Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
![]()
Post
#1
|
![]() Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna ![]() |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
![]() ![]() ![]() |
Hito |
![]()
Post
#2
|
![]() Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna ![]() |
ROZDZIAŁ 3
Harry Potter spacerował. Lord Voldemort nie próżnował. Po swoim wielkim powrocie nie zajmował się tylko i wyłącznie zbieraniem armii śmierciożerców. Jego zdumiewające opanowanie arkanów Czarnej Magii przydawało się nie tylko do tortur, zastraszania czy zabijania mugoli i szlam. Upiększanie rezydencji to praca może mniej chwalebna, ale przynosząca widoczne gołym okiem owoce. Przyjemne dla oka. Wybraniec, mimo wyzutego z ciepłych uczuć serca, potrafił docenić piękno architektoniczne. Kolejna kwestia, która przybliżała go do Voldemorta. Harry zaczynał podejrzewać, że duża ilość takich podobieństw nie mogła być dziełem przypadku. Ale to i tak nie miało znaczenia. Chłopak wyszedł na jeden z tarasów, oparł się o balustradę i wychylił, by obejrzeć fasadę budynku, skąpaną w świetle księżyca. Kiwnął aprobująco głową. Swoją rezydencję także urządzi w podobnym stylu. A może po prostu zostanie tutaj? Czas pokaże. Harry wzruszył ramionami. Obrócił się, zamierzając odejść. O mało nie zderzył się z mężczyzną, który stał zaraz za nim. Potter od razu go rozpoznał. - Witaj, Parszywku. Dawno się nie widzieliśmy. Peter nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się w jadowicie ciemnozielone oczy młodzieńca. Przeszedł go zimny dreszcz, taki sam, jaki zawsze odczuwał, rozmawiając z Lordem Voldemortem. - A więc... to prawda. Jesteś teraz śmierciożercą – szepnął Pettigrew, czując suchość w ustach. – Po tym wszystkim... James i Lily nie... Peter urwał, gdy zobaczył zwężające się gniewnie oczy Harry’ego. Ostrze strachu przeszyło mu serce. - Po pierwsze, nędzny szczurze, nie jestem śmierciożercą. Jeśli chcesz zaspokoić swoją ciekawość na mój temat, porozmawiaj ze swoim panem. – Głos Pottera smagał niczym bicz, ale nie miał wężowego brzmienia, jak w przypadku Voldemorta. - A po drugie... Nic mnie nie obchodzi, co pomyśleliby sobie moi rodzice. Ojciec był żałosnym słabeuszem, nie potrafiącym godnie stawić czoła Lordowi. Matka była taka sama. - Ale... – Z jakiegoś irracjonalnego powodu Peter poczuł, że chce obronić Lily przed pogardą jej własnego syna. – Uratowała ci przecież życie. - Spełniła cel swojego istnienia, jeśli o to chodzi. I to wszystko. A jeśli już o tym mówimy, Strażniku Tajemnicy, ty także dobrze się sprawiłeś. Gdyby nie twoja zdrada, mógłbym cały czas udawać kogoś, kim z pewnością nie jestem. Harry uśmiechnął się. Peter niemal jęknął. Krótka wymiana zdań z tym kilkunastoletnim chłopcem wyssała z niego całe siły. Czuł się nagi przy spojrzeniu Harry’ego, które czytało w jego duszy jak w otwartej księdze. Musiał używać całego, nikłego zresztą, hartu ducha, by nie opaść na kolana przed chłopcem i nie skomleć. Pogłoski krążące wśród śmierciożerców były prawdziwe. Pettigrew już nie wątpił, że syn cudownej Lily bez mrugnięcia okiem byłyby w stanie pozbawić go życia. Zło emanujące z młodego Pottera było niemalże namacalne. Jak do tego mogło dojść? Gdyby wtedy... nie zdradził... - No, no, Peter, chyba nie żałujesz swoich czynów? – Harry zapytał głosem pełnym kpiny. – Ostrzegam cię, głupcze, twój słaby umysł nie ukryje przede mną swoich myśli. Jeśli dojdę do wniosku, że nie jesteś wierny Lordowi... Staniesz się bezużytecznym zdrajcą. A wtedy... Oczywista sugestia zawisła w powietrzu. Pettigrew miał ochotę zamienić się w szczura i uciec, uciec jak najdalej. Drżał już na całym ciele. Potter zmierzył go wzrokiem. Skrzywił się z niesmakiem. - Jesteś żałosną karykaturą człowieka, wiesz o tym, niezłomny Huncwocie? Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego byłeś choć przez sekundę w tej grupie. To tylko dowodzi, że mój ojciec był nikim, skoro miał takich wielbicieli. Harry niedbale machnął prawą dłonią. Peter, którego trwoga zdążyła już złapać za gardło i pozbawić oddechu, poczuł, jak jakaś niewidzialna siła łapie go i unosi w powietrze. Nie zdążył choćby otworzyć ust. Ta sama siła z mocą pchnęła go w kierunku przeciwległej do tarasu ściany. Uderzył w nią plecami tak potężnie, że zemdlał, zanim spadł na podłogę. Potter wydął z obrzydzeniem usta. Pettigrew wyglądał teraz co najwyżej jak worek ziemniaków. Jego wartość nie była większa. Słaby tchórz, którym ciągle targały wyrzuty sumienia. Być może jako szpieg miał swoje zalety, ale jego obecność tu, na dworze Lorda, gdzie przebywali najlepsi, była parodią. Groteską. Groteską była cała jego egzystencja. Lepiej by dla niego było, gdyby nigdy się nie urodził. Przez cały czas swego istnienia tchórzliwie chować się w cieniu lepszych i silniejszych... Przeklęte życie. Harry przekroczył nieruchome ciało Petera i odszedł korytarzem. Będzie musiał porozmawiać z Czarnym Panem na temat pozbycia się tego szczura. Im mniej śmieci, tym lepiej. Śmierciożercy i tak byli skazani na zagładę. On, Wybraniec, nie potrzebował ich. A skoro tak, ich życie nie miało żadnego znaczenia. Voldemort siedział, oglądał krwiście zabarwiony zachód słońca i rozmyślał nad wielce istotną kwestią. Ile Cruciatusów wytrzyma Dumbledore, zanim złamie się i zacznie błagać o litość lub śmierć? Hmm. Dużo, bez dwóch zdań. Konkretna liczba była ciężka do przedstawienia. Dumbledore, czego Voldemort nie wahał się przyznać, przynajmniej przed samym sobą, był silny. Na pewno zniesie więcej niż Longbottomowie, a już z nimi śmierciożercy mieli sporo zabawy. Z drugiej strony, Cruciatusy Czarnego Pana są o niebo silniejsze od tych, których para aurorów miała okazję skosztować. Czy w ogóle Dumbledore da się złamać? Tak; każdego można sprowadzić do postaci wijącego się robaka błagającego o litość. Tego Voldemort był pewien. Pozostawało tylko pytanie – ile Cruciatusów? Jeśli będzie dawkował je temu staremu durniowi po kolei... Dziesięć? Nie. - Panie? Mniejsza liczba raczej odpada, nie docenianie Dumbledore’a byłoby błędem, a paląca go kwestia musiała zostać prawidłowo rozwiązana. Dwanaście? A może... - Panie? ... Prawdziwą rozkoszą dla oczu i uszu byłaby sesja kilkunastu powolnych, dokładnych Klątw Niewybaczalnych najlepszego rodzaju. Właściwie, im więcej Dumbledore wytrzyma, tym większa będzie przyjemność. Tak, dwadzieścia... - Panie? Chciałabym z tobą porozmawiać. ... Dwadzieścia dla Dumbledore’a, to swoją drogą, teraz miał ochotę rzucić jedną, dobrze wymierzoną i o odpowiednim natężeniu. - Czego chcesz, Bellatrix? Lepiej, żeby to było ważne, przeszkadzasz mi w rozmyślaniach. - Chodzi o Pottera, panie. Voldemort oderwał spojrzenie od chowającego się za horyzontem czerwonego słońca. Przeniósł wzrok na kobietę, klęczącą na jedno kolano przy jego fotelu. - Masz obsesję na jego punkcie, Bell. To niezdrowe. Martwi mnie jednak co innego – stwierdził gładko Voldemort. – Zdaje się, że naprawdę nie ufasz mojemu osądowi w tej sprawie. Niepokoi mnie ten brak wiary. - Panie, wiesz, że nigdy bym nie śmiała kwestionować twojego zdania – rzuciła szybko kobieta, pochylając głowę ku ziemi. – Twoja mądrość jest niepodważalna, ja... - Milcz. - Voldemort już od jakiegoś czasu podejrzewał, że Bellatrix nie mówi tego, co naprawdę ma na myśli. Zaczynała go męczyć gra uników i aluzji w jej wykonaniu. – Moje stanowisko w sprawie Pottera zakwestionowałaś już pierwszego dnia jego pobytu tutaj. Swoje wątpliwości przedstawiłaś mi już nie raz. Czyż nie mówiłem ci już, że nasz mały Harry to wyłącznie moje zmartwienie? Czy naprawdę wierzysz, że on nas tylko zwodzi, cały czas będąc po stronie Dumbledore’a? - Nie, panie – odparła Bellatrix, nie odrywając wzroku od podłogi. Akurat w to wierzyła bezgranicznie. Potter nie miał w sobie już nic z dobra. - Cały czas go obserwuję. Może nie wiesz jeszcze, ale Harry widział się z Glizdogonem. - Pettigrew jest tutaj? – spytała niemile zaskoczona Bellatrix, odruchowo podnosząc głowę. - Zgadza się. – Voldemort zachichotał, co do złudzenia przypominało syk węża. – Specjalnie go tu sprowadziłem, by przekonać się, jak przebiegnie spotkanie tej dwójki. Nie rozczarowałem się. Co prawda, najpierw chwilę rozmawiali, ale potem, zgodnie z moimi przewidywaniami, Harry o mało co nie pozbawił życia naszego szczurka. Gdy znaleźliśmy Glizdogona, ciągle jeszcze był nieprzytomny. Będę musiał go ukarać za uszkodzenie mi ściany – dodał Voldemort, delektując się swoim poczuciem humoru. Bellatrix nie odpowiedziała. To, co usłyszała, tylko wzmocniło męczące ją przypuszczenia. Owszem, Potter zachowywał się jak rasowy śmierciożerca. Kobieta nie wątpiła, że byłby w stanie torturować i zabijać ludzi. W swoim zachowaniu bardzo przypominał Czarnego Pana. I to był problem. Jeśli serca Pana i Pottera były podobne, mogło to przynieść nieoczekiwane komplikacje. Na pierwszy rzut oka ambicja chłopaka była doskonale widoczna. Bellatrix miała wrażenie, że to tylko kwestia czasu, aż Potter rzuci wyzwanie jej mistrzowi, aż jego wierność, a raczej niewierność nikomu, tylko sobie, wyjdzie na światło dzienne. Myśl o konfrontacji Pottera i Czarnego Pana była niedorzeczna. Mistrz był najpotężniejszy, nikt nie miał z nim szans na zwycięstwo. Potter zginąłby natychmiast. Jednak... No właśnie, jednak. Duszy Bellatrix nie przestawały dręczyć wątpliwości. O uczniu lepszym od mistrza, choć nienawidziła tej myśli całym sercem. Z wielu powodów. Nienawidziła również samego Pottera. Za każdym razem, gdy go widziała, miała ochotę go zabić. W powolny i bolesny sposób. Voldemort wstał. Czarnowłosa kobieta milczała, aczkolwiek Riddle dobrze wiedział, że nie przekonał jej. Miał już dość jej paranoi. Jakby spodziewała się, że cokolwiek mu grozi ze strony młodego Harry’ego. Nonsens. Potencjalna walka między nimi byłaby krótka i zakończona zwycięstwem wszechpotężnego Voldemorta. Lord mruknął gardłowo. Zdecydował, że jeśli jeszcze raz zaistnieje podobna sytuacja, Bellatrix ponownie dozna rozkoszy bycia torturowaną przez swojego mistrza. Zdawała się już zapominać, co to za uczucie. Zdawała się zapominać, gdzie jest jej miejsce. Spojrzał na kobietę, która cały czas klęczała przed nim. Ale póki co... - Wstań, Bellatrix. Dobrze, że tu jesteś. Jestem w odpowiednim nastroju. Chociaż kobieta dobrze wiedziała, co oznaczają te słowa, od których robiło jej się zimno, kiwnęła tylko potulnie głową. Nauczyła się już zamieniać swoją twarz w nieruchomą maskę, jak i przywoływać na swoje oblicze nieprawdziwą radość czy oczekiwanie. - Chodź ze mną. - Tak, panie. Ten post był edytowany przez Hito: 31.08.2006 10:55 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 06.05.2025 22:10 |