Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
08.09.2006 18:41
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 5
Harry Potter rysuje w powietrzu. Różdżką kreśli wzory. Podoba mu się czar Sectumsempra. Jest taki... artystyczny. Różdżka jest batutą. Harry jest dyrygentem. Orkiestrą są ludzie. Każdy fantazyjny wzorek to kolejny rozlew krwi. Dyrygentowi towarzyszy muzyka bólu i cierpienia. Dyrygent jest zadowolony. Orkiestra gra według jego oczekiwań. Batuta wyznacza takt muzyki. Sprawcza potęga w dłoni. Władza dzięki magii. Doskonałość. Lord Voldemort poczuł swędzenie. Podrapał się po głowie, na której nie było jeszcze wielu włosów. Ciężko było przywrócić mu dawny, ludzki wygląd. Jakoś w przypadku Bellatrix szło łatwiej. Jeszcze trochę pracy i ślady Azkabanu całkiem znikną. Thomas Riddle lubił piękno, zatem się nie poddawał. Zresztą, ona także na tym korzystała. Rodolphus również. Voldemort uśmiechnął się ironicznie na wspomnienie męża Bellatrix. Widok, jaki się przed nim rozciągał, także przyczynił się do jego dobrego humoru. Jedna wątpliwość całkowicie wyparowała. Pozostała jeszcze druga, ale ona również zniknie, tyle że później, wraz ze śmiercią Pottera. - Doskonale sobie poradziłeś, Harry. – W głosie Czarnego Pana dało się usłyszeć szczerą pochwałę. - Jestem z ciebie zadowolony. - To było... – Młodzieniec urwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Absolutnie wspaniałe doświadczenie. Pouczające. - Nie ma dobra i zła, tylko potęga i ci, którzy są na tyle odważni, by po nią sięgnąć. O to chodzi? - Między innymi. Harry i Voldemort stali pośród zmasakrowanych ciał mugoli, którzy dostąpili niewysłowionego zaszczytu bycia wylosowanymi do uczestnictwa w pierwszym sprawdzianie Harry’ego. Riddle planował na początku pojawienia się w scenerii śmierci policzyć wszystkie ciała, ale przy dwudziestym którymś dał sobie spokój. Pouczające doświadczenie. Tak. Voldemort nawet nie przypuszczał, że ciało ludzkie ma w sobie tyle krwi. Ile to było litrów? Nie pamiętał. Widok był zaiste zacny. I pouczający, tak. Harry z pewnością nie miał oporów przed bycia sprawcą masowej rzezi. I z pewnością nie wyglądał, jakby miał wyrzuty sumienia. Teoretycznie dobry znak. Jednak Thomas musiał przyznał, że doznaje pewnego niepokoju. Usłyszał w duchu ostrzeżenia Bellatrix. Od razu poczuł rozdrażnienie. Do ubranej na czarno pary podbiegł niski mężczyzna. - Oto świstoklik, Panie. Możemy wracać. - Kim jest ten grubas? – zapytał Harry, mierząc wzrokiem nowo przybyłego. - To mój stary znajomy, profesor Horacy Slughorn. Nasz nowy nabytek. - Profesor? - Uczyłem kiedyś w Hogwarcie – wyjaśnił mężczyzna, nie zwracając uwagi na powitanie, jakie sprawił mu Potter. – Byłem nawet głową Slytherinu. - Byłeś szefem Ślizgonów? Kształtem nie przypominasz mi węża – zadrwił Harry. Horacy nie zareagował. Nie śmiał zaprotestować ani zrewanżować się, jako że z natury nie był człowiekiem wielkiej odwagi. Słyszał plotki o nowym sojuszniku Czarnego Pana. A przede wszystkim buty lepiły mu się od krwi zamordowanych, a raczej rozdartych na strzępy mugoli, a Potter ze swoimi ciskającymi błyskawice oczyma stał zaraz przy nim. - Horacy uczył twoją matkę. Miał o niej bardzo dobre zdanie – powiedział Voldemort, uśmiechając się lekko. Harry spojrzał na niego z irytacją. - Czy kryterium bycia śmierciożercą jest znajomość z Lily Potter? - Zbyt dużo czarodziei ją znało, jak widać... Daj mi tego świstoklika, głupcze, i trzymaj się... Miała dość przyciągającą osobowość... – Świat nagle zaczął wirować w szalonym tempie przyprawiającym o rozstrój żołądka. Prędko jednak się uspokoił, zmieniając scenerię na rezydencję Riddle’a. – W każdym razie, naprawdę dobrze się sprawiłeś, Harry. Slughorn! - Tak, panie? - Co tak stoisz? Czekasz na pochwałę za przyniesienie świstoklika? Wiesz, jakich wywarów potrzebuję... ruszaj do pracy. I nie zawiedź mnie. - Tak, panie. Harry patrzył na oddalającą się, zaokrągloną sylwetkę. - Nie chcę cię krytykować, Lordzie, ale ten... - Więc tego nie rób – ostrzegł go Voldemort złowróżbnym tonem. Bellatrix, Harry... Jeśli jeszcze jedna osoba zacznie podawać jego zdanie w wątpliwość, wścieknie się nie na żarty. – Horacy Slughorn wygląda niepozornie, ale nie tylko ma sporą wiedzę na temat eliksirów, ale i na temat czarnej magii. - Czarnej magii? - Większą niż Dumbledore, jak mniemam. Nie było prosto go znaleźć, choć sam się dziwię, jak mógł popełnić taki kardynalny błąd. Pomylić kolor smoczej krwi... Potem tylko musiałem go przekonać. – Ostatni wyraz został wyraźnie zaakcentowany. Harry i Thomas ruszyli łukowato sklepionym korytarzem. Szli w milczeniu. Po chwili marszu Harry spojrzał na swoją szatę. Była cała poplamiona krwią. Pewnie jego twarz nie przedstawiała się lepiej. - Pozwolisz, Lordzie, że się oddalę, zrobić ze sobą porządek. - Udzielam pozwolenia. – Voldemort skrzywił się w duchu. Dlaczego nawet dla niego zabrzmiało to ironicznie? – Jestem pod wrażeniem, Harry. Czy to był ten dowód lojalności, o którym mówiłeś wcześniej? - Nie kpij ze mnie i z siebie, Lordzie. Zwykli mugole? Nie, szykuję coś lepszego, coś, co na pewno cię przekona. Voldemort miał ochotę odpowiedzieć, że jak dla niego masakra kilkudziesięciu ludzi to wystarczający dowód, ale powstrzymał się. Może będzie bardziej zabawnie, niż przypuszczał. Harry wyszedł spod prysznica i wszedł do swojej komnaty. Voldemort zdecydowanie lubował się w przepychu. Wszystko miało świadczyć o bogactwie właściciela pokoju – obfitość złota i innych szlachetnych materiałów, wielkość mebli wykonanych z ciemnego drewna o szerokich słojach, nawet dywan, który był tak miękki i puchaty, że można by w nim utonąć. Zasłony, obicia foteli i inne drobiazgi miały królewską tonację, srebrno-zieloną. Swoją drogą, skąd Lord miał tyle galeonów? Ciekawe. Owinięty ręcznikiem Harry podszedł do łóżka. Jego ubranie już na niego czekało. Po kilku prostych czarach było czyste i pachnące, bez śladów krwi. Po zmniejszeniu populacji mugoli i prysznicu był w wyśmienitym nastroju, nie trudziło go zmęczenie. Chociaż z drugiej strony, chwila odpoczynku nie byłaby strasznie od rzeczy. Chłopak sięgnął po ubranie, wciąż ważąc tę kwestię. - Już się ubierasz? Harry błyskawicznie się odwrócił. Jednocześnie przywołał różdżkę do ręki i zlustrował wzrokiem swój pokój. Nikogo jednak nie zobaczył, pomimo płonącego kominka. Za to zorientował się, że gwałtownym ruchem zrzucił z siebie ręcznik. - No, no, nie spodziewałam się takich widoków. – Chichot. - Nie masz wstydu, Harry? Głos był kobiecy. Tony może dziewczęce, ale przebijała z nich dojrzałość. Harry, czując narastającą wściekłość, zgrzytnął zębami. Ktoś sobie z niego drwił, a on, mimo swojej potęgi, nie potrafił widzieć osób będących pod wpływem zaklęcia niewidzialności lub ukrywających się pod Peleryną-Niewidką. - Pokaż się! - Może najpierw byś się ubrał? Zaczynam czuć skrępowanie. Harry warknął, jednak szybkim ruchem ponownie owinął się porzuconym ręcznikiem. Głos dobiegał z fotela stojącego przy ławie... Skoro ta dziewczyna chce się bawić... Potter sfingował ruch ręką po swoją pelerynę. Zamiast ją złapać, odwrócił się gwałtownie w kierunku fotela, skierował ku niemu różdżkę i machnął nią kilka razy. Mebel natychmiast rozpadł się na kawałki z głośnym trzaskiem. Ława także troszkę ucierpiała. Poza tym – nic. Harry już wiedział, że dał się wprowadzić w błąd. Instynktownie obrócił się na pięcie, mocniej ściskając różdżkę... Zbyt późno. Zobaczył wyszczerzoną w tryumfującym uśmiechu twarz okoloną kruczoczarnymi włosami. Poczuł na gardle broń dziewczyny stojącej centymetry od niego. On mógłby najwyżej odstrzelić jej ucho. Była szybsza. Nie. Nie szybsza. Cały czas stała przy łóżku. Posłużyła się jakąś sztuczką, by go oszukać. - Chyba nie doczekam się pochwały. - Kim jesteś? – Harry był wściekły z powodu porażki, na razie jednak ciekawość przesłoniła mu gniew. - Od razu do rzeczy? Rozluźniłbyś się, Harry. Chłopak przełknął zjadliwą odpowiedź. Zauważył, że dziewczyna ma oczy prawie tak czarne jak węgiel, a jej twarz miała wyraziste, proporcjonalne rysy. Bardzo podobne do... Harry aż zamrugał. Miał przed sobą młodszą wersję Bellatrix. - Skoro tak stawiasz sprawę... Mam na imię Kalisto. - Nic mi to nie mówi – zauważył oschle Harry, wciąż czując różdżkę rozmówczyni na gardle. Nie zmniejszało to jego irytacji. - I nic dziwnego. Kalisto odstąpiła od Harry’ego. Płynnym ruchem schowała różdżkę do wewnętrznej kieszeni swojej peleryny, którą zaraz rozsunęła, krzyżując ręce na piersiach. Teraz Harry mógł się jej lepiej przyjrzeć. Wrażenie podobieństwa do młodej Bellatrix tylko się wzmocniło. Dziewczyna była ponętna i urodziwa, o długich, prostych włosach i dość wysokim wzroście. Miała, tak na oko, osiemnaście lat. - Pytam jeszcze raz: kim jesteś? I dlaczego przebywasz w moim pokoju? Harry nie schował różdżki, trzymał ją tylko przy sobie. Był gotów w każdej chwili zaatakować nieznajomą, gdyby zaszła taka potrzeba. Albo gdyby poczuł, że ma na to ochotę. - Same pytania... – Kalisto wzruszyła ramionami. – Chyba każdy śmierciożerca już o tobie słyszał. Słynny Harry Potter uczniem Czarnego Pana. Chciałam przyjrzeć z bliska takiej chodzącej legendzie. - I zupełnie przy okazji pochwalić się swoimi umiejętnościami, co? Jak to zrobiłaś? - Głos na fotelu? Proste, użyłam leglimencji, włożyłam do twojego umysłu odpowiednią sugestię. - Kłamiesz. – Harry zmrużył gniewnie oczy. – To niemożliwe. - Skoro tak uważasz. Jego oklumencja równała się tej, którą władał Lord. Nikt nie mógłby zwodzić go tak bezczelnie. - Nie będę zadawał tego samego pytania trzeci raz. - Wszystko chcesz wiedzieć tak od razu... No, ale coś ci się należy za pokaz, jaki mi urządziłeś. – Dziewczyna ponownie wyszczerzyła białe zęby. – Kalisto Lestrange. Oczywiście. - Nie wiedziałem, że Bellatrix ma córkę. - Mało osób o tym wie. – Uśmiech Kalisto zmniejszył się i stał się odrobinę krzywy. – W tym pewnie moja matka, po tym, co Azkaban zrobił z jej mózgiem. Harry przekrzywił głowę. Dziewczyna go zaintrygowała. - Jesteś śmierciożerczynią? - W pewnym sensie. Przybyłam tu na specjalne polecenie Lorda Voldemorta. - Pettigrew, Slughorn, a teraz ty... Zaczyna się tu robić prawdziwy tłok. - Nie zapominaj o sobie. Z tego co wiem, w przeszłości raczej nie byłeś częstym gościem w rezydencji rodziny Riddle. - Raz odwiedziłem cmentarz rodzinny. A teraz, jeśli pozwolisz mi się ubrać... -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:20 |