Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Behind The Scar
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > Kwiat Lotosu
Pages: 1, 2, 3, 4, 5
Rosssa
Tak tak, Ty też masz rację, w zasadzie to z angielskim nie ma się co tu kłócić bo każde słowo chociażby ten cud ma wiele przetłumaczeń itp. np. właśnie "miracle" czy "wonder". I zdecydowanie "wonder" tu bardziej pasuje. Tak tylko napisałam wink2.gif

A smagliczka to chyba coś nie za bardzo mnie polubiła i za każdym razem mnie teraz będzie poprawiać tongue.gif
smagliczka
Eeee... bez przesady z tym poprawianiem. Tak mi się jakoś rzuciło w oczy. No i nie mogłam przejść obojętnie... w przypadku "wonder" jest po prostu duża wieloznaczność. Nie bierz tego do siebie - że się Ciebie czepiam. Nie śledzę Cię w żadnym wypadku i to nie jest żadna złośliwość... tak po prostu sprostowałam.

@Hito - sorki, że tak bezsensownie się odezwałam, nie komentując wcześniej ficu (faktycznie się nie wypowiadałam, bo... jeszcze nie czytałam tongue.gif). Pewnie głupio się poczułeś, przepraszam. To faktycznie dośc nieładne zachowanie z mojej strony. Nie jestem jednak ingnorantką, i jak przeczytam - niezwłocznie się wypowiem.
Rosssa
Ok, ok takie było tylko moje pierwsze wrażenie, ale wiem, że nie robisz tego złośliwie czy specjalnie. A, że lubisz dyskutować, to już to zauważyłam cheess.gif

A propo ficku to ja ciągle coś sobie snuje wokół tego Wandera, ale nic genialnego raczej mi nie przychodzi do głowy.

No i nie mogę się doczekać następnej części wink2.gif

Tyle, że ja już jestem przyzwyczajona do bycia cierpliwym. Jak się czytało opowiadania Kitiary to nie było innego wyjścia jak przywyknąć do wklejania postów raz na pół roku wink2.gif
Hito
Po pierwsze - przepraszam za tak długą przerwę. To nie tak miało być.
Po drugie - przepraszam za niezbyt długiego parta, wyraźnie przejściowego i miejscami naciąganego. Popastwiłbym się jeszcze nad nim, ale wolę zabrać się już za następny, który powinien być dłuższy i lepszy. I bardzo znaczący.
Poztyw? Skończyłem sesję, toteż liczę, iż kolejne przerwy będą krótsze.

==========================================================================
Hermiona rozejrzała się po błoniach Hogwartu.
- Słuchajcie, wpadłam ostatnio na dobry pomysł.
- Też mi nowość.
- Ron, to ważne.
- Jak zawsze. Mów. – Chłopak mrugnął, by przekazać przyjaciółce, że tylko żartuje.
Hermiona wycelowała różdżkę w zachmurzone niebo. Z jej końca wystrzelił czerwony pocisk, który po przebyciu kilku metrów w górę rozszczepił się na dziesiątki podobnych do niego. Odpryski leciały wolno ku ziemi, jednak szybko zniknęły. Dla Harry’ego wyglądało to jak mugolskie sztuczne ognie.
- To będzie na jakimś egzami... No dobrze, już jestem poważny.
- Sygnał ostrzegawczy. Gdyby ktoś z nas był w niebezpieczeństwie lub chciał powiadomić pozostałych o miejscu swojego pobytu, to najprostszy sposób. Oczywiście, taki znak działaby tylko na niewielkie odległości. Zestaw kolorów musi być charakterystyczny i wiadomy tylko dla nas, to chyba jasne. Myślałam o dwóch kolorach, maksymalnie trzech. Jakieś propozycje?
Harry zastanowił się. Pomysł istotnie nie należał do najgorszych. Gdyby okrążyli go śmierciożercy, a on chciałby, by ktoś przybył mu na ratunek, wystarczyłoby unieść różdżkę do góry i wyczarować sygnał-fajerwerk. W określonych okolicznościach mogłoby pomóc.
Tylko w jakich? Harry’emu ta koncepcja nie pasowała do warunków bojowych.
- Złoty i czerwony?
- Barwy Gryffindoru? Nie za bardzo oczywiste? Może coś bardziej unikalnego?
- Czarny i biały?
- W nocy tylko jeden kolor byłby dobrze widoczny. Miałam na myśli coś jaśniejszego.
- Biały i jasnoczerwony?
- Może być, Harry. – Hermiona zadrżała. Mimo, że luty już się kończył, wiatr nadal był zimny. – W takim razie biały i czerwony. Teraz musimy ustalić, komu jeszcze o tym powiemy.
- Lunie na pewno.
Ron zorientował się, że trochę wybiegł przed szereg. Poczuł na sobie spojrzenia dwójki przyjaciół.
- Co?
- Nic – odparła Hermiona z wyrozumiałym uśmiechem. – Masz rację, Ron. Luna była z nami w Ministerstwie, zna całą sprawę, już się.. zaangażowała.
- Neville’owi też powiemy? – zapytał Harry. Wcale nie był pewny, czy to byłby dobry pomysł.
- Sama nie wiem. Może faktycznie lepiej mu oszczędzić niepotrzebnych nieprzyjemności. To nie jego walka. – Hermiona przygryzła wargę. Czy to jednak uczciwe? A jeśli Neville chciałby stać z nimi ramię w ramię? Z drugiej strony, jego babci należały się chwile wytchnienia pozbawione strachu o wnuka. – Ginny? Też była w Ministerstwie.
Harry i Ron spojrzeli po sobie. Zrozumieli się bez słów.
- Nie.
- Czyli nasza trójka i Luna, tak? – Przez chwilę panowało milczenie. – W takim razie załatwione. Mam nadzieję, że takie zaklęcie nie sprawi wam żadnych trudności.
Ron prychnął pogardliwie. Jednocześnie postanowił po cichu, że musi znaleźć odrobinę wolnego czasu na ćwiczenia. Nie chciałby zrobić z siebie głupka przed Luną.
Skrzywił nieco głowę, zaskoczony tą myślą. Pragnął utrzymać swój pozytywny wizerunek przed niewątpliwie szaloną dziewczyną, której opinia o czymkolwiek nikogo nie obchodziła. I chyba nie musiał zadawać sobie pytania, dlaczego.
To już nie było takie zabawne, jak się wydawało wcześniej. Szkolne związki – poważna sprawa.

Pogoda przedostatniego lutego wzięła niektórych z zaskoczenia. Na niebie zaczęły się gromadzić ciężkie, szare chmury. Wszyscy przewidywali, że spadnie śnieg, jeśli nie dziś, to jutro.
Harry z Hermioną robili powtórkę ze świątecznej rozrywki.
- Pojutrze pierwszy marca.
- Ron wchodzi w pełnoletność – zgodziła się Hermiona. Uśmiechnęła się pod nosem do tych słów. Jej przyjaciel zdawał się zbytnio nie spieszyć z dorastaniem, przynajmniej z niektórymi jego aspektami.
- Na szczęście jutro piątek, po lekcjach będziemy mogli wymknąć się do Hogsmeade. Tylko co mu kupimy?
- Wymknąć się?
- Hej, nie mamy wyboru, prawda?
Harry cofnął się pamięcią do września, gdy to jego ukochana obchodziła siedemnaste urodziny, w magicznym świece oznaczające koniec dzieciństwa i początek dorosłości. Wtedy też miał nielichy kłopot z wyborem prezentu. Kolczyki czy tym podobne dziewczęce rzeczy jeszcze nie chodziły mu po głowie, ale książek i tak nie chciał kupować, w końcu siedemnaste urodziny były wyjątkowe. Pierwsza burza mózgów z Ronem niewiele dała. Druga podobnie.
Dopiero po trzeciej się zdecydowali, zresztą wraz z Nevillem i Luną, na najdroższe i najlepsze pióro, jakie mogli znaleźć w całym Hogsmeade, kilka takiż samych okładek i zakładek do podręczników oraz ruchome, kolorowe i przede wszystkim wspólne zdjęcie z podpisami jej najbliższych przyjaciół.
Luna od siebie podarowała jej naszyjnik kapsli wyjątkowej marki kremowego piwa. Według niej, równał się on potężnemu amuletowi chroniącemu przed złymi duchami. Hermiona za każdy prezent podziękowała tak samo szczerze i gorąco.
A teraz musieli wymyślić coś dla Rona.
- Szczerze mówiąc, trochę… nie najlepiej się przygotowaliśmy.
- Znaczy?
- Powinniśmy wcześniej pomyśleć nad prezentem – wyjaśniła Hermiona, która myślami była daleko od szczęśliwych uroczystości. – Porozglądać się w Hogsmeade, popytać… Może Luna nam pomoże.
- Prawdopodobnie. Boję się zgadywać, co ona teraz wie o Ronie, czego my nie wiemy.
- Luna nie wydaje mi się być specjalnie pruderyjną dziewczyną.
Harry już miał odpowiedzieć, ale poczekał, aż w pełni zrozumie sugestię.
- No nie mów… Luna ci się zwierzyła?
Hermiona przyjrzała mu się. Szturchnęła ramieniem.
- Na żartach się nie znasz? Harry, Harry… Ale jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, to nie, Luna z niczego podobnego mi się nie zwierzała.
- Aha. – Chłopak wolał się nie zastanawiać nad tą kwestią zbyt dokładnie. Wolał nie ryzykować, że przypadkiem wyobrazi sobie coś, czego by raczej widzieć nie chciał. Jednakże, gdyby miał okazję poznać prawdziwą odpowiedź, to nadstawiłby uszu.
Harry poczuł uścisk na lewej dłoni. Zerknął na Hermionę, wpatrującą się w toń jeziora lub jeszcze głębiej. Położyła głowę na jego ramieniu.
- Mnie musisz uważać za… wybitnie pruderyjną, prawda?
Jeszcze przed chwilą wiatr smagający ich ciała nie wydawał się tak zimny.
- Nie. Nawet tak nie mów. I nie próbuj przepraszać.
- Nie zamierzałam.
Harry objął ją mocno ramieniem. Hermiona była dla niego ostoją, wyspą na morzu wzburzonych emocji. Przy niej potrafił być spokojny, poczuć jakieś ciepło w sercu. Przy wszystkich innych osobach radził sobie z tym o wiele gorzej. Bywały chwile, gdy poważnie obawiał się, że wpadł w pewnego rodzaju nałóg, z którego będzie mu bardzo ciężko wyjść.
Dobrze chociaż, że nic mu się od dwóch tygodni złego nie śniło. Nie wytrzymałby psychicznie kolejnego koszmaru. Na szczęście, ku wielkiemu zadowoleniu chłopaka, sny nie zniknęły, po prostu trochę... zmieniły charakter. Zdecydowana poprawa. Miał tylko nadzieję, że nie wydaje przez sen żadnych odgłosów.
Powinien przeprosić Deana. Nie zamierzał zapoznawać go z szafą tak brutalnie.
Pytanie, jak mu się to w ogóle udało? Pierwotna magia? Jeśli tak, to naprawdę była ona potężna i przydatna… gdyby tylko umieć ją odpowiednio wykorzystywać… kontrolować…

- Wiesz, za starzy na to jesteśmy.
- Co ty powiesz?
- Harry, ta peleryna-niewidka pasowała na ciebie, gdy miałeś jedenaście lat. Wydaje mi się, że jestem trochę większy niż ty wtedy.
- To ci się źle wydaje, Ron.
Gdyby na dziedzińcu leżał śnieg, bez żadnej widocznej przyczyny wyciskałyby się na nim ślady stóp. Dwóch par.
- Zimno, cholera.
- Nie marudź.
- Jak wyjdziemy? Brama będzie zamknięta, sam wiesz, jakie zalecenia wydała McGonnagal. Filch nie da nam klucza, nawet jeśli go ładnie poprosimy.
- Zostaw to mnie.
Kolejna chwila upłynęła w ciszy. Harry i Ron nie mieli dużego dystansu do przejścia, ale z racji swoich gabarytów – i wielkości peleryny – musieli iść ostrożnie, by nie było ich widać. Niestety, wycieczkę do Hogsmeade już zaliczyli dwa tygodnie temu i teraz musieli się wymykać.
- Ciekawe, dlaczego Wander wypuścił nas wcześniej – mruknął rudzielec.
- Nie mam pojęcia.
- Dalej mu nie ufasz, Harry?
Odpowiedź nadpłynęła dopiero po momencie namysłu.
- Sam nie wiem.
Ron zacisnął zęby. Wiedział, że ostatnio działo się coś, i to znaczącego, pomiędzy Harrym, Hermioną i Wanderem. Drażniło, a właściwie bolało to, że jego najbliższy przyjaciel nie zamierzał się z nim podzielić prawdą. Żadnego opisu ważniejszych wydarzeń, żadnego zwierzenia.
Czy gdyby nie Hermiona, sprawa wyglądałaby inaczej? Czy przypadkiem związek jej i Harry’ego nie osłabił więzi między nimi, do tej pory najlepszymi kumplami?
A może tak musiało być? Relacje damsko-męskie… W końcu, gdy był sam na sam z Luną, nie rozmawiali o Harrym, tylko o sobie.
Nie. Ron przeczuwał, że prawdziwy powód leży w zmianach, jakie zaszły w jego przyjacielu. Prawdziwym problemem był fakt, iż on nie potrafił sprowadzić Harry’ego z powrotem. Cała nadzieja w Hermionie, zdaje się.
- Trochę głupio to wyszło – odezwał się Harry.
- Co?
- Że sam idziesz wybrać sobie prezent. To chyba nie o to w prezentach chodzi.
- Daj spokój. – Ron musiał się powstrzymać, by nie machnąć ręką. Byli coraz bliżej bramy. – Sam chciałem. Wybrane prezenty są najlepsze, szczególnie, że ostatnio wypatrzyłem takie cudeńko w Hogsmeade, że aż ciarki przechodzą. Szkoda, że moja mama tego nie rozumie.
- Uważam, że w jej swetrach bardzo ci do twarzy.
- Ha. Ha. Ha.
Para młodzieńców zatrzymała się nagle. Wypatrzyli kątem oczu Panią Norris, przechadzającą się wzdłuż muru. Od czasu do czasu jej kocie ślepia kierowały się w ich stronę, jednak, o czym byli pewni, zupełnie przypadkiem. Po kilku minutach pupilka Filcha zniknęła w czeluściach Hogwartu.
- Mówiąc o prezentach… Może nie powinienem go od ciebie dostać – powiedział Ron, gdy już kontynuowali podchody.
- O co ci chodzi?
- Wiesz… Rodzice będą mieć problem z oddaniem ci pieniędzy za wakacje, a…
- Ron, ani słowa o tym. Nie chcę o tym już więcej słyszeć.
Weasley nie odpowiedział. Kiedyś by tak nie zareagował.
Harry wiedział o tym. Przeklął się w myślach. Jak mógł nie dostrzec, nie zauważyć, że tak się zmienił? Teraz jego najlepszy przyjaciel się go obawiał. Wspaniale. Miesiące temu spodziewał się, że droga Wybrańca będzie z rodzaju tych samotnych, ale nie w taki sposób.
Z drugiej strony, różdżką i dobrymi chęciami nie otworzyłby zamkniętej magicznie bramy Hogwartu. Jednak dzięki tegorocznym wydarzeniom…
Harry dotknął ręką wielkich wrót. Starał się nie przywoływać strasznych wspomnień czy nienawiści, a zaledwie skupić się i otworzyć bramę niewerbalnym zaklęciem bez użycia różdżki.
Próbować zawsze warto.
- No, udało ci się. Chodźmy szybko.
Harry zacisnął pięści, rozluźnił palce, odetchnął głęboko. Ruszył za Ronem na błonia. Razem szli w stronę wioski.
Nie przemierzyli wielkiej odległości, gdy spostrzegli postać stojącą pod Bijącą Wierzbą. Sylwetka wpatrywała się w ptaka siedzącego na jednej z gałęzi.
Pomimo późnej pory, a zatem mroku, nie mogli nie poznać tych ciemnoblond włosów do pasa.
- Luna? – zapytał Ron, już nie szeptem. Nie myśląc za wiele, wyszedł z osłony, jaką dawała mu peleryna-niewidka. Harry, nie mając wielkiego wyboru, przełożył ją przez ramię, także stając się widoczny.
Dziewczyna oderwała wzrok od czarnego ptaka, który lustrował całą ich trójkę bystrymi oczyma.
- Witaj, Ronaldzie. Harry.
- Ja ci się udało wyjść? – Głos Rona zdradzał prawdziwą ciekawość i podziw. – Przecież wszystkie wyjścia z Mapy Huncwotów są zamknięte. Pewnie Snape się o nich dowiedział albo Dumbledore kazał to zrobić.
- Z Hogwartu da się wyjść na wiele sposobów, Ronaldzie. Twórcy Mapy nie odkryli wszystkich.
- Musisz się z nami podzielić swoją wiedzą. – Zęby chłopaka błysnęły w szelmowskim uśmiechu.
Harry stał obok nich, z niepewnym wyrazem twarzy. Ron niby używał liczny mnogiej, lecz rozmowa jego z Luną zmierzała niczym pędzący pociąg w kierunku prywatnej pogawędki bez udziału osób trzecich. Prezent sam się nie kupi, ale przerywać im też nie wypada.
Luna już otwierała usta, by coś wymówić swoim sennym głosem, jednak nagle daleki rozbłysk kolorowego światła przykuł jej uwagę.
- Magiczne ognie – szepnęła. – Znak.
Serca Harry’ego i Rona stanęły.
Nad Hogsmeade wykwitł szkarłatno-biały kwiat. Jego płatki rozwinęły się i szybko zaczęły opadać.
- Merlinie.
Niemożliwe. To nie może być prawda. Harry mrugał wściekle powiekami, jednak nie przyniosło to pożądanego efektu. Umówiony sygnał powoli znikał, ale nadal tam był.
Niemożliwe. Hermiona była w bibliotece, mówiła im, że idzie tam coś poczytać.
Pułapka. To cuchnęło zasadzką na milę. Zaledwie parę dni temu Hermiona przekazała im ten pomysł, i już…Harry nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Luna i Ron byli obok niego, toteż tylko jego ukochana mogła wyczarować ten fajerwerk. Nikt inny o nim nie wiedział.
Niemożliwe. Ale…
- Harry! Co robimy?!
Potter nie słyszał niczego. W jego umyśle pojawiły się dwie wizje, jedna po drugiej.
Najpierw Ministerstwo i jego porażka. Śmierć Syriusza, skutek jego bezmyślnego wpakowania się w pułapkę oczywistą dla każdego, oprócz niego.
Potem... Harry zobaczył i usłyszał cierpiącą Hermionę. Była to tylko migawka ze snu, mara, jaka nigdy się nie spełni, ale... Gdyby naprawdę choćby włos spadł jej z głowy, nigdy by sobie nie darował, że nie ruszył jej na pomoc. Gdyby coś jej się stało, zabiłby każdego, kto byłby za to odpowiedzialny.
Czuł się jak wtedy, na piątym roku. Harry widział; magiczny ogień mieszał się z ciemnym niebem coraz bardziej. Harry czuł; Ron szarpał go za rękaw, prawdopodobnie domagając się odpowiedzi.
Miał wybór. Ale nie tak naprawdę. Gdyby nie ten ostatni sen... Przekleństwo.
Potter ruszył z miejsca bez słowa. Przyjaciel nie zdołał go utrzymać.
- Harry!
Jego sylwetka przyspieszała w stronę Hogsmeade.
Ron zaklął siarczyście. Przecież Hermiona nie mogła opuścić Hogwartu! No tak, ale Lunie się to udało... Luna stała obok, przed nim, coraz dalej...
- Luno!
- Ronaldzie, pędź jak wiatr! – zawołała dziewczyna, nie zwalniając pościgu za Harrym.
Ron zaklął jeszcze gorzej. Zrozumiał wreszcie, że podzielenie się sekretem z Luną zbliżało ich w pewnym sensie, ale też i narażało ją na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jak mógł wcześniej o tym nie pomyśleć? A przecież Hermiona była teraz bliska pannie Lovegood, więc ta nie mogła tak jej zostawić.
Czy nie rozsądnie byłoby pobiec do zamku i zawiadomić o wszystkim McGonnagal?
Pewnie i tak. Ale on nigdy nie zachowywał się rozsądnie.
Ron oderwał stopy od ziemi. On również nie miał wyboru. Nie mógł pozwolić, żeby jemu najlepszemu przyjacielowi i sympatii coś się stało. Biegł zatem, przeczuwając, że jego jutrzejsze, siedemnaste, najważniejsze w życiu urodziny będą zawierać jakąś okropną tragedię.
Ptak, obserwujący oddalającą się trójkę, machnął skrzydłami. Rozejrzał się po okolicy. Na chwilę jego uwagę zwróciła peleryna-niewidka, zostawiona w pośpiechu przez te dwunożne istoty.
Ciekawe, czy wiedziały one, że już przed nimi inny człowiek pokonywał tę samą trasę, co ta trójka.
Ptak wystartował z gałęzi. Zdołał jeszcze zauważyć, że z otwartych, drewnianych wrót wybiegła jeszcze jedna istota ludzka. Ale ona już kruka nie interesowała.
Drobne kryształki lodu zaczęły opadać z chmur.
Dzień zbliżał się do końca.
patix
Powinnam była wcześniej to zauważyć. Ale w końcu jest!
Końcówka jest wspaniała - napięcie, niezdecydowanie... Świetnie się czytało i jakie intrygujące. Co to będzie? Czekam na następną część.

"Ronaldzie, pędź jak wiatr!" smile.gif - cudowne.

Może jutro będę w stanie napisać coś bardziej sensownego.
Rosssa
Jestem już trochę zmęczona, ale napiszę coś żeby nie było.
Hito to prawda, że długo kolejnego rozdziału nie było i musiałam się cofać do poprzedniego, żeby przypomnieć sobie co było wink2.gif Ten part może nie odsłania tak wiele, ale za to jest w nim kolejna tajemnica. A tak zapytam, czy Ty masz już w nawyku pisać ostatnie zdania rozdziału tak żeby były irytujące, czy tak przypadkiem Ci wychodzą przy pisaniu? wink2.gif Poza tym to po raz kolejnhy powtórzę się, że piszesz genialnie smile.gif Doceniam ludzi co mają talent pisarski.

Mam nadzieję, że tym razem długo czekać nie będziemy wink2.gif

Pozdrawiam i dużo czasu wolnego życzę na pisanie kolejnych partów i nie tylko wink2.gif Weny chyba nie muszę życzyć, bo tego Ci chyba nie brakuje wink2.gif
Hito
Ha, mam nadzieję, że na poważnie zabiorę się do pisania. Różnie z tym może być, szczególnie, że jeszcze nie mam planu, jak poprowadzić następną część. Ale się postaram smile.gif

Patix>>muszę się od razu przyznać, że to ,,pędź jak wiatr'' to także nie ja wymyśliłem (powiedzmy, że dokonałem tłumaczenia). Jednak to wyrażenie pasuje mi do Luny, więc jest dobrze cheess.gif

Rosssa>>oczywiście, że się staram pisać końcówki fragmentów tak, by czytelnik nie mógł się doczekać kolejnych. Przyciąga to czytających do fica, nieprawdaż?
patix
Luniaste wyrażenia są najlepsze :)
A tak poza tym to mam 2 pytania :) (żeby J. K. też można było kilka zadać... eh...).
1. Pierwsze bardzo prozaiczne: która to orientacyjnie godzina - chodzi o drugą część wpisu. Ten cały pomysł z peleryną niewidką nasuwa mi skojarzenie, że to noc (ileż to razy Potter i spółka błąkali się w nocy po korytarzach pod peleryną). Z drugiej strony jeśli wybierają się po prezent do Hogsmeade, a Hermiona powinna być w bibliotece, dodając do tego Wandera, który wypuścił ich wcześniej... - popołudnie? W takim razie dlaczego peleryna niewidka? Przecież wychodząc z zamku nie musieli jej mieć (jak nie brali jej, gdy szli z wizytą do Hagrida), a jeśli było to popołudnie, czemu nie mogli wyjść z zamku?
2. Luna wpatrująca się w ptaka - czyżby była jedną z kluczowych postaci "spisku" :)?
Ale może lepiej nie odpowiadaj na pytania... coś tam sobie będę roić w głowie i tym lepiej, bo i zaskoczenie większe. :)
A tak poza tym, to bardzo, bardzo się mi podoba ten fic. Coraz bardziej... :)
Hito
Na pytanie drugie mogę od razu odpowiedzieć - Luna w spisku? Nie, nie zrobiłbym jej tego, poza tym, widzisz Lunę spiskującą przeciwko naszym bohaterom czy coś? Za to, jak wiadomo, Luna wcale głupia nie jest, zatem nie wpatrywała się w kruka dla zabawy.

Co do pierwszego pytania... Mam nadzieję, że niczego nie spierniczyłem. Po kolei:
1. Pora - popołudnie. Wander wypuścił klasę Harry'ego wcześniej, a raczej lekcji po nocach w Hogwarcie jeszcze nie ma.
2. Dlaczego brali pelerynę? Bo nie mogli wyjść z zamku. A dlaczego nie mogli wyjść z zamku? Ron wspomina o zarządzeniach McGonnagal, które - wraz z poleceniem zamknięcia ukrytych przejść - jak można się chyba domyślić, pochodzą od Dumbledore'a.
Więcej o tym w epilogu. Część spisku :]
Kal-El
Czy się myle, czy kolega studiuje na II roku prawa ?

A, teraz do rzeczy parę słów o ficku tongue.gif ....kawałki "mrocznego Wybrańca" wydaje mi się, że przyćmiły, rzeczywistość...,a miały do tego prawo gdyż, są naprawdę świetne.

Właśnie takiego Harryego, szukałem trochę mrocznego, no może nie do takiego stopnia jak przestawiał ost kawałek,jednak w ksiązce pani Rowling ,też powinien troche być bo to co go spotkało musiało zostawić, ślady w jego psychice.

No i moim zdaniem wreszcie ktoś przedstawia słuszny paring HP/HG, bo dostaje kurwicy jak widze znowu i znowu..DM/HG mad.gif też nie trawie HP/GW , mimo, że to oficjalna wersja jest, ale jakoś ona nadal kojarzy mi się z malutką siostrą Rona.

Życze dużo weny i czekam na next parta biggrin.gif
Hito
Blisko. II rok administracji. Skąd Twoje pytanie?
Aha - masz plusa za popieranie pairingu :]
Part się pisze, powiedzmy, że jestem w połowie. Raczej na pewno będzie w tym tygodniu.
Kal-El
W takim razie witam kolege z wydziału ;-) Bo przedmioty podobne ja własnie na prawie jestem. ;-)

3maj się!!
PrZeMeK Z.
Przepraszam, że tak dawno nie komentowałem.

Ciekawy part, Hito.
Tradycyjnie, bardzo fajna Luna. Od razu skojarzyłem, że kto jak kto, ale ona zauważy, że coś z tymi ptakami jest nie tak. No i piękna rozmowa - czy też jej próba - między Harrym i Hermioną nad jeziorem. Wybitnie pruderyjna... Hermiona jest u Ciebie mistrzynią taktu i wieloznaczności. I like it.
Tylko, niestety, sztucznie wyszła rozmowa o ustalaniu sygnału alarmowego. Sam nie wiem, dlaczego. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że takie rozmowy zawsze wychodzą dziwnie i nienaturalnie. Wszystkim.

Niemniej jednak, wkrótce zapewne wszystko się rozstrzygnie. Oby.
Hito
QUOTE
Przepraszam, że tak dawno nie komentowałem.

Już się zaczynałem martwić, co się dzieje wink2.gif
QUOTE
Tylko, niestety, sztucznie wyszła rozmowa o ustalaniu sygnału alarmowego. Sam nie wiem, dlaczego. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że takie rozmowy zawsze wychodzą dziwnie i nienaturalnie. Wszystkim.

Wiem sad.gif
To i tak jest zmieniona wersja, wcześniej brzmiało to jeszcze gorzej... Ten fragment wybitnie nie chciał mi wyjść, dość powiedzieć, że przez niego utknąłem w ficu na pewien czas. Dlatego zostawiam go w spokoju i mam nadzieję, że Ninkuś go nie zobaczy :]

Fragement w Hogsmeade cały czas się pisze i może mi wyjść dłuższy, niż zamierzałem. Być może, żeby nie torturować czytelników, podzielę go na dwie części i pierwszą niedługo tu zamieszczę. Zobaczymy.
Ninkus
Co nie zobaczy, co? Wszytsko zobaczy! evil.gif <Szuka> Hmm... ogólnie, to ja już miałam tutaj nic nie szukać, bo znowu kiedyś niechcący spojrzałam na jakiś dialog... <Szuka dalej>... A swoją drogą, czy tylko mi przeszkadzają te dialogi? Może jakaś przeczulona jestem...? Ooo, mam.
Ogólnie? Tamten pierwszy dialog, który przeczytałam był gorszy. Albo tylko takie wywarł na mnie, niezatarte, wrażenie. Nawet nie jest tak źle, jak sie spodziewałam <czy ja cię chwalę...?> Ale z tym białym i czerwonym wyszło tak... ble-nieładnie-fuj. Albo zbyt prosto. Może żółty i pomarańczowy byłyby lepsze? Bardziej nautralne... evil.gif

Ze znu zimowo-szkolnego,
Ninkuś

PS. Byle do wiosny, co nie?
Hito
Zatem jednak fragment w Hogsmeade okazał się na tyle długi, że dzielę go na dwie części, by nie dręczyć czytelników niepotrzebnym czekaniem.
Mam nadzieję, że nie pomyliłem się z tłumaczeniem ,,High Street" na ,,ulicę Główną" i co do wieku Luny, gdy jej mama zmarła.

========================================================================
ROZDZIAŁ 17

Percy Wealsey kulił się za przewróconym stolikiem w pubie ,,Trzy Miotły” i czuł się fatalnie.
Pierwszy raz w swoim niedługim jeszcze życiu bał się, że może je stracić w każdej chwili. Że zaraz usłyszy kroki i zadowolone z siebie ,,Avada Kedavra” nad uchem.
Dobrze chociaż, że miał przy sobie różdżkę.
Nie, kogo on próbował oszukać? Nie był typem wojownika. Nawet gdyby mógł, nie chciałby należeć do Zakonu. Walka ze śmierciożercami to robota aurorów, nie jego.
Ciepła posadka za biurkiem – czy to naprawdę takie wielkie wymagania?
Percy uniósł się na kolanach, bardzo ostrożnie i powoli, by spojrzeć ponad swoją prowizoryczną osłoną. Pub i ulica za oknami świeciły pustkami. W domach naprzeciwko nie zostały wyczarowane żadne źródła światła. Latarnie również postanowiły odpocząć.
Jak oni to zrobili? W Hogsmeade, z tego co Percy zdążył zobaczyć, nikt ze stałych mieszkańców nie dawał znaków życia. Czy wszyscy zostali wcześniej uśpieni, czy… gorzej?
Wealsey nie zamierzał wychodzić frontem. Zaczął przekradać się w kierunku kontuaru, potem drzwi na zapleczu i coraz bliżej tylniego wyjścia.
Oczywiście, tam mogli się już na niego czaić. Percy pocieszał się tym, że żaden sługus Sam-Wiesz-Kogo nie zobaczył go. Chyba.
Percy raczej pełzał, niż szedł pochylony. Nie miał zamiaru być widoczny. I tak każdy szelest wydawał mu się głośny jak wyjec. Nie będzie się głupio narażał, o nie. To zajęcie dla tych z zamku. On musi jak najszybciej się deportować.
Co oznaczało ucieczkę z Hogsmeade. Musieli pomyśleć i o tym. Na całą wioskę zostało nałożone zaklęcie uniemożliwiające szybkie jej opuszczenie. Percy nie miał przy sobie proszku Fiuu ani świstoklika, toteż pozostawały tylko nogi.
Stary, sprawdzony sposób, co? Nie po to był czarodziejem, by musieć wysilać się fizycznie. Ale w takich chwilach nie będzie marudził.
Percy wyprostował się obok tylnich drzwi pubu. Wahał się z sięgnięciem ręką do klamki. A jeśli… Merlinie. Nie miał wyboru. W każdej chwili do pubu mogą wejść goście, z gatunku tych, którzy nie przychodzą się spokojnie napić.
Wszystko przez Penelopę i Rona. Penelopa zmieniła jego plany, wczorajszego dnia skutecznie zajmując mu czas. Zasugerowała wtedy, że przecież nic się nie stanie, jeśli prezent dla młodszego brata kupi ostatniego lutego. Brzmiało to rozsądnie, to znaczy – wiele godzin temu brzmiało to rozsądnie.
Ron zawinił tym, że miał urodziny. Percy, nie chcąc trwać w konflikcie z żadnym członkiem rodziny, postanowił prezentem uzyskać zawieszenie broni z Ronem. Pomysł ten także wydawał się rozsądny jeszcze niedawno.
Teraz Percy mógł się tylko bać, że rodzina pośle go do grobu w strasznie młodym wieku.
Młodzieniec oparł się o ścianę przy drzwiach. Wziął głęboki oddech, co nie było łatwe, jako że serce biło mu jak oszalałe. Zmęczył się ze strachu. Wyobraźnia mordowała go co chwilę. Z każdego rogu wyglądała na niego twarz śmierciożercy. Zaczynał widzieć na zielono.
To nie był jego żywioł, zdecydowanie. Dlaczego od razu nie uciekł z Hogsmeade? Przecież przeczuwał, że coś jest nie tak. Zawsze żywa wioska przypominała swój cień. Nawet pies z kulawą nogą nie przeszedł mu drogi. Pusto, ciemno, cicho.
Po co pchał się do ,,Trzech mioteł’’? Chciał sprawdzić, czy w zawsze zatłoczonym pubie kogoś nie spotka. Wspaniała idea. Percy zaklął w myślach. Po zlustrowaniu głównej sali pubu był już pewien, że coś tu nie gra.
Ale jego uwagę przykuł biało-czerwony rozbłysk światła. Wybiegł wtedy na zewnątrz, już ściskając różdżkę w dłoni, jednak nikogo nie zobaczył.
Za to na granicy słyszalności zarejestrował znajomy odgłos masowej aportacji. Sekundy później cała skóra mu zaświerzbiała, gdy została roztoczona bariera blokująca deportację.
Młody Wealsey nie zadawał więcej pytań, gdy z bocznej uliczki wyszła osoba, którą wszędzie i zawsze by rozpoznał. Lucjusz Malfoy.
Wbiegł do pubu, nielicho przerażony. Od tego momentu zapewne nie minęło wiele czasu, ale dla Percy’ego była to cała wieczność wypełniona zimnym potem.
Śmierciożercy właśnie mogą otaczać ,,Trzy miotły’’…
- Weź się w garść człowieku, trzeba stąd pryskać – szepnął do siebie.
Percy, mimo duszącego lęku i dudnienia krwi rozsadzającego mu czaszkę, odetchnął.
Sięgnął ręką po klamkę…

Długie ciemnoblond włosy powiewały w rytm ciężkiego oddechu.
Luna biegła, nie zwalniając, jednak traciła siły, nie dostrzegając pozytywnych efektów.
- Harry!
Krzyczała; nogi Pottera zdawały się prawie nie dotykać ziemi, a jego uszy były zamknięte na wszelkie zewnętrzne wołania. Słyszał tylko głosy z wewnątrz.
Luna nie ćwiczyła biegów ani nie grała w quidditcha, ale wiedziała, że pomimo tego Harry nie powinien tak szybko się od niej oddalać. Jego płaszcz uczniowski sprawiał wrażenie skrzydeł.
Jeszcze jedna chwilka... Harry skrył się za budynkami w Hogsmeade. Luna straciła go z oczu.
Źle się czuła. Coś strasznie niedobrego wisiało w powietrzu. Atmosfera przypominała ciszę przed burzą. Prawdziwą nawałnicą.
Luna w końcu oparła się o ścianę budynku przy granicy wioski. Oddychała z wielkim trudem. Pot spływał jej z czoła. Jakby tego było mało, jej magiczna intuicja kazała jej wracać czym prędzej do zamku, z dala od tego przepełnionego czernią miejsca.
Dziewczyna nie mogła się cofnąć. Ona także widziała.
Obraz jej matki, gdy jako dziewięciolatka wbiegła do pokoju.
Obraz jej matki, a raczej tego, co z niej zostało, gdy eksperymentalne zaklęcie wyrwało się spod kontroli.
Czerwień krwi. I inne kolory. Zapachy. Głos krzyczącego ojca.
Wspomnienie nigdy nie opuściło Luny, tkwiło po cichu w zakątku jej umysłu.
A Hermiona była jej przyjaciółką.
Luna zacisnęła pięści i wbiegła do Hogsmeade, wiedząc, że Ronald jest zaraz za nią...

- Luno!
Dziewczyna jakby nie usłyszała go; zniknęła za rogiem domu.
Ron zaklął dziesiąty chyba raz z rzędu. Jakby nie mogła poczekać paru sekund. Poruszanie się w pojedynkę w tych okolicznościach to proszenie się o wypadek; właściwie samobójstwo.
Hogsmeade oświetlał tylko księżyc. Chłopak zauważył, iż żadne światło nie pali się w całej wiosce. Nie dochodziły z niej żadne dźwięki codziennego życia. Żadne, w ogóle.
Martwa cisza.
W dodatku to uczucie przyprawiające o mdłości. Dlaczego cała skóra go tak świerzbiała?
Ron szybko doszedł do wniosku, że nie ma czasu na odpoczynek. Musi gonić przyjaciół, bez wytchnienia, gdyż alternatywa i możliwości były zbyt przerażające.
Ron wyprostował się i wbiegł na główną ulicę Hogsmeade. Dostrzegł Lunę niedaleko przed sobą, jeszcze przed zakrętem. Ruszył w jej kierunku i ...
Nie zdążył zawołać. Poczuł, że dostał niewerbalnym zaklęciem uciszającym.
Ktoś odrzucił różdżkę, która wylądowała na drodze w polu widzenia Rona. Weasley zatrzymał się wbrew sobie i poderwał wzrok.
Na drewnianym dachu jednego z granicznych budynków, zasłaniając tarczę księżyca, stał kształt. Wyglądał tylko na wpół ludzko; sylwetka kojarzyła się Ronowi z czymś, co kiedyś widział.
Obejrzał się. Luny już nie było. Był sam na sam z czymś, co wyraźnie szykowało się do skoku wprost na niego.
Ron poczuł panikę. Nie mógł skorzystać z czarów, był bezbronny! Musiał uciekać!
Kształt, szczerząc ostre jak brzytwa zęby, skoczył...

Drzwi, teraz już w wielu kawałkach, kończyły swój lot w największej sali pubu, uderzając i łamiąc stoliki, czyniąc nieludzki hałas i wzniecając kurz.
Percy jęknął bezgłośnie i błyskawicznie się odsunął.
Księżycowa poświata pokryła część podłogi zaplecza. Cień jakieś postaci zakrył ją połowicznie.
Percy uderzył plecami w ścianę. To przywróciło mu zmysły. Zrozumiał, że zapędził się w kozi róg. Żeby uciec z ,,Trzech mioteł”, musiałby skorzystać albo z już nieistniejących drzwi zaplecza i napotkać sprawcę zniszczeń, albo wrócić, skąd się przyczołgał – i pewnikiem dostać w plecy Avadą.
Był odcięty. Spóźnił się.
Usłyszał warknięcie, które mogło wydać ludzkie gardło... ale niekoniecznie.
Percy ścisnął różdżkę w dłoni. Nie był wojownikiem w żadnym razie, ale skoro musi przeżyć, zabijając wroga, niech tak będzie. Albo chociaż Drętwota, jak tylko śmierciożerca wejdzie na zaplecze.
Percy odruchowo poprawił okulary i wyciągnął rękę przed siebie. Niech już wejdzie, wtedy...
Coś wytrąciło go z równowagi, gdy zabrzmiały ciężkie kroki.
Kilka rzeczy. Najpierw były to kruczoczarne, rozwichrzone włosy. Zgadzały się.
Potem okulary. Tak samo.
Po nosie spływała krew, ale blizna na środku czoła – identyczna.
- Harry...? – wyrwało się Percy’emu.
Przybysz odwrócił głowę w jego stronę. Zielone oczy również...
Nie. Nikt nie mógł mieć tak jasnych, tak szmaragdowych oczu o własnym blasku.
Niby-Harry odwrócił się całkowicie i uśmiechnął. Był to uśmiech, przed którym należy uciekać na najwyższe drzewo lub, lepiej, drugi kraniec świata.
- Perrrccyyyyyy.
Weasley jęknął na głos. Plecami próbował przeniknąć przez ścianę, ale ta bezczelnie stawiała mu skuteczny opór. Pułapka bez wyjścia.
Percy poczuł, że nogi się przed nim uginają. Coś łapało go za gardło, paraliżowało. Strach przekraczający panikę.
Potwór przypominający Harry’ego powoli szedł w jego kierunku, przebierając w powietrzu palcami. Percy, próbując oderwać od niego wzrok, zauważył, że trzyma różdżkę w swojej dłoni. Kompletnie o niej zapomniał.
Jedyna szansa. Drętwota? Nie, możliwość była jedna. Zniszczyć te oczy.
- Avada...
Niby-Harry nagle poruszył się prędko jak błyskawica. W jednej, najkrótszej możliwej jednostce czasu znalazł się przy Percym, uniósł nogę i kopnął go w pierś tak mocno, że deski pubu ledwo wytrzymały.
Percy, cudem jeszcze przytomny, odkleił się od ściany i upadł na podłogę jak rażony gromem. Nie wiedział, czy ma jeszcze żebra, płuca i całą resztę. Myśli zawiodły go; czekał na nieuchronną śmierć.
Jego uszy wychwyciły dziwny syk, jakby śmiech węża.
I kroki. Bestia oddalała się od niego. Wyszła z zaplecza, znikając w zdemolowanej sali.
Percy słyszał trzaski łamanych stolików i krzeseł, a potem, nagle... cisza.
Nie poruszył się. Nie był w stanie. Fizycznie i psychicznie.
Pojedyncze płatki śniegu zaczęły wpadać na zaplecze. W Hogsmeade coś się działo, sądząc po odgłosach.
Percy leżał dalej, nie zmieniając pozycji. Dla niego cały pub rozbrzmiewał szczerze ubawionym syczeniem potwora.
Dopiero udręczony krzyk bardzo dobrze znanej mu osoby obudził Percy’ego. Weasley nie potrafił jednak wstać; czołganie się było dla niego jedyną opcją.
Nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu. Nie zamierzał też nieść pomocy. Pełzał ku wolności, za granicę wioski.
Wiedział, że nawet jeśli przeżyje, nigdy, do końca życia, nie zapomni tego spojrzenia. Dwie szmaragdowe dziury prowadzące do świata śmierci. Strach przed nimi na zawsze pozostanie w jego sercu, ściskając je niczym jadowity wąż.
I tak też się stało.

Harry wyhamował dopiero w miejscu, gdzie, jego zdaniem, musiał zostać wyczarowany umówiony sygnał. Niczego ani nikogo nie zauważył.
Powinien skradać się ostrożnie. Poczekać na przyjaciół. Być opanowanym.
Nic z tych rzeczy nie udało się Potterowi. Miotał się między oknami domostw, szukając jakiegokolwiek śladu Hermiony, zaglądał do bocznych uliczek, wszystko w biegu.
Prosił się o wpadnięcie w pułapkę.
Harry wpadł na mały plac w mniej uczęszczanej części Hogsmeade. Akurat to nie miało znaczenia; chłopak widział wcześniej nie ruszające się ciała leżące w domach. Uśpione lub martwe.
To, oczywiście, oznaczało, iż ktoś wcześniej wszystko zaplanował. Harry rozumiał to, ale nie przeszkadzało mu to szukać swojej ukochanej.
A może, podświadomie, miał nadzieję, że natknie się na jakiś śmierciożerców i będzie mógł wypróbować na nich nowo odkrytą potęgę nienawiści powstałej z cierpienia?
Nad tym wolał się nie zastanawiać. Nie w takim momencie.
Placyk skąpany w księżycowym świetle wydawał się opuszczony. Świetnie; Harry, nie czując zmęczenia, zaczął biec w kierunku ulicy Głównej.
- Expelliarmus!
Różdżka wyleciała mu z rąk. Potoczyła się po ziemi kilka metrów dalej.
Z cienia wyszły dwie dobrze znane mu postacie. Goyle senior i ...
- Proszę, proszę, kogo widzą moje oczy? Wybraniec Potter – zadrwił Lucjusz Malfoy. – Wiedziałem, że przybiegniesz tu jak oszalały.
Harry zacisnął pięści. Domaganie się informacji o Hermionie wydawało się zupełnie bezcelowe w taki warunkach. Wpadł w sidła wroga identycznie jak rok temu.
Jednak, w takim razie... Jak to możliwe? Skąd śmierciożercy wiedzieli o znaku? Nikt nie mógł zdradzić!
Nie czas na takie rozważania.
- Twoja głupota nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, Potter. Idiotyzm godny tego starego głu...
Lucjusz przerwał swój monolog, nagle zauważając, że sytuacja nie rozwija się tak, jak tego oczekiwał. Potter miał być wystraszony i bezbronny, zdany na ich łaskę, a tymczasem jego różdżka właśnie znalazła się w jego dłoni. Bez wypowiedzenia żadnego zaklęcia.
Coś było w jego spojrzeniu... Działało to na nerwy Lucjuszowi. Sprawiało, że czuł się nieswojo.
- Expelliarmus! – Goyle wykazał się nadzwyczajną dla niego błyskotliwością i wzmocnił czar przywódcy własnym Expelliarmusem. Harry zatoczył się lekko do tyłu; jego różdżka uderzyła o ścianę budynku w jego pobliżu.
Malfoy nie zamierzał tym razem najpierw gadać, a potem działać. Wycelował różdżkę w przeciwnika i otworzył usta, by rzucić jakiś obezwładniający czar.
Harry przypomniał sobie pewien lutowy poranek. Zacisnął zęby. Machnął na odlew prawą ręką.
Dwóch śmierciożerców nagle zgodnie jęknęło i odbyło krótki lot przez plac. Uderzyłi o ziemię i zatrzymali się pod drewnianą ścianą jednego z domów.
Harry z sykiem wypuścił powietrze z płuc. Ministerstwo... Ta parka była tam, to oni przyczynili się do śmierci Syriusza...
Zadrgały mu palce. Malfoy i Goyle dopiero wstawali... Byli łakomym kąskiem dla jego niezrównanej siły...
Nie!
Przecież obiecał sobie, że z tym skończy! Wizja przyszłości z umierającą Hermioną nie może się spełnić!
Harry zaklął pod nosem z całej siły i rzucił się, by podnieść swoją różdżkę. Musi załatwić ich zaklęciami, nie używając dzikiej magii.
Malfoy również przeklinał. Nikt go nie ostrzegł, że Potter potrafi walczyć, i to całkiem skutecznie, pozbawiony czarodziejskiej broni. To była pierwotna magia, podobna do tej, której potrafił używać ten żałosny, mały zdrajca, Zgredek.
Koniec zabawy, definitywnie. Czarny Pan nie wspominał nic o tym, że koniecznie muszą zostawić Pottera przy życiu. A Malfoy miał już dość robienia z siebie durnia.
Odnalazł go wzrokiem; smarkacz właśnie podnosił różdżkę z ziemi. Trzeba się spieszyć, długie zaklęcia odpadają. Lucjusz uśmiechnął się – bardzo dobrze. Znał jedno krótkie, a dobre, skuteczne.
Nie zdążył go wymówić. Uwagę przyciągnął mu odgłos upadku. Rzut oka potwierdził przypuszczenia. To Goyle stracił przytomność. Tak niefortunnie zderzył się ze ścianą czy... znaczenie miał fakt, iż to Goyle stał o dwa kroki bliżej Pottera, gdy ten zaatakował?
Nie czas na takie rozważania.
- Drętwota!
- Drętwota!
Jednocześnie wystrzelone zaklęcia spotkały się w połowie drogi. Ich kolizja doprowadziła do krótkiego, czerwonego rozbłysku. Malfoy ponowił czar, jednak Harry zdążył uskoczyć w bok. Przeturlał się kawałek dla bezpieczeństwa i wziął swojego wroga na cel.
- Drętwota!
Lucjusz zdążył zasłonić się ręką, zanim trafiła go struga szkarłatnego światła.
W większości przypadków takie działanie nie zapobiegłoby straceniu przytomności. Malfoy senior jednak nie był nowicjuszem; doskonale zdawał sobie sprawę, że niektóre zaklęcia, nie natychmiastowe, jak Cruciatus, można zaabsorbować do swojej różdżki, jeżeli odpowiednio się wymierzy. Nie było to proste.
I miało swoje wady. Lucjusz nie mógł od razu jej użyć, musiał chwilę odczekać. Nie wiedział, dlaczego; nie studiował działania magii tak dogłębnie.
Zachował przytomność, ale na jak długo? Potter właśnie wstał i już szykował się do oddania decydującego strzału...
PrZeMeK Z.
Naprawdę dobry part, Hito.

Praktycznie czysta akcja, i to akcja w najlepszym wydaniu. Wspaniały opis przerażonego Percy' ego szukającego ucieczki - to się po prostu czuje, wierz mi. Pięknie przedstawiona Luna - umiesz uchwycić jej duszę nawet w jednym króciutkim fragmencie. Za to masz u mnie ogromny plus.
Bardzo ciekawa sytuacja z dwoma Harrymi. Albo... z jednym? Wszystko się okaże. Potter - potwór przerażający. I słusznie.
Słabsza była tylko ta ostatnia walka. Trochę zbyt koncertowo Harry rozprawia się z dwójką śmierciożerców. Wiem o jego mocy i determinacji, ale mimo wszystko odrobinkę przeszarżowane.
Czy Ty jesteś z tych autorów, co to wybijają połowę bohaterów? cheess.gif

Było kilka błędów, ale wytknę może dwa:
QUOTE
Stupefy

Rozumiem, że używasz angielskiej terminologii i nie burzę się już o Bellatrix czy podobne drobiazgi. Ale to zaklęcie brzmi po polsku Drętwota i jako jedno z niewielu zostało spolszczone. Moim zdaniem lepiej byłoby użyć polskiej nazwy.
QUOTE
Dwójka śmierciożerców nagle zgodnie jęknęła i odbyła krótki lot przez plac. Uderzyła o ziemię i zatrzymała się pod drewnianą ścianą jednego z domów.

Drugie zdanie ma złą formę. Nie powinieneś pisać w nim o "dwójce śmierciożerców" (czyli używać "uderzyła" czy "zatrzymała się"), tylko o "dwóch śmierciożercach" ("uderzyli", "zatrzymali się"). To po prostu taka reguła. Bo w Twojej wersji brzmi mało naturalnie.

Ale ogólnie, jest bardzo dobrze.

Aha - Luna miała wtedy dziewięć lat. cheess.gif
patix
Dzisiaj będę się czepiać, bo po utracie danych straciłam dobry humor.

QUOTE(Hito @ 17.02.2007 23:16)
tymczasem jego różdżka właśnie znalazła się w jego dłoni

Jak dla mnie troszkę za dużo zaimków.

QUOTE(Hito @ 17.02.2007 23:16)
Machnął na odlew prawą ręką.

Co oznacza "na odlew"? /Chociaż może to ja mam ubogi zasób słownictwa... b. możliwe/.

QUOTE(Hito @ 17.02.2007 23:16)
Nie, jedna była możliwość.

Jakiś taki szyk przestawny...

QUOTE(Hito @ 17.02.2007 23:16)
Harry zaklął pod nosem z całej siły

Można zakląć z całej siły? Tzn. jak? Głośno?

QUOTE(Hito @ 17.02.2007 23:16)
Potter właśnie wstał i już szykował się do oddania decydującego strzału...

To zabrzmiało mi trochę po bondowsku - "oddać strzał".

Przyczepiłam się do wszystkiego, co mi przyszło na myśl...

Ale tak naprawdę to bardzo się mi podoba. Percy - po prostu wspaniały. Ostatnia walka, może rzeczywiście trochę zbyt "koncertowa" - jak to ujął Przemek (Harry-Terminator/Strażnik/Teksasu) - ale się broni tą krótką walką wewnętrzną. "łakomy kąsek dla jego niezrównanej siły". smile.gif
Jak można przerwać w takim momencie??? Pełno pytań ciśnie się do głowy - niech wymienię tylko kilka: Czy Rona zaatakował wilkołak? Niby-Harry - kim jest i skąd się wziął? (Czy Potter ma schizofrenię? - to już pytanie poza konkursem) Gdzie jest Luna, skoro nie przy Ronie i nie przy Harrym? Co się stało z całym Hogsmeade? Malfoy i Goyle nie byliby w stanie tego wszystkiego zorganizować, a jeśli śmierciożerców było ich więcej - to czemu się "schowali"?

No, ale wszystkiego dowiemy się w następnych częściach.

Jest świetnie, świetnie, świetnie. Wypełniasz czas oczekiwania na Deathly Hallows w przyzwoitym stylu. (Jakby jeszcze książka była na papierze, to bym Cię wychwalała pod niebiosa, bo co innego czytać na ekranie, a co innego na papierze...) Kończę te swoje przydługie wywody. Czekam na następne części (czepiać się już nie będę - obiecuję).
Hito
Przemek
QUOTE
Czy Ty jesteś z tych autorów, co to wybijają połowę bohaterów? cheess.gif

Przekonasz się w drugiej części fragmentu dziejącego się w Hogsmeade cheess.gif
QUOTE
Rozumiem, że używasz angielskiej terminologii i nie burzę się już o Bellatrix czy podobne drobiazgi. Ale to zaklęcie brzmi po polsku Drętwota i jako jedno z niewielu zostało spolszczone. Moim zdaniem lepiej byłoby użyć polskiej nazwy.

Oj.
Ech, zmienię to. Drażni mnie już ta nieznajomość polskiej wersji. Pisać fici o serii, której nawet się w domu na półce nie ma - ciekawe.
QUOTE
Bo w Twojej wersji brzmi mało naturalnie.

Się zgadzam. Kolejna rzecz to poprawki.
QUOTE
Aha - Luna miała wtedy dziewięć lat. cheess.gif

(...)
Dlaczego pamiętałem osiem lat? No, nieważne.

Patix
QUOTE
Jak dla mnie troszkę za dużo zaimków.

Hmm... Jak dla mnie bez jednego ,,jego" trochę się to gmatwa. Pewnie dałoby się to zdanie inaczej, poprawniej napisać - ale wolę się skupić na skończeniu fica, póki co. Niestety nie wszystko będzie perfekcyjne.
QUOTE
Co oznacza "na odlew"? /Chociaż może to ja mam ubogi zasób słownictwa... b. możliwe/.

Skorzystam z definicji Słownika języka polskiego: ,,o uderzeniu, ruchu ręką: z rozmachem, gwałtownie; dawniej też: z lewej, od lewej strony".
QUOTE
Jakiś taki szyk przestawny...

Prawda. Właściwie to nawet lepiej - to też zmienię.
QUOTE
Można zakląć z całej siły? Tzn. jak? Głośno?

Z głębi serca... Wiesz, nie ,,cholerka'', tylko - wyobraź sobiew, że jesteś naprawdę wściekła i masz ochotę zakląć :]

Harry Terminator, przyznaję, w sumie dobrze sobie radzi, ale poczekajcie do końca.
Dokończenie odcinka umieszczę niedługo. A dalej, to zobaczymy.
Hito
Wklejam kolejną część, dokończenie poprzedniej. Po tym fragmencie, drodzy czytelnicy, moglibyście ocenić, czy (w miarę) dobrze wychodzą mi sceny akcji czysto filmowej.
Następny part? Będzie, kiedy będzie cheess.gif

====================================================================
Ron przekonał się, że się nie mylił i dobrze odgadł.
Choć przed nim stała raczej krzyżówka wilkołaka i człowieka.
- Weasley – sapnął Fenrir. – Myślałem, że uda mi się dorwać Pottera, ale niestety biegł znacznie szybciej od ciebie. I muszę tracić czas na kogoś z tak gównianego rodu jak Wesleyowie, zdrajcy krwi. Nie mam szczęścia.
Ron nie czuł się na tyle pewnie, by wyprowadzić celną ripostę słowną.
- Co się tak trzęsiesz, szczeniaku? Boisz się, co? – Sądząc po jego uśmiechu, Greyback wręcz uwielbiał, gdy ludzie się go bali. – Zabawimy się trochę.
Ron zdołał dostrzec, że pół-wilkołak nie ma przy sobie różdżki, ta leżąca na bruku musiała należeć do niego. Aczkolwiek nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Greyback wyglądał jak chodząca maszyna do zabijania; nie miał paznokci, raczej pazury. Kły znacznie dłuższe od ludzkich. I ogólna budowa ciała sugerująca złoty puchar w zapasach.
Chłopak miał różdżkę, ale co z tego? Nie mógł nawet jęknąć, więc nad rzucaniem czarów nie ma się co zastanawiać. Ucieczka? Przed kimś, kto dogadałby się z wilkami?
Oczywiście... Miał inną możliwość. Zaklęcia niewerbalne.
Dlaczego nigdy nie uważał na lekcjach?
- Pokaż, co potrafisz, mały szczeniaku.
Fenrir zmienił pozycję ciała, napiął mięśnie i ruszył. Przebiegł dwa kroki i skoczył.
Jego szpony nie zalśniły tylko dlatego, że mała chmurka przesłoniła księżyc.
Ron, w ciągu ułamka sekundy, podjął decyzję. Nie miał wielkiego wyboru. Albo mu się uda, albo nie. Jeżeli nie...
Być może właśnie ta alternatywa dodała mu sił. Skoncentrowała go na jednym, magicznym pchnięciu.
Coś w rodzaju niewerbalnego Expelliarmusa trafiło Greybacka w pierś. Wystarczyło, by wyhamować go w locie i rzucić niespodziewanie dla niego na ziemię. Ron prawie nie mógł uwierzyć własnym oczom. Udało mu się!
Nie czas na radość. Greyback nie należał do ułomków, potrafił bardzo szybko się otrząsnąć. Wstał. I był wyraźnie wściekły. Ron podświadomie spodziewał się, że w każdym momencie Greybackowi może polecieć ślina z pyska. Wyglądał przerażająco.
- Pożałujesz tego, ruda wszo! Skończysz w wielu kawał...
- Drętwota!
- kaaaach!
Fenrir, rażony czerwonym pociskiem, stał pionowo, tylko się chwiejąc, przez dobrą sekundę. Drugie zaklęcie załatwiło sprawę. Pół-wilkołak upadł, wyłączony z gry.
- ... !
- Obrzydli... wy... potwór.
Ginny z trudem łapała oddech. Nic dziwnego; biegła cały czas wprost z zamku. Zupełnie przypadkiem przechodziła koło wrót Hogwartu i zobaczyła w oddali sylwetki przyjaciół. Jej ognisty temperament podyktował jej jedyne możliwe rozwiązanie.
Dziewczyna zajrzała w głąb Hogsmeade, jednak Luny nie zauważyła. Jej przyjaciółka musiała odbiec za zakręt ulicy Głównej.
Tymczasem Ron wykonywał zamaszyste ruchy rękoma, chcąc zwrócić uwagę Ginny i pokazując jednocześnie na gardło i usta. Zrozumiała, że musiał zostać uciszony. Jedno kontr-zaklęcie wystarczy.
- Merlinie! Dzięki, siostro! – Ron aż usiadł z wrażenia. Nogi mu drżały. Obok niego leżał nieruchomo Greyback, który jeszcze przed chwilą odbierał mu resztki odwagi. Istotnie, obrzydliwy potwór.
Ginny jednak nie zamierzała być cierpliwa ani wyrozumiała.
- Wstawaj, Ron! Musimy znaleźć Lunę i Harry’ego!
- Hej! Czekaj!
Dziewczyna, tak jak wcześniej Luna, nie zatrzymała się na jego wołanie.
Czy oni wszyscy musieli zachowywać się jak zarozumiali indywidualiści? Nie mogli pracować w grupie? Do licha.
Ron, chcąc nie chcąc, dźwignął się na nogi i podążył za siostrą.

Młoda panna Lovegood także nie mogła narzekać na nudę.
Znalazła się całkiem blisko Harry’ego, który podążał ścieżką równoległą do głównego traktu w Hogsmeade, jednak wąskie przejście między domami łączące te dwie drogi także zostało zablokowane.
- To ty, Draconie?
- Proszę, chociaż oczy masz normalne. – Malfoy junior wynurzył się z cienia. Uśmiechał się drwiąco. – Widzę, że Potter jak zwykle zabrał kogoś do pomocy. Lubi mieć przyjaciół na sumieniu. Najpierw Black, a teraz...
- To ty wyczarowałeś znak? Skąd go znałeś?
Powieka Draco drgnęła. Ta głupia Lovegood znowu ośmielała się mu przerywać i go nie słuchać. Znowu.
- Nie tylko ja go znam, idiotko. Zresztą to niewa...
- Draconie, Hermiony tu nie...
- Expelliarmus!
Luna nie spodziewała się takiej reakcji kolegi ze Slytherinu. Nie wyjęła zza ucha różdżki, toteż zaklęcie uderzyło ją w pierś i posłało płynnym łukiem z powrotem na uliczne kamienie. Dziewczyna krzyknęła z bólu. Upadek nie oszczędził jej głowy.
- Wolałbym zajmować się Potterem, niż tobą, Pomyluno, ale nie mam wielkiego wyboru. Ale nie zamierzam tracić spektaklu, chcę zobaczyć, jak marnie kończy. Co do ciebie, mam całkiem dobry pomysł. – Draco opuścił boczną uliczkę i, mrużąc z zadowolenia oczy, spoglądał z góry na swoją ofiarę. – Zawsze chciałem spróbować... Imperio!
Nic się nie stało.
Oprócz tego, że Luna wstała, a w dłoniach trzymała teraz dwie różdżki.
- Draconie, przestań tak głupio się zachowywać.
Malfoy patrzył z niedowierzaniem na swoje puste ręce. Jakim cudem? Jego różdżka nagle wyfrunęła mu z palców, którą Lovegood zręcznie złapała w locie. Jej była wycelowana w niego, ale... jak ta wariatka mogła być taka szybka? I mieć tak świetnie opanowane niewerbalne zaklęcia? Spodziewałby się tego raczej po Granger.
- Nie chcę czynić ci krzywdy, Draconie. Poddaj się.
- Zamknij się!
Zwyczajowa tchórzliwość zaczęła mieszać się w żyłach Malfoya z adrenaliną, lecz wściekłość wywołana wyrazem twarzy Lovegood, póki co, popychała go do dalszej walki.
Jeszcze jej pokaże, głupiej szmacie. Nikt nie powiedział, że na jednego czarodzieja przypada tylko jedna różdżka.
Zawsze trzeba mieć asa w rękawie. Tego nauczył się przez te lata.
Draco sięgnął za uczniowską szatę i, trzymając się wskazówek z listu, krzyknął:
- Crucio!
Luna zrobiła gest, jak gdyby chciała wyczarować jakąś magiczną obronę. Nie zdążyła; zapewne nie podejrzewałaby kolegi ze Slytherinu o takie Zaklęcie Niewybaczalne.
Wrzasnęła, zataczając się. Upadła na kolana. Cierpiała tak mocno, że zaciskając z całej siły pięści, złamała obie trzymane w nich różdżki na pół. Ich kawałki potoczyły się po bruku.
Dziewczyna nagle przestała krzyczeć. Cruciatus przestał działać.
Rozległy się kroki. Draco podszedł do Luny. Patrzył na jej drżącą sylwetkę, zgiętą w pół, z jasnymi włosami zakrywającymi jej twarz.
Pierwszy raz zobaczył Cruciatusa w działaniu. Słyszał, oczywiście, o wyczynach ciotki Bellatrix i o jej fascynacji tym zaklęciem. Wiedział, jak śmierciożercy je lubią. Ponoć ciotka twierdziła, że to wspaniałe uczucie, mieć pełną władzę na ofiarą i jej bólem.
Draco wcześniej był pewien, że jemu także to Zaklęcie Niewybaczalne się spodoba. Tymczasem widok drżącej Lovegood jakoś nie budował go specjalnie. Nie rozumiał tego.
Malfoy nie miał pojęcia, że Luna dalej cierpi. Udręka fizyczna już minęła, ale zdążyła obudzić wszystkie wspomnienia związane ze śmiercią jej matki. Wszystko wymieszało się; przekroczyło jej krańce wytrzymałości.
Luna, zupełnie niespodziewanie dla chłopaka, z krzykiem pełnym wewnętrznego bólu poderwała się i wręcz staranowała Malfoya. Ten przewrócił się, zaskoczony. Odruchowo zrzucił z siebie Lovegood, czując na policzkach jej łzy.
Wstał, zbierając z kamieni różdżkę. Zanim zdążył zorientować się w sytuacji, poczuł na twarzy pięść dziewczyny. Luna nie była jednak na tyle silna, by w ten sposób wygrać z Draco. Blondyn zdołał uniknąć jej kolejnego ciosu, po czym złapał ją za ręce i z całej siły odepchnął od siebie. Luna utrzymała się na nogach, toteż uznał, że czas z tym skończyć.
- Expelliarmus!
Trafiona, upadła ciężko. Nie ruszała się.
Draco oddychał szybko. Ludzie, którzy nazywali Lovegood Pomyluną, nie widzieli jej, gdy naprawdę szalała. Nic dziwnego, że od kilku Cruciatusów Longbottowie zupełnie odeszli od zmysłów.
Sekundę później na ulicy Głównej ponownie rozległ się odgłos kroków. Tym razem oznaczający bieg.
Draco obejrzał się szybko. Ron i Ginny Weasleyowie właśnie wybiegli zza zakrętu. Mina tego pierwszego dobitnie świadczyła, że słyszał wrzaski Luny i sam miał ochotę poczęstować Cruciatusem kogoś konkretnego.
Jeden rzut oka wystarczył Ronowi, by ocenić sytuację.
- Malfoy! Zostaw ją!
Rodzeństwo biegło blisko siebie. Draco znał tylko jeden czar, który mógł porazić dwie osoby jednocześnie. Nie miał zamiaru dopuścić, by Weasleyowie znaleźli się zbyt blisko.
- Sectum...
- Uważaj!
- ... sempra!
Ginny, popchnięta w ostatniej chwili przez brata, zatrzymała się dopiero przy otwartych drzwiach prowadzących do wnętrza jednego z domostw. Ron zdążył uskoczyć. Magiczne cięcie przeorało tylko powietrze.
- Kompletnie ci odwaliło, Malfoy?!
- Zamknij się, Weasley!
Draco zaczynał mieć dość. Najpierw Lovegood okazała się lepsza, niż sądził, a teraz musi się użerać z dwójką znienawidzonych Weasleyów. Jego ojciec wykończy Pottera w parę sekund bez żadnych problemów. Nie ma sprawiedliwości.
Ale to się tak nie skończy.
- Drętwota!
Ron był wolniejszy. Wycelował zaledwie różdżkę w przeciwnika.
Miał ogromne szczęście. Szkarłatnie lśniące zaklęcie trafiło dokładnie w jej czubek, tym samym zostając wchłonięte.
Draco zagapił się na moment. Nie uczyli o tym w szkole, przynajmniej do tej pory.
Ron także nie wiedział o takiej możliwości, jednak nie zamierzał tracić czasu na zachwyty nad swoją domniemaną potęgą. Chciał odwdzięczyć się Malfoyowi pięknym za nadobne.
- Drętwota!
Nic się nie stało. Ron jęknął z niedowierzania. Dlaczego właśnie teraz?
- Expelliarmus!
Różdżka Weasleya rozstała się z jego dłonią dość gwałtownie. Draco uśmiechnął się słabo. Był górą.
Ron zaklął pod nosem. Fatalnie. Dlaczego Ginny mu nie pomagała? Już dawno powinna zlikwidować zagrożenie nazywające się Malfoy...
Spojrzał w bok. Drzwi były zamknięte, dom pozostawał cichy i ciemny. Ani śladu jego młodszej siostry.
Co do licha? Co się jej stało? Ginny!
- Klaun zawsze pozostanie tylko klaunem, Weasley – powiedział Draco, odzyskując pewność siebie. – Myślałeś, że ze mną wygrasz? Ze mną?! Jesteś żałosny, Weasley! Expelliarmus! Jesteś teraz na mojej łasce!
Ron, patrząc w zachmurzone niebo, wiedział, że dupek ma rację. Nie miał szans.
Ale nie był znany z rozsądku, prawda? I nie zamierzał oddawać pola bez walki, nie Malfoyowi, temu cholernemu...
Coś przykuło uwagę leżącego Rona. Draco podążył za jego wzrokiem.
Lovegood właśnie się prostowała. Sądząc po jej wyrazie twarzy, wróciła na pokład statku Normalność. Już nie płakała.
I trzymała różdżkę Weasleya, która musiała, oczywiście, polecieć akurat pod stopy dziewczyny. Pieprzony pech.
- Załatw go, Luno!
Draco zaatakował. Był już bardzo wściekły i zmęczony jednocześnie. Mimowolnie przypomniała mu się treść listu od Dandy.
Gniew, nienawiść, słuszne pragnienie zniszczenia przeciwnika dadzą ci siłę, krewniaku. Pragnij bólu swoich wrogów, chciej widzieć i cieszyć się ich cierpieniem, poczuj prawdziwą siłę magii. Panuj nad życiem i śmiercią.
Pamiętaj, Draco. Gniew i nienawiść to najczystsze, najlepsze emocje. One dadzą ci siłę.

Luna miała dobrą intuicję. Wyczuła, jakiego zaklęcia użyje Malfoy. Myślała już na tyle klarownie, iż przygotowała się na obronę.
- Scutum!
- SECTUMSEMPRA!
Ron widział.
Patrzył, jak tarcza Luny zostaje pocięta na kawałki pod wpływem siły czarnej magii. Dziewczyna była aż zmuszona do cofnięcia się o krok, oślepiona błyskiem oznaczającym śmierć ochronnej tarczy.
Patrzył, jak Draco, wkładając w ruch ostatki sił podsyconych czarnymi emocjami, tnie różdżką pionowo.
Zobaczył, jakby w zwolnionym tempie, jak na ciele Luny formuje się linia, od jej czoła aż po krocze.
A potem zobaczył...
Z ciała Luny obfitym strumieniem trysnęła krew. Samo ciało, będąc bez żadnej osłony, poddało się pchnięciu zaklęcia Malfoya. Luna rozbiła szybę sklepowej wystawy, którą miała wcześniej za plecami. Jej szata, podarta na strzępy, zmieszała się z krwią i szkłem.
Luna uderzyła o podłogę w sklepie. Nie wydała żadnego dźwięku. Nie ruszała się.
Krwawiła. Ron tego nie widział. Ale czuł.
- LUNO!
Podniósł się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Draco drżał. Na tym pewnie polegała prawdziwa czarna magia.
Powinien się cieszyć. Pokonał ją. Zwyciężył. Był silniejszy. Godny tytułu śmierciożercy.
Dlaczego? Dlaczego więc wcale nie czuł się dobrze? Dlaczego mimowolnie chciał, by Lovegood się podniosła? Przecież zabił tylko swojego wroga. Dobrze zrobił. Czarny Pan by go pochwalił. Tego chciał, być śmierciożercą, tego chciał...
Dźwięk tuż obok. Draco instynktownie odwrócił się ku jego źródłu.
Sekundę później leżał już na ulicy po ciosie Weasleya. Który, ogarnięty gorącą furią, z całej siły wylądował kolanami na jego żebrach. Draco krzyknął.
Ron wyszarpnął różdżkę z chwilowo bezwładnej dłoni Malfoya. Wzniósł ją do góry.
- Ty... Ty...
Słowa zawiodły go. Żadna obelga nie pomoże już Lunie.
Ron widział tylko jedno: twarz Malfoya, który musi ponieść karę.
- Avada... Avada...
Nie potrafił dokończyć. Nienawidził się za to.
Nie potrafił zamordować bezbronnego przeciwnika, ale chociaż Drętwotę rzuci.
Ron ścisnął mocniej różdżkę Draca i ...
... zamarł.
Malfoy jakby poprzez mgłę zauważył, że Weasley patrzy na coś szeroko otwartymi oczami, unosząc lekko głowę. Nie miał pojęcia, co tak wytrąciło Weasleya z równowagi, lecz nie zamierzał marnować takiej okazji.
A miał jedną piękną. Zgiął kolano i uderzył Rona zdecydowanie poniżej pasa. Ten jęknął. Draco odepchnął go, i, pamiętając, że gdzieś tu powinna kręcić się jego siostra, zdecydował, że pora na ucieczkę do swojego ojca.
Wbiegł w boczną uliczkę.
Ron nie od razu zaczął go gonić. Mrugał wściekle. Nie widział już go.
Go? No właśnie, kogo przed chwilą wydawało mu się, że widział?
Harry’ego? Z blizną i twarzą we krwi, szmaragdowymi, płonącymi oczami i uśmiechem, od którego wnętrzności się skręcały?
To... niemożliwe. Tak, niemożliwe. Musiało mu się przywidzieć. To przez Malfoya...
Malfoy!
Ron wstał i wbiegł w boczną uliczkę.

Ginny nie widziała ani nie słyszała walki brata z jego odwiecznym rywalem.
Przeleżała ją na podłodze domu, sparaliżowana strachem i drżeniem.
Popchnięta przez Rona, gdy tylko odzyskała równowagę przy drzwiach, chciała go wspomóc w pojedynku z Malfoyem. Zupełnie nagle jednak poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
Dłoń silną i nie znoszącą sprzeciwu, która wciągnęła ją do środka i zamknęła drzwi.
Ginny obróciła się na pięcie, gotowa, by wlepić pechowemu śmierciożercy Drętwotę prosto w twarz.
I spojrzała prosto w lśniące oczy Harry’ego.
Harry’ego...?
- Giiinnnyyyyy.
Na granicy rzeczywistości dobiegł do niej śmiech tej postaci, dziwny, przerażający. Przenikający całe ciało.
Następnie wszystko ucichło. Została sama.
Skąd wzięło się to uczucie ogromnej grozy? Powstało zupełnie nagle, niespodziewanie, wystarczyło spojrzenie jego oczu...
Ginny podniosła się dopiero wtedy, gdy usłyszała wykrzyczane imię swojego brata. Przypomniała sobie, że w Hogsmeade roją się śmierciożercy. Trzeba pokazać im, gdzie ich miejsce. Tak?
Tak. Dziewczyna uniosła się i wyszła z domu, w którym leżała. Białe płatki padały z nieba. Ruszyła w stronę źródła dźwięków, jednak po drodze rzuciła jej się w oczy rozbita szyba wystawowa.
Ginny zatrzymała się i zerknęła w jej kierunku.
Krzyknęła jak mogła najgłośniej.

Lucjusz musiał przyznać, że Potter ma wyrobione instynkty.
Uniknął pierwszej Drętwoty, odskakując. Aczkolwiek druga spełniła swoje zadanie. Potter legł na ziemi.
- Gdzie się podziewałeś, durniu?
- Wybacz, szefie – mruknął Crabbe senior. Był przyzwyczajony do słów wdzięczności w wykonaniu zwierzchnika. – Aportowałem się w złej części Hogsmeade.
- Prawie się spóźniłeś, tępaku. Nawet aportować się poprawnie nie umiesz?
Crabbe nic nie odparł. Nigdy nie kłócił się z Malfoyem. Nigdy się nie bronił.
Mężczyzna przeszedł na środek placyku. Chmury już się przerzedziły, więc księżyc świecił bladą poświatą. Crabbe rozejrzał się wokoło.
Lucjusz podszedł do Harry’ego, w końcu zadowolony.
- Już po tobie, Potter. Czarny Pan i Lestrange wręcz nie mogą się doczekać, aż się tobą zajmą. Twoi przyjaciele, których tu w swojej bezdennej głupocie przyprowadziłeś, również marnie skończą.
Malfoy właśnie dlatego niespecjalnie przepadał za Drętwotą – nie mógł obserwować reakcji słabeuszy, jakich pokonał; nie mógł napawać się ich strachem i beznadzieją, gdyż leżeli nieprzytomni.
Trudno. Potter potrafił korzystać z pierwotnej magii, a to mogłoby doprowadzić do niepotrzebnych komplikacji, trudności.
Lucjusz, zaraz po odebraniu Potterowi różdżki, usłyszał charczenie Crabbe’a.
Spojrzał.
Śmierciożerca gapił się na dach jednego z domów. Otwierał i zamykał na przemian powieki, zaciskał pięści. Opadł w końcu na kolana, a potem na twarz i znieruchomiał.
- Co do ...
Malfoy uniósł głowę w poszukiwaniu osoby, która obezwładniła Crabbe’a. Czyżby ktoś z tego przeklętego Zakonu?
Zdążył tylko zauważyć dwa jasnozielone punkty i czarny kształt, zeskakujący właśnie z dachu, znikając z pola widzenia Malfoya.
Lucjusz uświadomił sobie nagle, że nie ma czasu na kontemplacje.
Harry stał na nogach i patrzył na niego z nienawiścią. Zaczął iść.
Lucjusz cofnął się o krok. Wycelował w niego własną różdżkę.
- Ani kroku dalej, Potter!
Harry zatrzymał się, zdając sobie sprawę, że Malfoy ma przewagę.
- Znowu chcesz zgrywać niepokonanego bohatera, co, panie Wybraniec? Wbij sobie w końcu do tego głupiego łba, Potter, że jesteś nikim! Zerem!
Na podkreślenie swoich słów Lucjusz z całej siły zacisnął lewą dłoń. Różdżka Harry’ego pękła, wydając ostatni blask magii na świat.
- Goyle! Do cholery!
Wezwania sługi jednak nic nie dały. Goyle senior sprawiał wrażenie, że nieprędko wstanie lub choćby się poruszy.
W takim razie, skoro Drętwota na Pottera nie działa, trzeba z nim skończyć. Czarny Pan może nawet go pochwali za eliminację jego największego wroga, oprócz Dumbledore’a.
- Pokażę ci zaklęcie, Potter. Nowe, które wymyślił nasz nowy, młody nabytek. Wiesz, o kim mówię? Wybraniec i pupilek starego durnia wszystko wie, nieprawdaż? – Malfoy zaśmiał się. Zrozumiał jednak szybko, że głupio ryzykuje. Mina i postawa Pottera coraz bardziej emanowała chęcią mordu. – Dementi. Działanie takie samo, jak pocałunek Dementora. Wspaniały koniec dla ciebie, Potter.
Harry nie miał wyboru. Albo zginie, albo użyje dzikiej magii, przybliżając się do ohydnej parodii samego siebie. Co lepsze? Nie miał pojęcia. Ale nie miał zamiaru kończyć bez duszy, pokonany przez żałosnego, słabego Malfoya.
Napiął mięśnie prawej ręki. Może odbić ten czar. Wiedział, że może.
- Żegnaj, Potter! Dementi!
Czas jakby zwolnił. Kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie.
Z końca różdżki Lucjusza wyleciała miniaturowa trupia czaszka, wizualizacja czaru Dementi. Mknęła w stronę Harry’ego, który rozpoczął kreślenie zamaszystego łuku.
Również w tym samym momencie z bocznej uliczki wybiegł Draco, uciekający przed Ronem. Kątem oka spostrzegł coś zielonego...
I wtedy trupia czaszka uderzyła go w środek twarzy.
Draco Malfoy upadł na ziemię.
Czas nadal płynął wolniej, niż zwykle. Zaczął padać śnieg.
- Nie... Draco! Synu!
Harrym wstrząsnął widok ciała znienawidzonego wroga. Draco nie miał duszy. Już nigdy się nie poruszy, nie odezwie, nic.
Draco nie żył.
- Nie!
Lucjusz znosił to jeszcze gorzej. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Jednak bardzo szybko przeszedł z rozpaczy do zemsty. Błyskawicznie zlokalizował osobę odpowiedzialną za śmierć jego jedynaka. Z łzami w oczach, nie tłumiąc dłużej emocji, ryknął:
- DEMENTI!
Harry był na tyle przytomny, by uświadomić sobie zagrożenie. Wykorzystał uczucia, jakie wywołała w nim duchowa śmierć Malfoya juniora.
Dementi odbiło się od dłoni Pottera.
Tak samo nagle, jak wcześniej Draco, z uliczki wybiegł Ronald Weasley.
On także zdołał jedynie zarejestrować szmaragdowy błysk przy swojej głowie.
- RON!
Kolejne ciało wylądowało na ziemi, nie wykazujące żadnych oznak życia.
Harry chciał krzyczeć dalej, ale nie znalazł w sobie na to siły. Upadł na kolana, patrząc na makabryczny obraz. On sam... Swoją dłonią skierował Dementi...
Po placu rozległ się upiorny, głośny śmiech Lucjusza. Nie zamierzał na tym poprzestawać. Wziął na cel Pottera, który jakby zamknął się na bodźce z zewnętrznego świata. Nie obroni się tym razem.
- De...
Różdżka Lucjusza wyleciała mu z ręki.
Na placu zjawiła się nowa osoba. Ominęła ona Potter i biegła w kierunku Malfoya.
Lucjusz nie mógł zrozumieć. Co on tu robił? Miał zostać w zamku, by nie powstały podejrzenia; tylko utorować drogę do Hogsmeade...
Przede wszystkim, dlaczego niewerbalny Expelliarmus został skierowany w niego? Lucjusz nie miał nastroju do dociekań i rozmów. Raczej do filozofii ,,Najpierw Avada, potem pytania”. Rzucił się, by odzyskać różdżkę.
A raczej zamierzał to uczynić.
Wander w jednej chwili nieludzko przyspieszył; znalazł się przy ojcu Draca w sposób sugerujący pominięcie dwóch czy trzech kroków.
Uderzenie pięścią w splot słoneczny.
Ostatnim obrazem, jaki Lucjusz zapamiętał, była uśmiechnięta drwiąco twarz Wandera z odległości kilku centymetrów.
Gdy Malfoy zmienił pozycję z wertykalnej na horyzontalną, profesor wyprostował się, wyciągnął papierosa i zapalił go palcami. Zaciągnął się z zadowoleniem. Wszystko poszło dobrze.
Aczkolwiek Harry’ego samego zostawić nie można. Pozostali to inna bajka; Wybraniec jednak powinien sobie sam poradzić. A może wymagał od niego zbyt wiele? W końcu to wina Dumbledore’a.
Wiatr oprócz chłodu i śniegu przyniósł także głośny, dziewczęcy krzyk.
Zapewne panna Weasley znalazła pannę Lovegood. Którą można jeszcze uratować, jeżeli udzieli się jej pomocy natychmiast.
Wander wzruszył ramionami, ciągle uśmiechnięty. Rozpędził się, przeskoczył ciała Malfoya i Weasleya, jak gdyby były jakąś zwykłą przeszkodą terenową i pobiegł dalej. Zupełnie zignorował nieruchomego Pottera.
Harry gapił się na pozbawionego ducha Rona.
Ale nie płakał.
Kropla krwi spadła na pobielałą ziemię.
Śnieg padał obficie w Hogsmeade ostatniego lutego.
PrZeMeK Z.
... blink.gif ...

COŚ TY ZROBIŁ, HITO?!

Czy chcesz zostać rozszarpany na strzępy za takie potraktowanie Luny? LUNY?! Mojej ukochanej Luny Lovegood?!

...

Part dobry, ale nie bardzo dobry. Ja wiem, że pojedynki ciężko się opisuje, sam tego doświadczyłem, ale o ile walki Rona, Luny i Malfoya juniora wyglądały wiarygodnie i fajnie (no i emocjonująco, oczywiście), o tyle pojedynek Malfoy senior - Potter sprawił, że parsknąłem śmiechem. Wybacz, ale to wyglądało jak porządny skecz Monty Pythona: dwóch gości walczy, a dwóch pozostałych wybiega kolejno z uliczki i wpada na linię strzału. cheess.gif No po prostu nie mogłem powstrzymać parsknięcia śmiechem. Przykro mi, Hito - to wyszło słabo. Doceniam emocjonalny ciężar tego, co się stało, ale sama walka wyjątkowo kiepska.

Za to, co zrobiłeś Lunie, mam ochotę Cię mocno skrzywdzić, ale nie mogę zaprzeczyć, że jej walka z Malfoyem jest chyba najlepszą walką w całym parcie. Cruciatus, reakcja Luny, niemiłe zaskoczenie Malfoya, jej "natarcie" (tyle że nie podoba mi się sposób, w jaki opisałeś jej wściekły atak na chłopaka: zbyt ogólnikowo i zbyt sucho)... Także Fenrir był mocnym akcentem, tak jak pojawienie się Ginny. Potter - potwór dalej fascynuje.
Ogólnie, kawał dobrej roboty. Poza tymi rzeczami, które wytknąłem.
A "czysto filmowe sceny walki" wychodzą Ci w miarę. Ale ćwicz, ćwicz, bo mogłoby byż znacznie lepiej.

Aha, ostatnia rzecz:
QUOTE
Dementi

dementi.gif

P.S. LUNA MA PRZEŻYĆ!
patix
Nie bądź taki skromny - "w miarę" - też mi coś. tongue.gif
Ale do rzeczy i po kolei:
Ron - Fenrir: trochę nie do końca z tym wypowiedziami Fenrira (ot, żadnych wskazówek nie mam, ale coś mi zgrzyta).
Ron - ok.
Ginny i jej ognisty temperament - cudo. Panna Weasley nie mogła zrobić nic innego, jak tylko ruszyć za przyjaciółmi.
Luna - Draco: i znowu jestem na "nie", jeśli chodzi o wypowiedzi Draco (patrz. przypadek Fenrira). As w rękawie - mistrzostwo i niezmiernie pasuje mi do tchórzliwego Dracona. Odczucia po zaklęciach niewybaczalnych? Jak najbardziej poprawne.
Luna: z jednej strony dzika radość, że w "pierwszej fazie" tak załatwiła Dracona, ale z drugiej... tak nie do końca przekonywująco. Chyba pierwszy raz Luna taka... właśnie nie do końca. Ale to tak bardzo subiektywnie.
Potter-Lucjusz: tu mi nie gra w ogóle. Takie pokrzywione. ("durniu"? "tępaku"? - eh... chyba muszę wrócić do książek, bo nie takiego Malfoy'a seniora pamiętam).
Wander rozbija mnie całkowicie... i chyba nie w ten pozytywny sposób. Zjawia się ni stąd, ni zowąd, daje Lucjuszowi w łeb, zadowolony wyciąga papierosa i rusza z kopyta... biggrin.gif No - ten opis mnie rozwalił.

Ten Harry-Demon jest wyjątkowo intrygujący... Niektóre wyrażenia fantastyczne - ,,Najpierw Avada, potem pytania”. smile.gif

Ale krótko: opisy masz świetne, dialogi słabsze. Co właściwie pokrywałoby się z filmami akcji (na szczęście oszczędziłeś patetycznych słów - może oprócz listu do Dracona). Ogólnie więcej mam pozytywnych odczuć.

A to:
QUOTE(Hito @ 19.02.2007 18:55)
Skorzystam z definicji Słownika języka polskiego: ,,o uderzeniu, ruchu ręką: z rozmachem, gwałtownie; dawniej też: z lewej, od lewej strony".

- to sobie zapamiętam smile.gif.
Rosssa
Witam, trochę mnie tu nie było, więc nadrobię zaległości. Co do poprzedniej części to akcja była naprawdę dobra tylko właśnie ten koniec tak zbyt szybko i w stylu a la Matrix czy coś mnie rozwalił (kurczę gubię się już w tych pierdółach).

Co do obecnego, to w pierwszych zdaniach zamiast
QUOTE
Myślałem, że uda mi się dorwać Pottera,
przeczytałam, że uda ci się dorwać Pottera. Wtedy pomuyślałam, jej co tu jest grane? Ron zdradził? Tak wiem, że śmieszne, ale już dawno po północy i różnege głupoty mi do głowy przychodzą jak źle przeczytam.

Rozumiem, że Ron miał wyciszony głos, to drętwotę też użył niewerbalnie?

QUOTE
Ominęła ona Potter i biegła w kierunku Malfoya.


Powinno być raczej 'Pottera'

Te walki przeprszam, że to Hito powiem, ale trochę takie komiczne mi się wydały. Jeden uderzył drugiego, potem tamten za chwilę mu oddał i takie tam. Zdaję sobie sprawę, że trudno się opisuje sceny walki i w ogóle plus do tego dialogi. Nie jest źle, aczkolwiek przydałoby Ci się to jeszcze dopracować.

Fanhrir jakoś przypomniał mi poniekąd "Rekę Boga" i tą akcję Snapea z Salomonem, ale bardzo fajnie Ci ten opis z nim wyszedł.

Ron, ma plusa, udało mu się rzucić zaklęcie niewerbalne tongue.gif Nie no dobra, żeby nie było, że podoba mi się tylko dlatego, że zaklęcie rzucił, powiedzmy, że w miarę dobrze radził sobie z Malfoyem, żeby nie było wink2.gif

Luna z Draconem git, tylko ten jej wybuch wściekłości troszkę mi nie podpasował. Biedna oberwała Sectumsemprą, ale ja także mam nadzieję, że przeżyje bo też ją bardzo lubię.

Ron z Draco, hmm no właśnie tak mnie to trochę wkurzało, te ich niezgrbane zagrywki między sobą.

Ginny, ruszyła na pomoc przyjaciółom w Hogsmeade, tu też pochwały dla niej.

A stwór przypominający Harry'ego cały czas intryguje z każdym partem to coraz bardziej.

Ta wpadka Dracona i Rona także mi jakoś zgrzyta. Jeden dostał czaszką, zaraz drugi. Eh.

No i Wanderek oczywiście ni z gruszki ni z pietruszki pojawia się i rusza na pomoc. "Ubóstwiam" wręcz jego intrygującą osobę ==' tongue.gif

Ogólnie bardzo dobra część tylko te opisy walk i dialogi mnie gryzły.

To tyle na temat tego parta. Jestem już taka zmęczona, że ledwo widzę na oczy.

Zdaje się, że następny kawałek nie za szybko się pojawi. No cóż, będziemy czekać smile.gif Życzę weny, czasu i cierpliwości do dalszego pisania wink2.gif

Idę w końcu spać. Dobranoc.
ellentari
Zaś miałam lekką przerwę w komentowaniu, ale cały czas śledzę bieg wydarzeń w opowiadaniu.

Z całym szacunkiem muszę jednak stwierdzić że to opowiadanie pomału zaczyna schodzić poniżej pułapu, na początku było całkiem owszem, ale teraz coraz mniej mi się podoba.
Ta scena walki jak już wcześniej zostało wspomniane przypomina matrix, co może jest niezłe pod względami wizualnymi, ale nie kiedy czytamy tekst…

Strasznie dużo tajemnic i rzeczy niedopowiedzianych, opowieść jak widać niby prosta, ale wielowątkowa, można się pogubić niestety, jeszcze niech trafi na dłuższa przerwę to już w ogóle.

Denerwuje mnie fakt że opowieść nie jest podzielona na rozdziały, tylko dodajesz czasem w kawałkach, akcja mi wtedy kompletnie ucieka., ja już wolę poczekać dłużej, a jednak dostać cały tekst niż strzępki.


Cóż zakończenie ostatniego parta jest zdecydowanie naciągnięte, nie wyszło to, na pewno miałeś takie założenie a nie inne?
Tocząca się walka między Malfoyem seniorem a Potterem niesie za sobą dwie co najmniej dziwne śmieci, Ron i Draco, naciągnięte to…
Jeszcze Luna wykrwawiająca się na podsłodzę sklepowej…
Ginny jakby chwilami lekko niezrównoważona…
Potwór z latareczkami zielonymi zamiast oczu o wyglądzie złotego chłopca jednak zalatujący tombakiem.
A na koniec Wander!


Zdecydowanie zmierza to moim zdaniem w złym kierunku, no ale człowiek się uczy całe życie więc próbuj.

Pozdrawiam.
Elli.


Kal-El
Kurde,ale wpadke zaliczyłem :-/ przecież Hito to przedstawicielka płci Pięknej... - Chyba, że to jakaś straszna tajemnica jest A ja tu takie rzeczy wypisuje blink.gif, w postach Sorrki blush.gif

Co do last cześci to niby dobra dynamika akcji itd, ale jednak czegoś mi tu brakowało dlatego ocenie tą cześć 9/10:)
Rosssa
Póki co to sprzedałeś Hito tongue.gif Ja też wiem, że jest dziewczyną, ale skoro się sama nie ujawniła to nie chciałam robić tego za nią. A skoro tajemnica się wydała i przy BTS to...Hito czemu ukrywasz swoją prawdziwą płeć? wink2.gif
PrZeMeK Z.
blink.gif

TO jest dopiero sensacja.

Serio?
Rosssa
Jak najbardziej prawda wink2.gif
Tara***
Niemożliwe, myślałam, że Hito jest mężczyzną. Jeśli nie, to po co napisała/ał, że jest mężczyzną. Może to skomentuje
patix
Jak dla mnie może być nawet hermafrodytą XDDDDDD
Ważniejsza sprawa - kiedy następna część?
Hito
Następna część? Daleko na horyzoncie. Zaczął się już nowy semestr, a zmiany w nim niestety nie są na lepsze - krótko mówiąc, troszkę to może potrwać.
Jakbyście mnie tak za sceny akcji nie zjechali, to też wena by mnie nie opuściła. Sami jesteście sobie winni :]

Kal-el, Rossa>>no, no. Sprawa bardziej ciekawa i tajemnicza niż moje dwa fici razem wzięte. Jeśli można wiedzieć, skąd posiadacie takie rewelacyjne informacje, hmm?
Rosssa
Widzę Hito, że nie za bardzo cieszy Cię ta wiadomość, więc nie będę podawać źródła skąd wiem. I przepraszam, nie wiedziałam, że Cię tak to bedzie drażnić. Może tak, mam tu na magicznym na pisać skąd wiem czy na priva?
Hito
Możesz pisać tu, możesz na priva - i tak, skoro tylu czytelników ta kwestia poruszyła, czuję potrzebę odniesienia się do tego na forum.
Oj, nie martw się, Twoje wiadomości wcale mnie nie drażnią.
Rosssa
Dobra, wysłałam do Ciebie wiadomość na priva wink2.gif I mam nadzieję, że się dowiemy prawdy smile.gif
Hito
Nooo, muszę przyznać, że czuję się rozczarowany. Miałem nadzieję na jakąś Spiskową Teorię Dziejów, a tu tylko...
Wiedziałem, że to wina Estieja. I mojego fica. I mojego - najwyraźniej - dennego poczucia humoru/sarkazmu *cięęęężkie westchnienie*

W każdym razie, kończy tę sprawę, która tu nie należy. Bardzo nie lubię, gdy ktoś kłamie w swoim profilu, jaki w tym sens? Ja bym nigdy tego nie zrobił - i nie zrobiłem.

Mam nadzieję, że mówiąc o winie estieja po prostu zapomniałeś wstawić wink2.gif
Bo jeśli ktoś poważnie potraktował moje dawne stwierdzenie, że Hito jest kobietą z uwagi na wrażliwość, jaką wykazuje w swoich fikach, to że tak powiem, nie wykazał się do końca czujnością.
Nie wiem jakiej płci jest Hito, nigdy go nie spotkawszy w realu, ale nie mam podstaw by nie wierzyć w jego prawdomówność. I poczucie humoru.


Jasne, że poważnie Cię nie winię wink2.gif
No, ludzie, słuchać Pana Moderatora, słusznie prawi.
Natomiast chwilowo zjadło mi część nowego fragmentu, żesz by to...
Luinehil
No nie mogę się powstrzymać. Muszę skomentować.
Kiedy weszłam na te opowiadanie nie spodziewałam się czegoś... takiego. Myślałam sobie, że to będzie taki zwykły tekst, w którym Harry jest zły, morduje itepe, ale z nudów wzięłam się za czytanie. I bardzo dobrze!
Już dawno żaden fic tak mnie nie wciągnął! Śmiem twierdzić, że przeczytałam już, może nie wszystkie, ale większość wartych przeczytania fanficków. A tu takie miłe zaskoczenie! Naprawdę te opowiadanie mnie wciągnęło; ma w sobie tą atmosferę, urok. Po prostu nie mogłam się od niego oderwać, musiałam doczytać do końca. Ale tak to już ze mną jest - dobry tekst musi być przeczytany do końca, choćbym miała zaryć noc.
No i jakie są moje wrażenia? Po prostu brak mi słów.
Świetnie przedstawiłeś postać Harry'ego, szczególnie od tej jego "złej" strony. Zdążyłam już nawet poczuć obrzydzenie do niego, po tych jego "wybrykach", a to już jest coś, zwłaszcza, że przyzwyczaiłam się odbierać tę postać, jako, może nie takiego krystalicznie czystego bohatera, lecz jednak jako zdecydowanie pozytywną postać.
Na początku przyznam się, byłam zdezorientowana. O co chodzi? Najpierw Potter jest zły, potem dobry, potem jest znowu zły? Doszłam więc do wniosku, że Harry ukrywa te swoje złe wcielenie, a przed przyjaciółmi udaje niewiniątko. Niestety, potem zmieniłam zdanie. Harry nie mógł być aż tak dobrym i wiarygodnym aktorem. Kompletnie się zagubiłam. Mój umysł, automatycznie podczas czytania, wymyślał różnie niestworzone teorie, na temat: "Dlaczego Harry stał się złyyyy?". Nie będę się rozpisywać na ten temat, chociaż niektóre teorie były naprawdę surrealistyczne, hehe
Złe, nazwę to "wcielenie Harry'ego" było doprawdy interesujące. Jak człowiek może stać się takim... skur... ekhem.... Jak może cieszyć się, napawać wręcz cierpieniem innych ludzi?! Ja rozumiem, Voldemort może być kimś takim, ale Harry?!
W jakimś opowiadaniu był cytat (Może nie dosłowny), który świetnie pasuje do tego opowiadania: "Wiesz dlaczego tobą gardzę, Potter? Bo inni w tobie widzą krystaliczne dobro, a ja widzę, jak twoja umęczona dusza wciąż walczy z mrokiem. Na razie z dobrym skutkiem. Ale czy na długo?"
Nonono..., pomyślałam sobie, ale będzie jazda. No i była. biggrin.gif Chociaż ta teoria ze snami pojawiła się w moich wyobrażeniach, nie sądziłam, że ją wykorzystasz. No bo to oklepane wydawało mi się tak jakoś. Ale zdziwiłam się, bo nawet taki pomysł został zrealizowany w bardzo interesujący sposób. I nie mogę zarzucić brak oryginalności, bo samo wykonanie jednak mnie zaskoczyło. Bardzo to sobie cenię u autora: umiejętność zdziwienia czytelnika.
Podobało mi się też to, że nie koncentrowałeś się tylko na Potterze. Widać tu też wątki Percy'ego, który jednak chce się nawrócić tongue.gif Mamy też wgląd na działalność Zakonu w odnajdywaniu Horkruksów, nawet na miłość Tonks do Lupina. Chociaż nie powiem, nieraz mnie zirytowało, kiedy akcja przechodziła "dalej" w najlepszym momencie. Wtedy czytałam tak szybko, że ledwo rozumiałam, chcąc dowiedzieć się, co będzie dalej. Nie ma co, Hito, potrafisz wzbudzić napięcie. Gratuluję.
Sądzę, że cała akcja w czarodziejskim świecie w czasie szóstego tomu Harry'ego jest bardzo realistyczna. Uważam, że to opowiadanie może być naprawdę dobrą alternatywą szóstego tomu Pottera.
No dobrze, przejdę teraz do dalszych wątków.
Paring Harry/Hermiona, może nie aż tak strasznie oklepany i przejedzony, podobał mi się. Może to dlatego, że został tu przedstawiony tak realistycznie? Hermiona zdobywająca miłość Harry'ego tak stopniowo, nie narzucając się - to bardzo do niej podobne. I to tez sobie cenię w tym opowiadaniu: kanoniczność.
No ale przejdźmy do poprzedniego rozdziału. Moje wrażenie po jego przeczytaniu było jedno: O kur*wa. Luna nie żyje?! Draco nie żyje?! Ron nie żyje?! No kurdę coś za dużo trupów się zrobiło, nieprawdaż? Nie mogę sobie tego wyobrazić! Przecież już się przyzwyczaiłam do ich "wątków"! No jak to?! I oni tak sobie umrą? No ja nie mogę! Aż mnie jasny szlag trafił. No dobra, muszę się uspokoić. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Dobra.
Hito, nie da się czegoś z tym zrobić?! No bo kurczęęę... ja nie wiem co to będzie dalej z Harrym... Chociaż już w moim umyśle rozwinęła się scena, gdzie Potter rozwala całe skrzydło szpitalne w napadzie furi, hehe dementi.gif No i ciekawa jestem, co na to powie Dumbledore. Czy Harry będzie miał do niego wielki żal, za to że go nie było? Może wszystko inaczej by się potoczyło? Nono... to byłoby ciekawe.
Ach... niemal zapomniałabym. Ten nauczyciel od OPCM mnie denerwuje. Jak on może nie próbować uratować Luny?! No jak?! Na początku nie miałam nic do niego, ale teraz niemal go nienawidzę. Chociaż nie powiem, ciekawie wykreowałeś tę postać. Jest bardzo intrygująca i tajemnicza ze swymi planami. Sądzę, że jeszcze mnie zaskoczy. Nie wiem, czy pozytywnie.
No dobra, kończę ten komentarz. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się niebawem, bo już zdążyłam się poważnie zniecierpliwić.
Życzę weny!
QUOTE
Jakbyście mnie tak za sceny akcji nie zjechali, to też wena by mnie nie opuściła. Sami jesteście sobie winni :]

No i widzicie co narobiliście? Teraz trzeba będzie czekać... Ja powiem, że nic nie mam do scen akcji. Mi się podobało, hi hi
Pozdrawiam cieplutko.
L.
Hito
Dzięki smile.gif

Tak patrzę i widzę, że już sporo czasu minęło od ostatniej aktualizacji fica. Cóż, trochę rzeczy, jak sesja, zaliczenia czy operacja (oczu - kiepsko by mi się pisało) przeszkodziło mi skutecznie w kontynowaniu BtS.
Ale czytelnicy niech się nie martwią. Tak jak ,,Dwie noce'', Behind będzie ukończony. Pytanie - kiedy pojawi się następny fragment? Niestety, z moich planów najprawdopodobniej nic nie wyjdzie i dopiero ostatni egzamin (6 lipca) pozwoli mi na podjęcie pracy. Zatem jeszcze kapka cierpliwości jest tu wymagana.
Hito
Ze swojej strony polecam, by nie wierzyć zbytnio słowu pisanemu, szczególnie w formie promocji. W ulotce kliniki chwalili sobie bezbolesność zabiegu (ha, ha, ha - pewnie, samego laseru się nie czuje, ale wszystko przedtem...), a słowem nie wspomnieli, że po paru miesiącach będę w świetle sztucznym raczej nienajlepiej.
Nie mówiąc już o tym, ile krople do oczu kosztują.
Tak tylko to piszę, gdyby ktoś przymierzał się do podobnej operacji. Koszt ogólny spory, a jeśli sesja jest blisko, mogą być problemy.
Ale są też duże pozytywy, jak np. widzenie wyraźne bez okularów :]

Estiej>>jesteś na bieżąco, czy do zakończenia fica nie mam co prosić Cię o opinię?
Luinehil
Właśnie poczułam bardzo ogromną ulgę, za to, że jednak nie noszę okularów. Sądząc z twojego opisu, Hito, naprawdę się przestraszyłam. A pomyśleć, że moja koleżanka ma zamiar zrobić sobie operację oczu, brrrr...
QUOTE
Tak jak ,,Dwie noce'', Behind będzie ukończony. Pytanie - kiedy pojawi się następny fragment? Niestety, z moich planów najprawdopodobniej nic nie wyjdzie i dopiero ostatni egzamin (6 lipca) pozwoli mi na podjęcie pracy. Zatem jeszcze kapka cierpliwości jest tu wymagana.

No jest jeden plus - cieszę się, że jednak to opowiadanie nie zostanie porzucone. Chociaż ja się chyba nie doczeeekam następnych części!!! Ale cóż poradzić: sesje są ważniejsze. Trzymam kciuki i życzę powodzenia! tongue.gif
Hito
Obiecana kolejna część.
Wbrew pozorom, wakacje to nie najlepszy okres na pisanie, zatem nie mogę z góry zagwarantować daty pojawienia się kolejnego fragmentu. Mogę tylko dodać, że nadal zamierzam BtS skończyć.
Mam nadzieję, że nie będzie zbytnio widoczna przerwa, jaką w trakcie pisania sobie uczyniłem.

===========================================================================
ROZDZIAŁ 18

,,Prorok Codzienny” napisał później, że ostatni luty roku 1997 zadał cios Hogwartowi tak mocny, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa już nigdy się po nim nie podniesie. Oczywiście, Ministerstwo Magii przewidywało to od dawna, wszyscy przecież uważali, że dyrektor Dumbledore zupełnie się nie nadaje na swoje stanowisko.
I tak dalej. Minister Scrimgeour nie miał całkowitej kontroli nad gazetą, zatem osobiście nie zatwierdzał treści jej artykułów, ale zdanie na temat Albusa podzielał. Stary głupiec... Po co opuszczał szkołę? Teraz cała wina spadnie na niego.
Nie, żeby Ministrowi to szczególnie przeszkadzało.
Naturalnie, złapano kilku śmierciożerców, w tym potwornego Fenrira Greybacka, odpowiedzialnego za wiele przestępstw. Malfoya, Crabbe’a, Goyle’a. Niewiele osób zainteresowało się kwestią, co dalej z ujętymi się stanie. Azkaban nie był już takim więzieniem, jak dawniej.
W ,,Proroku” znalazła się również wzmianka o ofiarach. Dwie osoby poddane nowemu zaklęciu z repertuaru czarnej magii, które, póki co, nie dawały żadnego znaku życia. Trzecia przeżyła, choć od przejścia za zasłonę niewiele ją dzieliło.
Harry nie czytał gazet.
Nie rozmawiał z ludźmi.
Mimo to, wiedział, co się dzieje.
Hogwart istotnie upadł. Wielu uczniów wróciło do domów – gdy tylko ich rodzice dowiedzieli się o wypadkach w Hogsmeade, natychmiast zażądało ich powrotu. Niektórzy zlinczowali by McGonnagal, gdyby tylko mogli. Sama wicedyrektor była w opłakanym stanie, ciężko znosiła ostatnie wydarzenia. Obwiniała się o ich rezultat.
Ci, co zostali, pytali się samych siebie, co dalej ze szkołą. Czy zostanie zamknięta? Czy Ministerstwo przydzieli tu swoich ludzi, zupełnie zmieniając jej charakter? Czy będą kolejne ofiary? Jak w ogóle doszło do całej tragedii?
Harry nie wiedział, że Dumbledore był już w drodze do zamku. Cały Zakon przerwał poszukiwania Horcruxów... Właściwie to zrobił sobie tylko przerwę. Albus nie zamierzał rezygnować w pół drogi, ale wiedział, że musi pojawić się w Hogwarcie.
Choćby ze względu na Harry’ego.
Chłopak odizolował się całkowicie od ludzi. Nie chciał ich widzieć. Szczególnie rodziny Weasleyów, która natychmiast zjawiła się w Hogwarcie. Harry nie chciał widzieć pani Weasley płaczącej przy łóżku Rona w ambulatorium, pana Weasleya z kamienną maską na twarzy i ukrytą wewnątrz rozpaczą, braci Rona będących w ciężkim szoku, wszystkich pogrążonych w nieskończonym smutku.
W dodatku wzrok Percy’ego, mieszanina strachu i nienawiści... Percy Weasley już do końca życia miał winić Harry’ego za całe zło, które spotkało Rona i całą rodzinę.
Ginny nie szukała go. Czy i ona się go bała, nienawidziła?
Harry’ego to nie obchodziło. Jak wiele innych rzeczy.
Draco Malfoy również leżał w ambulatorium, w martwej samotności. Jego matka nie zjawiła się, z niewiadomych powodów. Crabbe i Goyle zniknęli z zamku natychmiast po walkach w Hogsmeade. Pansy Parkinson również.
Nikt nie płakał nad ciałem młodego Malfoya.
Czekano na powrót dyrektora. On miał obejrzeć chłopców i zdecydować, czy czegoś nie da się zrobić. Rodzina Weasleyów trzymała się tej nadziei jak tylko mogła. Połączone siły Dumbledore’a i lekarzy z kliniki Munga muszą dać rezultaty. To tylko zaklęcie, nie prawdziwy pocałunek dementora.
Prawda?
Luna Lovegood przeżyła. Jej ojciec przybył do Hogwartu bardzo szybko.
Za szybko. Miał okazję zobaczyć córkę niewiele czasu po bitwie. Opadł z sił na jej widok.
Lekarz pocieszał go, że strata lewego oka o niczym nie przesądza. Magiczna medycyna od czasów przypadku Alastora Moody’ego poszła wiele do przodu. Sztuczne oko, które zyska Luna po operacji, będzie niemal identyczne z normalnym, prawdziwym okiem. Co prawda, blizny na jej ciele zostaną jej do końca życia, jak i inne dolegliwości, ale, przecież, trzeba być silnym dla córki, panie Lovegood...
Lekarz dostałby w twarz, gdyby nie interwencja pani Pomfrey.
Luna odzyskała przytomność, jednak nie wypowiedziała choćby jednego słowa od czasu przebudzenia. Podejrzewano, iż kontakt trzeciego stopnia z czarną magią wytrącił ją z równowagi psychicznej na tyle mocno, że rehabilitacja może potrać dość długo.
Doktor doglądający Luny nie przekazał tego panu Lovegood osobiście.
Nie wiedział, w jaki sposób umarła jej matka. Nie znał powiązania między nią, Sectumsemprą i Snapem. Zresztą, nikt nie miał pojęcia, dlaczego złośliwy mistrz eliksirów nigdy nie kpił z Pomyluny.
Nie wydawało się to w tych okolicznościach takie istotne.
Harry nie odwiedził Luny ani razu.
Hermiona... Panna Granger załamała się zauważalnie. Straciła bardzo bliskiego przyjaciela, jej najlepsza przyjaciółka odniosła poważne rany, a na domiar złego Harry jej unikał. I pogrążał się w milczącej ciemności. Na odległość wyczuwała, jak emocje umierają w nim i gotują się do zemsty jednocześnie.
Pamiętała, jak obiecała mu, że żadne złe sny nie staną się rzeczywistością. Że ona do tego nie dopuści.
To była pusta obietnica. Za mało, za późno.
Severus Snape był wściekły. Wiedział, kogo obarczyć odpowiedzialnością. Jednak profesor Wander był postrzegany jako bohater, człowiek, który uratował Harry’ego Pottera od śmierci oraz ocalił Lunę Lovegood od takiego samego losu. Nikt nie podejrzewał go o konszachty ze śmierciożercami.
Snape tak. Poprzysiągł sobie, że dorwie młodego nauczyciela i wymierzy mu sprawiedliwość osobiście. Jest zbrodnia, musi być i kara. Wystarczy tylko jeden dowód...
Harry również planował go złapać, by zadać mu parę pytań, jednak Wander jakby zniknął. Tylko przed nim – był w zamku, rozmawiał z McGonnagal, z rodziną Weasleyów, ale zawsze, gdy Harry go szukał... Był w zupełnie innej części zamku lub na błoniach.
We frustracji chłopak zniszczył już niejeden posąg czy zbroję. Zaplamił także trochę kamiennej podłogi krwią z blizny.
Profesor Flitwick chwilowo wylądował w ambulatorium, po tym, jak kawałek stropu spadł mu na głowę. Tak po prostu. Co to miało oznaczać? Nikt nie miał dobrej odpowiedzi na to pytanie. McGonnagal miała ważniejsze sprawy na głowie, by się tym zajmować.
Minęło zaledwie parę dni, ale dla wszystkich wydawały się one straszliwą wiecznością.
Wiele się wydarzyło, jednak wszystko i wszyscy przepływali naokoło Harry’ego, nie wywierając na niego żadnego wpływu. Nabrał wprawy w znikaniu i izolowaniu się od rzeczywistości. Nawet nie wiedział, czy lekcje nadal są prowadzone.
Już w pierwszy dzień po walce, stojąc na szczycie Wieży Astronomicznej, patrząc na bezkresne niebo usiane błyszczącymi gwiazdami, wiedział doskonale, co należy czynić. Jeden, niski, zimny, kuszący głos w głowie zagłuszał wszystkie inne. Nie musiał się zastanawiać, przyszłe działanie było takie oczywiste. Wander w jednym na pewno go okłamał.
Przyszłość wcale nie jest w ruchu. Wcale nie jest ją ciężko dostrzec, zinterpretować jedną, właściwą ścieżkę. Czasami nie można postąpić inaczej, nie ma wyboru, może nigdy nie było.
Nie chciał tego czynić. Harry po prostu musiał. Potrzebował.
Tak.
Nie będzie czekał na Dumbledore’a. On pewnie zabroniłby mu tak postąpić. Mogłaby wywiązać się między nimi walka – a tego Harry wolał uniknąć.
Hermiona pewnie także błagałby go, żeby został. Potter nie zamierzał pytać jej o zdanie, prosić o pomoc, narażać na cokolwiek. Ją, rodzinę Weasleyów, starych znajomych, wszystko wyrzucił z umysłu, zostawił za sobą.
Teraz liczyło się tylko jedno. Głos nie pozostawiał wątpliwości – tak trzeba.
Bestia będzie zadowolona.
Będzie miała niespodziankę, gdy zginie wraz z nim.

Harry nie czuł wściekłości.
Był całkiem spokojny.
To lodowate opanowanie oraz pewność siebie miały swoje podstawy. Czarne emocje oplotły jego serce niczym wąż duszący swoją ofiarę. Gwałtowność nie była dłużej wymagana. Ani wspomnienia o bolesnej przeszłości. Ten etap miał już za sobą. Jak dzieciństwo.
W Hogwarcie martwa cisza przeplatała się z gwarem i ruchem, jako że w zamku pojawiały się i znikały masy ludzi. Uczniowie kręcący się w niepewności lub żegnający się z Hogwartem na zawsze, oburzeni lub tylko zatroskani rodzice, ministerialni strażnicy i inspektorzy szukający prawdy z nie zawsze czystymi intencjami, dziennikarze spragnieni sensacji i widzący przed oczami artykuły na pierwszych stronach ich gazet...
Harry’ego otaczała raczej ta martwa cisza. Nie obawiał się, że Peleryna spadnie mu z ramion i zdradzi jego intencje.
Harry szedł niepokojony przez nikogo dzięki swojemu umysłowi. Tak jak kiedyś, dawno temu, zademonstrował mu Dumbledore – Peleryna Niewidka to nie jedyny sposób na niewidzialność.
Wyjście przez główne wrota odpadało. Były one pilnowane dwadzieścia cztery godziny na dobę przez ludzi z Ministerstwa i nauczycieli. Jego mogliby nie zobaczyć, ale uchylająca się sama z siebie brama wzbudziłaby zrozumiałe podejrzenia.
Miotła rozwiązywała ten problem. Ktoś inny napotkałby spory problem po drodze w postaci bariery rozpostartej wokół zamku, ale nie Harry. Jego szmaragdowe oczy przenikały wszystko.

Pomimo faktu, że marzec już się rozpoczął, śnieg nadal padał w Hogsmeade. Szare chmury, przepuszczające nikłe światło, wpędzały w depresję. Pogoda wspomagała ponurą atmosferę promieniującą wprost z Hogwartu.
Ulice osady świeciły pustkami. Mieszkańcom nic się nie stało, obudzili się kilkanaście minut po przegranej Lucjusza Malfoya. Wieści jednak rozeszły się szybko; najazd śmierciożerców okazał się wystarczającym powodem do opuszczenia Hogsmeade dla wielu czarodziejów.
Tym lepiej dla Harry’ego.
Sowy zostały, gdyż poczta musiała działać. Harry schował różdżkę do kieszeni uczniowskiego płaszcza. Te sowy zawsze znajdywały adresata i pokonywały każdą odległość, jaka dzieliła je od dostarczenia listu. Jednak wolał nie ryzykować.
Imperius się przyda, skoro nadawał list do Voldemorta.
Harry nie miał wątpliwości. Sowa odnajdzie Voldemorta, który przeczyta wiadomość i postąpi dokładnie tak, jak Harry chciał, żeby się stało. Lord nie mógł wiedzieć o znaku i jego znaczeniu bez szpiega będącego bardzo blisko czterech osób, które mogły wyczarować magiczne ognie.
Zabawne. Hermiona wpadła na ten pomysł, i tylko Hermionie nie spadł włos z głowy, a miała ich sporo.
Zapewne ten ślad doprowadziłby go do odpowiedzi albo chociaż naprowadził na trop, lecz Harry nie na tym się skupiał. Czuł, że Wander, czy ktokolwiek za tym stał, jeszcze raz zagra w swoją grę.
Chociaż to żaden kłopot. Voldemort może sobie przybyć z resztą swoich śmierciożerców. Naprawdę, żaden kłopot.
Harry ominął jedynego człowieka znajdującego się w budynku poczty, obecnie zajętego gapieniem się w ścianę. Jeszcze kilka godzin i wróci do normalności, ale, naturalnie, nikomu nie zdradzi, co się stało i kto przyszedł wysłać list.
Potter, stojąc na środku ulicy Głównej, patrzył na odlatującą sowę. Być może ktoś z zamku zauważy ją. Nieistotne – nie zdoła jej zatrzymać. Voldemort otrzyma list. Przeczyta go. I przybędzie.
Wszystko ma swój koniec.
Szczególnie dobre rzeczy szybko się kończą.
Nauczył się już tego przy śmierci Syriusza. Teraz był już przyzwyczajony.
Nie czuł smutku. Smutek nie dodawał sił. Do niczego by się nie przydał.
Harry wsiadł na Błyskawicę i odleciał z powrotem do Hogwartu. Jutro wróci tu znów, otrzyma odpowiedź.
Kalisto Lestrange obserwowała znikającą sylwetkę Pottera. Na kogoś, kto leglimencję opanował w mistrzowski sposób i posługiwał się nią sprawnie jak widelcem, niewidzialność nie miała racji bytu.
Czarnowłosa dziewczyna uśmiechała się.
Ten chłopak był całkiem interesujący. Dawno już nie widziała takiego chłodnego umysłu. Gdyby nie to, że jego myśli biegły tylko ku jednemu celowi, ten brak emocji mógłby zablokować jej sondowanie.
Interesujący, tak... Wielki potencjał. Czarny Pan takiego nie posiadał. Coś niezwykłego.
Kalisto postanowiła, że jeszcze się z Harrym Potterem spotka. Z wielką chęcią pozna go bliżej.
Tak blisko, jak się tylko da.

Dzień nadszedł.
Noc właściwie. Godzina dwudziesta trzecia.
Północ zbliżała się nieubłaganie wielkimi krokami. Harry nie miał nic przeciwko temu.
Był gotowy. Miał przy sobie wszystko, co niezbędne, czyli różdżkę i miotłę, by dotrzeć na narzucone Voldemortowi miejsce spotkania.
Harry nie czuł wątpliwości, że Riddle się zjawi. Jeśli sam nie wykaże inicjatywy i będzie chciał wysłać tylko śmierciożerców, zostanie mu doradzone osobiste stawienie się.
Ależ... Cóż to za rozważania? Voldemort nigdy nie pozwoliłby sobie na przegapienie momentu śmierci swojego najgorszego wroga. Czarny Pan upewni się tylko, że list jest prawdziwy, i przybędzie.
Harry odczuwał z tego powodu pewną formę radości.
Chłopak okryty własną zasłoną niewidzialności zszedł po schodach z dormitorium, ominął kominek z jego pustymi fotelami i zatrzymał się.
Jeszcze nie potrafił przenikać przez ciała stałe, a ciało Hermiony stało dokładnie przed wyjściem ze Wspólnej Sali.
Hermiona świetnie radziła sobie z niewerbalnymi zaklęciami... Czy mogła go teraz widzieć? Głupie pytanie, zdawało się mówić spojrzenie dziewczyny wymierzone wprost w oczy Harry’ego.
Potter zdjął z siebie zaklęcie niewidzialności. Hermiona spróbowała się uśmiechnąć, ale wyraz jego twarzy nie pomagał.
- Nigdzie nie pójdziesz – powiedziała cicho, ale stanowczo. Rzuciła okiem na Błyskawicę i różdżkę w jego dłoniach, potem na zakrzepłą krew na czole.
Harry, mimowolnie, uniósł brwi. Hermiona zauważyła to, jednak nie dała po sobie poznać, że doskonale zdaje sobie sprawę, że w tej konfrontacji to on ma druzgocącą przewagę. Nie tylko ze względu na jego siłę.
- Nie wiem, co dokładnie zamierzasz, ale jestem pewna, że coś nierozsądnego – kontynuowała, starając się nie ugiąć pod wrażeniem, jakby zamknięto ją w bryle jasnozielonego lodu. Nie mogła sobie pozwolić na drżenie ze strachu. – Jeżeli wszystko... Jeżeli ja coś dla ciebie znaczę, zostaniesz. Harry, przecież wiesz...
- Mylisz się – gładko przerwał jej chłopak. – Wszystko jest na odwrót. Właśnie dla ciebie muszę teraz odejść.
- Nie mów tak. – Głos Hermiony, wbrew jej wysiłkom, zmienił się natychmiast. – Proszę, zostań.
- Nie.
Ten prosty wyraz oznaczał koniec jakiejkolwiek dyskusji, lecz serce Hermiony nie pozwalało jej po prostu poddać się.
- Dlaczego to robisz? Nie widzisz, co się z tobą dzieje, Harry?
- Dzieje? To się już stało. Nie zrozumiesz... Odsuń się.
Raczej polecenie niż prośba, wymówione tonem nie pojmującym terminu ,,sprzeciw”.
Panna Granger drgnęła. Nie ruszyła się z miejsca, za to jej palce ściskały teraz różdżkę.
- Nie pozwolę ci na dalsze głupstwa. – Oczy miała już lekko załzawione. – Nawet jeśli masz mnie znienawidzić.
Oboje zaatakowali w tej samej chwili.
Prawie. Umysł Harry’ego przejął całkowitą kontrolę nad nerwami i mięśniami. Był szybszy, niż Hermiona, mimo prawdziwej chęci zatrzymania ukochanego.
Niewerbalne Accio płynnym łukiem skierowało różdżkę Hermiony w oczekującą dłoń chłopaka. Harry zacisnął usta i po chwili złamał ją na dwie równe części. Starannie wymierzonym gestem rzucił je prosto w trawiący ogień kominka.
Podniósł Błyskawicę z dywanu i podszedł do Hermiony. Ta ciągle stała bez ruchu, niczym rzeźba na postumencie. Łkała bezgłośnie. Świadomość, że znowu nie może nic zrobić, sprawiała jej wielkie cierpienie, tak jak przeczucie, że jakaś tragedia wisi tuż nad nimi.
Harry pogładził ją po policzku lewą ręką. Jednocześnie dziewczyna poczuła przez uczniowski płaszcz mały nacisk na pierś.
- Zostań – szepnęła. – Błagam.
- Żegnaj, Hermiono.
Czerwone światło rozbłysło we Wspólnej Sali.
Nieprzytomna panna Granger upadła na podłogę.
W innych okolicznościach pewnie czułby smutek lub współczucie.
Ale tak będzie dla niej lepiej.
Harry bez żadnego żalu wyszedł.
Wiedział, że czyni dobrze.
PrZeMeK Z.
Powoli Ci idzie, Hito.

Szczerze mówiąc trochę już zapomniałem, co się działo w opowiadaniu wcześniej. Musiałem przeczytać parę poprzednich partów, żeby sobie przypomnieć.
Ta część jest słabsza od poprzednich, niestety. Pomijam już takie drobiazgi jak pisanie Wspólna Sala zamiast pokój wspólny, ale dziwnie zbudowane zdania utrudniały mi czytanie.
QUOTE
pana Weasleya z kamienną maską na twarzy

Pan Weasley chyba nie gra w antycznym teatrze? "Ze skamieniałą twarzą" byłoby lepsze.
QUOTE
Podejrzewano, iż kontakt trzeciego stopnia z czarną magią wytrącił ją z równowagi psychicznej na tyle mocno, że rehabilitacja może potrać dość długo.

Po pierwsze: zupełnie bez emocji to zakomunikowałeś. Po drugie: "kontakt trzeciego stopnia" nie brzmi dobrze.
QUOTE
Panna Granger załamała się zauważalnie. Straciła bardzo bliskiego przyjaciela, jej najlepsza przyjaciółka odniosła poważne rany, a na domiar złego Harry jej unikał.

Niepotrzebnie przypomniane. Jeśli ktoś nie pamięta poprzedniego parta, może go sobie przeczytać.
QUOTE
Pogoda wspomagała ponurą atmosferę promieniującą wprost z Hogwartu.

Nie "wspomagała", tylko "nasilała" albo "potęgowała". No i to promieniowanie tu nie pasuje.

Parę ciekawych wzmianek zapowiadających dalszy rozwój akcji, parę bardzo dobrze napisanych rozmyślań Harry'ego i nieco przesadnie dramatyczne starcie z Hermioną. Mogłoby się obejść bez łamania różdżki, ale nie było źle.

Następnym razem musisz się bardziej postarać. smile.gif
Tissaya de Vries
Przeczytałam ff i skomentuje...
jest zabójczy!:)
nieco błędów,ale wciągająca akcja
choć miłość między HP/HG zdaje się być trochę sztuczna i wciągnięta tu na siłę...
pozatym błaaaaaagam żeby ostatecznie Potter rzucił granger i zszedł się z KALISTO!!
czekam z niecierpliwością na następny rozdziałsmile.gif
Kawaii
czarodziej.gif Całkiem zgrabne opowiadanie, cóż HG/HP mnie nie kręci, ale też nie mam nic przeciwko.

JAk tamten idiotycznie brzmi laugh.gif ,
Tak na prawdę To Koleżanka zdradziła mi wielką tajemnicę pt "KTO ZGINIE W 7 CZĘŚCI HARREGO POTTERA" przed poznaniem której broniłam się przez te pare dni, I twoje opowiadanie wygoniło z mojej głowy myśli samobójcze...
3maj się

edytuj posty
//hazel
Niezapomniana...
Opowiadanie zabójce. Przeczytała je na raz i muszę stwierdzić, ze to chyba najlepszy fanfic jaki czytałam - przewyższa nawet dzieła Kitiary. Jestem jedynie zawiedziona tym, ze tak długo nie dodałeś nic nowego. Jednak rozumiem - studia:) Na wenę i trochę czasu czekolada.gif
Hito
Ehm. Próba mikrofonu.
Tak, więc został nam już tylko epilog. Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze choć trochę, o co w ficu chodzi. Na szczęscie ostatni fragment znajduje się na tej stronie tematu, zatem szybko można sobie przypomnieć.
Wszelkie odautorskie noty na kilka tematów po epilogu. Teraz proszę komentować wink2.gif

======================================================================
ROZDZIAŁ 19

Czarne chmury skutecznie walczyły z księżycowym światłem.
Na błoniach zaległa ciemna noc. Cisza, której nawet świerszcze nie odważyły się zakłócić. Upiorne połączenie.
Harry szedł, nie przejmując się drobiazgami.
Błyskawica w ręku zdawała się pytać – dlaczego jeszcze nie lecisz? Nie zauważą cię. Nostalgia cię złapała?
Harry nie znał odpowiedzi na pytania Błyskawicy, nie mógł też zaprzeczyć, że kieruje się w stronę Zakazanego Lasu na piechotę. Czyżby się bał? W końcu planował zabić Bestię.
Nonsens. Wykona swoje założenia w stu procentach. Na pewno.
Chłopak odwrócił się na chwilę, zlustrował zamek wzrokiem i uśmiechnął się pod nosem. Sam nie wiedział, dlaczego.
No, dość tego. Obejdzie tylko chatę Hagrida i wzbije się w niebo.
Okna koloru czerni świadczyły, iż prawdopodobnie Rubeus wraz z wiernym Kłem przechadza się po Zakazanym Lesie. To nawet lepiej, kolejny powód, by nie obciążać stóp. Nie, żeby Hagrid był w stanie go zobaczyć.
Po kilkunastu krokach Harry zatrzymał się gwałtownie.
Na jednej z wielkich dyń ktoś siedział.
Nie maskował się z wielkim poświęceniem, skoro dym papierosowy swobodnie unosił się do góry, kłębiąc się po drodze.
Czy Wander go widzi? Ponownie, głupie pytanie.
- Witaj, Harry. – Mężczyzna pstryknął palcami i mała kula bladego światła uniosła się nad ich głowy.
Potter nie odpowiedział. Wiedział podświadomie, że skoro profesor chce rozmawiać, ucieczka nie ma sensu. Albo walka, albo dialog.
- Czego chcesz, Wander? – Harry zjawił się nagle w kręgu jasności. Ostentacyjnie ściskał różdżkę.
- Wydawało mi się, że szukałeś mnie ostatnio. Chciałeś się o coś zapytać?
Harry niemal prychnął. Kilka miesięcy wcześniej na pewno by tak uczynił.
- Celowo mnie unikałeś.
- Nie chciałem ci przeszkadzać. Byłeś raczej... wzburzony.
Chłopak warknął gardłowo. Ręka zaczynała go świerzbić.
Nagle uderzyła go myśl. Jeśli to Wander stał za organizacją napaści na Hogsmeade, to musiał umrzeć zaraz po Voldemorcie. To oczywiste.
Tylko że godzina spotkania z Riddlem została dokładnie określona. Harry nie chciał ryzykować, że temu wężowi znudzi się czekanie. Że wymiana listów pójdzie na marne i do walki nie dojdzie. A już wystarczająco stracił czasu przez Hermionę i spacer, a teraz jeszcze...
- Spieszę się, panie profesorze – Harry starał się wyrazić głosem jak największą pogardę. – Innym razem.
- Nie martw się. – Trochę dymu opuściło usta Wandera. – Powiedziałem Czarnemu Panu, żeby trochę zaczekał.
Z uśmiechem zauważył, jak Potter przestaje się obracać i wraca do poprzedniej pozycji.
- Co?
- Czytałem twój list. Dość suchy, same konkrety. Chociaż nasz wspólny znajomy śmiał się dobrą minutę. Ja nie zauważyłem dowcipu.
- Dowcipu? – powtórzył Harry, postępując krok do przodu ze zmrużonymi oczami.
- Och, chyba mi wierzysz? Aportacja i deportacja z Hogwartu to nie problem. Sprawa tak prosta, że nawet Draco Malfoy by na to wpadł.
- Jesteś śmierciożercą, tak? – Palce chłopaka głaskały nerwowo różdżkę.
- Niesamowite, prawda? Domyślałeś się tego przecież.
- Ty podsunąłeś ten pomysł Hermionie!
- I znowu strzał w dziesiątkę. Doskonała dedukcja, Watsonie.
Lekki ton Wandera szargał nerwy Harry’ego, jednak ten postanowił wyciągnąć ze zdrajcy jak najwięcej, zanim go zabije.
- Po co to wszystko? W Hogsmeade mogłeś... Nie, nie mogłeś. Voldemort pewnie pragnie osobiście mnie wykończyć.
- Prawda, codziennie o tym marzy.
- Ale dlaczego nie użyłeś Stupefy, profesorze? Voldemort już byłby zwycięzcą.
- Bo to nie leży w moich planach.
Mężczyźni patrzyli na siebie bez słowa.
Wander westchnął.
- Nie każdy śmierciożerca kocha Czarnego Pana jak pani Lestrange, Harry. Nawet Kalisto, ich córka, nie myśli o nim zbyt ciepło. Może jej niewiedza o prawdziwym tatusiu ma tu znaczenie. Tak, Bellatrix zawsze była oddana swemu panu i władcy. Biedny Rodolphus, mhm.
Harry spostrzegł, że lista osób do zabicia stale mu się wydłuża. Jednakże pozostawienie córki Voldemorta przy życiu nie wchodziło w rachubę. Ale to później.
- Chcesz mi powiedzieć, że grasz na dwa fronty, co? Po Hogsmeade?
- Nie gram na dwa fronty. – Wander zachichotał, jakby ta myśl strasznie go bawiła. – Co do Hogsmeade... Konieczność. Rozumiesz, Ronald Weasley, dla przykładu, to twój najbliższy przyjaciel, zatem...
Różdżka Harry’ego świsnęła w powietrzu. Dynia rozpadła się na setki kawałków, chlapiąc wszystko dookoła. Spalona trawa i ziemia znaczyła ścieżkę czaru chłopaka.
Ciało Wandera nie pomieszało się z rozszarpanymi resztkami dyni.
- Panie Potter – rozległ się bezcielesny głos. – Zna pan możliwości Kalisto. Mimo to, haczyk połknął pan pięknie.
Harry zacisnął zęby z wściekłości. Tak dać się podejść. Rewelacje Wandera zachwiały jego spokojem ducha. Wystarczyła leglimencja na mistrzowskim poziomie... Teraz szukaj wiatru w polu. Do cholery.
- Musi pan nauczyć się kontroli, to ważne, szczególnie w pana przypadku. – W jakiś sposób Harry wyłapał poważne nuty w tym oświadczeniu. – Lord Voldemort czeka. Nie zatrzymuję cię, Harry. Bądź spokojny, jeszcze porozmawiamy. Cóż, ty pewnie nie będziesz chciał rozmawiać, ale...
Niemal dało się usłyszeć wzruszenie ramionami.
A potem cisza.
Harry nie oglądał się dookoła siebie. Wiedział, że to nie ma sensu; nie znajdzie Wandera. Jeśli ktoś o jego talencie szkolił się u Kalisto, to...
Poza tym, istotnie, Lord Voldemort czekał. Harry po cichu poprzysiągł Wanderowi, że szybko wróci i się nim zajmie. Potem... kto wie.
Potter ruszył w kierunku zamazanych czernią nocy drzew.
Wander obserwował jego oddalające się plecy, siedząc na dyni z lepszym widokiem.
Musiał przyznać, zresztą nie bez przyjemności, iż chłopak od września poczynił olbrzymie postępy. Stał się silny, zdecydowany. Potężny. Cieszyło go to, jako profesora.
Wiedział, że sporo ryzykuje, pozwalając działać Harry’emu na własną rękę właśnie teraz. Nic nie mógł jednak poradzić, że tak będzie ciekawiej.
Mężczyzna wyrzucił wypalonego papierosa z ust i, zupełnie nagle, wyrzucił rękę za siebie. Różdżka posłusznie wylądowała mu w dłoni.
Drugą poczuł na karku. Sprytnie.
- Witaj, Severusie. – Pierwsza różdżka potoczyła się między dyniami. – Nietoperza ciągnie do lasu, co?
- Milcz.
- Nie powinieneś przypadkiem gonić Harry’ego?
- Milcz!
Snape musiał powstrzymywać się przed wyczarowaniem Avady, tak mocno uwierał go całokształt tego zdrajcy. Jednak ogłuszenie go, wykorzystanie veritaserum, a na końcu oglądanie pocałunku dementora pociągały go nawet bardziej.
Snape minimalnie zwiększył nacisk na kark Wandera. Poczuł opór. Nie zamierzał jak Potter dać się podejść i rozmawiać z dynią. Zresztą, w ogóle nie zamierzał rozmawiać.
- Lubiła cię, ta Lily Potter.
- Co... Stu...!
Łokieć Wandera poruszył się błyskawicznie i trafił Severusa prosto w splot słoneczny. Ten zgiął się wpół, syknął gniewnie i Sectumsemprą rozciął dwie dynie na kawałki. Na próżno.
Snape przemógł ból i wziął się natychmiast w garść. Odpowiednio ukierunkowany umysł przebije zasłonę oklumencji tego młodego pyszałka. Tak...
- Dobry jesteś, Severusie. Niewiele ustępujesz Czarnemu Panu.
Może jednak...
- Procello!
Sześć niebieskawo połyskujących kulek wystrzeliło z różdżki Snape’a. Same nakierowały się na chatkę Hagrida.
Komin i część dachu rozleciały się na kawałki, odłamkami brużdżąc pole uprawne Rubeusa. Wander zgrabnie wylądował na jednym z przerośniętych warzyw, nietknięty. Skoczył ku przeciwnikowi.
- Procello!
Snape zaatakował. Scutum wystarczyło, by zatrzymać zaklęcie.
Mistrz eliksirów chciał natrzeć ponownie, lecz Wander machnął ręką szybciej. Severus oderwał się od ziemi i wylądował twardo na trawie kilkadziesiąt stóp dalej. Otrząsnął się bez ociągania.
Młody profesor ruszył.
Snape przez ułamek sekundy gapił się z niedowierzaniem. Szybkość i zwinność Wandera była zdumiewająca. Biegł i skakał na boki, do przodu i do tyłu z prędkością sprawiającą rzucanie w niego zaklęć właściwie bezcelowym. Procello dało się zablokować, zatem... Był zaraz przed...
- Conus!
Stożek ognia zmusił Wandera do gwałtownego zatrzymania się i przewrotu w tył. Wstał i spojrzał Snape’owi w oczy.
- Znasz wiele zaklęć, Severusie. Jesteś zdolny. Trudny z ciebie przeciwnik.
Gdy tylko skończył mówić, wargi mężczyzny wykrzywił charakterystyczny uśmiech. Snape nienawidził go. Nie mógł sobie jednak pozwolić na żadne silniejsze uczucie, gdyż wtedy wszystko stracone.
Czym usadzić tego przeniewiercę? Nie można stracić go z oczu, dać się ponieść, wiele czarów było bezużytecznych, Stupefy ani Expelliarmus...
Wander, jakby czytając mu w myślach, odrzucił swoją różdżkę daleko w bok.
Snape wypróbował szansę. Jednakże, zgodnie z przewidywaniami, Wander zdążył uchylić się przed niewerbalnym zaklęciem ogłuszającym. Wystawił także przed siebie dłoń niczym tarczę.
- Jesteś zdolny, fakt, ale masz swoje ograniczenia, niestety, Severusie. Powinieneś przeklinać matkę i cały jej ród.
Snape nie zamierzał dać się sprowokować.
Levicorpus!
Stopy zdrajcy wzniosły się w powietrze. Na moment; Wander uderzył pięścią w pierś, co sprawiło, iż znalazł się w poprzedniej pozycji.
Impellerus!
Tym razem to powietrze zafalowało przed dłonią Wandera, ale oprócz tego nic się nie wydarzyło.
Szeroki uśmiech.
Uniosła się prawa ręka Wandera i opadła, przypominając miecz.
Bystrość Snape’a pozwoliła mu zasłonić się czarem Scutum. Ręka znowu cięła i znowu tarcza błysnęła.
- Mhm.
Wander przyspieszył.
Snape nie miał możliwości przetrzymać nawałnicy Sectumsempr.
Po chwili leżał już na trawie, zakrwawiony, lecz jeszcze nie pokonany. Wzniósł różdżkę...
... która jedno kiwnięcia palca później spoczywała w dłoni Wandera.
- Drogi Severusie, wiesz, co jest waszą bolączką? Bierność i zadufanie w sobie. Omijanie pomysłów mugoli z daleka. Większość czarodziei ma strasznie wąskie horyzonty. Zdarzają się wyjątki, ale wyjątki tylko... – Wander przybrał dziwną pozę. – Wiesz, co to są mugolskie sztuki walki? Nie wiesz. A powinieneś, Severusie, tak. – Mężczyzna wykonał kilka kopnięć, dla Snape’a wydawałoby się niemożliwych. – Gdyby Zakon, śmierciożercy, wszyscy czarodzieje nauczyli się walczyć jak najlepsi z mugolskich mistrzów, bylibyście o wiele skuteczniejsi, groźniejsi. Lecz wy wolicie siedzieć nad książkami i cofać swój potencjał. Godne pożałowania.
Uśmiech zmalał, by w końcu zniknąć.
- Ostrzegałem cię przecież, żebyś nie wchodził mi w drogę, Severusie. Czyż nie? Teraz muszę cię zabić. Wielka szkoda, mhm.
Snape zdołał się podnieść. Podświadomie czuł, że śmierciożerca nie kłamie ani nie próbuje go przestraszyć. Po prostu oznajmił mu przyszłość.
- Zaczekaj. – Snape o mało nie odgryzł sobie języka, ale musiał mówić dalej. – Jestem najbardziej zaufanym sługą Czarnego Pana. Moja śmierć byłaby dla niego niekorzystna. Wprawiłaby naszego Pana w gniew. Wiesz o tym. Ta... walka między nami to błąd. Razem zdążymy jeszcze powstrzymać Pottera.
Wander uniósł brwi. Nie uśmiechnął się.
- Nawet gdybyś mówił prawdę, a wiedz, że twoje życie nic nie znaczy dla Voldemorta, nic to nie zmienia. Wręcz przeciwnie; widzisz Severusie, ja chcę, by Thomas Riddle został pokonany.
Wander dostrzegł pozornie nieskładne, pojedyncze ruchy Snape’a. Czyżby zamierzał rzucić w niego jakiś eliksirem, którego miał pod szatą? Do samego końca...
- Wyjaśniłbym ci to w każdym detalu, ale jaki tego sens, Severusie? – Mężczyzna wycelował palec w głowę Snape’a. – Caedes.

Wander westchnął cicho. Zapalił papierosa. Sam nie wiedział, co myśleć.
Trochę też przeszkadzał mu w skupieniu się fakt, iż połowa jego twarzy przypominała mugolskie horrory. Przeklęty Severus; to już nie było zabawne.
Usłyszał trzepot skrzydeł. Wyciągnął rękę, na którą sfrunął czarny kruk.
- Jeden z was poleciał za Harrym? Dobrze.
Mężczyzna szykował się do włożenia kolejnego polecenia w głowę ptaka, ale ten znienacka dziobnął go w policzek. Na szczęście ten zdrowy, ale i tak zabolało.
- No tak – mruknął po chwili Wander. – Zawsze musi postawić na swoim. Niech i tak będzie, nie potrzebuję was już więcej. Leć.
Kruk natychmiast poderwał się i wzniósł wysoko w górę. Był tam tylko jednym z wielu; kilkanaście czarnych kształtów pofrunęło w kierunku Hogwartu i okrążyło go, by zniknąć daleko za horyzontem.
Cóż, pozostała już jedna rzecz do zrobienia. Wander spodziewał się znaleźć pannę Granger w Pokoju Wspólnym Gryffindoru lub po drodze do niego. Potem zostaje już tylko czekać.
Jednak jego uwagę zwrócił hałas dobiegający od strony Zakazanego Lasu. Wander obejrzał się; większa od ludzkiej sylwetka zbliżała się coraz szybciej, z lampą w jednej ręce i dużym psem przy boku.
Najwyraźniej Hagrid usłyszał pojedynek lub podskórnie wyczuł, że jego chatka była w nieco gorszym stanie. Ale wystarczy szybko zniknąć...
Albo i nie. Wander z niechęcią zdał sobie sprawę z bezgłowego ciała Severusa Snape’a, leżącego w kałuży krwi.
Spojrzał ponownie ku Hagridowi.
- Mhm.


ROZDZIAŁ 20

Harry zbliżał się do celu.
Nie myślał o tym, że za chwilę może zginąć. Starał się zaplanować najlepszą taktykę, którą użyje w pojedynku z Voldemortem.
To dopiero początek. Później musi przecież rozprawić się z Kalisto i Wanderem, a on będzie trudnym orzechem do zgryzienia. Zapewne trudniejszym od ograniczonego Voldemorta, podatnego na wpływ Bestii.
Harry nie martwił się także, że będzie musiał wynosić nadwyżkę śmieci. Jeśli to Wander maczał palce w organizacji walki, to nie ulegało wątpliwości, iż śmierciożercy się nie pojawią.
Chłopak przez chwilę pomyślał o dyrektorze. Jaką minę będzie miał Dumbledore, gdy się dowie, że Czarnego Pana już nie ma? Że spóźnił się na wielki finał, a swoją głupią wyprawą nic nie osiągnął?
Nieistotne. Teraz liczyło się tylko jedno.
Harry wylądował jeszcze wśród drzew, zostawił tam miotłę i bez wahania wyszedł na porośniętą trawą polanę. Księżycowe światło nie pozwalało widzieć wielu szczegółów dookoła, ale to nie szkodzi.
Czy różdżka wystarczy mu do zwycięstwa? Jak naprawdę silny był Voldemort?
Przekonamy się.
Harry stał w uczniowskich szatach i czekał. Może stary wąż zaatakuje z daleka jakimś celnym zaklęciem, jak mugolski snajper? Nie... Był za mocno przekonany o swojej potędze, by przegapić taką okazję. By uświadomić wrogowi, jak bardzo...
- Witaj Harry!
No właśnie.
- Zatem zjawiłeś się. Głupota miesza ci się z odwagą, chłopcze.
Ciemny kształt o pałających oczach wyszedł zza drzew naprzeciwko. Zdaje się, sam.
- Silisz się na bohaterstwo, jak twój ojciec. Rodzinna tradycja, Harry? Umieranie pod butami Czarnego Pana?
Potter nie zamierzał odpowiadać. Nie przyszedł tu na rozmowy. Riddle był jednak za daleko, by ryzykować Avadę; mogła nie trafić.
Ale... zaraz. Istniało krótsze i natychmiastowe zaklęcie. Co prawda Harry nigdy nie testował jego zasięgu ani w snach, ani w rzeczywistości, jednak warto spróbować. Tak.
- Jakieś ostatnie słowa? – Voldemort kpił sobie w najlepsze, stąpając powoli. – Czy chcesz już teraz spotkać się z matką?
- Tylko jedno: Caedes!
Riddle nawet nie zdążył unieść różdżki. Szarpnął się do tyłu, zatoczył i upadł. Drgał konwulsyjnie przez moment i znieruchomiał, zapewne martwy.
I już?
Harry, jakby rozczarowany, ze ściągniętymi brwiami zaczął podchodzić do ciała. Nie widział żadnej krwawej dziury, co musiało znaczyć, że odległość zmniejsza siłę tego niszczącego czaru. Aczkolwiek wystarczyło trafić w serce lub głowę, jak z pistoletu, i...
Harry zatrzymał się nagle. Dostrzegł dziwne poruszenia na ciele wroga.
Eliksir Wielosokowy, sporządzony przez Slughorna, przestał działać. Na trawie leżał martwy jakiś szczęśliwy śmierciożerca-ochotnik.
Voldemort, obserwujący to spośród drzew, syknął cicho. Czyli Wander słusznie go ostrzegł, by potraktował Pottera poważnie. Jak równego sobie.
Proszę, proszę. Pupilek Dumbledore’a nie waha się zabijać. Zna Caedes i potrafi go wykorzystać. Czy to Wander nauczył go tego zaklęcia? Po co? Interesująca kwestia, jednak do rozważenia później.
Caedes ani Sectumsempra nie zadziałają na odległość tylu stóp. Lekceważyłby chłopaka, gdyby przypuszczał, że nie uchyli się przed Avadą.
Poza tym... Lord Voldemort zawsze zwycięża. Zawsze i każdego. Zabije Pottera w otwartej walce, a potem pokaże jego ciało staremu głupcowi. To dopiero będzie widok.
- Przeceniłem cię, Riddle! Boisz się walki ze mną?!
- Nie musisz tak krzyczeć, Harry.
Voldemort wyszedł na polanę. Dopiero teraz zauważył, jak zielone są oczy Pottera.
Jak, nie przymierzając, Salazara Slytherina.
- Nie przyłączyłbyś się do mnie, Harry? Masz zadatki na śmierciożercę.
- Nigdy.
Chłopak otworzył szerzej oczy. Pokaże temu słabeuszowi.
- Caedes!
- Accio!
Zaklęcie Voldemorta wystarczyło, by różdżka jego wroga wypadła mu z palców i obracając się w locie, wypuściła Caedes w ziemię.
Harry, wściekły za taką obelgę, gwałtownie przywołał różdżkę dłonią.
I przywarł nagle do ziemi, dzięki czemu Caedes Voldemorta przeszył powietrze nad jego głową.
Polana błyszczała barwami tęczy, a powietrze wyginało się w przedziwne kształty, gdy ta dwójka zwarła się w pojedynku, próbując większość znanych sobie zaklęć. Bryły ziemi wzlatywały w górę i spadały już pocięte na kawałki, rozrzucając dookoła trawę. Różdżki stały się tak gorące, że trudno było je utrzymać. Odgłosy towarzyszące temu tańcowi śmierci sięgały poza ludzki zakres słuchu.
Harry, po kolejnym nieudanym ataku, odskoczył w tył. Riddle był silniejszy, niż Harry się spodziewał. Ich różdżki miały pióra tego samego feniksa, co tylko pogarszało sytuację.
- Dość tej zabawy, Potter – syknął Voldemort, który szybko przestał odczuwać coś w rodzaju dumy profesjonalisty i podziwu umiejętności przeciwnika. – Ten świat jest za mały na nas dwóch. Inferno!
Harry nie zamierzał czekać na efekty czaru, zatem krzyknął:
- Glacius!
W samą porę; płomienie, które wybuchły wokół niego, zostały w dużej części ugaszone. Para jednak uniemożliwiała widzenie... Chłopak instynktownie rzucił się w bok, unikając tym śmiercionośnego zaklęcia.
Czarny Pan nie zamierzał rezygnować. Choć ręka zaczynała mu drżeć, kontynuował.
- Avada Kedavra!
Harry przetoczył się błyskawicznie, jednak, jakby w zwolnionym tempie, zobaczył czubek różdżki Riddle’a jarzący się na szmaragdowo.
W obronnym geście machnął różdżką ku niebu i strugę zielonego światła powstrzymała wyrwana z podłoża grudka ziemi.
Jeszcze raz, jeszcze raz, ponownie. Voldemort wrzasnął i starał się przyspieszyć nawałnicę Zaklęć Niewybaczalnych. Ale ziemi było pod dostatkiem.
Ostatnia Avada Kedavra rozbiła ruchomą tarczę Harry’ego na kawałki. Różdżka Voldemorta zamilkła. Ten zasyczał jak wąż, wypuszczając z płuc powietrze. Wyglądał, jakby oprzytomniał z niedawnego szaleństwa.
- Brawo, Potter, brawo. Jestem pod wrażeniem.
- Dalej będziesz próbował mnie przekonać? – zapytał Harry z drwiną, chociaż nie czuł się zbyt pewnie. Różdżka parzyła go w dłoń i sprawiała wrażenie, jakby mogła pęknąć od następnego zaklęcia. Mógłby zaatakować bez niej, jednak gdyby coś nie wyszło, gdyby Riddle okazał się odporny na taki rodzaj magii, co wtedy?
- Ależ skąd. Chcę widzieć twarze twoich tak zwanych przyjaciół i Dumbledore’a, gdy zobaczą twoje zmasakrowane zwłoki. Rozumiesz mnie, mam nadzieję. Zapytam cię tylko o jedno. Co sądzisz o twoim tegorocznym nauczycielu Obrony?
Brew Harry’ego drgnęła. W taki oczywisty sposób zamierza go sprowokować, wytrącić z równowagi?
- Chcesz powiedzieć, że jest śmierciożercą? Wiem.
- To on zorganizował naszą akcję w Hogsmeade. Słyszałem, że twoi przyjaciele trochę... ucierpieli.
- Jesteś żałosny, Riddle. Takie sztuczki...
- Słyszałem też, że wspaniały Ronald Weasley – ton Voldemorta był słodszy od miodu – właśnie pije herbatkę z twoimi rodzicami i ojcem chrzestnym. Straszna strata, prawda?
Harry zacisnął zęby. Mimowolnie poczuł gniew, choć wiedział, że o to właśnie chodzi temu wężowi. A jeśli tak, to czy Wander powiedział mu o Bestii? Czy wiedzą, jak wykorzystać jej potencjał?
- Ta wariatka, Lovegood, podobno wygląda jeszcze lepiej, niż poprzednio. To prawda? A, byłbym zapomniał, kazałem Wanderowi zająć się tą ohydną szlamą, Gra...
- Pieprz się, Riddle!
Czarny Pan uśmiechnął się z rozkoszą. Smarkacz traci opanowanie, zaraz zrobi coś głupiego i ...
Harry ciął na odlew ręką, tą bez różdżki.
Voldemort upadł, ciemna krew trysnęła ze szram na jego szacie, rozoranej jakby pięcioma pazurami. Czarny Pan zaklął wściekle, starał się spojrzeniem przebić mgłę bólu i wrócić na pole walki.
Potter pędził ku niemu jak szalony. Dobre porównanie, biorąc pod uwagę wyraz jego twarzy. Różdżkę trzymał w dłoni, jednak chyba nie zamierzał z niej korzystać, przynajmniej na razie. Biegł szybko, za szybko, by nie uchylić się przed jakąkolwiek śmiercionośną klątwę, zatem czas, by wykorzystać asa w rękawie. I to natychmiast.
- Signum temporis!
Harry zareagował na ruch wroga prędzej, niż normalny człowiek mógłby. Skoczył w bok, potem w górę i do przodu. Znajdował się tuż przy Voldemorcie, z jego prawej strony. Harry kątem oka zobaczył formujące się w powietrzu linie złotego światła, jakby runy. Ale one nie pomo
Thomas Riddle syknął ostatni raz. Z niechęcią spojrzał na zakrwawioną rękę. Na szczęście ten niewerbalny atak nie wymagający różdżki nie miał wiele mocy. Gdyby jednak Potter stał bliżej...
Pewną poprawę humoru przyniósł Voldemortowi widok zatrzymanego w czasie Pottera. Doprawdy, jakże zielone oczy miał ten chłopak. Czy wcześniej także takie były?
Na wszelki wypadek Czarny Pan odszedł parę kroków w kierunku drzew rosnących na skraju polany. Nie miał wątpliwości, że jeśli spóźniłby się ze Znakiem choćby o sekundę, już by nie żył.
No, nie do końca, ale nie miał ochoty powtarzać doświadczenia sprzed szesnastu lat.
Riddle spojrzał na swoją różdżkę. Tak, bez wątpienia, Wander był potężny. Znał zaklęcia, o których nikt nie słyszał i o których nie wspomina żadna księga magii. Tak...
Ale po kolei. Najważniejsze, to skończyć to, co się zaczęło.
Och, jakże długo na to czekał...
Chwileczkę, trzeba to tak wymierzyć, by na ułamek chwili zobaczył swoją śmierć. O, tak. Trzy, dwa...
- Avada Kedavra!
Harry drgnął, uwolniony spod Znaku. Zaskoczony, kompletnie nie przygotowany, zobaczył zielone...
Klątwa Niewybaczalna trafiła młodzieńca prosto w twarz. Ciało, pozbawione życia, zwaliło się na trawę.
Voldemort zaśmiał się krótko. Nie czuł takiego zadowolenia, jakiego się spodziewał. Może dlatego, że prawie nikt nie był świadkiem upadku Chłopca, Który Przeżył?
Cóż, trudno. Na pewno odbije to sobie na rozpaczy i cierpieniu wszystkich nędznych znajomych Pottera. Już nie mógł się doczekać.
Voldemort odwrócił się, by posłać sygnał między drzewa. Czekał tam na niego samotny śmierciożerca. W końcu, dźwiganie zwłok to zajęcia poniżej godności Czarnego Pana. Różdżka powoli stygła, a oddech dopiero wracał do normy.
Zwycięzca pojedynku wrócił rozważaniami do kwestii Wandera. Wiele pytań cisnęło się na usta. Choćby takie, dlaczego jeszcze pozwalał mu żyć. Taka silna i tajemnicza osobistość była pożyteczna, zgoda, ale do pewnego stopnia i czasu. Skąd znał takie zaklęcia? Dlaczego nauczył Pottera trudnych klątw, które polepszały jego szansę w walce?
Dlaczego dopuścił do straty Greybacka i Malfoya? Czemu młody Draco również został wyłączony z gry? I przede wszystkim, dlaczego on, Czarny Pan, tak niepewnie czuł się w jego obecności, a mimo to pozwalał mu żyć? Czasami wydawało mu się...
Kalisto. Ona by to potrafiła. Ale nie Wander. Nie był, tak jak ona, szkolony.
Gdzie, do demona, podziewał się ten Groom? Miał czekać na sygnał. Będzie musiał z nim później porozmawiać o niewykonywaniu bezzwłocznie rozkazów Czarnego Pana. Z gniewnym warknięciem wysłał powtórnie półprzezroczystą czaszkę pomiędzy drzewa.
Gdy ta znikła mu z pola widzenia, zmrużył szkarłatne oczy. Coś...
Nagle poczuł, że różdżka w jego dłoni zadrżała.
Thomas Riddle zrozumiał od razu.
- Caedes!
Nie zdążył uniknąć zaklęcia w całości, ale przeżył.
Stracił tylko rękę.
Voldemort krzyknął głośno. Świsnął różdżką, materializując w powietrzu srebrny kształt, przypominający coraz bardziej ludzką rękę. Kształt zbliżył się do krwawiącej rany, zafalował, błysnął i szczepił się z ciałem.
Czarny Pan zajęczał, co nie zdarzało mu się często. Przez chwilę nie mógł się nawet wyprostować.
A gdy to uczynił, zobaczył stojącego Harry’ego Pottera, Chłopca, Który Ponownie Przeżył. Z jego blizny zaczęła powoli płynąć ciemna krew. Potter miał teraz spokojne oblicze, ale mimo to trawa rosnąca na polu ich walki przestała łagodnie płynąć z wiatrem, zdawała się marznąć, jak w obecności dementora.
- Jak?! Dlaczego żyjesz? Zabiłem cię!
- Teraz już rozumiesz, że jesteś żałosnym robakiem w porównaniu ze mną, Riddle?
- Nie! Nie ma tu twojej matki! Już cię nie chroni!
- I co z tego?
Voldemortowi brakło argumentów. Ręka, choć już cała, piekła okrutnie, co przypomniało ranom na torsie, że powinny znowu się odezwać.
Większy jednak zamęt w jego myślach siał fakt, iż Harry Potter najwyraźniej zmartwychwstał. Niemożliwe. Avada Kedavra to klątwa uśmiercająca. Niemożliwe...
- Nie mam już dla ciebie czasu, Riddle. Twoja córka i wszyscy śmierciożercy czekają na mój sąd. Wander również. I ja. – Harry wzniósł różdżkę. – Żegnaj, Riddle. Caedes!
Na polanie zabrzmiał trzask pękającego drewna.
Harry spojrzał pod nogi z pewnym niedowierzaniem. Jego różdżka, już w dwóch częściach, leżała bez życia.
Voldemort zaśmiał się ochryple.
- Nie przyzwyczajona do zaklęć czarnej magii, jak widzę! Powinieneś trzymać się roli dobrego chłopczyka, jak zawsze! Pokażę ci, Potter, że to ty jesteś robakiem! Caedes!
Zaklęcie nie trafiło. Harry przemieścił się jeszcze szybciej, niż poprzednio, tylko skraj jego czarnej szaty ucierpiał. Wyprostował dwa palce i zgiął je ku niebu.
Voldemort, przewidując Accio, z całej siły zacisnął dłoń na różdżce.
Która pękła na pół, kiedy trafił ją trawiasty pocisk wyrwany z podłoża.
Czarny Pan z trudem uświadomił sobie, co się właśnie stało. Harry tymczasem przygotował się do ostatecznego natarcia.
- Twój opór jest daremny, Riddle. Nie zasługujesz na swój tytuł, na strach, jaki go otacza. Ja... – Harry przerwał, by otrzeć krew, która rozpoczęła sączyć mu się do oczu.
W tym momencie, nagle, niczym trafiony natchnieniem, Voldemort zrozumiał.
Tylko w jednym przypadku Avada Kedavra była bezużyteczna.
Harry Potter był horcruxem.
Nie jego. Wiedziałby o tym. Cała ceremonia była konieczna, by rozszczepić duszę i zatrzymać ją w pożądanym obiekcie. Ktoś go ubiegł. Ale jak to możliwe? Ta blizna pojawiła się dopiero po tamtej pamiętnej nocy. Czy nie miała nic wspólnego z horcruxem? Czy w ogóle istota ludzka mogła nim zostać? Kto mógłby tego dokonać?
Cóż za pytanie. Wander. Wander był zdrajcą, od samego początku, podstępnym, snującym dalekosiężne plany. Nie wahającym się poświęcać ludzi. Uczniów. Zatem Dumbledore nie zamierzał dalej się oszukiwać. Cel uświęca środki. Jego odpowiedzią na Snape’a był Wander, amoralny szpieg starego głupca.
Miłość, tak? Nie; potwora może pokonać tylko większy potwór.
Ta dwójka jeszcze przed przepowiednią musiała poznać znaczenie Pottera. Ale skąd Wander tyle wiedział? Znał zaklęcia, o których milczą nawet zapiski mistrza Grindelwalda. W wieku kilkunastu zaledwie lat był w stanie stworzyć horcruxa. Kim był, tak naprawdę?
Czy to wszystko znaczyło, że wbrew informacjom dostarczanym przez śmierciożerców, wilkołaki i gigantów, wszystkie sześć horcruxów zostało zniszczonych i bitwa w Hogsmeade wcale nie wydarzyła się w odpowiednim momencie, by przerwać łowy? Dumbledore wracał do Hogwartu nie z powodu ofiar, a dlatego, że Wander wysłał Pottera, uzbrojonego w Caedes i inne śmiercionośne zaklęcia, by zabił Czarnego Pana?
Voldemort poczuł, że kręci mu się w głowie. Nie mógł uwierzyć, że Dumbledore uknuł taki plan. Ale czy to znaczyło, że Wander także i jemu grał na nosie? Był niczyim pionkiem, a władcą marionetek?
Potem. Później się tym zajmie. Voldemort zrozumiał także coś jeszcze. Błędem była próba opętania Pottera wtedy, w Ministerstwie Magii. Bo blizna łączyła go z nim, z Czarnym Panem, a zimna spojrzenie szmaragdowych oczu dawało rozwiązanie.
Harry był już gotowy do przecięcia wroga na pół, ale wtem zobaczył, że Voldemort wznosi pustą rękę i kieruje ją ku niemu.
- Zamierzasz walczyć ze mną na moich warunkach, Riddle? – Tym razem usta chłopaka wykrzywiły się w uśmiechu. – Bez różdżki? Dalej nie pojmujesz, że jesteś nikim przy mnie? Proszę. Skoro chcesz, walczmy.
Harry napiął mięśnie wzniesionej ręki. Nie obawiał się porażki. Wiedział, że Lord Voldemort, postrach wszystkich czarodziejów i wiedźm, nie potrafił zabijać bez różdżki. Uśmiech mu się odrobinę poszerzył.
- Dość. To koniec, Riddle.
Nie. To dopiero początek, Harry Potterze.
Harry wrzasnął. Upadł na kolana, jego blizna obficiej trysnęła krwią. Czuł się, jakby głowę włożono mu w imadło, a wnętrzności przypalano magicznym ogniem i na przemian zamrażano.
Harry próbował się podnieść, zabić Voldemorta, ale nie mógł. Słyszał swój krzyk, wycie, które powoli gasło, razem z uchodzącymi z niego siłami i duszą.
Początek.
Czarny Pan nie ustawał. Patrzył wprost na bliznę Pottera, wlewał całą swoją potęgę w jeden punkt, koncentrował się na nim, na bramie do duszy chłopaka. Jednak nie próbował przejąć nad nim kontroli, nie. Podsycał swoje uczucia nienawiści, dumy, pogardy dla słabszych, gniewu i łączył je z blizną. Sięgał w nią, poza nią.
Sięgał poza bliznę, głębiej, by dotknąć prawdziwego Harry’ego Pottera, który tyle lat czekał, by wreszcie powstać.
Początek!
Harry próbował, ale nic nie mógł zrobić. Nawet ból ustawał. Tracił zmysły wraz ze świadomością. Wiedział jedno, tylko jedno, co będzie dalej... Jutro będzie rozmawiał z Voldemortem, będą tam oni i Bellatrix, a potem... Potem Hermiona do niego przyjdzie, on ją uwięzi, i...
Harry krzyknął w desperacji, ostatni raz, i upadł, bez sił i bez woli.
Tak. Całość.
Już za mgły, za zasłony, usłyszał jeszcze śmiech Riddle’a, który szybko ucichł. Wszystkie dźwięki zamilkły. Mgła opadła, ból ustał, myśli także.
Moja.
Na chwilę rozbłysło jeszcze światło i coś... coś...
Ciemność.
PrZeMeK Z.
Dużo się dzieje.

Na początek narzekanie: fick miejscami sprawia wrażenie tłumaczonego z angielskiego. Nie wiem, może rzeczywiście tak jest, może piszesz po angielsku i potem tłumaczysz, ale to razi. Nie będę może wypisywał przykładów, ale jest ich sporo. Szkoda.
Poza tym, dość beznamiętnie pozbywasz się kolejnych bohaterów. Myślę tu przede wszystkim o Snapie. Nie, żeby trzeba było nad nim płakać, ale jakoś tak brakowało emocji.
Choć może to kwestia czasu, jaki upłynął, odkąd czytałem poprzednie części ficka. Sam jesteś sobie winien smile.gif
No i walki u Ciebie wyglądają nieco sztucznie. Za dużo skakania i potężnych pocisków. Trochę to przypomina jakieś turowe pojedynki w Final Fantasy.

Teraz plusy: dobry pomysł ze śmierciożercą udającym Voldemorta. Fajny dialog Snape-Wander. Walki, mimo wad, trzymają w napięciu. Ogólnie akcja jest dobrze wyważona, nie ma jakichś dłużyzn. Podobało mi się też "zdemolowanie" chatki Hagrida.

Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem tekst (naprawdę zbyt wiele czasu upłynęło od jego początków). A więc pierwsza scena ficka, zniszczony Hogwart, to dzieło opanowanego przez Voldemorta Harry'ego? Mógłbyś się pokusić o jakieś krótkie streszczenie całości, bo nie potrafię już tego ogarnąć.

Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się. Może nie był to najlepszy tekst, jaki czytałem, ale był dobry. Ciekawa wariacja w morzu identycznych fanfików. Thanks for entertaining me.
BonnieLiu
No, nieźle ci wyszło- to muszę przyznać ;]] Napiszesz dalszą część? Hmmm?
Hito
Znaczy się, epilog? Oczywiście, pytanie tylko brzmi, kiedy. W takim gorącu i przy komplecie rodzinki w mieszkaniu nie będzie to takie proste. Ale skończę fica.

Przemek>>krótkie streszczenie całości nastąpi na modłę stylu pani Rowling w epilogu. Jako że Wander żyje, wyjaśni sporo kwestii (obym tylko o czymś nie zapomniał). Jednak nie zaszkodziłoby przeczytać całego fica od pocztątku, bez wielkich przerw wink2.gif
QUOTE
fick miejscami sprawia wrażenie tłumaczonego z angielskiego. Nie wiem, może rzeczywiście tak jest, może piszesz po angielsku i potem tłumaczysz, ale to razi.

W czasach Unii Europejskiej to chyba plus? :]
Nie, nie pisałem tego po angielsku - chciałbym móc. Ale przyznaję, że czasami angielskie sformułowania same wpadają mi go głowy i je sobie tłumaczę. Wydawało mi się tylko, że rzadko się to zdarza.
QUOTE
Poza tym, dość beznamiętnie pozbywasz się kolejnych bohaterów. Myślę tu przede wszystkim o Snapie. Nie, żeby trzeba było nad nim płakać, ale jakoś tak brakowało emocji.

Wander nie jest znany z okazywania emocji, wydaje mi się. No i nie chciałem przedramatyzować.
QUOTE
No i walki u Ciebie wyglądają nieco sztucznie. Za dużo skakania i potężnych pocisków. Trochę to przypomina jakieś turowe pojedynki w Final Fantasy.

Final Fantasy? Ooo, dzięki :]
Ja tam chciałem, żeby pojedynki dało się łatwo wyobrazić i były w miarę realistyczne, biorąc pod uwagę umiejętności bohaterów. Sądząc jednak po komentarzach, sceny akcji średnio mi wychodzą.
PrZeMeK Z.
Średnio wychodzą, ale to może kwestia tego, że ciężko jest opisać dobrze walkę czarodziejów. Z konieczności obaj przeciwnicy muszą albo w siebie nie trafiać, albo nie robić sobie większej krzywdy, żeby walka potrwała dłużej niż dziesięć sekund (a tego wymaga dramaturgia).
Aha, walka Harry'ego z Voldemortem podobała mi się bardziej niż Snape'a z Wanderem.

Naprawdę bardzo chętnie bym przeczytał całego ficka, ale nie wiem, czy znajdę czas. Praca jednak mi go zżera sad.gif

Dzięki za wyjaśnienie o angielskich zwrotach. Nie zdarzają się często, ale jednak rażą (przynajmniej mnie). Postaram się może po niedzieli znaleźć kilka przykładów i wyślę Ci je PMką.
I spróbuję przeczytać ficka od początku. Jest tego wart.
Hito
EPILOG

Na błoniach Hogwartu trwał pogrzeb Severusa Snape’a.
Swą obecnością upamiętniło jego postać całe grono nauczycielskie, włącznie z bardzo źle wyglądającym dyrektorem Dumbledorem, jak i wszyscy uczniowie, którzy jeszcze zamku nie opuścili.
Brakowało jedynie dwóch osób.
Jedną z nich był profesor Obrony przed Czarną Magią. Przez ostatnie parę dni nikt go nie widział. Jakby zapadł się pod ziemię.
Co częściowo było prawdą.
Drugą osobą był uczeń, Harry Potter.
W tym momencie Severus Snape niewiele go obchodził. I na pewno nie miał ochoty widzieć się z jakimkolwiek uczestnikiem pogrzebu.
Wander wszedł powolnym krokiem do skrzydła szpitalnego Hogwartu. Minął Malfoya i Weasleya, nie zwracając na nich większej uwagi. Rzucił okiem na jedno z pustych łóżek. Znaczyło ono, iż panna Lovegood czuła się na tyle dobrze, by zejść na błonia.
Jeżeli to ojciec nie zabrał jej z terenu zamku, bojąc się o jej bezpieczeństwo.
Mężczyzna w końcu zatrzymał się przy ostatnim, zajętym łóżku.
Spojrzał na Harry’ego, który pochylał się nad ciałem Hermiony. Chłopak podniósł głowę i skoncentrował się na jego oczach.
- Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz.
- Chciałem się pożegnać.
Harry poruszył się nieznacznie.
- Dokąd się wybierasz?
- Do domu – rzucił krótko Wander.
Potter wstał, choć z wyraźną niechęcią.
- Wszystko poszło po twojej myśli. Jesteś zadowolony?
- Tak.
Starał się nie zauważać, że tak zwany profesor nie uśmiecha się sardonicznie.
- Skąd wiesz, że nigdy nie planowałem spełnić tych snów?
- Proste. Gdybyś planował, to by się spełniły.
Tym razem Wander nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Przeceniasz mnie, panie Potter. Nie przewidziałem, że Snape będzie taki uparty. Ryzykowałem, pozwalając ci walczyć z Voldemortem o własnych siłach. Powinienem był...
- O własnych siłach? Ty przysłałeś Hermionę.
Wander spodziewał się krzyku, jednak Harry cały czas zachowywał się nienaturalnie spokojnie.
- Nie zaprzeczam. To nie problem przygotować świstoklika, jeśli zna się miejsce docelowe. Panna Granger nie protestowała.
- Nie protestowała? Chcesz powiedzieć, że nie użyłeś Imperiusa?
- A uważasz, że go użyłem?
Harry nie odpowiedział od razu. Na chwilę przeniósł wzrok na kompletnie nieruchomą dziewczynę.
- Nie wiem. Może nie musiałeś.
- Nie musiałem – przyznał Wander. – Panna Granger znała konsekwencje. Mimo to, zdecydowała się przerwać twój pojedynek z Voldemortem. Wiedziałem, że w przypadku twojej rychłej przegranej tak uczyni. Nieźle też poradziła sobie z tym śmierciożercą, który czuwał wśród drzew. Wielki talent.
- Były – mruknął Harry. – Twierdzisz, że nie kontrolowałeś Hermiony?
- Lubię ryzyko, ale bez przesady. Wielokrotnie rzucałem na nią Imperio. Wiesz, dlaczego? Panna Granger oprócz talentu potrafi także korzystać z własnej głowy. Zna cię też lepiej niż swoje ulubione książki. Mogłaby odkryć moje zamiary i spróbować mi przeszkodzić. Tego bardzo chciałem uniknąć.
Mężczyzna parsknął rozbawiony w myślach. Oj, jak by mu się dostało, gdyby zabił pannę Granger...
- Powiedzmy, że trochę ją przygasiłem. Pozostaje jeszcze jej zachowanie wobec ciebie, nie mogło przekroczyć pewnych granic. Używałem do tego także snów. Zacząłem już od wakacji i ...
- Nie prościej byłoby mnie kontrolować Imperiusem?
- Bestii nie da się kontrolować. Wiesz przecież, że na ciebie to nie działa.
Harry jeszcze raz spojrzał na twarz Hermiony, na jej zamknięte oczy, kręcone włosy...
- Ona nigdy mnie nie kochała – stwierdził chłopak, chociaż zabrzmiało to jak pytanie.
- To już nie moja rzecz, panie Potter. Sam musisz rozstrzygnąć, czy uczucie może być wzbudzone Klątwą Niewybaczalną.
Uczucie, to najsilniejsze, jak chciałby Dumbledore. Przez tyle lat najbliżsi przyjaciele, potem para kochanków. Hermiona zachowywała się naturalnie, a...
On? Czy ją kochał? Czy Bestia mogła kochać? Miesiące tego roku wydawały się Harry’emu tak odległe; nie potrafił sobie przypomnieć, co czuł jeszcze niedawno. Nie chciał o tym myśleć.
- Jakimi snami ją torturowałeś?
- Innymi niż twoje, ale o podobnej tematyce. – Wander skrzyżował ręce na piersiach. – Ty niszczący Hogwart, ty mordujący niewinnych, tym podobne ciekawostki. Postarałem się, by odbierała je dość realistycznie, jakby tam była.
Harry poczuł pierwsze ukłucie gniewu od wejścia mężczyzny. Hermiona widziała Bestię, przyszłość, do której nawet za cenę życia nie chciała dopuścić. Jednak nigdy nie rozmawiała z nim o snach, nigdy bezpośrednio nie poruszyła sprawy. Imperiusy Wandera trzymały ją w okowach od początku roku szkolnego, a on...
Niczego nie zauważył. Nawet się nie domyślił. Tak, Hermiona nie wyglądała na kontrolowaną, nie miała szans, skoro to Kalisto szkoliła tego drania. Mimo to... Siedziała, nie odzywając się, ze spuszczoną głową podczas tamtej rozmowy z Wanderem, a on nigdy się nad tym nie zastanowił... Dłużej niż parę sekund.
Harry nie wiedział już, kogo bardziej nienawidzi – Wandera czy siebie.
- Jak przeżyłem? Riddle trafił mnie Avadą.
- Ach, dobre pytanie. – Wander zaciągnął się papierosem. – Nie wiem, czy wiesz, ale istnieją obiekty nazywane horcruxami, obiekty przetrzymujące kawałek duszy czarodzieja, który go stworzył. Zaawansowana czarna magia, jak to mówią. Voldemort, na przykład, miał ich sześć. Musiałyby zostać najpierw zniszczone, by dało się go zabić. To właśnie starał się osiągnąć Dumbledore ze swoim Zakonem.
- Byłem... horcruxem Riddle’a? – Na twarzy Harry’ego odmalowały się niesmak i złość.
- Nie. Moim. Nadal jesteś.
Na chwilę zapadła ciężka cisza.
- Wyjaśnij.
- Ale co tu wyjaśniać, panie Potter? Uczyniłem cię moim horcruxem, część mojej duszy rezyduje w tobie. Już dwukrotnie ochroniła cię przed ulubionym zaklęciem Voldemorta. Twoja blizna nie ma z tym nic wspólnego – powiedział Wander, czytając w myślach chłopaka. – Horcrux to nie eksponat muzealny, nie musi się ładnie prezentować. Kiedy? Gdy miałeś kilka miesięcy, oczywiście. Twoi rodzice nic nie pamiętali dzięki zaklęciu znanym ci przez pana Lockhearta, Obliviate. Zrobiłem to, bo wiedziałem, że Voldemort będzie chciał cię zabić. Wiedziałem, że ktoś przekaże mu w końcu przepowiednię, którą otrzymała pani Trelawney... Padło na biednego Severusa, którego tak wszyscy teraz opłakują... Ubiegłem jego pamiętny atak, dzięki czemu jesteś tu, Harry Potterze. Ty, nikt inny.
Harry wstał gwałtownie z krzesła, podejrzewając, co mężczyzna sugeruje.
- Widzisz, panie Potter, horcruxy to zazwyczaj przedmioty, takie jak pierścienie, medaliony, coś osobistego. Jestem pewien, że ani Dumbledore, ani nikt z Zakonu nie pomyślał o tym, by zniszczyć horcuxy Avadą. Klątwa uśmiercająca nie działa przecież na nieżywe przedmioty, prawda? – Wander nagle uśmiechnął się, wyraźnie czując zadowolenie. – A faktem i odpowiedzią na twoje nieme pytanie jest to, że połączenie magii horcruxa w żywej istocie i Avady Kedavry, to połączenie jeden na milion, daje... tak, panie Potter. Bestię.
Harry poczuł, jak budzą się w nim emocje, przyjemne, choć destruktywne.
- To jest twój plan? Od samego początku tego chciałeś?! Bestii we mnie?!
- Tak. – Głos Wandera ponownie zdradził radość. – Tak, tego chciałem, i widzę teraz, jak mi się to udało. Harry, Harry. Mój plan się powiódł, a ty jesteś tego dowodem. Jedyny na tym świecie, najlepszy kandydat, by...
Harry, nie bacząc na poprzednie zamierzenia, wrzasnął wściekle, jednym susem przeskoczył łóżko Hermiony i upadł ciężko na posadzkę.
Wander, stojący w rzeczywistości o parę kroków dalej, ponownie zaciągnął się papierosem.
- Uspokój się, chłopcze. Nic ci to nie da. Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego w takim razie wysłałem pannę Granger, by powstrzymała cię i zniweczyła sny, których treść sam wymyślałem?
Harry, podnosząc się do pionu, zacisnął zęby z całej siły. Atakowanie Wandera było pozbawione sensu.
- Oświeć mnie, profesorze.
- Za dobrze cię znam. Obserwowałem cię przez lata, szczególnie przez ostatni rok, oczywiście, i wiem, w jaki sposób rozumujesz i działasz. Gdyby Voldemort rozbudził w tobie Bestię do końca, twoje sny mniej więcej by się sprawdziły. A to, panie Potter, byłaby moja klęska.
- Doprawdy? – W głosie Harry’ego oprócz sarkazmu dało się usłyszeć delikatne zdziwienie.
- Tak, doprawdy. – Wander uśmiechnął się lekko zza papierosowego dymu. – Jesteś impulsywny, naiwny, poddajesz się emocjom... W dodatku zawsze zdecydowany, by czynić to, co uważasz za słuszne. Z drugiej strony już Tiara Przydziału, sześć lat temu, wyczuła twój potencjał do czynienia zła. By nie dać się porwać potędze Bestii, potrzebny jest odpowiedni umysł, doświadczenia, nastawienie, siła ducha, wiara... Nie jesteś jeszcze na to gotowy. Nie byłeś wtedy, gdy walczyłeś z Voldemortem. Krótko mówiąc, drogi chłopcze, mój plan zakłada, że ujarzmisz Bestię, a nie dasz się jej kontrolować. A na to jest jeszcze za wcześnie.
Harry w milczeniu przetrawiał to, co usłyszał. Wcale nie zmniejszyło to jego gniewu. Co utwierdziło go w przekonaniu, iż w tej rozmowie Wander jest szczery. Nie kłamał. Sny spełniłby się. Bestia zawładnęłaby nim całkowicie, unicestwiając go.
O ile ktoś taki jak ,,Harry Potter’’ kiedykolwiek istniał. Skoro już od niemowlęcia miał te szmaragdowe oczy, bliznę, horcruxa i całą resztę...
- Świetnie – mruknął pod nosem. – Wspaniale. Co stało się z Riddlem? Czy Hermiona go zabiła?
- Nie słuchasz mnie uważnie, panie Potter. Jego horcruxy nie zostały zniszczone. Panna Granger nie mogła go zabić, ale, dzięki mojemu zaklęciu, odebrała mu coś cenniejszego niż życie. Teraz Thomas Riddle jest już tylko cieniem samego siebie, niegroźnym i przygnębiającym do obserwowania. Nie musisz się nim martwić.
- A Kalisto? Ona żyje?
- Czyżbyś chciał się pozbyć zła z tego świata? – Wander zachichotał gardłowo. – Nie myśl o niej. Wiesz przecież, że jej nie znajdziesz, jeśli ona nie będzie tego pragnęła. Przykro mi, panie Potter. Nie został nikt, na kim możesz wywrzeć swoją zemstę.
- Oprócz ciebie.
Słowa zawisły w powietrzu pomiędzy mężczyznami, jednak na krótką chwilę. Oboje zdawali sobie doskonale sprawę, że uczeń nie pokona mistrza. Jeszcze nie.
- I co teraz?
- Teraz, Harry, zostawiam cię samego. Zamknęliśmy pewien rozdział. Ale nie wykluczam – dodał Wander, wychodząc już z pomieszczenia – że kiedyś, w przyszłości, spotkamy się znów.
- Po co ci to wszystko?! – krzyknął za nim Harry, napinając wszystkie mięśnie, nie ruszając się jednak z miejsca. – Kim ty jesteś?! Jakimś znudzonym bogiem?!
Wander zatrzymał się w podwójnych drzwiach skrzydła szpitalnego i spojrzał na Harry’ego z ukosa. Uśmiechał się.
- Nie, nie jestem. Choć przyznaję, że trafiłeś nawet blisko. – Mężczyzna skłonił głowę. – Żegnaj, Harry.

Wander zostawił młodą Bestię za sobą i szedł szybkim krokiem, starając się nie sięgać po kolejnego papierosa. Nie były prawdziwe, ale w ich paleniu i tak było coś uzależniającego. Niemagiczni ludzie miewali naprawdę interesujące pomysły. Ha.
Wskakując do rury zastanawiał się, dlaczego nikomu w Hogwarcie nie przyszło do głowy pytanie – gdzie podziewał się bazyliszek przez te pięćdziesiąt lat? Skąd uwolnił go duch młodego Riddle’a? Co podtrzymywało go przy życiu? I tak dalej.
Nawet Dumbledore nie odwiedził nigdy prawdziwej Komnaty Tajemnic. Czy wiedział o niej? Cóż, trudno. Wander wzruszył ramionami, idąc ku wejściu. Tego się już nie dowie.
Kilka słów w wężowym języku otworzyło wrota. Wander przekroczył je.
Czekał już na niego. Co za niecierpliwość.
- Witaj, Annatarze - odezwał się mężczyzna o bujnych, jasnych włosach i czerwonych oczach. – Spóźniłeś się.
- Jestem nawet przed czasem. Witaj, Godryku.
Ruszyli ku kamiennemu posągowi Salazara Slytherina.
- Osiągnąłeś wszystko, co zamierzałeś?
- Tak, jestem raczej zadowolony.
- Nie dało się szybciej?
- Pośpiech nie był wskazany – odparł Wander, czując rozdrażnienie. – Kształtowanie Bestii to nie zabawa, Godryku. Jakby to powiedział Nietzsche: ,,Człowiek jest liną rozpiętą między zwierzęciem a nadczłowiekiem. Liną nad przepaścią.”. Ja starałem się przeprowadzić Harry’ego na odpowiednią stronę.
- A nie zrzucić w przepaść?
- Bestia to nie ... – urwał Wander. Czasami zastanawiał się, dlaczego Pionierzy nie widzieli rzeczywistości tak, jak on. – Harry spadłby w ciemność, gdybym zostawił los własnemu biegowi. Straciłby kontrolę. Wiesz, jaki on jest.
- Tiara wahała się pomiędzy mną a wężem, ale dostał się mnie, w końcu.
- Sam go tam przydzieliłeś.
- Właściwie tak. – Gryffindor podrapał się za uchem. – Jeżeli cały system właściwie działa. Byłem sprawiedliwy?
- O tak – zgodził się Annatar. – Slytherin to, niestety, w obecnych czasach istne bagno, tylko cień dawnej świetności tego szacownego Domu. Biedny Salazar.
Godryk pomyślał chwilę nad wcześniejszym komentarzem Wandera. Przed czasem...
- Słuchaj. Ile właściwie lat ty tu jesteś?
- Ostatnio? Niecałe dwadzieścia lat.
Mężczyzna aż zamrugał. Do diabła, czas szybko tu płynie. Wspaniały Hogwart musiał mieć już z tysiąc lat!
Oboje zatrzymali się przed wielką statuą Slytherina. Spojrzeli w górę, na usta, na tajemne wejście.
- Jak poszło z ...?
- Doskonale. Ad caelum!
Gryffindor popatrzył na unoszącego się w powietrze Wandera, po czym wyciągnął z jasnoczerwonych szat różdżkę z ognistego kryształu.
- Ad caelum – mruknął pod nosem.
Przeszli przez zimny, kamienny korytarz, by znaleźć się komnacie, w której kiedyś wylegiwał się bazyliszek, utrzymywany w hibernacji przez magiczny okrąg, święcący się na szmaragdowo.
- Penelopa Clearwater rzeczywiście ma wielki talent – odezwał się Wander. – Prawdziwa Krukonka. Rowena musi być dumna.
- Co do Roweny... – wtrącił Godryk. – Nie jest zbyt zadowolona ze sposobu, w jaki potraktowałeś Hermionę Granger. Imperiusy.
- Wiesz dobrze, że nie mogłem postąpić inaczej z jej ulubienicą.
- Ulubienicą? – żachnął się Gryffindor, reagując podświadomie na ukryte nuty w głosie Annatara. – Daj spokój, oddała ci nawet swoje Pazury!
- Nie przeczę, jej kruki bardzo mi się przydały. Będę musiał jej gorąco podziękować po powrocie.
- Radzę.
Gryffindor i Wander mijali rzeźby przedstawiające Pionierów, tutaj nazywanych Założycielami. Annatar kątem oka zerknął na srebrne włosy Slytherina i jego zielone oczy. Uśmiechnął się lekko. Dużo zawdzięczał temu mistrzowi magii śmierci.
Mężczyźni kierowali się ku wąskiemu przejściu, kończącego się balkonem, zawieszonym w połyskującej pustce, pełnej fal pierwotnej magii. Tam, następny magiczny krąg miał zabrać ich do domu.
- Dość masz już obserwowania ludzi i bawienia się nimi? Nieprędko tu wrócisz.
- Nie jestem tego taki pewien, przyjacielu. – Wander zatrzymał się i zamknął oczy. – Podoba mi się ten świat i czuję w kościach, że kontynuuję moją znajomość z nim... być może szybciej, niż ci się wydaje. Nie jestem wam potrzebny.
- Nie rozumiem, co ci się tu tak podoba. – Gryffindor zmarszczył brwi. - My, Pionierzy, przybywamy tu i obdarowujemy magią tych nieporadnych ludzi, i przez te... tysiąc lat do czego dochodzą? No, powiedz.
- Magia nie panuje nad całym światem, a niemagicznych ludzi jest zdecydowana większość, jeśli o to ci chodzi.
- Nie taki rozwój wypadków przewidywaliśmy.
- Obawiam się, że nie zrozumiesz mojego zainteresowania tym światem, Godryku.
Czerwone oczy mężczyzny wyrażały irytację. Właśnie dlatego średnio lubił rozmawiać z Wanderem. W dodatku od momentu, w którym wpadł na trop Harry’ego Pottera, myślał zajmował się tylko nim i Bestią.
Annatar miał już ruszyć dalej, przez przejście, ale zatrzymał go dźwięk.
Raczej... wrażenie.
Murami Hogwartu przebiegła fala, nasycona mocno magią i emocjami, wprawiająca cały zamek w dziwne, niecodzienne drżenie.
Wander rozpoznał przyczynę. To Harry się śmiał.
Dawny profesor Obrony, który jako jedyny nie wytrwał choćby jednego roku na stanowisku, mógł się zaledwie domyślić, co tak rozbawiło Pottera. Sam jednak także się uśmiechnął.
Tak, Harry. Naprawdę jesteś Wybrańcem. Dopiero na początku podróży krętymi ścieżkami przeznaczenia...

Annatar Wander z Godrykiem Gryffindorem zniknęli, zostawiając za sobą Komnatę Tajemnic. Wejście do niej zamknęło się.
Ale ono również, jeszcze przez chwilę, w swojej kamiennej esencji, nienaturalnie się trzęsło.
Śmiech Bestii ustał w końcu, choć miał on już na wieki zostać zapamiętany.

Jeśli te wieki w ogóle nastąpią.


KONIEC
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.