Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
25.09.2006 12:31
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
,,Rozwalimy ich’’.
Jak to optymistycznie zabrzmiało. Pozytywnie. Harry gorączkowo rozglądał się za złotym zniczem, który był na chwilę obecną jedyną szansą na zwycięstwo. Jeśli szybko się nie pojawi... Nie zazdrościł Katie. Gdyby on był kapitanem, zdzieliłby McLaggena po gębie już dawno. A na resztę drużyny szkarłatnych lwów nawrzeszczał, ile sił w płucach. Ron najwyraźniej nie wziął sobie ich rad do serca, i grał zgodnie z zasadą loterii. Istniało pięćdziesiąt procent szansy, że złapie kafla, i takie same pięćdziesiąt, że go zatrzyma – głową. Stres wywołany wagę meczu ze Slytherinem mu nie służył. Publiczność w zielono-srebrnych barwach nie pomagała, śpiewając, a raczej wyjąc, ich zeszłoroczny hymn. Reszta drużyny, oprócz Cormaca, który idealnie irytował drużynę tym, że strofował wszystkich, rządził się i przy okazji grał najlepiej, sprawowała się co najwyżej średnio. Harry był trochę rozczarowany Ginny, spodziewał się, że akurat ona będzie świetnie latać. Zgadza się, zdobyła kilka goli, ale nie wyróżniała się niczym szczególnym. Właściwie, nic dziwnego, profesjonalnie zaczęła grać w quidditcha dopiero niedawno. Pogoda także nie rozpieszczała Gryffindoru. Harry bał się, że zamarznie na swojej miotle. Padający śnieg i wiejący zimowy wiatr tworzyły zabójczą mieszankę. W takich chwilach chłopak mógł się zgodzić z Ronem, że gra w ostatnim stadium jesieni to głupota. Wicher kompletnie zatkał mu uszy. Harry nie słyszał nawet komentatora. Okrzyki kibiców ginęły gdzieś pośród płatków śniegu, próbujących pogrzebać go żywcem w powietrzu. Palce tylko cudem nie przymarzły mu do miotły. Jedna rzecz go motywowała i rozgrzewała od środka. Ukryta gdzieś pośród wirującego białego puchu burza krzaczastych włosów, okalająca opatuloną czerwono-złotym szalikiem twarz z dopingującym uśmiechem na ustach. - Merlinie. Potter, nie przestajesz mnie rozczarowywać. Niestety, bycie szukającym w razie braku znicza na boisku oznaczało przykrą konieczność dzielenia przestrzeni z szukającym drużyny przeciwnej. - Wiedziałem, że zawsze było z tobą źle – zakpił Draco. – Ale żeby aż tak? Harry postanowił go zignorować. - Twoi straszliwie szlachetni rodzice byli czystej krwi, a ty jak im się odpłacasz? Klejeniem się do tej brudnej szlamy? Żałosne. - Zamknij mordę, Malfoy! Draco mocniej ścisnął swoją Błyskawicę. Jego szyderstwa wychodziły raczej z głowy, niż z serca. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, Potter czasami go przerażał. Normalnie od razu humor by mu się poprawił od rzucenia kilku obelg w stronę sławetnego Wybrańca, ale czasami – na przykład teraz – Draco nie czuł się pewnie, patrząc mu w twarz, wykrzywioną gniewem i chyba nawet czymś więcej. - Niżej już nie można upaść. Kąpiesz się chociaż odpowiednio często? - Jeszcze jedno słowo, Malfoy – warknął Harry – a zrzucę cię z... Draco zmienił chwyt na trzonku miotły. Nagle jego Błyskawica skoczyła do przodu i przemknęła centymetry od Pottera. Na krótką jak mgnienie oka chwilę Harry poczuł się jak skończony dureń. Dał się podebrać na tak rażąco oczywistą prowokację. Znicz. Harry po sekundzie obrócił się w locie i także śmignął do przodu. Starał się dostrzec wśród padającego śniegu małą, złotą kulkę ze skrzydełkami. Nie udało mu się jej wypatrzyć, ale przynajmniej Malfoy był większym i łatwiejszym celem. Harry nie wahał się i obrał taki sam kierunek, jak on. Cały czas zdawał sobie sprawę, że jeśli blondyn złapie znicz, to Gryffindor przegra przerażającą różnicą punktów. Zbliżenie się do Malfoya nie będzie proste, gdyż oboje posiadali takie same miotły. Harry uśmiechnął się pod nosem. Tak, ale Malfoy nie miał jego talentu i zrozumienia wspaniałego sportu, jakim był quidditch. Trzeba znać jego ducha, by móc wygrywać. No, czasami odwaga graniczącą z głupotą także była nie od rzeczy. Znicz nagle zaczął pikować w dół. Draco momentalnie poszybował za nim, Harry za Malfoyem. Młodzieńcy szybko zorientowali się, że zbliżają się do obszaru boiska, gdzie właśnie koncentrowała się gra. Oczywiście, była to strefa przy bramce Gryffindoru. Harry prawie westchnął. Draco nie zmienił toru lotu. W takim razie on też go nie zmieni. Wbijali się prosto w płaszczyznę zmagań dwóch drużyn. Ron, zamiast zwracać uwagę na grę, obserwował ich ze zbolałym wyrazem twarzy. Ginny krzyknęła, gdy Draco niemal staranował ją z całym impetem. Zawodnicy Slytherinu przezornie rozpierzchli się na wszystkie strony. Aczkolwiek Cormac McLaggen postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję i uratować ,,wybitnego” obrońcę Weasleya. Kafel mknął ku niemu, zatem Cormac bez niepotrzebnych wątpliwości zamierzył się i uderzył kulę z całej siły. Harry kątem oka zauważył jego działanie. Jedno uderzenie serca później uświadomił sobie, że odbity kafel uderzy go prosto w głowę, a on nic na to nie poradzi. Może jedynie starać się ratować okulary. Wszechświat go bolał. Harry z odpowiednim namaszczeniem otwierał oczy, żeby przypadkiem głowa nie rozpadła mu się na kawałki. Madam Pomfrey będzie mogła być nazwana cudotwórczynią, jeśli uda jej się usunąć wszelkie efekty jego spotkania z kaflem. Właśnie, McLaggen. Harry obiecał sobie w duchu, że poprosi Katie o wyrzucenie go z drużyny na zbity pysk. Kretyn. To już Crabbe i Goyle mieli lepszego cela. Wszystko było zamazane. No, tak; nie miał na sobie okularów. Co nie przeszkadzało mu czuć ciepła na swojej prawej dłoni, trzymanej w delikatnym uścisku. Nie potrzebował widzieć wyraźnie, by poprawnie zgadnąć, kto siedzi na krześle przy jego łóżku. - W końcu się obudziłeś. Zaczynałam się martwić. - Zupełnie niepotrzebnie – rzekł Harry, lewą ręką szukając okularów. – Już się przyzwyczaiłem do wypadków i urazów spowodowanych quidditchem. - Quidditch jest zbyt niebezpieczny. - Jest wspaniały, Hermiono. Wierz mi. Harry znalazł to, czego szukał; włożył szkła na nos i usiadł prosto, opierając plecy na poduszce. Udało mu się to dopiero za drugim podejściem, gdy już młot bólu zmniejszył częstotliwość uderzeń w jego czaszkę. Wolał nawet nie dotykać głowy, pewnie guza miał nielichego. - Mam nadzieję, że pani Pomfrey da mi coś na znieczulenie – stęknął chłopak. Nie przypominał sobie, żeby złamana ręka przyprawiała go o podobne cierpienia. Miał nadzieję, że po kilku magicznych lekach będzie w stanie powrócić do normalnego funkcjonowania. - Powiedziała, że zaraz przyjdzie. Nie wiedziała, kiedy się obudzisz. Harry kiwnął głową. Ostrożnie. - Przegraliśmy? - Dwieście trzydzieści do pięćdziesięciu. Malfoy złapał znicz. Harry przymknął oczy. Co za porażka. Gdyby jemu udało się złapać tę przeklętą kulkę, wygraliby. - Katie jest wściekła? - Oczywiście, ale nie na ciebie. To znaczy, na ciebie także, ale nie za przegraną, tylko za niepotrzebną brawurę. Malfoy ma szczęście, że wyszedł z tego bez szwanku. - Głupi ma zawsze szczęście. – Harry spróbował uśmiechnąć się szeroko. Średnio mu to wyszło. – Cóż... trudno. Jeszcze mamy szansę na puchar. - Nie, jeśli drużyna dalej będzie taka zgrana, a Ron taki nerwowy. - Ron to jeden problem. – Harry westchnął. Ostrożnie. – A McLaggen, ten tępak, to drugi. Naprawdę nie zazdroszczę Katie. Ma ciężki orzech do zgryzienia. Hermiona nie odpowiedziała. Harry spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem. Wyglądała na nieobecną. Od początku ich rozmowy mówiła krótkimi zdaniami o charakterze raczej informacyjnym. Ton głosu nie zdradzał wielkich emocji. Dziwne. Zazwyczaj w takich sytuacjach to ona była pierwsza do uzewnętrzniania uczuć. Już miał się zapytać, czy coś się stało, kiedy przeszkodził mu dźwięk otwieranych drzwi. - Dobrze, że już doszedłeś do siebie – mruknęła kapitan Bell, wciąż w pełnym rynsztunku. – Bałam się, że ten kafel oderwie ci głowę. - Jest na swoim miejscu, wydaje mi się. - Bardzo śmieszne. – Katie spojrzała na niego z ukosa. – Czy to jakaś nowa taktyka? Bezmyślnie lecieć za zniczem, na nic nie zwracając uwagi? Harry, uważaj na siebie. Wolę już przegrać, niż mieć cię na sumieniu. Gdybyś w ostatniej chwili lekko się nie odchylił... Dziewczyna zawiesiła głos. Chłopak uśmiechnął się niewyraźnie. Wolał nie rozważać alternatywy. Wystarczająco go głowa bolała. - Przepraszam. - Mnie nie przepraszaj. – Katie rzuciła okiem na Hermionę. Pamiętała jej reakcję, gdy zobaczyła spadającego z miotły Harry’ego. Młodsza koleżanka przeraziła się wtedy nie na żarty. Aż dziw, że teraz była taka spokojna. – Po prostu uważaj na siebie następnym razem. - W porządku. Jak się miewa Ron? Katie wzruszyła ramionami. - Gdy go ostatni raz widziałam, mamrotał coś do siebie o samobójstwie. - Myśli, że jedna Avada zwolni go z treningów. – Harry pokręcił głową, jednocześnie rozbawiony i współczujący przyjacielowi. – Hermiono, mogłabyś jakoś pocieszyć Rona? Ja chyba za szybko stąd nie wyjdę, a on gotów jeszcze zrobić coś głupiego, odejść z drużyny albo co. - Mogę spróbować, ale nie jestem pewna, czy to poskutkuje. Harry musiał przyznać, że biorąc pod uwagę komunikację tej dwójki, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Ron gotów będzie wziąć słowa otuchy swojej przyjaciółki za brak wiary w jego umiejętności, użalanie się nad nim czy coś jeszcze gorszego. Jeśli nakrzyczy na Hermionę lub ją obrazi, dostanie po łbie. - Cóż, prawda, ale spróbuj i tak. Może posłucha głosu rozsądku. - W porządku, zostawiam was – oznajmiła Katie, trzymając swoją miotłę za głową i przestępując z nogi na nogę. – Muszę się przebrać i już zacząć układać mowę mobilizacyjną na następne zebranie drużyny. Ech. Do zobaczenia w pokoju wspólnym, Harry. Kapitan Bell kiwnęła głową Hermionie i opuściła skrzydło szpitalne. Harry zaczął w myślach szukać tematu do rozmowy, ale Hermiona ucięła jego wysiłki, wstając z krzesła. Nie wyszła jednak z ambulatorium od razu. Najpierw nachyliła się nad Harrym. !?! Mmmm. Chłopak siedział wyprostowany jeszcze dobrych kilkanaście sekund. Głowa, chyba dzięki energii przekazanej przez usta Hermiony, bolała go znacznie mniej. Porównywał pierwszy pocałunek z Cho i Hermioną. Obydwie dziewczyny wzięły go z zaskoczenia. Cho płakała, Hermiona nie, choć nie wyglądała najlepiej. Ten drugi całus był krótszy, mimo to satysfakcjonujący. Smakował jak... - Przepraszam, że musiał pan na mnie czekać, panie Potter – odezwała się pani Pomfrey, podchodząc do jego łóżka. – Sprawa nie cierpiąca zwłoki. Skoro został pan sam... Proszę. Harry przyjął szklankę wypełnioną bladoniebieskim płynem z wdzięcznością, ale i pewną dozą rezerwy. Pamiętał, że lekarstwa serwowane przez hogwarcką uzdrowicielkę były skuteczne, ale niekoniecznie lubiły się z kubkami smakowymi. - To na znieczulenie? – zapytał z nadzieją. - Zaśnie pan – krótko wyjaśniła pani Pomfrey. – Gdy się pan obudzi, będzie pan mógł udać się do swoich obowiązków. Miłych snów – dodała na odchodnym kobieta z uśmiechem. Harry przyjrzał się medykamentowi z nieufnością, ale, jako że nie miał wielkiego wyboru, postanowił go wypić jednym haustem i mieć to z głowy. W momencie, kiedy podnosił szklankę do ust, do pomieszczenia wsunął się wysoki chłopak. Na jego widok palce Harry’ego zesztywniały, niemal roztrzaskując szklankę. - Ładny lot – pochwalił go Cormac, szczerząc zęby. Na ułamek sekundy; natychmiast zdecydował przejść do sedna, ponieważ ofiara jego błyskotliwego odbicia przyglądała mu się z jawną wrogością. – Wpadłem cię przeprosić. To nie było specjalnie, Harry. - Domyśliłem się. - Hej, i po co te nerwy? Nie zauważyłem cię. Wykonywałem tylko niewdzięczną robotę pałkarza. Chciałem podać kafel do naszych ścigających, by mogli płynnym atakiem zdobyć gola. Gdybym był obrońcą, nic takiego by... - Ron jest obrońcą – przerwał mu Harry głosem zimnym jak pogoda za oknem. – Ty, jeśli się nie mylę, jesteś pałkarzem. Masz bronić naszych zawodników przed tłuczkami. To wszystko, McLaggen. - Ten kafel musiał walnąć cię w głowę mocniej, niż przypuszczałem – wycedził Cormac, mrużąc oczy. – Nie moja wina, że sam muszę odwalać robotę za pół drużyny, i że nasi ścigający nie potrafiliby złapać smoka za ogon. Harry chciał się roześmiać, ale przezornie tego nie zrobił. Czuł, że młot na nowo podejmuje pracę, a szafirowa ciecz kusi bardziej niż poprzednio. - Wiesz co, McLaggen? Idź stąd. A zanim wyjdziesz, wiedz, że nie omieszkam porozmawiać na twój temat z Katie. Teraz twarz Cormaca zaczęła zdradzać jawną wrogość. - Oho! Myślisz, że jak jesteś Wybrańcem, wielkim bohaterem, to możesz... - Co pan wyprawia, panie McLaggen? – Pani Pomfrey, wyraźnie oburzona, nagle zmaterializowała się w ambulatorium. – Zakłóca pan spokój mojego pacjenta! Proszę stąd wyjść, i to już. Cormac bez słowa przeprosin opuścił skrzydło szpitalne. I dobrze, uznał Harry. Jeszcze trochę, a wstałbym i przyłożył mu. - A pan na co czeka, panie Potter? Na zachętę? A może już nic pana nie boli? Harry zmełł w ustach nieprzyzwoitą uwagę i posłusznie wypił zawartość szklanki, starając się przy tym nie krzywić. Opadł na poduszkę, jęknął i zamknął oczy. Już po krótkiej jak tyknięcie zegara chwili poczuł, że jego zmysły rozpływają się w przyjemnej zupie odrętwienia. Język przestał palić, a głowa stała się lekka jak piórko. Zanim zasnął, przypomniał sobie dotyk ust Hermiony. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Rosssa |
29.09.2006 00:57
Post
#3
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 205 Dołączył: 25.09.2006 Skąd: City centre Płeć: Kobieta |
Duży plus za zupełnie nowy temat opowiadania. Harry współpracujący z Voldemortem? Tego jeszcze nie było Zachowanie Harry'ego tak mnie zaintrygowało, że nie wiem w sumie co myśleć. Gdy jest u Czarnego Pana zachowuje się jak prawdziwy śmierciożerca, a w Hogwarcie jak niby nigdy nic. Jednak to nie jest ten sam Harry. Coś w tym musi być...
Większych błędów nie zauważyłam, chyba tylko jedną literówkę. A to co najbardziej mnie zszokowało: QUOTE(Hito @ 08.09.2006 18:41) - Nie kpij ze mnie i z siebie, Lordzie. Zwykli mugole? Nie, szykuję coś lepszego, coś, co na pewno cię przekona. Voldemort miał ochotę odpowiedzieć, że jak dla niego masakra kilkudziesięciu ludzi to wystarczający dowód, ale powstrzymał się. Harry brutalną bestią? Voldemort bardziej ludzki od Harry'ego? Takie odniosłam wrażenie Aha i jeszcze jedno. Voldemort i przepych w pałacu? Trochę mi to nie pasuje. Generalnie bardzo dobry fick. Czekam na kolejną część dla Ciebie Ten post był edytowany przez Rosssa: 29.09.2006 00:59 -------------------- Love - devotion
Feeling - emotion Don't be afraid to be weak Don't be too proud to be strong Just look into your heart my friend That will be the return to yourself The return to innocence. If you want, then start to laugh If you must, then start to cry Be yourself don't hide Just believe in destiny. Don't care what people say Just follow your own way Don't give up and use the chance To return to innocence. |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:03 |