Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
30.11.2006 20:45
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
- I co? – Ron dał Harry’emu kuksańca pod żebra. – Zaliczyłeś?
- Żeby to raz. Oboje usadowili się na fotelach przy kominku w pokoju wspólnym. Mieli przy sobie porcje wzmocnionego kremowego piwa, prosto od Freda i George’a. - No to opowiadaj, jak było. Potter spojrzał na Rona nieco zrezygnowanym wzrokiem. - Co się szczerzysz, jak idiota? Dobrze wiesz, że nie ma co opowiadać. Rudowłosy chłopiec nie przestawał się uśmiechać. - Mogłem się spodziewać, że nie weźmiesz sobie rady przyjaciela do serca. Cały ty, zawsze wszystko robisz po swojemu, i zawsze coś spaprasz. Nic? - Co nic? - Nie mów mi, że nawet na całowanko się nie załapałeś. Musiałbym wtedy porozmawiać z Hermioną o nierównym traktowaniu swoich chłopaków. - Spróbowałbyś tylko – mruknął Harry. Potem przetworzył końcówkę usłyszanego zdania. – Co ty gadasz? - Wiem z... pewnych źródeł, że dwa lata temu... – Ron zniżył głos, jak gdyby zdradzał wielką tajemnicę. - ... Hermiona całowała się z Krumem! Ogień trzeszczał wesoło w kominku. - I co z tego? Ron zmarszczył brwi. Nie takiej reakcji oczekiwał. - Hermiona całowała się z Krumem – powtórzył z naciskiem. - No i co z tego? Musiałbym zdurnieć do szczętu, żeby przejmować się czymś takim, jeśli to w ogóle prawda. To bez znaczenia. - ...No, pewnie. Trzeba by być głupim, nie? Tylko cię sprawdzałem. - Ja myślę. – Harry postanowił, że najwyższy czas obrócić rozmowę o sto osiemdziesiąt stopni. Odstawił piwo na stolik i złączył palce pod brodą. – Słuchaj no... Podobają ci się jakieś dziewczyny w Hogwarcie? Kufel Rona zatrzymał się nagle. - Jak to? - To chyba proste pytanie? Blondynki, brunetki, jakieś typy? Rudzielec zmrużył oczy. Był pewien, że Harry uśmiecha się tak, jak on przed chwilą. To mogło oznaczać, że wie o niektórych rzeczach, które zdarzyły się na kilka dni przed Świętami. Kto mu... Hermiona. I Ginny. Ginny i jej długi, przeklęty jęzor. Kiedyś powiesi ją za nogi. - Czy ja wiem... W Hogwarcie wiele mamy niezłych lasek, pomijając oczywiście Slytherin. - Oczywiście. - Blondynki nie są złe. – Ron niemal przewrócił oczami. Po co ta zabawa? On wie, wie na pewno. Jeśli wmieszana była w to Hermiona, to Harry musiał mieć już pełną analizę jego spotkań z Luną. Potter przekrzywił głowę. - No, no, Lavender wpadła ci w oko? - Lavender? Przyznaję, nawet fajna z niej dupcia, ale... - Słucham? To nie był głos Harry’ego, uświadomił sobie przepełniony grozą Ron. Dochodził zza jego pleców. Brown. - Nie mówiliśmy o tobie! – wypalił. Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, niekoniecznie musi być tą najlepszą. - Właśnie słyszałam. – Lavender miała minę, jakby zastanawiała się nad rozwiązaniem dylematu. Święcie się oburzyć, nazwać Weasleya szowinistyczną świnią i ewentualnie go spoliczkować, czy może zawstydzić się z powodu usłyszenia jednego z najbardziej szczerych komplementów, jaki może wypłynąć z męskich ust? Ron ją w żaden sposób nie interesował, toteż nic by się nie stało, gdyby Luna znikła z jego horyzontu. A jeśli rozmowa jednak zmierzała ku punktowi z Lovegood związanego, na życzenie Ginny Lavender wolała nie interweniować. Odpuściła mu więc. - Uważaj na słowa – ostrzegła tylko Rona i zniknęła w dormitorium dziewcząt. Kilka sekund upłynęło w ciszy o odcieniu uśmiechu Harry’ego. Od ucha do ucha. - Mogłeś mnie ostrzec – syknął rudzielec. Duży łyk kremowego piwa zniknął w jego przełyku. - Nie zdążyłbym – skłamał gładko Potter. Ron mógł nie zaczynać. - Jasne. Styczeń kwitł, jeśli to odpowiednie słowo, w najlepsze. Zbliżał się mecz Gryffindor kontra Ravenclaw, który ta pierwsza drużyna miała duże szanse przegrać. Katie zdążyła złamać niejedną miotłę na głowach wszystkich swoich zawodników, McLaggen ćwiczył głos, by wszyscy mogli słyszeć jego błyskotliwe porady i idealne komendy, Ginny starała się dokonać niemożliwego, czyli stać się ścigającym idealnym w ciągu paru lotów, by zaimponować Harry’emu, Dean dla odmiany starał się zaimponować jej, jego dziewczynie, jako ścigający idealny, a Ron... Ron najwyraźniej w ogóle nie zamierzał grać. Pewnie pożyczył od starszych braci jakieś pomocne lekarstwa, by sobie to umożliwić. Kapitan Bell, i tak już na granicy załamania nerwowego, nie mogła nie zauważyć, że idealny szukający Potter troszkę zbyt często patrzy na trybuny, gdzie siedziała oglądająca każdy jego trening Hermiona. Złoty znicz przeleci mu koło nosa, a on nawet tego nie zauważy. Idealnie, tak. Zuchwałość, w takim samym stopniu jak brak wiary w siebie, jest zgubna. Ale i tak najgorsza jest miłość. Nauka toczyła się po równi pochyłej. Zaklęcia niewerbalne były coraz trudniejsze, zarówno na Transfiguracji, jak i na Urokach Flitwicka. Snape wychodził z siebie, by pognębić trzy Domy w najbardziej okrutny możliwy sposób, Wander ciął rzeczywistość na kawałki centymetry od twarzy uczniów; wszyscy inni profesorowie czynili, co w swojej mocy, by młodzi ludzie znienawidzili proces zdobywania wiedzy i praktycznych umiejętności. Harry uznał, że gdyby miał jeszcze chodzić na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami... Opieka. Trójka przyjaciół nie mogła ukrywać, że ich stosunki z Hagridem na szóstym roku ochłodziły się znacznie. Rubeus miał do nich nieskrywany żal z dwóch powodów. Nie tylko za zignorowanie jego przedmiotu, ale także za rzadsze nawiedzanie jego chaty. Hagrid obawiał się nawet, że tytuł Wybrańca uderzył Harry’emu do głowy – i według niego kontakty z półgigantem kalały jego życiorys. Potter wzruszał na to ramionami. Cóż miał poradzić? On, Hermiona i Ron mieli własne życie, prawie już dorosłe i mniej czasu na zabawę. I nie jego problem, że jakieś czarne ptaki wyjadają Hagridowi dynie. Wander siedział na wygodnym krześle w swoim gabinecie, czyli sali, w której odbywały się zajęcia z Obrony przed Czarną Magią. Nie paliła się żadna świeca. Rolę oświetlenia pełniły podłogowe runy, które lśniły na jasnoniebiesko. Cichy pomruk pierwotnej magii wypełniał pomieszczenie. W powietrzu wisiała sugestia wyładowań elektrostatycznych. Mężczyzna trzymał nogi na wyczarowanym biurku. Bawiąc się różdżką, patrzył na sporządzone przez siebie notatki. Podsumowywał i planował. Dumbledore nadal nie wracał z polowania na Horcruxy. Wyśmienicie, choć do przewidzenia. Czarny Pan podjął odpowiednie kroki, by jak najlepiej zabezpieczyć swoją rozczłonkowaną duszę. Siedem Horcruxów to zdecydowanie bardzo, bardzo dużo, a każdy z nich był chroniony potężną, czarną magią. Swoją drogą, przedmioty te dowodziły bezpośrednio o chorobliwej wręcz ambicji Thomasa Riddle’a. Nikt nigdy nie podzielił duszy na więcej niż parę kawałków, toteż on musiał wszystkich przewyższyć. Pobicie rekordu na wszelką cenę niekoniecznie jest godne pochwały. Stworzenie Horcruxów wymagało wielkiej mocy, ale to nie dlatego żaden czarnoksiężnik nie pomarzył nawet o dobiciu do magicznej liczby siedem. Czy pięć. Czy cztery. Czarny Pan nie zdawał sobie sprawy, że utrzymanie fragmentu duszy w przedmiocie martwym wymaga sporej ilości magii, która pochodzi z jedynego dostępnego źródła. Stworzyciela Horcruxa. Gdyby Lord podzielił duszę tylko na dwa kawałki, być może nie musiałby bać się Dumbledore’a. Być może przerósłby swojego nauczyciela. Być może byłby teraz najpotężniejszym czarodziejem w historii. Spekulacje. Wander nie lubił zastanawiać się, co by było gdyby. Czarny Pan zrobił już swoje. Dumbledore i Zakon Feniksa będą mieć ciężką przeprawę ze znalezieniem i zniszczeniem wszystkich sześciu Horcruxów. Jeden z nich, pierścień, był już w posiadaniu dyrektora i tylko czekał na anihilację. Jednakże pięć pozostałych wciąż się ukrywało. Profesor nie był pewien, ile ich poszukiwania jeszcze potrwają. Wystarczyła mu pewność, że nie istnieje szansa, by czas ten wyniósł mniej niż kwartał. Mentalnie podkreślił pierwszy punkt na liście. Szybko przeniósł się na jej koniec, gdyż osoby, których imiona i nazwiska widniały pośrodku, zmierzały w dobrym kierunku, meandry nie zakłócały ogólnego biegu rzeki. Cel zostanie osiągnięty. Kolejne podkreślenia. Zatem – czego teraz ma uczyć na lekcjach? Różdżkę, która służyła Wanderowi za ołówek, zbliżył do papieru. Wypisał kilka zaklęć, potem jeszcze kilka. Niektóre skreślił od razu, niektóre później. Ciężka sprawa. Właściwie to mógłby zdać się na losowanie. Przy dyrektor McGonagall żadne ciekawsze czary nie uzyskają akceptacji. Chyba, żeby... Widownia dopisała. Wszystkie dostępne miejsca były zajęte. Przestrzeń wokół stadionu została gęsto wypełniona przez krzyki, gwizdy i śpiewy. Szmaragdowe i żółte chorągwie łopotały na wietrze. Harry, Ron i Hermiona siedzieli na trybunach, zasypani drobnym śniegiem. Sądząc po ich twarzach, mecz nie był szczytem ich marzeń. Ron reagował na sytuacje podbramkowe jak pies Pawłowa na dzwonek. Jego głowa spełniała rolę kryształowej kuli, w której przyszłość nie była skryta za mgłą. Widział w niej przejrzyście, że nie obroni żadnego strzału Hufflepuffu. Dlaczego jeszcze Katie go nie wywaliła? Harry się martwił. Wiedział, że aktualny mecz nie ma wielkiego znaczenia. Jeśli Slytherin wygra, będzie miał na koncie dwa zwycięstwa. Jeśli Ravenclaw – również dwa zwycięstwa, jako że Dom o niebieskiej barwie pokonał Hufflepuff w listopadzie. Toteż wniosek był oczywisty. Gryffindor musi wygrać następny mecz, żeby mieć szansę na puchar. Stan szkarłatnej drużyny nie rokował dobrze. Na szczęście, w drużynie Hufflepuffu brakowało wielkich gwiazd o niesamowitych umiejętnościach. Zatem Gryffindor ma szansę, jeśli się postara. Jeśli Ron przestanie histeryzować, jeśli McLaggen wbije sobie pałką rozum do głowy, i tak dalej. Oglądanie zmagań Malfoya z Cho jakoś nie poprawiało mu humoru. Hermiona się martwiła. Jej stan ducha jednak nie miał nic wspólnego z quidditchem, którego, jeśli miałaby być szczera, nie lubiła. To tak jak z piłką nożną – kilkudziesięciu spoconych facetów ugania się za czarno-białą piłką, kopie ją z całej siły, przewraca się co chwilę i fałszywie krzyczy wniebogłosy, przy okazji uczestnicząc w konkursie na Najbardziej Krzywe Nogi Universum. Gdzie sens, gdzie logika? Przez pięć i pół roku widziała niemal wszystkie mecze. Cóż, skoro Harry był zawodnikiem, musiała mu kibicować. Chciała mu kibicować. Nic konkretnie strasznego nie stało się w dzień pojedynku Slytherin kontra Ravenclaw. Hermiona swoim zwyczajem martwiła się na zapas. Musiała podładować swoje baterie emocjonalnej troski. Nie miała młodszego braciszka, którym musiałaby się zajmować, zatem obowiązek zamartwiania się kierowała na osoby przyjaciela i obecnie ukochanego. W końcu zawsze coś może się im stać... Tym razem miała powody, by się martwić. Meczu właściwie nie widziała. Quidditch wydawał się jej w tym momencie kompletnie nieistotny. Kogo mogła obchodzić jakaś gra? Harry’ego. No tak. Ona po prostu nie miała duszy sportowca. Wolała naukę od sportu, mózg od mięśni. No, ogólnie – bo jeśli chodzi o Harry’ego... Hm, Krum też był raczej... Hermiona zarumieniła się nieco, przyłapując się na nielogiczności swoich preferencji. Ron przełknął ślinę i westchnął ciężko, spuszczając głowę. Pogrążył się w świecie depresji i rozpaczy, tak charakterystycznego dla rodziny Weasleyów. Harry podrapał się po bliźnie. Draco, dzięki swojej Błyskawicy, zbliżał się niebezpiecznie do złotego znicza. Niech spadnie z miotły, runie na ziemię, na ten głupi łeb... Postać czarnowłosej Cho także go irytowała. Już nie widziano jej chodzącej po szkole we łzach. Od razu się jej poprawiło, wystarczyło jej zerwać z nim... Najwyraźniej jego osoba wybitnie jej nie odpowiadała... Głupia, pustogłowa... Harry drgnął, czując ciepło na wskazującym palcu. Spojrzał. Krew? Co jest? Wicedyrektor McGonnagal martwiła się ze swojego zwykłego miejsca obok komentatora. Albus z wielkim impetem rzucił się w wir misji Zakonu Feniksa. Pojawiał się w Hogwarcie od święta, zawsze wyczerpany i nigdy zadowolony. Zakon zniknął, błąkając się po bezdrożach Wielkiej Brytanii. Snape wyglądał i zachowywał się jak człowiek chory na nerwy, wiercił się niespokojnie, wiedząc, że historia toczy się bez niego. Nowy profesor Wander miał takie spojrzenie, że robiło się jej jednocześnie gorąco i całkiem zimno. Pęknięcia w murach zamku nie zamierzały przerwać swojej egzystencji same z siebie. Tiara Przydziału nie odzywała się do niej. Najważniejsze – trwała wojna, dlaczego więc Voldemort siedział cicho jak mysz pod miotłą? Co planował? A może... Już działał? ================================================================= Przemka z góry przepraszam za rozmowę Harry'ego z Ronem o dziewczynach. Dla mnie dodanie nutek realizmu nie jest strasznym złem, toteż tutaj także nasze gusta troszkę się różnią :] Ailith>>zrozumiałem aluzję, nastepna część powinna Ci się spodobać. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:23 |