Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
10.11.2006 19:38
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
RODZIAŁ 10
Percy Weasley widział swoje odbicie w lustrze i nie był zadowolony. Jego ambicja przypuściła na nim kontratak. Ministerstwo oficjalnie było w stanie wojny z Voldemortem i jego poplecznikami, co bezpośrednio prowadziło do stanu niewyspania i przemęczenia u ludzi o wysokim stanowisku. Ich doradców również. Percy skrzywił się z niesmakiem, patrząc na coraz większe worki pod oczami. Gdyby Ministerstwo wcześniej zabrało się do roboty, teraz nie musiałoby odrabiać zaległości z takim pośpiechem. Okazało się, że Harry nie kłamał. Kto by pomyślał? Percy’ego gryzło wygrzebane z czeluści duszy sumienie. Było gorzej. Ginny nie odpowiedziała na jego list, Fred i George także, a Święta były tuż za rogiem. Planował pojawić się w Norze, wiedząc, że matka powita go z płaczem radości i otwartymi ramionami. Nie spieszyło mu się jednak, tym bardziej, im bliżej było końca grudnia. Przekleństwo. To wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej. A teraz naje się wstydu we własnym domu. Oczywiście, o ile starczy mu odwagi, by się tam pojawić. Przyznanie się do błędu zawsze było jego piętą Achillesową. Przynajmniej nikt nie nazywał go ,,Weatherby’’. To już coś. Ciekawiło go, tak jak dziecka włożenie palca do kontaktu, w jaki sposób zareaguje Penelopa na jego widok. Chyba nie będzie całusa na dzień dobry. Percy nie miał pojęcia, kiedy znajdzie czas, by ją odwiedzić. Jego dawna dziewczyna pracowała obecnie gdzieś w szkockich Górach Kaledońskich, w placówce Ministerstwa zajmującej się badaniem kwestii latania. Nie istniało jeszcze zaklęcie pozwalające na swobodny lot bez użycia zwierząt czy miotły, i to starano się zmienić. Penelopę szybko tam skierowano, gdyż już w Hogwarcie najlepiej wychodziły jej czary związane z żywiołem powietrza; nic dziwnego, skoro była Krukonką, uzdolnioną i inteligentną. Na sto procent dogadałaby się z Hermioną, przyjaciółką Rona. Ron. Może do niego również powinien był napisać list? Niestety, tu już pretekst nie działał – znając go, najmłodszy brat na pewno nie miał dziewczyny. Matka by mu o tym wspomniała w listach, które cały czas, pomimo dezaprobaty reszty rodziny, wysyłała do Percy’ego. Poza tym, spotka się z Ronem w Norze. Już niedługo. Nie było sensu do niego pisać. Percy westchnął ciężko, słysząc za drzwiami pospieszne kroki. Robota nie zając, nie ucieknie. Złapie cię i nie puści. W chwilach depresji Percy miał nadzieję, że Voldemort wysadzi to Ministerstwo w cholerę. Dla młodego Malfoya życie straciło sens. Źle, tragicznie. Tylko nauka i czekanie mu zostało. Bezsens. Jak miał żyć, nie mogąc czynić z Wielkiego Tria Bohaterów Hogwartu i Świata obiektu żartów, kpin, drwin oraz szyderstw? Potter chodził z Granger. Dracona to nie obchodziło, na początku nawet myślał, że to i lepiej, poszerzy mu to arsenał tematów do wyśmiewania. Potter chodził z Granger i to – najwyraźniej – uczyniło go strasznym. Oczy Harry’ego mroziły go czasem, coraz częściej zdarzały się takie sytuacje, jak podczas meczu quidditcha. Draco nie śmiał obrażać Pottera. Bał się go. A to z kolei wykluczało obrażanie Granger. Wybraniec szybko by się dowiedział, co spotkało jego Wybrankę. Skutek byłby ten sam, co akcja przeciwko niemu samemu. To samo tyczyło się klauna i żebraka – czyli Weasleya. Odpadał i on. Dręczenie młodszych roczników nie miało takiego polotu, nie dawało takiej satysfakcji. Malfoy czuł się stary i zmęczony. Było gorzej. Ojciec cały czas przebywał niesłusznie uwięziony w Azkabanie, Czarny Pan milczał, a matka chroniła się przestraszona w rezydencji Malfoyów. Tragedia. Kiedyś moja rodzina coś znaczyła, pomyślał Draco. Bano się jej. Respektowano ją. Szanowano. A teraz? Mijały lata, Czarny Pan powrócił, a oni zostali sami w co najmniej niewesołym położeniu. Wszelka samodzielna inicjatywa odpadała. Dumbledore wyjechał, powierzając Hogwart opiece nic nie znaczącej McGonagall, a Potter... Potter budził w nim tchórza. Granger nie odstępowała go na krok, co utrudniłoby i tak niewykonalne zadanie. Beznadzieja. Slytherin prowadził w quidditchu, ciągle zajmował pierwsze miejsce – choć już minimalnie – w rankingu Pucharu Domów... I co z tego? Draco miał ochotę walić głową w ścianę. Święta? Zazwyczaj służyły poprawie nastroju. W jego przypadku mechanizm ducha świątecznego nie zadziała, chyba że w drugą stronę. Zawsze dostawał od rodziców wspaniałe, duże, a przede wszystkim drogie prezenty, takie, na widok których innym ślinka cieknie. Te Święta tak nie będą wyglądać. Matka musiałaby sama się zająć prezentami, a w jej stanie... Współczuł jej nawet. Takie uczucie to ewenement dla niego. Draco wiedział, że jeszcze trochę, i nie wytrzyma napięcia. Zrobi coś głupiego, nazwie Granger szlamą, i źle skończy. Gdzie się podziały te stare, beztroskie czasy? Przynajmniej Pansy nadal się przed nim płaszczyła, co biorąc pod uwagę słabnący status jego rodziny, mogło już nie trwać długo. Szykuje się kolejny cios. Trzeba to wykorzystać, póki ma okazję. Najwyższa pora, w końcu ma już szesnaście i pół roku, do licha. Dla Remusa Lupina czasy – jak sięgał pamięcią – nigdy nie były zbyt dobre. Teraz z pewnością się nie poprawiły. Zakon bez ustanku przemierzał Anglię w poszukiwaniu Horcruxów, jak je Dumbledore nazywał. Zniszczenie ich było sprawą najwyższej wagi. Póki Horcruxy istnieją, Voldemort nie może zostać zabity. Remus musiał przyznać, że Albus zazwyczaj jest spokojnym obserwatorem. Ale gdy już się zmobilizuje... Działa pełną parą bez przerw na oddech. Do tej pory, od momentu opuszczenia Hogsmeade, niewiele osiągnęli. Właściwie to zaliczyli spektakularną porażkę. Dumbledore wyglądał, jakby chciał się rzucić do morza, gdy przekonali się, że medalionik z jaskini to fałszywka. Jeśli prawdziwy nie ma choćby rysy, powieszą R.A.B.a za nogi. Jeśli będą łaskawi. Lupin zapłacił osobistą cenę za wyprawę Zakonu. Po spotkaniu, być może nawet całkiem przypadkowym, Fenrira Greybacka wraz z jego oddziałem, uznał, że już nie tylko na plażę nigdy nie wyjdzie. Niestety, sprawca jego wieloletniego koszmaru zdołał umknąć, korzystając z pomocy innego śmierciożercy. Promykiem światła w tej ciemnej i burzliwej rzeczywistości była Tonks. Zajmowała się pielęgnacją jego ran z uśmiechem na ustach i zmartwieniem w oczach. To ona w ogromnym stopniu przyczyniła się do zwycięstwa, pomijając ucieczkę Fenrira, nad wrogiem. Zdenerwowana Tonks nie należała do grona miłujących pokój niewiast. Remus starał się nie robić sobie próżnych nadziei. Tonks była jedyną kobietą w grupie polującej na Horcruxy, a przy okazji przyjaciółką o dobrym sercu, dlatego się nim zajmowała. To wszystko. On był za stary, za biedny, za niebezpieczny... Przygnębienie potęgował jeszcze fakt, iż Święta spędzą poza domami, z dala od Hogwartu, bez tej specyficznej atmosfery przesiąkniętej radosnym oczekiwaniem, bez życzeń wypływających z głębi serca, bez prezentów i gestów przywiązania, bez uczucia szczęścia. Święta w wirze walki o śmierć i życie, gdzie śmierciożercy mogą czaić się na każdym kroku z gotową Avada Kedavrą. Cudownie. Lupin żywił głęboką nadzieję, że szybko znajdą i zniszczą wszystkie Horcruxy. Wolał nie myśleć o stratach, jakie poniosą. Gdyby Albus wcześniej nie wiedział, co zastaną w jaskini i nie wziął od Severusa mikstury uzdrawiającej, mógłby opuścić ten świat. Dzięki niej żył, ale w nienajlepszym stanie. Zielona ciecz podkopała jego zdrowie fizyczne, a medalionik-fałszywka psychiczne. Krzyki dyrektora będą śnić się po nocach całemu Zakonowi. A czekały na nich cztery przeklęte przedmioty. Prawdopodobnie jeden strzeżony lepiej od drugiego. Czy wszyscy przeżyją? Remus wolał o tym nie myśleć. Jedna rzecz pocieszała Lupina. Harry, syn wspaniałej i pięknej Lily, był bezpieczny w Hogwarcie. Mury zamku chroniły go przed wojną i cierpieniem, przynajmniej bezpośrednio, gdyż na pewno ,,Prorok Codzienny’’ donosił na bieżąco o stratach wśród mugoli, jak i wśród znanych i szanowanych czarodziei. Jemu nic się nie stanie. Nawet gdyby cały Zakon miał zniknąć, on przeżyje i pokona bezdusznego Voldemorta. Tak. Remus uśmiechnął się słabo, lecąc na miotle, przecinając ciemność nocy. Harry zwycięży. To najważniejsze. Ginny była zła jak osa. Właściwie jak bazyliszek. Za parę dni Święta. Nie spędzi ich z Harrym i przyjaciółmi. Spędzi je z przyjaciółmi i Deanem. Przeklęta Hermiona i jej rady. To wszystko jej wina. Rozgoryczenie przeszkadzało Ginny cieszyć się z tego, że Ron sam – mimowolnie i zrządzeniem przypadku – wjechał na właściwe tory. Chociaż z szerszej perspektywy brat mógłby się przydać. Gdyby poderwał Hermionę, ona miałaby wtedy szansę usidlić Harry’ego... Puste rozważania. Hermiona zakoch..ąca się w Ronie? Wolne żarty. Ginny będzie musiała sama sobie poradzić. Jeśli cokolwiek można jeszcze zdziałać. Zaczęła chodzić z Thomasem, kolegą Harry’ego z ich wspólnego pokoju. Jak blisko mogła podejść? Ron z oczywistych powodów odpadał. Czasowe zadowolenie, szczególnie w okresie Świąt, byłoby nie od rzeczy. Ale nie, pewnie, że nie. Dean musiał pomagać jej wejść do pokoju wspólnego. Jakby sama nie potrafiła. Palant. Nie był dużo lepszy od Cornera. Ginny westchnęła boleśnie. Sprawy sercowe to prawdziwa udręka. O ironio. W takich okolicznościach porada Hermiony wydawała się słuszna i mądra. Przy jej popularności znalezienie sobie przystojnego, zabawnego i całościowo fajnego chłopaka byłoby bułką z masłem. Miała świadomość, że nawet Ślizgoni się za nią oglądają. Nawet Draco Malfoy zerkał tu i tam, choć jego kandydatury wolała na poważnie nie rozważać. Przystojny, fakt, ale Malfoy. Niestety. Mimo wszystko... żaden facet nie byłby Chłopcem, Który Przeżył. W tym sęk. W tym kłopot. Jej rywalka posiadała spore pokłady mądrości, ale i sprytu. Mistrzowsko to rozgrywała. Harry nie cechował się śmiałością do kobiet, zatem nie przygniatała go pocałunkami, ale za to kręciła się wokół niego bez ustanku. Pewnie szeptała ciepłe słowa do jego ucha. Harry przypominał muchę w samym środku jej pajęczyny. Ginny, uważana za jedną z aktualnych piękności Hogwartu, ani razu nie usłyszała od Wybrańca, że ładnie wygląda. Panna Weasley o mało gorączki przez to nie dostawała. Nigdy by nie pomyślała, że mól książkowy o matczynych manierach zepchnie ją na margines bez większego wysiłku. Jeszcze to wszystko skończy się tak, że Harry będzie miał dziewczynę, Ron będzie miał dziewczynę, a ona zostanie sama albo z jakimś zazdrośnikiem pomagającym jej wejść do pokoju wspólnego. Zgroza. Hmm, może... Skoro Dean nie działa, może Neville? Po bitwie w Ministerstwie wzmocniła się jego przyjaźń z Harrym. Brzmi całkiem sensownie. Ale... Neville? Zrezygnowana Ginny uderzyła czołem o blat ławki. Na szczęście Binns, jak zwykle, niczego nie zauważył ani nie usłyszał. Szlag by trafił. Harry’ego również. Gdyby szczęśliwym zrządzeniem losu nie poznała go sześć lat temu, tylko później... Święta zapowiadały się wręcz wybornie. Ten post był edytowany przez Hito: 14.02.2007 19:14 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:29 |