Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
31.10.2006 14:40
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 9
- Wybacz mi, Lordzie, nie słyszałem cię. - Specjalnie mnie to nie dziwi – warknął Voldemort, czując, że jego uszy wciąż rezonują. Przestąpił resztki drzwi, z których zostały tylko smętnie wiszące zawiasy; Thomas Riddle nie należał do ludzi obdarzonych sporą cierpliwością. – Chcesz mi rozsadzić dom od środka? - To tylko muzyka, Lordzie. - Muzyka? Ten łomot rzucił ci się na mózg, Potter. Źle definiujesz. Słowa piosenki – choć nazwa ta była zbyt gloryfikująca dla zbieraniny głośnych dźwięków, jaką przed chwilą usłyszał – długo jeszcze będą obijać mu się w czaszce. Zanim ucichną, minie wiele dni. W dodatku ten ciężki, zachrypnięty głos... Merlinie. - Skąd dobiegał ten jazgot? Harry pokazał palcem przedmiot o kształcie sześcianu, z wieloma święcącymi cyframi i wskaźnikami, a potem dwa prostopadłościany. Voldemort nie wiedział, na co patrzy. Nie był na czasie z mugolskimi wynalazkami. - Skąd to masz? - Od Kalisto. Riddle zmierzył wzrokiem młodego Pottera. Wydął wargi. Czasami miał dość. - To wspaniale. Wasza przyjaźń raduje moją duszę. Bellum! W pomieszczeniu rozległ się głośny trzask, gdy sześcian rozpadł się na kawałki. Odłamki poczyniły dalszy hałas, uderzając w ściany, podłogę i meble. Harry złapał jeden z nich w locie centymetry przed swoją twarzą. - Bellum? – Sądząc po głosie, nie wydawał się poruszony stratą. Voldemort ważył różdżkę w dłoniach, jak gdyby zastanawiał się, czy nie rzucić jeszcze jednego zaklęcia. Po chwili odpowiedział chłopakowi: - Chodź ze mną. - Jak przebiega rekrutacja, Lordzie? - Coraz sprawniej. Dumbledore zdziwiłby się, ilu ludzi, szczególnie młodych i silnych, ma dość ograniczających konwenansów, służących pętaniu naszych możliwości rozwoju w pożądanym kierunku. Ilu pragnie wolności. Potęgi. - On uważa, że miłość zwycięża wszystko. - Najgorszy przypadek idealizmu. Zgubny wręcz – zasyczał Voldemort, co miało oznaczać zapewne śmiech. Dwoje ludzi – w przypadku Czarnego Pana nazwę tę traktowano umownie – szło zalanym księżycowym światłem korytarzem. Jego zewnętrzna ściana nie posiadała okien. Pozbawione szkła powierzchnie zwieńczone arkadami ukazywały spokojną, zalesioną okolicę. Kiedyś zamieszkiwała ją wataha wilków, ale Harry zajął się nią po tym, jak jej wycie obudziło go w nocy. Voldemort prowadził Pottera labiryntem ścieżek, aż dotarli do pustego pomieszczenia, przestrzeni wypełnionej tylko powietrzem. Przesyconego magią od częstego rzucania czarów. - Proces opracowywania nowych zaklęć również przebiega bardzo pomyślnie. Będziesz miał okazję poćwiczyć przed nowym zadaniem. - Nowym zadaniem? – zainteresował się Harry. Dawno już nikogo nie zabił. - Po kolei. Spójrz. Voldemort machnął różdżką czarną jak bezgwiezdna noc. W komnacie pojawiło się kilka obiektów, w tym krzesło, stół i całkiem solidna szafa. Wszystko wykonane z najlepszego gatunku drewna. Czarny Pan cenił elegancję i jakość każdego szczegółu. - Sectumsempra. – Krzesło rozpadło się na części. – To zaklęcie znasz. - Oryginalny wymysł kochanego Severusa. - Wiernego jak pies Snape’a – zachichotał Voldemort. Postać tego akurat sługi niezmiernie go bawiła, aczkolwiek wymagała skupionej uwagi. – Jego ograniczenia także znasz. Sectumsempra. – Stół zakończył swój drewniany żywot. – Machanie ręką jak przy odpędzaniu muchy. Nie pasuje do dżentelmenów, jakimi przecież jesteśmy. - Słusznie – przyznał Harry. Osobiście strasznie lubił ten czar. Doprowadził go do perfekcji. Jaką miał prezencję... Te małe fontanny krwi i latające dookoła odcięte części ciała... Poezja. - Skomplikowanie nie jest dobre przy zaklęciach używanych na polu walki. Proste, a zarazem skuteczne na dużą skalę... Bellum! Szafa rozpadła się na kawałki. Cała, na setki kawałków. W mgnieniu oka. - Jak duże i wytrzymałe przedmioty można tym niszczyć? - Praktyka da ci odpowiedź na to pytanie – uśmiechnął się Voldemort. – Mam dla ciebie coś jeszcze lepszego. Zaklęcie przeciwko ludziom. Uśmiercające, ale nie tylko. - Co z Avadą? - Za długa w wymowie, to spora wada w warunkach bitewnych. Natomiast Caedes... Zresztą, sam zobaczysz. Bellatrix! Nagle fragment ściany, będący w rzeczywistości ukrytymi drzwiami, rozsunął się na boki. W komnacie znalazła się prawa ręka Czarnego Pana. Prowadziła ze sobą człowieka. Sądząc po jego oczach i zachowaniu, był pod wpływem Imperiusa. - Odejdź trochę, Bellatrix... No, dalej, Harry. Chłopak ścisnął swoją różdżkę. Skoncentrował się na słowie Caedes, na potędze czarnej magii, która obecnie przychodziła do niego bez trudu i na zawołanie. Uczucie wypełniającego go od środka żywego ognia, mocy wznoszącej go nad powierzchnię ziemi... Tylko żałosni, słabi głupcy nie chcieliby go doznawać. Stale i wciąż. Już dawno dziwne pieczenie i krwawienie z blizny przestało mu przeszkadzać. Potęga przyćmiewała wszystko, oferując czystość duszy i umysłu. Harry wycelował różdżkę w mostek bezbronnego obiektu eksperymentalnego. - Caedes! Chwilę później Bellatrix otarła krew z twarzy i – z miną świadczącą o mieszance niezdrowej fascynacji i obrzydzenia – strząsnęła z siebie resztki czegoś, co wyglądało na płuco porwanego mugola. Voldemort kiwnął głową. Od razu przypomniała mu się rzeź podczas próby lojalności Harry’ego. Nie wiedzieć czemu czuł opór przed takim traktowaniem ofiar. Dziwne. - Podoba ci się? - Będę dużo ćwiczył – zapewnił z błyskiem w oku Potter, podchodząc do kategorycznie martwego mugola. Caedes działał mniej więcej tak, jak kula wystrzelona z mugolskiego pistoletu. Kula o kalibrze liczonym w centymetrach. Leżący na wznak człowiek miał dziurę w klatce piersiowej szerokości solidnego talerza. Zaklęcie zahaczyło o serce i aortę, co spowodowało zabarwienie sporej powierzchni podłogi na ciemnoczerwono. - Rozpieszczasz mnie, Lordzie. - Te dwa czary mają służyć ci do pracy, nie do przyjemności. Czy to jasne? - Naturalnie – odparł Harry, nie mogąc się doczekać poznania treści zadania, o którym wspomniał wcześniej Riddle. Będzie masa dobrej zabawy. Humor mu zwyżkował także dzięki temu, że był coraz bliżej spotkania się z osobą, o której myślał od początku pobytu w rezydencji Czarnego Pana. Coraz bliżej prawdziwej chwały. Czekał na nią w swoim pokoju. Ona przychodziła go niego, nigdy odwrotnie. Kalisto, ubrana w suknię podkreślającą jej kształty, usadowiła się w fotelu naprzeciwko Harry’ego. - Często opuszczasz nasz dom. - Mam wiele pracy. Czarny Pan jest wymagający. - Szpiegujesz Zakon? - Nie tylko. Młoda Lestrange, już przy narodzinach namaszczona przez Voldemorta do specyficznego rodzaju misji, nie znała wielu czarów. W pojedynku jeden na jeden z Harrym nie miałaby szans wygrać, jak i z wieloma dorosłymi śmierciożercami. Balans zapewniały oklumencja i leglimencja, umiejętności rozwinięte przez nią do perfekcji. Wyciągała informację z niczego nieświadomych istot, sama pozostając poza zasięgiem każdego umysłu. - Ja mam zadanie nieco odmiennego rodzaju. - Wiem. - Oczywiście. – Ciężko było zaskoczyć Kalisto. Harry’emu nie udało się ani razu. Dziewczyna przyjrzała mu się czarnymi oczami. Wiedząc o sile jej leglimencji, człowiek miał wrażenie, że jej spojrzenie czyta w duszy jak w otwartej księdze. - Mam wrażenie, że chcesz zadać mi konkretne pytanie. – Kiwnęła głową w kierunku butelki stojącej na szafce. - Istotnie. – Harry odłożył kieliszek i nalał Kalisto wina. – Jak zwykle jesteś o krok do przodu. Rozmawiając z Lordem też tak robisz? - W granicach rozsądku. – Lestrange przyjęła kieliszek, lustrując wino wzrokiem. – Nie chciałabym go rozgniewać. - Słusznie. – Harry przeniósł się na łóżko, by wygodnie się ułożyć. – Straciłaś rodziców i wujka w wieku dwóch lat. Zamknięto ich w Azkabanie, ciebie nie. Gdzie się wychowywałaś? - A jak ci się wydaje? Matka mogła zwrócić się tylko do rodziny, a właściwie do jedynej osoby, której ufała. - Narcyzy Malfoy? - Mieszkałam z kuzynem Draco, tak. Harry gwizdnął. - Malfoy nigdy się nie chwalił, że ma tak wspaniałą siostrę cioteczną. - Istnieją ku temu powody. – Kalisto wypiła łyk z kieliszka. – Nie żyłam z Malfoyami tak długo, jak ci się wydaje. Co ważniejsze jednak, Draco fizycznie nie mógł nikomu o mnie nawet wspomnieć. Dostał po głowie klątwą związania języka. Znasz konsekwencje nie dostosowania się do niej. Poza tym, prawdopodobnie nie pamięta mnie zbyt dobrze. - To wiele wyjaśnia. W takim razie: kiedy opuściłaś gościnne progi ciotki? - Nie wytrzymałam za długo. Nie lubiłam ciotki i matki chrzestnej w jednej osobie ani jej rodziny. Irytowali mnie. – Rysy twarzy Kalisto ściągały się, gdy pogrążała się w emocjach z wydarzeń dawno minionych. – Draco był dla Narcyzy wszystkim. Syneczek mamusi. Mnie traktowali jak powietrze. Albo, gdy ciotka miała zły humor, jakby to ja odpowiadała za to, że matka siedzi w Azkabanie. Harry uśmiechnął się drapieżnie. Kalisto przypomniała mu o Dursleyach. Będzie musiał ich zabić, kiedy tylko nadarzy się okazja. - Doskonale cię rozumiem. - Domyślam się. Kiedy miałam osiem lat. Tym razem Potter uformował pytanie wyłącznie w umyśle. - Byłam zaradna – odpowiedziała dziewczyna, poprawiając włosy. – Jakoś sobie poradziłam po ucieczce z domu Malfoyów. Nie. – Kalisto natychmiast pohamowała ciekawość Harry’ego. Słowo ,,jakoś’’ będzie musiało mu wystarczyć za opis. – Nie było łatwo, ale dotrzymywałam przykazania Czarnego Pana i cały czas uczyłam się oklumencji i leglimencji, w miarę możliwości oczywiście. - Dzięki temu jesteś takim specem w tej dziedzinie. – Harry zmrużył oczy, lustrując sylwetkę Kalisto, szczególną uwagę zwracając na dekolt. Młoda Lestrange interesowała go coraz bardziej... w granicach rozsądku, naturalnie, i jego potrzeb. Ona musiała zdawać sobie z tego sprawę. – Chyba nie muszę ci się rewanżować podobną opowieścią? - Nie musisz. Ja za to mogłabym zdradzić ci rzeczy, których na pewno nie wiesz. O twojej matce na przykład. Harry wahał się tylko sekundę. - Nie. Ona nie żyje. I nic mnie nie obchodzi. Nie potrzebuję babrać się w przeszłości, teraz, gdy przyszłość wygląda tak obiecująco. Kalisto odwzajemniła się chłopakowi i także przyjrzała mu się dokładniej. Uśmiechnęła się z aprobatą. - Wiesz, dlaczego twoje oczy są tak zielone? - Dlaczego? – zadał pytanie Harry, ciekawy jej interpretacji. - Przecież szmaragd to królewski kolor Salazara Slytherina. Dziwię się, że nikt wcześniej tego nie zauważył. I bardzo dobrze, pomyślał Harry Potter. Dzięki temu mogłem obudzić się do prawdziwego życia. Dziewczyna nie odwróciła spojrzenia. Odczytał je, jej pozę, czarną suknię, szkarłatne paznokcie i wargi jako sugestywne zaproszenie, wręcz wyzwanie. A on zawsze je podejmował. Harry wstał z łóżka i niespiesznie zbliżył się do Kalisto, która nie poruszyła się choćby odrobinę. Delikatny uśmiech na jej ustach zachęcił go do czynu. Nie zamierzał być subtelny czy romantyczny. Da jej jasną odpowiedź. Sięgnął ręką, by szarpnąć w dół jej dekolt. Dłoń przecięła tylko powietrze, mimo iż zagłębiła się w piersiach dziewczyny. Jednocześnie Harry poczuł lekkie klepnięcie po prawym ramieniu. Wyprostował się i napiął gniewnie wszystkie mięśnie. Obraz nieruchomej Kalisto zaczął się rozpływać, coraz szybciej, aż w końcu zniknął zupełnie, pozostawiając sam fotel w polu widzenia. - Bardzo śmieszne – syknął Potter. Podwójna zabawa i jej wygrana. - Wiem. – Głos Kalisto dobiegał zza jego pleców. – Ale to nie był dowcip, mam lepsze poczucie humoru, niż ci się wydaje. Musiałam w końcu spróbować stworzyć wizualny duplikat w umyśle kogoś tak dobrego, jak ty. Najlepiej to działa jako niespodzianka. Harry odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, słysząc nutkę rozbawienia w jej ostatnim komentarzu. - Nigdy więcej tego nie rób – ostrzegł ją zimno, mierząc ją zmrużonymi oczyma. Nie wywarło to żadnego skutku. Inni, ze śmierciożercami włącznie, co najmniej czuli się nieswojo, widząc dwa szkarłatne pierścienie wraz z kryjącymi się za nimi emocjami. Ludzi o słabej woli potrafił sprowadzić do postaci bełkoczącego ciała z mózgiem przesiąkniętym grozą, niezdolnym do żadnego oporu. Kalisto, najprawdopodobniej dzięki nadzwyczaj rozwiniętej umiejętności oklumencji, jako jedyna, oprócz Voldemorta, potrafiła patrzeć Harry’emu w oczy dłużej niż parę sekund. - Następnym razem się nie zdemaskuję i o niczym się nie dowiesz. – Kalisto uśmiechnęła się szerzej, także mrużąc powieki. – Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Harry prychnął pogardliwie. Gdyby na miejscy młodej Lestrange stał, na przykład, Pettigrew, już by nie żył. Ona musiała o tym wiedzieć, biorąc pod uwagę jej zachowanie. - Obawiam się, mój drogi, że przez najbliższe kilka dni nie pogawędzimy sobie. Czarny Pan ma dla mnie kolejne zadanie. Ciągle w ruchu... Cóż, takie życie. Będę strasznie tęsknić, Harry. Ufam, że ty także. – Kalisto puściła mu oko. Kołysząc biodrami, opuściła pokój przez świeżo wyczarowane drzwi. Chłopak został sam. Dumał nad pewnym pomysłem, lecz szybko go odrzucił. Wzięcie Kalisto siłą odpadało. Nie udałoby mu się. Nie kogoś, kto znał intencje każdego, zanim jeszcze zaczęła się rozmowa. Nie kogoś, kto umiał, nie ruszając się z miejsca, klepnąć z tyłu po ramieniu. Harry nie martwił się jednak. Ostatecznie, wszystko, czego pragnie, będzie należeć do niego. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:28 |