Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
25.11.2006 15:01
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Harry, opychając się ciastem, spojrzał na puste, wysokie krzesło. Zmrużył gniewnie oczy.
- Dumbledore’a znowu nie ma. Nie pojawił się nawet na świątecznym śniadaniu. - Musi być zajęty – zauważyła Hermiona, jedząc w sposób wyraźnie bardziej dystyngowany. – Szczególnie teraz... Powinieneś to rozumieć. - Jasne. – Usta chłopaka przypominały cienką linię. – Pewnie. Szkoda tylko, że nie informuje mnie o swoich zajęciach. - Przecież to oczywiste, Harry. Dumbledore chce cię chronić, trzymać z daleka od Voldemorta i wszystkiego, co z nim związane. Próbuje zapewnić ci w miarę normalne życie. Czy to źle? Nie cieszysz się? Potter mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Pamiętał, co wytknęła mu Hermiona, gdy palił się do odlotu na akcję w Ministerstwie. Wtedy chciał nią potrząsnąć, niedługo potem okazało się, że miała absolutną rację, a on i reszta wpadli w pułapkę jak bezrozumne lisy. Nauczony na błędzie wolał teraz nic nie mówić. Trochę też dekoncentrował go najwyżej położony guzik jej koszuli, który – najwyraźniej w międzyczasie – musiał sam się rozpiąć. - Jedz, Harry, i nie myśl o tym – poprosiła dziewczyna, odnajdując jego dłoń wśród świątecznych dań. – Nie martw się o dyrektora, kto jak kto, ale on na pewno sobie poradzi, cokolwiek się stanie. Nie martwić się, co? Harry się martwił, że przepowiednia nie pozostawia miejsca na interpretację. Voldemorta musi zabić on, i koniec. Nic, co Dumbledore uczyni, nie powstrzyma zabójcy jego rodziców. To on, ich potomek, Potter, musi go pokonać... zlikwidować... zabić. - Wiesz, muszę cię pochwalić. - Co? Za co? - Starasz się. Odkąd zabrałeś się do pracy, zaklęcia z Obrony od razu lepiej ci wychodzą. I nie tylko. No... To niezupełnie tak. Właściwie... - No ba. Odpowiedź nie grzeszyła elokwencją, gdyż Harry nie zamierzał zagłębiać się w ten temat. Wolał swój sposób zatrzymać dla siebie, głównie dlatego, że Hermiona niewątpliwie nie wyraziłaby dla niego aprobaty. Miał przeczucie, że wręcz przeciwnie. Rozejrzał się po Wielkiej Sali, przystrojonej girlandami i ciężkimi od ozdób choinkami. - Pusto się zrobiło. Nie ma Rona, Ginny, Freda, George’a, Angeliny i reszty. Nawet Neville odleciał. - Nawet? To było jasne jak słońce, że na Święta wróci do domu – oznajmiła Hermiona, degustując swój kawałek ciasta po kawałeczku. – Znasz jego babcię. Jej charakter. Neville to cały jej świat, pilnuje go jak tylko może, szczególnie od... ostatnich wydarzeń. Harry przełknął ślinę, czując kluchę w gardle. Samo wspomnienie Syriusza wpadającego za zasłonę wystarczyło, by koszmary śniły mu się przez miesiące. Scenariusz, w którym ginie piątka jego przyjaciół, nie poprawiał sytuacji. Poczucie winy i wstydu męczyło go czasami, mimo iż minęło już pół roku. Jakimż głupcem był. Słabym głupcem, który nie potrafił sam pokonać śmierciożerców i Voldemorta. Brak siły, odpowiedniej mocy spowodował śmierć jego ojca chrzestnego. To już się stało i się nie odstanie. Ale także nie powtórzy. O nie. Hermiona tymczasem zlustrowała stół Ravenclawu, szukając konkretnej blondynki. - Oho, jest – mruknęła, lokalizując osobę marzycielsko wpatrzoną w padające z sufitu płatki śniegu. Harry podążył za wzrokiem swojej już-na-pewno dziewczyny. - Luna? Co z nią? - Nic wielkiego. – Przynajmniej na razie, znaczy się. - Wiesz, jeśli chodzi o nią... Słyszałem plotkę, że grała z Ronem w szachy. Dasz wiarę? - Plotkę? - Ginny mi powiedziała – przyznał z wahaniem Harry, uciekając spojrzeniem w swój pudding. Bał się jeszcze bardziej zaostrzać stosunki między dziewczynami. - W każdym razie – podjęła Hermiona – szachy to nie wszystko. Słuchali też razem muzyki. Chłopak zamrugał kilka razy. - Ron i Luna nie chodzą ze sobą. – Ton jego głosu sugerował, że ma nadzieję usłyszeć potwierdzenie. Hermiona wzruszyła ramionami, oglądając się za siebie. Harry wytrzeszczył oczy. - Ron i Pomyluna? - Nie mów tak o niej. - Przepraszam – bąknął po chwili Potter, przypominając sobie, kim na szóstym roku była najlepsza przyjaciółka Hermiony. - Oczywiście, że Ron i Luna nie chodzą za sobą. - Aha. - Za wcześnie, by cokolwiek wyrokować. Tak właściwie, masz coś przeciwko? Teraz to Harry wzruszył ramionami. W przedmiocie wiedza o uczuciach nigdy nie był prymusem. Oczywisty argument, że Luna ma świra, i to pokaźnego, nie znalazłby akceptacji. Zabawne. Jeszcze pół roku temu... - Myślałam o tym – kontynuowała Hermiona, trzymając w rękach nóż i widelec. Ametysty lśniły lekko. W tym świetle... Tak, na pewno, miała na sobie makijaż, subtelny, pewnie, ale miała. Zaraz... czy ona przypadkiem nie pomalowała paznokci? – Oni całkiem nieźle do siebie pasują. Jeśli tylko Ron przebije się przez jej warstwę ochronną, dogadają się. A ona ewidentnie darzy go sympatią. To widać. Harry musiał ugryźć się w język, by nie zadać kolejnego głupiego pytania. - Ciekawe, jakie Ron ma wobec niej zamiary. Będziesz musiał z nim po męsku porozmawiać. – Hermiona mrugnęła i napiła się soku z dyni. Odstawiła kubek i koniuszkiem języka polizała wargi. Zapewne po to, by nie opuścić żadnej kropli. Ha. Ha. Ona robi to specjalnie! Merlinie! Pudding, pudding... - Wolno dzisiaj jesz – stwierdziła wesoło Hermiona, najwyraźniej nie mając problemu z interpretacją miny Harry’ego. – Dzisiaj mamy całkiem ładną pogodę, nie uważasz? Akurat na przechadzkę wokół jeziora. Świąteczna przechadzka wokół jeziora? Mniam. Przechadzka wokół jeziora w prywatnym słowniku Harry’ego oznaczała całowanie. No, może najpierw trochę gadania, ale potem bezwarunkowo całowanie. Efekt ostatecznie ten sam. Rozczarowanie, jakie gdzieś pod sercem go męczyło, musiał złożyć na karb bujnej wyobraźni. Dwa pocałunki to dla Hermiony pewnie wystarczająca dzienna porcja. Za duże miał oczekiwania. Obserwując szklistą taflę jeziora czuł też zdziwienie. Jakże niewiele się zmieniło. Hermiona była teraz jego dziewczyną. To fakt. Dość nieoczekiwanie, jeśli wziąć pod uwagę poprzednie lata, ale liczył się fakt. Całowali się. Tak. I na tym kończyły się wszelkie zmiany. Przecież od dawna ją kochał. Jako najlepszą przyjaciółkę, w porządku. I co z tego? Jaka to różnica? Zaufanie, lojalność, oddanie czy troska zostały takie same, nie potrzebowały się zwiększać. Patrząc obiektywnie, Hermiona była najważniejszą kobietą w jego życiu. Bez niej już dawno piłby herbatkę z rodzicami. Załamałby się pod presją szkoły albo patrząc w smocze ślepia. Przez te pięć i pół roku położyli dobre fundamenty pod związek. Co się jeszcze zmieniło? A, tak. Wcześniej usta Hermiony nie przyciągały w takim stopniu jego uwagi, a jego wzrok nie błądził po jej częściach ciała poniżej szyi. No, nie tak często. Harry słyszał kiedyś stereotyp, iż mężczyźni myślą tylko o jednym. Uważał go za krzywdzący, nieprawdziwy i po prostu głupi. Tylko o jednym? Bezsens. Jasne. Jasne. Więc na tym polegało posiadanie dziewczyny. Na ciągłym myśleniu o jej... - Harry, słyszysz mnie? – Hermiona pomachała mu ręką przed nosem. - Co? Przepraszam, zamyśliłem się. - Dobrze się czujesz, Harry? Ostatnio dużo myślisz. - No, no, bez głupich żartów proszę. – Hermiona się uśmiechała, naturalnie, ale, pomyślał Potter, z jej mózgiem miała prawo uważać jednostki takie jak on za tępe i nie potrafiące dokonywać... właściwych wyborów. – Możesz powtórzyć? - Nie, nic. – Dobrze się stało. Temat rodziców Harry’ego mógłby wprawić go w raczej ponury nastrój. – Powiedz mi... Dalej myślisz o karierze aurora? Chłopak nie musiał zastanawiać się długo. - Nie przewiduję zmiany swoich planów. Dlaczego pytasz? - Ja także rozważam możliwość pracy w Ministerstwie. Być może jako auror. Harry spojrzał na Hermionę, której włosy zaczęły gromadziły na sobie lepki śnieg. Wyobraził sobie ich przyszłość. - Byłabyś świetna, jako auror. Moody cieszyłby się, mając do pomocy najbystrzejszą czarownicę naszych czasów. Hermiona uśmiechnęła się lekko, choć jej oczy promieniały radością. Rzadko słyszała komplementy takiego kalibru od swoich przyjaciół. - Zawsze możesz próbować zostać Ministrem. Jaki by ten Scrimgeour nie był, na sto procent byłabyś lepsza. - Pomyślę o tym – obiecała Hermiona. - Ale wiesz, co to oznacza, Harry? – Dźgnęła go w bok. – Jeśli chcesz pracować ze mną razem w Ministerstwie, musisz dobrze zdać końcowe egzaminy. Potter uśmiechnął się bezczelnie. - Liczę na twoją pomoc, o czcigodna... - Krętacz. – Dziewczyna pogroziła mu palcem. – Do tego lizus. – Zachichotała. Harry nie zamierzał się bronić przed rzuconą mu w twarz prawdą, zatem ich głosy ucichły. W mroźnej pogodzie niewiele dźwięków wiodło swój żywot. Cisza sprzyjała konkretnym manifestacjom. Dobrze byłoby ją objąć. Odpowiednia atmosfera i w ogóle. Pocałować... Ramię Harry’ego zatrzymało się w połowie ruchu. Co za głupota. To śmieszne. Przecież już wielokrotnie z Hermioną znajdywali się w sytuacjach, które wymagały ściśle ze sobą splecionych ciał. Ileż to razy dmuchała do jego ucha? Ciepłe powietrze pochodzące z jej ust... Jeszcze trochę i na ręce będzie miał tatuaż o kształcie jej palców. A teraz ma opory przed objęciem jej? Jednak zmiana była spora. Nielogiczna, niestety. W sukurs Harry’emu przyszedł zimowy wiatr, który pociągnął za sobą włosy Hermiony i wprawił ją w drżenie. Dziewczyna miała na sobie czarny płaszcz z godłem Gryffindoru, co nie przeszkodziło jej przykleić się do ukochanego. - Zimno, prawda? – rozległ się głos blisko podbródka Pottera. - No. To znaczy... Tak, oczywiście. Harry rozciągnął swoje okrycie do granic możliwości i zasłonił nim Hermionę. - W zamku jednak jest znacznie cieplej. - Zgadzam się – przyznała Hermiona, gdy ruszyli już w jego kierunku. – Znacznie cieplej. Szczególnie w łóżku. Aż chciałoby się do niego wrócić. Oho. Jasne. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:29 |