Być Szczęśliwym Mimo Wszystko.., Hermiona & Dracon.
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Być Szczęśliwym Mimo Wszystko.., Hermiona & Dracon.
Liryczny_Wandal |
![]()
Post
#1
|
![]() Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 9 Dołączył: 11.02.2009 Skąd: St.B - PoLsKa - Nie Elegancja FrAnCjA Płeć: Kobieta ![]() |
Cześć. Chcę wyrozumiałości i szczerej krytyki.
![]() Zimny i ponury dzień, w sam raz na spacer, pomyślał z przekąsem Dracon. Siedział w swojej willi, spadku po nie żyjących już rodzicach, którzy zginęli w walce dobra ze złem, w walce, w której Harry Potter zabił Lorda Voldemorta. Na kolanach siedziała mu córeczka, Elizabeth. Powinna być w przedszkolu, ale potrzebował miec przy sobie kogoś bliskiego jego sercu, zwłaszcza, że dziś jest ten dzień. Miał na sobie czarny, równo skrojony i szyty na miarę u sławnego krawca garnitur. Dzięki spadkowi rodziców mógł sobie pozwolić na jakikolwiek luksus i życie ponad miarę. Beth ubrana była w śliczną kremową sukieneczkę, białe rajstopki i pantofelki dopasowane do kreacji, na głowie miała słomkowy kapelusz, który miał za zadanie chronić ją przed listopadowymi podmuchami wiatru. Za godzinę miał pojawić się tu jego najstarszy syn, Jake. Siedemnastoletnia kopia swego ojca za czasów szkolnych - platynowe włosy, szare, pociągające oczy, blada cera, krwistego koloru wąskie usta. Ale z charakteru był istnym przeciwieństwem; odpowiedzialny, poważny, przykładny. Unikał kobiet jak ognia i w ogóle się nie otwierał przed nimi, nie chciał angażować się w jakiekolwiek związki, bo nie chciał być zraniny. Strasznie wrażliwy. Dwaj bliźniacy, Xavier i Francis, byli od niego o trzy lata młodsi. Jednojajowi - kropka w kropkę. Podłużne twarze, niebieskie oczy i blond czupryny. Rozrabiaki. Identyczni z charakteru, bardzo żywi, roześmiani i inteligentni chłopcy. Beth - choć miała dopiero pięć lat - miała swoje kobiece i kapryśne humory i Dracon musiał przyznać, że wyrośnie z niej silna i niezależna kobieta. Skorpius miał pół roku i teraz sobie grzecznie spał na górze, jak zwykle. Był cichym i spokojnym dzieckiem. Od niedawna zajmowała się nim niania. Niania - nie matka... Usłyszał trzask zamykanych drzwi i szybko zerwał się na nogi, wziął małą Beth na ręce i wszedł do holu. Bardzo uczekiwał powrotu synów na łono rodzinne. Dziewczynka chyba też, bo się uśmiechnęła. Była bardzo do niego podobna, z resztą - wszystkie dzieci były do niego podobne. Do niego - nie do matki... Bardzo żałował, bo jego żona była bardzo piękną kobietą. Brunetką, a w jego domu panoszyły się same blond czupryny o nieskazitelnie mlecznych cerach, prostych włosach i - w różnych odcieniach - niebieskich oczach. Wdali się całkowicie w niego. Czyste tatuśki, jak przywykł ich nazywać jego przyjaciel, Blaise Zabini. - Witaj, tato - dwaj bliźniacy rzucili się na Dracona i uściskali go mocno, blade uśmiechy gościły na ich wargach, najstarszy syn ograniczył się tylko do uściśnięcia dłoni ojcu, nie zobaczył żadnego blasku w jego oczach, pozostał tam tylko smutek, ból i cierpienie. - Cieszę się, chłopcy, że was widzę, naprawdę! - Dracon również uśmiechnął się z wysiłkiem. Młoda Beth szalała z radości, że jej kochani bracia ją odwiedzili. Mimo woli, twarze Malfoy'ów się trochę rozjaśniły. - Wiesz, ojcze, wielo o tym wszystkim myślałem, i doszedłem do wniosku, że tak nie można - odezwał się Jake. Był zdenerwowany, mówił krótko, tak jakby więcej słów wypowiedzianych sprawiały mu przykrość. - Musisz wyjść na dwór, wrócić do pracy, żyć tak, jak... kiedyś - te słowa wypowiedział tak cicho, że zaczął się zastanawiać, czy ktoś, w ogóle, go usłyszał...? Bliźniacy na tą wzmiankę zaprzestali swych zabaw z siostrzyczką i spojrzeli na brata, i ojca. - Minął dopiero miesiąc, właśnie dziś - uciął krótko. Nawet nie spojrzał na nikogo, jego wzrok był martwy i przenikał przez dusze wszystkich zgromadzonych. Jake poczuł gęsią skórkę i zrobiło mu się nieprzyjemnie chłodno. - Mama by tego nie chciała - walczył nadal, bo nie mógł patrzeć, jak ojciec coraz bardziej zamyka się w sobie. I tak teraz odzywał się do niego iście bezosobowym i lodowatym tonem, to wiedział - a przynajmniej miał taką nadzieję - że ojciec go kocha. - Nie obchodzi mnie to, co by chciała wasza matka - warknął Dracon. ten temat był dla niego świeży, za świeży aby mógł o tym rozmawiać. - Właśnie! Nigdy Cię to nie obchodziło, co mama miałą do powiedzenia - Jake nie ustępywał. - Zawsze ją ignorowałeś i dawałeś do zrozumienia, że masz nad nią władzę jakby była nic nieznaczącą kobieta, a była bardzo wartościowa! Była inteligentna i czuła w przeciwieństwie do Ciebie! Gdybym był na Twoim miejscu, to po tych dwudziestu latach małżeństwa, kochałbym ją bardziej niż my wszyscy razem wzięci! - Ale nie jesteś na moim miejscu i nigdy nie będziesz - wycedził przez zaciśnięte zęby Senior Malfoy. Cały czas zaciskał pięści, które cały czas mu się pociły. Nie mógł wytrzymać tej presji, jaką narzucił mu Jake. - Nie wiesz nic o naszym małżeństwie i niech tak zostanie. Powiadają żeś mądry, więc wykorzystaj nalezycie swą inteligencję. - Może i mówią, ale ona była moją matką. Biłeś ją, torturowałeś, katowałeś i wykańczałeś psychicznie, chyba mam prawo wiedzieć, jak było z wami, prawda? - To niech powie Ci sama - wrzasnął Dracon, a po jego słowach zapadła cisza, którą przerwał płacz Elizabeth. - Nienawidzę Cię, Malfoy - powiedział Jake, na pozór opanowanym i spokojnym głosem, choć w gardle coś go dławiło. Chciał dodać jeszcze "przepraszam, tato, kocham Cię", ale nie mógł już wykrztusić z siebie ani jednego słowa. - Rób jak uważasz - mruknął Dracon, a Jake nawet nie próbował ukryć rozczarowania. Chciał aby ojciec zaprzeczył, walczył lub też mu wygarnął, że go nienawidzi, ale nie był przygotowany na taką obojętność i zgodność! Wziął Beth na ręce, odezwał się coś do braci i poszedł na górę. Bliźniacy spojrzeli po sobie i już wiedzieli, co dokładnie zrobić - poszli za Jake'em. Dracon patrzył jak wszystkie jego dzieci odchodzą. Serce pękało mu na miliony drobnych kawałeczków. Jego żona nigdy by nie dopuściła do takiej sytuacji. Wytłumaczyłaby dzieciom zachowanie ojca, a oni potulnie i ze skruchą zaczeliby go przepraszać. Ale jej już nie było w ich życiu i nigdy nie będzie... Sam doprowadził do nienawiści między swoją rodziną. Robił to samo, co kiedyś jego ojciec. Boże! A tak się zrzekał, że nigdy nie pójdzie w jego ślady, ale w głębi duszy czuł, iż jego żona wiedziała, na co się godziła i wiedziała, że będzie taki sam jak Lucjusz Malfoy. Za godzinę mieli iść do kościoła, a tymczasem jego dzieci się wyprowadziły. Widział jak niania wychodzi zaraz po ich pójściu na górę, a sami z walizkami, wyszli po trzydziestu minutach. Dracon siedział cały czas w tym fotelu, sączył Brandy i patrzył jak odchodzi od niego wszystko to, co tak naprawdę w życiu bardzo mocno kochał. Zabrali mu nawet Scorpiuska, jego maleńką kruszynę... Głupi! Nawet nie oponował! Jego cholerna duma! Dlaczego nie pozwoliła mu ich zatrzymać?! Znienawidził siebie za to, kim jest i za to, kim mógłby być, dlaczego nie był inny...? Dlaczego żona od nich odeszła?! Obwiniał ją za każde nieszczęście jakie spotkało jego rodzinę w ciągu minionego miesiąca. Nie chciał, żeby ich zostawiała, żeby zabierała ze sobą ich ostatnie dziecko - chciał je kochać tak samo, jak kochał wszystkie... Na razie takie wprowadzenie. Bless ya! -------------------- nie płacz po mnie, proszę..
i tak jesteśmy z dala od sceny i ocen.. :O Track13 |
![]() ![]() ![]() |
Liryczny_Wandal |
![]()
Post
#2
|
![]() Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 9 Dołączył: 11.02.2009 Skąd: St.B - PoLsKa - Nie Elegancja FrAnCjA Płeć: Kobieta ![]() |
2.
- Elizabeth, chodź do tatusia - zawołał rozpierając ramiona, a lecąca ku niemu burza loczków piszczała radośnie. Boże, jak on ją kochał. Jego jedyna córeczka, oczko w głowie. Miałby dwie, myśli i zaraz przygasa, zamiast uśmiechu ukazuje mu się dziwny grymas, jego córka również przygasa... - Dlaczego wszyscy płaczą, tatusiu? - Zapytała, a on zamarł. Wiedział, że będzie kiedyś musiał powiedzieć swoim dzieciom o odejściu żony, ale nie wiedział, że to tak szybko i pięcioletniej dziewczynce, której serce było zbyt niewinne i naiwne. Zamarł. - Tatuś Cię kocha - zdołał wykrztusić, przełykajac w ten sposób łzy jakie cisnęły mu się do oczu. - Zebraliśmy się tutaj aby... - słowa kapłana zapowiedziały rozpoczęcie mszy. Jake odebrał małą od pijanego ojca, popatrzył na niego z bólem i współczuciem. To Dracon pierwszy odwrócił wzrok. Nie, tylko nie teraz! Chciał być całym sobą na tej mszy, musiał się dobrze skoncentrować, żeby wspomnienia nie wróciły. Już odetchnął z ulgą, że wygrał walkę, ale one wróciły z podwójną ostrością. Jack miał rok. Przecież to było dawno temu, bronił się jeszcze, nie mógł tego pamiętać! Ale jednak ktoś spłatał mu figla, bo nie zapomniał... Jego żona i dziecko, kąpali się w basenie. Ładnie, pięknie - sielanka, którą, jak zwykle, musiał zepsuć. Już tak miał, to był jego sposób na wyrażanie miłości. Wściekł się, gdy nie odpowiadała na jego nawoływania - zawsze witali go już od progu. Wpadł w furię, a w jego głowie pojawiały się najczarniejsze scenariusze. Nie przyznawał się do tego, ale był o nią chorobliwie zazdrosny, wręcz obsesyjnie. Bał się, że któregoś dnia ukradnie mu dziecko i ucieknie z jakimś przystojnym młodzieńcem, bo ona była tak piękną kobietą, że mogła mieć każdego. Nawet, gdy po ciąży trochę utyła, ale to i tak nie przeszkadzało jej w wyglądaniu nieziemsko pięknej, wręcz przeciwnie - była jeszcze urokliwsza. Bardzo szybko schudła, bo praca przy dziecku i Draconie wymagała wiele ruchu. Żądzę mordu miał wypisaną na twarzy, a gdy ujrzał ich z werandy, jego gniew diametralnie się powiększył. Nie wiedział, dlaczego, ale był pewien, że tak miało być. Gniew opanował całe jego ciało i emocje, przez chwilę nie mógł oddychać. Ona, gdy go ujrzała, pomachała mu wesoło i pokazała Jake'owi gdzie ma patrzeć. Puściła go na trawnik, a mały ślamazarnym kroczkiem ruszył do taty. Gaworzył przy tym głośno i smiesznie. Uchwycił go silnymi dłońmi i szybkim krokiem podszedł do basenu. Był niemal pewny, że kobieta go zdradza. Dyszał ciężko. - Nawet szanować się nie potrafisz! Jesteś... jesteś zwykłą... zdzirą! - Wykrzyczał jej wtedy w twarz, a ona spuściła głowę na dół. Nie do wiary! Zupełnie jakby przyznawała się do jego przypuszczeń kłębiących się w jego myśli. - Boże, i pomyśleć, że Cię szanowałem, nawet lubiłem! - Sranie w banie. On ją kochał. - O co Ci chodzi? Zrobiłam coś nie tak? - Zapytała i spojrzała na niego czerwonymi, od powstrzymywanego płaczu, oczyma. - Jeszcze masz czelność pytać?! Wynoś mi się stąd! Ale już! - Jęknął, widząc ból w jej oczach, ale on nie należała do osób, które tak łatwo przyznają się do własnych błędów. W ogóle się nie przyznawał. Życie za bardzo go rozpieściło, aby mógł je nosić na swoich barkach. Kiedyś myślał, że oznaczenie swojej winy to jak ujma na honorze, ale teraz... z biegiem lat, wcale tak nie myślał. Wyszła z wody i chciała odebrać od niego małego, ale gestem ręki ją powstrzymał i kiwnął na dom, aby tam się udała. Tak bardzo chciał cofnąć czas i przywitać się na miarę XX wieku... Miał obolałe serce, a Jake zaczął płakać. Chciał dać żonie parę chwil sam na sam ze sobą, żeby mogła ochłonąć po tej niezbyt kulturalnej wymianie zdań, więc bez zastanowienia, usadził go w foteliku auta, zapiął dokładnie pasy i pojechał do Centrum Zabaw dla Dzieci. Cały czas myślami był przy ukochanej, nawet w pewnym momencie zgubił Jake'a w basenie pełnym kolorowych piłeczek. Wystraszył się nie na żarty i zrobił wojnę opiekunce za to, że jest nieodpowiedzialną smarkulą, która nie umie upilnować dzieci. Sam miał wtedy dwadzieścia jeden lat, więc ojcostwo pewnie bardziej go przerażało niż ją niańczenie cudzych dzieci. W pewnym sensie dziecko go ograniczało, ale i tak kochał je nad życie. Był młody, a przy okazji zabrał tą młodość żonie, która do końca nie zobaczyła świata i zrezygnowała z realizacji swoich marzeń na potrzeby dziecka, aby miało jej pełną opiekę. Nigdy nie narzekała, ale czasem widział te iskierki ożywienia, kiedy jej "przyjaciółki" plotkowały o swych nowych partnerach, przebytych podróżach, rozlicznych wakacjach w ciepłych krajach i spełnionych zachciankach. Samantha Moore, jedna z tych piękności salonowych, nie była odpowiednim towarzystwem dla jego żony. Przychodziła do ich domu z zamiarem zaciągnięcia Dracona do łóżka, czego nie omieszkała mu wyjaśnić i pokazywać przy każdej jej wizycie. Jego żona była naiwna i szczerze wierzyła w tą platoniczną przyjaźń. Jedynie Isobell. Włoska żona Blaise'a. Jej intencje były czyste i szczere, a wywodziły się z troski o panią Malfoy. Ona wiedziała jak Dracon ją traktował, więc tamtego dnia, gdy przyjechał z Jake'em do domu i nie zastał jej w nim, od razu udał się do domu przyjaciela. - Przykro mi - usłyszał wtedy od niej. - Była tutaj, strasznie płakała - warknęła i spojrzała z nienawiścią na blondyna. Zawsze dziwiła się mężowi, że potrafi przyjaźnić się z takim potworem i katem. Jej Blaise był inny; ciepły, łagodny, czarujący... A ten typ tutaj był jego istnym przeciwieństwem; znęcał się nad swoją rodziną, biła od niego aura zła i drwiny. Ironia była jego kochanką, przyjaciółką. Isobell nigdy nie ukrywała do niego niechęci, nawet gdy sprawiała przy tym przkrość swemu mężowi, ale ona nie należała do osób, które lubią coś ukrywać. Potrafiła być jadowicie słodka, gdy Blaise ją o to bardzo prosił albo jego żona, bo jej również było ciężko z tą sytuacją, ale nie jemu... O nieee, on nie był takim, któremu zależało - to innym musiało zależeć, aby mógł się zastanowić nad znajomością. - Ukrywasz ją gdzieś? - Zapytał zerkając przez drzwi do wielkiego holu, bo nie chciała wpuścić go do środka. - Jest Diabeł? - Widział jak skrzywiła się, gdy zapytał o przyjaciela. Nie lubiła, gdy w ten sposób zwracał się do jej męża. W ogóle nie lubiła niczego, co wywodziło się od niego. Pomijając jego żonę i dzieci, oczywiście. - Słuchaj dupku - warknęła i wyszła na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi - to, że ona Ci pozwala sobą pomiatać, nie znaczy jeszcze, że ja pozwolę się choćby obrażać i to w moim własnym domu! - Twoim? - Zakpił. - Kupywanym za pieniądze męża? Doprawdy wzruszające - teatralnie otarł łezkę. - Proszę, nie rozśmieszaj mnie, bo nie jestem w nastroju do żartów - uciął jadowicie. - Nienawidzę Cię i zrobię wszystko, aby odseparować od Ciebie Blaise'a, Malfoy. Uwierz mi, jeśli chcę to dopnę swego, ale lepiej się módl, żeby ta przyjaźń, między Tobą a moim mężem, była prawdziwa i wielka, jeśli chcesz aby przetrwała - zakończyła cedząc każde słowa, weszła do mieszkania i zatrzasnęła za nim drzwi. - Palant - mruknęła i pokręciłą głową. Skoro nie było jej u Izobell Zabini to pomyślał, że może wróciła już do domu i pewnie zabrała Jake'a od służby i czekają razem w holu na jego powrót. Ta myśl go rozchmurzyła, a rozmową z żoną przyjaciela nawet się nie przejął, bo wiedział, że to nic nie znaczy - zawsze wymieniali tak zdania między sobą; wtedy, gdy mieli towarzystwo również. Nie potrafili znaleźć wspólnego języka. - To Twoja wina! - Isobell spojrza na niego z obrzydzeniem. Oczy miała podpuchnięte i czerwone, widać, że niedawno płakała. - Nie mojego Blaise'a, tylko Twoja! Odeszła od Ciebie, bo nie potrafiłeś jej docenić i pokochać - wyrzuciła z siebie. - Nie jesteś człowiekiem, Malfoy. Ludzie mają uczucia, ale ty? - Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale spuściła głowę i nią pokręciła, lekko się zgarbiła, postarzała się momentalnie. Diabeł rzucił mu przepraszajace spojrzenie i ujął pod ramię żonę, wyszli na zewnątrz, aby kobieta mogła ochłonąć. Chyba nigdy się z tym nie pogodzi... Szczerze powiedziawszy, Dracona zabolały jej słowa. Dlaczego - jeśli chodziło o uczucia - od razu wykluczano z tego jego osobę? Cholera, starał się, ale nie mógł się zmienić z dnia na dzień. Miał na to siedemnaście lat małżeństwa, które się skończyło, ale mając przy boku swoją żonę i wiedząc, że ona go takiego akceptuje, wcale nie musiał tego robić. Niech te demony w końcu ode mnie odejdą!, wrzasnął w sobie, bo część dalsza poprzedniego wspomnienia wracała. Myślał, że już będzie to miał za sobą, ale się mylił. Musiał się poddać, bo nie miał już sił na udawanie, że nic nie robił, skoro wszyscy wokół wiedzieli, co zachodziło między nim a jego piękną, latynoską żoną. Wszedł do domu i się zdziwił. Było cholernie cicho i - o dziwo! - nawet ani jednej młodej i ślicznej sprzątaczki śliniącej się na jego widok. Coś było nie tak, a on jeszcze nie wiedział co, ale czuł, że za chwilę się tego dowie. W salonie i na piętrze również nikogo nie było. Zaczynał się wściekać - to nie wróżyło nic dobrego. - Harry! - Wrzasnął, a po chwili pojawił się majordomus z jego dzieckiem na rękach. Zupełnie z nikąd, blondyn wzdrygnął się lekko, bo wejścia Harrego zawsze były take mroczne. I dziecko na rękach nie uprzyjemniało tego widoku. Staruszek odstawił Jake'a na ziemię i z lekkim ukłonem zapytał, czego Dracon sobie życzy. Prychnął gniewnie i wziął syna. - Chcę żebyś mi wyjaśnił, co tu, do cholery, sie dzieje. I gdzie moja żona? - Wszyscy są zajęci przygotowaniami do przyjęcia urodzinowego panicza Malfoya, które zleciła im pańska żona w zeszłym tygodniu, a sama opuściła dom godzinę temu - wyjaśnił spokojnie, nawet lekko się zdziwił, bo pani zawsze informowała pana, gdy chciała gdzieś wyjść samotnie. - Przyjęcie urodzinowe? - Zapytał zdezorientowany. - Owszem. Panicz Jake za cztery dni obchodzi pierwsze urodziny; lista gości została ustalona i już dawno przekazana kucharce - wie pan, ilość dań, przystawek i te sprawy, zaproszenia juz dawno wysłane, pierwsi goście - pana rodzina, Maria i Jacob Malfoy z dwójką dzieci; Hanah i Michaelem, przybędą do rezydencji za dwa dni. Następnie... Stał oniemiały i słuchał Harry'ego. Jak on mógł zapomnieć o urodzinach swojego dziecka?! Wiedział. To nowa sekretarka w jego biurze. Dojrzała, oszałamiająco piękna i wyrafinowana. Chłodna, udawająca niedostępną.... Owszem, miał z tym skończyć, ale to było silniejsze od niego, a ta sekretareczka to wyzwanie, które miał zamiar przyjąć. Nawet przespał się z nią kilka razy, ale ona inaczej zaczęła to odbierać: złapała dzianego kolesia i myślała, że go usidli, ale nie wiedziała jaka jest pani Malfoy... Caroline wpadła wręcz w obsesję i stała się natarczywa, więc musiał się jej jakoś pozbyć, a to była sztuka, żeby inni nie domyślil się, z jakiego powodu zostaje zwolniona dyscyplinarnie. To zaprzątnęło cały jego umysł, ale w końcu dopiął swego i miał spokój. - Proszę pana...? - Zapytał Harry, a on spojrzał na niego ze zdziwieniem. Myślał, że juz dawno sobie poszedł. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego wybrał tego majordomusa. Ha! Wiedział - bo miał na imię Harry, a potrzeba, aby mieć jakiegoś Harry'ego pod sobą, w sensie władzy, była silniejsza od niego, taka oczywista i satysfakcjonująca. - Pana żona kazała sobie wezwać taksówkę godzinę temu i nie mówiła dokąd jedzie - powiedział lokaj, a gdy zobaczył zaskoczenie na twarzy pracodawcy ciągnął dalej. - Wypowiedział pan dwa razy jej imię, więc informuję. - Zabierz Jake'a - polecił mu, a sam poszedł do swojej sypialni. Dopadł się do barku. Pociągnął z gwinta trochę Krwawej i skrzywił się lekko, przetarł usta dłonią i usiadł na łóżku, nadal trzymał alkohol. Zobaczył list i się wściekł. Wcale nie rozumiał swojej żony! Wyjechała? Ale dokąd? Był pewny, że zamknie się w sypialni i poczeka żeby go przeprosić.. Zagarnął papierek i zaczął czytać. Z każdym słowem robiło mu się źle i słabo. Wstał i rozbił butelkę o ścianę, wybiegł szybko z domu. Co jej odwaliło żeby uciekać?! Nie mógł hamować potoku przekleńst, gdy siedział za kierownicą swego Hummera H3. W liście pisała, że jest jej ciężko i serce jej pęka na myśl, że musi opuścić osoby, które tak kocha. Byłaby gotowa zabrać Jake'a ze sobą, ale miała tą świadomość, że nie zapewni mu nic prócz swojej miłosci do niego. Chciała, aby Dracon dużo opowiadał o niej synowi, że mimo wszystko bardzo go kochała i zawsze będzie w jej sercu. Będzie miała jego obraz przed oczami w każdej chwili i będzie sobie wyobrażała jak dorasta, jak przyprowadzi pierwszą dziewczynę do domu. To był megastek bzdur, które pisała pod wpływem rozpaczy, chociaż niektóre wzmianki napełniły go jeszcze większą miłością do żony. Pisała, że będzie również tęskniła do Dracona i będzie przy nim - duchowo - każdej jednej nieprzespanej nocy. Spełniając jego oczekiwania i odchodząc kierowała się czystą altruistyczną miłością, ale na Boga! Nie chciał, żeby wyjeżdżała, potrzebował jej u swego boku. Musiał patrzeć na jej piękną twarz, bez niej usychał. Poczuł nagły przypływ mdłości i kaszlu. Na moment nie mógł oddychać. Dopiero do niego dotarło, że nie wie, gdzie ona jest i co robi. Nie przyjedzie na noc do domu. Zostawiła go. Zjechał na pobocze i zgasił silnik. Siedział za kierownicą i martwym wzrokiem patrzył w ciemność. Jeśli jej nie znajdzie, to czy... jego życie... ono zawsze będzie tak wygladało? Jak widok za szybą? Wzdrygnął się lekko. Nie, przecież on ją znajdzie, bo inna opcja nie wchodziła w grę! Nie powinien tego robić, ale spojrzał raz jeszcze na list. Na dole była jakaś informacja, ale łzy przeszkadzały w dokładnym przeczytaniu ich. Zapalił lampkę i wysilił całą swoją widoczność. Jak to szło? Jak będzie szukał matki dla Jake'a, niech znajdzie taką, która będzie troskliwa, ciepła, miła i łagodna. I żeby jej mężczyźni - Draco i Jake - nigdy o niej nie zapomnieli albo chociaż ciepło wspominali. Przez całą drogę myślał o tym liście. Był cholernie wściekły na żonę. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że on chce rozwodu? Albo może tak łatwo wyrzucić ją z pamięci? Objechał wszystkich znajomych, ale słuch po niej zaginął. Powinnien poprosić o kontakt, gdyby dała jakiś znak, ale nie mógł powiedzieć, że jego żona go opuściła. Jego duma i wielkie ego nie pozwalały na to, aby inni mu współczuli albo udzielali pomocy. Sam z takową inicjatywą nie wyskakiwał, bo był przekonany, że to mu się nie zwróci w żadnym wypadku. Nawet żonie nie pomagał, jedynie ona jemu mogła pomóc... Od niej potrzebował innej, specjalnej i wyjątkowej. Chciał wyłączności. Był czarodziejem, a żony nie mógł znaleźć? Myślał, że się rozpłacze z tego wszystkiego. Tak, za nią mógł płakać, bo się tego nie wstydził. Ona była jego całym światem, narkotykiem, tlenem... Fakt, że okazywał to w trochę mniej cywilizowany sposób, ale to nie zmieniało postaci rzeczy, bo nadal ją kochał. Przyjęcie urodzinowe Jake'a się odbyło... Było nawet udane, choć on bardzo dotkliwie odczuł brak żony i tą obojętność rodziny na to, że matka solenizanta się nie pojawiła. Wiedział jak ozięble w jego rodzinie każdy odnosi się do pani Malfoy, cierpiał widząc przykrość w jej oczach. Ona zachowywała się na pozór beztrosko, ale oczy odzwierciedlały to wszystko, co się z nią działo przy każdym rodzinnym spotkaniu. Była tematem ich drwin, dowcipów i wyładowaniem na złe nastroje. Odezwała się po czterech miesiącach. Było sporo po północy. - Myślałam, że nie odbierzesz - powiedziała ze strachem, a jemu serce nagle zaczęło łomotać. - Odebrałem - rzucił lodowato. - Gdzie Ty się podziewasz? Chyba mam prawo to wiedzieć, prawda? - To bez znaczenia - zbyła go. Jake cicho zagaworzył. Dracon dziś potrzebował jego bliskości i wziął go do siebie. - To Jake? Daj mi go do telefonu, proszę. Nie zabiorę wam dużo czasu - błagała. - Słuchaj... - Nie odbieraj mi tego - powiedziała łamiącym się głosem. Pomyślał, że powstrzymuje płacz. - Na chwilę, przyrzekam. - Dobra - powiedział, nie chciał, żeby płakała, a jeśli ją to na moment uszczęśliwi... Wymieniane czułości przez szloch, bardzo wzruszyły Dracona, na jego sercu pojawiła się rysa. Za każdym razem, gdy cierpiała, robiła się nowa rysa. Miał wrażenie, że umrze zbyt młodo. W końcu Jake przestał interesować się rozmową - jak w ogóle się nią interesował - i zajął się jedzeniem słuchawki. Dracon ze śmiechem odebrał mu aparat i przyłożył sobie do ucha. - Jesteś szczęśliwy - rzuciła ot tak. - Gdybym wiedziała, że moje odejście Cię uszczęśliwi, zrobiłabym to dawno, a Jake... Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Może mogłabym Ci jakoś schodzić z drogi, zabierać czasem Jake'a - wyrzuciła z siebie, a on zdał sobie sprawę, że wstrzymał oddech. Głośno wypuścił powietrze. - Nie chciałbym... - zaczął i umilkł nagle, bo po drugiej stronie usłyszał krzyki. - Powinienem się o Ciebie bać? - Warknął, aby nie pokazać jak bardzo jest wystraszony, ujął się pod jej atak. W rzeczywistości złościł się na siebie i swoją bezradność, bo być może, ona ma tam jakieś kłpoty, a on wcale nie ma możliwości zachowania się jak rycerz, który ratuje z opresji damę swojego serca. - Nie, to Mike, nic mi nie zrobi. Dziś chyba więcej wypił - cholera! Jak poczuł się dotknięty, gdy usłyszał zdrobnienie imienia mężczyzny! - Mike? Kim jest Mike? - Jasny gwint! Jeszcze zachowuje się jak zazdrośnik. - Mój współlokator, Michael Spencer - wyjaśniła. - Słuchaj, co wtedy zrobiłam nie tak? - Zapytała nagle, a go zatkała ta bezpośredniość. Jego żona nigdy nie walczyła o swoje, lecz z opuszczoną głową chowała się w kąt, ustępując należnego jej miejsca innym. - Zdradzałaś mnie - powiedział zgodnie z tym, co wtedy myślał. - Przecież wiesz, że to nieprawda - głos jej się załamał, a on postanowił to wykorzystać. - Nie? A jeśli byłoby to prawdą, byłabyś mi w stanie na potwierdzenie tych słów powiedzieć, gdzie teraz jesteś? - W duchu pogratulował sobie błyskotliwości i inteligencji. Po drugiej stronie zaległa cisza. Trochę się przeciągnęła, więc zaczął na poważnie się zastanawiać, czy aby na pewno ona go nie zdradza, ale wtem podała adres. Bez pożegnania się rozłączył, oddał Jake'a pod opiekę służby i wsiadł do swojego Hummera H3. Próbował skupić się na jeździe, ale ciągle myślał, jak zareaguje, gdy ją zobaczy. Przecież nie widział jej od czterech miesięcy! A dzieliły ją od domu tylko czterysta mil! Zabawne, gdy dojechał do celu i stwierdził, że to malownicza prowincja, więc jego żona nie wybrała metropolii, aby skryć się przed paszczą lwa. Musi ją znaleźć i powiedzieć, gdzie jest jej miejsce; w jego domu... i łóżku. Nie trudno było ją znaleźć, bo prawie każdy - jak nie wszyscy! - ją tutaj znał. "Ta miła" albo "ta piękna" "dziewczynka". Denerwowały go te słowa, zwłaszcza wypowiadane z ust mężczyzn. Siłą woli powstrzymywał prawy sierpowy. Zapytanych o "panią Malfoy" reakcją był śmiech tłumaczony, że "panienka nie może być panią, jedynie panną". Już nie chciał tłumaczyć, że jest mężatką, bo przecież nie przyjechał tu po to, aby zwierzać się tym ludziom. Mieszkała trzy mile dalej, u Michaela Spencera. Gdy podjechał pod dom na farmie, poczuł skurcz w żołądku. Bał się, że będzie chciał pobić żonę, a zabić Mike'a, jak go nazwała. Przed drzwiami wziął trzy głębokie wdechy i wszedł bez pukania. Zaczął wsłuchiwać się w odgłosy mieszkania. Wypowiedział lumos, a z jego różdżki rozbłysło się światło. Wodzony słuchem, szedł za muzyką, którą często słuchała jego żona, gdy myślała, że on nie słyszy. Ciche i spokojne dźwięki jazzu rozbrzmiewały echem po prawie pustym mieszkaniu, przywracając je jakby do życia. Wszedł na piętro i ujrzał smugę światła. Zgasił różdżkę i podszedł pod drzwi. Przez chwilę się nie poruszał, ale zaraz szarpnął klamką gwałtownie. Zastał ją skuloną na łóżku, żałosny widok. Już nie wyglądała na swoje dwadzieścia jeden lat, lecz na czterdzieści! Wyglądała jak anorektyczna ćpunka; opuchnięte od płaczu oczy tworzyły wory i sińce na jej bladej twarzy, która straciła rumieńce i kilka piegów wyblakło całkiem. Jak można było nazwać ją piękną?! Nawet się na niego nie obejrzała, bo już wiedziała, że przybył, rzec można było, że go oczekiwała! W jej nozdrza wdarł się zapach jego drogich perfum. On lubił pławić się w luksusie; ona wręcz przeciwnie - oszczędzała każdego grosza, kupywała jak najtaniej, a resztę wpłacała na konto Jake'a. Zupełnie jakby przewidywała, że on zechce zostawić ją samą z dzieckiem. Wolała martwić się o syna i męża niż o samą siebie. Już zapomniał, kiedy ostatnio gdzieś wyszła, ale tak dla przyjemności lub z nim... Przed narodzinami Jake'a zabierał ją wszędzie tam, gdzie tylko chciał, żeby z nim pojechała. Nawet nie znał jej ulubionych miejsc, gdzie chętnie by przesiadywała... - Jedziemy do domu - warknął przerywając w ten sposób nową falę wspomnień. Kiwnęła lekko głową na znak zgody i zaczęła wyjmować z szafki niewielką ilość ubrań, pakowała je do torby. - Szukałem Cię przez cały czas - podjął i trafił. Spojrzała na niego z takim dziwnym błyskiem w oczach, chciała się uśmiechnąć, ale zaniechała tego i z bólem wróciła do przerwanej czynności. - Widziałaś się w lustrze? - Zapytał nie mogąc wytrzymać tej ciszy, a ona tylko uśmiechnęła się blado, spojrzała mu prosto w oczy. - Widzisz jak tęsknota za wami odchudza - próbowała zażartować, ale syknęła i złapała się za głowę. - Przynajmniej wróciłam do dawnej lini - dorzuciła ignorując ból, nie chciała, aby martwił się o nią, ale on wiedział, że prawda była inna. Nieprawdą było to, że wróciła do swojej sylwetki, bo przecież w Hogwarcie była bardzo krągła i ponętna. Miała wspaniałe kształty, a teraz nic nie przypominało mu jego żony, którą była sprzed czterech miesięcy. - Idziemy. W domu czeka na Ciebie dziecko. Jesteś nieodpowiedzialną matką - wiedział, że nie grał czysto, ale taki już był. Rzucił jej nieme wyzwanie, ale ona go nie przyjęła. Spuściła głowę w dół i mruknęła jakieś przeprosiny. Gdy złapał ją za przegub dłoni, poczuł bolące pożądanie. To śmieszne, bo wystarczyło jedno jej dotknięcie, aby doprowadzić go do szaleństwa, żeby był pobudzony. Mógł mieć najpiękniejsze kobiety świata, każdą mieć na skinienie palca, ale nie mógł czuć tego pożądania, które wywoływała u niego tylko i wyłacznie jego własna żona. I teraz, jako prawdziwy barbarzyńca, człowiek z krwi i kości, Malfoy, bardzo jej zapragnął. Pchnął ją na łóżko i przygniótł swoim ciałem. Rozkoszował się tą drobną istotą pod sobą tak długo, aż błagała aby w nią wszedł, a zrobił to z czystą przyjemnością. Zapomniał nawet o Mike'u Spencerze, który - jak się później okazało - był siedemdziesięcioletnim weteranem marynarki wojennej, całe szczęście. Po skończonym akcie wstał i ubrał się. Żonie nakazał zrobić to samo. W ciszy spakował ją do końca i wyszli na zewnątrz. Zaniósł torbę do auta i przyszedł po nią. Zachowując się jak dżentelmen otworzył i zamknął jej drzwi auta. Cieszył się, że w końcu wróciła tam, gdzie jej miejsce, a w życiu Dracona Lucjusza Malfoya znów zapanowały ład i harmonia... Boże Narodzenie. Mówią, że najszczęśliwszy dzień w roku. Dla niego był najgorszym i najobrzydliwszym ze wszystkich możliwych dni. Przynosił on ze sobą tyle chłodu, masę bólu i cierpienia, odrzucenia i braku akceptacji dla jego żony. Najgorsze było to, że naraził ją na taką atmosferę i nie robił nic w kierunku jej poprawy.. Kiedyś, gdy tak bardzo mu na niej nie zależało, wcale się tym tak nie przejmował, ale teraz, z ogromnej perspektywy czasu; powinien reagować, pocieszać żonę, ale duma mu nie pozwalała robić to nawet w późniejszych latach, kiedy to wystawiał ją na pośmiewisko. Tego dnia była podniecona na myśl, że pozna całą jego rodzinę. Chciała nawet pomóc skrzatom w kuchni, ale od tego ją powstrzymał. W oczekiwaniu, nie mogła znaleźć sobie miejsca, była naładowana wielką energią, przez co wylądowali kilka razy w łóżku. Oczywiście nie obeszło się bez przeprosin, że jest słabą kochanką, co w praktyce nie mogło mieć miejsca, bo była cholernie namiętną młódką. Stojąc przy drzwiach i oczekując gości, wyglądała anielsko, a jej brązowe włosy lśniły w blasku. Boże, jak bardzo była rozczarowana powitaniem! Przyglądając się jej z boku, prawie czuł jej wstyd i mękę. Gdy z nim witano się uprzejmie, czasem nawet wylewnie, jej podawano płaszcze i obdarzano, co najwyżej, wyniosłym spojrzeniem. Aby ukryć zmieszanie, postanowiła grać taką rolę, jaką jej wyznaczyli, bo tak było lepiej. Przez całą wieczerzę nie miała chwili dla siebie, a jeść to mogła jedynie, gdy coś skubnęła w jedzeniu z kuchni. Malfoy'owie wysługiwali się nią na całego, a dlatego, że nie potrafili jej zaakceptować i nie mogli zrozumieć, dlaczego Dracon wybrał właśnie tą dziewczynę. O ironio, przy stole namawiali go do rozwodu, wymieniali wszystkie bogactwa świata, aby usunąć ją z rodziny. Na początku było to śmieszne, ale później stało się irytujące i nie do zniesienia, a ilekroć widział ukradkiem twarz swojej żony, czuł obrzydzenie do rodziny. Widział jak ukradkiem ścierała łzy, gdy ją krytykowali. Czasem wkradał się podziw, że potrafi spojrzeć im wszystkim w oczy i nie wstydzi się szklanych oczu. Zachowywali się tak, jakby miała śmiertelną chorobę, która zaraża podczas jej dotyku, a tego unikali jak ognia. Ona to tolerowała i również starała się ich nie denerwować ani psuć nastroju tego wieczoru. Stała z boku, gdy dzielili się opłatkiem. Przygryzała wargę i pilnowała się, aby nie wybuchnąć niepohamowanym płaczem, a on nie robił nic, żeby ułatwić jej te zadanie. Widząc z jaką czułością składali sobie życzenia, jaka zapanowała między nimi więź i atmosfera miłości, nie chciała nawet wychodzić z ukrycia. Przeprosiła - bo tak nakazywało jej wychowanie i wymagała etykieta w towarzystwie arystokracji - że musi iść się odświeżyć. Nikt prócz niego nie zauważył jej wyjścia. Z początku się wystraszył, że to ona weźmie z nim rozwód, bo tak chce jego rodzina, ale to on przecież się z nią ożenił, a nie reszta! Był pewny, że gdyby ją naciskali, poddałaby się. Nie chodziło tu o pieniądze, bo wcale by ich nie przyjęła, lecz o jej słabe punkty i brak pewności siebie. Znalazł ją na werandzie. Wyglądała jak bogini; piękna i kusząca, a blask księżyca tworzył wokół niej aurę kruchości. Była tak zamyślona, że nie zauważyła jego obecności. Postanowił chociaż w tym dniu zelżeć jej cierpienia, które zadali jej Malfoy'owie. Wyciągnęła dłoń w kierunku nieba, jakby chciała zamknąć w niej jedną z gwiazd. On ją uchwycił, stanął z tyłu i objął w talii. Zaskoczona podskoczyła z piskiem i obróciła szybko. Widząc Dracona odetchnęła z wyraźną ulgą, a go to bardzo zaciekawiło. Nie musiał długo czekać na wyjaśnienia. - Przepraszam, myślałam, że to wujek Tedd. - Boisz się go? - Zapytał z troską, a ona pokiwała lekko, prawie niezauważalnie głową. - Dobierał się do mnie - wyszeptała i ze wstydu znów stanęła twarzą do księżyca. A to stary cap, pomyślał, przecież jest blisko setki. Ale zaraz się wściekł, bo w gronie udawał obojętnego na wdzięki jego młodziutkiej żony. Nikt prócz niego nie miał prawa jej dotykać! - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Spytał miękko. - Powiedziałbym mu parę słów. - On Cię kocha, wiem, i nie chcę psuć waszych stosunków, proszę - zakończyła łamiącym się głosem, a on objął ją ciaśniej. Była wielką altruistką. Dlaczego nie potrafiła walczyć o swoje? Aby zrobić jej przyjemność, skinął na zgodę, a brodę położył na jej głowie, zaczął nią kołysać. - Masz opłatek? - Spojrzał w jej piękną twarz, a ona po jego słowach przygarbiła się lekko i odwróciła wzrok. Zrozumiał. - Nie szkodzi - wyszeptał. - Mam taki, że starczy na nas dwoje - odsunął się na chwilę od niej, a ona spojrzała na niego nieufnie. - Naprawdę chcesz? - Jej niedowierzanie wcale go nie zaskoczyło, lecz na moment ukuło w serce. - Dlaczego miałbym nie chcieć podzielić się opłatkiem z piękną dziewczyną? - Zaczął żartobliwie, a atmosfera trochę się rozluźniła, bo zachichotała. - Z moją gwiazdą na niebie? Z moją żoną? - Pocałował ją delikatnie. - Życzę Ci tego, co tylko pragniesz - połamał opłatek i kawałek podał jej na język. - Ciebie pragnę - wyszeptała nieśmiało i spojrzała na niego tymi swoimi czekoladowymi oczami. - A więc będziesz mnie miała - znów złożył na jej ustach pocałunek, tym razem mocniejszy. - A teraz Ty mi czegoś życz - poprosił. - Życzę Ci szczęścia, mężu - rzekła z całą swoją młodzieńczą miłością. I już miał pozbawiać jej tej piekielnie seksownej sukienki, gdy z głębi mieszkania usłyszał własne imię. Westchnął poirytowany i poprawił jej ramiączko. Mruknął jakieś przekleństwo i wrócili do salonu. Oczywiście, nie obyło się bez przykrości, lecz już mniej bolały, bo on przyczynił się do ich złagodzenia. Był z siebie dumny. Przy rozdawaniu prezentów, nikt nie tknął jej pakunków, a sama tylko dostała od niego. Potrafiła się tym cieszyć, choć wiedział, że w głębi duszy czuła wstyd i zawiedzenie, bo przecież nie tak miały wyglądać jej pierwsze święta Bożego Narodzenia wśród nowej rodziny... Do następnych świąt przygotowywała się bardzo długo, choć słowa Malfoy'ów raniły z taką samą mocą to potrafiła opanować emocje i udawać obojętną na ich krytyki. -------------------- nie płacz po mnie, proszę..
i tak jesteśmy z dala od sceny i ocen.. :O Track13 |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 16.05.2025 02:05 |