końcówka różdżki młodego nauczyciela wskazywała pierś Lavender, kilkanaście centymetrów od środka widmowej tarczy. Coś w postawie Wanderera sprawiło, że uśmiech dziewczyny zniknął jak zdmuchnięty. Hermiona także nie powinna tak na nią patrzeć.
- A więc to jest twoja tarcza, panno Brown? – zapytał uprzejmym, przyjemnym dla ucha głosem nauczyciel. – Ładny kolor, muszę przyznać. Ale, pani pozwoli, zadam teraz pytanie... czy jeśli poprawnie rzucimy czar Scutum, będziemy mogli zobaczyć kontur naszej tarczy?
- ... – Odpowiedź była oczywista, za to paskudna w tych okolicznościach. – Nie?
- Zgadza się, panno Brown. Nie. – Wander spojrzał na nią z ognikami w oczach. – Zobaczmy, czy taka tarcza się do czegoś przyda. Impellerus!
Dziewczyna zdążyła tylko odtworzyć usta, by spróbować zaprotestować, zanim struga czerwonego światła uderzyła ją w korpus i poderwała z podłogi. Hermiona zafascynowana obserwowała lot Lavender. Oszołomiony Harry patrzył zarówno na profesora, jak i na nieszczęsną Gryfonkę. Mignęła mu w umyśle wizja jego próby na środku. Poczuł, że żołądek wywraca mu się na lewą stronę.
W klasie dało się usłyszeć kilka krótkich okrzyków grozy, jak i wesołych parsknięć. Reakcja Rona nie należała do żadnej z tych kategorii, trzeba by ją umieścić pośrodku.
Brown nie uderzyła w ścianę naprzeciwko drzwi. Uszkadzanie uczniów, i to poważne, podczas jego lekcji nie leżało w celach Wanderera.
Jego różdżka drgnęła.
Szaty Lavender otarły się o kamienny mur, po czym opadły. Ciało dziewczyny zatrzymało się niemal przy samej ścianie. Jej usta po kilku chwilach w końcu się zamknęły.
- Proszę nie wyglądać na tak przestraszoną, panno Brown. – Uśmiech Wandera był na swoim miejscu. – Póki w klasie jest nauczyciel, uczniowi nie ma prawa się nic stać, prawda?
- Oczy... wiście.
- Cieszy mnie entuzjazm zawarty w twoich słowach, panno Brown. Żywię głęboką nadzieję, iż podobny zaczniesz wykazywać przy odrabianiu pracy domowej.
Profesor lekkim ruchem różdżki sprowadził Lavender na ziemię. Kolejnym pokazał jej, że może usiąść na swoim miejscu. W sali panowała absolutna cisza.
- Jak już wcześniej wspomniałem, kontury tarczy nie powinny być widoczne. Dokładniej to ujmując, tarczy w ogóle nie powinno być widać. Wtedy taka tarcza odbije czar Impellerus, a nam nie stanie się krzywda. Dla przykładu... Jaki jeszcze czar nie przedostanie się przez tarczę stworzoną przez Scutum? Ktoś wie? – Wanderer rozejrzał się po klasie w poszukiwaniu rąk podniesionych do góry. Nie zawiódł się i tym razem. Niesamowita pamięć. – Panno Granger?
- Na przykład Rictusempra – odpowiedziała Hermiona, wstając.
- Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Jak tak dalej pójdzie, to w tym roku Puchar Domów wygra wasz dom, a nie Slytherin. – Na te słowa w klasie przetoczył się szum zadowolonych głosów.
Harry i Ron słuchali głosów rozbrzmiewających w klasie tylko jednym uchem. Bardziej zajmowała ich niedaleka przyszłość, która oblekła się w kształty różdżki, nieudanej tarczy i lotu przez klasę. Rudowłosy chłopak miał dodatkowe zmartwienie – siedział z prawej strony ławki, więc zaczynał pierwszy. Całkiem niedługo.
Jego kolej przyszła błyskawicznie. Czas zawsze w takich chwilach podejrzanie się skraca, zamiast rozciągać, jak sprężyna. Fakt, iż dwie pozostałe dziewczyny z pierwszej ławki nie musiały odrywać stóp od dywanu nie polepszył humoru Ronowi tak, jak powinien. Im, na przykład Parvati Patil, czar wyszedł całkiem nieźle, tarcza była tylko minimalnie widoczna. Zatem, całkiem słusznie, profesor podarował sobie strofowanie.
Niestety, Parvati zapewne bardziej przyłożyła się do ćwiczeń niż on. Pamięć bezczelnie przypominała, co zazwyczaj działo się z nim w takich sytuacjach. To wszystko przez...
- Ron! – Harry szepnął, szturchając przyjaciela. – Twoja kolej.
Dobrze chociaż, że Ginny tu nie było.
Ron wyszedł na środek, nie śpiesząc się specjalnie. Czuł na sobie wzrok całej klasy. Teraz był już pewien, dlaczego nienawidzi takich chwil. Gorączkowo starał sobie przypomnieć, co i jak należy wykonać. Przecież to proste, nic trudnego, i tak zatrzymam się przed ścianą, nie ma się czego bać, Ron.
Chłopak wbił oczy w drzwi. Wyciągnął prawą rękę z różdżką. Był gotowy. Na porażkę.
- Scutum, panie Weasley. Prosimy. – Wanderer patrzył prosto w oczy Rona. Wykonał także kilka przypominających okręg ruchów własną różdżką. Inni nie mieli tyle szczęścia, zauważyła Hermiona.
- Już... Khem... Scutum!
Harry przymknął oczy, by nie widzieć prawie pewnej klęski przyjaciela. To uratowało go od chwilowej ślepoty.
Hermiona nie miała tyle szczęścia. Ciekawa rezultatu czarowania Rona została porażona rozbłyskiem światła tak wściekle jasnoniebieskiego, że po odzyskaniu ostrości spojrzenia przez kilka kolejnych minut przed oczami latał jej zimnej barwy prostokąt.
Klasa zareagowała podobnie. Sprawca miał się najlepiej – dziwnym trafem iluminacja nastąpiła po zewnętrznej stronie tarczy. Oczywiście, profesor pomimo stania po niewłaściwej stronie różdżki Weasleya nie miał problemów z widzeniem. Hermiona rzuciła na niego okiem i odnotowała, że ten cały czas się uśmiecha. W odrobinę kpiący sposób.
- Ma pan spory talent, panie Weasley – rzucił wesołym tonem Wanderer, patrząc na dzieło chłopaka. Ten również je oglądał, z dość niewyraźną miną. Tarcza była doskonale widoczna. Wręcz ociekała istnieniem.
- Ja... – Ron zastanawiał się gorączkowo, jakie słowa mogłyby uratować go przed lotem przez klasę. – Mogę spróbować ponownie? Na pewno...
- Tak, na pewno, jednak nie mogę się zgodzić. Nie mamy czasu, by każdy uczeń próbował odrobić swoją pracę domową na lekcji. Chyba pan to rozumie, prawda? – i nie czekając na odpowiedź, wywołał ,,pana Pottera’’ na środek.
Ron wracał na swoje miejsce w ławce z ulgą wymieszaną ze zdziwieniem. Tak oczywista porażka i brak kary? Nie, żeby mu to przeszkadzało, niemniej ów fakt wprawiał go w zdumienie.
Hermiona tylko przelotnie spojrzała na Rona, bardziej skupiła się na Harrym, który właśnie odwracał się przodem do klasy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż dziewczyna mu się przygląda. Wcale nie czuł się od tego pewniej. Jednakże myśli o niej przypomniały mu lekcję w bibliotece.
Harry postanowił nie czekać i zastosować najlepszą metodę obrony – czyli atak.
- Scutum!
Powietrze zafalowało, rozległ się cichy dźwięk przypominający wysoki pisk, po czym przed chłopakiem z trzaskiem zjawiła się niebieskawo zabarwiona tarcza o przezroczystości podobnej do tarczy stworzonej przez Patil. Potter nie mógł powiedzieć, że był w pełni zadowolony.
- Hmm – stwierdził po krótkich oględzinach profesor. – Nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zadowolony z efektu pańskich wysiłków. Uważam, że osobę, która przeżyła spotkanie z odrodzonym Voldemortem, stać na więcej, panie Potter.
Harry nie znalazł słów na swoją obronę. W klasie dało się zaobserwować kilka zaciekawionych twarzy.
- Ktoś o pańskiej reputacji powinien się bardziej starać, takie jest moje zdanie... No i Gryffindor nie uzyskał jeszcze punktów za odpowiednie Scutum. Ale – dodał Wanderer – ufam, że zła passa zostanie szybko przełamana. Panno Granger?

Tym razem trójka przyjaciół nie spacerowała po dziedzińcu, gdyż listopadowa pogoda w końcu dała o sobie znać. Deszcz bezlitośnie siekł równo przystrzyżoną trawę, płosząc wszelkie ptaki i bębniąc w okna zamku. Żadna klasa nie zajmowała boiska do quidditcha, zatem Hogwart wyglądał na niezamieszkały. Zimne, kamienne mury dawały jednak schronienie kilku setkom czarodziei płci obojga..
Harry, Ron, Hermiona przebywali w pokoju wspólnym Gryffindoru. Siedzieli na wygodnych fotelach, grzejąc się przy ognisku. Pomieszczenie było prawie puste, reszta Gryfonów odpoczywała po lekcjach albo wędrowała po zamku. Senna atmosfera końca jesieni nie skłaniała do ożywionych debat.
- Wiecie co?
- Co?
- Istnieje jakaś magiczna równowaga na tym świecie.
- Co masz na myśli, Hermiono?
- Widzisz, Harry, mówię o Snape’ie i Wanderze. Znajdują się na przeciwnych szalach wagi. Ale nie tylko oni jako osoby, ich zachowanie i stosunek do nas również. Najlepiej widać to na przykładzie Rona. Snape zaczął, że tak powiem, interesować się Ronem, zatem Wander na odwrót, ułatwia mu życie.
- Bardzo śmieszne. – Ron spojrzał z ukosa na kasztanowłosą dziewczynę.
- Czy mówiłam ci już, Ron, jak bardzo podoba mi się dezynwoltura, z jaką podchodzisz do nauki?
- Nie wysilaj się, i tak nie wiem, o czym mówisz.
- Twoja teoria ma sens, Hermiono. Snape mnie zostawił, więc Wander się na mnie uwziął.
- Nie traktuj tego w ten sposób, Harry. – Dziewczyna utkwiła wzrok w chłopaku, a jej ton głosu stał się poważniejszy. – Musisz się starać, musisz dobrze opanować różdżkę... Sam wiesz, czemu.
- Tak, wiem. – Rozmowy wokół tematu jego związku z Czarnym Panem zawsze wpędzały go w nieprzyjemny nastrój. – Jak się będę jeszcze bardziej starał, to magiczna równowaga zadziała i nasz profesor od eliksirów wręcz pokocha Rona.
- Wiesz co, Harry?
- Co?
- Ty to potrafisz uszczęśliwić człowieka.
Hito
ROZDZIAŁ 5

Harry Potter rysuje w powietrzu.
Różdżką kreśli wzory.
Podoba mu się czar Sectumsempra. Jest taki... artystyczny.
Różdżka jest batutą. Harry jest dyrygentem. Orkiestrą są ludzie.
Każdy fantazyjny wzorek to kolejny rozlew krwi.
Dyrygentowi towarzyszy muzyka bólu i cierpienia.
Dyrygent jest zadowolony. Orkiestra gra według jego oczekiwań.
Batuta wyznacza takt muzyki.
Sprawcza potęga w dłoni.
Władza dzięki magii.
Doskonałość.

Lord Voldemort poczuł swędzenie. Podrapał się po głowie, na której nie było jeszcze wielu włosów. Ciężko było przywrócić mu dawny, ludzki wygląd.
Jakoś w przypadku Bellatrix szło łatwiej. Jeszcze trochę pracy i ślady Azkabanu całkiem znikną. Thomas Riddle lubił piękno, zatem się nie poddawał. Zresztą, ona także na tym korzystała.
Rodolphus również. Voldemort uśmiechnął się ironicznie na wspomnienie męża Bellatrix.
Widok, jaki się przed nim rozciągał, także przyczynił się do jego dobrego humoru.
Jedna wątpliwość całkowicie wyparowała. Pozostała jeszcze druga, ale ona również zniknie, tyle że później, wraz ze śmiercią Pottera.
- Doskonale sobie poradziłeś, Harry. – W głosie Czarnego Pana dało się usłyszeć szczerą pochwałę. - Jestem z ciebie zadowolony.
- To było... – Młodzieniec urwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Absolutnie wspaniałe doświadczenie. Pouczające.
- Nie ma dobra i zła, tylko potęga i ci, którzy są na tyle odważni, by po nią sięgnąć. O to chodzi?
- Między innymi.
Harry i Voldemort stali pośród zmasakrowanych ciał mugoli, którzy dostąpili niewysłowionego zaszczytu bycia wylosowanymi do uczestnictwa w pierwszym sprawdzianie Harry’ego. Riddle planował na początku pojawienia się w scenerii śmierci policzyć wszystkie ciała, ale przy dwudziestym którymś dał sobie spokój.
Pouczające doświadczenie. Tak. Voldemort nawet nie przypuszczał, że ciało ludzkie ma w sobie tyle krwi. Ile to było litrów? Nie pamiętał.
Widok był zaiste zacny. I pouczający, tak.
Harry z pewnością nie miał oporów przed bycia sprawcą masowej rzezi.
I z pewnością nie wyglądał, jakby miał wyrzuty sumienia.
Teoretycznie dobry znak. Jednak Thomas musiał przyznał, że doznaje pewnego niepokoju. Usłyszał w duchu ostrzeżenia Bellatrix.
Od razu poczuł rozdrażnienie.
Do ubranej na czarno pary podbiegł niski mężczyzna.
- Oto świstoklik, Panie. Możemy wracać.
- Kim jest ten grubas? – zapytał Harry, mierząc wzrokiem nowo przybyłego.
- To mój stary znajomy, profesor Horacy Slughorn. Nasz nowy nabytek.
- Profesor?
- Uczyłem kiedyś w Hogwarcie – wyjaśnił mężczyzna, nie zwracając uwagi na powitanie, jakie sprawił mu Potter. – Byłem nawet głową Slytherinu.
- Byłeś szefem Ślizgonów? Kształtem nie przypominasz mi węża – zadrwił Harry.
Horacy nie zareagował. Nie śmiał zaprotestować ani zrewanżować się, jako że z natury nie był człowiekiem wielkiej odwagi. Słyszał plotki o nowym sojuszniku Czarnego Pana.
A przede wszystkim buty lepiły mu się od krwi zamordowanych, a raczej rozdartych na strzępy mugoli, a Potter ze swoimi ciskającymi błyskawice oczyma stał zaraz przy nim.
- Horacy uczył twoją matkę. Miał o niej bardzo dobre zdanie – powiedział Voldemort, uśmiechając się lekko.
Harry spojrzał na niego z irytacją.
- Czy kryterium bycia śmierciożercą jest znajomość z Lily Potter?
- Zbyt dużo czarodziei ją znało, jak widać... Daj mi tego świstoklika, głupcze, i trzymaj się... Miała dość przyciągającą osobowość... – Świat nagle zaczął wirować w szalonym tempie przyprawiającym o rozstrój żołądka. Prędko jednak się uspokoił, zmieniając scenerię na rezydencję Riddle’a. – W każdym razie, naprawdę dobrze się sprawiłeś, Harry. Slughorn!
- Tak, panie?
- Co tak stoisz? Czekasz na pochwałę za przyniesienie świstoklika? Wiesz, jakich wywarów potrzebuję... ruszaj do pracy. I nie zawiedź mnie.
- Tak, panie.
Harry patrzył na oddalającą się, zaokrągloną sylwetkę.
- Nie chcę cię krytykować, Lordzie, ale ten...
- Więc tego nie rób – ostrzegł go Voldemort złowróżbnym tonem. Bellatrix, Harry... Jeśli jeszcze jedna osoba zacznie podawać jego zdanie w wątpliwość, wścieknie się nie na żarty. – Horacy Slughorn wygląda niepozornie, ale nie tylko ma sporą wiedzę na temat eliksirów, ale i na temat czarnej magii.
- Czarnej magii?
- Większą niż Dumbledore, jak mniemam. Nie było prosto go znaleźć, choć sam się dziwię, jak mógł popełnić taki kardynalny błąd. Pomylić kolor smoczej krwi... Potem tylko musiałem go przekonać. – Ostatni wyraz został wyraźnie zaakcentowany.
Harry i Thomas ruszyli łukowato sklepionym korytarzem. Szli w milczeniu. Po chwili marszu Harry spojrzał na swoją szatę. Była cała poplamiona krwią. Pewnie jego twarz nie przedstawiała się lepiej.
- Pozwolisz, Lordzie, że się oddalę, zrobić ze sobą porządek.
- Udzielam pozwolenia. – Voldemort skrzywił się w duchu. Dlaczego nawet dla niego zabrzmiało to ironicznie? – Jestem pod wrażeniem, Harry. Czy to był ten dowód lojalności, o którym mówiłeś wcześniej?
- Nie kpij ze mnie i z siebie, Lordzie. Zwykli mugole? Nie, szykuję coś lepszego, coś, co na pewno cię przekona.
Voldemort miał ochotę odpowiedzieć, że jak dla niego masakra kilkudziesięciu ludzi to wystarczający dowód, ale powstrzymał się.
Może będzie bardziej zabawnie, niż przypuszczał.

Harry wyszedł spod prysznica i wszedł do swojej komnaty.
Voldemort zdecydowanie lubował się w przepychu.
Wszystko miało świadczyć o bogactwie właściciela pokoju – obfitość złota i innych szlachetnych materiałów, wielkość mebli wykonanych z ciemnego drewna o szerokich słojach, nawet dywan, który był tak miękki i puchaty, że można by w nim utonąć. Zasłony, obicia foteli i inne drobiazgi miały królewską tonację, srebrno-zieloną.
Swoją drogą, skąd Lord miał tyle galeonów? Ciekawe.
Owinięty ręcznikiem Harry podszedł do łóżka. Jego ubranie już na niego czekało. Po kilku prostych czarach było czyste i pachnące, bez śladów krwi.
Po zmniejszeniu populacji mugoli i prysznicu był w wyśmienitym nastroju, nie trudziło go zmęczenie. Chociaż z drugiej strony, chwila odpoczynku nie byłaby strasznie od rzeczy.
Chłopak sięgnął po ubranie, wciąż ważąc tę kwestię.
- Już się ubierasz?
Harry błyskawicznie się odwrócił. Jednocześnie przywołał różdżkę do ręki i zlustrował wzrokiem swój pokój.
Nikogo jednak nie zobaczył, pomimo płonącego kominka. Za to zorientował się, że gwałtownym ruchem zrzucił z siebie ręcznik.
- No, no, nie spodziewałam się takich widoków. – Chichot. - Nie masz wstydu, Harry?
Głos był kobiecy. Tony może dziewczęce, ale przebijała z nich dojrzałość.
Harry, czując narastającą wściekłość, zgrzytnął zębami. Ktoś sobie z niego drwił, a on, mimo swojej potęgi, nie potrafił widzieć osób będących pod wpływem zaklęcia niewidzialności lub ukrywających się pod Peleryną-Niewidką.
- Pokaż się!
- Może najpierw byś się ubrał? Zaczynam czuć skrępowanie.
Harry warknął, jednak szybkim ruchem ponownie owinął się porzuconym ręcznikiem.
Głos dobiegał z fotela stojącego przy ławie... Skoro ta dziewczyna chce się bawić...
Potter sfingował ruch ręką po swoją pelerynę. Zamiast ją złapać, odwrócił się gwałtownie w kierunku fotela, skierował ku niemu różdżkę i machnął nią kilka razy.
Mebel natychmiast rozpadł się na kawałki z głośnym trzaskiem. Ława także troszkę ucierpiała.
Poza tym – nic. Harry już wiedział, że dał się wprowadzić w błąd.
Instynktownie obrócił się na pięcie, mocniej ściskając różdżkę...
Zbyt późno. Zobaczył wyszczerzoną w tryumfującym uśmiechu twarz okoloną kruczoczarnymi włosami. Poczuł na gardle broń dziewczyny stojącej centymetry od niego.
On mógłby najwyżej odstrzelić jej ucho. Była szybsza.
Nie. Nie szybsza. Cały czas stała przy łóżku. Posłużyła się jakąś sztuczką, by go oszukać.
- Chyba nie doczekam się pochwały.
- Kim jesteś? – Harry był wściekły z powodu porażki, na razie jednak ciekawość przesłoniła mu gniew.
- Od razu do rzeczy? Rozluźniłbyś się, Harry.
Chłopak przełknął zjadliwą odpowiedź. Zauważył, że dziewczyna ma oczy prawie tak czarne jak węgiel, a jej twarz miała wyraziste, proporcjonalne rysy. Bardzo podobne do...
Harry aż zamrugał. Miał przed sobą młodszą wersję Bellatrix.
- Skoro tak stawiasz sprawę... Mam na imię Kalisto.
- Nic mi to nie mówi – zauważył oschle Harry, wciąż czując różdżkę rozmówczyni na gardle. Nie zmniejszało to jego irytacji.
- I nic dziwnego.
Kalisto odstąpiła od Harry’ego. Płynnym ruchem schowała różdżkę do wewnętrznej kieszeni swojej peleryny, którą zaraz rozsunęła, krzyżując ręce na piersiach.
Teraz Harry mógł się jej lepiej przyjrzeć. Wrażenie podobieństwa do młodej Bellatrix tylko się wzmocniło. Dziewczyna była ponętna i urodziwa, o długich, prostych włosach i dość wysokim wzroście. Miała, tak na oko, osiemnaście lat.
- Pytam jeszcze raz: kim jesteś? I dlaczego przebywasz w moim pokoju?
Harry nie schował różdżki, trzymał ją tylko przy sobie. Był gotów w każdej chwili zaatakować nieznajomą, gdyby zaszła taka potrzeba. Albo gdyby poczuł, że ma na to ochotę.
- Same pytania... – Kalisto wzruszyła ramionami. – Chyba każdy śmierciożerca już o tobie słyszał. Słynny Harry Potter uczniem Czarnego Pana. Chciałam przyjrzeć z bliska takiej chodzącej legendzie.
- I zupełnie przy okazji pochwalić się swoimi umiejętnościami, co? Jak to zrobiłaś?
- Głos na fotelu? Proste, użyłam leglimencji, włożyłam do twojego umysłu odpowiednią sugestię.
- Kłamiesz. – Harry zmrużył gniewnie oczy. – To niemożliwe.
- Skoro tak uważasz.
Jego oklumencja równała się tej, którą władał Lord. Nikt nie mógłby zwodzić go tak bezczelnie.
- Nie będę zadawał tego samego pytania trzeci raz.
- Wszystko chcesz wiedzieć tak od razu... No, ale coś ci się należy za pokaz, jaki mi urządziłeś. – Dziewczyna ponownie wyszczerzyła białe zęby. – Kalisto Lestrange.
Oczywiście.
- Nie wiedziałem, że Bellatrix ma córkę.
- Mało osób o tym wie. – Uśmiech Kalisto zmniejszył się i stał się odrobinę krzywy. – W tym pewnie moja matka, po tym, co Azkaban zrobił z jej mózgiem.
Harry przekrzywił głowę. Dziewczyna go zaintrygowała.
- Jesteś śmierciożerczynią?
- W pewnym sensie. Przybyłam tu na specjalne polecenie Lorda Voldemorta.
- Pettigrew, Slughorn, a teraz ty... Zaczyna się tu robić prawdziwy tłok.
- Nie zapominaj o sobie. Z tego co wiem, w przeszłości raczej nie byłeś częstym gościem w rezydencji rodziny Riddle.
- Raz odwiedziłem cmentarz rodzinny. A teraz, jeśli pozwolisz mi się ubrać...
Ailith
Parę razy zabierałam się do skomentowania tego tekstu, ale jakoś nigdy nie było po drodze, więc postaram się teraz to nadrobić. Tekst bardzo ciekawy, oryginalny, wciągający. Miałeś bardzo dobry pomysł, żeby uczynić z Pottera bezwzględnego sojusznika Voldemorta, wg mnie bardziej mu to pasuje niż ta jego uległość, którą opisuje Rowling. W każdym razie... podoba mi się. Potyczka z Glizdogonem, Slughorn i oczywiście Kalisto. Robi się coraz bardziej ciekawie... i cóż... czekam na dalsze części. Pozdrawiam.
PrZeMeK Z.
No, no, Hito... Opowiadanie się rozkręca. Mam nadzieję, że zdołasz zapanować nad wątkami i nie zawiesisz pracy nad tym tekstem. Szkoda by było tracić tak interesujący fanfik.
Zachowanie Pottera coraz bardziej mnie intryguje. Tym bardziej, że w szkole wydaje się być zupełnie inny... Cóż, wszystko się kiedyś wyjaśni.
Muszę skrytykować tylko jedną rzecz: nie najlepiej wyszedł ci fragment w Hogwarcie; mam tu na myśli głównie lekcję z Wanderem. Jest jakaś taka... dziwna. Ten ruch różdżką jest chyba lekko niewykonalny w warunkach bojowych.
Hm... Ron słuchający metalu? Niecodzienne. Od razu przypomniało mi się "Być szlachetnym" autorstwa Kitiary i palący papierosy Harry w glanach. wink2.gif (Żeby nie było - uwielbiam tamten fick).
Pisz dalej! Na zachętę mała czekolada.gif
Hito
QUOTE
Muszę skrytykować tylko jedną rzecz: nie najlepiej wyszedł ci fragment w Hogwarcie; mam tu na myśli głównie lekcję z Wanderem. Jest jakaś taka... dziwna. Ten ruch różdżką jest chyba lekko niewykonalny w warunkach bojowych.

Dziwna, to znaczy? Jakieś konkretne zarzuty oprócz sposobu rzucania Scutum? Widzisz, mnie wydawało się, że lekcja z Wanderem całkiem dobrze mi wyszła smile.gif
Aha - pan profesor będzie później uczył Scutum niewerbalnego, które wymaga innego, mniej skomplikowanego ruchu różdżką. Pomyślałem o warunkach bojowych.
Tara***
Nawet całkiem ten rozdział. Spotkałam się już z kilkoma fickami typu Zły Harry, ale jak na razie, tylko twó mi się podoba. Też uważam, że takie zachowanie bardziej mu pauje niż to ślamazarne i uległe, jaki obdarzyła go Rowling. Reszta kanoniczna, ciekawa jestem, co do kolejnego rozdziału. Zaintrygowała mnie postać Kalisto, chyba nie będzie mieć takich poglądów jak matka. Ona ma 18 lat, tylko nie wiem ile ma Harry. Z początku myślałam, że w pokoju jest Bellatriks. Ale coż, niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
nutella.gif mniam
PrZeMeK Z.
QUOTE
Dziwna, to znaczy? Jakieś konkretne zarzuty oprócz sposobu rzucania Scutum? Widzisz, mnie wydawało się, że lekcja z Wanderem całkiem dobrze mi wyszła 
Aha - pan profesor będzie później uczył Scutum niewerbalnego, które wymaga innego, mniej skomplikowanego ruchu różdżką. Pomyślałem o warunkach bojowych.

Nie miałem nic złego na myśli. Lekcja jest zrobiona dobrze, tylko... Po prostu jeszcze żaden fanfik, który czytałem, nie potrafił w wiarygodny i naturalny sposób ukazać takiej lekcji, choć twojemu niewiele już w moich oczach brakuje. Czego to ludzie nie wymyślali... Bywały pojedynki na chmury dymu i złote iskry, bywały wspomagane magią skoki przez całą Wielką Salę, o zaklęcich powalających przeciwnika na ziemię bez żadnych innych skutków (i nie było to Impedimento) nie wspominając. To tylko takie moje osobiste skrzywienie. Powtarzam: lekcja jest opisana dobrze.
I cieszę się, że pamiętałeś o warunkach bojowych. Zresztą sam spróbuj wykonać opisany przez ciebie ruch w rozsądnym czasie tongue.gif .
Hito
ROZDZIAŁ 6

- I co?
- I nic.
Ginny spojrzała kątem oka na idącą obok niej dziewczynę.
- Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam.
- Nie moja wina, że twój brat...
- Cicho!
Lavender spojrzała w głąb korytarza, by zrozumieć, dlaczego Ginny ją uciszyła. Zobaczyła zbliżającą się ku nim Lunę Lovegood.
Swoją drogą, to zdumiewające, uznała Lavender. Luna niespiesznie szła przed siebie, cały czas patrząc w sufit. Biorąc pod uwagę masę ludzi przeciskających się przez korytarz po skończonej lekcji, już dawno ktoś powinien potrącić Lunę lub na nią wpaść.
Nic z tych rzeczy. Tłum zdawał się rozstępować przed dziewczyną i zagęszczać się z powrotem zaraz za nią. Przestrzeń osobista Luny przypominała oko cyklonu.
Gdy tylko Krukonka o długich ciemnoblond włosach zbliżyła się do pary dziewczyn, Ginny ułożyła wargi w uprzejmy uśmiech.
- Hej, Luno, jak się...
- Uważaj.
- Co?
Chlust. Krzyk.
- Próbowałam cię ostrzec – powiedziała spokojnie Luna, nie próbując nawet przekrzyczeć rozgardiaszu panującego na korytarzu, spotęgowanego przez Brown, która nie przebierając w słowach kazała Irytkowi oddalić się jak najdalej. Poltergeist zrewanżował się obscenicznym gestem i odfrunął, rechocząc, razem z pustym już wiadrem.
- Dzięki, doceniam to – odparła kwaśno Ginny, trzymając ręce wyciągnięte na boki i kapiąc obficie na podłogę. Nawet nie próbowała pozbyć się nadmiaru wody, była przemoczona do suchej nitki. Irytek musiał wylać na nią chyba z dziesięć litrów wody, w dodatku zimnej jak lód. – Pójdę się przebrać.
Nie czekając na odpowiedź dziewczyn, ruszyła w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru, który, oczywiście, był kawał drogi stąd. Ginny zaczęła przeklinać pod nosem.
Luna poświęciła odchodzącej przyjaciółce tylko chwilę uwagi, po czym wróciła do obserwacji górnej części korytarza. Odezwała się, być może do Lavender:
- Sklepienia w Hogwarcie są naprawdę ciekawe, dużo można się od nich dowiedzieć. Na trzecim piętrze przez cały korytarz ciągnie się wąskie pęknięcie, co...
- Pójdę pomóc Ginny się przebrać. Cześć, Luno!
Krukonka nie odwróciła głowy, by rzucić okiem na odbiegającą Brown. Ruszyła dalej przed siebie, wracając do swoich badań.

- Kiedyś własnymi rękami zatłukę tego parszywego Irytka!
- Ciężko będzie go złapać.
Lavender krytycznie spojrzała na Ginny, którą miała teraz okazję dokładniej ocenić. Nie spodobało się jej to, co zobaczyła. W końcu Ginny była od niej o rok młodsza, a...
- Co tam masz?
- Co? Ach, to do ciebie.
Lavender rzuciła paczkę w kierunku siedzącej na łóżku dziewczyny.
- Na dziedzińcu zaczepiła mnie sowa – wyjaśniła Brown, siadając na jednym z krzeseł znajdujących się w pokoju.
- To list... – Ginny wytrzeszczyła oczy. - O matko. Trzymajcie mnie.
- Co?
- To od Percy’ego. Niech no tylko Ron się dowie...
- Percy’ego? Prawego pośladka Ministra?
- Taaa. – Ginny rozdarła kopertę i rozłożyła pergamin. - ,,Najdroższa i ukochana moja siostro”? Chyba zwymiotuję.
- Przynajmniej go przeczytaj, zanim go podrzesz – poradziła Lavender, starając się zwalczyć ochotę podejścia do Ginny i zajrzenia jej przez ramię na list.
Rudowłosa dziewczyna poradziła sobie z lekturą dość szybko. Brown z ciekawością patrzyła na zmieniającą się mimikę siostry Percy’ego.
- Merlinie. A ja myślałam, że niżej już...
- Czego chciał? – szybko wtrąciła Lavender. Ciekawość zwyciężyła.
- Niech no tylko Ron się dowie... Wiesz, czego chciał? – Ginny pomachała listem. – Porady, jak przeprosić Penelopę Clearwater.
- Clearwater...? Ta, co była Prefektem Naczelnym cztery lata temu?
- Była dziewczyną Percy’ego – poprawiła Ginny. – Potem jemu odbiło na punkcie Ministerstwa. A teraz... No nie, to obrzydliwe.
- No, nie wiem. – Lavender zawahała się. Wolałaby, żeby Ginny skończyła się przebierać. – Jeśli chce z powrotem zejść się z tą Clearwater, to może mu się poprawiło?
- Nie wierzę. – Ginny ścisnęła list w kulkę i rzuciła go na swoje książki. – I nie będę miała z tym nic wspólnego. Osioł. Niech przyjdzie do domu przeprosić mamę, a nie mnie, wtedy może pogadamy... Co?
- Nie, nic – szybko odparła Lavender, wstając z krzesła. – Wracając do tematu Rona... Ciężko pociągnąć go za język w tych sprawach. Nie możesz ty go zapytać?
- Jak ty sobie to wyobrażasz?
- Jak to: jak? Przecież pewnie rozmawialiście wcześniej o Harrym...
Aj. Błąd.
- On ciągle ci się podoba, prawda?
- Nie o to chodzi – ucięła Ginny. Nie miała ochoty rozmawiać o Harrym i ,,najlepszej przyjaciółce” Hermionie.
Dziewczyna położyła się na łóżku, pogrążając się w niewesołych myślach, które same napłynęły. To już było za dużo dla Lavender.
- To na razie, Ginny. Wierz mi, jeśli zapytasz Rona wprost, szybciej do czegoś dojdziemy.

Bill i Fleur pocałowali się.
Raz. Dwa. No, trzy razy.
Trochę to trwało.
- Twój język jest coraz lepszy, kochana.
- Nic dziwnego, przy takim nauczycielu. – Fleur ponownie się pochyliła.
Cztery razy. Chyba nowy rekord. Bardzo pozytywnie.
Bill był zadowolony – miał powody, jego związek z ukochaną Fleur od okresu wakacji był na zdecydowanie satysfakcjonującym stadium – choć szczęście trochę psuła mu świadomość, że Fleur nie będzie mogła długo zostać w Hogsmeade. Przyjechała dopiero kilka dni temu, gdy udało jej się znaleźć odrobinę wolnego czasu od pracy. Już zdążyła wyrazić swoje niezadowolenie z powodu Zakonu Feniksa, który ostatnio trzymał Billa daleko od niej.
Tonks natomiast była bardzo, bardzo niezadowolona.
Nie cierpiała tej Delacour. Wcześniej miała do niej stosunek neutralny, ale po sierpniowych wakacjach, w których uczestniczyli także członkowie Zakonu, zmienił się on drastycznie. Tonks nie wiedziała, co bardziej ją irytuje – sama Fleur czy fakt, jak mężczyźni zachowywali się w jej obecności.
Żałosne, naprawdę. Dobrze pamiętała tamten dzień, gdy pierwszy raz wszyscy wyszli nad morze. Żałosne, jak wszyscy... Remus!
Lupin, zanim Tonks uświadomiła sobie jego obecność w ,,Świńskim Łbie”, zdążył dostrzec wyraz jej twarzy. Domyślił się oczywistego i postanowił zaryzykować.
- Fleur?
- Wypchaj się, wilku!
- Wilkołaku, jeśli już. – Remus wyciągnął ręce w pojednawczym geście. Nie rozumiał, dlaczego wszystkie kobiety w wieku od piętnastu do pięćdziesięciu lat dostawały amoku w obecności lub choćby na samo wspomnienie Francuzki.
Prawda, Fleur była młoda, powabna, przyciągała uwagę, szczególnie, gdy nie miała na sobie zbyt wielu... ubrań... ?
Lupin otrząsnął się w duchu. O czym on myślał? To nie dla niego. Zresztą, związki w ogóle były nie dla niego. Był za stary, za niebezpieczny, za biedny... Czasem tego żałował, ale... Tonks z pewnością i tak nie myślała o nim w ten sposób.
Remus zorientował się, że Nimfadora coś do niego mówi.
- Słucham?
Kolejny błąd, sądząc po emocjach, które przemknęły po twarzy kobiety.
- Wybacz, ja...
- Nieważne.
Czyżby przed chwilą próbowała go przeprosić? Fakt, nieważne. Lupin miał już dość robienia z siebie idioty.
- Wracam ze spotkania z Dumbledorem – oznajmił. – Przydzielił nam, jak sam to określił, niesamowicie ważne zadanie. Z tego co zrozumiałem, przez większą część czasu będzie nam towarzyszył.
- Opuszczamy Hogsmeade?
- Już jutro – potwierdził Lupin. – Albus wszystko nam wyjaśni na zebraniu całego Zakonu. Na razie nawet nie mam pojęcia, czego będziemy szukać, gdzie i jak długo. - Ważne, że to nam pomoże pokonać Sam-Wiesz-Kogo. – Tonks zastanowiła się. Ostatnio Dumbledore przyjął aktywną postawę. Wyglądało na to, że nie zamierza dłużej czekać i patrzeć, jak wojna się rozwija. – Świetnie. Świetnie. Im szybciej z nim skończymy, tym lepiej. Harry... zostaje, prawda?
- Harry? Naturalnie. W Hogwarcie będzie bezpieczny. My przecież sobie poradzimy, po co go narażać?
- Wolałam się upewnić. – Tonks miała dziwne wrażenie, że opuszczenie Hogsmeade przez wszystkich członków Zakonu niekoniecznie jest najlepszym pomysłem. Ale co mogło się stać? – Przekaż to Billowi. Tylko delikatnie, nie będzie zadowolony.
- Fleur także nie będzie zadowolona – rzucił z uśmieszkiem Remus, idąc ku sąsiedniemu pokojowi.
- Co mnie obchodzi ta...
- Żartowałem.

Draco Malfoy również nie był zadowolony.
Stał na szczycie Wieży Astronomicznej, za towarzysza mając jedynie czarnego ptaka, kruka może, który skubał swoje pióra. Draco obserwował okolicę, szczególną uwagę kierując na boisko do quidditcha, i rozmyślał.
A raczej narzekał i pieklił się w duchu. Nie tak powinno być.
Powinien coś robić. Dostać jakieś zadanie. Czarny Pan na pewno mógłby znaleźć jakąś robotę dla niego, najmłodszego śmierciożercy.
Ale nie. Miał tylko siedzieć i obserwować. Co za porażka.
To była kara. Na sto procent. Rewanż za ojca. Pan wściekł się na niego za klęskę w Ministerstwie, zatem nie mogąc go osobiście ukarać, zemścił się na synu.
Draco chciał coś zrobić. Pokazać Panu, że jest świetnym kandydatem na wysokie stanowiska w hierarchii śmierciożerców. Gdyby tylko dostał jakieś zadanie... jakieś ważne, odpowiedzialne, trudne zadanie... Wykazałby się, pokazałby wszystkim, z jakiej gliny jest ulepiony...
Nie. Miał tylko siedzieć i obserwować. Draco poczuł, że zaraz trafi go jasny szlag.
Zwrócił oczy na boisko. Szybko poznał, która drużyna trenuje, wykorzystując fakt, iż rano większość klas albo miała lekcje, albo spała w najlepsze, ewentualnie niektórzy dopiero odrabiali lekcje zadane odpowiednio wcześniej. Ravenclawa zdradził ścigający, a raczej ścigająca – dziewczyna o orientalnej urodzie, Cho Chang. Malfoy był pewien, że Krukoni doskonale pamiętają, iż pół roku temu przegrali mecz o mistrzostwo, i teraz starają się doszlifować umiejętności drużyny, szczególnie Cho, która ostatnimi czasy zdawała się być odrobinę rozbita emocjonalnie.
Piękny sabotaż drużyny przeciwnika, Potter. Jestem z ciebie dumny. Ślizgońska robota.
Draco odkrył, że wodzenie wzrokiem za dzikimi i nieprzewidywalnymi zrywami ścigającej, a pełną wzajemnego porozumienia grą obrońców daje mu pewną ulgę. Czuł też lekkie ukłucie zazdrości – te dzieciaki nie musiały martwić się tym, że Czarny Pan ich ignoruje i się na nich mści.
Z drugiej strony, Krukoni ze swoim uwielbieniem wiedzy i porządku. Nie potrafili docenić prawdziwej potęgi Czarnego Pana i piękna czarnej magii. Głupcy.
Obrońca, który tylko o włos minął się z szalejącym kaflem przeklinał teraz siebie, kafla i sam sport. Szybko jednak został uciszony przez trenera Ravenclawu. Malfoy zdążył ujrzeć jeszcze kilka uśmiechów na twarzach zawodników.
Kiedy on się ostatnio uśmiechał? A tak; wtedy, gdy obraził tę obrzydliwą szlamę, Granger. Sama pamięć o tym wydarzeniu podniosła go na duchu.
Coś mówiło Malfoyowi, że takie użalanie się nad sobą niewiele mu da. Powinien wrócić do pokoju wspólnego Slytherinu albo udać się na obchód szkoły i postraszyć pierwszoroczniaków z Gryffindoru, że doniesie na nich u Snape’a lub Dumbledore’a.
Ale, mimo wszystko, nie mógł przestać się denerwować. Gdyby tak dostał misję eliminacji Pottera albo Dumbledore’a... w przypadku sukcesu Czarny Pan wyniósłby go na piedestał. Chociaż, niby jak miałby poradzić sobie z Dumbledorem?
Wymyśliłby coś. Na pewno.
Przed opuszczeniem wieży Draco spojrzał jeszcze za siebie. Cała drużyna obserwowała, czy Cho złapie wypuszczony przez trenera złoty znicz. Dziewczyna nie dawała za wygraną i błyskawicznie skręcała za latającą kulką ze skrzydełkami. Jej miotła kreśliła na tle nieba i stadionu przeróżne, fantazyjne zawijasy. Była coraz bliżej próbującego ją zgubić celu...
Malfoy prychnął. Opuścił szczyt Wieży.
=======================================================================
Ravenclaw odmienia się z apostrofem czy bez?
PrZeMeK Z.
QUOTE
Ravenclaw odmienia się z apostrofem czy bez?

Bez.
Rozdział bardzo dobry. Podobało mi się zwłaszcza nawiązanie do tomu szóstego... a raczej kilka nawiązań. O bardziej konstruktywne komentarze pokuszę się może kiedy indziej, bo 23.50 w tygodniu szkolnym to nienajlepsza pora na fanfiki...
sleeping.gif
Tara***
Przeczytałam to wczoraj późnym wieczorem, ale dopiero teraz komenuje. Ciężko ze mnie cokolwiek wychodzi w godzinach nocnych.
A więc, bardzo mnie cieszy, że szybko pojawiają się kolejne części.
Przeczytałam dziś drugi raz, ale błędów jednak nie znalazłam.
Żadne nie rzuciły mi się w oczy.
Co do bohaterów, to Ginny wydała mi się w tym rozdziale jakaś taka mdła.
Malfoy pewnie nie nawróci się na jasną stronę, tak jakbym chciała. Za to Luna jest jedną z najbarwniejszych postaci w tym ficku.

QUOTE
Luna niespiesznie szła przed siebie, cały czas patrząc w sufit. Biorąc pod uwagę masę ludzi przeciskających się przez korytarz po skończonej lekcji, już dawno ktoś powinien potrącić Lunę lub na nią wpaść.
Nic z tych rzeczy. Tłum zdawał się rozstępować przed dziewczyną i zagęszczać się z powrotem zaraz za nią. Przestrzeń osobista Luny przypominała oko cyklonu.


QUOTE
Sklepienia w Hogwarcie są naprawdę ciekawe, dużo można się od nich dowiedzieć. Na trzecim piętrze przez cały korytarz ciągnie się wąskie pęknięcie,


Jak ja ją kocham.
Trochę zdziwił mnie Percy, który wyżala się i prosi o radę w sprawach sercowych. Jakoś mi to do niego nie pasuje.
Hito
Przemek>>dzięki za odpowiedź.
Co czasu bardziej konstruktywnych komentarzy powiem Ci tylko tyle, że nawiązań do VI tomu będzie więcej.

Tara>>kolejne części powinny pojawiać się w podobnych odstępach czasu, choć, niestety, ostatnio jakoś nie mogę zabrać się do pisania. Mam nadzieję, że nie wpływnie to negatywnie na publikację fica.
QUOTE
Co do bohaterów, to Ginny wydała mi się w tym rozdziale jakaś taka mdła.

sad.gif
Z drugiej strony, to to się jej należy, tej Super!Ginny z HPiKP, cha, cha!
QUOTE
Trochę zdziwił mnie Percy, który wyżala się i prosi o radę w sprawach sercowych. Jakoś mi to do niego nie pasuje.

Czy ja wiem? Percy raczej się nie wyżalał. Przepraszał i prosił o radę, fakt. Raczej nie zgadza się to z Percym przedstawionym przez Rowling w VI tomie. Cóż, chciałem być oryginalny, chyba wszyscy do tej pory opisywali go jako skończonego drania :] Nie mój cel w tym przynajmniej ficu.

EDIT - odnośnie następnego fragmentu - w polskim tłumaczeniu była Gwardia Dumbledore'a, nie Armia?
Tara***
Wydaje mi się, że Gwardia.
Fakt, ta przebojowa Ginny była wkurzająca.

czekolada.gif
landrynki.gif
smacznego
WeEkEnD
QUOTE
EDIT - odnośnie następnego fragmentu - w polskim tłumaczeniu była Gwardia Dumbledore'a, nie Armia?


W książce mówiono o GD, czyli Gwardii Dumbledore'a. :]

Hito
ROZDZIAŁ 7

Istniały chwile, kiedy Ron żałował, że zna Hermionę.
Ta była jedną z nich.
Kręgosłup Rona i chyba każdy mięsień pleców z osobna zaprotestował w momencie nagłego i twardego kontaktu z kamienną podłogą. Chłopak miał nadzieję, że głowę ma jeszcze całą.
- Przepraszam, Ron! – krzyknęła przestraszona Hermiona. – Nie chciałam tak mocno cię uderzyć tym Impellerusem! Myślałam, że lepiej się obronisz i... – urwała, przeczuwając, że kontynuowanie wypowiedzi wcale nie załagodzi sprawy.
Wander uśmiechnął się pod nosem swoim zwyczajem. Zazwyczaj losowo wybierał uczniów do pojedynków, jakie co drugą lekcję im urządzał. Czasami jednak miał ochotę na rozrywkę, a wiedział, że sparowanie panny Granger z panem Weasleyem zakończy się efektowną porażką rudzielca.
Niewerbalna tarcza stworzona przez niego nie przydała się na nic. Oczywiście, czar Scutum w wykonaniu dziewczyny prezentował się perfekcyjnie, Impellerus Weasleya odbił się od jej tarczy bez zarzutu.
Bycie czarodziejem pełnej krwi niczego nie gwarantowało. Często bycie tak zwaną szlamą implikowało wielki potencjał magiczny.
Wandera wcale to nie dziwiło.
- Piękny lot, panie Weasley – rzucił wesoło profesor, gdy Hermiona pomagała wstać Ronowi. – Dzięki niemu i doskonałemu Impellerusowi panny Granger Gryffindor otrzymuje dziesięć punktów. A teraz... następna para.
Dwie wylosowane osoby weszły na szkarłatny dywan. Ron nie zwracał na nie uwagi. Delikatnie usiadł na ławce, oszczędzając swoje siedzenie. Zaczął wyginać się pod dziwnymi kątami, starając się zlikwidować lub przynajmniej zmniejszyć tępy ból pleców.
- Liczę, że to nie było specjalnie, Hermiono.
- Oczywiście, że nie. Ale...
Dziewczyna nie skończyła wypowiedzi, czując na sobie spojrzenie Wandera, który jak zwykle był świadom każdego szeptu rozlegającego się w klasie.
Harry siedział cicho. Cieszył się, że to nie on został wylosowany do pojedynku z Hermioną. Nie ufał na tyle swoim zdolnościom obrony.
Czuł się też głupio. W przeszłości nie rozumiał i nie pochwalał naukowego zacięcia swojej przyjaciółki, uważał, że ślęczenie nad książkami, pracą domową i tak dalej to – w większości przypadków – zwykła strata czasu.
Teraz mógł obserwować efekty. Owocem pasji Hermiony był fakt, iż zajmowała pierwsze miejsce na liście najlepszych uczniów szóstego roku, a co bardzo prawdopodobne, wszystkich siedmiu roczników. Skoro już rok temu potrafiła rzucić urok Protean...
- Harry Potter i Dean Thomas.
Głos Wandera przebił się przez myśli Harry’ego. Szturchnięty pod żebro przez Rona, szybko wstał z ławki i wyszedł na środek. Wyciągnął różdżkę, stając na jednym końcu dywanu. Czarnoskóry Dean już na niego czekał. Uśmiechnęli się do siebie. Wiedzieli, że żaden z nich nie jest na tyle silny, by posłać drugiego w powietrze.
Chociaż z Harrym to różnie bywało. Dean wcale nie czuł się tak pewnie, na jakiego wyglądał, mając pojedynkować się z Wybrańcem.
- Najpierw pan Potter.
Harry skupił się. Odpowiednie rzucenie czaru Scutum nawet przy użyciu słów nie należało do czynności banalnych. Niewerbalne zaklęcia, z jakimi od niedawna zmagali się uczniowie na kilku przedmiotach naraz, były jeszcze trudniejsze.
Jak dla kogo, pomyślał Harry, patrząc kątem oka na Hermionę. Zauważył, że dziewczyna uśmiecha się do niego zachęcająco. Nagle poczuł, że bardzo nie chce zrobić z siebie słabeusza.
Różdżka Harry’ego zakreśliła w powietrzu nieskomplikowany wzór, inny niż przy werbalnej wersji czaru.
W sali błysnęło. Jednocześnie palce Deana mocniej ścisnęły różdżkę.
- Impellerus!
Struga czerwonego światła pomknęła w kierunku Harry’ego. Nie dotarła do celu.
Odbiła się od niezupełnie przezroczystej tarczy, którą wyczarował Potter. Osłona nie była perfekcyjna, zatem Impellerus nie odbił się tak, jak powinien, czyli z powrotem w rzucającego. Czerwone światło z cichym sykiem pofrunęło ku Wanderowi.
Profesor niedbale machnął swoją różdżką. Czar nagle wygiął się, zaczął wirować i zataczać kółka wokół dłoni Wandera, po czym wsiąknął w jego różdżkę.
Hermiona zamrugała. Nigdy czegoś takiego nie widziała, ani, co dziwniejsze, o czymś takim nigdy nie czytała. Interesujące.
- Panie Potter – odezwał się Wander. – Chciał mnie pan trafić? Niezbyt zabawny żart.
- Ja... – Harry zamrugał, zdziwiony zimnym tonem mężczyzny. - Nie, oczywiście, że nie, panie profesorze. Nie spodziewałem się, że moja tarcza...
- Nie spodziewał się pan. Gdyby rzuciłby pan Scutum prawidłowo, żaden odchył od normy nie miałby prawa się przydarzyć.
Harry zacisnął zęby, czując ogarniający go gniew. Zachował milczenie, choć przyszło mu to z trudem.
- Ile razy już panu mówiłem, że powinien pan się bardziej starać? Uważa pan, że w szkole nie musi pan podchodzić poważnie do obrony przed czarną magią? Następnym razem proszę sobie wyobrazić, że pana oponentem jest Voldemort rzucający Avadę. Może to odpowiednio pana nastroi.
Jak zawsze, głośno wypowiedziane imię Czarnego Pana wywołało krótkie poruszenie w klasie. Uczniowie jeszcze nie czuli się komfortowo z myślą o Voldemorcie przebywającym na wolności.
- Tak jest, panie profesorze.
Nawet jeśli Wander usłyszał gniew w głosie Harry’ego, nie zareagował na niego.
- Teraz pan, panie Thomas.
Dean, wykonując różdżką asymetryczne ruchy, poczuł się niepewnie. Coś nie spodobało mu się w oczach Pottera.
- Impellerus!
Tarcza wyczarowana przez Deana była prawie niewidoczna; całkiem niezły rezultat, biorąc pod uwagę średnią klasową.
Zaklęcie rzucone przez Harry’ego nie odbiło się od niej. Bladoniebieski kontur tarczy zamigotał i zgasł, gdy Impellerus ze skwierczeniem w nią uderzył. Dean odruchowo cofnął się o krok.
Wśród Gryfonów zapadła chwilowa konsternacja. Zniknięcie tarczy wywołanej przez czar Scutum zdarzyło się na zajęciach pierwszy raz. Hermiona zrozumiała, iż zaklęcie Harry’ego nie było na tyle mocne, by przebić tarczę Deana, ale to nie oznaczało, że było słabe. Anulowało tarczę, co dobitnie świadczyło o jego sile.
Czyżby to dlatego, że Harry był zirytowany strofowaniem Wandera? Hermiona zacisnęła wargi. Nie była zachwycona. Wręcz przeciwnie. Poczuła nieprzyjemne ssanie w żołądku, które mogło przerodzić się w prawdziwy strach, jeśli nie przestanie o tym myśleć.
Harry, dość zaskoczony, wrócił do ławki. Usiadł pomiędzy Ronem a Hermioną. Rudzielec popatrzył na niego przelotnie z mieszaniną podziwu i zazdrości w oczach.
- Być może się zastanawiacie, dlaczego tak męczę was jednym zaklęciem, w dodatku pierwszym, którym zajęliśmy się po zagadnieniach teoretycznych – odezwał się Wander. – Dowiecie się tego na następnych zajęciach, gdy wrócimy do niego raz jeszcze. Teraz mogę powiedzieć, że Scutum jest w stanie obronić nas przed pewnym zaawansowanym czarem, magią zdecydowanie czarną. Naturalnie, jeśli ktoś z was dowie się, o jakim zaklęciu mowa... Punkty są chętne i tylko czekają na przydział. To wszystko na dzisiaj.

- Wiesz co, Hermiono?
- Tak?
- Musimy sami się zgłaszać do pojedynków. Moje plecy pewnie tego nie wytrzymają, ale Gryffindor dzięki nam wygra Puchar.
- Ron, przestań. Dobrze wiesz, że twój... nieszczęśliwy lot nie wpłynął na punkty. Nie chwalę się, chcę tylko...
- Nie? Przysiągłbym, że właśnie to robisz.
Hermiona westchnęła, rezygnując z korekty rozumowania przyjaciela.
- Chcę tylko powiedzieć, że jeśli chcesz, żeby nasz Dom wygrał, musisz bardziej przykładać się do nauki. Naprawdę muszę ci tłumaczyć, jak ważna jest Obrona w tym roku?
- Nie musisz, już to słyszałem.
- No to ćwicz. Harry, ty również powinieneś...
- Wiem.
- Rozumiem, że Wander nie jest wobec ciebie zbyt przyjemny – powiedziała Hermiona powoli, jakby chciała mieć pewność, że Harry zrozumie. - Ale osoba nauczyciela nie powinna mieć związku z twoim zaangażowaniem w naukę przedmiotu, szczególnie tak ważnego jak Obrona.
- Wiem. Już mi to mówiłaś – zauważył Harry z lekkim uśmieszkiem.
- Zgadza się. Ale nie zauważyłam, żebyś wziął sobie moje słowa do serca!
Na te słowa wszyscy troje zatrzymali się w miejscu. Stanęli na środku dziedzińca zamkowego, przez który przechodzili co najmniej raz dziennie. Zimny wiatr szarpał ich szaty.
Ron, o krok za Harrym i Hermioną, uniósł brwi. Czyżby właśnie miał być świadkiem pierwszej kłótni pierwszej pary Hogwartu? W takim wypadku dobrze by było ich zostawić, ale...
- W ogóle nie przykładasz się do nauki! Co z Gwardią, Harry? Dlaczego już nie chcesz jej prowadzić?
- Gwardia? No, Umbridge już nie ma...
- Umbridge! Co ona ma do tego? Czy przypadkiem nie spotykaliśmy się po to, by umieć się bronić przed śmierciożercami i Voldemortem? Uważasz, że on już nam nie zagraża?
- Hej, spokojnie – rzucił niepewnie Harry, zdezorientowany nagłym wybuchem Hermiony. Kątem oka zauważył, że Ron był równie zdziwiony. – Ja po prostu...
No właśnie, po prostu co? Harry musiał przed sobą przyznać, że nie bardzo wie, co odpowiedzieć Hermionie. Patrząc na sprawę obiektywnie, Gwardia Dumbledore’a zawsze byłaby przydatna. Wander Wanderem, ale profesor nie mógł wyjść poza limit godzin przedmiotu. Nie mógł nauczyć ich wszystkiego.
Umbridge była wymówką. Harry uświadomił sobie, że właściwie nie istnieje dobry powód, dla którego nie prowadził już Armii. A kilka osób – na przykład Luna – było tym faktem niemile rozczarowane.
Harry milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. Hermiona oddychała już spokojnie, a jej wypieki znikały.
- Martwię się o ciebie – powiedziała cicho. – Nie chcę, żeby coś ci się stało. Tobie też, Ron.
Chłopak wykonał gest, jakby chciał pokazać przyjaciółce, że ma się nim nie przejmować.
- Harry, nie denerwuj się na Wandera. Wymaga od ciebie więcej, ale czy nie słusznie? Właśnie ty musisz być najlepszy w Obronie.
- I tak nie będę lepszy od ciebie.
- Harry, proszę cię.
Potter przyjrzał się Hermionie nieco uważniej. Nie mógł nie usłyszeć nutki błagania w jej głosie.
- Dobrze już, dobrze. Ja... od dzisiaj zabiorę się do Obrony na poważnie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Hermiona spróbowała się uśmiechnąć. Niestety, nie mogłaby z niewzruszonym przekonaniem stwierdzić, że Harry nie próbował tylko jej uspokoić, a jego podejście do nauki naprawdę się zmieni.
Cóż, będzie musiała go pilnować. I stale mu o tym przypominać, nawet jeśli to będzie wyprowadzać go z równowagi. Czasami cel uświęca środki.
Dziewczyna odwróciła się do Rona, który natychmiast podniósł ręce, cofając się o krok.
- Nie ma mnie.
- Ron, ty także masz mi to obiecać. Przyznaję, że nie bardzo rozumiem metody Wandera, jego system oceniania wydaje się być pozbawiony wewnętrznej koherencji, ale...
- Czego jest pozbawiony?
Hermiona przymknęła oczy, tłumiąc kolejne westchnięcie. Moment ten bezlitośnie wykorzystał Ron.
- Zgłodniałem. Chodźmy do Wielkiej Sali wrzucić coś na ząb.
Rudowłosy chłopak szybko ruszył z miejsca. Harry uśmiechnął się do Hermiony, po czym ruszył w jego ślady.
Dziewczyna nie podążyła za nimi od razu. Patrzyła na oddalające się sylwetki swoich dwóch przyjaciół.
Nie. Sylwetki swojego przyjaciela i ukochanego przyjaciela. Tak; właśnie w ten sposób sprawy powinny być nazwane.
Nie mogła o tym zapominać.
Hermiona, patrząc na targane wiatrem włosy Harry’ego, ponownie przymknęła oczy, tym razem na dłużej. Na chwilę jej wnętrzności związały się w ciasny supeł.
Starała się wyrzucić z umysłu bardzo nieprzyjemne wspomnienia, od których czasem było jej niedobrze.
- Harry – powiedziała cichutko Hermiona. Drgnęła, i w końcu zaczęła iść.
Ptak, siedzący na fontannie, znajdującej się w centrum dziedzińca, skubał swoje czarne pióra. Zakrakał z zadowoleniem.
Były doskonale czyste.
haren
bardzo mi się podoba.
dlatego nie moge sie odczekac jak dodasz coś nowego.
w każdym razie pozostaje mi tylko czekanie;*
Ailith
Świetne. I przyznam szczerze, że z postu na post jest coraz lepsze... czyta się przyjemnie... wątki są bardzo ciekawe, aż nie mogę się doczekać dalszych części... Pozdrawiam i weny życzę. smile.gif
Hito
Ron przeczytał list Percy’ego.
Piąty raz z rzędu. Był tak samo wściekły, jak za pierwszym razem.
Nie z powodu treści listu; Percy z definicji był idiotą, toteż Rona żadne słowa nabazgrane na pergaminie nie zdziwiły ani specjalnie nie zdenerwowały.
Chodziło o fakt, iż list otrzymała Ginny. Nie on.
Ron przyrzekł sobie, że jeśli najpierw Harry otrzyma jeden z przeprosinami, nigdy się już do starszego brata nie odezwie. Oplucie jego ministerialnej odznaki także jawiło się jako dobry koncept.
- Mam nadzieję, że to dobra prognoza – przerwał ciszę Harry. – Może ten nowy minister, Scrimgeour, odpowiednio będzie kierował Ministerstwem. Skoro nawet Percy powoli zaczyna przyznawać się do błędu... Hej, Ron, czy twój tata mówił coś o Scrimgeourze? Jaki on jest?
- Co? – Ron musiał wrócić do rzeczywistości, porzucając ponure myśli o ciągłym byciu ostatnim w kolejce. – Scrimgeour? Ponoć bardziej zdecydowany i waleczny od Knota.
- Dobrze wiedzieć. Chociaż – dodał po chwili Harry – to chyba on wymyślił tę szopkę z Wybrańcem.
- Sława ci się znudziła?
Harry spojrzał kątem oka na Rona, który skrył się za listem. Już otwierał usta, by odpowiednio sprowadzić przyjaciela na ziemię, ale ten zamiar udaremniła mu Ginny, stojąca za fotelem brata.
- Wątpię, żeby to była robota Scrimgeoura. To bardziej pasowałoby do stylu Knota. No i jeśli ,,Prorok Codzienny’’ zatrudnia takie ziółka, jak Rita, to nikt nie musi nimi kierować, by pisali jakieś kompletnie bzdury.
- Oby. Byłoby dobrze, gdyby w końcu Ministrem został odpowiedni człowiek.
Ron zgodził się z Harrym, kiwając głową.
- I co, Ginny, zamierzasz dać Percy’emu kobiecą radę od serca?
- Nie bądź śmieszny, Harry. – Dziewczyna prychnęła głośno. – Póki nie pojawi się w domu i nie przeprosi całej rodziny, nawet nie zamierzam mu odpisywać. Zresztą... ja nie jestem jakąś specjalistką w tej dziedzinie.
Powietrze od razu stało się cięższe od tej aluzji. Hermiona ze zmęczeniem spojrzała na Ginny, która jednak kierowała oczy wszędzie, tylko nie na nią.
Ron nie miał pojęcia, dlaczego wśród foteli przy kominku wytworzyło się niemal namacalne napięcie. Harry wiedział, gdyż Hermiona jakiś czas temu wyjaśniła mu, dlaczego jej stosunki z Ginny tak nagle się oziębiły.
Dobrze pamiętał swoje zdumienie, gdy usłyszał, że Ginny właściwie nigdy nie przestała mieć nadziei na bliższy z nim związek. Ta wiadomość była dla niego nieco niezręczna, ponieważ on z kolei nigdy nie przestał myśleć o Ginny jako o młodszej siostrze Rona.
Czarę goryczy dla Ginny przepełnił fakt, iż to właśnie Hermiona poradziła jej kiedyś, żeby była bardziej sobą, może zaczęła chodzić z chłopakami – co miało jej ułatwić kontakty z Harrym.
Czyli chciała usunąć ją z drogi. A gdy tylko Cho przestała się liczyć, sama zgarnęła jej Harry’ego sprzed nosa. Taktyka godna Slytherinu.
Hermiona zapewniła Harry’ego, że z dobrego serca chciała pomóc Ginny. Nie zamierzała zdradzać jej planu, jak go zdobyć, a tylko sposób na pozbycie się niezręcznego zauroczenia Chłopcem, Który Przeżył. Myślała, że się udało, skoro Ginny niedługo po ich rozmowie zaczęła chodzić z Michaelem, a niedawno z Deanem.
Hermiona po obserwacji siostry Rona doszła do przykrego wniosku, iż Ginny potraktowała tych chłopców jako środek do celu, przynęty, które miały rozbudzić w Harrym zazdrość. Jak sam Harry zapewnił Hermionę, nie udało się jej to i nie mogło się udać.
Ale skoro tak się sprawy przedstawiały, nic dziwnego, że Ginny uznała Hermionę za zdrajczynię. Harry był pewien, że dziewczyny wyjaśnią sobie nieporozumienie i się pogodzą, jednak sądząc po ich zachowaniu, nic takiego się nie stało.
Harry spostrzegł, że Ginny przygląda mu się jednym okiem. Poczuł pewne zakłopotanie; nie wiedział za bardzo, jak się wobec niej zachowywać, skoro wszystko wskazywało na to, że ona nadal się w nim podkoch..e.
Tyle dziewczyn się nim ostatnio interesowało... Zaczynał tęsknić za starymi czasami.
- W każdym razie – Harry podjął próbę ożywienia rozmowy – zawsze to jakiś postęp dla Percy’ego.
- Postęp – Ron niemal wypluł to słowo. – Akurat. Scrimgeour pewnie nie lubi lizusów i zamierza wykopać tego durnia, dlatego nagle przypomniał sobie, że ma... siostrę.
- Zaraz napiszę list do rodziców, i jeśli dowiem się, że nic do nich nie dotarło, Percy będzie mógł mnie pocałować, tyle że nie w policzek.
Harry spojrzał na Ginny, a potem na Rona.
- Nie przesadzacie trochę? Może w końcu uświadomił sobie, jakim głupcem był i...
- Co, już go usprawiedliwiasz?
- Bierzesz stronę Percy’ego?
Czasami żałował, że próbował kogoś bronić.
- Nie, po prostu... Może najpierw napisz ten list do rodziców, Ginny, a potem wieszajcie na nim psy.
Dziewczyna prychnęła.
- Nie wierzę w cuda.
Ron odwrócił głowę w kierunku Hermiony.
- A ty dlaczego siedzisz tak cicho?
- Percy to nie moja sprawa, tylko wasza. – Ron uniósł brwi, a Ginny łypnęła na nią okiem, nic na mówiąc. – Jeśli bardzo chcesz znać moje zdanie, to uważam, że odpisanie Percy’emu nikomu szkody nie przyniesie, a istnieje prawdopodobieństwo, że niektóre kwestie się wyklarują. Skontaktowanie się z bratem to żadna ujma na honorze.
Harry natychmiast spostrzegł, że Ginny sztywnieje, gotowa do skoku i ataku, co najmniej słownego. Musiał interweniować, choć wiedział, że zrazi do siebie siostrę Rona, bo przecież nie mógł nie stanąć po stronie Hermiony.
- No właśnie, właśnie – rzucił Harry, wstając z fotela. – Przecież nie musisz udzielać mu żadnych rad, po prostu zapytaj go, czy nadal zamierza zgrywać nadętego urzędnika, czy też może jednak rodzina stoi u niego na pierwszym miejscu.
- Jasne, Harry. Skoro tak mówisz.
Ginny odwróciła się, wbiegła po schodach i zniknęła w żeńskim dormitorium. Ron z rozbawionym wyrazem twarzy odłożył list brata na najbliższy stolik.
- Wiecie, ładnie wam poszło. Już widzę, jak wszyscy pozujemy do rodzinnego zdjęcia.

Zbliżał się grudzień.
Zaraz potem się rozpoczął.
Czas szybko mijał, jak na gust Harry’ego. Być może było to skutkiem braku wolnego czasu. Nauka na szóstym roku nie należała do zadań lekkich i przyjemnych, w szczególności dzięki takim nauczycielem jak Snape czy Wander, który nie zamierzał mu odpuszczać – wszyscy zauważyli, że profesor najwięcej wymaga właśnie od niego.
Jak to niektórzy z błyskotliwym poczuciem humoru komentowali: ,,Bycie Wybrańcem ma swoje minusy’’.
Katie Bell, kapitan drużyny Gryffindoru, także nie zamierzała oszczędzać Harry’ego. Dziewczyna kończyła już szkołę, zatem chciała w ramach prezentu pożegnalnego wywalczyć Gryffindorowi puchar i w tym roku. Dla Harry’ego, gwiazdy drużyny, mogło znaczyć to tylko jedno. Treningi, treningi, treningi. Jeśli tylko odważył się dostać szlaban u Snape za pyskowanie, Katie była bardzo niezadowolona.
Czasami Harry zazdrościł jej stanowiska kapitana, ale wiedział, że nie ma powodu. Dumbledore już mu wyjaśnił, dlaczego nie został prefektem rok temu. Kapitanem nie został pewnie z tego samego powodu.
Harry nie do końca zgadzał się z decyzją i poglądami dyrektora w tej materii, ale nie zamierzał protestować. Miał na głowie inne sprawy.
Na przykład związek z Hermioną.
Gdyby go ktoś zapytał, czy chodzi z Hermioną, nie wiedziałby, co odpowiedzieć. Zawsze byli ze sobą blisko; ich przyjaźń spokojnie można było określić jako bardzo zażyłą. Dlatego na początku, we wrześniu, nie zauważył różnicy w stosunku do lat ubiegłych. Hermiona przytulająca go, łapiąca za rękę, prawiąca komplementy czy martwiąca się o niego – to wszystko standard.
Dopiero później zauważył, że jego przyjaciółka patrzy na niego nieco inaczej, niż zwykle; niestety, jak zawsze, nie potrafił rozszyfrować uczuć stojących za tym spojrzeniem. Nie ulegało dalszym wątpliwościom, że Hermiona w ciągu tygodni coraz bardziej się do niego zbliżała. Już w październiku właściwie nie odstępowała go na krok, pozwalając mu zachować tylko tyle prywatności, ile uważała za stosowne.
Nie narzucała mu się jednak. I zdecydowanie nie zamierzała całować go co krok. Wręcz przeciwnie, nie zachowywała się jak dziewczyna chodząca z chłopakiem powinna. Harry wyobrażał sobie, że całowanie jest niezbędne; tymczasem, na ile on się na tym znał, czyli niewiele, Hermiona okazywała mu czułość raczej takimi drobiazgami, jak ton głosu czy uścisk ręki.
Harry nie miał pojęcia, dlaczego, choć z drugiej strony coś w głębi ducha mu mówiło, że nie powinien być zaskoczony. Nigdy nie widział żadnej szczególnej bliskości pomiędzy nią a Krumem, który przecież zaprosił ją do siebie na wakacje, co sugerowało więcej niż przyjacielski związek.
Poza tym, przecież to Hermiona. Do niej jakoś mu nie pasowało zachowanie typowe dla dziewczyn. Obserwował momentami Lavender czy Parvati, toteż pewne rozeznanie w tej kwestii miał. Uważał, że pewnie niezaprzeczalna inteligencja Hermiony nie pozwala jej wdzięczyć się przed chłopakiem.
Czasami tego żałował. Przynajmniej by wiedział na sto procent, na czym stoi.
No i porządny całus by nikogo nie zabolał.
Harry zastanawiał się również, dlaczego dopiero teraz Hermiona zdecydowała się na ten krok do przodu. Nie wybrała najlepiej, jeśli chodzi o czas; w Hogwarcie utworzył się żeński Ruch Anty-Granger, składający się głównie z dziewczyn, których Harry w ogóle nie znał.
Przynajmniej jedna pozytywna rzecz z tego wynikła. Luna zyskała przyjaciółkę, a Hermiona nauczyła się akceptować jej niezwykłość. Bywały chwile, kiedy Harry z uśmieszkiem zastanawiał się, jak wyglądają rozmowy tak dwóch skrajnie różnych dziewczyn.
W każdym razie, dlaczego teraz? To nie nadmorskie wakacje na to wpłynęły, gdyż podczas ich trwania Hermiona nie była w najlepszej formie. A wcześniejsze wydarzenia, czyli głównie bitwa w Ministerstwie Magii powinny nastroić ją do przyjęcia postawy odwrotnej – przebywanie w jego towarzystwie nie pozwalało na beztroskie życie.
Harry zdawał sobie sprawę, że jego rozważania prowadzą donikąd. Oczywiście, prościej byłoby po prostu szczerze i otwarcie z Hermioną porozmawiać...
Tak, pewnie. ,,Hej, Hermiono, dlaczego się nie całujemy?’’.
Jasne.

Szkarłatny kolor stroju obrońcy drużyny Gryffindoru ładnie kontrastował z zielenią na twarzy Rona.
- Będę rzygał – ostrzegł słabym głosem rudzielec.
- Dramatyzujesz.
- Wychodźcie beze mnie, ja nie gram.
Ron zamierzał odwrócić się i odejść, ale już po pierwszym kroku został zatrzymany przez dłoń Harry’ego, trzymającą go za kołnierz.
- Nigdzie nie pójdziesz, póki pani kapitan ci na to nie pozwoli. Katie?
- Trzymaj go i nie puszczaj, Harry. A ty, Ron, wbij sobie w końcu do głowy, że nasza drużyna składa się z najlepszych graczy z Hogwartu. Cała drużyna, bez niepotrzebnie histeryzujących wyjątków.
- Łatwo ci mówić – jęknął Ron, który nie poczuł się jakoś specjalnie podniesiony na duchu wypowiedzią Katie. Czuł się tak roztrzęsiony wizją wyjścia na boisko, gdzie czekała już drużyna i kibice Ślizgonów, że postanowił spróbować innej taktyki. – Jaki sens ma quidditch w takich warunkach? Śnieg, wiatr... Kto w ogóle wymyślił, żeby grać zimą? To bez sensu, przyznasz chyba.
- Przyznaję, że pogoda nam dziś nie sprzyja – powiedziała kapitan Bell. – Ale naszym rywalom także. Wychodzi na to samo, tylko gra będzie trochę cięższa.
- Nie marudź, Ron. – Harry poklepał przyjaciela po ramieniu. – Żaden Ślizgon nie przełamie twojej obrony. Wygramy z nimi do zera, zobaczysz.
- Jasne. Łatwo wam wszystkim mówić.
- Pewnie. My przynajmniej nie martwimy się na zapas.
Ron obrzucił nieprzyjaznym spojrzeniem siostrę, która właśnie wyszła z szatni razem z resztą drużyny.
- Jeśli chcesz, kolego, to cię z chęcią zmienię – zaproponował McLaggen, szczerząc zęby.
- Nie bądź taki cwany, Cormac. Nie będę zmieniała lepszego obrońcę na gorszego ani nie zamierzam teraz szukać sobie nowego pałkarza. Żadnych zmian personalnych ani żadnych kłótni. Jasne? A ty, Ron, nos do góry. Nie siej defetyzmu.
- Jasne.
Harry jeszcze raz poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Rozwalimy ich.
Ailith
Szczerze? Trochę mnie rozczarowałeś. Zacząłeś taki ciekawy wątek z Voldemortem... a tu nagle... cisza. Ja rozumiem, że później, że musi być trochę wtrąceń ze związku HP/HG, ale jednak trochę mi brakuje tej ciemniejszej strony... Cóż... w ostatnim poście... niewiele się dzieje... mam nadzieję, że na następny raz będzie ciekawiej.
Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.
Pozdrawiam i weny życzę... smile.gif
Hito
,,Rozwalimy ich’’.
Jak to optymistycznie zabrzmiało. Pozytywnie.
Harry gorączkowo rozglądał się za złotym zniczem, który był na chwilę obecną jedyną szansą na zwycięstwo. Jeśli szybko się nie pojawi...
Nie zazdrościł Katie. Gdyby on był kapitanem, zdzieliłby McLaggena po gębie już dawno. A na resztę drużyny szkarłatnych lwów nawrzeszczał, ile sił w płucach.
Ron najwyraźniej nie wziął sobie ich rad do serca, i grał zgodnie z zasadą loterii. Istniało pięćdziesiąt procent szansy, że złapie kafla, i takie same pięćdziesiąt, że go zatrzyma – głową. Stres wywołany wagę meczu ze Slytherinem mu nie służył. Publiczność w zielono-srebrnych barwach nie pomagała, śpiewając, a raczej wyjąc, ich zeszłoroczny hymn.
Reszta drużyny, oprócz Cormaca, który idealnie irytował drużynę tym, że strofował wszystkich, rządził się i przy okazji grał najlepiej, sprawowała się co najwyżej średnio. Harry był trochę rozczarowany Ginny, spodziewał się, że akurat ona będzie świetnie latać. Zgadza się, zdobyła kilka goli, ale nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Właściwie, nic dziwnego, profesjonalnie zaczęła grać w quidditcha dopiero niedawno.
Pogoda także nie rozpieszczała Gryffindoru. Harry bał się, że zamarznie na swojej miotle. Padający śnieg i wiejący zimowy wiatr tworzyły zabójczą mieszankę. W takich chwilach chłopak mógł się zgodzić z Ronem, że gra w ostatnim stadium jesieni to głupota.
Wicher kompletnie zatkał mu uszy. Harry nie słyszał nawet komentatora. Okrzyki kibiców ginęły gdzieś pośród płatków śniegu, próbujących pogrzebać go żywcem w powietrzu. Palce tylko cudem nie przymarzły mu do miotły.
Jedna rzecz go motywowała i rozgrzewała od środka. Ukryta gdzieś pośród wirującego białego puchu burza krzaczastych włosów, okalająca opatuloną czerwono-złotym szalikiem twarz z dopingującym uśmiechem na ustach.
- Merlinie. Potter, nie przestajesz mnie rozczarowywać.
Niestety, bycie szukającym w razie braku znicza na boisku oznaczało przykrą konieczność dzielenia przestrzeni z szukającym drużyny przeciwnej.
- Wiedziałem, że zawsze było z tobą źle – zakpił Draco. – Ale żeby aż tak?
Harry postanowił go zignorować.
- Twoi straszliwie szlachetni rodzice byli czystej krwi, a ty jak im się odpłacasz? Klejeniem się do tej brudnej szlamy? Żałosne.
- Zamknij mordę, Malfoy!
Draco mocniej ścisnął swoją Błyskawicę. Jego szyderstwa wychodziły raczej z głowy, niż z serca. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, Potter czasami go przerażał. Normalnie od razu humor by mu się poprawił od rzucenia kilku obelg w stronę sławetnego Wybrańca, ale czasami – na przykład teraz – Draco nie czuł się pewnie, patrząc mu w twarz, wykrzywioną gniewem i chyba nawet czymś więcej.
- Niżej już nie można upaść. Kąpiesz się chociaż odpowiednio często?
- Jeszcze jedno słowo, Malfoy – warknął Harry – a zrzucę cię z...
Draco zmienił chwyt na trzonku miotły. Nagle jego Błyskawica skoczyła do przodu i przemknęła centymetry od Pottera.
Na krótką jak mgnienie oka chwilę Harry poczuł się jak skończony dureń. Dał się podebrać na tak rażąco oczywistą prowokację. Znicz.
Harry po sekundzie obrócił się w locie i także śmignął do przodu. Starał się dostrzec wśród padającego śniegu małą, złotą kulkę ze skrzydełkami.
Nie udało mu się jej wypatrzyć, ale przynajmniej Malfoy był większym i łatwiejszym celem. Harry nie wahał się i obrał taki sam kierunek, jak on. Cały czas zdawał sobie sprawę, że jeśli blondyn złapie znicz, to Gryffindor przegra przerażającą różnicą punktów. Zbliżenie się do Malfoya nie będzie proste, gdyż oboje posiadali takie same miotły.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Tak, ale Malfoy nie miał jego talentu i zrozumienia wspaniałego sportu, jakim był quidditch. Trzeba znać jego ducha, by móc wygrywać.
No, czasami odwaga graniczącą z głupotą także była nie od rzeczy.
Znicz nagle zaczął pikować w dół. Draco momentalnie poszybował za nim, Harry za Malfoyem. Młodzieńcy szybko zorientowali się, że zbliżają się do obszaru boiska, gdzie właśnie koncentrowała się gra.
Oczywiście, była to strefa przy bramce Gryffindoru. Harry prawie westchnął.
Draco nie zmienił toru lotu. W takim razie on też go nie zmieni.
Wbijali się prosto w płaszczyznę zmagań dwóch drużyn. Ron, zamiast zwracać uwagę na grę, obserwował ich ze zbolałym wyrazem twarzy. Ginny krzyknęła, gdy Draco niemal staranował ją z całym impetem. Zawodnicy Slytherinu przezornie rozpierzchli się na wszystkie strony.
Aczkolwiek Cormac McLaggen postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję i uratować ,,wybitnego” obrońcę Weasleya. Kafel mknął ku niemu, zatem Cormac bez niepotrzebnych wątpliwości zamierzył się i uderzył kulę z całej siły.
Harry kątem oka zauważył jego działanie.
Jedno uderzenie serca później uświadomił sobie, że odbity kafel uderzy go prosto w głowę, a on nic na to nie poradzi.
Może jedynie starać się ratować okulary.

Wszechświat go bolał.
Harry z odpowiednim namaszczeniem otwierał oczy, żeby przypadkiem głowa nie rozpadła mu się na kawałki. Madam Pomfrey będzie mogła być nazwana cudotwórczynią, jeśli uda jej się usunąć wszelkie efekty jego spotkania z kaflem.
Właśnie, McLaggen. Harry obiecał sobie w duchu, że poprosi Katie o wyrzucenie go z drużyny na zbity pysk. Kretyn. To już Crabbe i Goyle mieli lepszego cela.
Wszystko było zamazane. No, tak; nie miał na sobie okularów.
Co nie przeszkadzało mu czuć ciepła na swojej prawej dłoni, trzymanej w delikatnym uścisku. Nie potrzebował widzieć wyraźnie, by poprawnie zgadnąć, kto siedzi na krześle przy jego łóżku.
- W końcu się obudziłeś. Zaczynałam się martwić.
- Zupełnie niepotrzebnie – rzekł Harry, lewą ręką szukając okularów. – Już się przyzwyczaiłem do wypadków i urazów spowodowanych quidditchem.
- Quidditch jest zbyt niebezpieczny.
- Jest wspaniały, Hermiono. Wierz mi.
Harry znalazł to, czego szukał; włożył szkła na nos i usiadł prosto, opierając plecy na poduszce.
Udało mu się to dopiero za drugim podejściem, gdy już młot bólu zmniejszył częstotliwość uderzeń w jego czaszkę. Wolał nawet nie dotykać głowy, pewnie guza miał nielichego.
- Mam nadzieję, że pani Pomfrey da mi coś na znieczulenie – stęknął chłopak. Nie przypominał sobie, żeby złamana ręka przyprawiała go o podobne cierpienia. Miał nadzieję, że po kilku magicznych lekach będzie w stanie powrócić do normalnego funkcjonowania.
- Powiedziała, że zaraz przyjdzie. Nie wiedziała, kiedy się obudzisz.
Harry kiwnął głową. Ostrożnie.
- Przegraliśmy?
- Dwieście trzydzieści do pięćdziesięciu. Malfoy złapał znicz.
Harry przymknął oczy. Co za porażka. Gdyby jemu udało się złapać tę przeklętą kulkę, wygraliby.
- Katie jest wściekła?
- Oczywiście, ale nie na ciebie. To znaczy, na ciebie także, ale nie za przegraną, tylko za niepotrzebną brawurę. Malfoy ma szczęście, że wyszedł z tego bez szwanku.
- Głupi ma zawsze szczęście. – Harry spróbował uśmiechnąć się szeroko. Średnio mu to wyszło. – Cóż... trudno. Jeszcze mamy szansę na puchar.
- Nie, jeśli drużyna dalej będzie taka zgrana, a Ron taki nerwowy.
- Ron to jeden problem. – Harry westchnął. Ostrożnie. – A McLaggen, ten tępak, to drugi. Naprawdę nie zazdroszczę Katie. Ma ciężki orzech do zgryzienia.
Hermiona nie odpowiedziała. Harry spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem. Wyglądała na nieobecną. Od początku ich rozmowy mówiła krótkimi zdaniami o charakterze raczej informacyjnym. Ton głosu nie zdradzał wielkich emocji.
Dziwne. Zazwyczaj w takich sytuacjach to ona była pierwsza do uzewnętrzniania uczuć. Już miał się zapytać, czy coś się stało, kiedy przeszkodził mu dźwięk otwieranych drzwi.
- Dobrze, że już doszedłeś do siebie – mruknęła kapitan Bell, wciąż w pełnym rynsztunku. – Bałam się, że ten kafel oderwie ci głowę.
- Jest na swoim miejscu, wydaje mi się.
- Bardzo śmieszne. – Katie spojrzała na niego z ukosa. – Czy to jakaś nowa taktyka? Bezmyślnie lecieć za zniczem, na nic nie zwracając uwagi? Harry, uważaj na siebie. Wolę już przegrać, niż mieć cię na sumieniu. Gdybyś w ostatniej chwili lekko się nie odchylił...
Dziewczyna zawiesiła głos. Chłopak uśmiechnął się niewyraźnie. Wolał nie rozważać alternatywy. Wystarczająco go głowa bolała.
- Przepraszam.
- Mnie nie przepraszaj. – Katie rzuciła okiem na Hermionę. Pamiętała jej reakcję, gdy zobaczyła spadającego z miotły Harry’ego. Młodsza koleżanka przeraziła się wtedy nie na żarty. Aż dziw, że teraz była taka spokojna. – Po prostu uważaj na siebie następnym razem.
- W porządku. Jak się miewa Ron?
Katie wzruszyła ramionami.
- Gdy go ostatni raz widziałam, mamrotał coś do siebie o samobójstwie.
- Myśli, że jedna Avada zwolni go z treningów. – Harry pokręcił głową, jednocześnie rozbawiony i współczujący przyjacielowi. – Hermiono, mogłabyś jakoś pocieszyć Rona? Ja chyba za szybko stąd nie wyjdę, a on gotów jeszcze zrobić coś głupiego, odejść z drużyny albo co.
- Mogę spróbować, ale nie jestem pewna, czy to poskutkuje.
Harry musiał przyznać, że biorąc pod uwagę komunikację tej dwójki, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Ron gotów będzie wziąć słowa otuchy swojej przyjaciółki za brak wiary w jego umiejętności, użalanie się nad nim czy coś jeszcze gorszego.
Jeśli nakrzyczy na Hermionę lub ją obrazi, dostanie po łbie.
- Cóż, prawda, ale spróbuj i tak. Może posłucha głosu rozsądku.
- W porządku, zostawiam was – oznajmiła Katie, trzymając swoją miotłę za głową i przestępując z nogi na nogę. – Muszę się przebrać i już zacząć układać mowę mobilizacyjną na następne zebranie drużyny. Ech. Do zobaczenia w pokoju wspólnym, Harry.
Kapitan Bell kiwnęła głową Hermionie i opuściła skrzydło szpitalne.
Harry zaczął w myślach szukać tematu do rozmowy, ale Hermiona ucięła jego wysiłki, wstając z krzesła.
Nie wyszła jednak z ambulatorium od razu. Najpierw nachyliła się nad Harrym.
!?! Mmmm.
Chłopak siedział wyprostowany jeszcze dobrych kilkanaście sekund. Głowa, chyba dzięki energii przekazanej przez usta Hermiony, bolała go znacznie mniej.
Porównywał pierwszy pocałunek z Cho i Hermioną. Obydwie dziewczyny wzięły go z zaskoczenia. Cho płakała, Hermiona nie, choć nie wyglądała najlepiej. Ten drugi całus był krótszy, mimo to satysfakcjonujący. Smakował jak...
- Przepraszam, że musiał pan na mnie czekać, panie Potter – odezwała się pani Pomfrey, podchodząc do jego łóżka. – Sprawa nie cierpiąca zwłoki. Skoro został pan sam... Proszę.
Harry przyjął szklankę wypełnioną bladoniebieskim płynem z wdzięcznością, ale i pewną dozą rezerwy. Pamiętał, że lekarstwa serwowane przez hogwarcką uzdrowicielkę były skuteczne, ale niekoniecznie lubiły się z kubkami smakowymi.
- To na znieczulenie? – zapytał z nadzieją.
- Zaśnie pan – krótko wyjaśniła pani Pomfrey. – Gdy się pan obudzi, będzie pan mógł udać się do swoich obowiązków. Miłych snów – dodała na odchodnym kobieta z uśmiechem.
Harry przyjrzał się medykamentowi z nieufnością, ale, jako że nie miał wielkiego wyboru, postanowił go wypić jednym haustem i mieć to z głowy.
W momencie, kiedy podnosił szklankę do ust, do pomieszczenia wsunął się wysoki chłopak. Na jego widok palce Harry’ego zesztywniały, niemal roztrzaskując szklankę.
- Ładny lot – pochwalił go Cormac, szczerząc zęby. Na ułamek sekundy; natychmiast zdecydował przejść do sedna, ponieważ ofiara jego błyskotliwego odbicia przyglądała mu się z jawną wrogością. – Wpadłem cię przeprosić. To nie było specjalnie, Harry.
- Domyśliłem się.
- Hej, i po co te nerwy? Nie zauważyłem cię. Wykonywałem tylko niewdzięczną robotę pałkarza. Chciałem podać kafel do naszych ścigających, by mogli płynnym atakiem zdobyć gola. Gdybym był obrońcą, nic takiego by...
- Ron jest obrońcą – przerwał mu Harry głosem zimnym jak pogoda za oknem. – Ty, jeśli się nie mylę, jesteś pałkarzem. Masz bronić naszych zawodników przed tłuczkami. To wszystko, McLaggen.
- Ten kafel musiał walnąć cię w głowę mocniej, niż przypuszczałem – wycedził Cormac, mrużąc oczy. – Nie moja wina, że sam muszę odwalać robotę za pół drużyny, i że nasi ścigający nie potrafiliby złapać smoka za ogon.
Harry chciał się roześmiać, ale przezornie tego nie zrobił. Czuł, że młot na nowo podejmuje pracę, a szafirowa ciecz kusi bardziej niż poprzednio.
- Wiesz co, McLaggen? Idź stąd. A zanim wyjdziesz, wiedz, że nie omieszkam porozmawiać na twój temat z Katie.
Teraz twarz Cormaca zaczęła zdradzać jawną wrogość.
- Oho! Myślisz, że jak jesteś Wybrańcem, wielkim bohaterem, to możesz...
- Co pan wyprawia, panie McLaggen? – Pani Pomfrey, wyraźnie oburzona, nagle zmaterializowała się w ambulatorium. – Zakłóca pan spokój mojego pacjenta! Proszę stąd wyjść, i to już.
Cormac bez słowa przeprosin opuścił skrzydło szpitalne.
I dobrze, uznał Harry. Jeszcze trochę, a wstałbym i przyłożył mu.
- A pan na co czeka, panie Potter? Na zachętę? A może już nic pana nie boli?
Harry zmełł w ustach nieprzyzwoitą uwagę i posłusznie wypił zawartość szklanki, starając się przy tym nie krzywić. Opadł na poduszkę, jęknął i zamknął oczy. Już po krótkiej jak tyknięcie zegara chwili poczuł, że jego zmysły rozpływają się w przyjemnej zupie odrętwienia. Język przestał palić, a głowa stała się lekka jak piórko.
Zanim zasnął, przypomniał sobie dotyk ust Hermiony.
Rosssa
Duży plus za zupełnie nowy temat opowiadania. Harry współpracujący z Voldemortem? Tego jeszcze nie było smile.gif Zachowanie Harry'ego tak mnie zaintrygowało, że nie wiem w sumie co myśleć. Gdy jest u Czarnego Pana zachowuje się jak prawdziwy śmierciożerca, a w Hogwarcie jak niby nigdy nic. Jednak to nie jest ten sam Harry. Coś w tym musi być...
Większych błędów nie zauważyłam, chyba tylko jedną literówkę.
A to co najbardziej mnie zszokowało:
QUOTE(Hito @ 08.09.2006 18:41)
- Nie kpij ze mnie i z siebie, Lordzie. Zwykli mugole? Nie, szykuję coś lepszego, coś, co na pewno cię przekona.
Voldemort miał ochotę odpowiedzieć, że jak dla niego masakra kilkudziesięciu ludzi to wystarczający dowód, ale powstrzymał się.
*


Harry brutalną bestią? blink.gif Voldemort bardziej ludzki od Harry'ego? blink.gif Takie odniosłam wrażenie blush.gif
Aha i jeszcze jedno. Voldemort i przepych w pałacu? Trochę mi to nie pasuje.
Generalnie bardzo dobry fick. Czekam na kolejną część smile.gif nutella.gif dla Ciebie smile.gif
Dziubdziub
Ej sorry, ale to opowiadanie jest jakieś takie bez ładu i składu. Tzn. ja myślałam, że Harry po porażce z Malfoyem weźmie się za siebie, jakaś determinacja czy coś, a tu cały czas myśli o pocałunku. Żałosne. I czemu cały czas ktoś go zaskakuje? Nie podoba mi się to. Wychodzi na to, że Potter jest słabeuszem. Masz jednego plusa za pomysł i drugi za styl pisania. Łatwy, dobrze się czyta. To wszystko. Narazie. Aga
Hito
Jak widać, rozpoczęcie roku akademickiego i skandaliczny brak Internetu w akademiku, w którym przyszło mi mieszkać, nie pozwolił mi na wklejenie kolejnego fragmentu w odpowiednim czasie.
Teraz nadrabiam zaległość, niestety jednak nie mogę zagwarantować, iż następna część pojawi się za kilka dni. Nie wiem. Poza tym, fic trochę mi się sypia, ale o tym już wspomnę po jego ukończeniu, w ostatnim komentarzu.
Póki co, na pokrzepienie serc - aktualny part jest nieco dłuższy od poprzednich.

====================================================================
Hermiona rysowała patykiem na piasku.
Powoli kreśliła linie, żłobiła wzory składające się w harmonijną całość.
Starała się nie myśleć.
- Nie mogę, po prostu nie mogę – paplał dalej Ron. – Harry, widziałeś ją? To ciało, te srebrzyste włosy, to spojrzenie... To już nie wila, to ideał!
- Nie ma ideałów, Ron – odezwał się Harry ze swojego miejsca na ręczniku.
- Co? Co? Nie ma? Jak możesz tak mówić? A... Fleur? – Ron wymówił to imię z niesamowitym wręcz namaszczeniem. – Przeklęty Bill, przeklęty szczęściarz, zabierze ją tylko dla siebie, będzie ją miał, jej ciało, egoista...
Rudzielec nie przestawał mówić. Robił to, gdyż nie miał wyboru. Gdyby zamilkł, nie wytrzymałby, wstał i podszedł do Francuzki, co skończyłoby się kompromitacją nie tylko w jej oczach, ale i w oczach idealnego brata Billa.
Zatem Ron mówił, chociaż wiedział, że robi z siebie idiotę, szczególnie, że Hermiona siedziała zaraz obok niego. Ale nie miał wyboru, póki Fleur nie opuści plaży, jego mózg nie potrafił normalnie funkcjonować.
- ... Gdyby tylko raz na mnie spojrzała, jeden dotyk, jeden posmak, jeden...
- Przestań już – mruknął Harry, zmęczony słowotokiem przyjaciela. – Jest zajęta przez Billa. Nie będzie żadnego posmaku. W ogóle o czym ty marzysz?
- Drań, drań z niego, wszyscy moi bracia tacy są, najlepsze dla nich... – Ron urwał na chwilkę. Jakieś inne myśli zaczęły pojawiać się w jego umyśle. To oznaczało, że najprawdopodobniej Fleur wymknęła się z Billem, zostawiając resztę na plaży. Jeszcze parę chwil, a urok przestanie działać. Mimo to, nie rozglądał się. Jeszcze by ją zobaczył. – Jak, jak ty w ogóle możesz być taki spokojny? Normalny? Dlaczego ona na ciebie nie działa?
- Nie wiem. – Harry wzruszył ramionami ze swojej horyzontalnej pozycji. – Pewnie, Fleur jest ładna, ale nie przesadzajmy, nie jest ideałem. Nie wpływa na mnie krew ze strony jej babci. Nie wiem, czemu.
- To niemożliwe, nie wierzę. Jak niby...
- Zamknij się, Ron.
Chłopak odwrócił się jak użądlony w kierunku Hermiony. Harry zerknął na nią przez zaciemnione okulary. Odezwała się właściwie pierwszy raz od momentu, gdy rozłożyli się na plaży.
- Co? Wiem, że...
- Harry posiada wyjątkowe zdolności obronne. Jako jedyny był w stanie oprzeć się Imperiusowi rzuconemu przez Croucha. Magia bazująca na wnikaniu w umysł, dezorientacji czy wszelako pojętej ingerencji w proces myślowy czy wolną wolę nie mają na niego wielkiego wpływu. Naturalna, wrodzona zdolność właściwa tylko jemu, lub nabyta w wieku dziecięcym.
Harry spojrzał na Hermionę bardziej uważnie. Wszystko to powiedziała dość monotonnym głosem, nie patrząc na nich; cały czas rysowała patykiem w piasku. Ciekawe, czy te asymetryczne wzory były jakimiś konkretnymi runami, czy też może tylko chaotyczną twórczością.
Swoją drogą, jej teoria na temat jego odporności na magię umysłu miała wiele sensu. Fleur po prostu na niego nie działała, a faktycznie, Imperiusa fałszywego Moody’ego nikt inny nie zrzucił. Tylko on.
Ty draniu i morderco, być może chociaż na to się przydałeś, pomyślał.
- Oczywiście, no tak, tylko Harry jest na tyle dobry, by mieć specjalną więź z...
- Hermiona ma rację, Ron, zamknij się już. – Potter usiadł i rozejrzał się po plaży. – Nigdzie nie widzę Fleur. Pewnie Bill się nią zajmuje. Możesz już wrócić do rzeczywistości.
Rudzielec wydał jakiś nieartykułowany odgłos i zaczął pocierać kciukami oczy. Harry spojrzał na niego.
- Wiesz co, Hermiono? Powinniśmy mu znaleźć jakąś fajną dziewczynę. Może wtedy zachowywałby się normalnie.
Patyk na chwilę przerwał swoje dzieło. Na chwilę.
- Nie jestem przekonana, czy to by pomogło. Ron to beznadziejny przypadek.
Harry nie był pewien, czy ta uwaga miała być dowcipna. Przeniósł wzrok na ciemnoniebieskie morze, na błękitne niebo, na złoty piasek i bawiących się dookoła ludzi. Potem na swoją przyjaciółkę.
- Hermiono, co się z tobą dzieje? Jesteśmy na wakacjach, a ty nie wyglądasz na szczęśliwą.
- Nic.
- Daj spokój.
- Może brakuje jej książek? – podsunął dziewczęcy głos.
Harry od razu go rozpoznał. Ginny. Odwrócił się ku niej i poprawił okulary na nosie.
Ho. Niektóre nastolatki szybko dojrzewają w tych czasach.
Może to dlatego Hermiona była taka pochmurna. Fleur, Tonks, i jeszcze Ginny.
Rudowłosa dziewczyna, ubrana w dwuczęściowy kostium kąpielowy, nie doczekała się odpowiedzi od Hermiony, więc spojrzała na brata.
- A temu co jest?
- Stara się zmusić mózg do pracy. No wiesz, Fleur.
Niesamowite. Wystarczyło jedno słowo, by wyraz twarzy Ginny zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Delacour! Ta francuska flegma doprowadza mnie do szału!
- Flegma? – powtórzył kompletnie zbity z tropu Harry.
- Jak się wdzięczy przed każdym facetem! Obrzydliwość! Myślałam, że Bill jest mądrzejszy, że nie zakocha się w takiej... takiej...
Harry westchnął w duchu. Chyba obecność Fleur na tych wakacjach była błędem.
Hermiona nigdy by tego tak nie nazwała. Przynajmniej teraz. Dobrze odwracała uwagę.
Złamała patyk w rękach.
Dość.

- Remus czasami zachowuje się jak głuptas.
Tonks mruknęła niezobowiązująco.
- Wiesz, kochanie – odezwał się Artur. – Chyba go rozumiem.
- Uważasz, że zamykanie się w hotelu to mądre postępowanie z jego strony?
- Mądre? Może i nie, Molly. Ale nie można go winić... Pewnie czułby się na plaży wśród ludzi co najmniej nieswojo.
Tonks wpatrywała się w horyzont z zaciętą miną. Nie czuła się najlepiej.
Jej kuzyn, Syriusz, nie żył od kilku miesięcy, a dokładniej, został zamordowany przez jej kuzynkę – nie ma to jak rodzina. Nimfadora nie rozpaczała za nim za bardzo – widziała go właściwie kilka razy w życiu, a przez długi okres czasu była święcie przekonana, że jest mordercą i poplecznikiem Voldemorta.
Jej uczucia skierowane do innego mężczyzny zaczynały wyprowadzać ją z równowagi. Jak tak dalej pójdzie, straci swoje wrodzone moce.
- Uważam, że trochę słońca i rozrywki na świeżym powietrzu by mu nie zaszkodziło.
- Pewnie i nie – zgodził się Artur, choć nie postawiłby na to rodzinnego majątku; bądź co bądź, Remus był wilkołakiem. – Ale wiesz, przyzwyczajenie drugą... O, cześć, dzieciaki!
Artur i Molly zauważyli, że do ich miejsca leżakowania zbliżają się ich dzieci, Harry i Hermiona.
- Skąd takie smętne miny? – spytała Molly, patrząc po twarzach młodzieży.
Pan Weasley mógłby się założyć, co, a raczej kto, był powodem udręki jego najmłodszego syna. Nadąsanie na twarzy córki najprawdopodobniej miało takie samo źródło.
Cóż. Wile miały właściwie w genach zdolność do wzbudzania pożądania u mężczyzn i zazdrości u kobiet. Być może nawet nad nią nie panowały. Fleur była tylko po części wilą, ale ten fakt w niczym jej czaru nie umniejszał. Przyszła synowa Artura ubrana szczelnie pod szyję wzbudzała powszechny zachwyt wśród płci brzydszej, zatem w kostiumie kąpielowym efekt jej urody był wielokrotnie spotęgowany.
Gdyby Fleur rozebrała się całkowicie... Pan Weasley błyskawicznie odrzucił tę myśl. Nawet on nie czuł się na tyle mocny, by się nad tym rozwodzić.
Zauważył, że Harry spogląda co chwilę na Hermionę, która nie wyglądała na rozgniewaną czy zirytowaną. Prędzej zamyśloną. Smutną?
Nagle Tonks wstała. Zamierzała zaproponować jakąś aktywność, pływanie, piłkę plażową, cokolwiek, by mogła porzucić ponure myśli i przestać siedzieć na tym przeklętym ręczniku. Jednak Harry, widząc jej ruch, zapytał ją pierwszy:
- Gdzie jest Lupin?
Merlinie, czy wszyscy faceci muszą być takimi idiotami?
- Siedzi w hotelu – Nimfadora wycedziła przez zęby. – Woli użalać się nad sobą niż spędzać czas w moim... w naszym towarzystwie. Pewnie stoi w oknie i szuka... – Tonks prychnęła. Nie patrząc na nikogo, pomaszerowała w kierunku wody.
Harry westchnął ciężko, tym razem na głos. Naprawdę te wakacje zaczynały go męczyć, a nie taki miał być ich zamierzony rezultat. On i jego świetne pomysły...
- Może ktoś oprócz Tonks ma ochotę popływać? Wiecie, jesteśmy nad morzem.

Piasek chrzęścił mu w sandałach.
Harry krzywił się co dwa kroki, jednak nie chciało mu się podjąć żadnych działań, by to zmienić.
Może powodem była temperatura.
- Rozpuszczam się.
- Ron, czego lamentujesz? Przecież byłeś w Egipcie. Tam na pewno było goręcej.
- Nigdy w życiu. Na pewno nie aż tak.
- Wydaje ci się. Gdybyś teraz znalazł się w Egipcie, zmieniłbyś zdanie.
Ron spojrzał z niechęcią na Hermionę, idącą obok Harry’ego. Wiedział, że pewnie to ona ma rację, ale nigdy w życiu by tego nie przyznał, również przed samym sobą.
- Nie spodziewałem się takiego upału na Lazurowym Wybrzeżu – mruknął Harry. – Nie jesteśmy w Afryce, do licha.
Trójka przyjaciół wędrowała deptakiem usytuowanym blisko plaży, na której niedawno się opalali. Harry zaczynał dochodzić do wniosku, że ubranie się w podkoszulki i krótkie spodenki nie należało do najszczęśliwszych rozwiązań. Gdyby chociaż w pobliżu był jakiś cień... Wszystkie drzewa ustawiły się tak, by pozostawić promenadę na pastwę zabójczych promieni słonecznych.
- Wiesz co, Harry – przemówił Ron, rozglądając się na boki. – Naprawdę, nie myślałem, że jesteś aż tak nadziany. Skąd twoi rodzice wzięli tyle kasy?
- Nie mam pojęcia. – Potter wzruszył ramionami, żałując w głębi ducha, że istotnie tego nie wie. Tak mało wiedział o swojej matce i ojcu. Jak zdobyli tę fortunę? – A ja nie myślałem, że uda mi się was przekonać do wyjazdu.
- Bardzo ci na tym zależało. Miałem wrażenie, że udusisz mamę, jeśli się nie zgodzi pożyczyć od ciebie pieniędzy na wyjazd.
Harry stanął w pół kroku.
- Ron, mówiłem ci już, że nie chcę żadnych...
Rudzielec także się zatrzymał. Spojrzał na przyjaciela.
Wystarczyło. Potter już wiedział, że wygranie z rodziną Weasleyów w kwestiach finansowych było rzeczą właściwie niemożliwą, nakłonienie jej do potraktowania tych pieniędzy jako bezzwrotnego podziękowania za opiekę było syzyfową pracą.
Duma czasem szkodzi.
Harry kątem oka zauważył, że Hermiona mu się przygląda. Akurat ona nie mogła mieć wątpliwości co do jego motywacji stojącej za wyjazdem. Mimo to, nie próbowała z nim rozmawiać o Syriuszu; być może czekała, aż inicjatywa wyjdzie z jego strony. Nie robiła mu także wymówek na temat ucieczek od problemów.
Bo on musiał uciec. Gdzieś dalej niż Nora. W lipcu Syriusz co dzień i co noc stał mu przed oczami. Azkaban, Łapa, wspólne chwile w Grimmuald Place 12, jego śmierć. Głos, wygląd, zachowanie. Serce.
Harry miał dość życia już po paru dniach spędzonych u Dursleyów. Gdy tylko przyszła pora na wizytę w Norze, wpadł na pomysł wakacji. Po co jego pieniądze miały pędzić swój żywot w zamkniętej celi bankowej? Chciał wyjechać, gdzieś daleko, ze swoimi przyjaciółmi i drugą rodziną, by zapomnieć, choć na chwilę, o przytłaczającej rzeczywistości. W końcu przekonał do tego pomysłu Molly, Artura i członków Zakonu. Fleur zaproponowała wspaniałą i słoneczną Francję. Zatem pojechali, by cieszyć się życiem.
Średnio to wszystko wyszło, pomyślał Harry.
Deptak przechodził w okrągły plac, środek którego zajmował trawnik z rosnącymi na nim tu i ówdzie kolorowymi kwiatami. Po placu spacerowali ludzie rozmawiający głównie po francusku, toteż Harry szybko przestał zwracać na nich uwagę.
- Mam świetny pomysł – odezwał się Ron, wachlując się ręką.
- Niech zgadnę. Wracamy do hotelu.
- Jak zawsze domyślna Hermiona. W lewo, prawda?
Harry rozglądał się, zastanawiając się jednocześnie, czy powrót w klimatyzowane mury hotelu nie byłby taki od rzeczy. Wulkaniczny wręcz upał skutecznie zniechęcał go do dalszej przechadzki.
No i ... Może zapyta Lupina o majątek swoich rodziców. Może Remus będzie wiedział, w jaki sposób go zdobyli.
Potter na krótką chwilę zatrzymał swój wzrok na mężczyźnie, który siedział na jednej z ławek okalających plac i karmił czarne ptaki. Na czas równy uderzeniu serca Harry’emu wydawało się, że czarnowłosy mężczyzna patrzy wprost na niego i uśmiecha się lekko. Wrażenie zniknęło nawet szybciej, niż się pojawiło. Niebieskie oczy młodego jeszcze człowieka obserwowały ptaki kłębiące się u jego nóg.
Harry mrugnął. Dziwne. Chociaż nie – w takim gorącu to i fatamorgany byłyby zrozumiałe.
Odwracając się w kierunku przyjaciół, zdołał dostrzec jeszcze młodą, urodziwą kobietę o czarnych włosach. Ona nie kryła się ze swoim spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego.
Czyżby już we Francji wiadomo było, jak bardzo zmieniło się stanowisko Ministerstwa w stosunku do jego osoby? Czy też to zwykły przypadek, i po prostu spodobał się tej dziewczynie?
- Idziesz, Harry, czy będziesz mnie nosił na barana, jak zemdleję?
- Sam jesteś baran. – Hermiona także była gotowa do odejścia. Widać jej bujne włosy nie chronią jej przed słońcem, uznał Harry. – Już idę.

Słońce kładło się spać.
Zachody słońca nad morzem były warte zapamiętania. Ładne. Pozytywnie działające na stan ducha.
Takie widoki potrafiły przekonać do słuszności nadmorskich wakacji. Zmierzch w każdym innym miejscu wyglądał gorzej.
Cichy szum morza oraz ciepły piasek pod bosymi stopami również działały kojąco nad umysł. Delikatna bryza rozwiewała chaotyczną szopę kruczoczarnych, jak i burzę krzaczastych, brązowych włosów.
- Piękny widok.
Harry i Hermiona stali zaledwie kilka kroków od linii, na której fala przypływu traciły swoją siłę i nie pięły się dalej. Woda morska zdawała się krwawić, zraniona przez promienie czerwonego słońca.
- Cieszę się, że ci się podoba.
Dziewczyna odetchnęła głęboko. Nie odpowiedziała jednak.
- Do tej pory nie wyglądałaś na zbyt... zadowoloną.
- Przepraszam, że psuję ci wakacje.
- Nie o to chodzi. – Harry złączył dłonie i zaczął studiować swoje palce. Ton głosu Hermiony, nie wiedzieć czemu, dziwnie na niego działał. – Martwi cię coś? Nie czujesz się dobrze?
Jego najlepsza przyjaciółka znowu nie spieszyła się z odpowiedzią.
- Jak myślisz, jak to wszystko się skończy?
- To wszystko?
- Wojna. I my.
My? Czyli... cała grupa będąca na wakacjach?
- Nie wiem, Hermiono. Mogę ci obiecać jedno. Że zrobię co w mojej mocy, by oczyścić świat z Voldemorta i jego popleczników – oznajmił stanowczo Harry. To postanowienie wypływało wprost z jego serca.
Hermiona podeszła bliżej do morza. Przyjemna w dotyku woda omyła jej stopy, zanim, jak zawsze, powróciła w objęcia czerwono-niebieskiej toni.
- Zrobisz wszystko, by go zabić, prawda?
- Tak – odparł jeszcze bardziej stanowczo Harry, mając przed oczami wizerunek ojca chrzestnego.
Hermiona milczała, patrząc w horyzont, stojąc nieruchomo. Tylko jej włosy poddały się wiatrowi.
- Nie chcesz, żeby Voldemort zginął? – Pytanie było niedorzeczne, ale Harry nie miał już żadnej gwarancji, że wie, co jego przyjaciółka stara się powiedzieć.
- Nie chcę, żeby ludzie cierpieli i umierali.
- Voldemort musi zginąć, by tak było.
- Musi zginąć – powtórzyła Hermiona. – Musi, oczywiście. Harry?
- Tak?
- Co mówiła przepowiednia?
Chłopak zacisnął zęby, czując rozlewające się w ciele zimno i ściśnięty żołądek. Planował o tej trapiącej go kwestii porozmawiać z najbliższymi przyjaciółmi dopiero w roku szkolnym, nie teraz.
Jednakże plany można zmieniać. Nie potrafił zataić prawdy przed Hermioną ani ją okłamać, gdy była w takim stanie. Czuł podskórnie, że jej myśli wirują wokół czegoś bardzo ważnego.
- Krótko mówiąc, tylko ja mogę zabić Voldemorta. Tę wojnę przeżyję albo ja, albo on. Nie ma innej możliwości.
Zachód słońca stracił swój uspakajający wpływ. Harry poczuł przygnębienie, a potem trawiącą go od środka gorącą wściekłość. Jego wakacyjne plany w jednej chwili runęły jak domek z kart.
Nie dla niego szczęście i radość, póki Voldemort żyje. Przepowiednia będzie na nim ciążyć aż do momentu jej spełnienia. Znajdzie spokój albo po śmierci, albo po zwycięstwie nad Czarnym Panem.
- Rozumiem. - Cichy głos Hermiony oderwał Harry’ego od czarnych myśli. – Jesteś tego pewien?
- Tak. Dumbledore mi to powiedział.
Dziewczyna kiwnęła głową, w końcu przenosząc wzrok z malowniczego krajobrazu na przyjaciela. Oczy miała lekko załzawione.
Podeszła do Harry’ego i objęła go z całej siły. Jej uścisk został szybko odwzajemniony.
- Nie martw się – szepnęła Hermiona. – Pamiętaj, że nie jesteś sam. Nawet w najtrudniejszych chwilach.
Harry odetchnął powoli. Objęcia najlepszej przyjaciółki były niczym balsam dla duszy. Co tam zachodzące słońce i piękne widoki. Liczyła się druga osoba, rozumiejąca jego udrękę i chcąca ją złagodzić w jak największym stopniu.
- Pozwól, że cię pocieszę – ponownie szepnęła Hermiona, jednak zupełnie innym tonem niż poprzednio. Zanim Harry zdążył choćby mrugnąć, poczuł, że usta Hermiony całują jego, i to mocno.
Równie nagle uświadomił sobie, że piersi Hermiony nie skrywa już ciemnoniebieski kostium kąpielowy, a ona sama przylega do jego ciała coraz silniej.
Podobało mu się to. Jego małemu braciszkowi również.
Jeden moment później oboje leżeli na piasku całkiem nadzy. Gdzieś zniknęli wszyscy inni obserwatorzy szkarłatnego końca dnia. Ciepła woda pieszczotliwie obmywała parę kochanków.
Ręce Harry’ego błądziły we włosach Hermiony, głaszcząc jej głowę, gdy ta posuwała się coraz niżej. Każdy ruch języka dziewczyny oznaczał przejście na kolejny poziom przyjemności.
Schody do nieba.
Wszechświat Harry’ego skupił się na jednym obszarze pomiędzy wargami Hermiony. Doznania zmysłowej rozkoszy rosły tak szybko i tak intensywnie, że chłopak miał wrażenie, że zaraz eksploduje drugą Mleczną Drogą.
O, tak, kochana...

- Psia krew!
Stłumione przekleństwo rozległo się w pustym ambulatorium. Kilka rzeczy było dla Harry’ego pewnych: właśnie się obudził, był wieczór, a to wszystko tylko mu się śniło. Co miało swoje konsekwencje.
- Cholera!
No, ciekawe, jak to wytłumaczy pani Pomfrey.
Przed zaśnięciem musiał za dużo myśleć o pocałunku, którym z zaskoczenia obdarowała go Hermiona. Do momentu ich uścisku sen całkiem wiernie odzwierciedlał jego wspomnienia z wakacji. Ale – za co Harry dałby sobie głowę uciąć – gdy wtedy skończył się tulić z Hermioną, poszli razem do hotelu, rozważając kwestię, komu jeszcze wyjawić treść przepowiedni. Nie pamiętał, by naga Hermiona polepszyła mu humor.
Nigdy w życiu. To tylko wytwór jego zboczonego umysłu.
- Szlag!
Dobrze chociaż, że pani Pomfrey nie zadaje wielu pytań. Najlepiej, żeby w ogóle ich nie zadawała.
A może najlepiej będzie po prostu zwiać?
Ailith
Niesamowite.
Najbradziej zaintrygował mnie mężczyzna siedzący na ławce.
Chociaż ciągle nieco brakuje mi tu sytuacji, w której Harry ponownie spotka się z Voldemortem. Cóż... cały ff ponownie mnie zaciekawił, choć szkoda, że praktycznie cały powyższy fragment był snem...
Pozdrawiam Autora.
Weny życzę i neta.
Ailith.
Rosssa
Cóż mogę napisać...Nie mam dziś zbyt weny twórczej do wszelakiego wysławiania się, więc powiem tylko, że podobało mi się. Błędów raczej nie było wink2.gif Mnie tak samo jak Ailith zaintrygował mężczyzna na ławce...
Życzę wenki do dalszego pisania ---> landrynki.gif dla Ciebie wink2.gif
Pozdrawiam.
Hito
Ailith>>tak się zastanawiałem podczas pisania fica, czy przypadkiem fragmenty z Harrym i Voldemortem nie będą ocenione jako najciekawsze. Cóż, na pocieszenie (jako że dzisiajeszy fragment nie zawiera Voldiego) mogę dodać, że takie części jeszcze się pojawią. Jedna z nich - niedługo.
Tajemnica intrygującego mężczyzny na ławce zostaje od razu rozwiązana i wyjaśniona :]
No i... mam nadzieję, że akademik nie będzie mi już sprawiał problemów z netem. Inna rzecz, że studia atakują od samego początku roku akademickiego. Bywało lepiej.

========================================================================
Myślenie o przyszłości martwiło Harry’ego.
Ciekawe, jak będzie wyglądał kolejny trening quidditcha, zastanawiał się chłopak. Ron ani myślał słyszeć o kolejnym meczu z jego udziałem na boisku, kompletnie zatracony w swojej boskości Cormac coraz bardziej rozbijał drużynę od środka, a Ginny, która musiała jakimś cudem dowiedzieć się o pocałunku w ambulatorium, unikała Harry’ego jak ognia i chodziła po Hogwarcie z miną kogoś stąpającego po krawędzi.
Wspaniale. Nic dziwnego, że Katie miała ochotę wpaść w depresję. Potter już w najmniejszym stopniu nie zazdrościł jej pozycji kapitana. Musiała czuć się jak skazaniec z pętlą na szyi.
Puchar oddalał się od Gryffindoru coraz bardziej. Dobrze chociaż, że szansa na zdobycie Pucharu Domów jeszcze istniała.
Aczkolwiek – naturalnie – Snape ze wszystkich sił starał się Gryfonom to uniemożliwić. Atakował z każdej możliwej strony, zadręczał ich podchwytliwymi pytaniami, pracami domowymi i referatami. Mikstury na szóstym roku były wyjątkowo ciężkie do przyrządzenia. Harry, podejmując wysiłek pokazania się Hermionie z jak najlepszej strony, sam walczył z tym przedmiotem, ale na dobrą sprawę było to przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie. Chłopak często żałował, że nie ma czegoś, co mogłoby mu ułatwić życie. Gdyby lekcje prowadził inny nauczyciel albo gdyby istniał jakiś eliksir szczęścia...
Niestety, takie cuda zdarzają się tylko w książkach. Nie ma tak dobrze.
Dodatkowo drażnił go brak zainteresowania ze strony Dumbledore’a. Dyrektor znikał z zamku dość regularnie, nic mu o tym nie mówiąc. Harry przeczuwał, że wyprawy jego mentora mają jakiś związek z Voldemortem, co tylko zwiększało jego frustrację. Chciał działać, uderzyć w Czarnego Pana, zniszczyć śmierciożerców, a tymczasem został zupełnie pominięty przez Albusa i Zakon.
Wspaniale.
Gdyby nie obecność Hermiony u jego boku, szare niebo grudnia i na niego wpłynęłoby przygnębiająco. Mimo, że zbliżało się Boże Narodzenie.
Na kilka dni przed tym świętem już cały Hogwart pokryty był białym puchem. Na szczęście pogoda zdała się wysłuchać życzeń uczniów i poprawiła się. Bezchmurne, błękitne niebo przepuszczało promienie słońca, które choć troszkę zmniejszyły mróz ściskający mury zamku.
Pomimo takich warunków, lekcja transfiguracji nie zamierzała usunąć się w cień. Harry, wyglądając przez wysokie okno, starał się o niej zapomnieć. Umysł zajmował powtórnym odtwarzaniem wydarzeń, które miały miejsce od jego uścisku z Hermioną na plaży.
W każdym razie, to pocieszanie na pewno tylko mu się śniło.
Pamiętał, że w drodze do hotelu ustalili, iż Ron zdecydowanie powinien dowiedzieć się o przepowiedni pierwszy. Potem Luna, Neville i Ginny, czyli osoby towarzyszące mu w samobójczej misji dwa miesiące temu.
Aczkolwiek obecność Ginny na tej liście mogła być błędem. Przekazanie jej, że Harry Potter jest Wybrańcem, bez dwóch zdań nie pomogło jej przezwyciężyć swojego zadurzenia w nim.
Zadurzenia? Czy coś, co trwa prawie sześć lat, można tak nazwać? Harry’emu wydawało się to trochę niepokojące.
Gdy zjawili się w hotelu, już na progu przywitała ich uśmiechnięta od ucha do ucha twarz Rona. Wyniki SUMów. Hermiona na tę wiadomość zbladła i zaczęła się denerwować, mimo iż nikt przy zdrowych zmysłach nie podejrzewałby jej o kiepskie wyniki. Dziesięć najlepszych ocen i tylko jedno ,,powyżej oczekiwań’’ to marzenia każdego ucznia Hogwartu.
Harry był nieco zaskoczony swoją wybitną oceną z Obrony przed Czarną Magią. Cieszył się z niej ogromnie, choć wiedział, że zawdzięcza ją tylko i wyłącznie patronusowi. Co pociągało za sobą kolejny fakt, już mniej przyjemny – wszyscy z Armii Dumbledore’a potrafiliby wyczarować patronusa, ale nie mieli okazji, gdyż plotki dotyczyły tylko jego. Hermiona powinna dostać ,,W” również z tego przedmiotu.
O wiele bardziej jednak dziwiła go wybitna ocena z mikstur. Jak to możliwe? Harry szybko to sobie wyjaśnił. To wina Snape’a. To on specjalnie i złośliwie zaniża jego oceny, nie pozwala mu rozwinąć swojego potencjału z powodu incydentu sprzed wielu lat. Bez niego, na egzaminie, wyszło szydło z worka. Harry był dobry w miksturach. Bardzo.
Będzie mógł kontynuować ścieżkę kariery, którą wybrał. Zostanie aurorem. Cudownie.
- Proszę skupić się na tym zadaniu, gdyż nie jest ono proste – powtórzyła McGonagall. – Niewerbalna transfiguracja to niezwykle pomocna i ważna, ale trudna sztuka, która wymaga pilności i pełnej uwagi, by udało się w jej zakresie coś osiągnąć.
Harry poczuł na prawej nodze czułe kopnięcie pochodzące od Hermiony. Wrócił do rzeczywistości.
Fakt, zadanie miało całkiem wysoki poziom trudności. Gdyby zgromadzeni w sali uczniowie mogli używać słów... Ale tylko ruchy różdżką były dozwolone. W takim przypadku zamiana poduszki w świecznik wcale nie była prosta.
Po pierwszej próbie poduszka Harry’ego zamieniła się w świecę, w dodatku dziwnie puchatą. Po drugiej w coś zbliżonego do kolorowego świecznika wielkości paznokci.
Ron musiał nieźle się napocić, żeby efekt jego transfiguracji w ogóle przypominał przedmiot docelowy. Za którymś razem jego poduszka wyciągnęła cztery nóżki i uciekła.
Nikogo nie dziwiło, że świecznik Hermiony wyglądał bardziej jak kandelabr zajmujący cały stół, wykonany ze złota i srebra. Za każdym razem.
Jak ona to robiła? Harry nie miał czasu się nad tym zastanawiać; widział kątem oka, że McGonagall zbliża się do niego, zapewne by ujrzeć odpowiedni świecznik zamiast poduszki. To przepełniło czarę goryczy, napełnianą kolejnymi porażkami, które Hermionie musiały wydawać się co najwyżej śmieszne.
Czas sięgnąć do niezawodnego i najlepszego środka, jaki miał do dyspozycji.
Harry wzniósł różdżkę, gotowy do wykonania czaru. Przymknął na chwilę oczy, pogrążając się w wspomnieniach i sięgając do głębin umysłu.
Syriusz. Bellatrix. Śmierciożercy. Voldemort. Rodzice i ponownie Voldemort.
Gniew i nienawiść przyszły same, wypełniając go od środka, wzmacniając jego siłę, dając do ręki klucz mocy.
Harry machnął różdżką.
- No, no, brawo, panie Potter – pochwaliła go McGonagall. Rzadko to czyniła, zatem musiała być pod wrażeniem. – O wiele lepiej niż poprzednio. Widać dzielenie stolika z panną Granger ci służy.
Pani profesor poszła dalej, oglądać starania innych uczniów. Zadowolony z siebie i swojego genialnego sposobu uśmiechnął się do Hermiony, która zrewanżowała mu się tym samym, dodatkowo ściskając z uczuciem jego dłoń.
Ron, siedzący przy stoliku obok, nie spojrzał na szmaragdowo-srebrny świecznik przyjaciela z zazdrością. Takie spojrzenia już mu się znudziły. Spowszedniały.
Bardziej chyba dobiło go to, że siedząca z nim Lavender radzi sobie lepiej od niego.
Co za życie.
Harry za to był ze swojego w tym momencie bardzo zadowolony. Dzięki tej metodzie jeszcze pokaże Wanderowi, na co go stać. Będzie najlepszy w Obronie przed Czarną Magią, już niedługo.
Powinien też podziękować Thomasowi. Należało mu się.

Padał śnieg, gdy trójka przyjaciół wyszła na dziedziniec.
Hermiona zadarła głowę do góry, by móc lepiej obserwować białe płatki wirujące w skomplikowanym i tylko im znanym tańcu. Bardzo lubiła śnieg. Jak wyjawiła Harry’emu i Ronowi, duże znaczenie miało jej wspomnienie pierwszego, niekontrolowanego użycia magii.
- Stałam wtedy na tyłach naszego domu i patrzyłam na padający śnieg – wyjaśniła im kiedyś. - Byłam cała w skowronkach, właśnie dostałam pochwałę od rodziców. – Lekki uśmiech. – Pewnie ta radość wpłynęła na aktywację moich zdolności.
- No, ale co zrobiłaś?
- Nagle płatki, te blisko mojej twarzy, zaczęły zamieniać się w motyle. Pamiętam jeszcze miny swoich rodziców, gdy zobaczyli mnie wśród nich.
Masowa transfiguracja w wieku dziecięcym. Zdumiewające osiągnięcie, akurat pasujące do Hermiony.
Tym razem jednak dziewczyna nie napatrzyła się na śnieg zbyt długo.
- Co on trzyma w ustach? – rozległ się zdumiony głos Rona.
Harry i Hermiona jednocześnie spojrzeli przed siebie. Chłopakowi opadła szczęka.
Na zamarzniętej fontannie, opatulony w ciepły, czarny płaszcz, patrzący, jak przed chwilą Hermiona, w niebo, siedział profesor Wander.
Palił papierosa.
Harry nie zdążył przetrawić tego widoku, kiedy w czoło uderzyła go pewna myśl.
Nie mógł się mylić. Okoliczności, pogoda i stroje były inne, ale sam Wander i zbite w gromadkę u jego stóp ptaki – te same.
Mężczyzną siedzącym na ławce był Wander.
- On pali papierosy.
- Papierosy...? Hej, zaczekaj!
Ron zamrugał, jednak to nie pomogło; burza brązowych włosów dalej oddalała się od niego.
- Ona chce upomnieć nauczyciela! Muszę to zobaczyć... Harry, rusz się!
Potter podążył za przyjaciółmi, choć myślami chwilowo był gdzie indziej.
Co, na Merlina, robił Wander na Lazurowym Wybrzeżu? Pewnie, mógł mieć wakacje, ale dokładnie wtedy, co Zakon? Akurat tam? Dziwne.
Profesor zarejestrował obecność lekko wzburzonej Hermiony, zanim się odezwała. Spojrzał na nią uprzejmie.
- Tak, panno Granger?
- Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale, wydaje mi się, nie powinien pan palić na terenie Hogwartu. Daje pan uczniom negatywny przykład.
- Sądząc po minie twojego przyjaciela – Wander wskazał głową Rona – niewiedza to błogosławieństwo.
- Tak, czystej krwi czarodzieje... Jednakże, jak pan zapewne doskonale wie, w Hogwarcie uczy się także młodzież mugolskiego pochodzenia. – Hermiona starannie dobierała słowa, i równie starannie gestykulowała okrytymi rękawiczkami dłońmi. – Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek z uczniów palił. To szkodliwe dla zdrowia, chyba się pan profesor ze mną zgodzi. Poza tym, ciekawość może popchnąć niektórych do eksperymentów i...
Hermiona urwała, jakby speszona intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu Wandera. Ron, trzymający się o krok za nią, nie miał zielonego pojęcia, co jest przedmiotem rozmowy, toteż przenosił tylko wzrok z przyjaciółki na profesora.
Wander uśmiechnął się. Jak zwykle, odrobinę kpiąco. Po czym zaciągnął się i dmuchnął papierosowym dymem Hermionie prosto w twarz.
Dziewczyna odruchowo zakaszlała i cofnęła się, kompletnie nieprzygotowana na atak ze strony członka ciała pedagogicznego Hogwartu.
- Co pan wyprawia?!? – krzyknął Harry, wyrwany z rozmyślań.
Wander nie odpowiedział. Wpatrywał się wyczekująco w ofiarę dmuchnięcia.
Hermiona dopiero po chwili zrozumiała. Ukradkiem pociągnęła nosem. Róże?
- Mogę? – spytała, wyciągając rękę w kierunku profesora.
- Ależ proszę.
Hermiona wzięła do ręki papierosa. Obejrzała go podejrzliwie z każdej strony. Przygryzła dolną wargę i wyciągnęła różdżkę.
- Co ty robisz?
Nie odpowiedziała Harry’emu; poruszyła bezgłośnie ustami i rzuciła zaklęcie na papierosa, który pod jego wpływem na mgnienie oka zaświecił się na bladoniebiesko.
- No tak. Przepraszam, panie profesorze. Mogłam się domyślić.
- Nic nie szkodzi. Mogę?
- Proszę.
Wander wsadził z powrotem papierosa do ust. Wzniósł głowę w kierunku nieba, najwyraźniej uważając problem za niebyły.
- Panie profesorze, mimo wszystko...
- Panno Granger – uciął jej natychmiast Wander. Głos miał spokojny. – Rozumiem twoje obawy, są one jak najbardziej logiczne i uzasadnione. Obawiam się jednak, iż palenie sprawia mi zbyt dużo przyjemności, bym miał z niego rezygnować na twoją prośbę, panno Granger. Lepiej mi się dzięki nim myśli. – Profesor wyprostował w poziomie lewą rękę przed twarzą Hermiony, jak gdyby chciał jej dotknąć. Z tego faktu skorzystał czarny ptak, który usadowił się blisko łokcia mężczyzny. Jego błyszczące oczka momentalnie spoczęły na Harrym. – Mogę jednak całą waszą trójkę zapewnić, że żaden uczeń nie wpadnie przeze mnie w nałóg ani nie zacznie eksperymentować. Czy to ci wystarcza, panno Granger?
- Całkowicie – odparła Hermiona bez śladu wahania.
- Cieszy mnie to. Jeśli się nie mylę, za dwie godziny mamy ze sobą lekcję, prawda?
- Zgadza się – rzucił Ron, postanawiając choć na chwilę włączyć się do konwersacji.
- To dobrze – zakończył Wander.

Harry postanowił podzielić się z przyjaciółmi swoim spostrzeżeniem i jego konsekwencjami zaraz przed lekcją Obrony przed Czarną Magią.
- Wiecie co?
- Co?
- Powinniśmy mieć oko na Wandera.
- Co przez to rozumiesz, Harry?
- On może być... – Chłopak zawiesił głos, rozejrzał się wokół siebie, by sprawdzić, czy ktoś w pokoju wspólnym może ich usłyszeć. – Kolejnym szpiegiem Voldemorta.
Ron wytrzeszczył oczy.
- Żartujesz sobie?
- Harry – zaczęła Hermiona matczynym tonem. – Nie powinieneś wyciągać pochopnych wniosków, skoro...
- Pamiętasz ten okrągły plac na promenadzie?
- Słucham?
- W czasie wakacji. Pamiętasz, kto siedział na jednej z ławek?
Hermiona zamrugała kilka razy. Nie podobała się jej ta sugestia.
- Wander?
- Dokładnie! – Harry uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Voldemort pewnie dowiedział się jakoś o naszym wyjeździe i wysłał tam swojego agenta!
- No nie wiem – zawahał się Ron. – Myślisz, że Dumbledore dałby się ponownie oszukać i zatrudniłby śmierciożercę?
- Poza tym, dlaczego Wander miałby tylko nas obserwować? Gdyby był szpiegiem Voldemorta, z pewnością nastawałby na twoje życie.
- Nie wiem, co wymyślił sobie ten cholerny drań – zapalił się Harry. – Ale czuję, że to on wysłał...
- Harry, uspokój się! – Hermiona prędko ucięła jego wypowiedź. Jednocześnie ścisnęła mu dłoń. Jej, mała i ciepła, kojąco działała na Harry’ego. Gniew odszedł równie szybko, jak się pojawił.
Ron spojrzał na złączone dłonie przyjaciół jakby przez mgłę. Potrząsnął głową.
- Chodźmy, bo się spóźnimy. – Sięgnął po torbę. – Pomyślimy jeszcze o tym, ale wiesz, Harry, jakoś nie wydaje mi się, żeby Wander był śmierciożercą.
- Twierdzisz tak z powodu swojej taryfy ulgowej? – Hermiona uniosła brwi, idąc w kierunku portretu.
- Jakiej znowu taryfy? Kobieto, chyba wiesz, jakie zdanie ma... Voldemort i jego przydupasy o mojej rodzinie. Zdrajcy czystej krwi. – Ron aż się skrzywił. W takich chwilach nienawidził Malfoya jeszcze bardziej. – Wątpię, by śmierciożerca nie wykorzystałby okazji i nie uprzykrzył mi życia gorzej niż Snape.
- Wander pewnie się maskuje – zaoponował Harry. Był przekonany, że z Wanderem jest coś nie tak.
- Daj spokój. Wpadasz w paranoję.
Rosssa
Hehe czyli nieznajomy pan to Wander blush.gif Parcik krótki i mało się w nim dzieje, ale rozumiem Cię i nie popędzam wink2.gif Może następnym razem pojawi się dłuższa część i więcej akcji będzie biggrin.gif Przynajmniej mam taką nadzieję biggrin.gif Ale jest jedno zdanie, w którym jedno słowo jakoś mi tak nie pasuje tongue.gif
QUOTE(Hito @ 18.10.2006 20:17)
Voldemort pewnie dowiedział się jakoś o naszym wyjeździe i wysłał tam swojego agenta!
*

Chodzi mi o "agenta". Jak czytałam to zdanie to miałam wrażenie, że czytam jakiś kryminał czy coś w tym stylu tongue.gif To tylko taka mała sugestia wink2.gif Pozdrawiam serdecznie smile.gif
EnIgMa
QUOTE
Syriusz. Bellatrix. Śmierciożercy. Voldemort. Rodzice i ponownie Voldemort.
Gniew i nienawiść przyszły same, wypełniając go od środka, wzmacniając jego siłę, dając do ręki klucz mocy.
No no no... powoli robi się ciekawie. Tylko czemu Harry na co dzień nie korzysta z tego "klucza mocy"? Czyżby był... zbyt szlachetny?!

QUOTE
Ron, siedzący przy stoliku obok, nie spojrzał na szmaragdowo-srebrny świecznik przyjaciela z zazdrością.
Szmaragdowo-srebrny?! Czy te barwy mają jakieś znaczenie?! (właściwie można to pytanie potraktować jako retoryczne, ale gdybyś zechciał na nie odpowiedzieć, nie ma sprawy wink2.gif). Mam tendencję do dosuzkiwania się wszędzie i we wszystkim różnych symboli, znaków i powiązań (takie moje małe zboczenie), więc możliwe, że jestem skłonna do zbytnich nadinterpretacji, ale kolor tego świecznika jakoś wybitnie mi się wyostrzył na tle całego zdarzenia.

A co do scen z Harrym i Voldemortem - tak, na te sceny właśnie wszyscy czekamy - chcemy akcji, intryg, walk, krwi i przemocy (eee... chyba się zapędziłam). Poprzestańmy na tym, że czekamy na sceny z Voldemortem. Ale pisz dalej po swojemu, przecież to autor wie najlepiej co, gdzie i kiedy, więc co ja tutaj motam tongue.gif.

Pozdrawiam serdecznie i weny życzę.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2024 Invision Power Services, Inc.