Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Behind The Scar
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > Kwiat Lotosu
Pages: 1, 2, 3, 4, 5
Hito
Rosssa>>cóż, jeśli wpadnie mi do głowy jakiś dobry synonim, to zmienię tego ,,agenta", chociaż ja sam w tym określeniu nie widzę nic złego.

EnIgMa>>na co dzień? Znaczy, jak? Jak dla mnie korzystanie z klucza podczas lekcji, by poprawić swoje wyniki, to właśnie używanie mocy na co dzień.
QUOTE
Szmaragdowo-srebrny?! Czy te barwy mają jakieś znaczenie?!

Myślę, że wybór dokładnie tych barw istotnie sprawia, że to pytanie retoryczne :]
EnIgMa
QUOTE
na co dzień? Znaczy, jak? Jak dla mnie korzystanie z klucza podczas lekcji, by poprawić swoje wyniki, to właśnie używanie mocy na co dzień.
No tak, tym razem go użył, ale...
QUOTE
To przepełniło czarę goryczy, napełnianą kolejnymi porażkami, które Hermionie musiały wydawać się co najwyżej śmieszne.
Czas sięgnąć do niezawodnego i najlepszego środka, jaki miał do dyspozycji.
Po prostu odniosłam wrażenie, że na co dzień raczej tego nie robi, że to była wyjątkowa sytuacja i tym swoim kluczem, jak to nazywasz, nie posługuje się zbyt często. Nie wiem czemu, ale ja tak to właśnie odebrałam. Może dlatego, że ta "czara goryczy" to trochę mocne określenie jak na zwykłe niepowodzenie na lekcji, które czasem się zdarza, ale nie jest aż takie straszne...
Ailith
QUOTE
Syriusz. Bellatrix. Śmierciożercy. Voldemort. Rodzice i ponownie Voldemort.
Gniew i nienawiść przyszły same, wypełniając go od środka, wzmacniając jego siłę, dając do ręki klucz mocy.

I na coś takiego czekałam! (oczywiście poza scenami z Voldemortem biggrin.gif)
Wander - jak dla mnie pomysł bardzo dobry, ale sama postać, nie wiem czemu, wydaje mi się dość nijaka. Mam nadzieję, że rozwiniesz nieco temat...
Oczywiście - styl jak zwykle świetny, nie mam żadnych zastrzeżeń.
Na scenki z Sam-Wiesz-Kim czekam z niecierpliwością...
Pozdrawiam, życząc czasu i weny,
Ailith.
PrZeMeK Z.
Zacnie sobie poczynasz, Hito, zacnie. Fick jest naprawdę dobry. Przyznam, że najbardziej podobał mi się fragment o śnie Harry' ego, być może z powodu scenerii. Jeszcze nigdy nie spotkałem się w żadnym potterowym fanfiku z wakacjami nad morzem. Pięknie opisane (no, może poza chyba niezamierzenie zabawną sceną erotyczną), zatem gratulacje.
Uważaj, co zdradzasz w komentarzach! Bycie zaspojlerowanym przez autora to niezbyt przyjemna rzecz. Na razie tylko wzbudziłeś moje podejrzenia co do świecznika i w ogóle tamtej sytuacji, ale bądź ostrożny w tym, co piszesz.
Nie podobało mi się kilka rzeczy. McLaggen uderzający Harry' ego kaflem jest zbyt podobny do sytuacji z KP. Zamiast "transmutacja" piszesz "transfiguracja". Harry troszkę zbyt głęboko rozważa emocje swoje i Hermiony - to do niego niezbyt podobne. Imię morderczyni Syriusza brzmi po polsku "Bellatriks", bez "x" na końcu.
Podobało mi się zdanie "Wszechświat go bolał". Dobre! Aha, po przeczytaniu po raz kolejny "Pani Jeziora" rzuciło mi się w oczy sianie defetyzmu. wink2.gif
Hito
EnIgMa>>no, ,,czara goryczy'' to taka metafora wink2.gif Powiedzmy, że tę metodę Harry odkrył nie tak dawno i nie stosuje jej tak często, gdyż - mimo wyśmienitych końcowych rezultatów - zagłębianie się w bolesną przeszłość nie jest miłe. Chyba nie spodziewamy się, że przypominanie sobie o martwych rodzicach przepełnia Harry'ego entuzjazmem. A jako że miłość popycha człowieka do szalonych czasem czynów... Harry chciał się popisać przed Hermioną, zatem sięgnął do ,,niezawodnego'' środka.
Mam nadzieję, że rzuciłem trochę urealniającego światła na tę sytuację :]

Ailith>>Wander nijaki? Może dlatego, że jego postać właściwie ciągle stoi w cieniu. W każdym razie chyba mogę napisać, że wątek jeszcze rozwinę.

PrZeMeK (przy okazji, co to za system z tymi pseudonimami? Enigma, Ty... Ciężko się takie nicki pisze smile.gif)>>ups, mam nadzieję, że - czystym przypadkiem - nie zespoilerowałem niczego istotnego. Jeśli tak, to błagam o wybaczenie :]
Teraz uwagi, po kolei:
QUOTE
(no, może poza chyba niezamierzenie zabawną sceną erotyczną)

Hmm :] Wiesz, scena była zakończeniem marzenia sennego szesnastolatka, zatem nic dziwnego, że poważnie nie było (i nie miało być, dobrze mi widać wyszło). Rozumiesz :]
QUOTE
McLaggen uderzający Harry' ego kaflem jest zbyt podobny do sytuacji z KP.

Podobieństwo istnieje, nie przeczę. Akurat w tym wypadku chciałem bliżej nawiązać do książki. No i pasował mi taki rozwój wypadków.
Na pocieszenie mogę dodać, że - chyba - takich podobieństw już nie będzie.
QUOTE
Zamiast "transmutacja" piszesz "transfiguracja"

Oops, wychodzi na wierzch fakt, iż książek w domu nie posiadam i z wersją polską w ogóle jestem kiepsko zaznajomiony. Ale nazwa moja też ładna :]
QUOTE
Harry troszkę zbyt głęboko rozważa emocje swoje i Hermiony - to do niego niezbyt podobne.

O, a ja myślałem, za późno i za mało miejsca na to poświęciłem (Harry zastanowił się nad tym na samym końcu jesieni - trochę późno). W każdym razie, ,,Dwie noce'' to nie są, prawda? Zawsze mogło być gorzej :]
QUOTE
Imię morderczyni Syriusza brzmi po polsku "Bellatriks", bez "x" na końcu.

Patrz komentarz trochę wyżej. Chociaż tu głowę bym dał sobie uciąć, że w polskiej wersji zostawili jej imię w spokoju. Mój błąd.
Nie będę już tego zmieniał, żeby nie było nieścisłości (czytaj - autor jest leniwy i nie chce mu się wertować starych fragmentów).
QUOTE
Aha, po przeczytaniu po raz kolejny "Pani Jeziora" rzuciło mi się w oczy sianie defetyzmu.

Nie wiem jak ,,Pani Jeziora'', ale mi sianie defetyzmu kojarzy się z niejakim Zenonem Laskowikiem i tyłem sklepu.

PrZeMeK Z.
Hito, nie wiem jak z EnIgMą, ale mój pseudonim możesz spokojnie zapisywać jako Przemek smile.gif Te duże literki po prostu ładnie mi wyglądały, kiedy rejestrowałem się na tym forum. Są bez znaczenia.
Dzięki za wyjaśnienie ze sceną erotyczną. Racja po twojej stronie. Ale postaraj się więcej nie pisać Bellatriks przez x, bo to mnie zazwyczaj irytuje. Sam nie wiem, dlaczego.
Całkiem możliwe, że Andrzej Sapkowski również zasłyszał "sianie defetyzmu" u Laskowika i spodobało mu się na tyle, by umieścić je w swojej książce.
Aha, przypomniało mi się - fajnie dałeś w kość Ginny. Ja też nie przepadam za jej "kanonicznym" związkiem z Harrym, więc jej niepowodzenie w walce o uczucia Pottera odebrałem z poczuciem satysfakcji wink2.gif
EnIgMa
QUOTE
no, ,,czara goryczy'' to taka metafora wink2.gif
ej no... wiem przecież, ze to metafora... mam nadzieję, że to " wink2.gif " oznaczało, że wiesz, że ja wiem... albo to może moje komentarze są już takie zagmatwane <myśli intensywnie> często muszę się tłumaczyć z tego, co w nich umieszczam, więc może coś w tym jest...
no ale przynajmniej już rozumiem, czemu to była wyjątkowa sytuacja tongue.gif męska duma i te sprawy...

QUOTE
przy okazji, co to za system z tymi pseudonimami? Enigma, Ty... Ciężko się takie nicki pisze
więc pisz "Enigma" smile.gif mi się tak podobało jak się rejestrowałam, ale teraz jakbym mogła, to bym to zmieniła na normalne literki... drażni mnie już takie pismo...
Hito
- Dzisiejszą lekcję zacznę od następującego pytania: czy ktoś dowiedział się, o jakim zaklęciu mówiłem pod koniec ostatniej lekcji?
Po sześciu latach Gryfoni z rocznika Harry’ego byli już zbyt przyzwyczajeni do podniesionej ręki Hermiony, by odwracać się w jej kierunku i sprawdzać, czy jako jedyna zna odpowiedź na pytanie profesora.
Tym razem ich uwaga szybko się na niej skoncentrowała. Hermiona siedziała wyprostowana z dłońmi na ławce. Sądząc po dorodnej czerwieni na jej twarzy i drgających palcach, musiała czuć się, jakby oblała ważny egzamin.
Zaskoczenie panujące w sali oscylowało w górnych granicach skali.
- Nikt, jak widzę. – Wander na chwilę utkwił wzrok w Hermionie. – Cóż, nie dziwi mnie to. Niestety, biblioteka Hogwartu jest raczej niepełna. Brakuje jej ksiąg na temat czarnej magii. Wiele niezmiernie interesujących czarów trzeba by szukać w tomach znajdujących się w bibliotece Ministerstwa.
Mężczyzna wszedł na czerwony dywan służący do pojedynków. Machnął różdżką z czymś, co przypominało irytację. Na jednym końcu dywanu pojawiło się z cichym pyknięciem drewniane krzesło o sporych rozmiarach.
- Teraz zaprezentuję wam działanie zaklęcia, które miałem na myśli. – Różdżka Wandera przecięła ostro kilka razy powietrze. – Sectumsempra.
Krzesło natychmiast rozpadło się na kawałki z głośnym trzaskiem. Kilkoro Gryfonów wzdrygnęło się.
- Naturalnie, zaklęcia tego można używać także przeciwko ludziom. Możecie wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby zamiast tego krzesła stało tu jedno z was.
Mina Neville’a dobitnie świadczyła, że właśnie sobie to wyobrażał.
- Jest ono relatywnie mało znane, gdyż zostało wymyślone przez pewnego śmierciożercę o ...skomplikowanej osobowości, który nie lubił dzielić się ze światem swoimi sekretami. – Wander skrzyżował ręce na piersiach i zaczął się przechadzać po sali. – Mnie osobiście ciekawi inna kwestia. Dlaczego Ministerstwo nie przyjrzało się bliżej Sectumsemprze? Prawda, do tej pory została użyta tylko kilka razy i to w wyjątkowych sytuacjach. Mimo to, uważam, że jedna Sectumsempra potrafi wyrządzić człowiekowi większą szkodę niż jeden Cruciatus, zatem powinna dostać status czwartego Zaklęcia Niewybaczalnego... ale schodzę z tematu.
Ręka Hermiony uniosła się powoli.
- Panie profesorze, niewerbalnie rzucony i dobrze wykonany czar Scutum ochroni nas przed Sectumsemprą, tak?
- Tak. Właśnie do tego zmierzałem.
- Jak będziemy to ćwiczyć?
Pytanie zaciążyło w powietrzu, każdego osadzając mocniej na krześle.
- Nie będę was uczył czarnej magii, jeśli o to pytasz, panno Granger. Jakiekolwiek byłoby moje zdanie na ten temat, dyrektor z pewnością nie byłby z tego zadowolony. Ja zajmę się Sectumsemprami.
To stwierdzenie nie zmniejszyło napięcia w sali; wręcz przeciwnie. Neville zbladł jak ściana, a Ron starał się wsunąć pod ławkę. Harry wcale im się nie dziwił. Przecież jeżeli coś pójdzie źle...
Gorzej. Jeżeli Wander istotnie był śmierciożercą, będzie miał wyśmienitą okazję, by go zlikwidować!
- Po waszych minach wnioskuję, że pomysł nie bardzo przypadł wam do gustu. Cóż, każdy może wyjść, nikogo nie trzymam tu siłą, nieprawdaż? Ale może, zanim ktokolwiek zdecyduje się na odwrót, zobaczycie najpierw, na czym ćwiczenie polega? Panno Granger, proszę tu podejść.
Hermiona nie wstała od razu. Potrzebowała na to całych kilku sekund, co nigdy się jej nie zdarzyło w takiej sytuacji.
Z cokolwiek niepewnym wyrazem twarzy stanęła na krańcu czerwonego dywanu. Harry już miał wstać, by zaprotestować. Gdyby coś jej się stało... O nie.
- Proszę zejść z dywanu, panno Granger, obrócić się bokiem do mnie, a Scutum wyczarować całą szerokością do mnie.
Hermiona usłuchała. Jej różdżka wykonała parę ruchów w powietrzu.
- Dobrze – zwrócił się Wander do miejsca, gdzie znajdowała się zupełnie niewidoczna tarcza dziewczyny. – Teraz proszę się nie ruszać, panno Granger... Sectumsempra.
Słysząc niemal znudzony głos mężczyzny, Hermiona napięła wszystkie mięśnie, całą siłą woli powstrzymując się od cofnięcia się o krok.
W przestrzeni przed twarzą Hermiony bezgłośnie zarysowały się trzy kreski, odzwierciedlające trzy cięcia. Moment później rozpłynęły się w niebycie.
- Oto efekty Scutum w pełni sił. Sectumsempra została zatrzymana, a użytkownikowi tarczy, gdyby za nią stał, nic by się nie stało. Scutum jest pod tym względem wyjątkowy, jest to jedyne zaklęcie zdolne powstrzymać tę akurat czarną magię.
Hermiona odetchnęła niezauważalnie i wykonała ruch, jakby chciała wrócić na miejsce.
- Proszę chwilę zaczekać, panno Granger. Chciałbym, żebyś jeszcze raz wyczarowała tak wytrzymałą tarczę, jak poprzednio.
Wander poczekał, aż dziewczyna skończy, po czym zwrócił głowę w stronę Gryfonów.
- Chciałbym tylko was przestrzec przed zbytnią wiarą w siebie. Ćwiczenia są niezastąpionym elementem na naszym przedmiocie. Obrona przed prawdziwą czarną magią to nie przelewki. Wynik starcia z przeciwnikiem zależy od przygotowania, które z kolei wypływa z praktyki. Niech nikt mylnie nie uważa, iż zaklęcie Scutum samo w sobie chroni przed Sectumsemprą.
Profesor zwrócił się ku tarczy Hermiony. Błysk w jego oku, świadczący o koncentracji, wywołał u Harry’ego mrowienie w gardle.
Wander zakręcił różdżką i machnął nią. Raz.
Tarcza Hermiony rozpadła się na dwa kawałki z głośnym trzaskiem, stając się na sekundę widzialna. Krótka emisja jasnoniebieskiego światła poprzedziła jej zniknięcie.
- Jak widzicie – podjął profesor, patrząc na zbitą z tropu Hermionę, odgadując bez trudu jej myśli – Scutum może zostać przełamane. Jeśli rzucający Sectumsemprę będzie – ogólnie rzecz ujmując – lepszym czarodziejem od was, Scutum nie przyda się na wiele. Dlatego uczulam was na jak najpoważniejsze potraktowanie ćwiczeń i prac domowych. I nie po to, by wygrać Puchar Domów, moi drodzy.
Szaleństwo, pomyślał Harry. Jeśli tarcza Hermiony została tak łatwo zniszczona, jaki sens w nauce? Nikt ze szkoły nie opanuje tego zaklęcia lepiej niż ona, więc po co w ogóle się męczyć? Śmierciożercy obcujący latami z czarną magią poradzą sobie z dowolną tarczą bez trudu.
A może...?
Gdy nadeszła jego kolej na podejście do pojedynkowego dywanu, Potter miał solidne przekonanie, co powinien teraz zrobić. Martwiły go trochę dwie rzeczy.
Cały czas nie był do końca pewny, czy postępuje właściwie. Gniew i nienawiść to niedobre uczucia. Nie tego Dumbledore by się po nim spodziewał. Ale Harry potrzebował siły, musiał mieć pewność... wiedzieć, że jego czary będą odpowiednio potężne. Szkoła swoją drogą – najważniejsza była zbliżająca się nieuchronnie konfrontacja z Voldemortem.
Zresztą, dyrektora tu nie było. Opuszczał co chwilę Hogwart, zostawiając Harry’ego i nie informując go o niczym. Skoro tak...
Chłopak bardziej martwił się, że Scutum to czar o czysto defensywnej naturze i tu duchowa agresja może nie pomóc. Ale skoro pomogła przy transfiguracji poduszki... powinno być dobrze.
Pokaże Wanderowi, na co go stać. Będzie lepszy nawet od Hermiony. Najlepszy w Obronie przed Czarną Magią, tak jak na egzaminach. Dokładnie tak.
- Proszę się nie krępować, panie Potter – zabrzmiał głos profesora.
Harry nie czekał. Rutyna. Nie musiał się nawet długo zastanawiać, szperać w pamięci, przywoływać emocje. Myśli o Voldemorcie, śmierciożercach, wszystkich zmarłych, bliskich mu sercu już nie raz gościły w jego głowie na specjalne życzenie.
Do wyeliminowania Lorda będzie mu potrzebna siła. Moc. Miłość? Co, podejdzie do Voldemorta i go pocałuje?
Wander zmrużył oczy. Uśmiechnął się krzywo.
Jego różdżka zakreśliła wzór w powietrzu.
Do tej pory tarcze wszystkich pękały, rozbijały się i znikały. Wander oznajmił, że używa takiej samej siły, jak w przypadku pierwszej Sectumsempry, którą Scutum Hermiony wytrzymała. Toteż reszta Gryfonów miała szansę, by zabłysnąć, dostać punkty i wzmocnić mniemanie o sobie. Do tej pory nie udało się to ani Ronowi, ani Lavender, ani Neville’owi czy komukolwiek innemu.
Trzy pomarańczowe kreski zawisły w powietrzu, kpiąc sobie z grawitacji. Tarcza zatrzeszczała, ale utrzymała się w jednym kawałku.
- Proszę, proszę. Wygląda na to, że w końcu wziął sobie pan moje słowa do serca, panie Potter. Najwyższy czas – rzekł Wander, ciągle się uśmiechając. – Oby tak dalej, panie Potter. Oby tak dalej.

- I co, teraz, jak cię Wander pochwalił, to twoja teoria sypie się w gruzy?
- Nie widzę związku – żachnął się Harry. – A skoro już o tym wspomniałeś, Ron... Kolejny dowód! Skąd Wander wiedziałby o Sectumsemprze, jeżeli nie jest śmierciożercą? W całej hogwarckiej bibliotece nie ma nawet jednej małej wzmianki o tym zaklęciu!
- Ministerstwo, człowieku.
- Profesor Wander mówił na pierwszej lekcji, że nie pracuje dla Ministerstwa – przypomniała Hermiona.
Ron zareagował na tę informację wzruszeniem ramion.
- To jeszcze nie znaczy, że jest śmierciożercą.
- Nie znaczy – zgodziła się Hermiona, do której Potter zdążył poczuć wdzięczność w tej sytuacji, by zaraz potem srodze się zawieść. – Harry, nie uważasz, że należy nam się normalny nauczyciel Obrony? To dość nieprawdopodobne, żeby znowu to stanowisko zostało zajęte przez osobę związaną z Voldemortem.
- Nie mów mi o prawdopodobieństwie i szansach – ofuknął ją chłopak. – Czuję, że coś jest nie tak... Minęło już pół roku od czasu jakiekolwiek zauważonej działalności Voldemorta. Nie sądzicie, że to dziwne? Tak sobie siedzi?! Na pewno ten sukin...
- Harry!
- Przepraszam. – Czasami go ponosiło. Skutek uboczny? – Ja... Tobie wszystko gra? Wszystko pasuje? A te papierosy? Jak ulał pasują do śmierciożercy. – Harry zdawał sobie sprawę, że chwyta się brzytwy. I zaczynał czuć się głupio.
- Być może profesor Wander ma rodziców mugoli, tak jak ja. Powiedział prawdę, a papierosy są nasycone magią. – Hermiona westchnęła. Zmieniła ton. – Harry, jeszcze niedawno twierdziłeś, że Wander to znajomy Dumbledore’a, nauczyciel osobiście mianowany przez niego. Poza tym, dyrektor często opuszcza Hogwart, a to oznacza, że zamek jest bezpieczny.
- Czyżby? Sześć lat temu o mało co nie zginąłem z rąk Quirella. Umbridge grała mu na nosie, dopóki my się nią nie zajęliśmy.
- Jesteś teraz niesprawiedliwy. Nie widzę powodu, byśmy mieli wątpić w Dumbledore’a. Również nie widzę powodu, by podejmować... nierozważne kroki.
Harry wyczuł aluzję do wyprawy do Ministerstwa po Syriusza. Momentalnie się zjeżył, choć dobrze wiedział, że przez jego niczym niezmąconą głupotę o mało nie zginęła Hermiona i pewnie reszta.
- To co innego. – Czy to zabrzmiało jak syk?
- Nie denerwuj się, proszę cię. Wiem, tak, to co innego, mimo to...
- To ja zostawię was samych.
Ron miał wrażenie, że wypadł z konwersacji na samym jej początku. Bywało tak. Bywało, że w rozmowie ich trójki uczestniczyły tylko dwie osoby.
Harry i Hermiona mierzyli się teraz wzrokiem, on podnosząc głos, ona próbując go uspokoić, jako że Harry miał tendencję, zwłaszcza od poprzedniego roku, do łatwego wpadania w nagły gniew.
Ron postanowił ich zostawić. Nie wiedział za bardzo gdzie ma iść; pewien był za to, że kłótnia przyjaciół zaraz się skończy. Sporadycznie spierali się, mocno, o poważne sprawy, jednak nigdy na poważnie. Zawsze dochodzili do porozumienia i kompromisu.
On tak z Hermioną nie potrafił. Drażniła go czasami niemiłosiernie. Nieustępliwie.
Nigdy też jej nie przeprosił. Nie widział powodu, by tak uczynić. Za każdym razem to ona zaczynała.
Ron zastanowił się. Mógł, skręcając kilka razy, obejść korytarz, w którym zatrzymali się przyjaciele, i dotrzeć do pokoju wspólnego. Mógł także podjąć bezcelową wędrówkę po zamku, by zabić trochę czasu. Czemu nie? Do odrabiania lekcji specjalnie mu się nie spieszyło.
Rudzielec zaczął przechadzać się kamiennymi korytarzami Hogwartu, ignorując wszelkie żyjące – i te niezupełnie – istoty. Pogrążył się w myślach, powracając do maglowanego ostatnio tematu.
Przydałaby mu się dziewczyna. Zdecydowanie.
Nie wpadł jeszcze przypadkiem na całujących się Harry’ego i Hermionę, ale wiedział, że to jedynie kwestia czasu. Zazdrościł im więzi, jaka pomiędzy nimi bez wątpienia istniała. Skręcało go chwilami. Też pragnął mieć kogoś tak bliskiego. Istotę płci żeńskiej, najlepiej.
Lavender pytała się go, czy jakaś dziewczyna w Hogwarcie mu się podoba. Brown była całkiem, całkiem, ale w oczy jej tego wyrecytować nie potrafił, no i coś mu mówiło, że Lavender chce czegoś od niego, ale nie chodzi jej o związek. Rozmawiała też z Ginny, co nie wróżyło dobrze. Jeśli jego siostra coś kombinuje, pasowałoby uciekać.
A, właśnie – Ginny. Cóż, w kazirodztwo bawić się nie będzie, zresztą jego siostra była nieznośnym, rozpieszczonym bachorem.
Osobiście nie znał wielu dziewczyn. Ron wolał nie liczyć Parvati ani tym bardziej Padmy Patil. Porażka.
Właściwie, to była jeszcze...
Chłopak zatrzymał się wpół kroku, widząc obiekt jego rozważań. Cofnął się i wychylił głowę spoza najbliższego rogu na pusty, oprócz Luny i McGonagall, korytarz.
Obydwie kobiety miały głowy zadarte do góry. Jakby obserwowały sufit.
- Rzeczywiście, panno Lovegood. Nie zauważyłam tego.
- Niewielu patrzy w słońce, zadowalając się mgłą i chmurami, żyjąc w półcieniu – odparła marzycielskim głosem blondynka.
Pani dyrektor spojrzała na nią kątem oka, ale nie skomentowała.
- Martwi mnie to pęknięcie, jeśli mam być szczera. Historia uczy, że Hogwart został zbudowany przez czwórkę Założycieli. – Minerva poprawiła okulary na nosie. – Poprawniej jednakże byłoby powiedzieć: wyczarowany. Jego mury, kamienie i wszystko wokół przesiąknięte jest magią.
- Ściany mają uszy. Zawsze to powtarzam.
Ta uczennica chyba sobie z niej nie kpi?
- Jeżeli mury pękają... To by znaczyło, że magia tkwiąca w Hogwarcie zanika.
- Niepomyślna wróżba. Pani Trelawney opowiadała nam...
- Zapewne – ucięła McGonagall. Zaczynało ją irytować, że Luna stoi do niej właściwie tyłem, absolutnie całą uwagę skupiając na suficie. – Wydaje mi się, panno Lovegood, iż dyrektor Dumbledore będzie osobą bardziej odpowiednią do zbadania tej kwestii.
- Pana dyrektora znowu nie ma?
- Jest zajęty niezwykle ważnymi sprawami nie cierpiącymi zwłoki. Nie powinno to cię interesować, panno Lovegood.
- Poluje na nargle? Bardzo słusznie, są groźne.
Na co? Wicedyrektorka zaczynała rozumieć, dlaczego niektórzy uczniowie o iście kabaretowym poczuciu humoru mówili na Lunę Pomyluna.
- Zapewniam cię, panno Lovegood, że w czasie nieobecności dyrektora ja zajmę się stanem Hogwartu. Dziękuję za zwrócenie mi uwagi na to pęknięcie.
Luna nie odpowiedziała. McGonagall, powstrzymując grymas na twarzy, odwróciła się i odeszła w kierunku gabinetu Albusa.
Luna wpatrywała się jeszcze chwilę w sufit z uśmiechem człowieka nie śpiącego tydzień. W końcu spuściła głowę i ruszyła przed siebie.
Ron zaklął w duchu. Miał dwa wyjścia; albo, udając idiotę, schowa głowę za róg i ucieknie, albo wyjdzie dziewczynie na spotkanie. Na pewno już go zdążyła zauważyć.
Raz kozie śmierć, jak to mówią.
- Cześć.
- Witaj, Ronaldzie. – Uśmiech Luny zmienił się trochę, Ron jednak nie miał pojęcia, czy na aprobujący, czy odwrotnie. Odgadnięcie, co aktualnie siedzi w umyśle Lovegood, było zadaniem równie prostym, co przytulenie się do Snape’a.
Ciekawe, dlaczego nazywała go pełnym imieniem. Czy do Ginny zwracała się: Ginevro?
- Słyszałem twoją rozmowę z McGonagall – oznajmił odrobinę niepewnym głosem Ron. – Jak myślisz, co się dzieje?
- To nie inwazja kamieniołupków – stwierdziła stanowczo Luna, patrząc w ścianę. Dotknęła jej dłonią. – Mury Hogwartu rzeczywiście są magiczne. To widać gołym okiem.
Ron rzucił owym gołym okiem na solidny, kamienny mur tworzący ścianę korytarza. Żaden jego milimetr kwadratowy nie wyglądał na zaklęty.
- Faktycznie – zgodził się gładko rudzielec. – Miejmy nadzieję, że Dumbledore szybko wróci.
- Nie martw się, Ronaldzie. Niebo nie spadnie nam na głowę.
- Oby, oby. Hmm... – W głowie chłopaka zakwitła dość przerażająca myśl. Skąd ona się tam wzięła? – Ostatnio nie pogratulowałem ci świetnych wyników z SUMów.
Luna machnęła ręką przed nosem Rona, jakby oceny z egzaminów zaledwie minimalnie ustępujące tym Hermiony nie były sprawą wartą wzmianki.
A może ten gest znaczył zupełnie co innego. Ron nie miał pojęcia. Bał się mieć.
- Ty nie uczysz się najlepiej, prawda?
- Noo... powiedzmy, że nie mam talentu do nauki.
- Skąd wiesz, Ronaldzie, skoro nie próbujesz tego sprawdzić?
I po co wspominał o ocenach? Niech to licho.
Myśl ponownie dała o sobie znać. Szaleństwo... Ale z drugiej strony... Na bezrybiu i rak ryba.
- Nie mówmy o nauce, właśnie skończyły mi się wszystkie lekcje. – Głos Rona zdradzał wewnętrzną walkę. – Może by tak... Wiesz co, Luno?
- Tak?
- Niekoniecznie dzisiaj, ale... Co byś powiedziała na partię szachów?
==========================================================================
Bałwochwalczo napiszę, że ta część mnie samemu bardzo się podoba, szczególnie fragmenty po lekcji Obrony. Może tylko jedna kwestia Luny mi zgrzyta.
Zainteresowanych uspokajam - następny part będzie spod szyldu Harry&Voldemort. Czy będzie tak samo dobry jak poprzednie, ocenicie Wy.
Aha, i jeszcze jedno:
Przemek>>od razu muszę zaznaczyć, że - niestety dla Ciebie - mnie forma ,,Bellatrix" podoba się o wiele bardziej niż ,,Bellatriks". Za dużo fantasy :]
PrZeMeK Z.
Dobry part. Przyjemnie się czytało. Co do Luny, wychodzi ci dobrze, może jedynie jej pierwsze zdanie - to o chmurach i mgle - brzmi odrobinkę dziwnie, ale ogólnie rzecz biorąc pasuje.
I powiem ci, że fragmenty dotyczące życia szkoły interesują mnie bardziej niż te z Voldemortem. Gratulacje!
QUOTE
Przemek>>od razu muszę zaznaczyć, że - niestety dla Ciebie - mnie forma ,,Bellatrix" podoba się o wiele bardziej niż ,,Bellatriks". Za dużo fantasy :]

Się przeżyje tongue.gif
Ailith
Podoba mi się - może dlatego, że odcinek nie był taki słodki, jak przedostatni.
Świetny był opis lekcji, a także sytuacji po niej... ten wątek z Ronem i Luną, choć jeszcze nierozwinęty, zapowiada się ciekawie.
Pęknięcia na suficie Hogwartu - zanikająca magia - przyznam szczerze, że z tym się jeszcze nie spotkałam, choć przeczytałam już bardzo wiele fanficków.
I strasznie się cieszę, że wreszcie pojawi się scena z Harry'm i Voldemortem! biggrin.gif
Za to wszystko czekolada.gif dla ciebie.
Weny życzę.
Ailith.
Hito
ROZDZIAŁ 9

- Wybacz mi, Lordzie, nie słyszałem cię.
- Specjalnie mnie to nie dziwi – warknął Voldemort, czując, że jego uszy wciąż rezonują. Przestąpił resztki drzwi, z których zostały tylko smętnie wiszące zawiasy; Thomas Riddle nie należał do ludzi obdarzonych sporą cierpliwością. – Chcesz mi rozsadzić dom od środka?
- To tylko muzyka, Lordzie.
- Muzyka? Ten łomot rzucił ci się na mózg, Potter. Źle definiujesz.
Słowa piosenki – choć nazwa ta była zbyt gloryfikująca dla zbieraniny głośnych dźwięków, jaką przed chwilą usłyszał – długo jeszcze będą obijać mu się w czaszce. Zanim ucichną, minie wiele dni. W dodatku ten ciężki, zachrypnięty głos... Merlinie.
- Skąd dobiegał ten jazgot?
Harry pokazał palcem przedmiot o kształcie sześcianu, z wieloma święcącymi cyframi i wskaźnikami, a potem dwa prostopadłościany.
Voldemort nie wiedział, na co patrzy. Nie był na czasie z mugolskimi wynalazkami.
- Skąd to masz?
- Od Kalisto.
Riddle zmierzył wzrokiem młodego Pottera. Wydął wargi. Czasami miał dość.
- To wspaniale. Wasza przyjaźń raduje moją duszę. Bellum!
W pomieszczeniu rozległ się głośny trzask, gdy sześcian rozpadł się na kawałki. Odłamki poczyniły dalszy hałas, uderzając w ściany, podłogę i meble. Harry złapał jeden z nich w locie centymetry przed swoją twarzą.
- Bellum? – Sądząc po głosie, nie wydawał się poruszony stratą.
Voldemort ważył różdżkę w dłoniach, jak gdyby zastanawiał się, czy nie rzucić jeszcze jednego zaklęcia. Po chwili odpowiedział chłopakowi:
- Chodź ze mną.

- Jak przebiega rekrutacja, Lordzie?
- Coraz sprawniej. Dumbledore zdziwiłby się, ilu ludzi, szczególnie młodych i silnych, ma dość ograniczających konwenansów, służących pętaniu naszych możliwości rozwoju w pożądanym kierunku. Ilu pragnie wolności. Potęgi.
- On uważa, że miłość zwycięża wszystko.
- Najgorszy przypadek idealizmu. Zgubny wręcz – zasyczał Voldemort, co miało oznaczać zapewne śmiech.
Dwoje ludzi – w przypadku Czarnego Pana nazwę tę traktowano umownie – szło zalanym księżycowym światłem korytarzem. Jego zewnętrzna ściana nie posiadała okien. Pozbawione szkła powierzchnie zwieńczone arkadami ukazywały spokojną, zalesioną okolicę.
Kiedyś zamieszkiwała ją wataha wilków, ale Harry zajął się nią po tym, jak jej wycie obudziło go w nocy.
Voldemort prowadził Pottera labiryntem ścieżek, aż dotarli do pustego pomieszczenia, przestrzeni wypełnionej tylko powietrzem. Przesyconego magią od częstego rzucania czarów.
- Proces opracowywania nowych zaklęć również przebiega bardzo pomyślnie. Będziesz miał okazję poćwiczyć przed nowym zadaniem.
- Nowym zadaniem? – zainteresował się Harry. Dawno już nikogo nie zabił.
- Po kolei. Spójrz.
Voldemort machnął różdżką czarną jak bezgwiezdna noc. W komnacie pojawiło się kilka obiektów, w tym krzesło, stół i całkiem solidna szafa. Wszystko wykonane z najlepszego gatunku drewna. Czarny Pan cenił elegancję i jakość każdego szczegółu.
- Sectumsempra. – Krzesło rozpadło się na części. – To zaklęcie znasz.
- Oryginalny wymysł kochanego Severusa.
- Wiernego jak pies Snape’a – zachichotał Voldemort. Postać tego akurat sługi niezmiernie go bawiła, aczkolwiek wymagała skupionej uwagi. – Jego ograniczenia także znasz. Sectumsempra. – Stół zakończył swój drewniany żywot. – Machanie ręką jak przy odpędzaniu muchy. Nie pasuje do dżentelmenów, jakimi przecież jesteśmy.
- Słusznie – przyznał Harry. Osobiście strasznie lubił ten czar. Doprowadził go do perfekcji. Jaką miał prezencję... Te małe fontanny krwi i latające dookoła odcięte części ciała... Poezja.
- Skomplikowanie nie jest dobre przy zaklęciach używanych na polu walki. Proste, a zarazem skuteczne na dużą skalę... Bellum!
Szafa rozpadła się na kawałki. Cała, na setki kawałków. W mgnieniu oka.
- Jak duże i wytrzymałe przedmioty można tym niszczyć?
- Praktyka da ci odpowiedź na to pytanie – uśmiechnął się Voldemort. – Mam dla ciebie coś jeszcze lepszego. Zaklęcie przeciwko ludziom. Uśmiercające, ale nie tylko.
- Co z Avadą?
- Za długa w wymowie, to spora wada w warunkach bitewnych. Natomiast Caedes... Zresztą, sam zobaczysz. Bellatrix!
Nagle fragment ściany, będący w rzeczywistości ukrytymi drzwiami, rozsunął się na boki. W komnacie znalazła się prawa ręka Czarnego Pana.
Prowadziła ze sobą człowieka. Sądząc po jego oczach i zachowaniu, był pod wpływem Imperiusa.
- Odejdź trochę, Bellatrix... No, dalej, Harry.
Chłopak ścisnął swoją różdżkę. Skoncentrował się na słowie Caedes, na potędze czarnej magii, która obecnie przychodziła do niego bez trudu i na zawołanie. Uczucie wypełniającego go od środka żywego ognia, mocy wznoszącej go nad powierzchnię ziemi... Tylko żałosni, słabi głupcy nie chcieliby go doznawać.
Stale i wciąż. Już dawno dziwne pieczenie i krwawienie z blizny przestało mu przeszkadzać. Potęga przyćmiewała wszystko, oferując czystość duszy i umysłu.
Harry wycelował różdżkę w mostek bezbronnego obiektu eksperymentalnego.
- Caedes!
Chwilę później Bellatrix otarła krew z twarzy i – z miną świadczącą o mieszance niezdrowej fascynacji i obrzydzenia – strząsnęła z siebie resztki czegoś, co wyglądało na płuco porwanego mugola.
Voldemort kiwnął głową. Od razu przypomniała mu się rzeź podczas próby lojalności Harry’ego. Nie wiedzieć czemu czuł opór przed takim traktowaniem ofiar. Dziwne.
- Podoba ci się?
- Będę dużo ćwiczył – zapewnił z błyskiem w oku Potter, podchodząc do kategorycznie martwego mugola.
Caedes działał mniej więcej tak, jak kula wystrzelona z mugolskiego pistoletu. Kula o kalibrze liczonym w centymetrach. Leżący na wznak człowiek miał dziurę w klatce piersiowej szerokości solidnego talerza. Zaklęcie zahaczyło o serce i aortę, co spowodowało zabarwienie sporej powierzchni podłogi na ciemnoczerwono.
- Rozpieszczasz mnie, Lordzie.
- Te dwa czary mają służyć ci do pracy, nie do przyjemności. Czy to jasne?
- Naturalnie – odparł Harry, nie mogąc się doczekać poznania treści zadania, o którym wspomniał wcześniej Riddle. Będzie masa dobrej zabawy.
Humor mu zwyżkował także dzięki temu, że był coraz bliżej spotkania się z osobą, o której myślał od początku pobytu w rezydencji Czarnego Pana.
Coraz bliżej prawdziwej chwały.

Czekał na nią w swoim pokoju. Ona przychodziła go niego, nigdy odwrotnie.
Kalisto, ubrana w suknię podkreślającą jej kształty, usadowiła się w fotelu naprzeciwko Harry’ego.
- Często opuszczasz nasz dom.
- Mam wiele pracy. Czarny Pan jest wymagający.
- Szpiegujesz Zakon?
- Nie tylko.
Młoda Lestrange, już przy narodzinach namaszczona przez Voldemorta do specyficznego rodzaju misji, nie znała wielu czarów. W pojedynku jeden na jeden z Harrym nie miałaby szans wygrać, jak i z wieloma dorosłymi śmierciożercami. Balans zapewniały oklumencja i leglimencja, umiejętności rozwinięte przez nią do perfekcji. Wyciągała informację z niczego nieświadomych istot, sama pozostając poza zasięgiem każdego umysłu.
- Ja mam zadanie nieco odmiennego rodzaju.
- Wiem.
- Oczywiście. – Ciężko było zaskoczyć Kalisto. Harry’emu nie udało się ani razu.
Dziewczyna przyjrzała mu się czarnymi oczami. Wiedząc o sile jej leglimencji, człowiek miał wrażenie, że jej spojrzenie czyta w duszy jak w otwartej księdze.
- Mam wrażenie, że chcesz zadać mi konkretne pytanie. – Kiwnęła głową w kierunku butelki stojącej na szafce.
- Istotnie. – Harry odłożył kieliszek i nalał Kalisto wina. – Jak zwykle jesteś o krok do przodu. Rozmawiając z Lordem też tak robisz?
- W granicach rozsądku. – Lestrange przyjęła kieliszek, lustrując wino wzrokiem. – Nie chciałabym go rozgniewać.
- Słusznie. – Harry przeniósł się na łóżko, by wygodnie się ułożyć. – Straciłaś rodziców i wujka w wieku dwóch lat. Zamknięto ich w Azkabanie, ciebie nie. Gdzie się wychowywałaś?
- A jak ci się wydaje? Matka mogła zwrócić się tylko do rodziny, a właściwie do jedynej osoby, której ufała.
- Narcyzy Malfoy?
- Mieszkałam z kuzynem Draco, tak.
Harry gwizdnął.
- Malfoy nigdy się nie chwalił, że ma tak wspaniałą siostrę cioteczną.
- Istnieją ku temu powody. – Kalisto wypiła łyk z kieliszka. – Nie żyłam z Malfoyami tak długo, jak ci się wydaje. Co ważniejsze jednak, Draco fizycznie nie mógł nikomu o mnie nawet wspomnieć. Dostał po głowie klątwą związania języka. Znasz konsekwencje nie dostosowania się do niej. Poza tym, prawdopodobnie nie pamięta mnie zbyt dobrze.
- To wiele wyjaśnia. W takim razie: kiedy opuściłaś gościnne progi ciotki?
- Nie wytrzymałam za długo. Nie lubiłam ciotki i matki chrzestnej w jednej osobie ani jej rodziny. Irytowali mnie. – Rysy twarzy Kalisto ściągały się, gdy pogrążała się w emocjach z wydarzeń dawno minionych. – Draco był dla Narcyzy wszystkim. Syneczek mamusi. Mnie traktowali jak powietrze. Albo, gdy ciotka miała zły humor, jakby to ja odpowiadała za to, że matka siedzi w Azkabanie.
Harry uśmiechnął się drapieżnie. Kalisto przypomniała mu o Dursleyach. Będzie musiał ich zabić, kiedy tylko nadarzy się okazja.
- Doskonale cię rozumiem.
- Domyślam się. Kiedy miałam osiem lat.
Tym razem Potter uformował pytanie wyłącznie w umyśle.
- Byłam zaradna – odpowiedziała dziewczyna, poprawiając włosy. – Jakoś sobie poradziłam po ucieczce z domu Malfoyów. Nie. – Kalisto natychmiast pohamowała ciekawość Harry’ego. Słowo ,,jakoś’’ będzie musiało mu wystarczyć za opis. – Nie było łatwo, ale dotrzymywałam przykazania Czarnego Pana i cały czas uczyłam się oklumencji i leglimencji, w miarę możliwości oczywiście.
- Dzięki temu jesteś takim specem w tej dziedzinie. – Harry zmrużył oczy, lustrując sylwetkę Kalisto, szczególną uwagę zwracając na dekolt. Młoda Lestrange interesowała go coraz bardziej... w granicach rozsądku, naturalnie, i jego potrzeb. Ona musiała zdawać sobie z tego sprawę. – Chyba nie muszę ci się rewanżować podobną opowieścią?
- Nie musisz. Ja za to mogłabym zdradzić ci rzeczy, których na pewno nie wiesz. O twojej matce na przykład.
Harry wahał się tylko sekundę.
- Nie. Ona nie żyje. I nic mnie nie obchodzi. Nie potrzebuję babrać się w przeszłości, teraz, gdy przyszłość wygląda tak obiecująco.
Kalisto odwzajemniła się chłopakowi i także przyjrzała mu się dokładniej. Uśmiechnęła się z aprobatą.
- Wiesz, dlaczego twoje oczy są tak zielone?
- Dlaczego? – zadał pytanie Harry, ciekawy jej interpretacji.
- Przecież szmaragd to królewski kolor Salazara Slytherina. Dziwię się, że nikt wcześniej tego nie zauważył.
I bardzo dobrze, pomyślał Harry Potter. Dzięki temu mogłem obudzić się do prawdziwego życia.
Dziewczyna nie odwróciła spojrzenia. Odczytał je, jej pozę, czarną suknię, szkarłatne paznokcie i wargi jako sugestywne zaproszenie, wręcz wyzwanie. A on zawsze je podejmował.
Harry wstał z łóżka i niespiesznie zbliżył się do Kalisto, która nie poruszyła się choćby odrobinę. Delikatny uśmiech na jej ustach zachęcił go do czynu. Nie zamierzał być subtelny czy romantyczny. Da jej jasną odpowiedź. Sięgnął ręką, by szarpnąć w dół jej dekolt.
Dłoń przecięła tylko powietrze, mimo iż zagłębiła się w piersiach dziewczyny. Jednocześnie Harry poczuł lekkie klepnięcie po prawym ramieniu.
Wyprostował się i napiął gniewnie wszystkie mięśnie. Obraz nieruchomej Kalisto zaczął się rozpływać, coraz szybciej, aż w końcu zniknął zupełnie, pozostawiając sam fotel w polu widzenia.
- Bardzo śmieszne – syknął Potter. Podwójna zabawa i jej wygrana.
- Wiem. – Głos Kalisto dobiegał zza jego pleców. – Ale to nie był dowcip, mam lepsze poczucie humoru, niż ci się wydaje. Musiałam w końcu spróbować stworzyć wizualny duplikat w umyśle kogoś tak dobrego, jak ty. Najlepiej to działa jako niespodzianka.
Harry odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, słysząc nutkę rozbawienia w jej ostatnim komentarzu.
- Nigdy więcej tego nie rób – ostrzegł ją zimno, mierząc ją zmrużonymi oczyma.
Nie wywarło to żadnego skutku. Inni, ze śmierciożercami włącznie, co najmniej czuli się nieswojo, widząc dwa szkarłatne pierścienie wraz z kryjącymi się za nimi emocjami. Ludzi o słabej woli potrafił sprowadzić do postaci bełkoczącego ciała z mózgiem przesiąkniętym grozą, niezdolnym do żadnego oporu.
Kalisto, najprawdopodobniej dzięki nadzwyczaj rozwiniętej umiejętności oklumencji, jako jedyna, oprócz Voldemorta, potrafiła patrzeć Harry’emu w oczy dłużej niż parę sekund.
- Następnym razem się nie zdemaskuję i o niczym się nie dowiesz. – Kalisto uśmiechnęła się szerzej, także mrużąc powieki. – Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Harry prychnął pogardliwie. Gdyby na miejscy młodej Lestrange stał, na przykład, Pettigrew, już by nie żył. Ona musiała o tym wiedzieć, biorąc pod uwagę jej zachowanie.
- Obawiam się, mój drogi, że przez najbliższe kilka dni nie pogawędzimy sobie. Czarny Pan ma dla mnie kolejne zadanie. Ciągle w ruchu... Cóż, takie życie. Będę strasznie tęsknić, Harry. Ufam, że ty także. – Kalisto puściła mu oko. Kołysząc biodrami, opuściła pokój przez świeżo wyczarowane drzwi.
Chłopak został sam. Dumał nad pewnym pomysłem, lecz szybko go odrzucił. Wzięcie Kalisto siłą odpadało. Nie udałoby mu się. Nie kogoś, kto znał intencje każdego, zanim jeszcze zaczęła się rozmowa. Nie kogoś, kto umiał, nie ruszając się z miejsca, klepnąć z tyłu po ramieniu.
Harry nie martwił się jednak.
Ostatecznie, wszystko, czego pragnie, będzie należeć do niego.
Ailith
No.
Właśnie.
Świetnie, cudownie, genialnie... aż brak mi słów! Mniej więcej o takiej części myślałam... i przyznam szczerze, że przerosła moje oczekiwania.
Cudo.
Harry aż przyprawia o dreszcze. Jego dwulicowość jest... czasami aż przerażająca... i wspaniała... jak już pisałam - uwielbiam go po ciemnej stronie! biggrin.gif
Heh... to chyba najbardziej pozytywny komentarz, jaki wystawiłam w ciągu ostatniego miesiąca. biggrin.gif W każdym razie... teraz to chyba zostanę przy komputerze, z nosem przyklejonym do ekranu, oczekując na kolejną część.
Ciągle pełna okrzyków zachwytu i życząca weny,
Ailith.
Rosssa
QUOTE(Hito @ 31.10.2006 14:40)
Voldemort kiwnął głową. Od razu przypomniała mu się rzeź podczas próby lojalności Harry’ego. Nie wiedzieć czemu czuł opór przed takim traktowaniem ofiar. Dziwne.
*



Hehe i znowu kolejne zdanie, które rzuciło mi się w oczy, ukazujące, że Voldemort ma w sobie więcej ludzkich uczuć niż Harry biggrin.gif Parcik udany i zadowalający :] Spotkanie Harry'ego z Kalisto - boskie ohmy.gif Wiem, znowu się nie wysiliłam zbytnio z komentarzem, ale tą część przeczytałam tak zachłannie, że mało co skupiłam się na szczegółach tongue.gif Poprawię się wink2.gif czekolada.gif dla Ciebie za owocną pracę i wenki życzę na dalsze pisanie wink2.gif
Tara***
No, no. Dawno mnie tu nie było. Przyszłam i nie żałuje. Wspaniała część, oby takich więcej. Intryguje mnie Kalisto, a zachowanie Pottera jest takie inne niż w kanonie. Nie jest ślamazarnym idiotą bojącym się kobiet. Czekam na następną część. Zyczę weny.
Hito
RODZIAŁ 10

Percy Weasley widział swoje odbicie w lustrze i nie był zadowolony.
Jego ambicja przypuściła na nim kontratak. Ministerstwo oficjalnie było w stanie wojny z Voldemortem i jego poplecznikami, co bezpośrednio prowadziło do stanu niewyspania i przemęczenia u ludzi o wysokim stanowisku.
Ich doradców również. Percy skrzywił się z niesmakiem, patrząc na coraz większe worki pod oczami. Gdyby Ministerstwo wcześniej zabrało się do roboty, teraz nie musiałoby odrabiać zaległości z takim pośpiechem.
Okazało się, że Harry nie kłamał. Kto by pomyślał? Percy’ego gryzło wygrzebane z czeluści duszy sumienie.
Było gorzej. Ginny nie odpowiedziała na jego list, Fred i George także, a Święta były tuż za rogiem. Planował pojawić się w Norze, wiedząc, że matka powita go z płaczem radości i otwartymi ramionami. Nie spieszyło mu się jednak, tym bardziej, im bliżej było końca grudnia.
Przekleństwo. To wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej.
A teraz naje się wstydu we własnym domu. Oczywiście, o ile starczy mu odwagi, by się tam pojawić. Przyznanie się do błędu zawsze było jego piętą Achillesową.
Przynajmniej nikt nie nazywał go ,,Weatherby’’. To już coś.
Ciekawiło go, tak jak dziecka włożenie palca do kontaktu, w jaki sposób zareaguje Penelopa na jego widok. Chyba nie będzie całusa na dzień dobry.
Percy nie miał pojęcia, kiedy znajdzie czas, by ją odwiedzić. Jego dawna dziewczyna pracowała obecnie gdzieś w szkockich Górach Kaledońskich, w placówce Ministerstwa zajmującej się badaniem kwestii latania. Nie istniało jeszcze zaklęcie pozwalające na swobodny lot bez użycia zwierząt czy miotły, i to starano się zmienić. Penelopę szybko tam skierowano, gdyż już w Hogwarcie najlepiej wychodziły jej czary związane z żywiołem powietrza; nic dziwnego, skoro była Krukonką, uzdolnioną i inteligentną.
Na sto procent dogadałaby się z Hermioną, przyjaciółką Rona.
Ron. Może do niego również powinien był napisać list? Niestety, tu już pretekst nie działał – znając go, najmłodszy brat na pewno nie miał dziewczyny. Matka by mu o tym wspomniała w listach, które cały czas, pomimo dezaprobaty reszty rodziny, wysyłała do Percy’ego.
Poza tym, spotka się z Ronem w Norze. Już niedługo. Nie było sensu do niego pisać.
Percy westchnął ciężko, słysząc za drzwiami pospieszne kroki. Robota nie zając, nie ucieknie. Złapie cię i nie puści.
W chwilach depresji Percy miał nadzieję, że Voldemort wysadzi to Ministerstwo w cholerę.

Dla młodego Malfoya życie straciło sens.
Źle, tragicznie. Tylko nauka i czekanie mu zostało. Bezsens. Jak miał żyć, nie mogąc czynić z Wielkiego Tria Bohaterów Hogwartu i Świata obiektu żartów, kpin, drwin oraz szyderstw?
Potter chodził z Granger. Dracona to nie obchodziło, na początku nawet myślał, że to i lepiej, poszerzy mu to arsenał tematów do wyśmiewania.
Potter chodził z Granger i to – najwyraźniej – uczyniło go strasznym. Oczy Harry’ego mroziły go czasem, coraz częściej zdarzały się takie sytuacje, jak podczas meczu quidditcha. Draco nie śmiał obrażać Pottera. Bał się go.
A to z kolei wykluczało obrażanie Granger. Wybraniec szybko by się dowiedział, co spotkało jego Wybrankę. Skutek byłby ten sam, co akcja przeciwko niemu samemu.
To samo tyczyło się klauna i żebraka – czyli Weasleya. Odpadał i on.
Dręczenie młodszych roczników nie miało takiego polotu, nie dawało takiej satysfakcji. Malfoy czuł się stary i zmęczony.
Było gorzej. Ojciec cały czas przebywał niesłusznie uwięziony w Azkabanie, Czarny Pan milczał, a matka chroniła się przestraszona w rezydencji Malfoyów. Tragedia.
Kiedyś moja rodzina coś znaczyła, pomyślał Draco. Bano się jej. Respektowano ją. Szanowano. A teraz? Mijały lata, Czarny Pan powrócił, a oni zostali sami w co najmniej niewesołym położeniu.
Wszelka samodzielna inicjatywa odpadała. Dumbledore wyjechał, powierzając Hogwart opiece nic nie znaczącej McGonagall, a Potter... Potter budził w nim tchórza. Granger nie odstępowała go na krok, co utrudniłoby i tak niewykonalne zadanie.
Beznadzieja. Slytherin prowadził w quidditchu, ciągle zajmował pierwsze miejsce – choć już minimalnie – w rankingu Pucharu Domów... I co z tego? Draco miał ochotę walić głową w ścianę.
Święta? Zazwyczaj służyły poprawie nastroju. W jego przypadku mechanizm ducha świątecznego nie zadziała, chyba że w drugą stronę. Zawsze dostawał od rodziców wspaniałe, duże, a przede wszystkim drogie prezenty, takie, na widok których innym ślinka cieknie. Te Święta tak nie będą wyglądać. Matka musiałaby sama się zająć prezentami, a w jej stanie... Współczuł jej nawet. Takie uczucie to ewenement dla niego.
Draco wiedział, że jeszcze trochę, i nie wytrzyma napięcia. Zrobi coś głupiego, nazwie Granger szlamą, i źle skończy. Gdzie się podziały te stare, beztroskie czasy?
Przynajmniej Pansy nadal się przed nim płaszczyła, co biorąc pod uwagę słabnący status jego rodziny, mogło już nie trwać długo. Szykuje się kolejny cios. Trzeba to wykorzystać, póki ma okazję.
Najwyższa pora, w końcu ma już szesnaście i pół roku, do licha.

Dla Remusa Lupina czasy – jak sięgał pamięcią – nigdy nie były zbyt dobre.
Teraz z pewnością się nie poprawiły.
Zakon bez ustanku przemierzał Anglię w poszukiwaniu Horcruxów, jak je Dumbledore nazywał. Zniszczenie ich było sprawą najwyższej wagi. Póki Horcruxy istnieją, Voldemort nie może zostać zabity.
Remus musiał przyznać, że Albus zazwyczaj jest spokojnym obserwatorem. Ale gdy już się zmobilizuje... Działa pełną parą bez przerw na oddech.
Do tej pory, od momentu opuszczenia Hogsmeade, niewiele osiągnęli. Właściwie to zaliczyli spektakularną porażkę. Dumbledore wyglądał, jakby chciał się rzucić do morza, gdy przekonali się, że medalionik z jaskini to fałszywka.
Jeśli prawdziwy nie ma choćby rysy, powieszą R.A.B.a za nogi. Jeśli będą łaskawi.
Lupin zapłacił osobistą cenę za wyprawę Zakonu. Po spotkaniu, być może nawet całkiem przypadkowym, Fenrira Greybacka wraz z jego oddziałem, uznał, że już nie tylko na plażę nigdy nie wyjdzie. Niestety, sprawca jego wieloletniego koszmaru zdołał umknąć, korzystając z pomocy innego śmierciożercy.
Promykiem światła w tej ciemnej i burzliwej rzeczywistości była Tonks. Zajmowała się pielęgnacją jego ran z uśmiechem na ustach i zmartwieniem w oczach. To ona w ogromnym stopniu przyczyniła się do zwycięstwa, pomijając ucieczkę Fenrira, nad wrogiem. Zdenerwowana Tonks nie należała do grona miłujących pokój niewiast.
Remus starał się nie robić sobie próżnych nadziei. Tonks była jedyną kobietą w grupie polującej na Horcruxy, a przy okazji przyjaciółką o dobrym sercu, dlatego się nim zajmowała. To wszystko. On był za stary, za biedny, za niebezpieczny...
Przygnębienie potęgował jeszcze fakt, iż Święta spędzą poza domami, z dala od Hogwartu, bez tej specyficznej atmosfery przesiąkniętej radosnym oczekiwaniem, bez życzeń wypływających z głębi serca, bez prezentów i gestów przywiązania, bez uczucia szczęścia. Święta w wirze walki o śmierć i życie, gdzie śmierciożercy mogą czaić się na każdym kroku z gotową Avada Kedavrą. Cudownie.
Lupin żywił głęboką nadzieję, że szybko znajdą i zniszczą wszystkie Horcruxy. Wolał nie myśleć o stratach, jakie poniosą. Gdyby Albus wcześniej nie wiedział, co zastaną w jaskini i nie wziął od Severusa mikstury uzdrawiającej, mógłby opuścić ten świat. Dzięki niej żył, ale w nienajlepszym stanie. Zielona ciecz podkopała jego zdrowie fizyczne, a medalionik-fałszywka psychiczne.
Krzyki dyrektora będą śnić się po nocach całemu Zakonowi.
A czekały na nich cztery przeklęte przedmioty. Prawdopodobnie jeden strzeżony lepiej od drugiego. Czy wszyscy przeżyją? Remus wolał o tym nie myśleć.
Jedna rzecz pocieszała Lupina. Harry, syn wspaniałej i pięknej Lily, był bezpieczny w Hogwarcie. Mury zamku chroniły go przed wojną i cierpieniem, przynajmniej bezpośrednio, gdyż na pewno ,,Prorok Codzienny’’ donosił na bieżąco o stratach wśród mugoli, jak i wśród znanych i szanowanych czarodziei.
Jemu nic się nie stanie. Nawet gdyby cały Zakon miał zniknąć, on przeżyje i pokona bezdusznego Voldemorta. Tak.
Remus uśmiechnął się słabo, lecąc na miotle, przecinając ciemność nocy. Harry zwycięży. To najważniejsze.

Ginny była zła jak osa. Właściwie jak bazyliszek.
Za parę dni Święta. Nie spędzi ich z Harrym i przyjaciółmi. Spędzi je z przyjaciółmi i Deanem.
Przeklęta Hermiona i jej rady. To wszystko jej wina.
Rozgoryczenie przeszkadzało Ginny cieszyć się z tego, że Ron sam – mimowolnie i zrządzeniem przypadku – wjechał na właściwe tory. Chociaż z szerszej perspektywy brat mógłby się przydać. Gdyby poderwał Hermionę, ona miałaby wtedy szansę usidlić Harry’ego...
Puste rozważania. Hermiona zakoch..ąca się w Ronie? Wolne żarty.
Ginny będzie musiała sama sobie poradzić. Jeśli cokolwiek można jeszcze zdziałać. Zaczęła chodzić z Thomasem, kolegą Harry’ego z ich wspólnego pokoju. Jak blisko mogła podejść? Ron z oczywistych powodów odpadał.
Czasowe zadowolenie, szczególnie w okresie Świąt, byłoby nie od rzeczy. Ale nie, pewnie, że nie. Dean musiał pomagać jej wejść do pokoju wspólnego. Jakby sama nie potrafiła. Palant. Nie był dużo lepszy od Cornera.
Ginny westchnęła boleśnie. Sprawy sercowe to prawdziwa udręka. O ironio. W takich okolicznościach porada Hermiony wydawała się słuszna i mądra. Przy jej popularności znalezienie sobie przystojnego, zabawnego i całościowo fajnego chłopaka byłoby bułką z masłem. Miała świadomość, że nawet Ślizgoni się za nią oglądają. Nawet Draco Malfoy zerkał tu i tam, choć jego kandydatury wolała na poważnie nie rozważać. Przystojny, fakt, ale Malfoy. Niestety.
Mimo wszystko... żaden facet nie byłby Chłopcem, Który Przeżył. W tym sęk.
W tym kłopot.
Jej rywalka posiadała spore pokłady mądrości, ale i sprytu. Mistrzowsko to rozgrywała. Harry nie cechował się śmiałością do kobiet, zatem nie przygniatała go pocałunkami, ale za to kręciła się wokół niego bez ustanku. Pewnie szeptała ciepłe słowa do jego ucha. Harry przypominał muchę w samym środku jej pajęczyny.
Ginny, uważana za jedną z aktualnych piękności Hogwartu, ani razu nie usłyszała od Wybrańca, że ładnie wygląda. Panna Weasley o mało gorączki przez to nie dostawała. Nigdy by nie pomyślała, że mól książkowy o matczynych manierach zepchnie ją na margines bez większego wysiłku.
Jeszcze to wszystko skończy się tak, że Harry będzie miał dziewczynę, Ron będzie miał dziewczynę, a ona zostanie sama albo z jakimś zazdrośnikiem pomagającym jej wejść do pokoju wspólnego. Zgroza.
Hmm, może... Skoro Dean nie działa, może Neville? Po bitwie w Ministerstwie wzmocniła się jego przyjaźń z Harrym. Brzmi całkiem sensownie. Ale... Neville?
Zrezygnowana Ginny uderzyła czołem o blat ławki. Na szczęście Binns, jak zwykle, niczego nie zauważył ani nie usłyszał. Szlag by trafił. Harry’ego również. Gdyby szczęśliwym zrządzeniem losu nie poznała go sześć lat temu, tylko później...
Święta zapowiadały się wręcz wybornie.
PrZeMeK Z.
Przeczytałem oba ostatnie party dopiero teraz. Pierwszy - niepokojący, tak jak powinien być. Intrygująca postać Kalisto, ciekawe perspektywy na przyszły rozwój akcji...
Drugi - najnowszy - part to po prostu miód dla moich oczu. O ile fragment o Percym jest dość obojętny i nieszczególnie ciekawy, o tyle później jest naprawdę interesująco. Wątek Remus - Tonks wychodzi ci o NIEBO lepiej niż Rowling, Hito. Gratuluję. W ogóle Lupin wychodzi ci bardzo ładnie i wiarygodnie. Bardzo lubię czytać o nim w twoim wykonaniu.
Zaskoczyłeś mnie rozwiązaniem kwestii horkruksów - Zakon zaangażowany w poszukiwania... Doskonały pomysł i - póki co - porządna realizacja.
Powtarzam swoją opinię - wolę te fragmenty w Hogwarcie od tych z Voldemortem. Sam nie wiem czemu.
Aha, rzuciło mi się w oczy:
QUOTE
Draca

Dracona.
A nazwa Horcruxy... Wiem, że stosujesz angielskie terminy, ale ten akurat kiepsko wygląda. Cóż, twoja wola. Da się znieść.
Croco
Wciągnęłam wszystko z zapartym tchem, zamiast uczyć się o sposobach uzyskiwania soli.
Bardzo, bardzo mi się podoba. Już od dawna szukam jakiegoś opowiadania z "mrocznym Harrym" i trafiłam tutaj, za co dziękuję niebiosom i tak dalej.
Największy plus - Hermiona. W "Księciu Półkrwi" Rowling przedstawiła ją jako zdesperowaną dziewoję, obściskującą się po kątach żeby tylko spowodować zazdrość u Rona. W twoim opowiadaniu jest niezwykle hermionowata. Nie klei się zbytnio, zawsze rozsądna, nie robisz z niej nagle Bogini Seksu (jak to często fanfiktach bywa), czyli kwintesencja hermionowej hermionowatości. I chociaż niezbyt lubię tą parę, to jednak bardzo zgrabnie ich ze sobą połączyłaś.
Chwała ci za to, że dużo wątków z "Księcia" przeniosłaś na swoje opowiadanie, bo mimo rowlingowych zapędów do obśliniania się nawzajem wszystkich bohaterów nie wybaczyłabym, gdyby horkruksy zostały pominięte.
czekolada.gif
Pozdrawiam
Ailith
Wreszcie następna część. Już się doczekać nie mogłam.
I od czego by tu zacząć...?
Cóż... w ostatnim fragmencie najlepiej wyszedł ci Lupin... bardzo kanoniczny i ogólnie świetny... Nie podoba mi się, że wprowadziłeś Percy'ego (ale ja w ogóle nie lubię Percy'ego, a nie wszystko musi być idealnie... smile.gif)
I biedny Malfoy... taki zastraszony... bardziej bym się spodziewała po nim złości. Ale podoba mi się.
I lubię angielskie terminy. Bardziej niż polskie.
Heh... z niecierpliwością czekam na następną część.
I tradycyjnie już - weny życzę.
Hito
QUOTE
O ile fragment o Percym jest dość obojętny i nieszczególnie ciekawy

QUOTE
Nie podoba mi się, że wprowadziłeś Percy'ego

No dajcie spokój, Percy też potrzebuje trochę miłości sad.gif
(Wszystko przez pisarzy innych ficów. Drażniło mnie już robienie potwora z Percy'ego)

Przemek>>Dracona? Jesteś pewien? Draco się nie odmienia? (a tak chciałem, żeby wyszło dobrze)
Co do horcruxów... Raz, to już wiesz (oprócz mnie także Ailith woli angielskie terminy - jesteś osamotniony w swoich poglądach :]), a dwa - z wersją polską HPiKP nie jestem za dobrze zaznajomiony. Nie wiedziałem, czy Polkowski spolszczył tę nazwę (wiem, kiepska wymówka).

Croco>>powiem Ci, że początkowo nie planowałem wprowadzać horcruxów. Ale pomyślałem sobie - a dlaczego nie? Pasują do opowieści. Zatem horcruxy są.
Cieszę się też, że zwiążek H/Hr wiarygodnie mi wychodzi. Aczkolwiek... trzeba będzie już niedługo przyspieszyć relacje niektórych bohaterów (Lupin/Tonks także), toteż obawiam się, że mogę wyjść poza kanoniczność.
Cóż, czytelnicy ocenią.

Ailith>>ależ Draco się złości, nawet bardzo. Wkrótce będzie miał jeszcze jeden powód do wściekłości (więcej nie piszę, co by nie spoilerować). Ale spojrzenie Harry'ego, co dobitnie chyba zaznaczyłem, jest bardzo osobliwe. A jak chociażby VI tom na pokazał, Malfoy Jr. nie jest zbyt odważny. Tak naprawdę.
Hito
Aha, byłbym zapomniał:

ROZDZIAŁ 11

Luna złapała się za głowę, żeby przypadkiem jej nie odpadła.
- Zgwałciłeś moje uszy, Ronaldzie – jęknęła.
Ron zamarł, ale zaledwie na sekundę. Powolutku dostrajał się do częstotliwości fal mózgowych Luny Lovegood.
- Świetna, prawda?
- Brzmiała jak testrale w okresie godowym.
- Wiedziałem, że przypadnie ci do gustu.
Luna spojrzała na chłopaka oczami, które wyglądały, jakby miały ochotę opuścić swoje orbity.
- Już wiem, dlaczego mury pękają.
- No wiesz – obruszył się Ron. Owijał kable od słuchawek wokół discmana. – Harry coraz częściej pożycza ode mnie moje płyty. Spodobała mu się moja muzyka.
- Harry także tego słucha? – zapytała Luna. Puknęła się na próbę w jedno ucho.
- No. Zapewniam cię, że ostatnio klasyka to nie dla niego.
- Skąd ten gniew?
Ron zmarszczył brwi.
- O co ci chodzi?
- Uciekacie w świat tej... muzyki z powodu ciężaru przygniatającego wasze serca. Negatywne emocje szukają ujścia. Co cię trapi, Ronaldzie?
- Przecież to tylko muzyka.
Chłopak znał Lunę i wiedział doskonale, że ma talent do głośnego trafiania w dziesiątkę swoimi uwagami. Szósty rok istotnie nie prezentował się dobrze w jego głowie i...
- Hej, Ron, wiesz gdzie... jest... Harry?!?
Hermiona stanęła jak wryta na progu sypialni chłopców. Ron, bezbłędnie odgadując przyczynę jej oszołomienia, wyszczerzył się tak szeroko, że o mało co nie przeciął sobie głowy na pół.
- Zdaje się, że siedzi w bibliotece. Przejmuje od ciebie nawyki.
- Witaj, Hermiono – przywitała się grzecznie Luna, ruchami rąk sugerując, że próbuje wywrócić sobie uszy na lewą stronę.
- Co? Aha... Cześć. E, dzięki. To na razie.
- Nie zatrzymujemy cię.
Brązowe włosy zniknęły za drzwiami. Rudzielec usłyszał jeszcze pospieszne kroki Hermiony na schodach. Skieruje się do biblioteki i znajdzie tam Harry’ego, który najwyraźniej nie zamierzał wykręcać się z obietnicy poważnego podejścia do nauki.
Uśmiech zmniejszył się dopiero po dobrej chwili. Mina zdezorientowanej Hermiony była doprawdy bezcenna. Jeden zero dla niego. W końcu.
Ron przyjrzał się Lunie, zaglądającej z autentyczną ciekawością w każdy dostępny, zakurzony róg pomieszczenia. Przypomniał sobie sesję szachów. Wtedy, gdy ze zwieszoną głową wpatrywał się w swoje przewrócone figury, zastanowił się poważnie, czy przypadkiem pod fasadą szaleństwa Pomyluna nie ukrywa przenikliwego i ostrego jak brzytwa umysłu. Co prawda, jej taktyka w trakcie gry zdawała się nie mieć absolutnie żadnego sensu, jednak ostatecznie... Przegrał przez wzięcie go z zaskoczenia. Luna była osobą, która przy bliższym poznaniu staje się bardziej intrygująca niż wcześniej.
Dobrze, dobrze. Szkoła będzie się na niego dziwnie i drwiąco patrzeć, ale olać to. A może to nawet lepiej? Czas pokaże. Na razie z czystym sumieniem mógł zostawić Harry’ego i Hermionę samym sobie i zająć się Luną.
Na pewno będzie ciekawie. Szczególnie że już prawie Święta.

- Harry! Obudź się!
- Mmghh?
Mózg Pottera leżał bezpiecznie i komfortowo w różowym stanie świadomości pomiędzy snem a jawą. Nie zamierzał się poddawać brutalnej rzeczywistości.
Harry otworzył przytomnie oczy dopiero wtedy, gdy poczuł dziewczęce usta na swoich.
- No, w końcu. Nie zamierzałeś chyba dzisiaj się wylegiwać? – Powieki Hermiony zatrzepotały. Ubrana była w zielony, puchaty szlafrok. Wynurzony z odmętu umysł Harry’ego zanotował z mieszanką rozbawienia i zainteresowania fakt, iż teoretycznie Hermiona dopiero co wstała, ale o dziwo – pomimo szlafroka i wczesnej pory – wyglądała i pachniała na świeżo wykapaną.
Zaraz... co jest? Chyba się jeszcze nie obudził. Wydawało mu się, że jej oczy są subtelnie pomalowane.
- No, wstawaj! Chcę ci pokazać mój prezent. Już go przynoszę.
- Czekaj! – Harry podciągnął kołdrę pod brodę i starał się niezauważalnie zmienić pozycję. – To znaczy... Nie spiesz się. Trochę minie, zanim się, e, przygotuję.
Hermiona spojrzała na niego z pewną dozą niezrozumienia. Harry tymczasem przeklinał poranki i bycie mężczyzną.
Seamus nie należał do rannych ptaszków. Teraz miał minę świadczącą, że rozważa rzucenie poduszki w żeńskiego intruza.
- Hola, hola! To nie sypialnia dziewczyn! W ogóle która jest godzina, na Merlina?
Hermiona prychnęła. Widok zaspanego i zdenerwowanego jednocześnie Finnigana nie był jej potrzebny do szczęścia. Myślała, że już go tu nie będzie.
- Masz czas równy mojemu ubraniu się, Harry – rzuciła, wychodząc.
Potter usiadł na łóżku ostrożnie. Rozejrzał się dookoła, by polepszyć swoją sytuację. Ron, Neville i Dean gdzieś zniknęli. Zaraz... No tak, zniknęli na dłużej, Ron siedział pewnie teraz z rodziną przy stole.
Trójka przyjaciół zdecydowała niedawno, iż tym razem w Norze pojawi się tylko Ron. Przekonywał Harry’ego i Hermionę, że tak będzie dla nich lepiej, przyda się im trochę czasu spędzonego we dwoje. Hermiona nie protestowała, przeciwnie, przyjęła pomysł Rona z wdzięcznością.
No. A teraz Hermiona z makijażem wpada rankiem do jego sypialni. Jeszcze wczoraj Ron wziął go na stronę i nie pozostawiając miejsca na dwuznaczności zasugerował, co w takiej sytuacji powinien zrobić.
Harry wiedział, że każdy normalny człowiek na jego miejscu na skrzydłach radości i zniecierpliwienia wyleciałby pędem z sypialni. Nie czułby skręcania w brzuchu i sporego rozstroju nerwów.
Chłopak wstał w końcu. Postanowił ubrać się czym prędzej, by przypadkiem Hermiona nie złapała go bez majtek. W trakcie wkładania na siebie odzieży uznał, że w przypływie dobrego serca pozwoli mruczącemu do poduszki o zbrodniach i kobietach Seamusowi pospać jeszcze trochę. Prezenty otworzy później. Z Hermioną spotka się w pokoju wspólnym.
Harry zauważył ją już na schodach. Uśmiechała się do niego serdecznie, niosąc w rękach starannie zawiniętą w złocisty papier paczkę. Ona jednak zaledwie na moment przykuła uwagę chłopca. Ubiór Hermiony bardziej rzucał się w oczy.
Zgubiła gdzieś hogwarcki płaszcz ucznia, taki sam los spotkał także krawat. Harry musiał porządnie się wysilić, by skoncentrować się na jej promiennym uśmiechu, a nie na białej koszuli okrywającej jej piersi.
- Proszę.
- Dziękuję – rzucił szybko, by móc zająć się paczką.
W środku znalazł dużą i dość grubą książkę. ,,Zaawansowane Przyrządzanie Eliksirów ze wskazówkami ratującymi życie’’. Harry otworzył ją, zaintrygowany. Strony wyglądały normalnie, jak w każdym podręczniku, ale marginesy – już nie. Pełne były przeróżnych napisów, rysunków i równań. Bez dwóch zdań będącymi drogą na skróty.
- Pomyślałam, że skoro Eliksiry nadal mamy ze Snapem, przyda ci się mała pomoc. Skoro potrzebujesz teraz na koniec oceny wybitnej, liczę, że okaże się ona naprawę pomocna.
- Dzięki. Nie spodziewałbym się takiego cuda od ciebie.
- Czasami cel uświęca środki – odparła dziewczyna, nie patrząc Harry’emu w oczy.
- Widzę, że normalniejesz. Brawo. – Chłopak błyskawicznie mrugnął, by pokazać, że żartuje. Nie chciałby urazić Hermiony w żaden sposób, szczególnie, że w pewien sposób podziwiał jej karność i poczucie odpowiedzialności.
Pod książką znalazł złotego galeona. Miał wartość jedynie symboliczną, gdyż nigdzie nie zapłaciłby monetą, na której wygrawerowany został jego portret z profilu. Na rewersie widniał taki sam, tylko że Hermiony.
Czy to miało być subtelne przypomnienie o Armii Dumbledore’a? Nie; wiedziała, że wywiązuje się z obietnicy i studiuje uważniej Obronę przed Czarną Magią. Przekaz był jasny. Chciała, by zawsze nosił go ze sobą.
Coś w rodzaju ,,zawsze będę przy tobie’’? Harry przełknął ślinę; nie był pewien, czy nie powinien czegoś powiedzieć.
- I jeszcze to.
Nie zdążył. Hermiona zbliżyła się o krok i pocałowała go mocno.
Ktoś w pokoju gwizdnął. Rozległy się nawet spontaniczne oklaski, zapewne z męskiej części widowni. Harry nie liczył, ile osób przebywa w pokoju wspólnym. Wiedział za to, że Hermiona pierwszy raz odważyła się publicznie zamanifestować swoje uczucia w tak bezpośredni sposób.
Kropka nad i. Teraz to już na pewno są parą.
Myśl ta wywołała falę ciepła rozchodzącą się po jego ciele. Było mu przyjemnie. Umysł wyczyścił się, na tę chwilę wypełniony tylko czynnością, w jaką zaangażował swoje usta. Ten pocałunek był taki, jaki być powinien.
Widok czekoladowych oczu Hermiony z tak bliska sprawił, że język rozplątał mu się dopiero po kilku sekundach.
- Ja... Zaczekaj chwilę.
Harry pokonał schody tempem mogącym zawodowego sprintera przyprawić o atak zazdrości, by nie narażać się kpiące spojrzenia obserwatorów. No i żeby zakamuflować własny rumieniec.
Ignorując chrapiącego Seamusa, podbiegł do łóżka i wyciągnął spod niego prezent dla Hermiony. Nabierając pokaźny haust powietrza, skierował się z powrotem ku pokojowi wspólnemu.
Podając jej czarne pudełeczko, związane ozdobną wstążeczką, poczuł zimny pot na plecach. Harry przypomniał sobie, jak bezradnie lawirował pomiędzy sklepami w Hogsmeade jeszcze kilka dni temu. Pieniądze nie grały roli, jako że kieszenie miał wypełnione galeonami, jednakże to nie pomogło. Co mógłby kupić Hermionie, co nie byłoby związane ze szkołą? Od całusa w ambulatorium uświadomił sobie nieodwołalnie i w pełni, że była ona dziewczyną, a nie tylko najlepszą przyjaciółką oraz najlepszą uczennicą. Podarowanie jej znowu jakiejś książki byłoby nietaktem. Zatem, zdezorientowany, pod wpływem zachwalających potoków mowy sprzedawców, ostatecznie zdecydował się. Ściskając po raz pierwszy pudełeczko wydawało mu się, że wybrał świetnie.
Gdy Hermiona podniosła wieczka i zajrzała do środka, pewność kompletnie go opuściła. Co się stanie, jeśli prezent nie przypadnie jej do gustu? Uzna go za niepraktyczny? Przecież w ogóle w Hogwarcie nie będzie mogła ich nosić!
Rozległy się damskie głosy zachwytu. Oczy Hermiony błysnęły w takt lśnienia kolczyków leżących na jej dłoni. Fioletowe i smukłe, lecz nie za długie; połyskliwe ametysty oprawione w srebro.
- Po... Podobają ci się? – zapytał Harry, chcąc mieć to już za sobą. Chłopak nie powinien tak się czuć, dając ukochanej prezent na Święta. Psia kość.
Hermiona nie odpowiedziała, tylko spomiędzy swojej krzaczastej fryzury wyciągnęła różdżkę, machnęła nią, materializując w drugiej dłoni małe lusterko.
- Potrzymaj.
Ciekawe, kiedy zacznie zwracać się do niego ,,skarbie’’. Ha. Ha.
Hermiona, obserwując swoje odbicie, zaczęła wykręcać się na różne strony, sprawdzając, jak prezent wypadnie w metaforycznym praniu. Biała koszula dziewczyny dziwnym trafem zdawała się przyciągać wzrok Harry’ego, gdy jej nosicielka zmieniała co i rusz ułożenie ciała.
Chłopak zacisnął mocniej palce na jej różdżce i lusterku. Gdyby nie znał tak dobrze Hermiony, pomyślałby, że robi to specjalnie, by przyprawić swojego chłopaka o łzawienie oczu.
- Są śliczne – osądziła, zębami rozświetlając pokój wspólny.
- Cieszę się. – O tak. Serce wróciło na swoją normalną pozycję, a wnętrzności rozluźniły nieco.
- Dziękuję.
Oklepana i całkiem nieprawdziwa formułka ,,nie ma za co’’ nie opuściła ust Harry’ego, które znowu zostały wzięte za zakładnika.
O rany, doprawdy... Gdyby nie byli w tym cholernym pokoju wspólnym...
- Czas na śniadanie, nie uważasz? – Mrugnięcie. – Dzisiaj mamy Święta, zatem ta mała ekstrawagancja nie przyprawi naszych kochanych profesorów o zawał serca, prawda? – Jakby wbrew swoim słowom, Hermiona ułożyła włosy tak, by w jak największym stopniu maskowały migocące kolczyki.
- No, będzie dobrze. – Ach. Cóż za liryczna odpowiedź. Romantyzm na maksa.
Ron i Ginny przebywali w domu, z dala od horyzontu zdarzeń. Sprzyjający zbieg okoliczności. Ciekawe, od kogo wyszedł pomysł takiego stanu rzeczy.
Ciekawe, czy Hermiona planowała na dzisiaj coś specjalnego.
Madius
Draco odmienia się, ale inaczej i z tego co pamiętam to podane było gdzieś na forum Mirriel, a dokładniej pod adresem: Dla tych, co pierwszy raz... (porady dla debiutantów).
Czytałem kiedyś "Dwie noce" i to opowiadanie także mnie zaciekawiło, ponieważ lubię ten paring, ale też nie gardzę innymi. smile.gif Dobrze napisane, a że mało błędów to wspaniale się czyta, choć czasem trafiają się.
PrZeMeK Z.
Wspaniałe, Hito. Doprawdy wspaniałe. Nie potrafię określić tego inaczej. Podobało mi się absolutnie WSZYSTKO.

... tylko nie popadaj w pychę! tongue.gif

No dobra, wypowiem się konkretniej. Doskonała Luna (a początek rozdziału jest boski... "Zgwałciłeś moje uszy, Ronaldzie" laugh.gif )... Idealnie kanoniczny Ron (ja go po prostu widzę z Luną... choć w moim własnym opowiadaniu połączyłem ją z kimś innym)... Cudownie zakłopotany i zdenerwowany Harry... Stanowcza i kobieca Hermiona... Po prostu wspaniałe.

A co było słabsze? Tylko jedno: to, że Hermiona wyczarowała lusterko. Nie przesadzajmy, zaklęcia tworzące są na siódmym roku i nawet Hermiona nie dałaby chyba tak szybko rady ich opanować. Ale to szczegół.

Do angielskich terminów przywyknę, trudno. Kieruj się głosem większości, jakaś demokracja musi być! tongue.gif A tak w ogóle, to chyba kwestia tego, w jakim języku się książki czytało... Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka.

Dobija mnie tylko brak akapitów na tym forum! To oczywiście nie twoja wina, ale teksty moim zdaniem wiele na tym tracą. Bez nich każdy, nawet najciekawszy tekst wygląda gorzej niż powinien.
Hito
Zgadzam się w jak najwyższym stopniu. Fic (nie tylko mój) zdecydowanie lepiej wygląda w Wordzie, gdzie wszystkie akapity widać. Często specjalnie piszę akapity jednolinijkowe, by kompozycja dobrze wyglądała (pewnie mam to po Świecie Dysku; Pratchett jako jedyny chyba znany mi autor używa zdań jednoliterowych). A na forum? Miejscami nie widać, że zaistniał nowy akapit i nowa myśl.
Szkoda. Nic się nie poradzi.

Cóż, skoro oboje z Madiusem twierdzicie, że jednak Draca to nie poprawna forma - na pewno dziwnie ona wygląda - będę musiał zmodyfikować.

QUOTE
A co było słabsze? Tylko jedno: to, że Hermiona wyczarowała lusterko. Nie przesadzajmy, zaklęcia tworzące są na siódmym roku i nawet Hermiona nie dałaby chyba tak szybko rady ich opanować. Ale to szczegół.

Wychodzi na to, że książek nie czytam za często. Nawet nie wiem, w której zostało to powiedziane. Aaaale - czy urok Protean nie był zaklęciem z egzaminów N.E.W.T.? Hermiona opanowała go już w piątej klasie. Zatem nie widzę powodu, dla którego rok później nie miałaby opanować innego czaru z wyższej klasy.

Aczkolwiek... Nie zamierzam ukrywać, że Hermiona to moja ulubiona postać, zatem zawsze będzie miała u mnie pewne fory :]
Ailith
Cóż... mimo faktu, że nie pojawił się tu Voldemort... do tego odcinka nie mam żadnych zastrzeżeń. Podoba mi się.
"Zgwałciłeś moje uszy, Ronaldzie" powaliło mnie na kolana. Piękne.
Odcinek taki... wręcz sielankowy, żadnych wspominek o wojnie, Voldemorcie, śmierci... a mimo to wciąż daje odczuć, że to tylko przejściowe, że niedługo czeka ich coś mniej przyjemnego niż prezenty (przynajmniej ja to tak odbieram) biggrin.gif
Naprawdę, kłaniam się, Hito.
Ale mimo wszystko najbardziej lubię fragmenty z Voldemortem. (nie mogłam się powstrzymać biggrin.gif)
Hito
Harry, opychając się ciastem, spojrzał na puste, wysokie krzesło. Zmrużył gniewnie oczy.
- Dumbledore’a znowu nie ma. Nie pojawił się nawet na świątecznym śniadaniu.
- Musi być zajęty – zauważyła Hermiona, jedząc w sposób wyraźnie bardziej dystyngowany. – Szczególnie teraz... Powinieneś to rozumieć.
- Jasne. – Usta chłopaka przypominały cienką linię. – Pewnie. Szkoda tylko, że nie informuje mnie o swoich zajęciach.
- Przecież to oczywiste, Harry. Dumbledore chce cię chronić, trzymać z daleka od Voldemorta i wszystkiego, co z nim związane. Próbuje zapewnić ci w miarę normalne życie. Czy to źle? Nie cieszysz się?
Potter mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Pamiętał, co wytknęła mu Hermiona, gdy palił się do odlotu na akcję w Ministerstwie. Wtedy chciał nią potrząsnąć, niedługo potem okazało się, że miała absolutną rację, a on i reszta wpadli w pułapkę jak bezrozumne lisy. Nauczony na błędzie wolał teraz nic nie mówić.
Trochę też dekoncentrował go najwyżej położony guzik jej koszuli, który – najwyraźniej w międzyczasie – musiał sam się rozpiąć.
- Jedz, Harry, i nie myśl o tym – poprosiła dziewczyna, odnajdując jego dłoń wśród świątecznych dań. – Nie martw się o dyrektora, kto jak kto, ale on na pewno sobie poradzi, cokolwiek się stanie.
Nie martwić się, co? Harry się martwił, że przepowiednia nie pozostawia miejsca na interpretację. Voldemorta musi zabić on, i koniec. Nic, co Dumbledore uczyni, nie powstrzyma zabójcy jego rodziców. To on, ich potomek, Potter, musi go pokonać... zlikwidować... zabić.
- Wiesz, muszę cię pochwalić.
- Co? Za co?
- Starasz się. Odkąd zabrałeś się do pracy, zaklęcia z Obrony od razu lepiej ci wychodzą. I nie tylko.
No... To niezupełnie tak. Właściwie...
- No ba.
Odpowiedź nie grzeszyła elokwencją, gdyż Harry nie zamierzał zagłębiać się w ten temat. Wolał swój sposób zatrzymać dla siebie, głównie dlatego, że Hermiona niewątpliwie nie wyraziłaby dla niego aprobaty. Miał przeczucie, że wręcz przeciwnie.
Rozejrzał się po Wielkiej Sali, przystrojonej girlandami i ciężkimi od ozdób choinkami.
- Pusto się zrobiło. Nie ma Rona, Ginny, Freda, George’a, Angeliny i reszty. Nawet Neville odleciał.
- Nawet? To było jasne jak słońce, że na Święta wróci do domu – oznajmiła Hermiona, degustując swój kawałek ciasta po kawałeczku. – Znasz jego babcię. Jej charakter. Neville to cały jej świat, pilnuje go jak tylko może, szczególnie od... ostatnich wydarzeń.
Harry przełknął ślinę, czując kluchę w gardle. Samo wspomnienie Syriusza wpadającego za zasłonę wystarczyło, by koszmary śniły mu się przez miesiące. Scenariusz, w którym ginie piątka jego przyjaciół, nie poprawiał sytuacji. Poczucie winy i wstydu męczyło go czasami, mimo iż minęło już pół roku.
Jakimż głupcem był. Słabym głupcem, który nie potrafił sam pokonać śmierciożerców i Voldemorta. Brak siły, odpowiedniej mocy spowodował śmierć jego ojca chrzestnego. To już się stało i się nie odstanie.
Ale także nie powtórzy. O nie.
Hermiona tymczasem zlustrowała stół Ravenclawu, szukając konkretnej blondynki.
- Oho, jest – mruknęła, lokalizując osobę marzycielsko wpatrzoną w padające z sufitu płatki śniegu. Harry podążył za wzrokiem swojej już-na-pewno dziewczyny.
- Luna? Co z nią?
- Nic wielkiego. – Przynajmniej na razie, znaczy się.
- Wiesz, jeśli chodzi o nią... Słyszałem plotkę, że grała z Ronem w szachy. Dasz wiarę?
- Plotkę?
- Ginny mi powiedziała – przyznał z wahaniem Harry, uciekając spojrzeniem w swój pudding. Bał się jeszcze bardziej zaostrzać stosunki między dziewczynami.
- W każdym razie – podjęła Hermiona – szachy to nie wszystko. Słuchali też razem muzyki.
Chłopak zamrugał kilka razy.
- Ron i Luna nie chodzą ze sobą. – Ton jego głosu sugerował, że ma nadzieję usłyszeć potwierdzenie.
Hermiona wzruszyła ramionami, oglądając się za siebie. Harry wytrzeszczył oczy.
- Ron i Pomyluna?
- Nie mów tak o niej.
- Przepraszam – bąknął po chwili Potter, przypominając sobie, kim na szóstym roku była najlepsza przyjaciółka Hermiony.
- Oczywiście, że Ron i Luna nie chodzą za sobą.
- Aha.
- Za wcześnie, by cokolwiek wyrokować. Tak właściwie, masz coś przeciwko?
Teraz to Harry wzruszył ramionami. W przedmiocie wiedza o uczuciach nigdy nie był prymusem. Oczywisty argument, że Luna ma świra, i to pokaźnego, nie znalazłby akceptacji. Zabawne. Jeszcze pół roku temu...
- Myślałam o tym – kontynuowała Hermiona, trzymając w rękach nóż i widelec. Ametysty lśniły lekko. W tym świetle... Tak, na pewno, miała na sobie makijaż, subtelny, pewnie, ale miała. Zaraz... czy ona przypadkiem nie pomalowała paznokci? – Oni całkiem nieźle do siebie pasują. Jeśli tylko Ron przebije się przez jej warstwę ochronną, dogadają się. A ona ewidentnie darzy go sympatią. To widać.
Harry musiał ugryźć się w język, by nie zadać kolejnego głupiego pytania.
- Ciekawe, jakie Ron ma wobec niej zamiary. Będziesz musiał z nim po męsku porozmawiać. – Hermiona mrugnęła i napiła się soku z dyni. Odstawiła kubek i koniuszkiem języka polizała wargi.
Zapewne po to, by nie opuścić żadnej kropli. Ha. Ha.
Ona robi to specjalnie! Merlinie!
Pudding, pudding...
- Wolno dzisiaj jesz – stwierdziła wesoło Hermiona, najwyraźniej nie mając problemu z interpretacją miny Harry’ego. – Dzisiaj mamy całkiem ładną pogodę, nie uważasz? Akurat na przechadzkę wokół jeziora.
Świąteczna przechadzka wokół jeziora?
Mniam.

Przechadzka wokół jeziora w prywatnym słowniku Harry’ego oznaczała całowanie. No, może najpierw trochę gadania, ale potem bezwarunkowo całowanie. Efekt ostatecznie ten sam.
Rozczarowanie, jakie gdzieś pod sercem go męczyło, musiał złożyć na karb bujnej wyobraźni. Dwa pocałunki to dla Hermiony pewnie wystarczająca dzienna porcja. Za duże miał oczekiwania.
Obserwując szklistą taflę jeziora czuł też zdziwienie.
Jakże niewiele się zmieniło.
Hermiona była teraz jego dziewczyną. To fakt. Dość nieoczekiwanie, jeśli wziąć pod uwagę poprzednie lata, ale liczył się fakt.
Całowali się. Tak. I na tym kończyły się wszelkie zmiany.
Przecież od dawna ją kochał. Jako najlepszą przyjaciółkę, w porządku. I co z tego? Jaka to różnica? Zaufanie, lojalność, oddanie czy troska zostały takie same, nie potrzebowały się zwiększać. Patrząc obiektywnie, Hermiona była najważniejszą kobietą w jego życiu. Bez niej już dawno piłby herbatkę z rodzicami. Załamałby się pod presją szkoły albo patrząc w smocze ślepia.
Przez te pięć i pół roku położyli dobre fundamenty pod związek.
Co się jeszcze zmieniło? A, tak. Wcześniej usta Hermiony nie przyciągały w takim stopniu jego uwagi, a jego wzrok nie błądził po jej częściach ciała poniżej szyi. No, nie tak często.
Harry słyszał kiedyś stereotyp, iż mężczyźni myślą tylko o jednym. Uważał go za krzywdzący, nieprawdziwy i po prostu głupi. Tylko o jednym? Bezsens.
Jasne. Jasne.
Więc na tym polegało posiadanie dziewczyny. Na ciągłym myśleniu o jej...
- Harry, słyszysz mnie? – Hermiona pomachała mu ręką przed nosem.
- Co? Przepraszam, zamyśliłem się.
- Dobrze się czujesz, Harry? Ostatnio dużo myślisz.
- No, no, bez głupich żartów proszę. – Hermiona się uśmiechała, naturalnie, ale, pomyślał Potter, z jej mózgiem miała prawo uważać jednostki takie jak on za tępe i nie potrafiące dokonywać... właściwych wyborów. – Możesz powtórzyć?
- Nie, nic. – Dobrze się stało. Temat rodziców Harry’ego mógłby wprawić go w raczej ponury nastrój. – Powiedz mi... Dalej myślisz o karierze aurora?
Chłopak nie musiał zastanawiać się długo.
- Nie przewiduję zmiany swoich planów. Dlaczego pytasz?
- Ja także rozważam możliwość pracy w Ministerstwie. Być może jako auror.
Harry spojrzał na Hermionę, której włosy zaczęły gromadziły na sobie lepki śnieg. Wyobraził sobie ich przyszłość.
- Byłabyś świetna, jako auror. Moody cieszyłby się, mając do pomocy najbystrzejszą czarownicę naszych czasów.
Hermiona uśmiechnęła się lekko, choć jej oczy promieniały radością. Rzadko słyszała komplementy takiego kalibru od swoich przyjaciół.
- Zawsze możesz próbować zostać Ministrem. Jaki by ten Scrimgeour nie był, na sto procent byłabyś lepsza.
- Pomyślę o tym – obiecała Hermiona. - Ale wiesz, co to oznacza, Harry? – Dźgnęła go w bok. – Jeśli chcesz pracować ze mną razem w Ministerstwie, musisz dobrze zdać końcowe egzaminy.
Potter uśmiechnął się bezczelnie.
- Liczę na twoją pomoc, o czcigodna...
- Krętacz. – Dziewczyna pogroziła mu palcem. – Do tego lizus. – Zachichotała.
Harry nie zamierzał się bronić przed rzuconą mu w twarz prawdą, zatem ich głosy ucichły. W mroźnej pogodzie niewiele dźwięków wiodło swój żywot. Cisza sprzyjała konkretnym manifestacjom.
Dobrze byłoby ją objąć. Odpowiednia atmosfera i w ogóle. Pocałować...
Ramię Harry’ego zatrzymało się w połowie ruchu.
Co za głupota. To śmieszne. Przecież już wielokrotnie z Hermioną znajdywali się w sytuacjach, które wymagały ściśle ze sobą splecionych ciał. Ileż to razy dmuchała do jego ucha? Ciepłe powietrze pochodzące z jej ust... Jeszcze trochę i na ręce będzie miał tatuaż o kształcie jej palców.
A teraz ma opory przed objęciem jej? Jednak zmiana była spora. Nielogiczna, niestety.
W sukurs Harry’emu przyszedł zimowy wiatr, który pociągnął za sobą włosy Hermiony i wprawił ją w drżenie. Dziewczyna miała na sobie czarny płaszcz z godłem Gryffindoru, co nie przeszkodziło jej przykleić się do ukochanego.
- Zimno, prawda? – rozległ się głos blisko podbródka Pottera.
- No. To znaczy... Tak, oczywiście.
Harry rozciągnął swoje okrycie do granic możliwości i zasłonił nim Hermionę.
- W zamku jednak jest znacznie cieplej.
- Zgadzam się – przyznała Hermiona, gdy ruszyli już w jego kierunku. – Znacznie cieplej. Szczególnie w łóżku. Aż chciałoby się do niego wrócić.
Oho. Jasne.
PrZeMeK Z.
Za-za-za-rąbiste!

Nie mogłem się oderwać, a to o czymś świadczy. Bardzo podoba mi się twój "aluzyjny" sposób pisania - te wszystkie smaczki, sugestie...

Najbardziej podobała mi się końcowa scena z Harrym i Hermioną. Po prostu umiesz to tak opisać, żebym w ich związek uwierzył. Z drobniejszych momentów czy też impresji - Luna wpatrzona w płatki śniegu. Zakochałem się w tym obrazie. Uwielbiam Lunę.

Jestem na nie wyłącznie wobec sformułowania: "bezrozumne lisy". Dziwaczne.

I może... Hermiona z pomalowanymi paznokciami? Nie jestem całkiem przekonany. Zazwyczaj irytuje mnie takie "urealnianie" tego świata poprzez dodawanie imprez, papierosów, kosmetyków itp., bo to sprawia wrażenie, jakby postacie ze świata HP były tylko imionami, a nie sobą. U ciebie to razi minimalnie. W każdym razie mnie.
Scarlettt
ekhm... cóż...
nie wiem od czego zacząć...
może od tego, że już drugą godzinę marnuję przed monitorem komputera zamiast wkuwać geodezje.
przez Ciebie...
i że pewnie będę tu zaglądać regularnie zarywając noce i przesypiając zajęcia.
hm... przez Ciebie.
i że w ciągu tych dwóch godzin przeżyłam mnóstwo skrajnych emocji...
za to akurat muszę podziękować...
tyle.
pozdrawiam
...
...
...




Hito
Przemek>>dzięki. Natomiast co do wątpliwości/krytyki:
QUOTE
Jestem na nie wyłącznie wobec sformułowania: "bezrozumne lisy". Dziwaczne.

Na pewno nie chciałem urazić tych uroczych rudzielców. To pewnie przez to, że aktualnie oglądam anime ,,Kanon".
Ogólnie mówiąc, lis może wpaść w pułapkę, taką zastawianą zazwyczaj przez kłusowników. A jako że się w nią wpakował, to nie grzeszy... rozumem...
Hmm, zaczynam dochodzić do wniosku, że - jak zwykle - porównanie mi nie wyszło. Pomyślę nad lepszym i zmienię.
QUOTE
Hermiona z pomalowanymi paznokciami? Nie jestem całkiem przekonany.

Możesz być spokojny, papierosów Hermiona palić u mnie nie zacznie, upijać się ognistą whiskey także. Natomiast pomalowane paznokcie - bez przesady, takie drobne urealnianie nie jest chyba złe. Jak dla mnie, to Rowling dała ciała, kompletnie wypierając cykl o Harrym z pewnym, że tak powiem, nastolatkowych elementów.
Zauważ też, że Hermiona pomalowała te paznokcie tylko ten raz (przynajmniej ja tylko raz o tym wspomniałem). Dlaczego to zrobiła - fragment chyba odpowiada na to pytanie smile.gif

Jako sfrustrowany (wiadomo, pisarze nie ma łatwego życia ani zdrowej psychiki) autor ficów jestem niepocieszony. Mam właściwie dwóch stałych komentatorów, Przemka i Ailith, i kilku sporadycznych, jak ostatno Madius czy Croco. A co z resztą, która czytała ,,Dwie noce''? Ludzie, recenzujcie, komentujcie, to naprawdę jest tutaj mile widziane.
EDIT: Madius, Croco czy Scarlettt. Cieszę się, że pomogłem Ci odciągnąć się od nauki. Będziesz zdrowsza wink2.gif
Scarlettt
phi... to może jeszcze kolokwium idź za mnie zaliczyć... wink2.gif
PrZeMeK Z.
QUOTE
Możesz być spokojny, papierosów Hermiona palić u mnie nie zacznie, upijać się ognistą whiskey także.


Dzięki Bogu, już się bałem. smile.gif
A co do braku "nastolatkowych elementów" u Rowling, mnie to nie przeszkadza. Dodaje nawet wg mnie pewną atmosferę... baśni? Opowieści z dawnych wieków? Mniej więcej taką. Przyjemnie tak czasem poczytać o nastolatkach bez zakupów, makijażu, imprez i telefonów. Ot, tak, by oderwać się od rzeczywistości.
A u ciebie lakier na paznokciach Hermiony nie przeszkadza. No, może odrobinkę. I nie jest to złe. Co najwyżej leciutko zgrzyta.

QUOTE
Jako sfrustrowany (wiadomo, pisarze nie ma łatwego życia ani zdrowej psychiki) autor ficów jestem niepocieszony. Mam właściwie dwóch stałych komentatorów, Przemka i Ailith, i kilku sporadycznych, jak ostatno Madius czy Croco. A co z resztą, która czytała ,,Dwie noce''? Ludzie, recenzujcie, komentujcie, to naprawdę jest tutaj mile widziane.

Mam ten sam problem. Z tym, że ja kilku, wydawałoby się, stałych czytelników, straciłem gdzieś po drodze. Nikogo nie winię, sam mam coraz mniej wolnego czasu, ale miło by było zobaczyć trochę więcej komentarzy do swojej pracy, prawda?
Że już nie wspomnę o takich, którzy krzyczą o nowy rozdział, a potem nawet słowem nie zająkną się o świeżo wklejonym tekście...
Ailith
I co ja mam powiedzieć? Skoro Przemek wyraził wszystko w pierwszym komentarzu? biggrin.gif

Świetne.
Co do aluzji - Hito, jesteś Mistrzem! Pod tym względem ten odcinek był genialny...

Jedna rzecz mi się nie podobała... w sumie to powinnam raczej powiedzieć, że mnie zdziwiła... Harry nazywający Lunę Pomyluną... jakoś nie sądzę, żeby po tym, co się stało w ministerstwie mógł ją tak nazywać. Ale cóż... może dała o sobie znać ta druga, gorsza część jego osobowości? (tak, to była aluzja biggrin.gif)

I faktycznie najlepsza była końcówka.

Pozdrawiam,
tradycyjnie weny życzę.
Hito
- I co? – Ron dał Harry’emu kuksańca pod żebra. – Zaliczyłeś?
- Żeby to raz.
Oboje usadowili się na fotelach przy kominku w pokoju wspólnym. Mieli przy sobie porcje wzmocnionego kremowego piwa, prosto od Freda i George’a.
- No to opowiadaj, jak było.
Potter spojrzał na Rona nieco zrezygnowanym wzrokiem.
- Co się szczerzysz, jak idiota? Dobrze wiesz, że nie ma co opowiadać.
Rudowłosy chłopiec nie przestawał się uśmiechać.
- Mogłem się spodziewać, że nie weźmiesz sobie rady przyjaciela do serca. Cały ty, zawsze wszystko robisz po swojemu, i zawsze coś spaprasz. Nic?
- Co nic?
- Nie mów mi, że nawet na całowanko się nie załapałeś. Musiałbym wtedy porozmawiać z Hermioną o nierównym traktowaniu swoich chłopaków.
- Spróbowałbyś tylko – mruknął Harry. Potem przetworzył końcówkę usłyszanego zdania. – Co ty gadasz?
- Wiem z... pewnych źródeł, że dwa lata temu... – Ron zniżył głos, jak gdyby zdradzał wielką tajemnicę. - ... Hermiona całowała się z Krumem!
Ogień trzeszczał wesoło w kominku.
- I co z tego?
Ron zmarszczył brwi. Nie takiej reakcji oczekiwał.
- Hermiona całowała się z Krumem – powtórzył z naciskiem.
- No i co z tego? Musiałbym zdurnieć do szczętu, żeby przejmować się czymś takim, jeśli to w ogóle prawda. To bez znaczenia.
- ...No, pewnie. Trzeba by być głupim, nie? Tylko cię sprawdzałem.
- Ja myślę. – Harry postanowił, że najwyższy czas obrócić rozmowę o sto osiemdziesiąt stopni. Odstawił piwo na stolik i złączył palce pod brodą. – Słuchaj no... Podobają ci się jakieś dziewczyny w Hogwarcie?
Kufel Rona zatrzymał się nagle.
- Jak to?
- To chyba proste pytanie? Blondynki, brunetki, jakieś typy?
Rudzielec zmrużył oczy. Był pewien, że Harry uśmiecha się tak, jak on przed chwilą. To mogło oznaczać, że wie o niektórych rzeczach, które zdarzyły się na kilka dni przed Świętami. Kto mu...
Hermiona. I Ginny. Ginny i jej długi, przeklęty jęzor. Kiedyś powiesi ją za nogi.
- Czy ja wiem... W Hogwarcie wiele mamy niezłych lasek, pomijając oczywiście Slytherin.
- Oczywiście.
- Blondynki nie są złe. – Ron niemal przewrócił oczami. Po co ta zabawa? On wie, wie na pewno. Jeśli wmieszana była w to Hermiona, to Harry musiał mieć już pełną analizę jego spotkań z Luną.
Potter przekrzywił głowę.
- No, no, Lavender wpadła ci w oko?
- Lavender? Przyznaję, nawet fajna z niej dupcia, ale...
- Słucham?
To nie był głos Harry’ego, uświadomił sobie przepełniony grozą Ron. Dochodził zza jego pleców. Brown.
- Nie mówiliśmy o tobie! – wypalił. Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, niekoniecznie musi być tą najlepszą.
- Właśnie słyszałam. – Lavender miała minę, jakby zastanawiała się nad rozwiązaniem dylematu. Święcie się oburzyć, nazwać Weasleya szowinistyczną świnią i ewentualnie go spoliczkować, czy może zawstydzić się z powodu usłyszenia jednego z najbardziej szczerych komplementów, jaki może wypłynąć z męskich ust?
Ron ją w żaden sposób nie interesował, toteż nic by się nie stało, gdyby Luna znikła z jego horyzontu. A jeśli rozmowa jednak zmierzała ku punktowi z Lovegood związanego, na życzenie Ginny Lavender wolała nie interweniować.
Odpuściła mu więc.
- Uważaj na słowa – ostrzegła tylko Rona i zniknęła w dormitorium dziewcząt.
Kilka sekund upłynęło w ciszy o odcieniu uśmiechu Harry’ego. Od ucha do ucha.
- Mogłeś mnie ostrzec – syknął rudzielec. Duży łyk kremowego piwa zniknął w jego przełyku.
- Nie zdążyłbym – skłamał gładko Potter. Ron mógł nie zaczynać.
- Jasne.

Styczeń kwitł, jeśli to odpowiednie słowo, w najlepsze.
Zbliżał się mecz Gryffindor kontra Ravenclaw, który ta pierwsza drużyna miała duże szanse przegrać. Katie zdążyła złamać niejedną miotłę na głowach wszystkich swoich zawodników, McLaggen ćwiczył głos, by wszyscy mogli słyszeć jego błyskotliwe porady i idealne komendy, Ginny starała się dokonać niemożliwego, czyli stać się ścigającym idealnym w ciągu paru lotów, by zaimponować Harry’emu, Dean dla odmiany starał się zaimponować jej, jego dziewczynie, jako ścigający idealny, a Ron...
Ron najwyraźniej w ogóle nie zamierzał grać. Pewnie pożyczył od starszych braci jakieś pomocne lekarstwa, by sobie to umożliwić.
Kapitan Bell, i tak już na granicy załamania nerwowego, nie mogła nie zauważyć, że idealny szukający Potter troszkę zbyt często patrzy na trybuny, gdzie siedziała oglądająca każdy jego trening Hermiona. Złoty znicz przeleci mu koło nosa, a on nawet tego nie zauważy.
Idealnie, tak.
Zuchwałość, w takim samym stopniu jak brak wiary w siebie, jest zgubna. Ale i tak najgorsza jest miłość.
Nauka toczyła się po równi pochyłej. Zaklęcia niewerbalne były coraz trudniejsze, zarówno na Transfiguracji, jak i na Urokach Flitwicka. Snape wychodził z siebie, by pognębić trzy Domy w najbardziej okrutny możliwy sposób, Wander ciął rzeczywistość na kawałki centymetry od twarzy uczniów; wszyscy inni profesorowie czynili, co w swojej mocy, by młodzi ludzie znienawidzili proces zdobywania wiedzy i praktycznych umiejętności. Harry uznał, że gdyby miał jeszcze chodzić na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami...
Opieka. Trójka przyjaciół nie mogła ukrywać, że ich stosunki z Hagridem na szóstym roku ochłodziły się znacznie. Rubeus miał do nich nieskrywany żal z dwóch powodów. Nie tylko za zignorowanie jego przedmiotu, ale także za rzadsze nawiedzanie jego chaty. Hagrid obawiał się nawet, że tytuł Wybrańca uderzył Harry’emu do głowy – i według niego kontakty z półgigantem kalały jego życiorys.
Potter wzruszał na to ramionami. Cóż miał poradzić? On, Hermiona i Ron mieli własne życie, prawie już dorosłe i mniej czasu na zabawę. I nie jego problem, że jakieś czarne ptaki wyjadają Hagridowi dynie.

Wander siedział na wygodnym krześle w swoim gabinecie, czyli sali, w której odbywały się zajęcia z Obrony przed Czarną Magią. Nie paliła się żadna świeca. Rolę oświetlenia pełniły podłogowe runy, które lśniły na jasnoniebiesko. Cichy pomruk pierwotnej magii wypełniał pomieszczenie. W powietrzu wisiała sugestia wyładowań elektrostatycznych.
Mężczyzna trzymał nogi na wyczarowanym biurku. Bawiąc się różdżką, patrzył na sporządzone przez siebie notatki. Podsumowywał i planował.
Dumbledore nadal nie wracał z polowania na Horcruxy. Wyśmienicie, choć do przewidzenia. Czarny Pan podjął odpowiednie kroki, by jak najlepiej zabezpieczyć swoją rozczłonkowaną duszę. Siedem Horcruxów to zdecydowanie bardzo, bardzo dużo, a każdy z nich był chroniony potężną, czarną magią.
Swoją drogą, przedmioty te dowodziły bezpośrednio o chorobliwej wręcz ambicji Thomasa Riddle’a. Nikt nigdy nie podzielił duszy na więcej niż parę kawałków, toteż on musiał wszystkich przewyższyć.
Pobicie rekordu na wszelką cenę niekoniecznie jest godne pochwały. Stworzenie Horcruxów wymagało wielkiej mocy, ale to nie dlatego żaden czarnoksiężnik nie pomarzył nawet o dobiciu do magicznej liczby siedem. Czy pięć. Czy cztery.
Czarny Pan nie zdawał sobie sprawy, że utrzymanie fragmentu duszy w przedmiocie martwym wymaga sporej ilości magii, która pochodzi z jedynego dostępnego źródła. Stworzyciela Horcruxa. Gdyby Lord podzielił duszę tylko na dwa kawałki, być może nie musiałby bać się Dumbledore’a. Być może przerósłby swojego nauczyciela. Być może byłby teraz najpotężniejszym czarodziejem w historii.
Spekulacje. Wander nie lubił zastanawiać się, co by było gdyby. Czarny Pan zrobił już swoje. Dumbledore i Zakon Feniksa będą mieć ciężką przeprawę ze znalezieniem i zniszczeniem wszystkich sześciu Horcruxów. Jeden z nich, pierścień, był już w posiadaniu dyrektora i tylko czekał na anihilację. Jednakże pięć pozostałych wciąż się ukrywało.
Profesor nie był pewien, ile ich poszukiwania jeszcze potrwają. Wystarczyła mu pewność, że nie istnieje szansa, by czas ten wyniósł mniej niż kwartał.
Mentalnie podkreślił pierwszy punkt na liście. Szybko przeniósł się na jej koniec, gdyż osoby, których imiona i nazwiska widniały pośrodku, zmierzały w dobrym kierunku, meandry nie zakłócały ogólnego biegu rzeki. Cel zostanie osiągnięty.
Kolejne podkreślenia.
Zatem – czego teraz ma uczyć na lekcjach? Różdżkę, która służyła Wanderowi za ołówek, zbliżył do papieru. Wypisał kilka zaklęć, potem jeszcze kilka. Niektóre skreślił od razu, niektóre później.
Ciężka sprawa. Właściwie to mógłby zdać się na losowanie. Przy dyrektor McGonagall żadne ciekawsze czary nie uzyskają akceptacji.
Chyba, żeby...

Widownia dopisała. Wszystkie dostępne miejsca były zajęte. Przestrzeń wokół stadionu została gęsto wypełniona przez krzyki, gwizdy i śpiewy. Szmaragdowe i żółte chorągwie łopotały na wietrze.
Harry, Ron i Hermiona siedzieli na trybunach, zasypani drobnym śniegiem. Sądząc po ich twarzach, mecz nie był szczytem ich marzeń.
Ron reagował na sytuacje podbramkowe jak pies Pawłowa na dzwonek. Jego głowa spełniała rolę kryształowej kuli, w której przyszłość nie była skryta za mgłą. Widział w niej przejrzyście, że nie obroni żadnego strzału Hufflepuffu. Dlaczego jeszcze Katie go nie wywaliła?
Harry się martwił. Wiedział, że aktualny mecz nie ma wielkiego znaczenia. Jeśli Slytherin wygra, będzie miał na koncie dwa zwycięstwa. Jeśli Ravenclaw – również dwa zwycięstwa, jako że Dom o niebieskiej barwie pokonał Hufflepuff w listopadzie. Toteż wniosek był oczywisty. Gryffindor musi wygrać następny mecz, żeby mieć szansę na puchar.
Stan szkarłatnej drużyny nie rokował dobrze. Na szczęście, w drużynie Hufflepuffu brakowało wielkich gwiazd o niesamowitych umiejętnościach. Zatem Gryffindor ma szansę, jeśli się postara. Jeśli Ron przestanie histeryzować, jeśli McLaggen wbije sobie pałką rozum do głowy, i tak dalej.
Oglądanie zmagań Malfoya z Cho jakoś nie poprawiało mu humoru.
Hermiona się martwiła. Jej stan ducha jednak nie miał nic wspólnego z quidditchem, którego, jeśli miałaby być szczera, nie lubiła. To tak jak z piłką nożną – kilkudziesięciu spoconych facetów ugania się za czarno-białą piłką, kopie ją z całej siły, przewraca się co chwilę i fałszywie krzyczy wniebogłosy, przy okazji uczestnicząc w konkursie na Najbardziej Krzywe Nogi Universum. Gdzie sens, gdzie logika?
Przez pięć i pół roku widziała niemal wszystkie mecze. Cóż, skoro Harry był zawodnikiem, musiała mu kibicować. Chciała mu kibicować.
Nic konkretnie strasznego nie stało się w dzień pojedynku Slytherin kontra Ravenclaw. Hermiona swoim zwyczajem martwiła się na zapas. Musiała podładować swoje baterie emocjonalnej troski. Nie miała młodszego braciszka, którym musiałaby się zajmować, zatem obowiązek zamartwiania się kierowała na osoby przyjaciela i obecnie ukochanego. W końcu zawsze coś może się im stać...
Tym razem miała powody, by się martwić. Meczu właściwie nie widziała. Quidditch wydawał się jej w tym momencie kompletnie nieistotny. Kogo mogła obchodzić jakaś gra?
Harry’ego. No tak. Ona po prostu nie miała duszy sportowca. Wolała naukę od sportu, mózg od mięśni. No, ogólnie – bo jeśli chodzi o Harry’ego... Hm, Krum też był raczej...
Hermiona zarumieniła się nieco, przyłapując się na nielogiczności swoich preferencji. Ron przełknął ślinę i westchnął ciężko, spuszczając głowę. Pogrążył się w świecie depresji i rozpaczy, tak charakterystycznego dla rodziny Weasleyów.
Harry podrapał się po bliźnie. Draco, dzięki swojej Błyskawicy, zbliżał się niebezpiecznie do złotego znicza. Niech spadnie z miotły, runie na ziemię, na ten głupi łeb... Postać czarnowłosej Cho także go irytowała. Już nie widziano jej chodzącej po szkole we łzach. Od razu się jej poprawiło, wystarczyło jej zerwać z nim... Najwyraźniej jego osoba wybitnie jej nie odpowiadała... Głupia, pustogłowa...
Harry drgnął, czując ciepło na wskazującym palcu. Spojrzał. Krew? Co jest?
Wicedyrektor McGonnagal martwiła się ze swojego zwykłego miejsca obok komentatora. Albus z wielkim impetem rzucił się w wir misji Zakonu Feniksa. Pojawiał się w Hogwarcie od święta, zawsze wyczerpany i nigdy zadowolony. Zakon zniknął, błąkając się po bezdrożach Wielkiej Brytanii. Snape wyglądał i zachowywał się jak człowiek chory na nerwy, wiercił się niespokojnie, wiedząc, że historia toczy się bez niego. Nowy profesor Wander miał takie spojrzenie, że robiło się jej jednocześnie gorąco i całkiem zimno. Pęknięcia w murach zamku nie zamierzały przerwać swojej egzystencji same z siebie. Tiara Przydziału nie odzywała się do niej.
Najważniejsze – trwała wojna, dlaczego więc Voldemort siedział cicho jak mysz pod miotłą? Co planował? A może...
Już działał?
=================================================================
Przemka z góry przepraszam za rozmowę Harry'ego z Ronem o dziewczynach. Dla mnie dodanie nutek realizmu nie jest strasznym złem, toteż tutaj także nasze gusta troszkę się różnią :]

Ailith>>zrozumiałem aluzję, nastepna część powinna Ci się spodobać.
Ailith
Uau. Następna część. biggrin.gif
Bez zbędnych wstępów:
QUOTE
- Nie zdążyłbym – skłamał gładko Potter. Ron mógł nie zaczynać.

I takiego Harry'ego kocham. Po prostu świetne.
QUOTE
I nie jego problem, że jakieś czarne ptaki wyjadają Hagridowi dynie.

Hmmm... ten fragment mnie zaciekawił. Znów Harry wydaje się taki 'inny'... ale podoba mi się. Sprawia wrażenie bardziej samodzielnego.
I jeszcze to:
QUOTE
Harry drgnął, czując ciepło na wskazującym palcu. Spojrzał. Krew? Co jest?

Teraz mnie zaciekawiłeś (nie... to nie dobre słowo - zaciekawiłeś mnie wcześniej - teraz mnie praktycznie przylepiłeś do komputera biggrin.gif)
I co jeszcze? Czekam na następną część. Niecierpliwie.
Weny, czasu i chęci.
PrZeMeK Z.
Dobra część, naprawdę dobra. Nie przepraszaj, już się przyzwyczajam do twojego urealniania, zresztą akurat Ron mówiący o dupciach jakoś pasuje. smile.gif

Bardzo ciekawie rozwija się postać Wandera. Wreszcie zaczyna intrygować i dopiero teraz naprawdę mnie zastanawia.
Podobało mi się też ukazanie problemów, jakie ma Dumbledore z odnalezieniem i zniszczeniem horkruksów.
I wspaniały moment z ujawnieniem "straszliwej prawdy" o Hermionie i Krumie...

Ogólnie rzecz biorąc, poprzedni fragment był lepszy. Ale i ten mi się podobał, choć mniej. Trzymasz poziom.
Hito
ROZDZIAŁ 12

Caedes.
Krótka nazwa, z wdziękiem, liryczna. Lepsza nawet niż Sectumsempra.
Harry Potter uśmiecha się. Znalazł sobie nową, świetną zabawę. Podsunęło mu ją wspomnienie Jęczącej Marty.
Nazywa się ,,Traf w Mugola’’. Caedes w brzuch to pięć punktów, w głowę – dziesięć.
Harry ma dużo punktów. Dziesiątki. Setki.
Setki dziesiątek punktów.
Harry nie kreśli już wzorów. Nie musi, cudowne zaklęcie nie wymaga rysowania w powietrzu. Wystarczy wskazać i wymówić jedno słowo. Caedes.
I głowa mugola rozpada się na kawałki. Mózg również.
Harry jest przyzwyczajony do zapachu i widoku krwi. Ciemnoczerwone hektolitry barwią rozległe połacie ziemi, podłogi, ściany, wszystko.
To nic.
Władza. Uczucie dominacji. Strach parszywych mugoli, ich błaganie o życie, jakże rozczulające...
Satysfakcjonujące.
Harry pamięta. Jakaś matka zasłania ciałem swoje dziecko, które gapi się na martwego ojca. Matka płacze i patrzy na niego, Harry’ego, pana sytuacji, prosi...
Ma zielone oczy. Nieprzyjemne skojarzenie o bezwartościowej przeszłości.
Harry denerwuje się. Nie ma ochoty na zabawę. Jednym słowem rozszczepia oblicze matki na setki krwawych ochłapów mięsa.
Dziecko, całe w posoce, stoi nieruchomo. Jest w szoku. Ma strasznie zabawny wyraz twarzy.
Caedes.
Dziecko umiera bezgłośnie, ale w atrakcyjny sposób. Jest małe, zatem oprócz głowy także cała szyja zostaje poszatkowana. Jeszcze więcej krwi i ciała.
Harry’emu wydaje się przez chwilę, że słyszy szloch. Niemożliwe. Wszyscy nie żyją.
Harry patrzy na dekoracje sceny, w której brał czynny udział. Jest zadowolony.
Caedes. Twórca tego zaklęcia to geniusz.
Prostota dająca moc. Dająca potęgę.
Władzę nad życiem.
Euforię.

- Imponujące. Szalenie imponujące.
Voldemort otrząsnął się i ostatni raz rzucił okiem na myśloodsiewnię. Powierzchnia wspomnień Harry’ego, w postaci srebrzystego kłębowiska nici, odbijała sufit, swoją zawartość skrywając w głębi.
- Bardzo szybko potrafisz opanować nowe zaklęcia do perfekcji, chłopcze. Brawo. I jak zawsze pozostajesz niewidzialny dla otoczenia. Żadne wzmianki o twoich wyprawach nie trafiły do Proroka.
Potter tylko kiwnął głową. Nie komentował oczywistych faktów.
- Czas jednak skończyć z tą zabawą, Harry. Zabijanie mugoli to dla ciebie żadne wyzwanie. Następnym razem zaplanuję dla ciebie coś większego.
Oczy chłopaka błysnęły złowrogo.
- Ktoś z Zakonu? Ministerstwa?
- Ministerstwo na razie zostawimy w spokoju, dopóki nie ustalę, co począć ze Scrimgeourem. – Voldemort pochylił się do tyłu w swoim ruchomym fotelu. – Natomiast osłabiony Zakon... Dam ci znać, gdy wybiorę ostatecznie cel. Już niedługo. Możesz odejść.
- Dziękuję, Lordzie.
Harry wyszedł z gabinetu. Riddle zaczął bębnić bladymi palcami o stół, na którym leżała myśloodsiewnia, jakby się zastanawiał. Przestał, gdy poczuł obecność za plecami.
- I co, Bellatrix? Nadal masz jakieś wątpliwości?
- Nie, panie – odparła kobieta, która miała ich coraz więcej.
- Dobrze. Harry wspaniale się sprawuje. Dzięki niemu podbicie Hogwartu to tylko kwestia czasu. – Voldemort uśmiechnął się. – Dzięki niemu przewaga jest po naszej stronie.
- Tak, panie.
Lord zerknął na Bellatrix, która dość kiepsko robiła dobrą minę do złej gry. Domyślał się, jakie prawdziwe poglądy ma jego prawa ręka, a także wyczuwał jej zniechęcenie i uczucia.
Nie zamierzał jej za nie karać. Wręcz przeciwnie.
- Mamy trochę czasu, zanim Pettigrew wróci i uzupełni raport Kalisto na temat działalności Zakonu. Do tej pory pozostaje nam tylko kontrolować zadania reszty. Liczę na twoją pomoc, Bell. A teraz... idź pierwsza. Zaraz do ciebie przyjdę.
- Tak, panie.
Pani Lestrange opuściła gabinet o kolorze czerni. Jej zdrowe i połyskliwe włosy zwróciły uwagę Voldemorta.
Slughorn naprawdę był mistrzem w swoim fachu. Jego eliksiry nigdy nie zawodziły. Ciekawe, jakie cuda by stworzył, gdyby współpracował ze Snapem. Cóż, to pytanie pozostanie bez odpowiedzi. Choć, kto wie?
Voldemort uśmiechał się nadal.
Nagle przeszyły go zimne ostrza zwątpienia i strachu. Słowa Bellatrix pojawiły się w umyśle, szepcząc na granicy słyszalności.
Był zadowolony, ale nie dlatego, że Harry krył w sobie osobowość niezrównoważonego mordercy, czy dlatego, że wkrótce głowa Dumbledore’a zawiśnie nad jego kominkiem. Czarny Pan cieszył się, że jego ludzie pracują tak, jak trzeba, i że może im zaufać.
Cieszył się z powodu innych. Pierwszy raz w życiu.
Voldemort zacisnął pięści z całej siły. Poczuł trwogę.
Potter. On go zmieniał. Bellatrix go ostrzegała. Od chwili przemiany chłopaka on sam się zmieniał. Tamta pamiętna noc utworzyła pomiędzy nimi więź, silną i nierozerwalną, która zawsze działa. A skoro...
Skoro Harry zachowywał się jak najprawdziwszy śmierciożerca, on, Lord Voldemort, stawał się coraz bardziej podobny do dawnego Pottera. Jak dawno już nikogo nie zabił ani nie torturował? Siedział tylko i planował! Uśmiechał się coraz częściej, jak jakiś dobroduszny dziadek! Chwalił podwładnych za dobrze wykonane obowiązki!
Ale... nie.
Zimno zniknęło, zwątpienie rozwiało się niczym sen.
To bez sensu przecież. Był Czarnym Panem, najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszechczasów. Nikt nie mógłby na niego wpływać. Nikt! Harry Potter, Albus Dumbledore... Nikt. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Nikogo nie zamęczył na śmierć, gdyż to było zadanie śmerciożerców. Faza planów zawsze poprzedza fazę ataku. Norma.
Voldemort uspokoił się. Szept Bellatrix ucichł kompletnie. Nie istniały powody do zmartwienia. Panował nad sytuacją. Był Czarnym Panem, władcą absolutnym. Miał prawo czuć zadowolenie – wszystko szło zgodnie z planem. Jeszcze trochę cierpliwości, a wszyscy będą się go obawiać. Panicznie bać.
Wszyscy.
Riddle uśmiechnął się, choć zrobił to ostrożnie. Nie za szeroko, na swój sposób. Nie wiedział, co go naszło, pomysł złączenia duszy jego i Pottera był absurdalny. Mimo to... Jeszcze jeden powód, by po wszystkim pozbyć się chłopaka. Nie sposób odmówić mu przydatności, ale lepiej nie ryzykować.
Czarny Pan równa się Voldemort.
Nie może być inaczej.
I nie będzie.

Kalisto szukała Harry’ego. Dostała wyraźne instrukcje od Czarnego Pana.
Wykona je z najwyższą przyjemnością. Nie powinny pojawić się żadne problemy. Sama myślała o tym już dużo wcześniej.
Znalazła go na jednym z balkonów rezydencji. Na zewnątrz ciemność już otuliła świat. Dzień szybko się kończył o tej porze roku.
Chłopak stał odwrócony do niej plecami. Musiał słyszeć jej kroki, gdy zbliżała się nieoświetlonym korytarzem. Nie poruszył się jednak, wpatrując się w atramentowe niebo.
Kalisto nie wahała się ani nie rozważała, co dalej czynić. Podeszła do niego bez chwili zwłoki. Objęła do mocno w pasie, przyciskając piersi do jego pleców.
- Patrzysz w gwiazdy? – spytała, ustami niemal muskając jego ucho. – Nie wiedziałam, że jesteś romantykiem.
Harry spojrzał na nią przelotnie. Trudno byłoby nie zauważyć drwiny w jego oczach.
- Mów, Kalisto, z czym przyszłaś, bez owijania w bawełnę.
Mogła się spodziewać tak bezpośredniego podejścia od niego. Może to i lepiej; poczuła jednak dotyk rozczarowania, że nie uda się jej sprawdzić, czy jej techniki uwodzenia mężczyzn działają również na Wybrańca.
- Czarny Pan zlecił mi niezmiernie ważne zadanie. Jutro muszę opuścić nasz dom i nie wiem, kiedy wrócę. Chciałabym... – Kalisto urwała. Błyskawicznie użyła oklumencji.
Jego myśli przeciwko jego wspomnieniom. Nie ulegało wątpliwości, że Potter zmienił się całkowicie, razem ze swoją bystrością. Jeszcze rok temu za nic w świecie nie domyśliłby się na tym etapie, co zamierza mu zaproponować.
Wygląda na to, że jej intencje i uczucia także prawidłowo odczytał. Dobrze.
- Pragnę pożegnać się z tobą. Dzisiaj o północy w twoim pokoju. Co ty na to?
Harry skrzywił lekko głowę i przez moment lustrował dziewczynę spokojnym wzrokiem. Po co pyta? Doskonale wie, co odpowie.
- Będę czekał.

Harry spacerował. Lubił to robić, gdy księżyc był już w trakcie wędrówki po nocnym niebie. Do północy miał jeszcze czas.
Był pewny siebie, aczkolwiek nie zaprzeczał przed samym sobą, że z powodu jego poprzedniej, żałosnej i słabej osobowości brakowało mu doświadczenia. Mógłby się założyć, że jeśli chodzi o Kalisto – to wręcz przeciwnie.
I co z tego? Niech sobie nie myśli, że będzie stroną dominującą. Niech sobie nie myśli, że w jakiejkolwiek kwestii może traktować go z góry.
Harry Potter nikogo nie uznaje przed sobą. Nikogo. Lord był głupcem, wierząc mu. Dowodziło to ostatecznie, iż nie należy mu się tytuł Czarnego Pana. Thomas Riddle wypaczał go swoim istnieniem.
Już niedługo... Wszyscy wielcy tego świata upadną na kolana przed Wybrańcem, Jedynym, Władcą. Już niedługo...
Harry był w świetnym humorze. Nic nie mogło przeszkodzić realizacji jego planów, a dzisiejszej nocy w końcu zaspokoi swoje pożądanie, jakie wyzwalała w nim Kalisto. Czekał już zbyt długo. Ona od początku ich znajomości tego chciała. Sam nie wiedział, co go powstrzymywało do tej pory.
Dumając nad aparycją nagiej panny Lestrange, wpadł na pomysł. Nadzwyczajny pomysł. Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej? Zawsze go to ciekawiło. Potem... tak. O tak, Hermiono, moja droga, to cię nie ominie.
Harry rozszerzył wargi w drapieżnym uśmiechu. Wszystko, czego pragnie, zostanie spełnione.
Na tym polega życie.
Nie mając konkretnego celu przechadzki, chłopak losowo wybierał korytarze, które tworzyły jej trasę. Zorientował się, że zdążył zagłębić się w rejon osobistych komnat Lorda. Rezydencja zdawała się być opuszczona. Ani jednego żywego ducha.
Nagle Harry usłyszał miarowe stukanie. Zatrzymał się na skrzyżowaniu długich korytarzy. Spojrzał w kierunku, z którego dochodziły odgłosy powolnych kroków.
Bellatrix szła przed siebie z głową odrobinę pochyloną w dół, dlatego nie zauważyła stojącej przed nią postaci. Nie wyglądała na wielce zadowoloną.
Harry wiedział, że może zejść jej z drogi, kontynuując swój spacer po posiadłości Lorda. Teoretycznie nie miał powodu, by z nią rozmawiać, zadawać pytania, cokolwiek.
Ale niby dlaczego miałby pozbawiać się dobrej zabawy? Jeśli się nie myli i zdoła uderzyć kobietę w odpowiednio czułe miejsca, uda mu się ją pogrążyć. Noc zapowiadała się coraz lepiej. Odwrócił się do niej twarzą.
- Lestrange!
Zawołana uniosła głowę. Gdy tylko zauważyła Pottera, jej oblicze wykrzywiła złość i nienawiść.
- Zejdź mi z drogi – wycedziła lodowato przez zęby.
- Skąd ta skwaszona mina? Ten gniew? Czyżby Czarnemu Panu nie spodobała się jakość usług, które oferujesz, mmm, Fellatrix?
Bellatrix zatrzymała się w pół kroku. Jej palce złożyły się w pięści. Nie zdążyła odpowiedzieć.
- A może tobie nie odpowiada rola osobistej dziwki Czarnego Pana? Przecież zawsze zapewniałaś go o pełnym oddaniu. Rodolphus z pewnością...
- Zamknij się, Potter!
Jeszcze. Harry przez całą rozmowę uśmiechał się szyderczo. Jego twarz nie mogłaby wyrażać jeszcze większej drwiny.
- Czyżbyś nie była chętna? Jak to w ogóle wygląda? Lord wiąże cię i bierze od tyłu, czy sama klękasz przed...
Wystarczyło. Bellatrix z furią wyszarpnęła różdżkę zza czarnej szarfy, którą była obwiązana w pasie, i...
Nikt przed nią nie stał. Skrzyżowanie było puste, zajmowane tylko przez księżycową poświatę.
Kobieta zacisnęła zęby. Mając przeczucie, chciała się obrócić na pięcie.
Nie zdołała. Poczuła uderzenie w kręgosłup tak mocne i tak bolesne, że nie potrafiła choćby jęknąć, nie mówiąc o krzyku. Opadła ciężko na kolana, każdą komórką ciała doznając uczucia ognistego gorąca. I paraliżu.
Uderzyła twarzą o zimną, kamienistą podłogę. Nie mogła się poruszyć, nie mogła wrzasnąć, mimo iż targający jej wnętrzności ból nie mijał.
Harry skrzywił się i wydął z obrzydzeniem wargi. Podszedł do leżącej Bellatrix. Lewą nogą nadepnął na jej plecy, z całej siły.
- Coś ci powiem, żałosna ladacznico – rzekł tonem czystej groźby. – Zastanawiałem się, gdzie iść. Już to wiem. Przejdę się do Lorda i opowiem mu, jak złamałaś jego polecenie. Jak zaatakowałaś mnie pierwsza, chcąc zabić. Wydaje mi się, że uda mi się go przekonać, by dał ci nauczkę. Odpowiednią, taką, którą zapamiętasz do końca swojego godnego pożałowania życia. Z chęcią popatrzę na mistrza Cruciatusa w działaniu, wiesz? Z chęcią popatrzę, jak wijesz się u naszych stóp, błagając o wybaczenie.
Harry zmrużył oczy, uświadamiając sobie, że jest umówiony i ta przyjemność go ominie. Kopnął nieruchomą kobietę tak, że obróciła się na bok. Splunął na jej zakrwawione oblicze.
Odszedł, nie oglądając się za siebie. Musiał, gdyż zaczynało go korcić, by rzucić w jej stronę Caedes. Uzależniał się, psiakrew.
Nie wiedział, że pięć minut później Bellatrix nadal leżała w korytarzu, dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Cierpienie osłabło minimalnie, paraliż również ustąpił w stopniu pozwalającym na mruganie powiekami, nic więcej.
Nie wiedział, że dziesięć minut później Kalisto, ubrana w czarną, mocno wydekoltowaną suknię, w pełnym makijażu, natknęła się na swoją matkę.
Dziewczyna zatrzymała się, wpatrując się w powaloną postać.
- Widzę, że w końcu zdenerwowałaś Harry’ego.
Bellatrix, gdyby tylko mogła, odwróciła by głowę. Ten głos...
Kalisto podeszła i uklęknęła przy matce tak, by obydwie patrzyły sobie w oczy.
- Wspaniale. Od razu widać, że jesteś z szacownego rodu Blacków, mamo. – Ostatnie słowo zostało wypowiedziane w sposób jednoznacznie sugerujący brak jakiegokolwiek uczucia. Przynajmniej tego ciepłego. – Wyglądasz jak zużyta szmata do podłogi. Brawo. Co? Mam ci pomóc? – Kalisto roześmiała się gorzko i okrutnie. – Obawiam się, że nie mam na to czasu. Chcesz wiedzieć dlaczego? Zamierzam zaraz wtajemniczyć naszego Wybrańca w prawdziwe uroki życia. Będziemy pieprzyć się aż do utraty tchu. Co ty na to? – Głos młodej Lestrange brzmiał coraz ostrzej w miarę przedłużania się jednostronnej konwersacji. – Nie martw się, zaraz przyjdzie tu Czarny Pan i jeszcze raz zabawi się z tobą, trochę inaczej tym razem. Szkoda, że mnie przy tym nie będzie.
Kalisto wstała, spoglądając na Bellatrix z pogardą. Była wściekła.
Matka. Nienawidziła jej, za to, przez co musiała przejść jako dziecko i nastolatka, za to, do czego była wtedy zmuszona. Matka wolała dać się zamknąć w Azkabanie, z pieśnią chwalącą Voldemorta na ustach, zamiast próbować wybłagać wolność, by móc wychowywać malutką córeczkę. Wolała oddać Kalisto siostrze, która traktowała ją jak piąte koło u wozu. Wolała bronić się przed dementorami oddaniem Czarnemu Panu, niż wspomnieniem swojego jedynego dziecka, do którego chciałaby wrócić.
Wolała Voldemorta od niej.
Kalisto nie miała przy sobie różdżki, toteż postanowiła się wyładować w inny, narzucający się sposób. Kopnęła matkę z całej siły, przypadkowo trafiając w to samo miejsce, co wcześniej Harry. Ledwo co powstrzymała się przed całą serią uderzeń.
- Bądź przeklęta... mamo.
Odeszła, nie oglądając się za siebie.
Bellatrix nie wstała, gdy ból, ten wywołany przez cios Harry’ego, ustał całkowicie. Nie miała siły wstać nawet wtedy, gdy w korytarzu rozległ się dźwięk zbliżającego się Lorda, z pewnością niezadowolonego, zamierzającego dotrzymać obietnicy o karze.
Nigdy nie czuła się tak poniżona, tak niepotrzebna, tak przygnębiona.
Harry i Kalisto mieli rację. Obecnie żyła tylko po to, by spełniać rolę seksualnej zabawki Czarnego Pana. Do niczego więcej nie była potrzebna. Jej rady czy ostrzeżenia nie miały żadnej wartości.
Była nikim. I nic na nią nie czekało. W najbliższej przyszłości Cruciatusy w dowolnej ilości; w końcu nie zostawiają one zewnętrznych oznak cierpienia, jakie wywołują. A skoro jej wygląd nie ulegnie zmianie, wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Gdyby jej różdżka nie leżała poza zasięgiem ręki, skończyłaby ze sobą.
Bellatrix poczuła potężne szarpnięcie za włosy. Czarny Pan kazał jej wstać.
Pojedyncza łza smutku spłynęła po policzku kobiety.
Pierwsza od wielu, wielu lat.
I nie ostatnia.

Harry zanurza się w morze rozkoszy.
Poruszające się w górę i w dół biodra Kalisto są jego źródłem. Przyjemność rozchodzi się falami.
Harry patrzy na kołyszące się piersi dziewczyny, dotyka je, ściska.
Patrzy na jej spocone i zarumienione ciało, na zmrużone z ekstazy oczy, na błyszczące, czarne włosy.
Słucha jej pomrukiwań, jęków i westchnień.
Wyciąga ręce i dotyka jej talii. Kalisto rozumie, pochyla się do przodu i całuje Harry’ego.
Mocno, namiętnie. Z pasją.
Jego dłonie przesuwają się po jej ramionach, plecach; docierają do pośladków, pomagają im unosić się i opadać.
Jeszcze trochę...
Harry uśmiecha się pożądliwie. Łapie Kalisto mocno i przewraca na plecy.
Teraz to on jest górą. Teraz to on ustala rytm.
Kalisto nie protestuje. Zgina nogi w kolanach, rozszerza je, wygodnie sadowi głowę na poduszce. Rękami zachęca Harry’ego do zbliżenia się. Całym ciałem.
Już po chwili oboje podejmują wędrówkę na szczyt.
Harry całuje Kalisto w szyję, skronie, wargi. Ssie jej płatki uszne. Dziewczyna oddycha głośno i ciężko, szepcze.
Prosi o więcej. Szybciej.
Aż do końca.
PrZeMeK Z.
Mocne. Bardzo mocne.
Pierwszy "mroczny" fragment, który naprawdę mi się podobał.

O ile początek budził we mnie głównie niemiłe zdziwienie zachowaniem Harry' ego i swego rodzaju obrzydzenie, o tyle później było przerażająco. Jeszcze nigdy nie udało ci się wykreować tak gęstej, dusznej, mrocznej atmosfery. Jestem pełen podziwu. To aż ściska za gardło.

I ponownie nie zawiodłeś, jeśli chodzi o... nazwijmy to... gry językowe. Zapewne zdajesz sobie sprawę, co mam przede wszystkim na myśli. Fellatrix. Nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił. To było niesamowite.

A sytuacja Bellatriks... Budzi już tylko żal i współczucie. Bardzo dobrze napisane.

No i nareszcie pojawił się pierwszy wyraźniejszy "przebłysk" wiedzy na temat Pottera - potwora. Bardzo intrygujący pomysł, gratuluję. Tyle, że... Opisałeś go trochę zbyt jawnie, jeśli wiesz, co mam na myśli. Moim zdaniem lepiej by było, gdybyś dał to do zrozumienia czytelnikom w bardziej zawoalowany sposób. Może samymi obserwacjami Voldemorta, bez wniosków?

No i bardzo ładna scena erotyczna. Podobała mi się.

Hito
QUOTE
O ile początek budził we mnie głównie niemiłe zdziwienie zachowaniem Harry' ego i swego rodzaju obrzydzenie

Prawidłowa reakcja. Zachowanie Harry'ego powinno wywoływać obrzydzenie, nieprawdaż?
QUOTE
Fellatrix. Nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił. To było niesamowite.

Cóż, staram się być człowiekiem prawdomównym, zatem od razu zaznaczam, że niestety ja też nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił. Nie jestem tak kreatywny, jak bym chciał.
Z, powiedzmy, oczytaniem jest lepiej. Fellatrix to imię prostytutki ze starożytnych Pompej, która specjalizowała się w pewnej określonej czynności. Imię zapamiętałem, bo brzmi ciekawie, a i od razu wiedziałem, gdzie mogę go użyć.

Co do kwestii Pottera-potwora. Voldemort wycofał się ze swoich wniosków, ale rozumiem, że to niczego tu nie zmienia. Faktycznie może to wyglądać na przedwczesne zdradzenie tajemnicy, ale istnieją ku temu powody. Niekoniecznie słuszne - ale istnieją smile.gif
QUOTE
No i bardzo ładna scena erotyczna. Podobała mi się.

Heh, pisanie scen erotycznych to bardzo fajna sprawa, choć trudna, jeśli chce się to robić dobrze i ze smakiem. W każdym razie cieszę się, że mi to wychodzi :]
PrZeMeK Z.
QUOTE
Prawidłowa reakcja. Zachowanie Harry'ego powinno wywoływać obrzydzenie, nieprawdaż?

Oczywiście, że tak. To właśnie miałem na myśli, tylko tak niezgrabnie mi się napisało, jakbym narzekał na ten fragment. Więc wyjaśniam: podobał mi się.

QUOTE
Pompej

Powinno być "Pompei".
To, że określenia Fellatrix nie wymyśliłeś sam, wcale nie umniejsza mojego zachwytu nad tym, że go użyłeś. Jak mawiał Vysogota z Corvo, "Wiesz, co dają studia wyższe? Umiejętność korzystania ze źródeł". smile.gif

I cieszę się, że panujesz nad własnym tekstem, a w szczególności nad Potterem - potworem i jego sekretem. Trzymam kciuki.
Ailith
No. Właśnie.
Piękne. Hmmm... chyba jak dotąd najlepszy odcinek.
To wszystko coraz bardziej mnie ciekawi... zachowanie Harry'ego w stosunku do Rona, Hermiony, a także do Lorda, Kalisto...
Fellatrix - to było dobre.
Zachowanie Harry'ego strasznie mi się podoba. Ma się wrażenie, jakby Harry dostał nagle rozdwojenia jaźni... był jedną, dobrą osobą przebywając w Hogwarcie... i inną, tą złą u Czarnego Pana...
Odcinek mocny. Boski.
Scena erotyczna świetnie opisana... także scenka z Bellą nie pozostawia wiele do życzenia... praktycznie to nic. biggrin.gif
Hmmm... i co się będę rozpisywać? Praktycznie w tym odcinku nie rzuciły mi się w oczy żadne błędy.
Cudo.
Rosssa
Jej. W niektórych momentach naprawdę mroczne i przerażające. Zachowanie Harry'ego coraz bardziej przesiąka złem. Ale mi to nie przeszkadza wink2.gif Wręcz podoba mi się smile.gif Harry jako brutalna bestia biggrin.gif Scena erotyczna jak dla mnie boska :] Tyle. Nic dodać, nic ująć. Znakomity part :] nutella.gif dla Ciebie smile.gif
Hito
Heh, i jak ja mam się dziwić, że kobiety lubią Dracona, skoro zły Harry właśnie płci pięknej strasznie się podoba? Doprawdy, żeby zdobyć powodzenie, muszę zacząć zachowywać się jak brutalny cynik-złośliwiec :]

Dzięki za pochwały wszystkim, niedługo uwierzę, że Rowling przy mnie to pisarka trzeciego rzędu smile.gif

Przemek>>ach. Faktycznie, myślałem, że fragment Ci nie podszedł. Teraz wszystko jasne.
QUOTE
Powinno być "Pompei".

Wychodzi na jaw moje ,,oczytanie" sad.gif
QUOTE
To, że określenia Fellatrix nie wymyśliłeś sam, wcale nie umniejsza mojego zachwytu nad tym, że go użyłeś. Jak mawiał Vysogota z Corvo, "Wiesz, co dają studia wyższe? Umiejętność korzystania ze źródeł".

Hej, lubię tego Vysogota. Mądrze prawi.
Przyznaję, że termin Fellatrix idealnie pasował mi do tej sytuacji. Dlatego po przeczytaniu artykułu o Pompejach zmieniłem troszeczkę kwestię Harry'ego, by wyglądała ciekawej.
QUOTE
I cieszę się, że panujesz nad własnym tekstem, a w szczególności nad Potterem - potworem i jego sekretem. Trzymam kciuki.

Tu milczę, co by nie spoilerować. Jednak to panowanie nie jest takie mocne, jakbym chciał. Ale tę sprawę poruszę w ostatnim parcie, jak już wspomniałem wcześniej.
Tomak
Woow jestem pod wrażeniem twojego ficka. Ten mroczny Harry jest bombowy. Ciekawi mnie (pewnie tak jak wszystkich) jak nastąpiła taka zmiana.
Tara***
No nie. Pod wrażeniem jestem. Part najlepszy ze wszystkich. Bardzo dobrze oddane uczucia, podobały mi się wspomnienia Kalisto o matce. Popieram przedmówców.
Wstyd powiedzieć, ale gdy przeczytałam jak Harry nazywa Belle Fellatrix, to nie miałam pojęcia o co chodzi. I to jest prawdziwe oczytanie. Bardzo dobrze wyszla ci scena erotyczna. Oby więcej takich części.

QUOTE
Doprawdy, żeby zdobyć powodzenie, muszę zacząć zachowywać się jak brutalny cynik-złośliwiec :]

Na to by wyglądało. :-)
Hito
ROZDZIAŁ 13

Percy Weasley patrzył na swoje odbicie w lustrze. Przyłożył dłoń do policzka i bezmyślnie go potarł.
Miał mieszane uczucia. Przywitanie z Penelopą poszło fatalnie – niemal okręcił się wokół własnej osi. Najwyraźniej nie spodobał jej się upominek.
Czyżby już nawet mama z niego kpiła, źle podpowiadając mu w sprawie przepraszającego prezentu? Nie wystarczało, że cała reszta rodziny, w najlepszym przypadku, patrzyła na niego wilkiem?
Boże Narodzenie w Norze przebiegło dokładnie tak, jak tego oczekiwał. Matka zalała mu łzami radości ministerialny płaszcz. Ojciec podał mu rękę, choć jego oczy dobitnie głosiły, że czeka ich nieprzyjemna rozmowa na temat naczelnych wartości w życiu człowieka.
Ginny, Ron i bliźniacy... Ich żarty, zapewne wynikające z dobrych intencji, o mało nie posłały go za zasłonę. Ron nawet napluł mu na odznakę. Zawsze był niedojrzały emocjonalnie, niestety.
Natomiast zaskoczył go Bill, a raczej kobieta, która nieustannie kręciła się przy nim. Wiedział od matki, że najstarszy z braci zamierza poślubić Francuzkę Fleur Delacour. Znał ją z Turnieju Trójmagicznego. Radziła sobie wtedy najgorzej, jednak urodą deklasowała wszystkie dziewczyny z widowni. Penelopę, być może, również. Wiedział także, że właściwie nikt z rodziny nie akceptował tego małżeństwa.
Bill i Fleur zdawali się tym nie przejmować. Percy widział, że są ze sobą szczęśliwi.
A skoro tak... No i może doczeka się śliczniutkiej bratanicy.
Bill spędził w Norze tylko jeden dzień, dwudziesty piąty grudnia. Na dłuższy pobyt nie zezwolił mu Dumbledore, który ponoć potrzebował jego pomocy w niezwykle ważnym zadaniu. Molly wiedziała mniej więcej, w czym bierze udział jej najstarszy syn, toteż nie chciała go za żadne skarby świata wypuścić z domu. Fleur podobnie. Martwiła się o niego, tak naprawdę, nie tylko o to, że może wrócić okaleczony i oszpecony.
Ministerstwo wiedziało, że Dumbledore działa, ale nie wiedziało dokładnie, jak i gdzie. Scrimgeour nie był z tego powodu w siódmym niebie. Nie miał jednak kontaktu ani z nim, ani z nikim z Zakonu, o którym zresztą niewiele wiedział. Całe szczęście, że nie miał pojęcia o członkostwie Billa, uznał Percy przed Świętami, gdyż niewątpliwie kazałby mu wypytać brata o szczegóły misji Dumbledore’a, a na to miał specjalnej ochoty.
Tak. Zawsze może być gorzej. Siedzę teraz w Ministerstwie, a mój brat najprawdopodobniej ryzykuje życie podczas wyprawy uderzającej w Sam-Wiem-Kogo.
Percy odszedł od lustra. Dzisiaj Walentynki. Miał wolne – cudem wybłagane, w końcu dopiero piątek. W Londynie, przy pałacu Westminster, będzie na niego czekała Penelopa Clearwater.
Chociaż ich spotkanie po latach zaczęło się tragicznie, ostateczny efekt okazał się całkiem satysfakcjonujący. Musiały pomóc rady, które dostał od Fleur, kobiety mającej doświadczenie w relacjach damsko-męskich. Percy nie był pewny, co decydująco wpłynęło na jego dawną dziewczynę, by nie odrzucała jego propozycji.
Może fakt, iż nie zamierzała do niego wracać, zadowalając się pojedynczą rozmową? Percy dowiedział się od współpracowników Penelopy, że co kilka tygodni, w niedzielę, spotyka się z czarnowłosym mężczyzną, starszym od niej o co najmniej kilka lat. Ponoć w sprawach służbowych.
Co tam. Nie czas dumać nad niepotrzebnymi kwestiami. Ma robotę – dokładnie zaplanować harmonogram dzisiejszego dnia. A potem zdecydować, czy dalej starać się o względy Penelopy, czy też nie.
W każdym razie, Walentynki zapowiadały się lepiej, niż Boże Narodzenie.

Walentynki będą dobre. Draco czuł to w kościach.
Udało się. Co prawda, nie było wcale łatwo. Wcześniej wydawało mu się, że nawet nie warto zastanawiać się, jak rozegrać rozmowę z Pansy. Przecież to nic trudnego, podejście nonszalanckie, krótka, bezpośrednia propozycja, zgoda Parkinson i trzecia baza zaliczona.
Tak się denerwował, zaraz przed wyjawieniem swoich zamiarów, że prawie stchórzył.
Prawie. Nie bez kozery nazywał się Draco Malfoy. Miałby bać się tej dziewczyny? Coś miałoby pójść nie tak? Brednie. Bzdura. Musiało się udać.
Było dobrze. Potter nie wchodził mu w drogę, pewnie dzięki Granger.
Z drugiej strony... Slytherin przegrał z Ravenclawem. Ta przeklęta Cho wygrała z nim. Minimalnie. Prawie już miał znicz, złote skrzydełka już muskały jego palce... Durna kulka nagle zmieniła tor lotu. Wtedy okazało się, że treningi nie poszły na marne – Chang zareagowała błyskawicznie. Prędzej niż on. Najszybsza miotła nie pomogła. Ravenclaw zwyciężył różnicą stu punktów.
Profesor Obrony przed Czarną Magią, Wander, także należał do tej gorszej strony życia młodego Malfoya. Nie dość, że nie nagradzał Ślizgonów za wybitne osiągnięcia, to jeszcze uwziął się na niego. Komentarze nauczyciela czasem doprowadzały go do szewskiej pasji. Nie raz i nie dwa miał ogromną ochotę wypróbować Cruciatusa w działaniu. Dlaczego akurat on? Każdy widział, że przy nim Crabbe i Goyle posiadali umiejętności oraz wiedzę pięcioletniego dziecka. Oni także obrywali sarkazmem po łepetynach, ale malutkim – relatywnie.
Jasny szlag. Gdyby chociaż mógł postraszyć tego profesora od siedmiu boleści ojcem. Obecna sytuacja nadal przedstawiała się paskudnie.
Poza tym, Draco martwił się w głębi duszy. Jeżeli Pokój Życzeń będzie zajęty, nastąpią komplikacje. Gdzie niby w tym przeklętym zamku mieliby znaleźć odosobnione, komfortowe miejsce? Wszędzie zimne mury, wystrój iście średniowieczny... Na domiar złego Snape lubił ostatnio patrolować Hogwart, miało to, jak głosiły plotki, związek z absencją dyrektora. A Snape miał nosa, mógłby nakryć jego i Pansy.
Ale przecież nazywa się Draco Malfoy. Jemu sprzyja szczęście. Będzie dobrze. Parkinson padnie u stóp prawdziwego mężczyzny.

Remus Lupin wpatrywał się w ogień. Płomienie tańczyły, migocząc i trzeszcząc.
Dzisiaj Walentynki.
Merlinie, jak on dawno nie obchodził tego święta. Prawie o nim zapomniał.
Słońce dopiero wschodziło. Remus grzał się przy ognisku, pogrążony w myślach.
Stało się to, czego cały czas się obawiali. Pierwsza ofiara. Kingsley Shacklebolt nie żył.
Udało im się, wyciągając Mundungusa z Azkabanu, posiąść prawdziwy medalionik. Z zewnątrz wyglądał na nieuszkodzony, co wywołało litanię przeciwko tajemniczemu R.A.B.owi. Ukradł Horcruxa, podmienił go na fałszywkę, a rzeczywistego nie zniszczył. Niedźwiedzia przysługa, doprawdy.
Dumbledore starał się zniszczyć medalion. Bez skutku. Orzekł, że trzeba go otworzyć. Próbowali – bez skutku. Nawet Albus nie wiedział, jak tego dokonać. Mówił, że prawdopodobnie ma trop, ale postara się wymyślić coś lepszego.
Każdy członek Zakonu chciał pomóc. Wspólnie i osobno debatowali, rzucali przeróżne zaklęcia. Nic. Dwa tygodnie temu, Kingsley wziął Horcruxa i odszedł od obozowiska, mówiąc, że czegoś spróbuje. Nikt mu nie towarzyszył, gdyż wszyscy albo spali, albo byli zbyt zmęczeni, by się wysilać.
A potem znaleźli go martwego.
Lupin pamiętał widok ciała Kingsleya. Twarz zastygła w niezrozumiałym wyrazie. Brak lewej dłoni.
Brak połowy klatki piersiowej.
Pamiętał krzyk Tonks, gdy zobaczyła nieżywego aurora, leżącego w kałuży krwi.
Zjawił się Albus. Działa bez chwili wahania. Kazał jemu, Tonks i reszcie pochować Kingsleya, a sam zabrał Horcruxa i oddalił się, by go zniszczyć.
Remus zdążył zauważyć, że medalionik został otworzony. W środku znajdowała się mała karteczka; ją także zabrał Dumbledore.
Wszyscy byli w szoku. Co się stało? Czy to Horcrux? Czy jakiś martwy przedmiot byłby w stanie zabić tak brutalnie i tak bezproblemowo doświadczonego, utalentowanego Shacklebolta? Medalion skrywał kawałek duszy Czarnego Pana, to prawda, ale...
Godzinę później Albus wrócił do obozowiska. Zlikwidował część Voldemorta. Przez tydzień nie mógł podnieść się z łóżka. Nikt z Zakonu nie był wtedy w nastroju, by przypomnieć, że zostały jeszcze cztery Horcruxy.
A potem... Potem, w trakcie kuracji Dumbledore’a, stało się coś, co do tej pory wprawiało Remusa w głęboko zadumę. Któregoś dnia, późnym wieczorem, do jego namiotu weszła Tonks.
Miała zdecydowanie w oczach. Zamierzała załatwić coś, co nie dawało jej spokoju od chwili śmierci Kingsleya. Była lekko podenerwowana. Zaczęli rozmawiać na temat sytuacji, w której się znajdowali.
Na początku.
Nimfadora w końcu nie wytrzymała i wyjawiła Lupinowi, co obciąża jej serce. Kompletnie zaskoczony, chciał zaprotestować, rzucając swoją wyćwiczoną do bólu formułkę, ale Tonks nie pozwoliła mu na to. Była szybsza i, najwyraźniej, miała dość subtelnych aluzji. Dość czekania.
Nie przyszła do niego tylko rozmawiać.
Remus obserwował płomienie potrząsane przez wiatr. Kto by pomyślał. Kobieta młodsza od niego o dobrych kilkanaście lat kochała go? Nie przeszkadzało jej, jak wygląda? Nie obchodziło jej, że jest biedny? Przecież był wilkołakiem!
A może... to on sam sobie wmawiał, że nie nadaje się do życia towarzyskiego, tak długo, że sam w to uwierzył? Czy przypadkiem rzeczywistość nie wyglądała tak, że przygniotły do kompleksy, które dla innych były bezzasadne, a on uciekał od ludzi, ponieważ kontakty z nimi sprawiały, że nienawidził swojej sytuacji? Całkowicie niepotrzebnie?
Jak miał odpowiedzieć na uczucia Tonks? Myślał o niej naprawdę często, marzył kiedyś, by...
Remus westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Gdyby James i Syriusz żyli... Poradziliby mu, co powinien zrobić. Z nimi mógłby o tym porozmawiać, ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Ale już na to za późno. Oprócz niego jedynym Huncwotem pozostałym przy życiu był Peter, Glizdogon-zdrajca. Jakaż wielka pomyłka.
Gdyby Harry wtedy ich nie powstrzymał, Kingsley by żył. Wielu ludzi także. Lord Voldemort nadal musiałby się ukrywać w swojej wynaturzonej formie. Druga wojna nie rozpoczęłaby się.
Syriusz by żył!
Lupin wstał gwałtownie i z całej siły kopnął płonące polana. Musiał się uspokoić, był o krok od zrzucenia całej winy oraz odpowiedzialności na Harry’ego, którego jedyną winą było to, że okazał serce, serce takie, jakie miała Lily.
Mimo to... Remus wiedział, że jeśli kiedykolwiek spotka Pettigrewa, wynikiem tego będzie zmniejszenie liczebności żyjących Huncwotów o jedną jednostkę. Zasługiwał na śmierć. Teraz, po tym wszystkim, z pewnością zasługiwał.
Mężczyzna odetchnął głęboko. Sądząc po pozycji słońca, spędził sporo czasu na rozmyślaniach. Musiał działać, podejmować decyzje, a nie dumać. Zaraz wstanie Tonks, mając świadomość, że dzisiaj są Walentynki, i nie puści mu płazem omijania tematu, co jakiś cudem udało mu się przez kilka ostatnich dni.
Albo tak, albo nie. To proste, czyż nie? Kobieta, w dodatku tak wspaniała, jak Tonks, kochała go, pomimo wszystkiego. Nad czym się tu zastanawiać? Horcruxy czekają, kto mógł przewidzieć, czy wyjdą z tej wyprawy bez szwanku?
Znowu miał czekać? Nie, dość tego, Remusie Lupin, dość tej zabawy.
Dziś Walentynki. Dzień radosnego przełomu.

Dziś Walentynki. Dzień rzucania obelg i przekleństw.
Ginny Weasley kierowała je również pod swoim adresem. Zachowywała się jak, nie przymierzając, nastolatka zakochana w idolu mas.
Wiedziała dobrze, że Harry jej nie kocha, i nigdy nie kochał. Widziała dobrze, że jego oczy kierują się z uwielbieniem tylko na Hermionę, z wzajemnością zresztą. Tworzyli bardzo zgrany i udany związek. Szczęśliwy, jak głosiła opinia szkolna.
Zatem ona powinna dać sobie spokój. Zastosować się do rady Hermiony, która chyba jednak nie była czystym oszustwem i hipokryzją, a przyjacielską wskazówką od serca. Zapomnieć o Harrym jako potencjalnym chłopaku, przykleić mu na stałe etykietkę ,,kumpel starszego brata’’, co z pewnością przyniesie mu ulgę.
Tak, ale ona spędzi Walentynki z Deanem, który uważał, że trzeba jej pomagać przy wchodzeniu do pokoju wspólnego. Prawdopodobnie chciał być szarmancki, pokazać jej, że o nią dba. Może nawet miał wobec niej poważne zamiary, a nie typowo nastoletnie.
To wszystko było takie beznadziejne.
Ginny szturchnęła palcem czarnego ptaka, który razem z nią przebywał na szczycie wieży astronomicznej. Słońce już wzeszło, dzień zaraz rozpocznie się na poważnie. I co dalej z nim zrobić?
Ptak spojrzał na nią jakby z dezaprobatą lub lekceważeniem. Machnął skrzydłami i odleciał, zostawiając dziewczynę samą.
Ginny patrzyła na niego, aż zniknął blisko chatki Hagrida. Mroźne powietrze stało nieruchomo, zamrażając każdy dźwięk. Na szczycie wieży było zimno i cicho.
Panna Weasley zadrżała. Dziwnie się poczuła. Miała nadzieję, że to nie prognoza jej przyszłości.
Nagle poczuła, że czyjeś ręce obejmują ją od tyłu. Nie odwróciła się od razu; doskonale zdawała sobie sprawę, kto otula ją płaszczem.
Dzisiaj Walentynki. Ciekawe, jaki będą miały przebieg.
Tomak
Hmm co powiedzieć ? Jak dla mnie ten rozdział był nudny. Ja lubie akcje a nie jakieś tam rozmyślania tongue.gif ale cóż nie tylko mnie to oceniać. Fick jest pisany dla wszystkich. Czekam na następne części może w nich będzie się coś działo biggrin.gif
Pozdrawiam
PrZeMeK Z.
Obj. 3,15n

Przynajmniej do połowy. Do pojawienia się Lupina.
Później jest już znacznie lepiej. Oczywiście, akcji brak, ale wszak i budowanie nastroju jest istotne. Bardzo ciekawie prowadzisz wątek Zakonu, który gdzieś tam w tle, poza oficjalnym "nurtem życia publicznego" toczy decydującą walkę o przyszłość świata czarodziejów. Po prostu kwintesencja Zakonu. Żadnych walnych bitew, żadnych wielkich słów, a przecież od nich zależy przyszłość.
Całkiem interesujące też myśli Ginny. Mam przeczucie, że ta dziewczyna może nie poddać się tak łatwo... tyle, że znając ciebie, nie ma wielkich szans z Hermioną. wink2.gif

Tak czy owak, miły, spokojny, przedświąteczny akcent. Mogło być lepiej i ciekawiej, ale jak dla mnie trzymasz poziom. Chociaż... Może spróbuj opisywać uczucia Lupina mniej dosłownie? Bo troszkę nie pasuje do niego takie: może mam kompleksy? Może to ja izoluję się od ludzi? Cały czas mam wrażenie, że to takie trochę "lepiej napiszę wprost, bo czytelnik nie zrozumie". Zrozumie. Nie bój się.
Hito
Tomak>>wiesz, nie da się napisać fica HP, w którym bohaterowie non stop rzucają w siebie Avadami i nic więcej. Jakaś tzw. fabuła także musi istnieć :]
Na pocieszenie mogę napisać dwie rzeczy:
a) akcji jeszcze trochę będzie, chociaż raczej nie w następnym fragmencie;
b) na 99% rozdział 13 był ostatnim rozdziałem o strukturze Percy-Draco-Lupin-Ginny, co oznacza, że na 99% był to ostatni rozdział bez dialogów czy akcji (co z kolei wcale nie oznacza, iż te cztery postacie już się nie pojawią, o nie).

Przemek
QUOTE
Obj. 3,15n

Eee... że co? To jakiś wzór matematyczny obliczający i mierzący doskonałość mojego fica? wink2.gif
QUOTE
tyle, że znając ciebie, nie ma wielkich szans z Hermioną. wink2.gif 

Dobrze mnie znasz biggrin.gif
QUOTE
Cały czas mam wrażenie, że to takie trochę "lepiej napiszę wprost, bo czytelnik nie zrozumie". Zrozumie. Nie bój się.

Wierzę, ale jak miał Lupin rozmyślać niedosłownie? Znaczy się, mogłem ten wątek inaczej przedstawić, wtedy faktycznie tak dosłownie by nie było, ale... Powód jest właściwie ten sam co poprzednio.
Powiedzmy, że niektóre wątki trzeba konkludować, gdyż fic nie trwa wiecznie.
Ailith
Hmmm... przyznam, że w tej części nieco brakowało mi akcji...
Ale cóż. Nie jest źle. Najbardziej spodobał mi się fragment z Lupinem... nie wiem dlaczego, ale tą postać wolę twoją niż Rowling... po prostu ciekawiej go opisujesz smile.gif

Dalej... Ginny... nie lubię Ginny. Dlatego mam wielką nadzieję, że jednak Hermiona nie da się wykiwać. Percy'ego też nie lubię, ale ten pierwszy fragment wydał mi się całkiem ciekawy.

Odczuwam jednak brak Harry'ego i Voldemorta (ja wiem, że to narzekanie może się znudzić na dłuższą metę, ale to tylko twoja wina, ponieważ scenki Harry-Voldemort opisujesz po mistrzowsku).

Chylę tiary i weny życzę,
Ailith.
PrZeMeK Z.
QUOTE
Najbardziej spodobał mi się fragment z Lupinem... nie wiem dlaczego, ale tą postać wolę twoją niż Rowling... po prostu ciekawiej go opisujesz


Ailith - chyba po prostu Hito opisuje go częściej niż Rowling... I do tego bardzo kanonicznie, co niesłychanie mi się (zazwyczaj) w fickach podoba.
Hito
ROZDZIAŁ 14

- Dzisiaj Walentynki. Wiesz oczywiście, co to oznacza?
- W twojej głowie na pewno coś strasznego albo zboczonego.
Ron błysnął zębami w uśmiechu, jednocześnie poruszając brwiami w charakterystyczny sposób.
- Ja tylko chcę, by wasz związek rozwijał się w prawidłowy sposób.
- Prawidłowy? Chłopie, związek to nie tylko... – Harry machnął ręką w zastępstwie słów.
- No pewnie. – Ron roześmiał się. – Widzę, że dobrze udaje ci się nosić maskę romantyka. Próbujesz przypodobać się Hermionie, co?
Harry wahał się pomiędzy grubiańską odpowiedzą a użyciem nogi, gdy z dormitorium dziewcząt wyszła Lavender. Wyglądała na lekko wstrząśniętą.
Zeszła ze schodów i wbiła w niego wzrok. Na dobrych kilka sekund.
- Co jest? – zapytał Potter, czując łaskotanie w żołądku.
- Nic, nic – odrzekła natychmiast Brown. – Sam się... później przekonasz.
Wyszła czym prędzej z pokoju wspólnego. Przyjaciele odprowadzili ją oczami.
- Co jest?
- Może zobaczyła w sypialni, że Hermiona ubiera się w czerwoną bieli... – Ron urwał, gdy obiekt jego przypuszczeń wyjrzał zza wejścia do damskiego dormitorium.
- Cześć, Hermiono. – Harry patrzył tam, gdzie Ron.
- Cześć. Lavender już wyszła?
- No.
Hermiona przygryzła dolną wargę. Miała nadzieję, że jej koleżanka nie poszła prosto do Wielkiej Sali zwierzyć się ze swojego odkrycia bliźniaczkom Patil. Plotki tak się właśnie rodziły, by w mgnieniu oka roznieść się po całym Hogwarcie.
- Zaczekajcie na mnie, chłopcy, za chwilę schodzę.
- W porządku – powiedział Harry do schodów. Dzisiaj piątek, początek weekendu, czekało na nich wyjście do Hogsmeade, toteż Hermiona pewnie zechce się przygotować. Założy kolczyki, może zdecyduje się na makijaż. Oby ,,za chwilę’’ nie zamieniło się w ,,za pół godziny’’.
Do tej pory nie przepadał za Walentynkami, Lockheart z Cho dość mu je obrzydzili. Ciekawe, jaki będzie miał do nich stosunek po tegorocznych.
- Ho, ho, przyjacielu, mam wrażenie, że Hermiona myśli tak, jak ja. – Ron ponownie się wyszczerzył.
- Hermiona? Wyobraźnia cię ponosi.

Śniegowe chmury pozbywały się swego balastu raczej umiarkowanie.
Fakt ten, razem z kolejnym, wysokiej jak na luty temperatury, przyczynił się do oblężenia Hogsmeade przez uczniów Hogwartu.
Wszyscy. Oczywiście wszyscy musieli się na niego gapić, gdy szedł pod rękę z Hermioną.
Czy ci ludzie nie mają własnego życia, żeby się nim zająć? Do licha.
- Wydajesz się spięty, Harry.
- Naprawdę?
- Nie służy ci uwaga, jaką na siebie zwracamy, jak sądzę.
Harry otworzył usta i niemal od razu je zamknął. Sprzeciw nie miałby żadnego sensu.
- W takim razie wejdźmy gdzieś i usiądźmy. Co ty na to?
- Świetny pomysł – odparł natychmiast chłopak, czując się z jakiegoś powodu jak idiota. – Gdzie chciałabyś pójść?
- Wydaje mi się, że w Hogsmeade jest tylko jedno miejsce, gdzie możemy spokojnie usiąść – zauważyła z uśmiechem Hermiona.
Harry wystraszył się nie na żarty, że Hermiona – bądź co bądź dziewczyna – zechce zaprowadzić go do herbaciarni Madam Puddifoot, szczególnie, że znajdowali się w centrum, blisko niej. Fatalnie, fatalnie...
- Już się tak nie bój – zachichotała Hermiona, jak zawsze doskonale odczytując emocje Harry’ego. – Chodź.

Oberża ,,Trzy Miotły’’ nie narzekała na brak klientów, dzięki czemu para nowo przybyłych nastolatków mogła bez trudu ukryć się w tłumie.
Chociaż, mimo wszystko, Harry nie pogardziłby Peleryną-Niewidką. Pozwoliłaby mu oszczędzić sobie ukradkowych spojrzeń, które zdarzały się od czasu do czasu.
W każdym razie... Teraz miał na głowie o wiele bardziej palący problem. Był sam na sam z dziewczyną, a – jak sądził – siedzenie w ciszy nie będzie przez nią dobrze odebrane. Trzeba działać.
Czy on już zdurniał do reszty? Cho nie znał za dobrze, więc wybaczył sobie tamtą niezręczność, ale Hermiona? Znał ją już sześć lat i teraz nie wie, jak zacząć rozmowę? Merlinie, to żałosne. Coraz bardziej żałował, że nie wziął Peleryny.
- Muszę ci pogratulować, Harry. I podziękować.
- Za co?
- Dotrzymałeś słowa – wyjaśniła Hermiona, puszczając kufel i łapiąc dłoń ukochanego. Kolczyki zamigotały. – Radzisz sobie coraz lepiej w Transfiguracji, Urokach i Obronie.
- Lepiej późno niż wcale. – Harry musiał się zmusić, by spojrzeć w jej brązowe oczy. – Staram się.
Poczuł winę. Sporą. Nigdy nie wyjawił Hermionie, jakiego sposóbu używał, by zaklęcia lepiej mu wychodziły. Krył się. Dlaczego?
Bo wiedział aż za dobrze, że nie spodobałoby się jej, że siłę czerpie z gniewu i nienawiści, z okropnych wspomnień, pamięci o zmarłych i tych, którzy powinni umrzeć. Czasami wydawało mu się, że Hermiona coś podejrzewa. Uspokajała go za każdym razem, gdy denerwował się w jej obecności. Nie zdarzało się to często, gdyż jej osoba wywierała na niego kojący wpływ. Uspokajała go. Być może to – podsunięta mu przez Dumbledore’a – kwestia miłości.
Niestety. Uspokajająca miłość nie pokona Voldemorta. Harry potrzebował siły.
Zatem chodził do biblioteki, gdy tylko Hermiona była zajęta, by patrzeć w zapisane stronice ksiąg. Oszukiwał najbliższą przyjaciółkę, ukochaną. Wiedział o tym.
Ale... Voldemort musiał zginąć. Musiał; w to Harry nie wątpił. A Hermiona nie pochwaliłaby jego metody. Nie miał wyboru.
- Zawsze powtarzam, że ciężka praca przynosi owoce.
Niezły początek randki. Musi zmienić temat, zanim sumienie zeżre go od środka.
Ale na jaki? Przez sześć lat poświęcili wiele czasu na rozmowy. Harry słyszał opowieści o życiu Horacego i Jane, jej rodziców, wiedział, że Hermiona lubi czytać książki angielskiej pisarki Jane Austen, był świadom jej żalu spowodowanego brakiem młodszego braciszka, jej gustu kulinarnego, przeszłości...
O czym mogą rozmawiać małżeństwa z kilkunastoletnim stażem? Chyba zostają im tylko sprawy codzienne. Też źle, gdyż jego codzienność to kiepski temat do romantycznej dyskusji. Wszędzie ten Voldemort, niech go...
- Pytałeś się kiedyś dyrektora lub Lupina, skąd twój tata wziął Pelerynę? – Pytanie Hermiony dobiegło jakby z oddali.
- Co? – Potter skupił się. – Właściwie to nie.
- Peleryny to prawdziwy rarytas, wierz mi. Zwierzęta, demimozy, z włosów których są robione, nie występują za często w stanie naturalnym.
- Wiesz, tata był Huncwotem. – Harry uśmiechnął się do wspomnień o ojcu. – Nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś spotkali jakiegoś... demimoza.
- Twój tata współpracował ze starym Zakonem, prawda? Być może dostał Pelerynę od Moody’ego?
- Być może. Zapytam o to Dumbledore’a lub Lupina... jeżeli będę miał okazję.
Hermiona usłyszała zmianę w głosie Harry’ego. Odruchowo mocniej ścisnęła jego dłoń.
- O co chodzi?
- Sama wiesz, że Dumbledore’a ciągle nie ma. Ostatni raz odwiedził Hogwart z miesiąc temu. A Lupin... Wysłał mi raz list. Pisał, że Zakon Feniksa ma robotę i przez to on i Tonks nie mogą mnie odwiedzić. Pisał też, że wszystko gra, ale... – Harry zadrżał. – Czuję niepokój. Nie wiem. Mam... – Krótkie spojrzenie na twarz Hermiony ukróciło jego wypowiedź. – Nie martw się. Pewnie nie ma czym.
Dziewczyna wyglądała tylko na połowicznie uspokojoną. Wolną dłonią sięgnęła po kufel i upiła z niego łyk. Zaczęła rozglądać się po tłumie. Harry zaklął w duchu. Nie mógł się zamknąć? Teraz będzie się zamartwiać z powodu jego głupich przeczuć.
Codzienne życie, co? Kolejny powód, dla którego Voldemort nie ma prawa istnieć. Póki on żyje, życie Wybrańca będzie właśnie tak się przedstawiać. Ciągła zgryzota, strach i niepewność, co gorsza, nie tylko jego samego, ale także wszystkich wokół niego.
Nagle Hermiona zakrztusiła się kremowym piwem. Harry natychmiast wyciągnął rękę, zatrzymał się, zaklął jeszcze raz, i poklepał dziewczynę po plecach. Tak delikatnie, że pewnie tego nie poczuła.
Hermiona uśmiechała się jednak. Szeroko.
- Proszę, proszę. Nie tylko my chcieliśmy schować się w tłumie przed oczyma gapiów.
Harry podążył za jej wzrokiem. Nad stolikami, znanymi lub nie ludźmi, kuflami... Zaraz, przy tamtym stoliku...
- Miałaś rację – stwierdził, omal nie gwiżdżąc.
- Dowiedziałeś się już, jak poważne zamiary ma wobec niej? – zapytała, poprawiając włosy.
- No... nie. Nie pytałem. Ale to chyba jasne? Skoro przychodzi z nią do ,,Trzech Mioteł’’, i rozmawia jak gdyby nigdy nic...
- Potrafi rozmawiać z Luną jak gdyby nigdy nic. Należą się mu brawa, nie sądzisz?
- Ron zawsze był wyjątkowy.
- Węszę sarkazm, Harry.
- Nigdy w życiu nie byłem bardziej szczery.
Hermiona roześmiała się cicho. Oparła podbródek na dłoni.
- Widzę, że Luna także nie przejawia entuzjazmu, jeśli chodzi o kawiarenkę Madam Puddifoot. Ron dobrze trafił.
- Zgadzam się. – Harry pokiwał głową. Oboje dobrze trafili. Zresztą, jak można było lubić tamto miejsce, gdzie pary przychodziły, by publicznie się całować? Obrzydliwość. Choć dziwne, że Luna nie zaprowadziła Rona do sklepu Zonka czy w jakieś inne, szalone miejsce. – Naprawdę uważasz, że pasują do siebie?
- Cóż... Pozwól, że spytam. Kto bardziej pasuje do Rona: ja czy Luna?
- No... – zaczął Harry i skończył. Nigdy się nad taką ewentualnością nie zastanawiał. Jednak w obecnej sytuacji odpowiednia odpowiedź sama nasuwała się na język. – Luna?
- Zgadza się. Moglibyśmy się zastanawiać, gdyby jakieś inne dziewczyny interesowały się Ronem. Na przykład Lavender... Ale ona odpada, takie mam wrażenie.
- E, Hermiono?
- Tak?
- O co chodziło Lavender dzisiaj rano? – Harry miał nadzieję, że nie pożałuje tego pytania. Musiał spróbować. Ciekawość dotycząca najbliższej jego przyszłości zwyciężyła.
Z pewnością Brown nie kazała mu czekać na walentynkowy pocałunek. Hermiona nie speszyłaby się tak wyraźnie.
- Poczekaj, będziesz miał później niespodziankę – powiedziała w końcu, z rumieńcem widocznym w blasku świec. Harry nie znał się za dobrze na emocjach, przynajmniej tych ukazujących się na ludzkich twarzach. Hermiona była zakłopotana, ale... jakby coś jeszcze.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.