Wilcza Rasa (zak), najprawdopodobniej - zakończone
Projektowanie stron internetowych General Informatics, oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Wilcza Rasa (zak), najprawdopodobniej - zakończone
iskra |
29.06.2003 22:40
Post
#1
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 207 Dołączył: 06.06.2003 Płeć: Kobieta |
Nie wiem po co to daje, ale może się
komuś spodobać
Miało być nieco wojennie, wyszła totalna telenowela... Ale w trakcie
dodawania postów bedę niektóre rzeczy zmieniać więc może bedzie dobrze. JAk
by co to wszelka odpowiedzialność ponosi niejaka Sol z Ludzi Lodu
(buhahahaha, mówiłam, że na Ciebie zwale? ) Życze miłego czytania
Acha, może byc wiele błendoof, bo pisałam to właściwie troche czasu temu, ale co tam I mam chyba nieco kłopoty z czasem... ___________ 1 Kiedy byłam małą dziewczynką mama zawsze ostrzegała mnie przed tajemniczą wilczą rasą. Podobno rasa ta umiała się dostosować do każdych warunków, była inteligentna i przebiegła i nade wszystko nienawidziła ludzi. Zresztą z wzajemnością. Mama mówiła, że wilcza rasa miała w zwyczaju żywić się ludzkim mięsem, ale po skończeniu 13 lat przestałam w to wierzyć. Opowiedziała mi też legendę o Wielkiej Wojnie toczącej się w zamierzchłych czasach. Wilcza rasa przegrała i wycofała się na bardziej niedostępne tereny w głębi lasu. Teoretycznie miał zapanować pokój lecz w praktyce... cóż, tylko teoretycznie. W praktyce toczyła się nadal nieformalna wojna. Prawdopodobnie trwa do dziś, ale objawia się tyko sporadyczną niechęcią lub nawet nienawiścią. Słyszałam ostatnio, że gdzieś na północy istnieje miasto, w którym ludzie i wilcza rasa żyją we względnej zgodzie. Osobiście nie wiem, czy jest to możliwe. Teraz mam 16 lat i nadal boje się wilczej rasy. Wprawdzie nigdy nie widziałam jej przedstawiciela, ale Tarimin często mi opowiada o ludziach zamordowanych przez wilczą rasę, których znalazł jego ojciec. Tarimin jest synem generała armii naszego państwa - Narni - i jest ode mnie o 6 lat starszy. Lubię jego towarzystwo, bo zna wiele ciekawych opowieści i jest bardzo oczytany (uczy się na dworze króla). Tari nie lubi wilczej rasy i niejednokrotnie opowiadał mi co zrobiłby z takim osobnikiem, gdyby go spotkał. Nie lubię tego i mówię, że to okrutne. Wprawdzie się ich boję, ale żeby od razu nienawidzić? Tari zawsze mnie wtedy przytulał i śmiał się, że to tylko takie żarty. On jest taki sympatyczny, opiekuńczy, pełen dobroci i mam takie śliczne ciemne oczy. Chyba właśnie dlatego się w nim zakochałam. Jednak bardzo dbam o to by się tego nie dowiedział. Boję się, że to zepsułoby nasze przyjacielskie stosunki. "Dlaczego życie jest takie skomplikowane?' zadawałam sobie to pytanie raz za razem nieświadoma, że moje życie dopiero się skomplikuje... i to bardzo. * Wieczorem, w trzeci dzień od przesilenia letniego, przyszedł do mnie bardzo uradowany Tarimin. - Zgadnij, przyjaciółko moja, jakie szczęście się do mnie uśmiechnęło - zawołał od progu i nie czekając na moją odpowiedź rzekł - Sora - wiesz ta dziewczyna, za którą się uganiałem tyle czasu - w końcu mnie zauważyła. Mało tego, jeszcze zgodziła się za mnie wyjść! Słyszysz, Cailith? Żenię się! Przyjdziesz? Otworzyłam szeroko oczy, a powietrze wypłynęło mi z płuc ze świstem. Poczułam ból w głowie i w oczach mi pociemniało. Osunęłam się na podłogę. Kiedy otworzyłam oczy ujrzałam twarz swojej matki. Leżałam na łóżku, a ona siedziała przy mnie. - Jak się czujesz, Cai? - usłyszałam jej troskliwy głos. - Chcę zostać kapłanką - powiedziałam. - Kapłanką? - uśmiechnęła się mama - Kochanie, cóż to za dziwaczne pomysły? - Chcę iść do Świątyni Czterech Żywiołów, mamo. Czy możesz to uszanować? - Oczywiście, córeczko. Jeśli jesteś tego pewna, zaakceptuje to. - Dziękuje, mamo - powiedziałam i zamknęłam oczy, by osunąć się w sen. Ostatnim skrawkiem świadomości zapytałam - A Tari? - Siedział przy tobie przez 2 godziny. Przed chwilą wyszedł. Był umówiony z Sorą. To naprawdę miła i ładna dziewczyna - rzekła mama z uśmiechem, nie wiedząc jak bardzo mnie rani - Aha, zapomniałabym. Tarimin zostawił dla ciebie kwiaty. - To miłe - odpowiedziałam, ale łzy cisnęły mi się do oczu. Gdy mama opuściła pokój wyrzuciłam kwiaty przez okno i załkałam cicho. Zaraz na następny dzień poszłam do świątyni. Leżała ona w głębi lasu i prawdę mówiąc trudno było się do niej dostać. Mama chciała bym poszła z Tariminem, ale ja stanowczo zaprzeczyłam i wyruszyłam sama. Po dojściu na miejsce ujrzałam zaskakujący widok: przed drzwiami świątyni była kolejka! Od jednej z dziewczyn dowiedziałam się, że kapłanki wybierają tylko dziewczęta inteligentne, młode i odpowiedniej budowy. Każda kandydatka musiała zostać obejrzana i przepytana przez Najwyższą Kapłankę. Ja byłam 12 dziewczyną. 12 to szczęśliwa liczba, więc raczej powinnam zostać przyjęta. Po wypaleniu się dwóch świec byłam już zmęczona. Znużona usiadłam na zwalonym konarze z dala od reszty dziewczyn. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie ze zduszonym krzykiem. - Nie chciałem cię przestraszyć - usłyszałam bardzo ładny niski i dźwięczny głos, brzmiący trochę jakby z obcym akcentem. Chłopak (a może już mężczyzna?), który wypowiedział to zdanie miał zakrytą twarz tak, że byłoby mu widać tylko oczy gdyby nie kaptur, który obcy miał naciągnięty na twarz. Spod kaptura wylatywały mu czarne jak smoła pasemka włosów, sięgające do ramion. Dłonie miał ukryte pod rękawiczkami z ... wilczej skóry? Mój ojciec jest garbarzem, ale nie potrafiłabym precyzyjnie określić z jakiego zwierzęcia jest ta skóra. - Przepraszam - powiedział obcy. - Nic nie szkodzi - odparłam trochę zmieszana tym miłym głosem. Chciałam zapytać kim jest, ale on mnie uprzedził pytaniem: - Chyba mi nie powiesz, że chcesz wstąpić do świątyni? - spytał zaczepnie i wiedziałam, że pytanie to nie jest złośliwe. - Chcę - odpowiedziałam z prostotą - A dlaczego pytasz? - Tak jakoś - wzruszył ramionami - Po prostu szkoda by było takiej ładnej dziewczyny na kapłankę. Zarumieniłam się słysząc ten komplement, a on chyba właśnie tego oczekiwał, bo zauważyłam jak jego usta naciągają się w uśmiechu pod materiałem, którym okrywał twarz. - Kim jesteś? - spytałam w końcu. - Wędrownym bardem, wojownikiem, minstrelem, poetą, złodziejem damskich serc... kim tylko zechcesz - powiedział słodko, ale wiedziałam, że nie na poważnie. - Przestań - zaśmiałam się głośno - Kandyduje na kapłankę, więc nie próbuj mnie uwieść. - Ja? - spytał niewinnie - Czy ja próbuję cię uwieść? A tak poważnie, to nie idź do świątyni. Będziesz żałować. - Czyżby? - zmieniłam ton głosu na bardziej buńczuczny. To, że próbuje mnie odwieść od mojego zamiaru zaczęło mnie powoli irytować - W ogóle to dlaczego chcesz zmienić moje zdanie co do bycia kapłanką? - Powiedzmy, że gram role Dobrego Duszka. - Ale dlaczego? - dopytywałam się - Dlaczego rozmawiasz właśnie ze mną, a nie z jakąś inną dziewczyną? - Powiedzmy, że nie widzę w twoich oczach powołania. - Co cię obchodzi z jakiego powodu idę do świątyni? - warknęłam, ale wiedziałam, że ma rację. Jeśli nie pójdę do świątyni z powołania zniszczę się. - Nic - mruknął - Ale twoje zachowanie i wyraz twarzy świadczą, że to przez mężczyznę. - A co ty możesz o tym wiedzieć?! - rzuciłam gniewnie. - Tez potrafię kochać - powiedział cicho - i też kiedyś... hm, powiedzmy, że moja dama serca mnie zdradziła. - Co mnie to obchodzi? - Nie idź do świątyni - powtórzył. - Idź do diabła! - warknęłam i pobiegłam do... domu. Nie wiem dlaczego nie zostałam przy świątyni. Przecież słowa tego obcego chłopaka nic dla mnie nie znaczyły, nie miały na mnie żadnego wpływu. Po co ja się okłamuję? Miały wpływ, ale kompletnie nie mam pojęcia dlaczego tak duży. Biegłam tak aż do wioski. Potem zwolnił, przeszłam kilka kroków i zatrzymałam się. Popatrzyłam na lecącego na niebie orła i poczułam w sercu spokój. Jestem wolna, wolna jak ptak. Gdybym została kapłanką byłabym orłem zamkniętym w klatce, z której nie mogę uciec. Uśmiechnęłam się odruchowo i ruszyłam powoli do Arni - stolicy państwa i mojego rodzinnego miasta. Jestem wolna, powtórzyłam jeszcze raz w myślach. W Arni spotkałam Tarimina. - Witaj, Cai - rzekł z uśmiechem - Chodzą słuchy, że chcesz zostać kapłanką. Ledwo ci się poprawiło, a już żarty się ciebie trzymają. - To prawda - rzekłam poważnie - Chciałam zostać kapłanką. - Nie możesz! - rzucił i złapał mnie za rękę ściskając mocno, potem dodał łagodnie - Cai, nie idź do świątyni. Zmarnujesz się. Nie idź, proszę cię o to jako przyjaciel. - Nie pójdę - odpowiedziałam siląc się by nie jęknąć z bólu. Uścisk Teriego był mocny - Już zmieniłam zdanie. - To dobrze - uśmiechnął się lekko i puścił moja dłoń. - Wiem, ktoś już mi to uświadomił - odwzajemniłam uśmiech. - Cai, wyrzuciłaś moje kwiaty - stwierdził, nie zapytał, niemal obojętnie. - Ja... to... - westchnęłam z rezygnacją - jakoś tak wyszło, przepraszam. - Nie przejmuj się - jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, ale miałam wrażenie, że mimo wszystko jest mu przykro - To tylko kwiaty. Chodź ze mną! Sora chciałaby cię poznać. - Ja... nie mogę - wydusiłam z trudem. Może i pogodziłam się z myślą, że Tari żeni się z Sorą, ale nie aż na tyle by się z nią spotkać - Musze jeszcze coś załatwić, coś... bardzo ważnego. - Szkoda - popatrzył na mnie tymi swoimi ślicznymi oczami - Naprawdę szkoda. Do zobaczenia, Cailith. Pomachałam mu na pożegnanie uśmiechając się przy tym, a potem odetchnęłam głęboko. Cieszę się, że Tarimin jest szczęśliwy i nie chcę tego zniszczyć swoimi uczuciami. Cóż, będę musiała z tym żyć. * Wiatr targał delikatnie liśćmi drzew, a promienie słoneczne przemykały miedzy nimi w jesiennym tańcu. Zakapturzona postać opierała się o stary dąb. Wyraźnie na kogoś czekała. - Tylko informacje. To rozkaz królowej - rozległ się miękki kobiecy głos. - Rozumiem - odparł zakapturzony mężczyzna - Czyżby? - Nie przyjechałem tu po nic innego jak po informacje. Jeśli myślisz, że chciałbym atakować na własną rękę znaczy, że masz mnie za głupca. - Tylko informacje. Broń. Strategia. Taktyka. Wojsko. Liczebność. - Rozumiem. - Uważaj na Wasukiego. - Wiem. - Uważaj... - Wiem - przerwał jej stanowczo. - Nadużywasz swej władzy. - Wiem - uśmiechnął się, a w uśmiechu tym mogło się kryć wszystko. * W domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Coś mnie gryzło tylko nie wiedziałam co. Wyszłam na zewnątrz i pozwoliłam by wiatr rozwiał moje długie jasne włosy. Jestem wolna jak ptak, kolejny raz powtórzyłam to zdanie. Tak, już wiem co mnie gryzie! Ten chłopak, którego spotkałam przy świątyni uchronił mnie od poważnego błędu jaki chciałam uczynić. Zdenerwowałam się na niego i, co gorsze, dałam mu to do zrozumienia. Tak nie można. Musiałam mu podziękować. Chciałam dać mu coś drobnego, niekoniecznie wartościowego, ale od serca. Wtedy wpadłam na genialny pomysł, który w przyszłości stał się przekleństwem dla nas obojga. Wyrzeźbiłam z drewna mały zdobiony medalionik z wklęsłością w środku. W dołku umieściłam niebieskie szkiełko, a na odwrocie wyryłam swoje imię. Do medaliku przyczepiłam rzemyk. Podarunek niezbyt wyszukany, ale ładny. Wstałam z krzesła, na którym wykonałam wisiorek z zamiarem wrócenia na miejsce spotkania z nieznajomym. Jednak słońce chyliło się ku zachodowi i zdecydowałam, że wrócę tam jutro. Rano, gdy tylko słonce wyjrzało zza gór, ruszyłam spacerkiem w stronę świątyni. W taki tempie byłam tam zanim wypaliła się jedna świeca. Po dotarciu na miejsce usiadłam na zwalonym pniu w miejscu spotkania z obcym. Miałam cichą nadzieję, że go tu spotkam. Cóż, nadzieja matka głupich. Mimo, że chłopaka nie było, postanowiłam zostać przez chwilę w tym miejscu. - Dlaczego wróciłaś? - usłyszałam za plecami znajomy głos. - Ja... ja... chciałam ci podziękować - powiedziałam i odwróciłam się do niego twarzą. - Doprawdy? - pod materiałem, którym zakrywał twarz pojawił się zawadiacki uśmiech. - Tak - przytaknęłam i wyciągnęłam z kieszeni sukienki wisiorek - To nic wielkiego, ale chciałabym żebyś go przyjął - wyciągnęłam do niego rękę z medalionem na otwartej dłoni. Nie wziął go. - A za co te podziękowania? - spytał podejrzliwie, co mnie trochę zraniło. - Za granie Dobrego Duszka - uśmiechnęłam się przyjaźnie, a on odwzajemnił ten gest. Wziął z mojej dłoni wisiorek i obejrzał go starannie. - Ładna robota - rzekł i przeczytał to co było napisane na odwrocie - Cailith. To twoje imię? - T... tak - odpowiedziałam i, nie wiedzieć czemu, zaczerwieniłam się lekko - Chciałam, żebyś pamiętał od kogo to dostałeś. - I tak bym pamiętał. Dawno nie spotkałem się z życzliwością w tych stronach. - Jak ci na imię? - spytałam. - Lezard, ale możesz mi mówić Lez. - Ja jestem dla przyjaciół Cai. - A więc wstąpiłem już do grona twych przyjaciół? - zaśmiał się dźwięcznie. - A nie chcesz? - spytałam obrażonym tonem. - Oczywiście, że chcę, ale zauważ, że nie stanę się twoim przyjacielem przez same słowa. Na to trzeba czasu - rzekł poważnie. - Racja, przepraszam - zawstydziłam się lekko. - Nie ma za co, moja przyszła przyjaciółko - wykonał gest jakby chciał położyć mi dłoń na ramieniu, ale w ostatniej chwili rozmyślił się - Może chciałabyś się bliżej poznać? - Tak - przytaknęłam - Skąd pochodzisz? - Ze wschodu - nabrał powietrza jakby chciał coś jeszcze powiedzieć na temat swego pochodzenia, ale nie zrobił tego. - A dokładnie - dopytywałam się. - Wybacz mi, Cailith, ale nie mogę ci wiele powiedzieć o moim pochodzeniu. Prawdę mówiąc nie mogę ci nic powiedzieć. - Jesteś banitą? - spytałam z lękiem. Nie przed nim, jeśli odpowiedź brzmiałaby "tak", ale raczej o niego. Banici w Narni są często szykanowani i oskarżani o różne niedorzeczności. - Cóż, można to tak nazwać, ale nie bój się nie zrobię ci krzywdy. - Nie boję się o siebie tylko o ciebie. Ludzie w Narni nie przepadają za podejrzanym obcymi. A wiesz co się może z tobą stać jeśli ludzie się dowiedzą, że jesteś banitą? - wypowiedziałam te słowa z troską, co wyraźnie zmieszało Lezarda. Nie odezwał się tylko pochylił bardziej głowę. Teraz nie widziałam nawet jego dolnej części twarzy zakrytej materiałem. - Czy to dlatego zakrywasz twarz? Jesteś skazanym banitą? - Nie, Cailith, nie - jego ładny głos dziwnie brzmiał, gdy mu drżał - Nie jestem banitą i nie jestem skazany - przerwał na chwilę - Cailith, musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o naszym spotkaniu. W ogóle to najlepiej by było gdybyśmy właśnie teraz zakończyli naszą znajomość. To może być niebezpieczne dla nas obojga. - Może być, ale nie musi - odpowiedziałam z pocieszającym uśmiechem - Nie wiem na razie kim jesteś, więc nie mogę cię osądzać. Poza tym to będzie duży krok w naszej przyjaźni, gdy ci teraz zaufam i nie będę cię o nic pytać póki sam nie zechcesz mi tego powiedzieć. - Jesteś bardzo naiwna, Cailith - powiedział, a na jego twarzy znów zagościł lekki uśmieszek. Być może nawet smutny - Jesteś też dobrą istotką na tym świecie pełnym zła i okrucieństwa. To będzie dla mnie zaszczyt mieć taką przyjaciółkę jak ty, Cailith. I tak zaczęła się moja przyjaźń z Lezardem. Codziennie spotykaliśmy się w tym samym miejscu i o tej samem porze. Zawsze rozmawialiśmy długi czas i nigdy się z nim nie nudziłam. Lezard miał bardzo duże poczucie humoru, ale okazał się też bardzo wrażliwy. Cieszę się z tej przyjaźni. Tak jak obiecałam, nikomu nie powiedziałam o jego istnieniu. Opowiedziałam Lezardowi o całym moim życiu, o moich problemach i radościach, o rodzinie. On nie powiedział mi nic o swoim życiu poza tym, że w jego żyłach płynie mała część błękitnej krwi. Za to jego osobowość, po tych trzech miesiącach, była mi znana niemal doskonale. Przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz wiem, że się myliłam. Wracając z mojego kolejnego spotkania z Lezardem przyglądałam się krajobrazowi. Pomyślałam, że jeszcze trzy miesiące temu zrywałam na łące kwiaty, a teraz wszystko jest opatulone białym kożuchem śniegu. Biały krajobraz tego roku bardzo mi się spodobał, mimo, że zazwyczaj nie lubię tego okresu. Był taki czysty, niewinny i uspokajający, ale był też zimny i niebezpieczny przy zamieciach, wręcz zabójczy. Nie wiem dlaczego przy właśnie takich skojarzeniach pomyślałam o Lezardzie. Nagle poczułam uderzenie w głowę. Odwróciłam się gwałtownie. Tari stał kilka kroków za mną. Pomachał mi i zaczął lepić kolejną śniegową kulkę. Zaśmiałam się, bo niedawno praktykowałam tę zabawę z Lezardem. - Cailith , skąd wracasz? - spytał i rzucił śnieżką. Trafił mnie w dolną część spódnicy. - Ze spaceru - odpowiedziałam tak jak zawsze i zaczęłam lepić kulkę. - Nie przykrzą ci się te samotne spacery? - ulepił śnieżkę - Może powinnaś znaleźć sobie mężczyznę - rzucił. Jego ostatnie słowa zaskoczyły mnie i zraniły, bo myśląc o mężczyźnie widziałam w wyobraźni właśnie Tariego. Stanęłam jak wryta. Wszystkie moje uczucia trwały niemal ułamek chwili, ale wystarczająco długo bym nie zdążyła zasłonić się przed śnieżką. Dostałam w twarz. Przewróciłam się, choć nie rzucił mocno. Tari podbiegł do mnie. - Na bogów, Cai, nie chciałem. Przepraszam. - powiedział troskliwie i zauważyła, że jest przerażony. - Nic mi nie jest - odparłam, a głos miałam słaby. - Jesteś biała jak ten śnieg. Rzuciłem za mocno? - Nie, Tari - zaprzeczyłam i wstałam z trudem - Nie przejmuj się. Nic mi nie jest. - Odprowadzę cię do domu - zaoferował. - Tari, nie trzeba. Czuję się znakomicie - skłamałam. - Tak, tak, mimo to odprowadzę cię, a później poznam cię z Sorą. Przez trzy miesiące zgrabnie się od tego wykręcałaś, ale teraz zmuszę cię do tego choćby siłą - zaśmiał się, a ja zmieszałam. - Tari, to nie tak. Ja się nie wykręcałam tylko jakoś tak... - Nie tłumacz się - przerwał mi - Przecież żartuję. Uśmiechnęłam się z ulgą w odpowiedzi. Nie chciałabym się tłumaczyć, bo wtedy musiałabym skłamać mu prosto w oczy, czego zapewne nie potrafię lub po prostu nie chcę. Pomyślałam, że miło by było gdyby Tari odprowadził mnie do domu. - Może odprowadzić cię do domu? - zapytał tak jakby czytał w moich myślach. - Tak - przytaknęłam i poczułam się jak mała dziewczynka pod opieką starszego brata. I ten stan musiał pozostać. Ja byłam dla niego zawsze tylko młodszą siostrą, którą trzeba się opiekować i musiałam go traktować jakbym też tak czuła. Tak musi być, powtórzyłam w myślach. Głośno zaś powiedziałam: - To byłoby miłe. Gdy byliśmy już w mieście Tari pożegnał mnie i ruszył do swego domu. Wcześniej , kolejny raz zaproponował bym przyszła do nich na kolację i poznała Sorę. Zgodziłam się. * W domu zjadłam coś ciepłego i poszłam do swojego pokoju. Tam położyłam się na łóżku i wlepiłam wzrok w sufit. Pomyślałam, że moje życie nie jest niczego warte, bezcelowe i bez sensu. Jestem nieszczęśliwie zakochana w przyjacielu, który ma żonę. Moje życie to ciągła, bezbarwna egzystencja, którą urozmaica tylko Lezard. Na myśl o tym tajemniczym chłopaku zrobiło mi się cieplej na sercu. Wspomniałam, nasza dzisiejsza rozmowę. "Życie jest czymś danym nam od bogów. Powinniśmy je cenić, bo więcej się nie powtórzy. Bierz życie takim jakie jest i nie żądaj niczego więcej, korzystaj z niego, Cai. Raz matka rodziła i raz się umrze" Pomyślałam, że tak właśnie powinnam żyć, ale... cóż, chyba będę musiała poprosić Lezarda o radę. On jest naprawdę inteligentny i ma takie trzeźwe spojrzenie na świat. Ostatnimi czasy bardzo go polubiłam. Przypomniało mi się coś co powiedział kilka dni temu. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam w stronę świątyni. Kiedy tam dotarłam zawołałam cicho: - Lezardzie Pojawił się za mną tak jakby wyrósł spod ziemi i równie cicho jak zawsze. - Coś się stało? - spytał zatroskany. - Powiedziałeś, że mogę ty przyjść kiedy chcę. - Powiedziałem, że jeśli miałabyś kłopoty zawsze możesz mnie tu znaleźć - widziałam, jak pod materiałem jego usta rozchyliły się w uśmiechu - Co cię tu sprowadza? - Ty - odpowiedziałam z prostota i zgodnie z prawdą. - To ciekawe - odparł i zapraszającym gestem wskazał na "nasz" konar. - Bo widzisz, moje życie jest takie nudne. Będąc już w domu przypomniałam sobie naszą dzisiejsza rozmowę i naszła mnie chęć żeby porozmawiać jeszcze. - Nie powinnaś się do mnie tak przywiązywać - rzekł poważnie - Niedługo odjeżdżam. - Dlaczego? - spytałam z żalem. - Cai, naprawdę bardzo cię polubiłem i będzie mi cię brakować, ale muszę jechać - położył niezwykły nacisk na słowo "muszę" tak, jakby nie chciał powiedzieć głośno, że tego nie chce. - Ale dlaczego? - powtórzyłam. - Posłuchaj, kiedyś spotkało mnie wiele sytuacji, od których teraz zależą moje losy. Wierz mi, wiele bym dał za oszukanie czasu i przeznaczenia. Wiem, że tego nie widzisz, że nie poznałaś mnie od tej strony, ale ja nie jestem... nie jestem ... - zamilkł na chwilę, wyraźnie szukając właściwych słów. - Kim nie jesteś? - Nie jestem kimś z kim przebywanie byłoby bezpieczne - powiedział, a widząc moje rządne informacji oczy dodał - Ograniczam twoje świadomość na mój temat jak tylko mogę, bo chce cię chronić. - Kiedy? - spytałam, a on zrozumiał, że chodzi mi o jego wyjazd. - Za dwa dni - odpowiedział, a ja spuściłam głowę - Cai, nie pozwolę na zbędne pożegnania. Podniosłam gwałtownie głowę, a on swoją pochylił. Chciałam zajrzeć w jego oczy, jeden jedyny raz zanim odjedzie, ale nie widziałam ich ani teraz, a ni przedtem. Nie widziałam nawet rąbka jego skóry. Chciałam krzyknąć: "Spójrz mi w oczy! Zobacz co czuję!". Jednak zamiast tego otarłam łzy i powiedziałam udając twardą: - Mówiąc, że słowa to potężna broń miałeś rację. Właśnie od nich zginęłam. Nie podniósł wzroku na mnie, nawet nie drgnął. Wstałam i ruszyłam w stronę wioski ze świadomością, że nigdy już nie zobaczę mojego najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałam. Liczyłam, że usłyszę za plecami jego przepraszający melodyjny głos. Myliłam się. Zamknęłam oczy by powstrzymać łzy, a gdy to nie pomogło biegiem ruszyłam do domu. Biegłam przez cała drogę do wioski. Zadawałam sobie pytanie "Dlaczego?". Rozmyślania całkowicie zajęły mój umysł i nim się postrzegłam stałam w izbie opierając się o drzwi frontowe. Rodzice i brat popatrzyli ze zdziwieniem na moja zalaną łzami twarz. Mama i tata milczeli, ale Tesu zadał pytanie, którego się obawiałam i wiedziałam ,że jeśli padnie zacznę płakać. - Dlaczego płakałaś? - spytał. Zignorowałam go i ruszyłam do pokoju, by w ciszy dać upust swojemu żalowi. Wiedziała, że zaraz zapuka moja mama i samą swoją obecnością, bez zadawania zbędnych pytań ukoi moje cierpienie. Nieświadoma czekałam na ten odgłos. Byłam gotowa opowiedzieć jej wszystko, mimo przysięgi jaką dałam Lezardowi. Po chwili usłyszałam oczekiwany dźwięk. Do pokoju wszedł... Tari? - Co ty tu robisz? - spytałam, ocierając pośpiesznie łzy. - Przyszedłem po ciebie. Umówiliśmy się na kolację - powiedział to tak jakby był zdziwiony moim stanem. - Przepraszam, zapomniałam. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę... - Nie musisz - usiadł przy mnie i przytulił - Co się stało, Cai? - Chodzi o to, że... - umilkłam i wtuliłam się w jego ramiona- Nie mogę nic powiedzieć. - Ktoś ci zabronił? - Nie, nie chcę nic mówić. Obiecałam - Jeśli nie chcesz to nie mów. Po prostu wypłacz się. Mam czas. - A Sora? - spytałam. Nie chciałam by niańczył mnie podczas, gdy jego żona siedzi sama w domu. - Ona zrozumie. Przytuliłam się więc jeszcze mocniej do niego i płakałam jak mała dziewczynka, którą się czułam. * _______________________________ Aż strac myśleć ile tu będzie błendoof Tak wiem, dramatyzje (mam to we krwi) -------------------- ...uuuu, powrót.
|
iskra |
01.07.2003 08:49
Post
#2
|
Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 207 Dołączył: 06.06.2003 Płeć: Kobieta |
Mówiłam, że to opowiadanie jest do bluzgania... Teraz i tak jest jeszcze względnie, później dzieją się poprostu cyrki W ogóle to jakaś taka dziwna ta Cailith, a poza tym spieprzyłam osobowość Lezarda, a później jeszcze Wasukiego... Zresztą jak dotrwacie to sami zobaczycie Matoos, to opowiadanie jest ciągnięte nie wiem od ilu, ale posiada troche stron i jeśli da się je jakoś (jak?! ) uratować to postaram się to zrobić Acha, jeśli ktoś ma jakieś pomysły na zmianę czegoś to niech się nie krępuje _______________________________________ * Rano czułam się okropnie. Bolała mnie głowa i serce po mglistym przypomnieniu sobie wczorajszego dnia. Obok mojego łóżka na fotelu spał Tari. Uśmiechnęłam się do siebie ze smutkiem. On się dla mnie tak poświęca, to takie miłe. Nie chciałam go budzić. Przykryłam go kocem i wyszłam. Mama powitała mnie ciepłym uśmiechem. - Zjesz coś? - spytała, a ja przytaknęłam. - Tari jeszcze śpi. Nie budziłam go - rzekłam. - Niech śpi. Przed chwilą wzeszło słońce, a on siedział przy tobie przez cała noc. - Dopiero świta? - spytałam zaskoczona - Czuję się jakby było południe. - A ja czuje się jakbym przespał całe wieki - powiedział Tari wchodząc do izby. Wiedziałam, że kłamie. Wyglądał na niewyspanego i zmęczonego. Nie wykluczone, że jemu też towarzyszył ból głowy. - Siadaj - powiedziałam i poklepałam miejsce przy stole obok mnie - Zjemy śniadanie. - Z miłą chęcią. Mama podała nam jajecznicę i kromki świeżo upieczonego chleba, po czym wyszła. Skorzystałam z okazji, że jesteśmy sami i powiedziałam szeptem z wdzięcznością: - Dziękuje, Tari, byłeś... jesteś mi podporą. - Zawsze do usług - powiedział z uśmiechem i pstryknął mnie w nos, na co odpowiedziałam z uśmiechem, a po chwili dodał - Lepiej? - W porównaniu z wczoraj - bardzo dobrze. I jeszcze raz dziękuję. Po śniadaniu Tarimin zaproponował bym resztę dnia spędziła w towarzystwie jego i Sory. Zgodziłam się bez oporów. Towarzystwo było mi bardzo potrzebne. Zniknęło nawet cierpienie z powodu niespełnionej miłości. Pozostał tylko ból po słowach Lezarda. Szliśmy właśnie do jego domu, gdy jeden z żołnierzy ojca Tariego zawołał: - Panie Tariminie! Złapali w nocy jednego z wilczej rasy. Chce pan go zobaczyć? Zauważyłam jak w oczach Tariego błysnęła nutka zaciekawienia. Nim się spostrzegłam biegłam już do domu, w którym przetrzymywano więźniów, a mój przyjaciel trzymał mnie za rękę. Weszliśmy do środka. Na krześle stojącym na środku siedział chłopak z wilczej rasy. Miał kruczoczarne włosy sięgające mu do ramion. Był pobity i zakrwawiony. Ubrany był w takie same rzeczy jak... Lezard. Zakryłam usta dłonią. - Nic ze mnie nie wydusicie - powiedział związany melodyjnym głosem z obcym akcentem. Stałam chwile oniemiała, a potem szepnęłam do siebie: - Ty nie możesz być... Nie dokończyłam własnych myśli. Wyrwałam swoja rękę z dłoni Tariego i pędem ruszyłam do miejsca, w którym spotykałam się z Lezardem. Przez cała drogę myślałam, że to tylko zbieg okoliczności. Chłopak z wilczej rasy nie mógł być Lezardem. Miał inny głos i budowę, ale musiałam się upewnić. Gdy zobaczyłam Lezarda stał do mnie tyłem. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, wspominał. Serce zaczęło walić mi ze szczęścia. I to nie dlatego, że Lezard okazał się nie być jednym z wilczej rasy, ale z tego, że nic mu nie jest. Gdy tylko się obrócił słysząc nadbiegające kroki rzuciłam mu się na szyję. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć usłyszał wyszeptane przeprosiny. - Myślałam, że to ty. Myślałam, że to ciebie złapali żołnierze, bo byłeś z wilczej rasy. Jak mogłam się tak pomylić? - słowa te wypowiadałam szybko i z przejęciem. Lez zdrętwiał i odsunął mnie od siebie na znaczną odległość, a potem poprosił o dokładny wygląd więźnia. Kiedy go usłyszał powiedział coś, co brzmiało jak przekleństwo w innym języku. - Zaprowadź mnie tam, Cai. - Ale po co? - spytałam zaskoczona. - Proszę. Złapałam go za dłoń i ruszyłam biegiem do wioski. Głupia jestem! Lezard mnie zranił, a ja, nie wiem po co, prowadzę go do mojej wioski tylko dlatego, że mnie o to prosi. Głupia! - Gdzie to jest? - spytał biegnąc za mną. - Prosto tą ścieżką, a przy rozwidleniu w prawo Przyspieszył i wyprzedził mnie. Teraz ja biegłam za nim, a on ciągnął mnie za rękę. W biegu jego kaptur zsunął mu się na plecy. Zobaczyłam czarne włosy i... wilcze uszy? Nie może być... Zatrzymałam się odruchowo. Lezard puścił moja dłoń i odwrócił się do mnie, ukazując swą twarz. Zamarłam. Była porośnięta sierścią. Jego twarz miała kształt ludzki, ale posiadała też wilczy pysk, tylko ze znacznie krótszy. Nos też był wilczy. Zrozumiałam, że zakryta materiałem twarz, która zawsze widziałam, była tylko magicznie wywołana iluzją. Spojrzałam w jego bursztynowe zwierzęce oczy. - Lezard? - zdołałam wyszeptać. W odpowiedzi ujął mnie za ręce. Wzdrygnęłam się. - Cai, jestem tym samym Lezardem, z którym przebywałaś przez ostatnie trzy miesiące. Tym samym. Rozumiesz? - Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą - Nie rozumiem dlaczego nic mi nie powiedziałeś. Nie rozumiem dlaczego mnie oszukałeś. Jesteś zwierzęciem! - zaczęłam się wyrywać, ale Lezard złapał mnie za ramiona i przytrzymał mocno. - Cailith, jestem potomkiem Wilczej Rasy. Wilki pomagają sobie nawzajem, a Wasuki potrzebuje teraz właśnie mojej pomocy. Jeśli mnie do niego zaprowadzisz obiecuję, że nikomu nie zrobię krzywdy. Proszę. - Dlaczego ja ci pomagam? - głośno zapytałam sama siebie i zaczęłam biec. - Dziękuję - odparł w odpowiedzi i wyprzedził mnie. Przez całą drogę dawałam mu wskazówki, w która drogę ma biec. Wiedziałam, że jest mu spieszno, ale byłam mu wdzięczna, że zwalniał, gdy brakowało mi sił. Kiedy wioska była już widoczna Lezard szepnął: - Przepraszam cię, Cai. Słowa te były skierowane do mnie, ale czułam, że nie powinnam ich słyszeć. Co ty planujesz, Lezardzie, pomyślałam. Nagle przyspieszył i nieświadomie pociągnął mnie zbyt mocno za rękę. Przewróciłam się. Lezard odwrócił się i spojrzał na mnie, tak jakby ze złością, że go opóźniam. Patrzył tak na mnie przez chwilę, a potem wbrew mojej woli wziął mnie na ręce i ruszył biegiem w stronę wioski. Biegł naprawdę szybko i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak bardzo go opóźniałam, nawet wtedy gdy biegłam najszybciej jak potrafiłam. - Którędy? - spytał, gdy wbiegł ze mną w ramionach do wioski. - Tam - pokazałam ręką kierunek i dodałam - Za ta mała chatą jest duży budynek z czerwonym dachem. Ludzie patrzyli na nas, a raczej na Lezarda, z trwogą. Widzieli jak wskazuje mu drogę. Na bogów, jak to się skończy to pewnie oskarżą mnie o zdradę. Spalą mnie na stosie albo powieszą. Będą do końca życia linczować moja rodzinę. Lezardzie to twoja wina! Wiedziałeś, że ludzie tak zareagują. Wiedziałeś czym mi to grozi, a mimo to wciągnąłeś mnie w to bagno. Niech cię szlag, Lezardzie! Przed samym budynkiem Lezard postawił mnie, złapał za rękę i siłą wciągnął przez drzwi, a potem posadził mnie w kącie i kazał się stamtąd nie ruszać. Następnie ruszył na ludzi, którzy zamierzali go atakować. Tari tez tam był. Lezard prześlizgnął się między nimi i podbiegł do Wasukiego, by go rozwiązać. Nie słyszałam co do niego powiedział, ale wyraz twarzy świadczył, że było to upomnienie z elementami agresji. Gdy Wasuki był już wolny zaczęła się rzeź. Lezard, tak jak obiecał, nikogo nie zabijał, tylko pozbawiał przytomności. Natomiast Wasuki podcinał gardła i rozpruwał brzuchy. Bezwiednie przyglądałam się temu, nie mogąc nic zrobić. Tari i Wasuki walczyli ze sobą niemal tuż przy mnie. Nagle nóż sięgnął boku człowieka. Zamarłam. - Tarimin!!! - krzyknęłam. Lezard spojrzał na mnie, a potem podbiegł do Wasukiego i warknął mu coś do ucha. Nie dosłyszałam co, ale tamten się skrzywił i wybiegł na zewnątrz. Następnie ukląkł przy Tarim, rozdarł swój płaszcz i przyschnął do rany mego przyjaciela, na co ranny się wzdrygnął. Lezard szybko wyciągnął zioła w małej buteleczce z kieszeni i siłą wsadził w dłoń Tarimina. - Połknij to, a rana będzie się szybciej goić - usłyszałam łagodny lecz pospieszny głos Lezarda. - Nie potrzebuje od ciebie pomocy, wilku! - warknął Tari i chciał wyrzucić to co dostał, ale Lezard mu nie pozwolił i jeszcze mocniej zacisnął ręce na pięści Tariego, w której były zamknięte zioła. - Nie robię tego dla ciebie, tylko dla Cailith. Po tych słowach wstał i podszedł do mnie. Spojrzałam mu w oczy próbując wyczytać z nich jego zamiary. Nie zdołałam, ale za chwilę miałam je poczuć. Lezard złapał mnie w talii i podniósł na proste nogi, po czym przerzucił mnie przez ramię. - Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam wściekle i wyciągnęłam błagalnie ręce do Tarimina. Chciał się podnieść, ale jęknął tylko z bólu i popatrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć żebym się nie martwiła, że odnajdzie mnie gdziekolwiek bym była. To byłby błąd. - Nie szukaj mnie, Tari. Rozumiesz? Nie narażaj się! - krzyknęłam nim Lezard wybiegł z budynku. Na zewnątrz czekał Wasuki z dwoma skradzionymi końmi. Lezard przerzucił mnie przez siodło, a potem usiadł za mną i kopnął konia obcasami, by zmusić go do biegu. Zaraz za nami jechał Wasuki. - Na cholerę ci ta wiejska dziewucha - usłyszałam jego głos. - Zamknij się - warknął w odpowiedzi Lezard. Jechaliśmy tak przez trzy mile. Później zatrzymaliśmy się w zagajniku świerków. Lezard zdjął mnie z siodła i pozwolił bym osunęła się z jego ramion na śnieg. Wasuki też się zatrzymał, choć niechętnie. Siedziałam na śniegu próbując złapać oddech. Całą drogę jechałam na brzuchu. Chciało mi się wymiotować i miałam wrażenie, że wszystko w moim wnętrzu zmieniło swe położenie. Wasuki stał chwilę patrząc na mnie, po czym wyciągnął nóż i ruszył w moim kierunku. Lezard zastąpił mu drogę. - Po co nam ona? - spytał Wasuki z pogardą w głosie dla mojej osoby. - Uratowała ci życie - rzekł w odpowiedzi Lez. - To zwykła ludzka suka - Dzięki niej żyjesz - Bronisz jej? - spytał z obrzydzeniem, a potem dodał z szelmowskim uśmiechem - A może się już z nią pieprzyłeś, co? Dobra jest? Może i ja... Nie dokończył. Lezard uderzył go pięścią w twarz, a gdy tamten się przewrócił usiadł na nim okrakiem. Jedną rękę trzymał go za szyję, drugą zaś chciał wymierzyć kolejny cios. - Aż tak dobra? - wyksztusił Wasuki nie zmieniając tonu. Pięść Lezarda uniosła się ostrzegawczo. Nie mogłam na to patrzeć. Podeszłam do nich i ujęłam dużą silna pięść swoimi drobnymi dłońmi. Lez popatrzył na mnie ze zdziwieniem, po czym oswobodził swego rodaka. - Kolejny raz uratowała ci życie - powiedział twardo. - Nie potrzebuje pomocy od dziwki - odparł wrogo. ______________________________________________ ciąg dalszy nastąpi... (hie hie, jeszcze troche was poterroryzuje ) -------------------- ...uuuu, powrót.
|
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 21.09.2024 17:50 |