Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
14.09.2006 16:24
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 7
Istniały chwile, kiedy Ron żałował, że zna Hermionę. Ta była jedną z nich. Kręgosłup Rona i chyba każdy mięsień pleców z osobna zaprotestował w momencie nagłego i twardego kontaktu z kamienną podłogą. Chłopak miał nadzieję, że głowę ma jeszcze całą. - Przepraszam, Ron! – krzyknęła przestraszona Hermiona. – Nie chciałam tak mocno cię uderzyć tym Impellerusem! Myślałam, że lepiej się obronisz i... – urwała, przeczuwając, że kontynuowanie wypowiedzi wcale nie załagodzi sprawy. Wander uśmiechnął się pod nosem swoim zwyczajem. Zazwyczaj losowo wybierał uczniów do pojedynków, jakie co drugą lekcję im urządzał. Czasami jednak miał ochotę na rozrywkę, a wiedział, że sparowanie panny Granger z panem Weasleyem zakończy się efektowną porażką rudzielca. Niewerbalna tarcza stworzona przez niego nie przydała się na nic. Oczywiście, czar Scutum w wykonaniu dziewczyny prezentował się perfekcyjnie, Impellerus Weasleya odbił się od jej tarczy bez zarzutu. Bycie czarodziejem pełnej krwi niczego nie gwarantowało. Często bycie tak zwaną szlamą implikowało wielki potencjał magiczny. Wandera wcale to nie dziwiło. - Piękny lot, panie Weasley – rzucił wesoło profesor, gdy Hermiona pomagała wstać Ronowi. – Dzięki niemu i doskonałemu Impellerusowi panny Granger Gryffindor otrzymuje dziesięć punktów. A teraz... następna para. Dwie wylosowane osoby weszły na szkarłatny dywan. Ron nie zwracał na nie uwagi. Delikatnie usiadł na ławce, oszczędzając swoje siedzenie. Zaczął wyginać się pod dziwnymi kątami, starając się zlikwidować lub przynajmniej zmniejszyć tępy ból pleców. - Liczę, że to nie było specjalnie, Hermiono. - Oczywiście, że nie. Ale... Dziewczyna nie skończyła wypowiedzi, czując na sobie spojrzenie Wandera, który jak zwykle był świadom każdego szeptu rozlegającego się w klasie. Harry siedział cicho. Cieszył się, że to nie on został wylosowany do pojedynku z Hermioną. Nie ufał na tyle swoim zdolnościom obrony. Czuł się też głupio. W przeszłości nie rozumiał i nie pochwalał naukowego zacięcia swojej przyjaciółki, uważał, że ślęczenie nad książkami, pracą domową i tak dalej to – w większości przypadków – zwykła strata czasu. Teraz mógł obserwować efekty. Owocem pasji Hermiony był fakt, iż zajmowała pierwsze miejsce na liście najlepszych uczniów szóstego roku, a co bardzo prawdopodobne, wszystkich siedmiu roczników. Skoro już rok temu potrafiła rzucić urok Protean... - Harry Potter i Dean Thomas. Głos Wandera przebił się przez myśli Harry’ego. Szturchnięty pod żebro przez Rona, szybko wstał z ławki i wyszedł na środek. Wyciągnął różdżkę, stając na jednym końcu dywanu. Czarnoskóry Dean już na niego czekał. Uśmiechnęli się do siebie. Wiedzieli, że żaden z nich nie jest na tyle silny, by posłać drugiego w powietrze. Chociaż z Harrym to różnie bywało. Dean wcale nie czuł się tak pewnie, na jakiego wyglądał, mając pojedynkować się z Wybrańcem. - Najpierw pan Potter. Harry skupił się. Odpowiednie rzucenie czaru Scutum nawet przy użyciu słów nie należało do czynności banalnych. Niewerbalne zaklęcia, z jakimi od niedawna zmagali się uczniowie na kilku przedmiotach naraz, były jeszcze trudniejsze. Jak dla kogo, pomyślał Harry, patrząc kątem oka na Hermionę. Zauważył, że dziewczyna uśmiecha się do niego zachęcająco. Nagle poczuł, że bardzo nie chce zrobić z siebie słabeusza. Różdżka Harry’ego zakreśliła w powietrzu nieskomplikowany wzór, inny niż przy werbalnej wersji czaru. W sali błysnęło. Jednocześnie palce Deana mocniej ścisnęły różdżkę. - Impellerus! Struga czerwonego światła pomknęła w kierunku Harry’ego. Nie dotarła do celu. Odbiła się od niezupełnie przezroczystej tarczy, którą wyczarował Potter. Osłona nie była perfekcyjna, zatem Impellerus nie odbił się tak, jak powinien, czyli z powrotem w rzucającego. Czerwone światło z cichym sykiem pofrunęło ku Wanderowi. Profesor niedbale machnął swoją różdżką. Czar nagle wygiął się, zaczął wirować i zataczać kółka wokół dłoni Wandera, po czym wsiąknął w jego różdżkę. Hermiona zamrugała. Nigdy czegoś takiego nie widziała, ani, co dziwniejsze, o czymś takim nigdy nie czytała. Interesujące. - Panie Potter – odezwał się Wander. – Chciał mnie pan trafić? Niezbyt zabawny żart. - Ja... – Harry zamrugał, zdziwiony zimnym tonem mężczyzny. - Nie, oczywiście, że nie, panie profesorze. Nie spodziewałem się, że moja tarcza... - Nie spodziewał się pan. Gdyby rzuciłby pan Scutum prawidłowo, żaden odchył od normy nie miałby prawa się przydarzyć. Harry zacisnął zęby, czując ogarniający go gniew. Zachował milczenie, choć przyszło mu to z trudem. - Ile razy już panu mówiłem, że powinien pan się bardziej starać? Uważa pan, że w szkole nie musi pan podchodzić poważnie do obrony przed czarną magią? Następnym razem proszę sobie wyobrazić, że pana oponentem jest Voldemort rzucający Avadę. Może to odpowiednio pana nastroi. Jak zawsze, głośno wypowiedziane imię Czarnego Pana wywołało krótkie poruszenie w klasie. Uczniowie jeszcze nie czuli się komfortowo z myślą o Voldemorcie przebywającym na wolności. - Tak jest, panie profesorze. Nawet jeśli Wander usłyszał gniew w głosie Harry’ego, nie zareagował na niego. - Teraz pan, panie Thomas. Dean, wykonując różdżką asymetryczne ruchy, poczuł się niepewnie. Coś nie spodobało mu się w oczach Pottera. - Impellerus! Tarcza wyczarowana przez Deana była prawie niewidoczna; całkiem niezły rezultat, biorąc pod uwagę średnią klasową. Zaklęcie rzucone przez Harry’ego nie odbiło się od niej. Bladoniebieski kontur tarczy zamigotał i zgasł, gdy Impellerus ze skwierczeniem w nią uderzył. Dean odruchowo cofnął się o krok. Wśród Gryfonów zapadła chwilowa konsternacja. Zniknięcie tarczy wywołanej przez czar Scutum zdarzyło się na zajęciach pierwszy raz. Hermiona zrozumiała, iż zaklęcie Harry’ego nie było na tyle mocne, by przebić tarczę Deana, ale to nie oznaczało, że było słabe. Anulowało tarczę, co dobitnie świadczyło o jego sile. Czyżby to dlatego, że Harry był zirytowany strofowaniem Wandera? Hermiona zacisnęła wargi. Nie była zachwycona. Wręcz przeciwnie. Poczuła nieprzyjemne ssanie w żołądku, które mogło przerodzić się w prawdziwy strach, jeśli nie przestanie o tym myśleć. Harry, dość zaskoczony, wrócił do ławki. Usiadł pomiędzy Ronem a Hermioną. Rudzielec popatrzył na niego przelotnie z mieszaniną podziwu i zazdrości w oczach. - Być może się zastanawiacie, dlaczego tak męczę was jednym zaklęciem, w dodatku pierwszym, którym zajęliśmy się po zagadnieniach teoretycznych – odezwał się Wander. – Dowiecie się tego na następnych zajęciach, gdy wrócimy do niego raz jeszcze. Teraz mogę powiedzieć, że Scutum jest w stanie obronić nas przed pewnym zaawansowanym czarem, magią zdecydowanie czarną. Naturalnie, jeśli ktoś z was dowie się, o jakim zaklęciu mowa... Punkty są chętne i tylko czekają na przydział. To wszystko na dzisiaj. - Wiesz co, Hermiono? - Tak? - Musimy sami się zgłaszać do pojedynków. Moje plecy pewnie tego nie wytrzymają, ale Gryffindor dzięki nam wygra Puchar. - Ron, przestań. Dobrze wiesz, że twój... nieszczęśliwy lot nie wpłynął na punkty. Nie chwalę się, chcę tylko... - Nie? Przysiągłbym, że właśnie to robisz. Hermiona westchnęła, rezygnując z korekty rozumowania przyjaciela. - Chcę tylko powiedzieć, że jeśli chcesz, żeby nasz Dom wygrał, musisz bardziej przykładać się do nauki. Naprawdę muszę ci tłumaczyć, jak ważna jest Obrona w tym roku? - Nie musisz, już to słyszałem. - No to ćwicz. Harry, ty również powinieneś... - Wiem. - Rozumiem, że Wander nie jest wobec ciebie zbyt przyjemny – powiedziała Hermiona powoli, jakby chciała mieć pewność, że Harry zrozumie. - Ale osoba nauczyciela nie powinna mieć związku z twoim zaangażowaniem w naukę przedmiotu, szczególnie tak ważnego jak Obrona. - Wiem. Już mi to mówiłaś – zauważył Harry z lekkim uśmieszkiem. - Zgadza się. Ale nie zauważyłam, żebyś wziął sobie moje słowa do serca! Na te słowa wszyscy troje zatrzymali się w miejscu. Stanęli na środku dziedzińca zamkowego, przez który przechodzili co najmniej raz dziennie. Zimny wiatr szarpał ich szaty. Ron, o krok za Harrym i Hermioną, uniósł brwi. Czyżby właśnie miał być świadkiem pierwszej kłótni pierwszej pary Hogwartu? W takim wypadku dobrze by było ich zostawić, ale... - W ogóle nie przykładasz się do nauki! Co z Gwardią, Harry? Dlaczego już nie chcesz jej prowadzić? - Gwardia? No, Umbridge już nie ma... - Umbridge! Co ona ma do tego? Czy przypadkiem nie spotykaliśmy się po to, by umieć się bronić przed śmierciożercami i Voldemortem? Uważasz, że on już nam nie zagraża? - Hej, spokojnie – rzucił niepewnie Harry, zdezorientowany nagłym wybuchem Hermiony. Kątem oka zauważył, że Ron był równie zdziwiony. – Ja po prostu... No właśnie, po prostu co? Harry musiał przed sobą przyznać, że nie bardzo wie, co odpowiedzieć Hermionie. Patrząc na sprawę obiektywnie, Gwardia Dumbledore’a zawsze byłaby przydatna. Wander Wanderem, ale profesor nie mógł wyjść poza limit godzin przedmiotu. Nie mógł nauczyć ich wszystkiego. Umbridge była wymówką. Harry uświadomił sobie, że właściwie nie istnieje dobry powód, dla którego nie prowadził już Armii. A kilka osób – na przykład Luna – było tym faktem niemile rozczarowane. Harry milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. Hermiona oddychała już spokojnie, a jej wypieki znikały. - Martwię się o ciebie – powiedziała cicho. – Nie chcę, żeby coś ci się stało. Tobie też, Ron. Chłopak wykonał gest, jakby chciał pokazać przyjaciółce, że ma się nim nie przejmować. - Harry, nie denerwuj się na Wandera. Wymaga od ciebie więcej, ale czy nie słusznie? Właśnie ty musisz być najlepszy w Obronie. - I tak nie będę lepszy od ciebie. - Harry, proszę cię. Potter przyjrzał się Hermionie nieco uważniej. Nie mógł nie usłyszeć nutki błagania w jej głosie. - Dobrze już, dobrze. Ja... od dzisiaj zabiorę się do Obrony na poważnie. - Obiecujesz? - Obiecuję. Hermiona spróbowała się uśmiechnąć. Niestety, nie mogłaby z niewzruszonym przekonaniem stwierdzić, że Harry nie próbował tylko jej uspokoić, a jego podejście do nauki naprawdę się zmieni. Cóż, będzie musiała go pilnować. I stale mu o tym przypominać, nawet jeśli to będzie wyprowadzać go z równowagi. Czasami cel uświęca środki. Dziewczyna odwróciła się do Rona, który natychmiast podniósł ręce, cofając się o krok. - Nie ma mnie. - Ron, ty także masz mi to obiecać. Przyznaję, że nie bardzo rozumiem metody Wandera, jego system oceniania wydaje się być pozbawiony wewnętrznej koherencji, ale... - Czego jest pozbawiony? Hermiona przymknęła oczy, tłumiąc kolejne westchnięcie. Moment ten bezlitośnie wykorzystał Ron. - Zgłodniałem. Chodźmy do Wielkiej Sali wrzucić coś na ząb. Rudowłosy chłopak szybko ruszył z miejsca. Harry uśmiechnął się do Hermiony, po czym ruszył w jego ślady. Dziewczyna nie podążyła za nimi od razu. Patrzyła na oddalające się sylwetki swoich dwóch przyjaciół. Nie. Sylwetki swojego przyjaciela i ukochanego przyjaciela. Tak; właśnie w ten sposób sprawy powinny być nazwane. Nie mogła o tym zapominać. Hermiona, patrząc na targane wiatrem włosy Harry’ego, ponownie przymknęła oczy, tym razem na dłużej. Na chwilę jej wnętrzności związały się w ciasny supeł. Starała się wyrzucić z umysłu bardzo nieprzyjemne wspomnienia, od których czasem było jej niedobrze. - Harry – powiedziała cichutko Hermiona. Drgnęła, i w końcu zaczęła iść. Ptak, siedzący na fontannie, znajdującej się w centrum dziedzińca, skubał swoje czarne pióra. Zakrakał z zadowoleniem. Były doskonale czyste. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:36 |