Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
27.10.2006 14:10
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
- Dzisiejszą lekcję zacznę od następującego pytania: czy ktoś dowiedział się, o jakim zaklęciu mówiłem pod koniec ostatniej lekcji?
Po sześciu latach Gryfoni z rocznika Harry’ego byli już zbyt przyzwyczajeni do podniesionej ręki Hermiony, by odwracać się w jej kierunku i sprawdzać, czy jako jedyna zna odpowiedź na pytanie profesora. Tym razem ich uwaga szybko się na niej skoncentrowała. Hermiona siedziała wyprostowana z dłońmi na ławce. Sądząc po dorodnej czerwieni na jej twarzy i drgających palcach, musiała czuć się, jakby oblała ważny egzamin. Zaskoczenie panujące w sali oscylowało w górnych granicach skali. - Nikt, jak widzę. – Wander na chwilę utkwił wzrok w Hermionie. – Cóż, nie dziwi mnie to. Niestety, biblioteka Hogwartu jest raczej niepełna. Brakuje jej ksiąg na temat czarnej magii. Wiele niezmiernie interesujących czarów trzeba by szukać w tomach znajdujących się w bibliotece Ministerstwa. Mężczyzna wszedł na czerwony dywan służący do pojedynków. Machnął różdżką z czymś, co przypominało irytację. Na jednym końcu dywanu pojawiło się z cichym pyknięciem drewniane krzesło o sporych rozmiarach. - Teraz zaprezentuję wam działanie zaklęcia, które miałem na myśli. – Różdżka Wandera przecięła ostro kilka razy powietrze. – Sectumsempra. Krzesło natychmiast rozpadło się na kawałki z głośnym trzaskiem. Kilkoro Gryfonów wzdrygnęło się. - Naturalnie, zaklęcia tego można używać także przeciwko ludziom. Możecie wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby zamiast tego krzesła stało tu jedno z was. Mina Neville’a dobitnie świadczyła, że właśnie sobie to wyobrażał. - Jest ono relatywnie mało znane, gdyż zostało wymyślone przez pewnego śmierciożercę o ...skomplikowanej osobowości, który nie lubił dzielić się ze światem swoimi sekretami. – Wander skrzyżował ręce na piersiach i zaczął się przechadzać po sali. – Mnie osobiście ciekawi inna kwestia. Dlaczego Ministerstwo nie przyjrzało się bliżej Sectumsemprze? Prawda, do tej pory została użyta tylko kilka razy i to w wyjątkowych sytuacjach. Mimo to, uważam, że jedna Sectumsempra potrafi wyrządzić człowiekowi większą szkodę niż jeden Cruciatus, zatem powinna dostać status czwartego Zaklęcia Niewybaczalnego... ale schodzę z tematu. Ręka Hermiony uniosła się powoli. - Panie profesorze, niewerbalnie rzucony i dobrze wykonany czar Scutum ochroni nas przed Sectumsemprą, tak? - Tak. Właśnie do tego zmierzałem. - Jak będziemy to ćwiczyć? Pytanie zaciążyło w powietrzu, każdego osadzając mocniej na krześle. - Nie będę was uczył czarnej magii, jeśli o to pytasz, panno Granger. Jakiekolwiek byłoby moje zdanie na ten temat, dyrektor z pewnością nie byłby z tego zadowolony. Ja zajmę się Sectumsemprami. To stwierdzenie nie zmniejszyło napięcia w sali; wręcz przeciwnie. Neville zbladł jak ściana, a Ron starał się wsunąć pod ławkę. Harry wcale im się nie dziwił. Przecież jeżeli coś pójdzie źle... Gorzej. Jeżeli Wander istotnie był śmierciożercą, będzie miał wyśmienitą okazję, by go zlikwidować! - Po waszych minach wnioskuję, że pomysł nie bardzo przypadł wam do gustu. Cóż, każdy może wyjść, nikogo nie trzymam tu siłą, nieprawdaż? Ale może, zanim ktokolwiek zdecyduje się na odwrót, zobaczycie najpierw, na czym ćwiczenie polega? Panno Granger, proszę tu podejść. Hermiona nie wstała od razu. Potrzebowała na to całych kilku sekund, co nigdy się jej nie zdarzyło w takiej sytuacji. Z cokolwiek niepewnym wyrazem twarzy stanęła na krańcu czerwonego dywanu. Harry już miał wstać, by zaprotestować. Gdyby coś jej się stało... O nie. - Proszę zejść z dywanu, panno Granger, obrócić się bokiem do mnie, a Scutum wyczarować całą szerokością do mnie. Hermiona usłuchała. Jej różdżka wykonała parę ruchów w powietrzu. - Dobrze – zwrócił się Wander do miejsca, gdzie znajdowała się zupełnie niewidoczna tarcza dziewczyny. – Teraz proszę się nie ruszać, panno Granger... Sectumsempra. Słysząc niemal znudzony głos mężczyzny, Hermiona napięła wszystkie mięśnie, całą siłą woli powstrzymując się od cofnięcia się o krok. W przestrzeni przed twarzą Hermiony bezgłośnie zarysowały się trzy kreski, odzwierciedlające trzy cięcia. Moment później rozpłynęły się w niebycie. - Oto efekty Scutum w pełni sił. Sectumsempra została zatrzymana, a użytkownikowi tarczy, gdyby za nią stał, nic by się nie stało. Scutum jest pod tym względem wyjątkowy, jest to jedyne zaklęcie zdolne powstrzymać tę akurat czarną magię. Hermiona odetchnęła niezauważalnie i wykonała ruch, jakby chciała wrócić na miejsce. - Proszę chwilę zaczekać, panno Granger. Chciałbym, żebyś jeszcze raz wyczarowała tak wytrzymałą tarczę, jak poprzednio. Wander poczekał, aż dziewczyna skończy, po czym zwrócił głowę w stronę Gryfonów. - Chciałbym tylko was przestrzec przed zbytnią wiarą w siebie. Ćwiczenia są niezastąpionym elementem na naszym przedmiocie. Obrona przed prawdziwą czarną magią to nie przelewki. Wynik starcia z przeciwnikiem zależy od przygotowania, które z kolei wypływa z praktyki. Niech nikt mylnie nie uważa, iż zaklęcie Scutum samo w sobie chroni przed Sectumsemprą. Profesor zwrócił się ku tarczy Hermiony. Błysk w jego oku, świadczący o koncentracji, wywołał u Harry’ego mrowienie w gardle. Wander zakręcił różdżką i machnął nią. Raz. Tarcza Hermiony rozpadła się na dwa kawałki z głośnym trzaskiem, stając się na sekundę widzialna. Krótka emisja jasnoniebieskiego światła poprzedziła jej zniknięcie. - Jak widzicie – podjął profesor, patrząc na zbitą z tropu Hermionę, odgadując bez trudu jej myśli – Scutum może zostać przełamane. Jeśli rzucający Sectumsemprę będzie – ogólnie rzecz ujmując – lepszym czarodziejem od was, Scutum nie przyda się na wiele. Dlatego uczulam was na jak najpoważniejsze potraktowanie ćwiczeń i prac domowych. I nie po to, by wygrać Puchar Domów, moi drodzy. Szaleństwo, pomyślał Harry. Jeśli tarcza Hermiony została tak łatwo zniszczona, jaki sens w nauce? Nikt ze szkoły nie opanuje tego zaklęcia lepiej niż ona, więc po co w ogóle się męczyć? Śmierciożercy obcujący latami z czarną magią poradzą sobie z dowolną tarczą bez trudu. A może...? Gdy nadeszła jego kolej na podejście do pojedynkowego dywanu, Potter miał solidne przekonanie, co powinien teraz zrobić. Martwiły go trochę dwie rzeczy. Cały czas nie był do końca pewny, czy postępuje właściwie. Gniew i nienawiść to niedobre uczucia. Nie tego Dumbledore by się po nim spodziewał. Ale Harry potrzebował siły, musiał mieć pewność... wiedzieć, że jego czary będą odpowiednio potężne. Szkoła swoją drogą – najważniejsza była zbliżająca się nieuchronnie konfrontacja z Voldemortem. Zresztą, dyrektora tu nie było. Opuszczał co chwilę Hogwart, zostawiając Harry’ego i nie informując go o niczym. Skoro tak... Chłopak bardziej martwił się, że Scutum to czar o czysto defensywnej naturze i tu duchowa agresja może nie pomóc. Ale skoro pomogła przy transfiguracji poduszki... powinno być dobrze. Pokaże Wanderowi, na co go stać. Będzie lepszy nawet od Hermiony. Najlepszy w Obronie przed Czarną Magią, tak jak na egzaminach. Dokładnie tak. - Proszę się nie krępować, panie Potter – zabrzmiał głos profesora. Harry nie czekał. Rutyna. Nie musiał się nawet długo zastanawiać, szperać w pamięci, przywoływać emocje. Myśli o Voldemorcie, śmierciożercach, wszystkich zmarłych, bliskich mu sercu już nie raz gościły w jego głowie na specjalne życzenie. Do wyeliminowania Lorda będzie mu potrzebna siła. Moc. Miłość? Co, podejdzie do Voldemorta i go pocałuje? Wander zmrużył oczy. Uśmiechnął się krzywo. Jego różdżka zakreśliła wzór w powietrzu. Do tej pory tarcze wszystkich pękały, rozbijały się i znikały. Wander oznajmił, że używa takiej samej siły, jak w przypadku pierwszej Sectumsempry, którą Scutum Hermiony wytrzymała. Toteż reszta Gryfonów miała szansę, by zabłysnąć, dostać punkty i wzmocnić mniemanie o sobie. Do tej pory nie udało się to ani Ronowi, ani Lavender, ani Neville’owi czy komukolwiek innemu. Trzy pomarańczowe kreski zawisły w powietrzu, kpiąc sobie z grawitacji. Tarcza zatrzeszczała, ale utrzymała się w jednym kawałku. - Proszę, proszę. Wygląda na to, że w końcu wziął sobie pan moje słowa do serca, panie Potter. Najwyższy czas – rzekł Wander, ciągle się uśmiechając. – Oby tak dalej, panie Potter. Oby tak dalej. - I co, teraz, jak cię Wander pochwalił, to twoja teoria sypie się w gruzy? - Nie widzę związku – żachnął się Harry. – A skoro już o tym wspomniałeś, Ron... Kolejny dowód! Skąd Wander wiedziałby o Sectumsemprze, jeżeli nie jest śmierciożercą? W całej hogwarckiej bibliotece nie ma nawet jednej małej wzmianki o tym zaklęciu! - Ministerstwo, człowieku. - Profesor Wander mówił na pierwszej lekcji, że nie pracuje dla Ministerstwa – przypomniała Hermiona. Ron zareagował na tę informację wzruszeniem ramion. - To jeszcze nie znaczy, że jest śmierciożercą. - Nie znaczy – zgodziła się Hermiona, do której Potter zdążył poczuć wdzięczność w tej sytuacji, by zaraz potem srodze się zawieść. – Harry, nie uważasz, że należy nam się normalny nauczyciel Obrony? To dość nieprawdopodobne, żeby znowu to stanowisko zostało zajęte przez osobę związaną z Voldemortem. - Nie mów mi o prawdopodobieństwie i szansach – ofuknął ją chłopak. – Czuję, że coś jest nie tak... Minęło już pół roku od czasu jakiekolwiek zauważonej działalności Voldemorta. Nie sądzicie, że to dziwne? Tak sobie siedzi?! Na pewno ten sukin... - Harry! - Przepraszam. – Czasami go ponosiło. Skutek uboczny? – Ja... Tobie wszystko gra? Wszystko pasuje? A te papierosy? Jak ulał pasują do śmierciożercy. – Harry zdawał sobie sprawę, że chwyta się brzytwy. I zaczynał czuć się głupio. - Być może profesor Wander ma rodziców mugoli, tak jak ja. Powiedział prawdę, a papierosy są nasycone magią. – Hermiona westchnęła. Zmieniła ton. – Harry, jeszcze niedawno twierdziłeś, że Wander to znajomy Dumbledore’a, nauczyciel osobiście mianowany przez niego. Poza tym, dyrektor często opuszcza Hogwart, a to oznacza, że zamek jest bezpieczny. - Czyżby? Sześć lat temu o mało co nie zginąłem z rąk Quirella. Umbridge grała mu na nosie, dopóki my się nią nie zajęliśmy. - Jesteś teraz niesprawiedliwy. Nie widzę powodu, byśmy mieli wątpić w Dumbledore’a. Również nie widzę powodu, by podejmować... nierozważne kroki. Harry wyczuł aluzję do wyprawy do Ministerstwa po Syriusza. Momentalnie się zjeżył, choć dobrze wiedział, że przez jego niczym niezmąconą głupotę o mało nie zginęła Hermiona i pewnie reszta. - To co innego. – Czy to zabrzmiało jak syk? - Nie denerwuj się, proszę cię. Wiem, tak, to co innego, mimo to... - To ja zostawię was samych. Ron miał wrażenie, że wypadł z konwersacji na samym jej początku. Bywało tak. Bywało, że w rozmowie ich trójki uczestniczyły tylko dwie osoby. Harry i Hermiona mierzyli się teraz wzrokiem, on podnosząc głos, ona próbując go uspokoić, jako że Harry miał tendencję, zwłaszcza od poprzedniego roku, do łatwego wpadania w nagły gniew. Ron postanowił ich zostawić. Nie wiedział za bardzo gdzie ma iść; pewien był za to, że kłótnia przyjaciół zaraz się skończy. Sporadycznie spierali się, mocno, o poważne sprawy, jednak nigdy na poważnie. Zawsze dochodzili do porozumienia i kompromisu. On tak z Hermioną nie potrafił. Drażniła go czasami niemiłosiernie. Nieustępliwie. Nigdy też jej nie przeprosił. Nie widział powodu, by tak uczynić. Za każdym razem to ona zaczynała. Ron zastanowił się. Mógł, skręcając kilka razy, obejść korytarz, w którym zatrzymali się przyjaciele, i dotrzeć do pokoju wspólnego. Mógł także podjąć bezcelową wędrówkę po zamku, by zabić trochę czasu. Czemu nie? Do odrabiania lekcji specjalnie mu się nie spieszyło. Rudzielec zaczął przechadzać się kamiennymi korytarzami Hogwartu, ignorując wszelkie żyjące – i te niezupełnie – istoty. Pogrążył się w myślach, powracając do maglowanego ostatnio tematu. Przydałaby mu się dziewczyna. Zdecydowanie. Nie wpadł jeszcze przypadkiem na całujących się Harry’ego i Hermionę, ale wiedział, że to jedynie kwestia czasu. Zazdrościł im więzi, jaka pomiędzy nimi bez wątpienia istniała. Skręcało go chwilami. Też pragnął mieć kogoś tak bliskiego. Istotę płci żeńskiej, najlepiej. Lavender pytała się go, czy jakaś dziewczyna w Hogwarcie mu się podoba. Brown była całkiem, całkiem, ale w oczy jej tego wyrecytować nie potrafił, no i coś mu mówiło, że Lavender chce czegoś od niego, ale nie chodzi jej o związek. Rozmawiała też z Ginny, co nie wróżyło dobrze. Jeśli jego siostra coś kombinuje, pasowałoby uciekać. A, właśnie – Ginny. Cóż, w kazirodztwo bawić się nie będzie, zresztą jego siostra była nieznośnym, rozpieszczonym bachorem. Osobiście nie znał wielu dziewczyn. Ron wolał nie liczyć Parvati ani tym bardziej Padmy Patil. Porażka. Właściwie, to była jeszcze... Chłopak zatrzymał się wpół kroku, widząc obiekt jego rozważań. Cofnął się i wychylił głowę spoza najbliższego rogu na pusty, oprócz Luny i McGonagall, korytarz. Obydwie kobiety miały głowy zadarte do góry. Jakby obserwowały sufit. - Rzeczywiście, panno Lovegood. Nie zauważyłam tego. - Niewielu patrzy w słońce, zadowalając się mgłą i chmurami, żyjąc w półcieniu – odparła marzycielskim głosem blondynka. Pani dyrektor spojrzała na nią kątem oka, ale nie skomentowała. - Martwi mnie to pęknięcie, jeśli mam być szczera. Historia uczy, że Hogwart został zbudowany przez czwórkę Założycieli. – Minerva poprawiła okulary na nosie. – Poprawniej jednakże byłoby powiedzieć: wyczarowany. Jego mury, kamienie i wszystko wokół przesiąknięte jest magią. - Ściany mają uszy. Zawsze to powtarzam. Ta uczennica chyba sobie z niej nie kpi? - Jeżeli mury pękają... To by znaczyło, że magia tkwiąca w Hogwarcie zanika. - Niepomyślna wróżba. Pani Trelawney opowiadała nam... - Zapewne – ucięła McGonagall. Zaczynało ją irytować, że Luna stoi do niej właściwie tyłem, absolutnie całą uwagę skupiając na suficie. – Wydaje mi się, panno Lovegood, iż dyrektor Dumbledore będzie osobą bardziej odpowiednią do zbadania tej kwestii. - Pana dyrektora znowu nie ma? - Jest zajęty niezwykle ważnymi sprawami nie cierpiącymi zwłoki. Nie powinno to cię interesować, panno Lovegood. - Poluje na nargle? Bardzo słusznie, są groźne. Na co? Wicedyrektorka zaczynała rozumieć, dlaczego niektórzy uczniowie o iście kabaretowym poczuciu humoru mówili na Lunę Pomyluna. - Zapewniam cię, panno Lovegood, że w czasie nieobecności dyrektora ja zajmę się stanem Hogwartu. Dziękuję za zwrócenie mi uwagi na to pęknięcie. Luna nie odpowiedziała. McGonagall, powstrzymując grymas na twarzy, odwróciła się i odeszła w kierunku gabinetu Albusa. Luna wpatrywała się jeszcze chwilę w sufit z uśmiechem człowieka nie śpiącego tydzień. W końcu spuściła głowę i ruszyła przed siebie. Ron zaklął w duchu. Miał dwa wyjścia; albo, udając idiotę, schowa głowę za róg i ucieknie, albo wyjdzie dziewczynie na spotkanie. Na pewno już go zdążyła zauważyć. Raz kozie śmierć, jak to mówią. - Cześć. - Witaj, Ronaldzie. – Uśmiech Luny zmienił się trochę, Ron jednak nie miał pojęcia, czy na aprobujący, czy odwrotnie. Odgadnięcie, co aktualnie siedzi w umyśle Lovegood, było zadaniem równie prostym, co przytulenie się do Snape’a. Ciekawe, dlaczego nazywała go pełnym imieniem. Czy do Ginny zwracała się: Ginevro? - Słyszałem twoją rozmowę z McGonagall – oznajmił odrobinę niepewnym głosem Ron. – Jak myślisz, co się dzieje? - To nie inwazja kamieniołupków – stwierdziła stanowczo Luna, patrząc w ścianę. Dotknęła jej dłonią. – Mury Hogwartu rzeczywiście są magiczne. To widać gołym okiem. Ron rzucił owym gołym okiem na solidny, kamienny mur tworzący ścianę korytarza. Żaden jego milimetr kwadratowy nie wyglądał na zaklęty. - Faktycznie – zgodził się gładko rudzielec. – Miejmy nadzieję, że Dumbledore szybko wróci. - Nie martw się, Ronaldzie. Niebo nie spadnie nam na głowę. - Oby, oby. Hmm... – W głowie chłopaka zakwitła dość przerażająca myśl. Skąd ona się tam wzięła? – Ostatnio nie pogratulowałem ci świetnych wyników z SUMów. Luna machnęła ręką przed nosem Rona, jakby oceny z egzaminów zaledwie minimalnie ustępujące tym Hermiony nie były sprawą wartą wzmianki. A może ten gest znaczył zupełnie co innego. Ron nie miał pojęcia. Bał się mieć. - Ty nie uczysz się najlepiej, prawda? - Noo... powiedzmy, że nie mam talentu do nauki. - Skąd wiesz, Ronaldzie, skoro nie próbujesz tego sprawdzić? I po co wspominał o ocenach? Niech to licho. Myśl ponownie dała o sobie znać. Szaleństwo... Ale z drugiej strony... Na bezrybiu i rak ryba. - Nie mówmy o nauce, właśnie skończyły mi się wszystkie lekcje. – Głos Rona zdradzał wewnętrzną walkę. – Może by tak... Wiesz co, Luno? - Tak? - Niekoniecznie dzisiaj, ale... Co byś powiedziała na partię szachów? ========================================================================== Bałwochwalczo napiszę, że ta część mnie samemu bardzo się podoba, szczególnie fragmenty po lekcji Obrony. Może tylko jedna kwestia Luny mi zgrzyta. Zainteresowanych uspokajam - następny part będzie spod szyldu Harry&Voldemort. Czy będzie tak samo dobry jak poprzednie, ocenicie Wy. Aha, i jeszcze jedno: Przemek>>od razu muszę zaznaczyć, że - niestety dla Ciebie - mnie forma ,,Bellatrix" podoba się o wiele bardziej niż ,,Bellatriks". Za dużo fantasy :] Ten post był edytowany przez Hito: 27.10.2006 14:36 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:08 |