Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
17.11.2006 20:33
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Aha, byłbym zapomniał:
ROZDZIAŁ 11 Luna złapała się za głowę, żeby przypadkiem jej nie odpadła. - Zgwałciłeś moje uszy, Ronaldzie – jęknęła. Ron zamarł, ale zaledwie na sekundę. Powolutku dostrajał się do częstotliwości fal mózgowych Luny Lovegood. - Świetna, prawda? - Brzmiała jak testrale w okresie godowym. - Wiedziałem, że przypadnie ci do gustu. Luna spojrzała na chłopaka oczami, które wyglądały, jakby miały ochotę opuścić swoje orbity. - Już wiem, dlaczego mury pękają. - No wiesz – obruszył się Ron. Owijał kable od słuchawek wokół discmana. – Harry coraz częściej pożycza ode mnie moje płyty. Spodobała mu się moja muzyka. - Harry także tego słucha? – zapytała Luna. Puknęła się na próbę w jedno ucho. - No. Zapewniam cię, że ostatnio klasyka to nie dla niego. - Skąd ten gniew? Ron zmarszczył brwi. - O co ci chodzi? - Uciekacie w świat tej... muzyki z powodu ciężaru przygniatającego wasze serca. Negatywne emocje szukają ujścia. Co cię trapi, Ronaldzie? - Przecież to tylko muzyka. Chłopak znał Lunę i wiedział doskonale, że ma talent do głośnego trafiania w dziesiątkę swoimi uwagami. Szósty rok istotnie nie prezentował się dobrze w jego głowie i... - Hej, Ron, wiesz gdzie... jest... Harry?!? Hermiona stanęła jak wryta na progu sypialni chłopców. Ron, bezbłędnie odgadując przyczynę jej oszołomienia, wyszczerzył się tak szeroko, że o mało co nie przeciął sobie głowy na pół. - Zdaje się, że siedzi w bibliotece. Przejmuje od ciebie nawyki. - Witaj, Hermiono – przywitała się grzecznie Luna, ruchami rąk sugerując, że próbuje wywrócić sobie uszy na lewą stronę. - Co? Aha... Cześć. E, dzięki. To na razie. - Nie zatrzymujemy cię. Brązowe włosy zniknęły za drzwiami. Rudzielec usłyszał jeszcze pospieszne kroki Hermiony na schodach. Skieruje się do biblioteki i znajdzie tam Harry’ego, który najwyraźniej nie zamierzał wykręcać się z obietnicy poważnego podejścia do nauki. Uśmiech zmniejszył się dopiero po dobrej chwili. Mina zdezorientowanej Hermiony była doprawdy bezcenna. Jeden zero dla niego. W końcu. Ron przyjrzał się Lunie, zaglądającej z autentyczną ciekawością w każdy dostępny, zakurzony róg pomieszczenia. Przypomniał sobie sesję szachów. Wtedy, gdy ze zwieszoną głową wpatrywał się w swoje przewrócone figury, zastanowił się poważnie, czy przypadkiem pod fasadą szaleństwa Pomyluna nie ukrywa przenikliwego i ostrego jak brzytwa umysłu. Co prawda, jej taktyka w trakcie gry zdawała się nie mieć absolutnie żadnego sensu, jednak ostatecznie... Przegrał przez wzięcie go z zaskoczenia. Luna była osobą, która przy bliższym poznaniu staje się bardziej intrygująca niż wcześniej. Dobrze, dobrze. Szkoła będzie się na niego dziwnie i drwiąco patrzeć, ale olać to. A może to nawet lepiej? Czas pokaże. Na razie z czystym sumieniem mógł zostawić Harry’ego i Hermionę samym sobie i zająć się Luną. Na pewno będzie ciekawie. Szczególnie że już prawie Święta. - Harry! Obudź się! - Mmghh? Mózg Pottera leżał bezpiecznie i komfortowo w różowym stanie świadomości pomiędzy snem a jawą. Nie zamierzał się poddawać brutalnej rzeczywistości. Harry otworzył przytomnie oczy dopiero wtedy, gdy poczuł dziewczęce usta na swoich. - No, w końcu. Nie zamierzałeś chyba dzisiaj się wylegiwać? – Powieki Hermiony zatrzepotały. Ubrana była w zielony, puchaty szlafrok. Wynurzony z odmętu umysł Harry’ego zanotował z mieszanką rozbawienia i zainteresowania fakt, iż teoretycznie Hermiona dopiero co wstała, ale o dziwo – pomimo szlafroka i wczesnej pory – wyglądała i pachniała na świeżo wykapaną. Zaraz... co jest? Chyba się jeszcze nie obudził. Wydawało mu się, że jej oczy są subtelnie pomalowane. - No, wstawaj! Chcę ci pokazać mój prezent. Już go przynoszę. - Czekaj! – Harry podciągnął kołdrę pod brodę i starał się niezauważalnie zmienić pozycję. – To znaczy... Nie spiesz się. Trochę minie, zanim się, e, przygotuję. Hermiona spojrzała na niego z pewną dozą niezrozumienia. Harry tymczasem przeklinał poranki i bycie mężczyzną. Seamus nie należał do rannych ptaszków. Teraz miał minę świadczącą, że rozważa rzucenie poduszki w żeńskiego intruza. - Hola, hola! To nie sypialnia dziewczyn! W ogóle która jest godzina, na Merlina? Hermiona prychnęła. Widok zaspanego i zdenerwowanego jednocześnie Finnigana nie był jej potrzebny do szczęścia. Myślała, że już go tu nie będzie. - Masz czas równy mojemu ubraniu się, Harry – rzuciła, wychodząc. Potter usiadł na łóżku ostrożnie. Rozejrzał się dookoła, by polepszyć swoją sytuację. Ron, Neville i Dean gdzieś zniknęli. Zaraz... No tak, zniknęli na dłużej, Ron siedział pewnie teraz z rodziną przy stole. Trójka przyjaciół zdecydowała niedawno, iż tym razem w Norze pojawi się tylko Ron. Przekonywał Harry’ego i Hermionę, że tak będzie dla nich lepiej, przyda się im trochę czasu spędzonego we dwoje. Hermiona nie protestowała, przeciwnie, przyjęła pomysł Rona z wdzięcznością. No. A teraz Hermiona z makijażem wpada rankiem do jego sypialni. Jeszcze wczoraj Ron wziął go na stronę i nie pozostawiając miejsca na dwuznaczności zasugerował, co w takiej sytuacji powinien zrobić. Harry wiedział, że każdy normalny człowiek na jego miejscu na skrzydłach radości i zniecierpliwienia wyleciałby pędem z sypialni. Nie czułby skręcania w brzuchu i sporego rozstroju nerwów. Chłopak wstał w końcu. Postanowił ubrać się czym prędzej, by przypadkiem Hermiona nie złapała go bez majtek. W trakcie wkładania na siebie odzieży uznał, że w przypływie dobrego serca pozwoli mruczącemu do poduszki o zbrodniach i kobietach Seamusowi pospać jeszcze trochę. Prezenty otworzy później. Z Hermioną spotka się w pokoju wspólnym. Harry zauważył ją już na schodach. Uśmiechała się do niego serdecznie, niosąc w rękach starannie zawiniętą w złocisty papier paczkę. Ona jednak zaledwie na moment przykuła uwagę chłopca. Ubiór Hermiony bardziej rzucał się w oczy. Zgubiła gdzieś hogwarcki płaszcz ucznia, taki sam los spotkał także krawat. Harry musiał porządnie się wysilić, by skoncentrować się na jej promiennym uśmiechu, a nie na białej koszuli okrywającej jej piersi. - Proszę. - Dziękuję – rzucił szybko, by móc zająć się paczką. W środku znalazł dużą i dość grubą książkę. ,,Zaawansowane Przyrządzanie Eliksirów ze wskazówkami ratującymi życie’’. Harry otworzył ją, zaintrygowany. Strony wyglądały normalnie, jak w każdym podręczniku, ale marginesy – już nie. Pełne były przeróżnych napisów, rysunków i równań. Bez dwóch zdań będącymi drogą na skróty. - Pomyślałam, że skoro Eliksiry nadal mamy ze Snapem, przyda ci się mała pomoc. Skoro potrzebujesz teraz na koniec oceny wybitnej, liczę, że okaże się ona naprawę pomocna. - Dzięki. Nie spodziewałbym się takiego cuda od ciebie. - Czasami cel uświęca środki – odparła dziewczyna, nie patrząc Harry’emu w oczy. - Widzę, że normalniejesz. Brawo. – Chłopak błyskawicznie mrugnął, by pokazać, że żartuje. Nie chciałby urazić Hermiony w żaden sposób, szczególnie, że w pewien sposób podziwiał jej karność i poczucie odpowiedzialności. Pod książką znalazł złotego galeona. Miał wartość jedynie symboliczną, gdyż nigdzie nie zapłaciłby monetą, na której wygrawerowany został jego portret z profilu. Na rewersie widniał taki sam, tylko że Hermiony. Czy to miało być subtelne przypomnienie o Armii Dumbledore’a? Nie; wiedziała, że wywiązuje się z obietnicy i studiuje uważniej Obronę przed Czarną Magią. Przekaz był jasny. Chciała, by zawsze nosił go ze sobą. Coś w rodzaju ,,zawsze będę przy tobie’’? Harry przełknął ślinę; nie był pewien, czy nie powinien czegoś powiedzieć. - I jeszcze to. Nie zdążył. Hermiona zbliżyła się o krok i pocałowała go mocno. Ktoś w pokoju gwizdnął. Rozległy się nawet spontaniczne oklaski, zapewne z męskiej części widowni. Harry nie liczył, ile osób przebywa w pokoju wspólnym. Wiedział za to, że Hermiona pierwszy raz odważyła się publicznie zamanifestować swoje uczucia w tak bezpośredni sposób. Kropka nad i. Teraz to już na pewno są parą. Myśl ta wywołała falę ciepła rozchodzącą się po jego ciele. Było mu przyjemnie. Umysł wyczyścił się, na tę chwilę wypełniony tylko czynnością, w jaką zaangażował swoje usta. Ten pocałunek był taki, jaki być powinien. Widok czekoladowych oczu Hermiony z tak bliska sprawił, że język rozplątał mu się dopiero po kilku sekundach. - Ja... Zaczekaj chwilę. Harry pokonał schody tempem mogącym zawodowego sprintera przyprawić o atak zazdrości, by nie narażać się kpiące spojrzenia obserwatorów. No i żeby zakamuflować własny rumieniec. Ignorując chrapiącego Seamusa, podbiegł do łóżka i wyciągnął spod niego prezent dla Hermiony. Nabierając pokaźny haust powietrza, skierował się z powrotem ku pokojowi wspólnemu. Podając jej czarne pudełeczko, związane ozdobną wstążeczką, poczuł zimny pot na plecach. Harry przypomniał sobie, jak bezradnie lawirował pomiędzy sklepami w Hogsmeade jeszcze kilka dni temu. Pieniądze nie grały roli, jako że kieszenie miał wypełnione galeonami, jednakże to nie pomogło. Co mógłby kupić Hermionie, co nie byłoby związane ze szkołą? Od całusa w ambulatorium uświadomił sobie nieodwołalnie i w pełni, że była ona dziewczyną, a nie tylko najlepszą przyjaciółką oraz najlepszą uczennicą. Podarowanie jej znowu jakiejś książki byłoby nietaktem. Zatem, zdezorientowany, pod wpływem zachwalających potoków mowy sprzedawców, ostatecznie zdecydował się. Ściskając po raz pierwszy pudełeczko wydawało mu się, że wybrał świetnie. Gdy Hermiona podniosła wieczka i zajrzała do środka, pewność kompletnie go opuściła. Co się stanie, jeśli prezent nie przypadnie jej do gustu? Uzna go za niepraktyczny? Przecież w ogóle w Hogwarcie nie będzie mogła ich nosić! Rozległy się damskie głosy zachwytu. Oczy Hermiony błysnęły w takt lśnienia kolczyków leżących na jej dłoni. Fioletowe i smukłe, lecz nie za długie; połyskliwe ametysty oprawione w srebro. - Po... Podobają ci się? – zapytał Harry, chcąc mieć to już za sobą. Chłopak nie powinien tak się czuć, dając ukochanej prezent na Święta. Psia kość. Hermiona nie odpowiedziała, tylko spomiędzy swojej krzaczastej fryzury wyciągnęła różdżkę, machnęła nią, materializując w drugiej dłoni małe lusterko. - Potrzymaj. Ciekawe, kiedy zacznie zwracać się do niego ,,skarbie’’. Ha. Ha. Hermiona, obserwując swoje odbicie, zaczęła wykręcać się na różne strony, sprawdzając, jak prezent wypadnie w metaforycznym praniu. Biała koszula dziewczyny dziwnym trafem zdawała się przyciągać wzrok Harry’ego, gdy jej nosicielka zmieniała co i rusz ułożenie ciała. Chłopak zacisnął mocniej palce na jej różdżce i lusterku. Gdyby nie znał tak dobrze Hermiony, pomyślałby, że robi to specjalnie, by przyprawić swojego chłopaka o łzawienie oczu. - Są śliczne – osądziła, zębami rozświetlając pokój wspólny. - Cieszę się. – O tak. Serce wróciło na swoją normalną pozycję, a wnętrzności rozluźniły nieco. - Dziękuję. Oklepana i całkiem nieprawdziwa formułka ,,nie ma za co’’ nie opuściła ust Harry’ego, które znowu zostały wzięte za zakładnika. O rany, doprawdy... Gdyby nie byli w tym cholernym pokoju wspólnym... - Czas na śniadanie, nie uważasz? – Mrugnięcie. – Dzisiaj mamy Święta, zatem ta mała ekstrawagancja nie przyprawi naszych kochanych profesorów o zawał serca, prawda? – Jakby wbrew swoim słowom, Hermiona ułożyła włosy tak, by w jak największym stopniu maskowały migocące kolczyki. - No, będzie dobrze. – Ach. Cóż za liryczna odpowiedź. Romantyzm na maksa. Ron i Ginny przebywali w domu, z dala od horyzontu zdarzeń. Sprzyjający zbieg okoliczności. Ciekawe, od kogo wyszedł pomysł takiego stanu rzeczy. Ciekawe, czy Hermiona planowała na dzisiaj coś specjalnego. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 10.11.2024 20:00 |