Bieg Ku Przyszłości, Draco i Hermiona dorośli
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Bieg Ku Przyszłości, Draco i Hermiona dorośli
Malfoyka |
12.01.2013 12:36
Post
#1
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
Lipcowe słońce przygrzewało przez uchylone okna dyżurki lekarskiej w szpitalu św. Munga, gdzie nad stosem badań i raportów, w nasadzonych na nosie okularach, nisko nachylona siedziała młoda pani doktor. Kobieta z westchnieniem przerzucała kolejne stosy kartek starając się zebrać wszystko w całość i skończyć pisanie raportu z dyżuru.
- Ejj ślicznotko, a czy ty przez przypadek nie skończyłaś już pracy?- zapytała starsza, przysadzista pielęgniarka wchodząc do dyżurki. - Och to by Martho.- odciągnięta od swojej pracy dziewczyna nieprzytomnie zerknęła w kierunku drzwi.- Muszę to skończyć.- powiedziała wracając do swojego zajęcia. Pielęgniarka westchnęła ciężko, po czym podeszła do biurka zagradzając lekarce dostęp do papierów. - Hermiono, nic nie musisz.- powiedziała z dobrodusznym uśmiechem, ukochanej cioci.- I tak robisz więcej niż trzeba, dawno powinnaś być już w domu. - Trzeba jeszcze dodać pustym domu.- powiedziała z goryczą Hermiona.- Już chyba wolę zostać tutaj. - Ojj no dzisiaj pan premier chyba będzie na ciebie czekał, w końcu to twój wielki dzień.- powiedziała z entuzjazmem- O której masz wizytę w tym mugolskim dziekanacie? - Dziekanat!!!- krzyknęła, zrywając się z miejsca.- Na śmierć zapomniałam, Martho.- jęknęła, w pośpiechu ściągając swój biały kitel. - Oj dziecko, dziecko..- westchnęła pielęgniarka.- Kiedy ty ostatnim razem tak naprawdę wypoczęłaś co?- zapytała z troską. - Nie mam na to czasu, przecież wiesz. Praca, nauka, dom i jeszcze przygotowania do ślubu. A wszystko na mojej głowie bo Ron jest zbyt zajęty, żeby pamiętać o takich drobiazgach jak na przykład nasz ślub.- mówiła, miotając się i starając w pośpiechu zrobić makijaż. - Zobaczysz, wszystko ułoży się kiedy będzie już po wszystkim, a wy będziecie małżeństwem.- pocieszyła ją kobieta. - Mam nadzieję, bo jeśli nie to oznacza to, że dobrowolnie dam się zamknąć w złotej klatce.- mruknęła. - Och dzieci, dzieci.- pielęgniarka pokręciła głową.- Tak mało jeszcze wiecie o życiu.. Musicie ze sobą porozmawiać. Tylko bez złości Hermiono, pamiętaj. Myślę, że najlepsza okazja pojawi się na waszym wyjeździe…- podpowiedziała, a Hermionie aż serce podskoczyło z radości. Już za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżają na Hawaje. We dwoje, tylko Ron i ona. Cieszyła się na ten wyjazd jak dziecko. W końcu będzie mogła wyjechać i odpocząć od szkoły, od pracy, od posady kury domowej, od spraw ministerstwa, którymi tak bardzo przejmuje się Ron… - Taaaak.- powiedziała rozmarzona.- To już za dziesięć dni.- po czym jakby wracając na ziemię dodała.- Ale na razie czeka na mnie dziekan. Trzymaj kciuki!- krzyknęła będąc już na korytarzu, Martha uśmiechnęła się pod nosem. Bardzo lubiła Hermionę, dziewczyna była jedyna w swoim rodzaju, ale życie jej nie rozpieszczało. Mimo, że była zdolna i niezwykle uparta, przez co w przeciągu ledwie kilku lat stała się najlepszym magomedykiem w kraju, miała wysoko ustawionego narzeczonego z którym planowała wielkie wesele, miała pieniądze i szacunek.. a jednak nie była do końca szczęśliwa. Starsza kobieta widziała to w jej oczach, mimo że dziewczyna nigdy nie wspominała o swoich kłopotach. W jej oczach tak często czaił się smutek, a młodzieńczy blask zgasł, teraz piękne czekoladowe oczy spoglądały na świat z nienaturalną wręcz dojrzałością… Marta pokręciła głową… - Biegnąc ku przyszłości, zapomniałaś kim tak naprawdę jesteś..- szepnęła. Hermiona jednak już jej nie słyszała. Pędziła właśnie wyludnionymi o tej porze ulicami Londynu w żółtej taksówce. To dziś dowie się czy obroniła mugolski dypolom medyczny i czy skończyła studia. Czekała na ten dzień, tak bardzo chciała ukończyć studia medyczne i w końcu poczuć się prawdziwym lekarzem. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie swoich młodzieńczych marzeń o projektowaniu, taaak w Hogwarcie miała nadzieję, że właśnie to będzie robiła w życiu, jednak szybko okazało się, że młodociane marzenia zginęły przykryte dorosłością. Wybrała medycynę, ale nie byłaby Hermioną Granger, gdyby nie rzuciła się na głęboką wodę. Postanowiła, że poza studiami magicznymi rozpocznie też naukę na mugolskim uniwersytecie medycznym. Ron ucieszył się, kiedy powiedziała mu o swoich planach, nigdy bowiem nie popierał jej pomysłu o projektowaniu. Uważał, że to dziecinne i nie przyszłościowe, a przecież żona wysokiej rangi polityka musi być osobą poważną.. Dla niego porzuciła projektowanie, grube zeszyty z jej kreacjami leżały teraz gdzieś głęboko na dnie szafy, a ona postawiła na medycynę, którą lubiła to fakt, ale nigdy nie pokocha. A to wszystko dla niego.. Tak Ron, wszystko i wszystkich dopasowywał zawsze do siebie. Nawet ją i jej uczucie. Początki były cudowne, wspólne mieszkanie w centrum Londynu, długie spędzane razem na rozmowach wieczory, a po nich jeszcze dłuższe noce… Aż w końcu przyszedł awans, a jej ukochany coraz mnie czasu spędzał w domu. Coraz mniej ze sobą rozmawiali, aż w końcu zaczęła odnosić wrażenie, że stała się dla narzeczonego jedynie formą wystroju ich mieszkania.. Najgorsze było to, że na każdą próbę rozmowy Ron reagował tak gwałtownie, że zwykle kończyło się to kłótnią.. „Ehh nikt nie powiedział, że dorosłość będzie łatwa”- szepnęła w duchu, kiedy analizując swoje życie przyglądała się mijanym budynkom… Taksówka zatrzymała się przed wielkim gmachem Uniersyty Of London Medical Academy. Zapłaciła należność za podróż i poprawiając sięgającą do kolan ciemnoszarą sukienkę ruszyła schodami w górę, znów biegła w kierunku przyszłości, jak na złość nie takiej o jakiej marzyła. Stając przed dwuskrzydłowymi dębowymi drzwiami dziekana uniwersytetu pozwoliła sobie na zaczerpnięcie głębokiego oddechu. Już po chwili naciskała klamkę. Zaanonsowana wcześniej przez sekretarkę nie musiała już pukać, dziekan oraz promotor jej pracy już czekali. - Witam.- Szepnęła cicho, nieśmiało przechodząc przez próg. - Och, panna Granger. Czekaliśmy na panią.- powiedział jeden z mężczyzn z dobrodusznym uśmiechem - Przepraszam za spóźnienie..- zaczęła - Ależ skąd, jest pani jak zwykle na czas. Proszę usiąść.- gestem dłoni dziekan zaprosił ją do zajęcia miejsca na krześle ustawionym na przeciwko biurka. Hermiona skorzystała z zaproszenia. - Taaaak.- zaczął promotor- Na początku, zacznijmy od tego, że jest nam strasznie przykro..- na te słowa kobiecie krew odpłynęła z twarzy, czyżby nie zdała? - Że nasza uczelnia traci tak znakomitego ucznia.- dokończył z uśmiechem na twarzy dziekan, wchodząc w słowo jej promotora. - Czyli zdałam?- siliła się na spokój. - Ależ oczywiście, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ocena celująca i wyróżnienie Akademii za osiągnięcia w nauce. - Za takim dyplomem- ponownie zaczął promotor- może sęe pani ubiegać o posadę w najlepszych szpitalach tego i nie tylko tego kraju.- uśmiech zawitał na jej twarzy, a więc Hermiona Granger przynajmniej względem nauki pozostała tą samą dziewczyną co w Hogwarcie. - Chyba, że ma pani inne aspiracje- zaczął dziekan.- Bo w takim wypadku nasza uczelnia jest w stanie z miejsca, a właściwie od października, ale to w sumie to samo, powierzyć stanowisko profesorskie. – trudno było nie wychwycić nutki nadziei w jego głosie, kiedy składał propozycję. - Kuszące.- zaczęła, zastanawiając się jak ubrać w słowa swoją odmowę- Jednak obawiam się, że nie spełniłabym się na takim stanowisku. Moim powołaniem jest leczyć a nie uczyć.- powiedziała delikatnie, starając się, żeby jej głos zabrzmiał jakby głęboko żałowała, że musi odmówić. - Cóż, kłamstwem byłoby, gdybyśmy powiedzieli, że się tego nie spodziewaliśmy.- powiedział promotor, uśmiechając się do niej. - Cóż, w takim razie pozostaje mi jedno.- zaczął dziekan, wstając ze swojego miejsca. Promotor i Hermiona poszli za jego przykładem, już w następnej chwili profesorzy wręczyli jej obity w drogą skórę dypolom lekarski. Była teraz panią doktor, z prawdziwego zdarzenia.. - Panno Granger, pragnę serdecznie powitać panią w zacnym lekarskim gronie. Proszę iść teraz uczcić swój sukces, bo od jutra zaczyna pani ratować ludzkie życie.- powiedział promotor żegnając swoją najlepszą uczennicę. Wyszła na słoneczną ulicę w dłoni dzierżąc swój klucz do przyszłości. Uśmiechnięta rozejrzała się wokoło. Jeśli Marta miała rację, to i Ron pamiętał o jej wielkim dniu. Postanowiła, że w drodze do domu zrobi małe zakupy. Szampan, truskawki i wiele innych afrodyzjaków, w końcu musi uczcić dyplom.. Nie zdziwiła się, że po wejściu do mieszkania nikogo tam nie zastała. Ron nie byłby sobą, żeby czekać cały dzień. Na pewno wróci wcześniej.. Uradowana zabrała się za przyrządzanie kolacji. Lekkiej a zarazem wykwintnej. Kiedy dochodziła ósma wieczorem, na stole czekały już talerze z piersią z serem brie, purre marchewkowym i ruccolą z sosem vinegret. Schłodzony szampan czekał na otwarcie, a dyplom leżał na widocznym miejscu. Sama Hermiona przebrana w niezwykle sexowną małą czarną co chwila zerkała w stronę drzwi, za którymi zaraz spodziewała się zobaczyć narzeczonego. Czas jednak minął, z ósmej zrobiła się dziewiąta, z dziewiątej w pół do dziesiątej.. Nagle do okna zastukała sowa. Dziewczyna zrezygnowana poszła otworzyć ptakowi, a ten podając jej kopertę natychmiast odleciał. Dziewczyna rozerwała kopertę i przeczyła kilka słów naskrobanych ręką Rona.. „Hermiono! Nie czekaj na mnie dzisiaj! Mamy problem w ministerstwie. Beze mnie sobie nie poradzą. Pewnie wrócę nad ranem, więc spotkamy się dopiero jak wrócisz z dyżuru. Ron” Łzy zaczęły spływać z jej policzków rozmazując misterny makijaż. Zapomniał. Znowu postawił pracę ponad nią.. Rozszlochała się na dobre. Chwytając butelkę czerwonego wina, pociągnęła spory łyk, nie kłopocząc się nawet nalewaniem trunku do kieliszka. Skrzywiła się, wino było wytrawne, bo takie lubił Ron… - Gratuluję Hermiono.- szepnęła cicho, odstawiając butelkę na stole, gdzie właśnie zniszczyła się jej uroczysta kolacja, z resztą nie pierwszy już raz… Ruszyła w kierunku sypialni, gdzie jeszcze długie godziny, poduszki tłumiły płacz żalu… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:13
Post
#2
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
34
W całym pomieszczeniu zapadła wypełniona emocjami i niemal elektrycznie naładowanym oczekiwaniem. Nawet wielki, wiszący na ścianie zegar, zdawał się na te kilka chwili zatrzymać swój bieg. Pracownicy prosektorium spoglądali po sobie znacząco. „Zawsze to samo” mówiły ich oczy, kiedy obserwowali, jak blada z przerażenia Hermiona z totalną trwogą malującą się na zapłakanej twarzy, bezwiednie osuwa się w ramiona przyjaciela. Ileż to razy widywali już takie sceny… – Yhym..- znaczące chrząknięcie lekarza, który chciał zwrócić na siebie uwagę, kiedy Blaise klęcząc z głową Hermiony ułożoną na swoich kolanach, delikatnie poklepywał ją po policzku, starając się przywrócić jej świadomość.- Yyyy…- starał się być delikatny, zawsze współczuł ludziom w takiej sytuacji, w jakiej właśnie znalazła się ta dwójka.- Jak rozumiem, to jest…- zaczął, będąc niemal pewnym, jaką uzyska odpowiedź. – To nie jest Draco.- odpowiedział Blaise. Jego głos drżał, jednak nie pobrzmiewała w nim żadna fałszywa nuta wątpliwości. – Jest pan w zupełności pewien?- zapytał krępy mężczyzna, zdaje się pomocnik lekarza.- Wypadek, no i śmierć zmieniły twarz tego mężczyzny, a w efekcie szoku, mogli państwo się….- tłumaczył, jednak jego tyrada została przerwana przez słaby kobiecy głos. – To nie jest mój narzeczony.- szepnęła Hermiona, starając się równocześnie podnieść do pozycji siedzącej.- I jestem tego pewna na więcej niż 100%, bez względu na stopień zniekształcenia, czy zmasakrowania twarzy teo kogoś.- twardo upierała się przy swoim, starając się, aby jej głos brzmiał tak pewnie, jakby sobie tego życzyła, wbijając przy tym wzrok w zdziwione oblicze starszego mężczyzny.- To NIE jest Draco Malfoy!- dodała jeszcze pewniej, chcąc raz jeszcze podkreślić swoją opinię. W końcu kto, jak kto, ale ona chyba wiedziałaby najlepiej! Jej serce coraz bardziej wypełniało ciepłe uczucie ulgi i mała fala radości. W końcu, jeżeli to nie on leży na tym stole, to wszystko będzie dobrze. I nie liczyło się to, że policjanci powiedzieli jej, że drugi mężczyzna jest w stanie krytycznym. Ważne, że żył. I to przede wszystkim było dla niej ważne. Z całą resztą sobie poradzi. Poradzi sobie z widokiem jego pokiereszowanej twarzy, da radę zmierzyć się z jego długą rekonwalescencją, nie ugnie się pod wpływem jego humorów i fochów, kiedy leczenie okaże się długie i mozolne. Będzie przy nim, jeżeli okaże się, że wypadek spowodował jakieś trwałe szkody w jego organizmie i zdrowiu. Nie cofnie się przed niczym, nic nie zachwieje jej miłości i wiary w lepsze jutro. Nic, bo Draco żyje. Nie zostawił jej samej, więc ona nie zostawi jego. Już zawsze będą razem, ona jako jego Hermiona, a on jako jej tylko Draco. Będą razem i będą szczęśliwi, choćby i całe życie, cały świat i wszyscy cholerni święci byli temu przeciwni. – Ale…ale to niemożliwe…- sprzeciwił się jeden z pracowników pomocniczych.- Ja wiem, że to dla państwa trudne, ale proszę przyjrzeć się jeszcze raz, bo z tego co wiem, druga ofiara już została zidenty… – TO NIE JEST DRACO!!!- wrzasnęła Hermiona. Tego, że to nie on leży na tym pieprzonym stole, była pewna tak, jak niczego innego w całym życiu. Z resztą Diabeł też to potwierdzał, więc czemu ci ludzie cholernie małej wiary, nie chcieli uwierzyć im, że to nie Draco. – Oczywiście, że nie.- opanowany, choć lekko drżący głos, dobiegł ich od strony wejścia do kostnicy. Zadziwiająco znajomy głos… – A pan, to?- zapytał zaskoczony lekarz. Jeszcze chyba nigdy nie uczestniczył w tak dziwnej identyfikacji, a patologiem był już przecież od ponad 15 lat. Draco Malfoy.- przedstawił się, po czym w kilku krokach znalazł się przy Hermionie, mocno tuląc łkającą kobietę do swojej piersi. Sytuacja i wynikające z niej roztrzęsienie jego ukochanej, były na tyle poważne, że nie rozbawił go nawet Zabini, który z szeroko otwartymi ustami, raz za razem dotykał jego ramienia, jakby chcąc się upewnić, że nie ma przed sobą ducha, ani wytworzonej przez umęczony umysł zjawy, a prawdziwego Dracona z krwi i kości, któremu ewidentnie nic nie było. Nie licząc oczywiście zatroskania stanem Hermiony. – A-ale jak?- zapytała, kiedy w końcu łzy przestały już moczyć znajomą koszulę, a ukochany zapach zaczął pieścić zmysły i niespiesznie uspokajać skołatane nerwy. – Ja przepraszam bardzo, ale jeżeli to pan nazywa się Draco Malfoy, to kto u licha, leży na tym stole?- zapytał totalnie już zszokowany patolog, mierząc badawczym spojrzeniem to Malfoya, to ciało leżące na stole obok. Podobieństwo, nawet biroąc pod uwagę to, że twarz zmarłego była oszpecona, już na pierwszy rzut oka było niemal niewidoczne. Właściwie, gdyby nie to, że obydwaj mieli niemal tak samo platynowe włosy, nic by ich do siebie nie upodobniało. A i w tej materii można było znaleźć różnice bowiem, włosy prawdziwego Malfoya były nieco krótsze i o wiele bardziej poszarpane. Teraz się nie dziwił stanowczości kobiety. Ci dwaj mężczyźni w ogóle nie byli podobni… – Zapewne drań, który odważył się ukraść moje auto.- prychnął Draco.- Cała ta sytuacja, to jedno wielkie nieporozumienie i koszmarny zbieg okoliczności.- wyjaśnił, a wszyscy obecni natychmiast wbili w niego zaciekawione spojrzenia.- Blaise, przestaniesz mnie w końcu dźgać? Bo zaraz ci oddam!- zaśmiał się, wciąż czując systematyczny dotyk palca przyjaciela na swoim ramieniu. – Draco Malfoy! ZDECYDOWANIE!!!- uradowany Diabeł rzucił mu się na szyję.- Smoku, nigdy więcej nas tak nie strasz.- szepnął do jego ucha, starając się zatrzymać bardzo niemęskie łzy, które zaczęły się zbierać pod jego powiekami.- A teraz mów, co się stało!- zażądał, kiedy jako tako, udało mu się już opanować. – Drwina losu.- odpowiedział blondyn, ocierając czule policzki Hermiony, na których ciągle lśniły łzy.- Ktoś ukradł mi wóz, kiedy rano byłem na naradzie. Dowiedziałem się o tym, około południa, kiedy zszedłem do podziemnego parkingu, po dokumenty ze schowka.- wyjaśniał spokojnie, przenosząc swoje spojrzenie z Zabiniego na Hermionę i z powrotem, zupełnie nie przejmując się otoczeniem, ani tym bardziej nie zwracając uwagi na ciekawskich pracowników prosektorium, rządnych sensacji.- Niewiele myśląc od razu udałem się na pierwszy, lepszy komisariat i nawet do głowy mi nie przyszło, żeby dzwonić z tą informacją do ciebie, Hermino.- zwrócił się do ukochanej.- Myślałem, że jesteś zajęta w Galerii, no i, że zgłoszenie kradzieży potrwa tylko chwilkę.- wyjaśnił tuląc ją do siebie.- No, ale okazało się, że siła biurokracji jest większa niż moje nadzieje, więc utkwiłem w komisariacie, skąd już zadzwonić nie mogłem, na długie godziny. Pominę, że traktowano mnie jak jakiegoś przestępcę, a nie poszkodowanego.- warknął- Już niemal kończyłem składać swoje zeznania, kiedy w Komendzie pojawiło się dwoje komisarzy, który raczyli mnie poinformować, że mój samochód właśnie uczestniczył w kraksie i prawdopodobnie w tej chwili moja narzeczona identyfikuje moje domniemane zwłoki. Więcej nie było mi trzeba.- westchnął zbolały.- Zerwałem się, jak jakiś wariat, mając nadzieję, że jeszcze uda mi się was dogonić, zanim przeżyjecie traumę. Jak widać się spóźniłem.- warknął.- Przepraszam kochanie.- pocałował ją delikatnie w czoło.- I ciebie też Diable.- dodał klepiąc przyjaciela. – Co za cholerna złośliwość losu!- warknął Blaise, do którego pomału zaczynała docierać irracjonalność tej sytuacji.- Że też, ten cholerny drań też był blondynem!- pomstował. – Jak 95% populacji Jankesów.- zaśmiał się patolog.- W USA platynowi blondyni występują, aż w nadmiarze. Osobiście winę zrzuciłbym na opieszałość policji.-dodał.- Gdyby ich przepływ informacji był lepszy, a biurokracja bardziej okrojona, państwo uniknęlibyście tych wszystkich nerwów.- zawyrokował poważnie. – W sumie się z panem zgodzę.- poparł go Draco.- Spędziłem 6 godzin na komendzie, a w tym czasie najbliżsi mi ludzie przeżywali koszmar!- skrzywił się kwaśno, spoglądając na blade oblicza Hermiony i Blaise’a. – To już nie ważne.- pierwszy raz od dłuższej chwili odezwała się Hermiona.- Ważne, że jesteś cały.- uśmiechnęła się słabo, głaszcząc jego policzek.- Chodźmy już do domu, dobrze?- zapytała z nadzieją. – Zdecydowanie!- poparł ją Diabeł.- To był ciężki dzień. – Pamiętne walentynki.- prychnął Draco. Nie tak to sobie zaplanował. Miała być kolacja przy świecach, zakończona namiętna nocą, a nie wizyta w prosektorium.- My już faktycznie pójdziemy.- zwrócił się do lekarza.- Pan zdaje się, musi jeszcze ustalić, kim jest ten facet.- wskazał głową w stronę martwego ciała.- Dzięki za pomoc.- dodał, pomagając Hermionie się podnieść. – Nie ma za co dziękować, właściwie to ja cieszę się, że nie musiałem państwo pomagać.- odpowiedział lekarz, kiedy ich trójka znikała w drzwiach. Hermiona była bardzo słaba, więc Draco niemal przez całą drogę do taksówki, która już czekała na nich przed szpitalem musiał ją podtrzymywać. Czuł się podle, że nie zadzwonił do niej, kiedy w południe odkrył zniknięcie samochodu. Ileż nerwów zaoszczędziłby jej taką krótką rozmową. – Hermiono?- zapytał cicho, kiedy siedzieli już w samochodzie. – Tak?- zapytała tuląc się do niego. Tak dobrze było znów usłyszeć, jak bije jego serce. To był najcudowniejszy dźwięk na całym świecie, zwłaszcza po tym, jak przez kilka strasznych chwil, była przekonana, że już nigdy więcej go nie usłyszy. – Ja wiem, że to marne pocieszenie, ale…- zaczął, jednak urwał w połowie zdania, nie wiedząc, czy powinien kończyć. – Ale, co?- zapytała, spoglądając w jego oczy, a on z radością odkrył, że z chwili na chwilę wygląda coraz lepiej. – Zapiąłem rano te pasy.- szepnął, a ona po prostu się zaśmiała. -------------------- |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:46 |