Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
08.12.2006 14:46
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 12
Caedes. Krótka nazwa, z wdziękiem, liryczna. Lepsza nawet niż Sectumsempra. Harry Potter uśmiecha się. Znalazł sobie nową, świetną zabawę. Podsunęło mu ją wspomnienie Jęczącej Marty. Nazywa się ,,Traf w Mugola’’. Caedes w brzuch to pięć punktów, w głowę – dziesięć. Harry ma dużo punktów. Dziesiątki. Setki. Setki dziesiątek punktów. Harry nie kreśli już wzorów. Nie musi, cudowne zaklęcie nie wymaga rysowania w powietrzu. Wystarczy wskazać i wymówić jedno słowo. Caedes. I głowa mugola rozpada się na kawałki. Mózg również. Harry jest przyzwyczajony do zapachu i widoku krwi. Ciemnoczerwone hektolitry barwią rozległe połacie ziemi, podłogi, ściany, wszystko. To nic. Władza. Uczucie dominacji. Strach parszywych mugoli, ich błaganie o życie, jakże rozczulające... Satysfakcjonujące. Harry pamięta. Jakaś matka zasłania ciałem swoje dziecko, które gapi się na martwego ojca. Matka płacze i patrzy na niego, Harry’ego, pana sytuacji, prosi... Ma zielone oczy. Nieprzyjemne skojarzenie o bezwartościowej przeszłości. Harry denerwuje się. Nie ma ochoty na zabawę. Jednym słowem rozszczepia oblicze matki na setki krwawych ochłapów mięsa. Dziecko, całe w posoce, stoi nieruchomo. Jest w szoku. Ma strasznie zabawny wyraz twarzy. Caedes. Dziecko umiera bezgłośnie, ale w atrakcyjny sposób. Jest małe, zatem oprócz głowy także cała szyja zostaje poszatkowana. Jeszcze więcej krwi i ciała. Harry’emu wydaje się przez chwilę, że słyszy szloch. Niemożliwe. Wszyscy nie żyją. Harry patrzy na dekoracje sceny, w której brał czynny udział. Jest zadowolony. Caedes. Twórca tego zaklęcia to geniusz. Prostota dająca moc. Dająca potęgę. Władzę nad życiem. Euforię. - Imponujące. Szalenie imponujące. Voldemort otrząsnął się i ostatni raz rzucił okiem na myśloodsiewnię. Powierzchnia wspomnień Harry’ego, w postaci srebrzystego kłębowiska nici, odbijała sufit, swoją zawartość skrywając w głębi. - Bardzo szybko potrafisz opanować nowe zaklęcia do perfekcji, chłopcze. Brawo. I jak zawsze pozostajesz niewidzialny dla otoczenia. Żadne wzmianki o twoich wyprawach nie trafiły do Proroka. Potter tylko kiwnął głową. Nie komentował oczywistych faktów. - Czas jednak skończyć z tą zabawą, Harry. Zabijanie mugoli to dla ciebie żadne wyzwanie. Następnym razem zaplanuję dla ciebie coś większego. Oczy chłopaka błysnęły złowrogo. - Ktoś z Zakonu? Ministerstwa? - Ministerstwo na razie zostawimy w spokoju, dopóki nie ustalę, co począć ze Scrimgeourem. – Voldemort pochylił się do tyłu w swoim ruchomym fotelu. – Natomiast osłabiony Zakon... Dam ci znać, gdy wybiorę ostatecznie cel. Już niedługo. Możesz odejść. - Dziękuję, Lordzie. Harry wyszedł z gabinetu. Riddle zaczął bębnić bladymi palcami o stół, na którym leżała myśloodsiewnia, jakby się zastanawiał. Przestał, gdy poczuł obecność za plecami. - I co, Bellatrix? Nadal masz jakieś wątpliwości? - Nie, panie – odparła kobieta, która miała ich coraz więcej. - Dobrze. Harry wspaniale się sprawuje. Dzięki niemu podbicie Hogwartu to tylko kwestia czasu. – Voldemort uśmiechnął się. – Dzięki niemu przewaga jest po naszej stronie. - Tak, panie. Lord zerknął na Bellatrix, która dość kiepsko robiła dobrą minę do złej gry. Domyślał się, jakie prawdziwe poglądy ma jego prawa ręka, a także wyczuwał jej zniechęcenie i uczucia. Nie zamierzał jej za nie karać. Wręcz przeciwnie. - Mamy trochę czasu, zanim Pettigrew wróci i uzupełni raport Kalisto na temat działalności Zakonu. Do tej pory pozostaje nam tylko kontrolować zadania reszty. Liczę na twoją pomoc, Bell. A teraz... idź pierwsza. Zaraz do ciebie przyjdę. - Tak, panie. Pani Lestrange opuściła gabinet o kolorze czerni. Jej zdrowe i połyskliwe włosy zwróciły uwagę Voldemorta. Slughorn naprawdę był mistrzem w swoim fachu. Jego eliksiry nigdy nie zawodziły. Ciekawe, jakie cuda by stworzył, gdyby współpracował ze Snapem. Cóż, to pytanie pozostanie bez odpowiedzi. Choć, kto wie? Voldemort uśmiechał się nadal. Nagle przeszyły go zimne ostrza zwątpienia i strachu. Słowa Bellatrix pojawiły się w umyśle, szepcząc na granicy słyszalności. Był zadowolony, ale nie dlatego, że Harry krył w sobie osobowość niezrównoważonego mordercy, czy dlatego, że wkrótce głowa Dumbledore’a zawiśnie nad jego kominkiem. Czarny Pan cieszył się, że jego ludzie pracują tak, jak trzeba, i że może im zaufać. Cieszył się z powodu innych. Pierwszy raz w życiu. Voldemort zacisnął pięści z całej siły. Poczuł trwogę. Potter. On go zmieniał. Bellatrix go ostrzegała. Od chwili przemiany chłopaka on sam się zmieniał. Tamta pamiętna noc utworzyła pomiędzy nimi więź, silną i nierozerwalną, która zawsze działa. A skoro... Skoro Harry zachowywał się jak najprawdziwszy śmierciożerca, on, Lord Voldemort, stawał się coraz bardziej podobny do dawnego Pottera. Jak dawno już nikogo nie zabił ani nie torturował? Siedział tylko i planował! Uśmiechał się coraz częściej, jak jakiś dobroduszny dziadek! Chwalił podwładnych za dobrze wykonane obowiązki! Ale... nie. Zimno zniknęło, zwątpienie rozwiało się niczym sen. To bez sensu przecież. Był Czarnym Panem, najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszechczasów. Nikt nie mógłby na niego wpływać. Nikt! Harry Potter, Albus Dumbledore... Nikt. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Nikogo nie zamęczył na śmierć, gdyż to było zadanie śmerciożerców. Faza planów zawsze poprzedza fazę ataku. Norma. Voldemort uspokoił się. Szept Bellatrix ucichł kompletnie. Nie istniały powody do zmartwienia. Panował nad sytuacją. Był Czarnym Panem, władcą absolutnym. Miał prawo czuć zadowolenie – wszystko szło zgodnie z planem. Jeszcze trochę cierpliwości, a wszyscy będą się go obawiać. Panicznie bać. Wszyscy. Riddle uśmiechnął się, choć zrobił to ostrożnie. Nie za szeroko, na swój sposób. Nie wiedział, co go naszło, pomysł złączenia duszy jego i Pottera był absurdalny. Mimo to... Jeszcze jeden powód, by po wszystkim pozbyć się chłopaka. Nie sposób odmówić mu przydatności, ale lepiej nie ryzykować. Czarny Pan równa się Voldemort. Nie może być inaczej. I nie będzie. Kalisto szukała Harry’ego. Dostała wyraźne instrukcje od Czarnego Pana. Wykona je z najwyższą przyjemnością. Nie powinny pojawić się żadne problemy. Sama myślała o tym już dużo wcześniej. Znalazła go na jednym z balkonów rezydencji. Na zewnątrz ciemność już otuliła świat. Dzień szybko się kończył o tej porze roku. Chłopak stał odwrócony do niej plecami. Musiał słyszeć jej kroki, gdy zbliżała się nieoświetlonym korytarzem. Nie poruszył się jednak, wpatrując się w atramentowe niebo. Kalisto nie wahała się ani nie rozważała, co dalej czynić. Podeszła do niego bez chwili zwłoki. Objęła do mocno w pasie, przyciskając piersi do jego pleców. - Patrzysz w gwiazdy? – spytała, ustami niemal muskając jego ucho. – Nie wiedziałam, że jesteś romantykiem. Harry spojrzał na nią przelotnie. Trudno byłoby nie zauważyć drwiny w jego oczach. - Mów, Kalisto, z czym przyszłaś, bez owijania w bawełnę. Mogła się spodziewać tak bezpośredniego podejścia od niego. Może to i lepiej; poczuła jednak dotyk rozczarowania, że nie uda się jej sprawdzić, czy jej techniki uwodzenia mężczyzn działają również na Wybrańca. - Czarny Pan zlecił mi niezmiernie ważne zadanie. Jutro muszę opuścić nasz dom i nie wiem, kiedy wrócę. Chciałabym... – Kalisto urwała. Błyskawicznie użyła oklumencji. Jego myśli przeciwko jego wspomnieniom. Nie ulegało wątpliwości, że Potter zmienił się całkowicie, razem ze swoją bystrością. Jeszcze rok temu za nic w świecie nie domyśliłby się na tym etapie, co zamierza mu zaproponować. Wygląda na to, że jej intencje i uczucia także prawidłowo odczytał. Dobrze. - Pragnę pożegnać się z tobą. Dzisiaj o północy w twoim pokoju. Co ty na to? Harry skrzywił lekko głowę i przez moment lustrował dziewczynę spokojnym wzrokiem. Po co pyta? Doskonale wie, co odpowie. - Będę czekał. Harry spacerował. Lubił to robić, gdy księżyc był już w trakcie wędrówki po nocnym niebie. Do północy miał jeszcze czas. Był pewny siebie, aczkolwiek nie zaprzeczał przed samym sobą, że z powodu jego poprzedniej, żałosnej i słabej osobowości brakowało mu doświadczenia. Mógłby się założyć, że jeśli chodzi o Kalisto – to wręcz przeciwnie. I co z tego? Niech sobie nie myśli, że będzie stroną dominującą. Niech sobie nie myśli, że w jakiejkolwiek kwestii może traktować go z góry. Harry Potter nikogo nie uznaje przed sobą. Nikogo. Lord był głupcem, wierząc mu. Dowodziło to ostatecznie, iż nie należy mu się tytuł Czarnego Pana. Thomas Riddle wypaczał go swoim istnieniem. Już niedługo... Wszyscy wielcy tego świata upadną na kolana przed Wybrańcem, Jedynym, Władcą. Już niedługo... Harry był w świetnym humorze. Nic nie mogło przeszkodzić realizacji jego planów, a dzisiejszej nocy w końcu zaspokoi swoje pożądanie, jakie wyzwalała w nim Kalisto. Czekał już zbyt długo. Ona od początku ich znajomości tego chciała. Sam nie wiedział, co go powstrzymywało do tej pory. Dumając nad aparycją nagiej panny Lestrange, wpadł na pomysł. Nadzwyczajny pomysł. Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej? Zawsze go to ciekawiło. Potem... tak. O tak, Hermiono, moja droga, to cię nie ominie. Harry rozszerzył wargi w drapieżnym uśmiechu. Wszystko, czego pragnie, zostanie spełnione. Na tym polega życie. Nie mając konkretnego celu przechadzki, chłopak losowo wybierał korytarze, które tworzyły jej trasę. Zorientował się, że zdążył zagłębić się w rejon osobistych komnat Lorda. Rezydencja zdawała się być opuszczona. Ani jednego żywego ducha. Nagle Harry usłyszał miarowe stukanie. Zatrzymał się na skrzyżowaniu długich korytarzy. Spojrzał w kierunku, z którego dochodziły odgłosy powolnych kroków. Bellatrix szła przed siebie z głową odrobinę pochyloną w dół, dlatego nie zauważyła stojącej przed nią postaci. Nie wyglądała na wielce zadowoloną. Harry wiedział, że może zejść jej z drogi, kontynuując swój spacer po posiadłości Lorda. Teoretycznie nie miał powodu, by z nią rozmawiać, zadawać pytania, cokolwiek. Ale niby dlaczego miałby pozbawiać się dobrej zabawy? Jeśli się nie myli i zdoła uderzyć kobietę w odpowiednio czułe miejsca, uda mu się ją pogrążyć. Noc zapowiadała się coraz lepiej. Odwrócił się do niej twarzą. - Lestrange! Zawołana uniosła głowę. Gdy tylko zauważyła Pottera, jej oblicze wykrzywiła złość i nienawiść. - Zejdź mi z drogi – wycedziła lodowato przez zęby. - Skąd ta skwaszona mina? Ten gniew? Czyżby Czarnemu Panu nie spodobała się jakość usług, które oferujesz, mmm, Fellatrix? Bellatrix zatrzymała się w pół kroku. Jej palce złożyły się w pięści. Nie zdążyła odpowiedzieć. - A może tobie nie odpowiada rola osobistej dziwki Czarnego Pana? Przecież zawsze zapewniałaś go o pełnym oddaniu. Rodolphus z pewnością... - Zamknij się, Potter! Jeszcze. Harry przez całą rozmowę uśmiechał się szyderczo. Jego twarz nie mogłaby wyrażać jeszcze większej drwiny. - Czyżbyś nie była chętna? Jak to w ogóle wygląda? Lord wiąże cię i bierze od tyłu, czy sama klękasz przed... Wystarczyło. Bellatrix z furią wyszarpnęła różdżkę zza czarnej szarfy, którą była obwiązana w pasie, i... Nikt przed nią nie stał. Skrzyżowanie było puste, zajmowane tylko przez księżycową poświatę. Kobieta zacisnęła zęby. Mając przeczucie, chciała się obrócić na pięcie. Nie zdołała. Poczuła uderzenie w kręgosłup tak mocne i tak bolesne, że nie potrafiła choćby jęknąć, nie mówiąc o krzyku. Opadła ciężko na kolana, każdą komórką ciała doznając uczucia ognistego gorąca. I paraliżu. Uderzyła twarzą o zimną, kamienistą podłogę. Nie mogła się poruszyć, nie mogła wrzasnąć, mimo iż targający jej wnętrzności ból nie mijał. Harry skrzywił się i wydął z obrzydzeniem wargi. Podszedł do leżącej Bellatrix. Lewą nogą nadepnął na jej plecy, z całej siły. - Coś ci powiem, żałosna ladacznico – rzekł tonem czystej groźby. – Zastanawiałem się, gdzie iść. Już to wiem. Przejdę się do Lorda i opowiem mu, jak złamałaś jego polecenie. Jak zaatakowałaś mnie pierwsza, chcąc zabić. Wydaje mi się, że uda mi się go przekonać, by dał ci nauczkę. Odpowiednią, taką, którą zapamiętasz do końca swojego godnego pożałowania życia. Z chęcią popatrzę na mistrza Cruciatusa w działaniu, wiesz? Z chęcią popatrzę, jak wijesz się u naszych stóp, błagając o wybaczenie. Harry zmrużył oczy, uświadamiając sobie, że jest umówiony i ta przyjemność go ominie. Kopnął nieruchomą kobietę tak, że obróciła się na bok. Splunął na jej zakrwawione oblicze. Odszedł, nie oglądając się za siebie. Musiał, gdyż zaczynało go korcić, by rzucić w jej stronę Caedes. Uzależniał się, psiakrew. Nie wiedział, że pięć minut później Bellatrix nadal leżała w korytarzu, dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Cierpienie osłabło minimalnie, paraliż również ustąpił w stopniu pozwalającym na mruganie powiekami, nic więcej. Nie wiedział, że dziesięć minut później Kalisto, ubrana w czarną, mocno wydekoltowaną suknię, w pełnym makijażu, natknęła się na swoją matkę. Dziewczyna zatrzymała się, wpatrując się w powaloną postać. - Widzę, że w końcu zdenerwowałaś Harry’ego. Bellatrix, gdyby tylko mogła, odwróciła by głowę. Ten głos... Kalisto podeszła i uklęknęła przy matce tak, by obydwie patrzyły sobie w oczy. - Wspaniale. Od razu widać, że jesteś z szacownego rodu Blacków, mamo. – Ostatnie słowo zostało wypowiedziane w sposób jednoznacznie sugerujący brak jakiegokolwiek uczucia. Przynajmniej tego ciepłego. – Wyglądasz jak zużyta szmata do podłogi. Brawo. Co? Mam ci pomóc? – Kalisto roześmiała się gorzko i okrutnie. – Obawiam się, że nie mam na to czasu. Chcesz wiedzieć dlaczego? Zamierzam zaraz wtajemniczyć naszego Wybrańca w prawdziwe uroki życia. Będziemy pieprzyć się aż do utraty tchu. Co ty na to? – Głos młodej Lestrange brzmiał coraz ostrzej w miarę przedłużania się jednostronnej konwersacji. – Nie martw się, zaraz przyjdzie tu Czarny Pan i jeszcze raz zabawi się z tobą, trochę inaczej tym razem. Szkoda, że mnie przy tym nie będzie. Kalisto wstała, spoglądając na Bellatrix z pogardą. Była wściekła. Matka. Nienawidziła jej, za to, przez co musiała przejść jako dziecko i nastolatka, za to, do czego była wtedy zmuszona. Matka wolała dać się zamknąć w Azkabanie, z pieśnią chwalącą Voldemorta na ustach, zamiast próbować wybłagać wolność, by móc wychowywać malutką córeczkę. Wolała oddać Kalisto siostrze, która traktowała ją jak piąte koło u wozu. Wolała bronić się przed dementorami oddaniem Czarnemu Panu, niż wspomnieniem swojego jedynego dziecka, do którego chciałaby wrócić. Wolała Voldemorta od niej. Kalisto nie miała przy sobie różdżki, toteż postanowiła się wyładować w inny, narzucający się sposób. Kopnęła matkę z całej siły, przypadkowo trafiając w to samo miejsce, co wcześniej Harry. Ledwo co powstrzymała się przed całą serią uderzeń. - Bądź przeklęta... mamo. Odeszła, nie oglądając się za siebie. Bellatrix nie wstała, gdy ból, ten wywołany przez cios Harry’ego, ustał całkowicie. Nie miała siły wstać nawet wtedy, gdy w korytarzu rozległ się dźwięk zbliżającego się Lorda, z pewnością niezadowolonego, zamierzającego dotrzymać obietnicy o karze. Nigdy nie czuła się tak poniżona, tak niepotrzebna, tak przygnębiona. Harry i Kalisto mieli rację. Obecnie żyła tylko po to, by spełniać rolę seksualnej zabawki Czarnego Pana. Do niczego więcej nie była potrzebna. Jej rady czy ostrzeżenia nie miały żadnej wartości. Była nikim. I nic na nią nie czekało. W najbliższej przyszłości Cruciatusy w dowolnej ilości; w końcu nie zostawiają one zewnętrznych oznak cierpienia, jakie wywołują. A skoro jej wygląd nie ulegnie zmianie, wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Gdyby jej różdżka nie leżała poza zasięgiem ręki, skończyłaby ze sobą. Bellatrix poczuła potężne szarpnięcie za włosy. Czarny Pan kazał jej wstać. Pojedyncza łza smutku spłynęła po policzku kobiety. Pierwsza od wielu, wielu lat. I nie ostatnia. Harry zanurza się w morze rozkoszy. Poruszające się w górę i w dół biodra Kalisto są jego źródłem. Przyjemność rozchodzi się falami. Harry patrzy na kołyszące się piersi dziewczyny, dotyka je, ściska. Patrzy na jej spocone i zarumienione ciało, na zmrużone z ekstazy oczy, na błyszczące, czarne włosy. Słucha jej pomrukiwań, jęków i westchnień. Wyciąga ręce i dotyka jej talii. Kalisto rozumie, pochyla się do przodu i całuje Harry’ego. Mocno, namiętnie. Z pasją. Jego dłonie przesuwają się po jej ramionach, plecach; docierają do pośladków, pomagają im unosić się i opadać. Jeszcze trochę... Harry uśmiecha się pożądliwie. Łapie Kalisto mocno i przewraca na plecy. Teraz to on jest górą. Teraz to on ustala rytm. Kalisto nie protestuje. Zgina nogi w kolanach, rozszerza je, wygodnie sadowi głowę na poduszce. Rękami zachęca Harry’ego do zbliżenia się. Całym ciałem. Już po chwili oboje podejmują wędrówkę na szczyt. Harry całuje Kalisto w szyję, skronie, wargi. Ssie jej płatki uszne. Dziewczyna oddycha głośno i ciężko, szepcze. Prosi o więcej. Szybciej. Aż do końca. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 10.11.2024 20:04 |