Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
18.10.2006 20:17
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Ailith>>tak się zastanawiałem podczas pisania fica, czy przypadkiem fragmenty z Harrym i Voldemortem nie będą ocenione jako najciekawsze. Cóż, na pocieszenie (jako że dzisiajeszy fragment nie zawiera Voldiego) mogę dodać, że takie części jeszcze się pojawią. Jedna z nich - niedługo.
Tajemnica intrygującego mężczyzny na ławce zostaje od razu rozwiązana i wyjaśniona :] No i... mam nadzieję, że akademik nie będzie mi już sprawiał problemów z netem. Inna rzecz, że studia atakują od samego początku roku akademickiego. Bywało lepiej. ======================================================================== Myślenie o przyszłości martwiło Harry’ego. Ciekawe, jak będzie wyglądał kolejny trening quidditcha, zastanawiał się chłopak. Ron ani myślał słyszeć o kolejnym meczu z jego udziałem na boisku, kompletnie zatracony w swojej boskości Cormac coraz bardziej rozbijał drużynę od środka, a Ginny, która musiała jakimś cudem dowiedzieć się o pocałunku w ambulatorium, unikała Harry’ego jak ognia i chodziła po Hogwarcie z miną kogoś stąpającego po krawędzi. Wspaniale. Nic dziwnego, że Katie miała ochotę wpaść w depresję. Potter już w najmniejszym stopniu nie zazdrościł jej pozycji kapitana. Musiała czuć się jak skazaniec z pętlą na szyi. Puchar oddalał się od Gryffindoru coraz bardziej. Dobrze chociaż, że szansa na zdobycie Pucharu Domów jeszcze istniała. Aczkolwiek – naturalnie – Snape ze wszystkich sił starał się Gryfonom to uniemożliwić. Atakował z każdej możliwej strony, zadręczał ich podchwytliwymi pytaniami, pracami domowymi i referatami. Mikstury na szóstym roku były wyjątkowo ciężkie do przyrządzenia. Harry, podejmując wysiłek pokazania się Hermionie z jak najlepszej strony, sam walczył z tym przedmiotem, ale na dobrą sprawę było to przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie. Chłopak często żałował, że nie ma czegoś, co mogłoby mu ułatwić życie. Gdyby lekcje prowadził inny nauczyciel albo gdyby istniał jakiś eliksir szczęścia... Niestety, takie cuda zdarzają się tylko w książkach. Nie ma tak dobrze. Dodatkowo drażnił go brak zainteresowania ze strony Dumbledore’a. Dyrektor znikał z zamku dość regularnie, nic mu o tym nie mówiąc. Harry przeczuwał, że wyprawy jego mentora mają jakiś związek z Voldemortem, co tylko zwiększało jego frustrację. Chciał działać, uderzyć w Czarnego Pana, zniszczyć śmierciożerców, a tymczasem został zupełnie pominięty przez Albusa i Zakon. Wspaniale. Gdyby nie obecność Hermiony u jego boku, szare niebo grudnia i na niego wpłynęłoby przygnębiająco. Mimo, że zbliżało się Boże Narodzenie. Na kilka dni przed tym świętem już cały Hogwart pokryty był białym puchem. Na szczęście pogoda zdała się wysłuchać życzeń uczniów i poprawiła się. Bezchmurne, błękitne niebo przepuszczało promienie słońca, które choć troszkę zmniejszyły mróz ściskający mury zamku. Pomimo takich warunków, lekcja transfiguracji nie zamierzała usunąć się w cień. Harry, wyglądając przez wysokie okno, starał się o niej zapomnieć. Umysł zajmował powtórnym odtwarzaniem wydarzeń, które miały miejsce od jego uścisku z Hermioną na plaży. W każdym razie, to pocieszanie na pewno tylko mu się śniło. Pamiętał, że w drodze do hotelu ustalili, iż Ron zdecydowanie powinien dowiedzieć się o przepowiedni pierwszy. Potem Luna, Neville i Ginny, czyli osoby towarzyszące mu w samobójczej misji dwa miesiące temu. Aczkolwiek obecność Ginny na tej liście mogła być błędem. Przekazanie jej, że Harry Potter jest Wybrańcem, bez dwóch zdań nie pomogło jej przezwyciężyć swojego zadurzenia w nim. Zadurzenia? Czy coś, co trwa prawie sześć lat, można tak nazwać? Harry’emu wydawało się to trochę niepokojące. Gdy zjawili się w hotelu, już na progu przywitała ich uśmiechnięta od ucha do ucha twarz Rona. Wyniki SUMów. Hermiona na tę wiadomość zbladła i zaczęła się denerwować, mimo iż nikt przy zdrowych zmysłach nie podejrzewałby jej o kiepskie wyniki. Dziesięć najlepszych ocen i tylko jedno ,,powyżej oczekiwań’’ to marzenia każdego ucznia Hogwartu. Harry był nieco zaskoczony swoją wybitną oceną z Obrony przed Czarną Magią. Cieszył się z niej ogromnie, choć wiedział, że zawdzięcza ją tylko i wyłącznie patronusowi. Co pociągało za sobą kolejny fakt, już mniej przyjemny – wszyscy z Armii Dumbledore’a potrafiliby wyczarować patronusa, ale nie mieli okazji, gdyż plotki dotyczyły tylko jego. Hermiona powinna dostać ,,W” również z tego przedmiotu. O wiele bardziej jednak dziwiła go wybitna ocena z mikstur. Jak to możliwe? Harry szybko to sobie wyjaśnił. To wina Snape’a. To on specjalnie i złośliwie zaniża jego oceny, nie pozwala mu rozwinąć swojego potencjału z powodu incydentu sprzed wielu lat. Bez niego, na egzaminie, wyszło szydło z worka. Harry był dobry w miksturach. Bardzo. Będzie mógł kontynuować ścieżkę kariery, którą wybrał. Zostanie aurorem. Cudownie. - Proszę skupić się na tym zadaniu, gdyż nie jest ono proste – powtórzyła McGonagall. – Niewerbalna transfiguracja to niezwykle pomocna i ważna, ale trudna sztuka, która wymaga pilności i pełnej uwagi, by udało się w jej zakresie coś osiągnąć. Harry poczuł na prawej nodze czułe kopnięcie pochodzące od Hermiony. Wrócił do rzeczywistości. Fakt, zadanie miało całkiem wysoki poziom trudności. Gdyby zgromadzeni w sali uczniowie mogli używać słów... Ale tylko ruchy różdżką były dozwolone. W takim przypadku zamiana poduszki w świecznik wcale nie była prosta. Po pierwszej próbie poduszka Harry’ego zamieniła się w świecę, w dodatku dziwnie puchatą. Po drugiej w coś zbliżonego do kolorowego świecznika wielkości paznokci. Ron musiał nieźle się napocić, żeby efekt jego transfiguracji w ogóle przypominał przedmiot docelowy. Za którymś razem jego poduszka wyciągnęła cztery nóżki i uciekła. Nikogo nie dziwiło, że świecznik Hermiony wyglądał bardziej jak kandelabr zajmujący cały stół, wykonany ze złota i srebra. Za każdym razem. Jak ona to robiła? Harry nie miał czasu się nad tym zastanawiać; widział kątem oka, że McGonagall zbliża się do niego, zapewne by ujrzeć odpowiedni świecznik zamiast poduszki. To przepełniło czarę goryczy, napełnianą kolejnymi porażkami, które Hermionie musiały wydawać się co najwyżej śmieszne. Czas sięgnąć do niezawodnego i najlepszego środka, jaki miał do dyspozycji. Harry wzniósł różdżkę, gotowy do wykonania czaru. Przymknął na chwilę oczy, pogrążając się w wspomnieniach i sięgając do głębin umysłu. Syriusz. Bellatrix. Śmierciożercy. Voldemort. Rodzice i ponownie Voldemort. Gniew i nienawiść przyszły same, wypełniając go od środka, wzmacniając jego siłę, dając do ręki klucz mocy. Harry machnął różdżką. - No, no, brawo, panie Potter – pochwaliła go McGonagall. Rzadko to czyniła, zatem musiała być pod wrażeniem. – O wiele lepiej niż poprzednio. Widać dzielenie stolika z panną Granger ci służy. Pani profesor poszła dalej, oglądać starania innych uczniów. Zadowolony z siebie i swojego genialnego sposobu uśmiechnął się do Hermiony, która zrewanżowała mu się tym samym, dodatkowo ściskając z uczuciem jego dłoń. Ron, siedzący przy stoliku obok, nie spojrzał na szmaragdowo-srebrny świecznik przyjaciela z zazdrością. Takie spojrzenia już mu się znudziły. Spowszedniały. Bardziej chyba dobiło go to, że siedząca z nim Lavender radzi sobie lepiej od niego. Co za życie. Harry za to był ze swojego w tym momencie bardzo zadowolony. Dzięki tej metodzie jeszcze pokaże Wanderowi, na co go stać. Będzie najlepszy w Obronie przed Czarną Magią, już niedługo. Powinien też podziękować Thomasowi. Należało mu się. Padał śnieg, gdy trójka przyjaciół wyszła na dziedziniec. Hermiona zadarła głowę do góry, by móc lepiej obserwować białe płatki wirujące w skomplikowanym i tylko im znanym tańcu. Bardzo lubiła śnieg. Jak wyjawiła Harry’emu i Ronowi, duże znaczenie miało jej wspomnienie pierwszego, niekontrolowanego użycia magii. - Stałam wtedy na tyłach naszego domu i patrzyłam na padający śnieg – wyjaśniła im kiedyś. - Byłam cała w skowronkach, właśnie dostałam pochwałę od rodziców. – Lekki uśmiech. – Pewnie ta radość wpłynęła na aktywację moich zdolności. - No, ale co zrobiłaś? - Nagle płatki, te blisko mojej twarzy, zaczęły zamieniać się w motyle. Pamiętam jeszcze miny swoich rodziców, gdy zobaczyli mnie wśród nich. Masowa transfiguracja w wieku dziecięcym. Zdumiewające osiągnięcie, akurat pasujące do Hermiony. Tym razem jednak dziewczyna nie napatrzyła się na śnieg zbyt długo. - Co on trzyma w ustach? – rozległ się zdumiony głos Rona. Harry i Hermiona jednocześnie spojrzeli przed siebie. Chłopakowi opadła szczęka. Na zamarzniętej fontannie, opatulony w ciepły, czarny płaszcz, patrzący, jak przed chwilą Hermiona, w niebo, siedział profesor Wander. Palił papierosa. Harry nie zdążył przetrawić tego widoku, kiedy w czoło uderzyła go pewna myśl. Nie mógł się mylić. Okoliczności, pogoda i stroje były inne, ale sam Wander i zbite w gromadkę u jego stóp ptaki – te same. Mężczyzną siedzącym na ławce był Wander. - On pali papierosy. - Papierosy...? Hej, zaczekaj! Ron zamrugał, jednak to nie pomogło; burza brązowych włosów dalej oddalała się od niego. - Ona chce upomnieć nauczyciela! Muszę to zobaczyć... Harry, rusz się! Potter podążył za przyjaciółmi, choć myślami chwilowo był gdzie indziej. Co, na Merlina, robił Wander na Lazurowym Wybrzeżu? Pewnie, mógł mieć wakacje, ale dokładnie wtedy, co Zakon? Akurat tam? Dziwne. Profesor zarejestrował obecność lekko wzburzonej Hermiony, zanim się odezwała. Spojrzał na nią uprzejmie. - Tak, panno Granger? - Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale, wydaje mi się, nie powinien pan palić na terenie Hogwartu. Daje pan uczniom negatywny przykład. - Sądząc po minie twojego przyjaciela – Wander wskazał głową Rona – niewiedza to błogosławieństwo. - Tak, czystej krwi czarodzieje... Jednakże, jak pan zapewne doskonale wie, w Hogwarcie uczy się także młodzież mugolskiego pochodzenia. – Hermiona starannie dobierała słowa, i równie starannie gestykulowała okrytymi rękawiczkami dłońmi. – Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek z uczniów palił. To szkodliwe dla zdrowia, chyba się pan profesor ze mną zgodzi. Poza tym, ciekawość może popchnąć niektórych do eksperymentów i... Hermiona urwała, jakby speszona intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu Wandera. Ron, trzymający się o krok za nią, nie miał zielonego pojęcia, co jest przedmiotem rozmowy, toteż przenosił tylko wzrok z przyjaciółki na profesora. Wander uśmiechnął się. Jak zwykle, odrobinę kpiąco. Po czym zaciągnął się i dmuchnął papierosowym dymem Hermionie prosto w twarz. Dziewczyna odruchowo zakaszlała i cofnęła się, kompletnie nieprzygotowana na atak ze strony członka ciała pedagogicznego Hogwartu. - Co pan wyprawia?!? – krzyknął Harry, wyrwany z rozmyślań. Wander nie odpowiedział. Wpatrywał się wyczekująco w ofiarę dmuchnięcia. Hermiona dopiero po chwili zrozumiała. Ukradkiem pociągnęła nosem. Róże? - Mogę? – spytała, wyciągając rękę w kierunku profesora. - Ależ proszę. Hermiona wzięła do ręki papierosa. Obejrzała go podejrzliwie z każdej strony. Przygryzła dolną wargę i wyciągnęła różdżkę. - Co ty robisz? Nie odpowiedziała Harry’emu; poruszyła bezgłośnie ustami i rzuciła zaklęcie na papierosa, który pod jego wpływem na mgnienie oka zaświecił się na bladoniebiesko. - No tak. Przepraszam, panie profesorze. Mogłam się domyślić. - Nic nie szkodzi. Mogę? - Proszę. Wander wsadził z powrotem papierosa do ust. Wzniósł głowę w kierunku nieba, najwyraźniej uważając problem za niebyły. - Panie profesorze, mimo wszystko... - Panno Granger – uciął jej natychmiast Wander. Głos miał spokojny. – Rozumiem twoje obawy, są one jak najbardziej logiczne i uzasadnione. Obawiam się jednak, iż palenie sprawia mi zbyt dużo przyjemności, bym miał z niego rezygnować na twoją prośbę, panno Granger. Lepiej mi się dzięki nim myśli. – Profesor wyprostował w poziomie lewą rękę przed twarzą Hermiony, jak gdyby chciał jej dotknąć. Z tego faktu skorzystał czarny ptak, który usadowił się blisko łokcia mężczyzny. Jego błyszczące oczka momentalnie spoczęły na Harrym. – Mogę jednak całą waszą trójkę zapewnić, że żaden uczeń nie wpadnie przeze mnie w nałóg ani nie zacznie eksperymentować. Czy to ci wystarcza, panno Granger? - Całkowicie – odparła Hermiona bez śladu wahania. - Cieszy mnie to. Jeśli się nie mylę, za dwie godziny mamy ze sobą lekcję, prawda? - Zgadza się – rzucił Ron, postanawiając choć na chwilę włączyć się do konwersacji. - To dobrze – zakończył Wander. Harry postanowił podzielić się z przyjaciółmi swoim spostrzeżeniem i jego konsekwencjami zaraz przed lekcją Obrony przed Czarną Magią. - Wiecie co? - Co? - Powinniśmy mieć oko na Wandera. - Co przez to rozumiesz, Harry? - On może być... – Chłopak zawiesił głos, rozejrzał się wokół siebie, by sprawdzić, czy ktoś w pokoju wspólnym może ich usłyszeć. – Kolejnym szpiegiem Voldemorta. Ron wytrzeszczył oczy. - Żartujesz sobie? - Harry – zaczęła Hermiona matczynym tonem. – Nie powinieneś wyciągać pochopnych wniosków, skoro... - Pamiętasz ten okrągły plac na promenadzie? - Słucham? - W czasie wakacji. Pamiętasz, kto siedział na jednej z ławek? Hermiona zamrugała kilka razy. Nie podobała się jej ta sugestia. - Wander? - Dokładnie! – Harry uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Voldemort pewnie dowiedział się jakoś o naszym wyjeździe i wysłał tam swojego agenta! - No nie wiem – zawahał się Ron. – Myślisz, że Dumbledore dałby się ponownie oszukać i zatrudniłby śmierciożercę? - Poza tym, dlaczego Wander miałby tylko nas obserwować? Gdyby był szpiegiem Voldemorta, z pewnością nastawałby na twoje życie. - Nie wiem, co wymyślił sobie ten cholerny drań – zapalił się Harry. – Ale czuję, że to on wysłał... - Harry, uspokój się! – Hermiona prędko ucięła jego wypowiedź. Jednocześnie ścisnęła mu dłoń. Jej, mała i ciepła, kojąco działała na Harry’ego. Gniew odszedł równie szybko, jak się pojawił. Ron spojrzał na złączone dłonie przyjaciół jakby przez mgłę. Potrząsnął głową. - Chodźmy, bo się spóźnimy. – Sięgnął po torbę. – Pomyślimy jeszcze o tym, ale wiesz, Harry, jakoś nie wydaje mi się, żeby Wander był śmierciożercą. - Twierdzisz tak z powodu swojej taryfy ulgowej? – Hermiona uniosła brwi, idąc w kierunku portretu. - Jakiej znowu taryfy? Kobieto, chyba wiesz, jakie zdanie ma... Voldemort i jego przydupasy o mojej rodzinie. Zdrajcy czystej krwi. – Ron aż się skrzywił. W takich chwilach nienawidził Malfoya jeszcze bardziej. – Wątpię, by śmierciożerca nie wykorzystałby okazji i nie uprzykrzył mi życia gorzej niż Snape. - Wander pewnie się maskuje – zaoponował Harry. Był przekonany, że z Wanderem jest coś nie tak. - Daj spokój. Wpadasz w paranoję. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Rosssa |
18.10.2006 22:23
Post
#3
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 205 Dołączył: 25.09.2006 Skąd: City centre Płeć: Kobieta |
Hehe czyli nieznajomy pan to Wander Parcik krótki i mało się w nim dzieje, ale rozumiem Cię i nie popędzam Może następnym razem pojawi się dłuższa część i więcej akcji będzie Przynajmniej mam taką nadzieję Ale jest jedno zdanie, w którym jedno słowo jakoś mi tak nie pasuje
QUOTE(Hito @ 18.10.2006 20:17) Chodzi mi o "agenta". Jak czytałam to zdanie to miałam wrażenie, że czytam jakiś kryminał czy coś w tym stylu To tylko taka mała sugestia Pozdrawiam serdecznie Ten post był edytowany przez Rosssa: 18.10.2006 22:27 -------------------- Love - devotion
Feeling - emotion Don't be afraid to be weak Don't be too proud to be strong Just look into your heart my friend That will be the return to yourself The return to innocence. If you want, then start to laugh If you must, then start to cry Be yourself don't hide Just believe in destiny. Don't care what people say Just follow your own way Don't give up and use the chance To return to innocence. |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:08 |