Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
22.12.2006 14:16
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 14
- Dzisiaj Walentynki. Wiesz oczywiście, co to oznacza? - W twojej głowie na pewno coś strasznego albo zboczonego. Ron błysnął zębami w uśmiechu, jednocześnie poruszając brwiami w charakterystyczny sposób. - Ja tylko chcę, by wasz związek rozwijał się w prawidłowy sposób. - Prawidłowy? Chłopie, związek to nie tylko... – Harry machnął ręką w zastępstwie słów. - No pewnie. – Ron roześmiał się. – Widzę, że dobrze udaje ci się nosić maskę romantyka. Próbujesz przypodobać się Hermionie, co? Harry wahał się pomiędzy grubiańską odpowiedzą a użyciem nogi, gdy z dormitorium dziewcząt wyszła Lavender. Wyglądała na lekko wstrząśniętą. Zeszła ze schodów i wbiła w niego wzrok. Na dobrych kilka sekund. - Co jest? – zapytał Potter, czując łaskotanie w żołądku. - Nic, nic – odrzekła natychmiast Brown. – Sam się... później przekonasz. Wyszła czym prędzej z pokoju wspólnego. Przyjaciele odprowadzili ją oczami. - Co jest? - Może zobaczyła w sypialni, że Hermiona ubiera się w czerwoną bieli... – Ron urwał, gdy obiekt jego przypuszczeń wyjrzał zza wejścia do damskiego dormitorium. - Cześć, Hermiono. – Harry patrzył tam, gdzie Ron. - Cześć. Lavender już wyszła? - No. Hermiona przygryzła dolną wargę. Miała nadzieję, że jej koleżanka nie poszła prosto do Wielkiej Sali zwierzyć się ze swojego odkrycia bliźniaczkom Patil. Plotki tak się właśnie rodziły, by w mgnieniu oka roznieść się po całym Hogwarcie. - Zaczekajcie na mnie, chłopcy, za chwilę schodzę. - W porządku – powiedział Harry do schodów. Dzisiaj piątek, początek weekendu, czekało na nich wyjście do Hogsmeade, toteż Hermiona pewnie zechce się przygotować. Założy kolczyki, może zdecyduje się na makijaż. Oby ,,za chwilę’’ nie zamieniło się w ,,za pół godziny’’. Do tej pory nie przepadał za Walentynkami, Lockheart z Cho dość mu je obrzydzili. Ciekawe, jaki będzie miał do nich stosunek po tegorocznych. - Ho, ho, przyjacielu, mam wrażenie, że Hermiona myśli tak, jak ja. – Ron ponownie się wyszczerzył. - Hermiona? Wyobraźnia cię ponosi. Śniegowe chmury pozbywały się swego balastu raczej umiarkowanie. Fakt ten, razem z kolejnym, wysokiej jak na luty temperatury, przyczynił się do oblężenia Hogsmeade przez uczniów Hogwartu. Wszyscy. Oczywiście wszyscy musieli się na niego gapić, gdy szedł pod rękę z Hermioną. Czy ci ludzie nie mają własnego życia, żeby się nim zająć? Do licha. - Wydajesz się spięty, Harry. - Naprawdę? - Nie służy ci uwaga, jaką na siebie zwracamy, jak sądzę. Harry otworzył usta i niemal od razu je zamknął. Sprzeciw nie miałby żadnego sensu. - W takim razie wejdźmy gdzieś i usiądźmy. Co ty na to? - Świetny pomysł – odparł natychmiast chłopak, czując się z jakiegoś powodu jak idiota. – Gdzie chciałabyś pójść? - Wydaje mi się, że w Hogsmeade jest tylko jedno miejsce, gdzie możemy spokojnie usiąść – zauważyła z uśmiechem Hermiona. Harry wystraszył się nie na żarty, że Hermiona – bądź co bądź dziewczyna – zechce zaprowadzić go do herbaciarni Madam Puddifoot, szczególnie, że znajdowali się w centrum, blisko niej. Fatalnie, fatalnie... - Już się tak nie bój – zachichotała Hermiona, jak zawsze doskonale odczytując emocje Harry’ego. – Chodź. Oberża ,,Trzy Miotły’’ nie narzekała na brak klientów, dzięki czemu para nowo przybyłych nastolatków mogła bez trudu ukryć się w tłumie. Chociaż, mimo wszystko, Harry nie pogardziłby Peleryną-Niewidką. Pozwoliłaby mu oszczędzić sobie ukradkowych spojrzeń, które zdarzały się od czasu do czasu. W każdym razie... Teraz miał na głowie o wiele bardziej palący problem. Był sam na sam z dziewczyną, a – jak sądził – siedzenie w ciszy nie będzie przez nią dobrze odebrane. Trzeba działać. Czy on już zdurniał do reszty? Cho nie znał za dobrze, więc wybaczył sobie tamtą niezręczność, ale Hermiona? Znał ją już sześć lat i teraz nie wie, jak zacząć rozmowę? Merlinie, to żałosne. Coraz bardziej żałował, że nie wziął Peleryny. - Muszę ci pogratulować, Harry. I podziękować. - Za co? - Dotrzymałeś słowa – wyjaśniła Hermiona, puszczając kufel i łapiąc dłoń ukochanego. Kolczyki zamigotały. – Radzisz sobie coraz lepiej w Transfiguracji, Urokach i Obronie. - Lepiej późno niż wcale. – Harry musiał się zmusić, by spojrzeć w jej brązowe oczy. – Staram się. Poczuł winę. Sporą. Nigdy nie wyjawił Hermionie, jakiego sposóbu używał, by zaklęcia lepiej mu wychodziły. Krył się. Dlaczego? Bo wiedział aż za dobrze, że nie spodobałoby się jej, że siłę czerpie z gniewu i nienawiści, z okropnych wspomnień, pamięci o zmarłych i tych, którzy powinni umrzeć. Czasami wydawało mu się, że Hermiona coś podejrzewa. Uspokajała go za każdym razem, gdy denerwował się w jej obecności. Nie zdarzało się to często, gdyż jej osoba wywierała na niego kojący wpływ. Uspokajała go. Być może to – podsunięta mu przez Dumbledore’a – kwestia miłości. Niestety. Uspokajająca miłość nie pokona Voldemorta. Harry potrzebował siły. Zatem chodził do biblioteki, gdy tylko Hermiona była zajęta, by patrzeć w zapisane stronice ksiąg. Oszukiwał najbliższą przyjaciółkę, ukochaną. Wiedział o tym. Ale... Voldemort musiał zginąć. Musiał; w to Harry nie wątpił. A Hermiona nie pochwaliłaby jego metody. Nie miał wyboru. - Zawsze powtarzam, że ciężka praca przynosi owoce. Niezły początek randki. Musi zmienić temat, zanim sumienie zeżre go od środka. Ale na jaki? Przez sześć lat poświęcili wiele czasu na rozmowy. Harry słyszał opowieści o życiu Horacego i Jane, jej rodziców, wiedział, że Hermiona lubi czytać książki angielskiej pisarki Jane Austen, był świadom jej żalu spowodowanego brakiem młodszego braciszka, jej gustu kulinarnego, przeszłości... O czym mogą rozmawiać małżeństwa z kilkunastoletnim stażem? Chyba zostają im tylko sprawy codzienne. Też źle, gdyż jego codzienność to kiepski temat do romantycznej dyskusji. Wszędzie ten Voldemort, niech go... - Pytałeś się kiedyś dyrektora lub Lupina, skąd twój tata wziął Pelerynę? – Pytanie Hermiony dobiegło jakby z oddali. - Co? – Potter skupił się. – Właściwie to nie. - Peleryny to prawdziwy rarytas, wierz mi. Zwierzęta, demimozy, z włosów których są robione, nie występują za często w stanie naturalnym. - Wiesz, tata był Huncwotem. – Harry uśmiechnął się do wspomnień o ojcu. – Nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś spotkali jakiegoś... demimoza. - Twój tata współpracował ze starym Zakonem, prawda? Być może dostał Pelerynę od Moody’ego? - Być może. Zapytam o to Dumbledore’a lub Lupina... jeżeli będę miał okazję. Hermiona usłyszała zmianę w głosie Harry’ego. Odruchowo mocniej ścisnęła jego dłoń. - O co chodzi? - Sama wiesz, że Dumbledore’a ciągle nie ma. Ostatni raz odwiedził Hogwart z miesiąc temu. A Lupin... Wysłał mi raz list. Pisał, że Zakon Feniksa ma robotę i przez to on i Tonks nie mogą mnie odwiedzić. Pisał też, że wszystko gra, ale... – Harry zadrżał. – Czuję niepokój. Nie wiem. Mam... – Krótkie spojrzenie na twarz Hermiony ukróciło jego wypowiedź. – Nie martw się. Pewnie nie ma czym. Dziewczyna wyglądała tylko na połowicznie uspokojoną. Wolną dłonią sięgnęła po kufel i upiła z niego łyk. Zaczęła rozglądać się po tłumie. Harry zaklął w duchu. Nie mógł się zamknąć? Teraz będzie się zamartwiać z powodu jego głupich przeczuć. Codzienne życie, co? Kolejny powód, dla którego Voldemort nie ma prawa istnieć. Póki on żyje, życie Wybrańca będzie właśnie tak się przedstawiać. Ciągła zgryzota, strach i niepewność, co gorsza, nie tylko jego samego, ale także wszystkich wokół niego. Nagle Hermiona zakrztusiła się kremowym piwem. Harry natychmiast wyciągnął rękę, zatrzymał się, zaklął jeszcze raz, i poklepał dziewczynę po plecach. Tak delikatnie, że pewnie tego nie poczuła. Hermiona uśmiechała się jednak. Szeroko. - Proszę, proszę. Nie tylko my chcieliśmy schować się w tłumie przed oczyma gapiów. Harry podążył za jej wzrokiem. Nad stolikami, znanymi lub nie ludźmi, kuflami... Zaraz, przy tamtym stoliku... - Miałaś rację – stwierdził, omal nie gwiżdżąc. - Dowiedziałeś się już, jak poważne zamiary ma wobec niej? – zapytała, poprawiając włosy. - No... nie. Nie pytałem. Ale to chyba jasne? Skoro przychodzi z nią do ,,Trzech Mioteł’’, i rozmawia jak gdyby nigdy nic... - Potrafi rozmawiać z Luną jak gdyby nigdy nic. Należą się mu brawa, nie sądzisz? - Ron zawsze był wyjątkowy. - Węszę sarkazm, Harry. - Nigdy w życiu nie byłem bardziej szczery. Hermiona roześmiała się cicho. Oparła podbródek na dłoni. - Widzę, że Luna także nie przejawia entuzjazmu, jeśli chodzi o kawiarenkę Madam Puddifoot. Ron dobrze trafił. - Zgadzam się. – Harry pokiwał głową. Oboje dobrze trafili. Zresztą, jak można było lubić tamto miejsce, gdzie pary przychodziły, by publicznie się całować? Obrzydliwość. Choć dziwne, że Luna nie zaprowadziła Rona do sklepu Zonka czy w jakieś inne, szalone miejsce. – Naprawdę uważasz, że pasują do siebie? - Cóż... Pozwól, że spytam. Kto bardziej pasuje do Rona: ja czy Luna? - No... – zaczął Harry i skończył. Nigdy się nad taką ewentualnością nie zastanawiał. Jednak w obecnej sytuacji odpowiednia odpowiedź sama nasuwała się na język. – Luna? - Zgadza się. Moglibyśmy się zastanawiać, gdyby jakieś inne dziewczyny interesowały się Ronem. Na przykład Lavender... Ale ona odpada, takie mam wrażenie. - E, Hermiono? - Tak? - O co chodziło Lavender dzisiaj rano? – Harry miał nadzieję, że nie pożałuje tego pytania. Musiał spróbować. Ciekawość dotycząca najbliższej jego przyszłości zwyciężyła. Z pewnością Brown nie kazała mu czekać na walentynkowy pocałunek. Hermiona nie speszyłaby się tak wyraźnie. - Poczekaj, będziesz miał później niespodziankę – powiedziała w końcu, z rumieńcem widocznym w blasku świec. Harry nie znał się za dobrze na emocjach, przynajmniej tych ukazujących się na ludzkich twarzach. Hermiona była zakłopotana, ale... jakby coś jeszcze. Ten post był edytowany przez Hito: 23.12.2006 22:43 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:11 |