Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
![]()
Post
#1
|
![]() Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna ![]() |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
![]() ![]() ![]() |
Hito |
![]()
Post
#2
|
![]() Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna ![]() |
ROZDZIAŁ 6
- I co? - I nic. Ginny spojrzała kątem oka na idącą obok niej dziewczynę. - Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. - Nie moja wina, że twój brat... - Cicho! Lavender spojrzała w głąb korytarza, by zrozumieć, dlaczego Ginny ją uciszyła. Zobaczyła zbliżającą się ku nim Lunę Lovegood. Swoją drogą, to zdumiewające, uznała Lavender. Luna niespiesznie szła przed siebie, cały czas patrząc w sufit. Biorąc pod uwagę masę ludzi przeciskających się przez korytarz po skończonej lekcji, już dawno ktoś powinien potrącić Lunę lub na nią wpaść. Nic z tych rzeczy. Tłum zdawał się rozstępować przed dziewczyną i zagęszczać się z powrotem zaraz za nią. Przestrzeń osobista Luny przypominała oko cyklonu. Gdy tylko Krukonka o długich ciemnoblond włosach zbliżyła się do pary dziewczyn, Ginny ułożyła wargi w uprzejmy uśmiech. - Hej, Luno, jak się... - Uważaj. - Co? Chlust. Krzyk. - Próbowałam cię ostrzec – powiedziała spokojnie Luna, nie próbując nawet przekrzyczeć rozgardiaszu panującego na korytarzu, spotęgowanego przez Brown, która nie przebierając w słowach kazała Irytkowi oddalić się jak najdalej. Poltergeist zrewanżował się obscenicznym gestem i odfrunął, rechocząc, razem z pustym już wiadrem. - Dzięki, doceniam to – odparła kwaśno Ginny, trzymając ręce wyciągnięte na boki i kapiąc obficie na podłogę. Nawet nie próbowała pozbyć się nadmiaru wody, była przemoczona do suchej nitki. Irytek musiał wylać na nią chyba z dziesięć litrów wody, w dodatku zimnej jak lód. – Pójdę się przebrać. Nie czekając na odpowiedź dziewczyn, ruszyła w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru, który, oczywiście, był kawał drogi stąd. Ginny zaczęła przeklinać pod nosem. Luna poświęciła odchodzącej przyjaciółce tylko chwilę uwagi, po czym wróciła do obserwacji górnej części korytarza. Odezwała się, być może do Lavender: - Sklepienia w Hogwarcie są naprawdę ciekawe, dużo można się od nich dowiedzieć. Na trzecim piętrze przez cały korytarz ciągnie się wąskie pęknięcie, co... - Pójdę pomóc Ginny się przebrać. Cześć, Luno! Krukonka nie odwróciła głowy, by rzucić okiem na odbiegającą Brown. Ruszyła dalej przed siebie, wracając do swoich badań. - Kiedyś własnymi rękami zatłukę tego parszywego Irytka! - Ciężko będzie go złapać. Lavender krytycznie spojrzała na Ginny, którą miała teraz okazję dokładniej ocenić. Nie spodobało się jej to, co zobaczyła. W końcu Ginny była od niej o rok młodsza, a... - Co tam masz? - Co? Ach, to do ciebie. Lavender rzuciła paczkę w kierunku siedzącej na łóżku dziewczyny. - Na dziedzińcu zaczepiła mnie sowa – wyjaśniła Brown, siadając na jednym z krzeseł znajdujących się w pokoju. - To list... – Ginny wytrzeszczyła oczy. - O matko. Trzymajcie mnie. - Co? - To od Percy’ego. Niech no tylko Ron się dowie... - Percy’ego? Prawego pośladka Ministra? - Taaa. – Ginny rozdarła kopertę i rozłożyła pergamin. - ,,Najdroższa i ukochana moja siostro”? Chyba zwymiotuję. - Przynajmniej go przeczytaj, zanim go podrzesz – poradziła Lavender, starając się zwalczyć ochotę podejścia do Ginny i zajrzenia jej przez ramię na list. Rudowłosa dziewczyna poradziła sobie z lekturą dość szybko. Brown z ciekawością patrzyła na zmieniającą się mimikę siostry Percy’ego. - Merlinie. A ja myślałam, że niżej już... - Czego chciał? – szybko wtrąciła Lavender. Ciekawość zwyciężyła. - Niech no tylko Ron się dowie... Wiesz, czego chciał? – Ginny pomachała listem. – Porady, jak przeprosić Penelopę Clearwater. - Clearwater...? Ta, co była Prefektem Naczelnym cztery lata temu? - Była dziewczyną Percy’ego – poprawiła Ginny. – Potem jemu odbiło na punkcie Ministerstwa. A teraz... No nie, to obrzydliwe. - No, nie wiem. – Lavender zawahała się. Wolałaby, żeby Ginny skończyła się przebierać. – Jeśli chce z powrotem zejść się z tą Clearwater, to może mu się poprawiło? - Nie wierzę. – Ginny ścisnęła list w kulkę i rzuciła go na swoje książki. – I nie będę miała z tym nic wspólnego. Osioł. Niech przyjdzie do domu przeprosić mamę, a nie mnie, wtedy może pogadamy... Co? - Nie, nic – szybko odparła Lavender, wstając z krzesła. – Wracając do tematu Rona... Ciężko pociągnąć go za język w tych sprawach. Nie możesz ty go zapytać? - Jak ty sobie to wyobrażasz? - Jak to: jak? Przecież pewnie rozmawialiście wcześniej o Harrym... Aj. Błąd. - On ciągle ci się podoba, prawda? - Nie o to chodzi – ucięła Ginny. Nie miała ochoty rozmawiać o Harrym i ,,najlepszej przyjaciółce” Hermionie. Dziewczyna położyła się na łóżku, pogrążając się w niewesołych myślach, które same napłynęły. To już było za dużo dla Lavender. - To na razie, Ginny. Wierz mi, jeśli zapytasz Rona wprost, szybciej do czegoś dojdziemy. Bill i Fleur pocałowali się. Raz. Dwa. No, trzy razy. Trochę to trwało. - Twój język jest coraz lepszy, kochana. - Nic dziwnego, przy takim nauczycielu. – Fleur ponownie się pochyliła. Cztery razy. Chyba nowy rekord. Bardzo pozytywnie. Bill był zadowolony – miał powody, jego związek z ukochaną Fleur od okresu wakacji był na zdecydowanie satysfakcjonującym stadium – choć szczęście trochę psuła mu świadomość, że Fleur nie będzie mogła długo zostać w Hogsmeade. Przyjechała dopiero kilka dni temu, gdy udało jej się znaleźć odrobinę wolnego czasu od pracy. Już zdążyła wyrazić swoje niezadowolenie z powodu Zakonu Feniksa, który ostatnio trzymał Billa daleko od niej. Tonks natomiast była bardzo, bardzo niezadowolona. Nie cierpiała tej Delacour. Wcześniej miała do niej stosunek neutralny, ale po sierpniowych wakacjach, w których uczestniczyli także członkowie Zakonu, zmienił się on drastycznie. Tonks nie wiedziała, co bardziej ją irytuje – sama Fleur czy fakt, jak mężczyźni zachowywali się w jej obecności. Żałosne, naprawdę. Dobrze pamiętała tamten dzień, gdy pierwszy raz wszyscy wyszli nad morze. Żałosne, jak wszyscy... Remus! Lupin, zanim Tonks uświadomiła sobie jego obecność w ,,Świńskim Łbie”, zdążył dostrzec wyraz jej twarzy. Domyślił się oczywistego i postanowił zaryzykować. - Fleur? - Wypchaj się, wilku! - Wilkołaku, jeśli już. – Remus wyciągnął ręce w pojednawczym geście. Nie rozumiał, dlaczego wszystkie kobiety w wieku od piętnastu do pięćdziesięciu lat dostawały amoku w obecności lub choćby na samo wspomnienie Francuzki. Prawda, Fleur była młoda, powabna, przyciągała uwagę, szczególnie, gdy nie miała na sobie zbyt wielu... ubrań... ? Lupin otrząsnął się w duchu. O czym on myślał? To nie dla niego. Zresztą, związki w ogóle były nie dla niego. Był za stary, za niebezpieczny, za biedny... Czasem tego żałował, ale... Tonks z pewnością i tak nie myślała o nim w ten sposób. Remus zorientował się, że Nimfadora coś do niego mówi. - Słucham? Kolejny błąd, sądząc po emocjach, które przemknęły po twarzy kobiety. - Wybacz, ja... - Nieważne. Czyżby przed chwilą próbowała go przeprosić? Fakt, nieważne. Lupin miał już dość robienia z siebie idioty. - Wracam ze spotkania z Dumbledorem – oznajmił. – Przydzielił nam, jak sam to określił, niesamowicie ważne zadanie. Z tego co zrozumiałem, przez większą część czasu będzie nam towarzyszył. - Opuszczamy Hogsmeade? - Już jutro – potwierdził Lupin. – Albus wszystko nam wyjaśni na zebraniu całego Zakonu. Na razie nawet nie mam pojęcia, czego będziemy szukać, gdzie i jak długo. - Ważne, że to nam pomoże pokonać Sam-Wiesz-Kogo. – Tonks zastanowiła się. Ostatnio Dumbledore przyjął aktywną postawę. Wyglądało na to, że nie zamierza dłużej czekać i patrzeć, jak wojna się rozwija. – Świetnie. Świetnie. Im szybciej z nim skończymy, tym lepiej. Harry... zostaje, prawda? - Harry? Naturalnie. W Hogwarcie będzie bezpieczny. My przecież sobie poradzimy, po co go narażać? - Wolałam się upewnić. – Tonks miała dziwne wrażenie, że opuszczenie Hogsmeade przez wszystkich członków Zakonu niekoniecznie jest najlepszym pomysłem. Ale co mogło się stać? – Przekaż to Billowi. Tylko delikatnie, nie będzie zadowolony. - Fleur także nie będzie zadowolona – rzucił z uśmieszkiem Remus, idąc ku sąsiedniemu pokojowi. - Co mnie obchodzi ta... - Żartowałem. Draco Malfoy również nie był zadowolony. Stał na szczycie Wieży Astronomicznej, za towarzysza mając jedynie czarnego ptaka, kruka może, który skubał swoje pióra. Draco obserwował okolicę, szczególną uwagę kierując na boisko do quidditcha, i rozmyślał. A raczej narzekał i pieklił się w duchu. Nie tak powinno być. Powinien coś robić. Dostać jakieś zadanie. Czarny Pan na pewno mógłby znaleźć jakąś robotę dla niego, najmłodszego śmierciożercy. Ale nie. Miał tylko siedzieć i obserwować. Co za porażka. To była kara. Na sto procent. Rewanż za ojca. Pan wściekł się na niego za klęskę w Ministerstwie, zatem nie mogąc go osobiście ukarać, zemścił się na synu. Draco chciał coś zrobić. Pokazać Panu, że jest świetnym kandydatem na wysokie stanowiska w hierarchii śmierciożerców. Gdyby tylko dostał jakieś zadanie... jakieś ważne, odpowiedzialne, trudne zadanie... Wykazałby się, pokazałby wszystkim, z jakiej gliny jest ulepiony... Nie. Miał tylko siedzieć i obserwować. Draco poczuł, że zaraz trafi go jasny szlag. Zwrócił oczy na boisko. Szybko poznał, która drużyna trenuje, wykorzystując fakt, iż rano większość klas albo miała lekcje, albo spała w najlepsze, ewentualnie niektórzy dopiero odrabiali lekcje zadane odpowiednio wcześniej. Ravenclawa zdradził ścigający, a raczej ścigająca – dziewczyna o orientalnej urodzie, Cho Chang. Malfoy był pewien, że Krukoni doskonale pamiętają, iż pół roku temu przegrali mecz o mistrzostwo, i teraz starają się doszlifować umiejętności drużyny, szczególnie Cho, która ostatnimi czasy zdawała się być odrobinę rozbita emocjonalnie. Piękny sabotaż drużyny przeciwnika, Potter. Jestem z ciebie dumny. Ślizgońska robota. Draco odkrył, że wodzenie wzrokiem za dzikimi i nieprzewidywalnymi zrywami ścigającej, a pełną wzajemnego porozumienia grą obrońców daje mu pewną ulgę. Czuł też lekkie ukłucie zazdrości – te dzieciaki nie musiały martwić się tym, że Czarny Pan ich ignoruje i się na nich mści. Z drugiej strony, Krukoni ze swoim uwielbieniem wiedzy i porządku. Nie potrafili docenić prawdziwej potęgi Czarnego Pana i piękna czarnej magii. Głupcy. Obrońca, który tylko o włos minął się z szalejącym kaflem przeklinał teraz siebie, kafla i sam sport. Szybko jednak został uciszony przez trenera Ravenclawu. Malfoy zdążył ujrzeć jeszcze kilka uśmiechów na twarzach zawodników. Kiedy on się ostatnio uśmiechał? A tak; wtedy, gdy obraził tę obrzydliwą szlamę, Granger. Sama pamięć o tym wydarzeniu podniosła go na duchu. Coś mówiło Malfoyowi, że takie użalanie się nad sobą niewiele mu da. Powinien wrócić do pokoju wspólnego Slytherinu albo udać się na obchód szkoły i postraszyć pierwszoroczniaków z Gryffindoru, że doniesie na nich u Snape’a lub Dumbledore’a. Ale, mimo wszystko, nie mógł przestać się denerwować. Gdyby tak dostał misję eliminacji Pottera albo Dumbledore’a... w przypadku sukcesu Czarny Pan wyniósłby go na piedestał. Chociaż, niby jak miałby poradzić sobie z Dumbledorem? Wymyśliłby coś. Na pewno. Przed opuszczeniem wieży Draco spojrzał jeszcze za siebie. Cała drużyna obserwowała, czy Cho złapie wypuszczony przez trenera złoty znicz. Dziewczyna nie dawała za wygraną i błyskawicznie skręcała za latającą kulką ze skrzydełkami. Jej miotła kreśliła na tle nieba i stadionu przeróżne, fantazyjne zawijasy. Była coraz bliżej próbującego ją zgubić celu... Malfoy prychnął. Opuścił szczyt Wieży. ======================================================================= Ravenclaw odmienia się z apostrofem czy bez? -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 06.05.2025 21:30 |