Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
05.09.2006 20:06
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Ostatni ze ,,starych'' fragmentów, co może być widoczne w dość opisowym stylu. Mam nadzieję, że żaden kwiatek w stylu ,,Harry'ego'' się nie uchował.
Mam także nadzieję, że kanon nie zaprzecza włosom Lavender koloru blond. ====================================================================== Jak wszystkim w Hogwarcie wiadomo, stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią jest przeklęte. Żaden profesor nie przetrwał na nim więcej niż rok, co gorsza, zwykle źle kończył. Czasami, jak w przypadku pana Quirrella, ginął zabity przez jedenastoletniego ucznia. Dlatego wielu uczniów zastanawiało się na początku roku, kto tym razem zostanie wątpliwie uhonorowany tą posadą. Wszyscy modlili się, by nie był to ktoś z Ministerstwa, wspomnienie po Umbridge było zbyt świeże. Choć i tu zdania były podzielone, gdyż na przykład taki Draco Malfoy polubił panią Dolores. Każdy miał jakieś wyobrażenia. Nawet najsłynniejsza trójka Gryfonów, choć oni podchodzili do sprawy z mniejszym, zrozumiałym entuzjazmem. Harry i Ron marzyli o jakiejś sprawiedliwej nauczycielce, a zupełnie przy okazji, atrakcyjnej. Te wyobrażenia nie spełniły się. Tak samo, jak wszystkie inne. Hermiona strasznie się pomyliła, pomyślał Harry, gdy zauważył Wandera skręcającego w korytarz, gdzie czekali Gryfoni. Ale nie tylko ona. Harry razem z dwójką przyjaciół i resztą Gryfonów spoglądał na profesora. Ten, gdy zbliżył się odpowiednio, rzucił cicho... - Wchodźcie do klasy, droga młodzieży. ... i będąc od drzwi w odległości co najmniej dwóch metrów, otworzył je płynnym ruchem lewej dłoni. Bez użycia różdżki. Harry był bardziej niż pewien, że tym razem to sam Dumbledore wybrał kandydata na stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Profesor Wander musiał być jakimś znajomym dyrektora, w końcu on także potrafił czarować bez pomocy kawałka drewna z magicznym rdzeniem, co udowodnił w poprzednim roku szkolnym, ratując go przed aurorami nasłanymi przez Ministerstwo Magii. Interesujące było to, iż Dumbledore używał tak zwanej dzikiej magii tylko w konieczności, natomiast Wanderer robił to publicznie i nagminnie. Jakby było to dla niego czymś zupełnie naturalnym. Co było trochę dziwne. Harry myślał, że ten rodzaj magii może być użyty tylko w gniewie, jak w przypadku ciotki Marge czy Dudleya i węża pięć lat temu. Profesor zadawał temu kłam, co miało swoje dwie zalety. Dzika magia potrafiła wiele zdziałać, nadmuchanie kogoś w kilka sekund beż użycia słów czy różdżki - to było coś. Rozwinięta umiejętność korzystania z tej siły mogłaby przydać się nie raz, czy to ratując czyjeś życie, czy walcząc ze Śmierciożercami. Drugą pozytywną kwestią były domniemane predyspozycje Harry’ego do używania dzikiej magii. Profesor Wander już po kilku pierwszych lekcjach z Gryfonami stwierdził jego talent w tym kierunku. Kiedyś Harry może nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. Robienie zza rogu korytarza paskudnych żartów kolegom czy nawet Ślizgonom nie leżało w naturze chłopaka. Natomiast teraz, gdy oficjalna wojna z Voldemortem wisiała w powietrzu... to co innego. Teraz, gdy Syriusz nie żył... myśl o zemście już jakiś czas temu zasadziła się głęboko w umyśle Pottera. I kiełkowała po cichu, nie zwracając na siebie uwagi. Klasa do obrony przed czarną magią co roku wyglądała inaczej, gdyż wystrój jej wnętrza, jak i układ pomieszczenia zależał od woli i upodobań nauczyciela tego przedmiotu. Teraz do ścian zostały przytwierdzone jakby powiększone strony starej księgi, na których widoczne były rysunki i niezrozumiałe inskrypcje, które pewnie tylko panna Granger potrafiła odczytać. Sufit nie wyróżniał się niczym zaskakującym, za to podłoga również usiana była tajemniczymi dla Harry’ego wzorami i napisami, które zdawały się fosforyzować bladym, niebieskim światłem. Ławki w sali mieściły trzy osoby, biurka nauczycielskiego brakowało. Natomiast na samym końcu klasy czerwony dywan wskazywał specjalne miejsce, które spełniało bardzo podobną funkcję do podium pojedynków, z jakim Potter miał okazję zapoznać się w drugim roku nauki. Przynajmniej Wander nie ukrywał, iż zagrożenie ze strony Czarnego Pana istnieje. To musiał być znajomy Dumbledore’a, bez dwóch zdań. Profesor patrzył na wszystkich Gryfonów, gdy zajmowali swoje miejsca. Nie prosił o ciszę, gdyż wcale nie musiał tego robić. Ani teraz, ani wcześniej. - No dobrze – profesor przerwał ciszę pełną wyczekiwania. – Dzisiaj zaczniemy od sprawdzenia, jak opanowaliście pracę domową. Harry przełknął ślinę. Teorię, dzięki pomocy Hermiony w bibliotece, miał całkiem opanowaną, ale na praktykę niestety nie starczyło czasu. Pewnie przez fakt, iż z nauką poszło im trochę dłużej, niż oczekiwali. To pewnie dzięki pogawędkom w trakcie siedzenia nad księgami. Wtedy cieszył się, że jego przyjaciółka nie skupia się tylko i wyłącznie na kuciu - choć jeśli miałby się zakładać, to obstawiałby, iż ona już to umiała i wcale nie musiała wyciągnąć pomocnej dłoni - ale teraz... Spojrzał na lewo, na Rona. Biedak. On nigdy się nie wyróżniał na tym polu. Jak to mówią: zawsze może być gorzej. - Będziecie wychodzić po kolei na środek i prezentować swoje umiejętności, a raczej, swoje skupienie na nauce i obowiązkowość – Wander tylko trochę się uśmiechał, mówiąc to. – Może zaczniemy od prawego rzędu? - No tak, oczywiście – mruknął zdegustowany Ron. – Nawet nie da człowiekowi popatrzeć na... Chłopak umilkł pod spojrzeniem niebieskich oczu nauczyciela, którego uszy potrafiły wyłapać każdy szept. Mina Weasleya wyglądała mniej więcej na ,,teraz, to dopiero mam przerąbane’’. Hermiona szybko odtworzyła w pamięci sekwencję ruchu, jak musi wykonać ręką z różdżką, a potem odpowiednią intonację głosu. Tak, powinno się udać. Pozwoliła sobie na delikatny grymas satysfakcji. Mimo, iż zaklęcia w tym roku nie należały do prostych, dawała sobie radę. Pozostali Gryfoni miewali problemy, czasami nieliche. Dziewczyna patrzyła, jak do szkarłatnego dywanu zbliża się Lavender Brown, obecnie bank wiedzy i plotek na tematy różne, choć często zahaczających o życie jej i Harry’ego. Pannę Granger najbardziej bawiło to, że męskim powiernikiem jej koleżanki stał się Ron. Dlaczego? Oczywiście, na ten temat Lavender nie rozmawiała już tak chętnie, a przynajmniej nie z nią. Profesor Wander również obserwował blondwłosą Gryfonkę, która stanęła przed dywanem i powoli obróciła się do reszty klasy. Wycelowała swoją różdżkę w drewniane drzwi, pomiędzy rzędami ławek. Wciągnęła powietrze ustami. Najprawdopodobniej wolałaby być gdzieś indziej, daleko stąd. - Prosimy. Dziewczyna, która stała może metr od Wandera, zamknęła na chwilę oczy, starając przypomnieć sobie konieczne ruchy. No i trzeba było odpowiednio akcentować sylaby. - Scutum! – spróbowała. To dobre słowo. Podczas wymawiania zaklęcie czarujący musiał zakreślić różdżką koło, skierować jej czubek ku własnej piersi, a potem oderwać go od niej. Tylko, żeby zaklęcie zadziałało poprawnie, trzeba było zrobić to szybko i płynnie. Do tego dochodziło werbalne wezwanie czaru. Jak można się spodziewać – odpowiednie. Przed dziewczyną pojawiła się niebieska, słabo świecąca osłona, lewitująca w powietrzu, kpiąc sobie z grawitacji. Kolejną z jej cech była praktycznie całkowita przezroczystość. Najbardziej widoczne były krańce tarczy. Lavender uśmiechnęła się lekko. Czyżby się jej udało? Nie przygotowywała się specjalnie na dzisiaj... Harry’emu spadł kamień z serca. To nie jest aż tak trudne, jak mu się wydawało. Powinno się udać. Chłopak spojrzał kątem oka na Hermionę. Uśmiechała się, ale nie w sposób, który sugerowałby gratulacje dla koleżanki. To zdecydowanie nie był dobry znak. Profesor pochylił się mocno, jakby chciał bezpośrednio spojrzeć przez środek zaczarowanej tarczy i sprawdzić, czy zaklęcie jest poprawne. Niestety, szaty uczniowskie w Hogwarcie były raczej obszerne oraz z gatunku tych szczelniejszych, więc Wander nie zobaczył tego, czego chciał. Mruknął cicho. Przeszedł kilka kroków, stanął i wyciągnął z fałd swojej szaty różdżkę, hebanową jak bezgwiezdna noc. To także interesowało Pottera. Skoro profesor umie tak szeroko korzystać z dzikiej magii, po co mu różdżka? Czy to oznaczało, iż bardziej skomplikowane zaklęcia wymagają jednak tego standardowego wyposażenia każdego czarodzieja czy wiedźmy? Harry wolał nie dawać temu wyjaśnieniu wiary, gdyż rozczarowywało go. Niestety, profesor Wander nie lubił rozmawiać o sobie, więc kwestia pozostawała otwarta i nie rozstrzygnięta. Według trójki Gryfonów, jedynie grono nauczycielskie, na czele z dyrektorem, wie coś więcej. Końcówka różdżki młodego nauczyciela wskazywała pierś Lavender, kilkanaście centymetrów od środka widmowej tarczy. Coś w postawie Wanderera sprawiło, że uśmiech dziewczyny zniknął jak zdmuchnięty. Hermiona także nie powinna tak na nią patrzeć. - A więc to jest twoja tarcza, panno Brown? – zapytał uprzejmym, przyjemnym dla ucha głosem nauczyciel. – Ładny kolor, muszę przyznać. Ale, pani pozwoli, zadam teraz pytanie... czy jeśli poprawnie rzucimy czar Scutum, będziemy mogli zobaczyć kontur naszej tarczy? - ... – Odpowiedź była oczywista, za to paskudna w tych okolicznościach. – Nie? - Zgadza się, panno Brown. Nie. – Wander spojrzał na nią z ognikami w oczach. – Zobaczmy, czy taka tarcza się do czegoś przyda. Impellerus! Dziewczyna zdążyła tylko odtworzyć usta, by spróbować zaprotestować, zanim struga czerwonego światła uderzyła ją w korpus i poderwała z podłogi. Hermiona zafascynowana obserwowała lot Lavender. Oszołomiony Harry patrzył zarówno na profesora, jak i na nieszczęsną Gryfonkę. Mignęła mu w umyśle wizja jego próby na środku. Poczuł, że żołądek wywraca mu się na lewą stronę. W klasie dało się usłyszeć kilka krótkich okrzyków grozy, jak i wesołych parsknięć. Reakcja Rona nie należała do żadnej z tych kategorii, trzeba by ją umieścić pośrodku. Brown nie uderzyła w ścianę naprzeciwko drzwi. Uszkadzanie uczniów, i to poważne, podczas jego lekcji nie leżało w celach Wanderera. Jego różdżka drgnęła. Szaty Lavender otarły się o kamienny mur, po czym opadły. Ciało dziewczyny zatrzymało się niemal przy samej ścianie. Jej usta po kilku chwilach w końcu się zamknęły. - Proszę nie wyglądać na tak przestraszoną, panno Brown. – Uśmiech Wandera był na swoim miejscu. – Póki w klasie jest nauczyciel, uczniowi nie ma prawa się nic stać, prawda? - Oczy... wiście. - Cieszy mnie entuzjazm zawarty w twoich słowach, panno Brown. Żywię głęboką nadzieję, iż podobny zaczniesz wykazywać przy odrabianiu pracy domowej. Profesor lekkim ruchem różdżki sprowadził Lavender na ziemię. Kolejnym pokazał jej, że może usiąść na swoim miejscu. W sali panowała absolutna cisza. - Jak już wcześniej wspomniałem, kontury tarczy nie powinny być widoczne. Dokładniej to ujmując, tarczy w ogóle nie powinno być widać. Wtedy taka tarcza odbije czar Impellerus, a nam nie stanie się krzywda. Dla przykładu... Jaki jeszcze czar nie przedostanie się przez tarczę stworzoną przez Scutum? Ktoś wie? – Wanderer rozejrzał się po klasie w poszukiwaniu rąk podniesionych do góry. Nie zawiódł się i tym razem. Niesamowita pamięć. – Panno Granger? - Na przykład Rictusempra – odpowiedziała Hermiona, wstając. - Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Jak tak dalej pójdzie, to w tym roku Puchar Domów wygra wasz dom, a nie Slytherin. – Na te słowa w klasie przetoczył się szum zadowolonych głosów. Harry i Ron słuchali głosów rozbrzmiewających w klasie tylko jednym uchem. Bardziej zajmowała ich niedaleka przyszłość, która oblekła się w kształty różdżki, nieudanej tarczy i lotu przez klasę. Rudowłosy chłopak miał dodatkowe zmartwienie – siedział z prawej strony ławki, więc zaczynał pierwszy. Całkiem niedługo. Jego kolej przyszła błyskawicznie. Czas zawsze w takich chwilach podejrzanie się skraca, zamiast rozciągać, jak sprężyna. Fakt, iż dwie pozostałe dziewczyny z pierwszej ławki nie musiały odrywać stóp od dywanu nie polepszył humoru Ronowi tak, jak powinien. Im, na przykład Parvati Patil, czar wyszedł całkiem nieźle, tarcza była tylko minimalnie widoczna. Zatem, całkiem słusznie, profesor podarował sobie strofowanie. Niestety, Parvati zapewne bardziej przyłożyła się do ćwiczeń niż on. Pamięć bezczelnie przypominała, co zazwyczaj działo się z nim w takich sytuacjach. To wszystko przez... - Ron! – Harry szepnął, szturchając przyjaciela. – Twoja kolej. Dobrze chociaż, że Ginny tu nie było. Ron wyszedł na środek, nie śpiesząc się specjalnie. Czuł na sobie wzrok całej klasy. Teraz był już pewien, dlaczego nienawidzi takich chwil. Gorączkowo starał sobie przypomnieć, co i jak należy wykonać. Przecież to proste, nic trudnego, i tak zatrzymam się przed ścianą, nie ma się czego bać, Ron. Chłopak wbił oczy w drzwi. Wyciągnął prawą rękę z różdżką. Był gotowy. Na porażkę. - Scutum, panie Weasley. Prosimy. – Wanderer patrzył prosto w oczy Rona. Wykonał także kilka przypominających okręg ruchów własną różdżką. Inni nie mieli tyle szczęścia, zauważyła Hermiona. - Już... Khem... Scutum! Harry przymknął oczy, by nie widzieć prawie pewnej klęski przyjaciela. To uratowało go od chwilowej ślepoty. Hermiona nie miała tyle szczęścia. Ciekawa rezultatu czarowania Rona została porażona rozbłyskiem światła tak wściekle jasnoniebieskiego, że po odzyskaniu ostrości spojrzenia przez kilka kolejnych minut przed oczami latał jej zimnej barwy prostokąt. Klasa zareagowała podobnie. Sprawca miał się najlepiej – dziwnym trafem iluminacja nastąpiła po zewnętrznej stronie tarczy. Oczywiście, profesor pomimo stania po niewłaściwej stronie różdżki Weasleya nie miał problemów z widzeniem. Hermiona rzuciła na niego okiem i odnotowała, że ten cały czas się uśmiecha. W odrobinę kpiący sposób. - Ma pan spory talent, panie Weasley – rzucił wesołym tonem Wanderer, patrząc na dzieło chłopaka. Ten również je oglądał, z dość niewyraźną miną. Tarcza była doskonale widoczna. Wręcz ociekała istnieniem. - Ja... – Ron zastanawiał się gorączkowo, jakie słowa mogłyby uratować go przed lotem przez klasę. – Mogę spróbować ponownie? Na pewno... - Tak, na pewno, jednak nie mogę się zgodzić. Nie mamy czasu, by każdy uczeń próbował odrobić swoją pracę domową na lekcji. Chyba pan to rozumie, prawda? – i nie czekając na odpowiedź, wywołał ,,pana Pottera’’ na środek. Ron wracał na swoje miejsce w ławce z ulgą wymieszaną ze zdziwieniem. Tak oczywista porażka i brak kary? Nie, żeby mu to przeszkadzało, niemniej ów fakt wprawiał go w zdumienie. Hermiona tylko przelotnie spojrzała na Rona, bardziej skupiła się na Harrym, który właśnie odwracał się przodem do klasy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż dziewczyna mu się przygląda. Wcale nie czuł się od tego pewniej. Jednakże myśli o niej przypomniały mu lekcję w bibliotece. Harry postanowił nie czekać i zastosować najlepszą metodę obrony – czyli atak. - Scutum! Powietrze zafalowało, rozległ się cichy dźwięk przypominający wysoki pisk, po czym przed chłopakiem z trzaskiem zjawiła się niebieskawo zabarwiona tarcza o przezroczystości podobnej do tarczy stworzonej przez Patil. Potter nie mógł powiedzieć, że był w pełni zadowolony. - Hmm – stwierdził po krótkich oględzinach profesor. – Nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zadowolony z efektu pańskich wysiłków. Uważam, że osobę, która przeżyła spotkanie z odrodzonym Voldemortem, stać na więcej, panie Potter. Harry nie znalazł słów na swoją obronę. W klasie dało się zaobserwować kilka zaciekawionych twarzy. - Ktoś o pańskiej reputacji powinien się bardziej starać, takie jest moje zdanie... No i Gryffindor nie uzyskał jeszcze punktów za odpowiednie Scutum. Ale – dodał Wanderer – ufam, że zła passa zostanie szybko przełamana. Panno Granger? Tym razem trójka przyjaciół nie spacerowała po dziedzińcu, gdyż listopadowa pogoda w końcu dała o sobie znać. Deszcz bezlitośnie siekł równo przystrzyżoną trawę, płosząc wszelkie ptaki i bębniąc w okna zamku. Żadna klasa nie zajmowała boiska do quidditcha, zatem Hogwart wyglądał na niezamieszkały. Zimne, kamienne mury dawały jednak schronienie kilku setkom czarodziei płci obojga.. Harry, Ron, Hermiona przebywali w pokoju wspólnym Gryffindoru. Siedzieli na wygodnych fotelach, grzejąc się przy ognisku. Pomieszczenie było prawie puste, reszta Gryfonów odpoczywała po lekcjach albo wędrowała po zamku. Senna atmosfera końca jesieni nie skłaniała do ożywionych debat. - Wiecie co? - Co? - Istnieje jakaś magiczna równowaga na tym świecie. - Co masz na myśli, Hermiono? - Widzisz, Harry, mówię o Snape’ie i Wanderze. Znajdują się na przeciwnych szalach wagi. Ale nie tylko oni jako osoby, ich zachowanie i stosunek do nas również. Najlepiej widać to na przykładzie Rona. Snape zaczął, że tak powiem, interesować się Ronem, zatem Wander na odwrót, ułatwia mu życie. - Bardzo śmieszne. – Ron spojrzał z ukosa na kasztanowłosą dziewczynę. - Czy mówiłam ci już, Ron, jak bardzo podoba mi się dezynwoltura, z jaką podchodzisz do nauki? - Nie wysilaj się, i tak nie wiem, o czym mówisz. - Twoja teoria ma sens, Hermiono. Snape mnie zostawił, więc Wander się na mnie uwziął. - Nie traktuj tego w ten sposób, Harry. – Dziewczyna utkwiła wzrok w chłopaku, a jej ton głosu stał się poważniejszy. – Musisz się starać, musisz dobrze opanować różdżkę... Sam wiesz, czemu. - Tak, wiem. – Rozmowy wokół tematu jego związku z Czarnym Panem zawsze wpędzały go w nieprzyjemny nastrój. – Jak się będę jeszcze bardziej starał, to magiczna równowaga zadziała i nasz profesor od eliksirów wręcz pokocha Rona. - Wiesz co, Harry? - Co? - Ty to potrafisz uszczęśliwić człowieka. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 10.11.2024 19:49 |