Behind The Scar
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Behind The Scar
Hito |
23.08.2006 11:04
Post
#1
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Tradycyjnie na początek kilka uwag wstępnych:
1) Tytuł fica jest po angielsku, ponieważ tak mi lepiej brzmi. Nigdy nie byłem wielkim patriotą, niestety. 2) Ten fic NIE jest kontynuacją ,,Dwóch nocy''. 3) Ten fic jest alternatywnym tomem VI, nie VII. Choćby dlatego, że zacząłem go pisać i porzuciłem już dawno temu. 4) I pomyśleć, że zastanawiałem się, gdzie go umieścić... Teraz mam nadzieję, że Modzi nie wywalą mi go z Kwiatu Lotosu. Na razie chyba wszystko. Aha - chciałem od razu zrobić sondę, ale forum się na mnie wypięło. PROLOG – Bestia, cześć pierwsza Powietrze faluje, jak gdyby było bardzo gorące. Jednak to nie żar, wydobywający się z płonącego lasu, zniekształca percepcję rzeczywistości. Burzowe chmury, pokrywające właściwie całe niebo, jak okiem sięgnąć, wyglądają zdecydowanie nieprzyjemnie. Często przecinają je nitki błyskawic, po których nie rozlega się grom. Niektóre uderzają w ziemię. Dopiero wtedy daje się usłyszeć ich skwierczenie. Mimo takiej pogody, deszcz nie pada. Wiatr również jest nieobecny. Pioruny zstępujące z nieba w dół zdają się koncentrować w jednym punkcie, oświetlając na mgnienie oka kamienne mury zrujnowanego zamku. Błyskawice i ogień współgrają w obrazie zniszczenia. Krótkie błyski światła pozwalają ujrzeć wśród ciemności zniszczone boisko do quidditcha. Pozostałości monumentalnego zamku mienią się ciepłymi kolorami. Cała pobliska wioska stoi w ogniu. Płomienie zdobią ciemnoniebieską toń pobliskiego jeziora jaskrawym blaskiem. Zamek musiał być kiedyś wielki i wspaniały, istne dzieło sztuki budowlanej. Teraz prezentuje się żałośnie. Poprzewracane wieże, popękane mury, wszędzie walające się kamienie. Sczerniała, spalona ziemia na dziedzińcu, obrócone w drobny mak rzeźby, których kawałki mieszają się ze szkłem ze zniszczonych okien. Ciała. Zastygłe w pozach, które przywodzą na myśl popsute lalki. Powietrze przestaje falować. Szczegóły stają się bardziej wyraźne. Jednym z nich jest krew, rozlana wokół ciał, która zdążyła już dawno skrzepnąć. Jej woń tonie we wszechogarniającym zapachu spalenizny. Błyskawice uspokajają się na chwilę, skupiając się na podświetlaniu mrocznego nieba. Wcześniej smagany piorunami punkt, sterta kamieni, staje się lepiej widoczny. Wokół niego ślady zniszczeń i śmierci są najbardziej intensywne. Na szczycie kamiennej piramidy stoi samotna, ludzka postać. Jej głowa, okryta czarnymi włosami, zwisa w dół. Palce ma szeroko rozcapierzone. Drgają one lekko, może dlatego, że ścieka z nich ciemna krew. Pierwszy powiew wiatru, który dopiero teraz nawiedził ruiny zamku, zawodząc niczym upiór, porusza czarną szatą stojącego nieruchomo na stercie gruzu człowieka. Wiatr zaczyna dąć tak mocno, jak gdyby chciał go obalić na ziemię. On jednak ani nie drgnie. Tylko jego peleryna miota się tak, jakby chciała oderwać się i znaleźć od niego jak najdalej. Uśmiecha się za to. Jego zęby błyskają w surrealistycznej scenerii destrukcji. Jego dłonie zaciskają się w pięści, tak mocno, że jego własna krew kapie na kamienie. A potem rozbrzmiewa śmiech. Śmiech szaleńca, który kruszy pozostałe mury. Rozlega się również straszny wrzask dziewczyny, pełen rozpaczy i cierpienia, wymieszany z imieniem, wykrzyczanym głosem pełnym udręki. Trwa krótko, i ani na chwilę nie udaje mu się zagłuszyć szyderczego i okrutnego zarazem śmiechu czarno odzianego człowieka o iście hebanowych oczach. Błyskawice szaleją, uderzając we wszystko, co jeszcze wygląda na nietknięte lub nie spalone. Martwe ciała momentalnie trawi ogień. Pioruny uderzają również w postać zanoszącej się śmiechem Bestii, która przyjmuje je z radością. Dziewczęcy krzyk rozbrzmiewa ponownie, lecz nagle urywa się jak ucięty nożem. ROZDZIAŁ 1 Życie naprawdę może zaskoczyć. Nawet potężnego czarodzieja, który niejedno już przeżył i wiele doświadczył. Kilkadziesiąt lat spędzonych na ziemskim padole wcale nie gwarantuje, iż niespodzianki to już przeszłość. Nieoczekiwane nie zawsze przynosiło szczęście, ale tym razem zdumienie miało pozytywny odcień. Lord Voldemort nigdy nie spodziewałby się, że zyska takiego sojusznika. Szczególnie po klęsce akcji w Ministerstwie Magii. Te czternaście lat plugawej egzystencji w ukryciu zamknęło mu oczy na wiele spraw. Tak skutecznie, że rok temu nawet by nie przypuszczał, że jest to możliwe. Taka myśl choćby raz nie zagościła w jego głowie, zbyt był zajęty odbudowywaniem swojej armii śmierciożerców oraz działaniami zmierzającymi do odczytania przepowiedni ukrytej w czeluści gmachu Ministerstwa. Nie udało się poznać proroctwa, ale teraz wątpił, by było mu to potrzebne. Prawdę już znał i teraz musiał nauczyć się z nią żyć. I nie śmiać się w duchu za każdym razem, gdy o tym pomyśli. Thomas Riddle z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jeszcze coś potrafi go rozbawić. Voldemort siedział na swoim czarnym tronie, którego zdobieniami były gustowne, ludzkie czaszki. Mniejsze niż prawdziwe i sztuczne, rzecz jasna, ale i tak wyglądały uroczo, jeśli tylko ktoś miał taki gust, jak Riddle. Dla niego akurat najważniejszy był fakt, iż robią one odpowiednie wrażenie na jego podwładnych. Tron znajdował się w centralnym pomieszczeniu jednej z posiadłości należących do rodziny Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Kiedyś był to salon, ale po gruntownej przebudowie i remoncie rezydencji pokój ten pasował do swej roli. Czerwony dywan był odpowiedni, obrazy przodków Riddle’a tak samo, nie wspominając już o umeblowaniu, które tam praktycznie nie istniało. Okna dawały tylko tyle światła, ile było potrzeba, by goście Lorda w jego obecności czuli się niezręcznie czy też, co bardziej pożądane, zagrożeni. Voldemort lubił sprawiać odpowiednie wrażenie. Upił łyk czerwonego, francuskiego wina z kryształowego kielicha, który służył mu dobrze przez ostatnie kilka miesięcy. Alkohol to była tylko jedna z przyjemności, które Thomas zaczął ponownie odkrywać. Cud, że przez ten atak szesnaście lat temu w ogóle nie stracił pamięci, a jego mózg nie zaczął przypominać zielonego warzywa. Tak. Atak. Blizna. To doskonale pamiętał. Zresztą ciężko było o tym nie myśleć, patrząc przenikliwie na nowego sprzymierzeńca czarnej magii. - Powiedz mi, Harry, po co tu jesteś? Czarnowłosy chłopak stojący kilka metrów od tronu Voldemorta nie od razu odpowiedział. Na środku czoła, pod grzywą mnóstwa niesfornych włosów, widniała blizna w kształcie błyskawicy. Była czerwona od zakrzepłej krwi. Strój młodzieńca był dość prosty – czarna peleryna na czarnym uniformie, który wyglądał jak szkolny. Być może na hogwarcki, tylko że do tego brakowało emblematu jakiegoś domu. Zamiast tego na miejscu serca widniała zielona czaszka i dwa węże, symetrycznie od niej odchodzące. Chłopak stał wyprostowany, jego spojrzenie utkwione było w Czarnym Panu. Kiedyś, być może, oczy szesnastolatka były radośnie zielone. Teraz już nie. Kiedyś, być może, te oczy wyglądały ładnie i promieniowała z nich dobroć i urok. Teraz już na pewno nie. Nawet człowiek wpół ślepy by to zauważył. Wzrok chłopaka był zimny niczym Arktyka. I było w nim coś, co nawet Voldemorta dziwiło. W końcu on tu był Czarnym Panem. Tymczasem... - Dlaczego mnie o to pytasz, Lordzie? Przecież to oczywiste, że jestem tu po to, by ci pomóc. No właśnie. Pomóc, a nie służyć. Dotąd żaden śmierciożerca mu tak nie odpowiedział, zapewne nawet nie wziął pod uwagę innej możliwości odpowiedzi, może z wyjątkiem Malfoya. A teraz drugi z największych wrogów Voldemorta, obok Dumbledore’a, stał tutaj i patrzył się tak, jakby chciał zamienić się z nim na miejsca i samemu zasiąść na tronie. Co, oczywiście, nigdy się nie stanie. Riddle nie miał wątpliwości co do stopnia przydatności Pottera, ale nie miał ich również, jeśli chodzi o jego przyszłą likwidację. Nie mógł ryzykować, a coś w głębi mrocznej duszy mówiło mu, że współpraca z chłopakiem może się źle dla niego skończyć. To również było zabawne, bo co taki gówniarz mógł zrobić jemu, Lordowi Voldemortowi? Jednak nie potrafił zaprzeczyć, że miał ochotę wiercić się na tronie pod tym spojrzeniem. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście. – W głosie Harry’ego nie można było usłyszeć wątpliwości czy wahania. - I potrafisz tego dowieść? - Oczywiście. – I znowu. - Jak? - A to już niespodzianka, Lordzie. Voldemort oparł się wygodniej o oparcie tronu. Jego taksujący wzrok ani na chwilę nie przestał obserwować Pottera. Ten wyglądał jak posąg – jedynie jego usta się poruszały. Ręce miał schowane pod peleryną, więc ich Riddle nie mógł dostrzec. Mowa ciała i mimika chłopaka nie zdradzała nic oprócz tego, że wcale się go nie boi. Ten fakt już sam w sobie był ciekawy. - Panie, uważam, że nie powinniśmy mu ufać. Głos zabrała jedyna osoba, która oprócz dwójki mężczyzn znajdowała się w pomieszczeniu. Wysoka kobieta, która od początku rozmowy ani na krok nie odstępowała prawej strony tronu, odwróciła głowę w kierunku Voldemorta. Jej długie, kruczoczarne włosy zafalowały lekko. - Naprawdę – dodała. Czarny Pan powoli przeniósł wzrok z Harry’ego na Bellatrix Lestrange, swoją prawą rękę i agentkę do specjalnych zadań. - A dlaczego nie? - To Harry Potter, mój panie. – Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby ten argument wystarczył za wszelkie wyjaśnienia. Voldemort uśmiechnął się szeroko na te słowa. Nie był to uśmiech, jaki specjaliści od marketingu umieściliby na reklamie najnowszej pasty do zębów. I to bynajmniej nie z powodu niewystarczającej bieli zębów. - Wiem o tym, Bell. I to mnie cieszy. - Ale przecież... to on jest sprawcą tych wielu lat nieszczęścia, jakie cię spotkały, panie! - Zdaje się, że on nie był bezpośrednio temu winien. Zresztą, teraz Potter nam to wynagrodzi, prawda? – Słowa skierowane były do Harry’ego, który powrócił do swojej poprzedniej pozycji delikatnym drgnięciem głowy. Wcześniej dokładnie przyjrzał się Bellatrix. Śmierciożerczyni miała ciemne oczy, o barwie prawie takiej samej, jaką miały jej włosy. Kobieta ubierała się zgodnie z obowiązującą modą na dworze rodziny Riddle – na czarno. Oczywiście przynależność do płci pięknej musiała zaznaczyć w postaci gustownej sukni wykonanej z jedwabiu, z niemałym dekoltem i szerokim dołem. Bellatrix miała nienaganną figurę i proporcjonalną, ładną twarz. Każdy znawca kobiecej urody po chwili obserwacji powiedziałby o niej - ,,chłodna piękność’’. Wyglądała na piękniejszą i młodszą, niż ostatnio. Nie na swoje lata. Pottera jednak zupełnie to nie obchodziło. Słaba Bellatrix nie znajdowała się w kręgu jego zainteresowań. - Prawda. Nie musisz się obawiać, Lordzie, moja lojalność jest teraz niepodważalna. Nigdy nie stanę się ponownie posłusznym pieskiem Dumbledore’a. – Tej wypowiedzi towarzyszył lekki uśmieszek zadowolenia na ustach Harry’ego. - Cieszy mnie to. Jednak wiedz, że ja i Bell będziemy cię dokładnie obserwować. Jeden nieodpowiedni ruch i kończysz jako karma dla robaków. - Nie będzie żadnych nieodpowiednich ruchów, Lordzie. – Stanowczość Pottera była niepodważalna. Thomas wierzył mu. Doskonale wyczuwał mrok w jego duszy. Harry Potter był po jego stronie. Było to dla Voldemorta o tyle pewne, że sam przyczynił się do tego stanu rzeczy. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt zmiany barw klubowych przez Pottera dawał większą szansę na zwycięstwo nad Albusem. A upokorzenie, przegrana i w końcu śmierć dyrektora Hogwartu była dla Voldemorta sprawą najwyższej wagi. I jeśli on, Potter, umożliwi mu to, rozpocznie się nowa era czarnej magii. Przede wszystkim – szlamy. Potem mugole... Ale to już dalsze plany. Teraz trzeba się skupić na teraźniejszości. A ona, bądź co bądź, zapowiadała się interesująco. Riddle pozwolił sobie na jeszcze jeden pełen satysfakcji uśmiech. Bellatrix wiedziała, że rozmowa jest skończona. Cofnęła się o krok i schowała w cieniu tronu. Czuła instynktownie, że Potter coś ukrywa. Wątpiła, by to jej nadwrażliwość doszła do głosu. Wiedziała też, że Pan nie da się przekonać. Spojrzała z gniewem na Pottera. Harry wysunął prawą rękę spod peleryny i poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się na nos. Rzucił wtedy okiem na panią Lestrange. Uśmiechnął się. W bardzo podobny sposób do Lorda Voldemorta. - Jeszcze sobie porozmawiamy, Harry – rzucił Riddle. – Tymczasem rozgość się w posiadłości prawdziwych czarodziejów. - Jak sobie życzysz, Lordzie. Ten post był edytowany przez Hito: 23.08.2006 11:05 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
23.08.2006 15:08
Post
#2
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Będzie długie. Obszerniejsze od ,,Dwóch nocy'' o conajmniej dwadzieścia stron w Wordzie.
Czytać możesz, nie widzę problemu. Zamierzam kolejne fragmenty zamieszczać w odstępach kilkudniowych, nie będziesz musiał długo czekać. Natomiast co do betowania - kusząca propozycja w sumie. Spróbuję później, czy działają mi PMki. EDIT: ROZDZIAŁ 2 Harry Potter miał trochę mieszane uczucia. Zazwyczaj widok peronu dziewięć i trzy czwarte, wraz ze stojącą przy nim lokomotywą i wagonami, napawał go radością. Młodzieniec przyzwyczaił się myśleć o Hogwarcie jako o swoim domu, z którym związane są najprzyjemniejsze chwile jego życia i najwspanialsi ludzie, jakich kiedykolwiek spotkał. Jednak wakacje, które właśnie się kończyły, były trochę inne niż reszta, głównie dzięki jego własnej inicjatywie, która tylko częściowo spełniła swoje zadanie, mając swoje wady. Letnie dni szybko przeminęły, zostawiając po sobie słoneczne wspomnienia. Zdaniem Harry’ego te dni skończyły się zdecydowanie za szybko. Poza tym, Hogwart, po ostatnich wydarzeniach, nie kojarzył mu się już z bezpieczną przystanią. Voldemort wszystko zmienił. Teraz Szkoła Magii i Czarodziejstwa przypominała raczej ciężki kamień, który ciężył mu na sercu odpowiedzialnością. Jakby już wystarczająco wiele w życiu nie przeżył. Szkarłatna lokomotywa wypuściła kłęby pary z przeraźliwym świstem. Liczba osób znajdujących się na peronie stopniowo malała, gdyż zbliżał się czas odjazdu. Ron musiał to zauważyć. - Co tak stoisz? Harry drgnął, słysząc głos przyjaciela. - Zamyśliłem się. - Widzę. Proponowałbym najpierw wsiąść do pociągu, a potem myśleć. Chyba nie chcesz tu zostać? - Pewnie, że nie. Harry i Ron ruszyli ramię w ramię wzdłuż wagonów, każdy popychając przed sobą swój wózek. Chłopak o rudych włosach spojrzał kątem oka na niższego od niego przyjaciela, ale się nie odezwał. Szybko dotarli do miejsca przeznaczenia, którym był wagon prefektów. Przy drzwiach do niego prowadzących stała dziewczyna o bujnych, brązowych włosach. Była ubrana w szaty uczniowskie, a na jej piersi widniała odznaka prefekta. - Coś się stało, Harry? – spytała Hermiona, miną dając do zrozumienia, że już zaczyna się martwić. – Wydawałeś się przed chwilą nieobecny. - Zamyślił się – wyjaśnił Ron z nieco kpiącym uśmiechem. – Co cię wywiało z pociągu? - Malfoy i jego prostackie zachowanie. Słuchaj, Harry, czy... - Nic mi nie jest – uciął chłopak. Wiedział, że Hermiona ma tendencje do zbytniego zamartwiania się nad jego stanem, jego blizną i innymi, niepotrzebnymi rzeczami. – Lepiej wsiadajcie, bo faktycznie pociąg odjedzie bez nas. - Przykro mi, Harry, wiesz, że mamy obowiązki z Ronem. Dołączymy do ciebie kiedy tylko będziemy mogli. - Wiem. Po chwili chłopak szedł wzdłuż pociągu, sam, jeśli nie liczyć Hedwigi, która wierciła się w klatce. Wszedł do pierwszego z brzegu wagonu, gdy tylko usłyszał gwizdek zwiastujący odjazd ekspresu. Zdecydowanie wolałby szukać z przyjaciółmi wolnego przedziału, niż robić to samemu. Nie mógł jednak nikogo winić za to, że Hermiona i Ron zostali prefektami, a on nie. I przynajmniej nie musiał patrzeć na Malfoya. Harry, idąc korytarzem, starał się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia. Zdawał sobie doskonale sprawę, czym są one spowodowane. Po zeszłorocznych zdarzeniach zdawały się one być naturalną koleją rzeczy. Co nie zmieniało faktu, iż nie cierpiał, gdy ludzie się na niego gapili. Harry szedł przed siebie, właściwie nie zaglądając do przedziałów, by sprawdzić, czy są wolne. Dzięki temu zauważył falę rudych włosów, zamierzającą przejść do kolejnego wagonu. - Cześć, Ginny! Dziewczyna stanęła i obejrzała się za siebie. Uśmiechnęła się lekko. - Cześć, Harry. Widzę, że szukasz miejsca. - No – odparł chłopak. Zauważył, że siostra Rona nie ma przy sobie żadnego bagażu. – Ty już chyba masz swoje. - Dean znalazł wolny przedział. Są już tam Seamus, Lavender, Parvati i Padma, więc... - Nie ma sprawy, poradzę sobie. Ginny, trochę zakłopotana takim obrotem sytuacji, przekrzywiła głowę. Uznała, że pewnie Harry woli znaleźć przedział z co najmniej trzema wolnymi miejscami, a najlepiej całkiem pusty. - No to... cześć. Zobaczymy się w szkole. - Cześć, Ginny. Harry patrzył na znikające ogniste włosy. Zmarszczył brwi. Praktycznie zapomniał, że Ginny przecież chodzi z Deanem. Co prawda, nie mówiła o nim dużo podczas wakacji, ale... Potter puknął się w głowę. Coś było u niego nie tak z myśleniem. Pewnie spał za długo. Szybko ruszył z miejsca. Zaczynał się obawiać, że jest już za późno na znalezienie pustego przedziału. Nie miał ochoty na spędzenie połowy podróży z kimś nieznajomym, tym bardziej, że pewnie żaden uczeń Hogwartu nie dałby mu spokoju, gdyby miał okazję jechać z Wybrańcem. Głupi ,,Prorok Codzienny’’. Harry zaczynał mieć już dość pchania swojego wózka i wszystkich ciekawskich spojrzeń, gdy niemal zderzył się z dziewczyną, wychodzącą z przedziału, która musiała z powrotem do niego wskoczyć, by nie nadziać się na bagaże Harry’ego. Ten stanął, zaskoczony. - Co ty tu robisz? Nie powinnaś być... - Na spotkaniu prefektów? – Hermiona dokończyła pytanie. – Nic nowego bym tam nie usłyszała. Powiedziałam, że od razu zacznę patrolować korytarze. Harry zamrugał. Hermiona wymigująca się od zebrań prefektów? To było do niej niepodobne. - Dobrze, że sam mnie znalazłeś. Wchodź. Potter usłuchał. Znalazł się w kompletnie pustym przedziale, oczywiście nie licząc jego i Hermiony. Czyżby jego przyjaciółka przegoniła jakiś pierwszoroczniaków? Nie. Harry odsunął na bok tę myśl jako niedorzeczną. Już prędzej Ron by tak postąpił. Chłopak, po upchnięciu klatki, walizek i kufra na półkach, z ulgą opadł na siedzenie. Hermiona nie poszła jednak w jego ślady. - Ciesz się samotnością, póki możesz. – Mrugnęła. - Przyjdziemy z Ronem jak najszybciej się da. - Idziesz na patrol? - Muszę. – Hermiona zrobiła zbolałą minę. – Wierz mi, to żadna rozrywka, wolałabym zostać tu z tobą, ale... - Rozumiem, służba nie drużba, co? Harry pomyślał, że jego długa wędrówka po pociągu miała swój plus. Wszyscy przed nim znaleźli sobie wolne miejsca, zatem nikt nie przychodził go niepokoić. Harry obserwował przemykający za oknem, skąpany w promieniach słońca krajobraz. Nie dane było mu jednak spędzić całego czasu oczekiwania w spokoju. - Proszę, proszę, wielki i wspaniały Wybraniec Potter gardzi fanami i siedzi sam. - Wynoś się, Malfoy, nie mam... Harry zamierzał tylko przelotnie spojrzeć na Ślizgona, ale pewien fakt przykuł jego uwagę. Malfoy stał jak zwykle arogancko oparty o otwarte drzwi do przedziału, tyle że nigdzie nie było widać jego przybocznych osiłków – Crabbe’a i Goyle’a. Draco był sam, jednak tak pełen siebie, że zdawał się wypełniać całą dostępną przestrzeń. - Nie masz czego, Potter? - Czasu na zadawanie się z kretynami – szorstko odpowiedział Harry. – Ogłuchłeś? Wynoś się. - Gdzie twoje maniery, Potter? – zapytał Draco z szyderczym uśmiechem na twarzy. – A ja tylko przyszedłem ci złożyć kondolencje z powodu śmierci Blacka. W mgnieniu oka Harry stał na nogach i zaciśniętymi z wściekłości pięściami zbliżył się do blondyna. - Wynoś się stąd, jeśli ci życie miłe! - Uuu, normalnie zdrętwiałem z przerażenia, Potter. Napuścisz na mnie swoich fanów? Harry już miał sięgać po różdżkę, leżącą na siedzeniu, by rzucić w Malfoya jakąś paskudną klątwę, najlepiej bolesną, ale zauważył, że Draco trzyma palcami swoją różdżkę, chowając ją w rękawie. Mógłby być szybszy od niego. Ale przecież nie da się obrażać temu żałosnemu gnojkowi, a tym bardziej pozwalać mu na znieważanie Syriusza. Harry dał krok w tył... - Co się stało, Potter? – Różdżka Draca wsunęła się w jego dłoń, gotowa do miotania czarów. – Bez tej szlamy i żebraka już... - Przepraszam, mógłbyś się odsunąć? Chciałabym wejść do środka. Draco urwał natychmiast, kompletnie zbity z pantałyku przez takie bezceremonialne przerwanie mu. Harry nie musiał zaglądać mu przez ramię, by rozpoznać osobę stojącą za Ślizgonem. Ten marzycielski głos jakby nie z tego świata był zdecydowanie charakterystyczny. Malfoy odwrócił się na pięcie. Jego wzrok napotkał parę wielkich, dość wypukłych oczu. Twarze Luny i Draca znajdowały się od siebie w odległości najwyżej kilkunastu centymetrów, jednak dziewczyna ani drgnęła. Z lekkim uśmiechem wpatrywała się w Malfoya, a raczej przez Malfoya w Harry’ego. - Pomyluna – syknął Draco, wściekły. - Wolałabym, gdybyś nazywał mnie po prostu Luną. A teraz mógłbyś się odsunąć? Draco nie odpowiedział. Zastanawiał się, jakiej obelgi użyć. Chociaż nawet nie wiedział, czy uda mu się werbalnie znieważyć tę dziewczynę. Z tego co słyszał, Lovegood było bardzo ciężko urazić. - Jesteś prefektem – oznajmiła spokojnie Luna, dźgając odznakę na piersi blondyna wskazującym palcem. – Nie powinieneś patrolować korytarzy, Draconie? Harry, wbrew sobie, zachichotał. Tego było już niemal za wiele dla Malfoya. Z wielką chęcią zamieniłby i Pottera, i Lovegood w parę oślizgłych ślimaków albo coś jeszcze gorszego. Był jednak doskonale świadomy, że tym pociągiem jadą także przyjaciele Pottera z przeklętego Zakonu Feniksa. A nie było sensu dalej go prowokować, skoro przyszła tu Pomyluna. Draco warknął i ominął Lunę, nie wahając się przy tym potrącić ją barkiem tak mocno, że dziewczyna niemal okręciła się wokół swojej osi. Na odchodnym spojrzał na nią jeszcze pogardliwie. - Lepiej już nigdy nie wchodź mi w drogę, wariatko. Po czym odszedł, by nadużywać swojego stanowiska i gnębić pechowych pierwszoroczniaków. Luna patrzyła za nim jeszcze chwilę. - Nie był zbyt miły – stwierdziła. W jej głosie nie dało się usłyszeć żadnej urazy. - On zawsze taki jest, dureń jeden. Ale świetnie ci z nim poszło. Wchodź, Luno. Dziewczyna usadowiła się naprzeciwko Harry’ego. Bez zbędnych wyjaśnień wyjęła ,,Żonglera’’ z torby przewieszonej przez ramię i zaczęła go czytać. Po kilku sekundach przerwała. Opuściła gazetę na tyle, by móc spojrzeć na Pottera swoimi wiecznie zdziwionymi oczami. - Neville obiecał, że zaraz tu przyjdzie. Nie czekając na odpowiedź, ponownie poświęciła się lekturze. Harry tymczasem poczuł zadowolenie. Oprócz Hermiony, Rona i Ginny jedynymi ludźmi, z którymi z chęcią spędzi podróż do Hogwartu, byli Luna i Neville. Ten post był edytowany przez Hito: 28.08.2006 18:41 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
PrZeMeK Z. |
28.08.2006 18:29
Post
#3
|
the observer Grupa: czysta krew.. Postów: 6284 Dołączył: 29.12.2005 Płeć: wklęsły bóg |
No cóż, Hito... Opowiadanie dość ciekawe, choć mam nadzieję, że ma zamiar się rozkręcić. Piszesz całkiem dobrze, żadne błędy nie rzuciły mi się w oczy, a to spory plus. Treść ocenię, kiedy historia trochę się rozwinie, a na razie mam tylko jedną uwagę:
QUOTE Szybko dotarli do miejsca przeznaczenia, którym był wagon prefektów. Przy drzwiach do niego prowadzących stała dziewczyna o bujnych, brązowych włosach. Była ubrana w szaty uczniowskie, a na jej piersi widniała odznaka prefekta. Nie ma sensu opisywać szczegółowo postaci z kanonu. Przecież wiemy, jak wyglądają, prawda? Aha, i może jeszcze to: QUOTE Jakby już wystarczająco w życiu nie przeżył. Powinno być "wystarczająco wiele", nie sądzisz? -------------------- Hey little train, wait for me I once was blind but now I see Have you left a seat for me? Is that such a stretch of the imagination? |
Hito |
28.08.2006 18:45
Post
#4
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Sądzę. Już poprawiłem. Dzięki za uwagę.
Co do opisu Hermiony - bez przesady. Szczegółowy? Wspomniałem o szatach, gdyż wcale nie musiała być w nie ubrana. Odznaka prefekta Gryffindoru to dość charakterystyczna cecha, zatem mogłem o niej napisać parę liter, nie sądzisz? :] Swoją drogą... Aleś trafił, właśnie miałem wkleić kolejny fragment i żalić się z powodu zerowej ilości komentarzy. Przynajmniej jeden mam. Dzięki. Aha, przy okazji - wszystkiego najlepszego z okazji 17 urodzin W tej części fica wiele się nie zdarzy, ale powolutku idziemy do przodu. =============================================================== Księżycowe promienie delikatnie oświetlały zimne, kamienne mury Hogwartu. Noc nastała bezchmurna, lecz raczej chłodna – w końcu już niedługo miała rozpocząć się kalendarzowa jesień. Mrok nie odbierał uroku okolicy zamku obserwowanej z jednej z jego wież, choć przeciętny człowiek niewiele by zobaczył. Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa pomyślał, że przynajmniej noce się nie zmieniły w tych pełnych zamętu czasach. Nie straciły własnej magii. Albus nie miał zbyt dobrego nastroju. Co gorsza, ten stan utrzymywał się już kilka tygodni. I nic nie wskazywało na to, że najbliższe dni przyniosą zmianę na lepsze. Wszystko to przez jedną osobę. Thomasa Riddle’a, który teraz nazywał się Lord Voldemort. Dumbledore wiedział chyba najlepiej, co dawny uczeń Hogwartu porabia. Opowieści Harry’ego, jak i jego własne doświadczenia wyraźnie wskazywały, że Czarny Pan zbiera z powrotem armię śmierciożerców. To definitywnie była zła wiadomość, mimo całkiem niedawnego sojuszu jego szkoły z Ministerstwem Magii. Razem tworzyli siłę, z którą należało się liczyć, ale przeczucie mówiło Albusowi, że zwolenników Voldemorta może być o wiele więcej, niż przypuszcza Scrimgeour. Duża ich liczba mogła pochodzić ze znamienitych rodów czarnoksięskich, jak Malfoyowie. Dodatkowo sytuację, i tak nieprostą, komplikowała przepowiednia. Jej treść znał jedynie on i Harry, choć niewykluczone, iż jego najbliżsi przyjaciele także ją znali, a jej znaczenie było jasne – Voldemorta może zabić tylko młody Potter. Dumbledore nie był pewien, dlaczego. Czyżby blizna złączyła ich tak mocno, że tylko różdżka chłopaka jest w stanie zrobić krzywdę Czarnemu Panu? Czyżby nawet on, dyrektor Hogwartu, nie był w stanie położyć kresu panowania zła i czarnej magii? A co by się stało, gdyby uderzyć w dawnego Riddle’a Kadavrą? Tylko dwie odpowiedzi pojawiły się w głowie wiekowego starca – albo nic by się nie stało, albo zginąłby i Voldemort, i Harry. Takie rozumowanie także nie poprawiało humoru. Albus nie wyobrażał sobie frontalnego ataku na kryjówkę Riddle’a z Potterem na czele. A wojna nadciągała, tego Dumbledore był pewien. Nie mogło być inaczej. Żadne negocjacje nie dadzą skutku. Próba zmiany, a raczej powrotu do dawnej osobowości Lorda nie miały prawa się powieść. Także tego Albus był pewien. Siwobrody dyrektor westchnął ciężko. Pochylił się do przodu i oparł ramiona ukryte w białej szacie na jednej z chropowatych blank, które otaczały szczyt wieży. Spojrzał prosto przed siebie, patrząc uważnie na błonia Hogwartu. Widział, pomimo niemal całkowitej ciemności, łódki płynące po jeziorze, pełne jedenastolatków, którzy z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie roku szkolnego i wspaniałej przygody, jaką bez wątpienia jest studiowanie w Hogwarcie. Ich głosy niosły się po okolicy, pełne najróżniejszych emocji. Jeśli wojna się rozpęta, nawet najmłodsi poczują ją na własnej skórze. Absolutnie nikt nie był bezpieczny. Dyrektor Hogwartu znowu poczuł złość. Na siebie. Ciągle wyrzucał sobie, że obecna sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby zadziałał wcześniej... Gdy Voldemort jeszcze nie był w pełni odrodzony, wtedy trzeba było podjąć odpowiednie kroki przeciwko Czarnemu Panu. Wyłapać śmierciożerców, wzmocnić ochronę w Azkabanie, i wreszcie – poszukać samego Lorda. Uwięzić go, a potem przygotować Harry’ego na to, co miało nadejść. Ale tak się niestety nie stało. Za bardzo spodobało mu się zarządzanie szkołą i patrzenie na postępy jej uczniów. Ciepło i spokój jego gabinetu doprowadziły do tego, iż zaczął czekać. Zaczął obserwować czujnie rozwój sytuacji i wpływać na ogólny jej przebieg. Jak jakiś władca marionetek. To była bierna postawa. Voldemort okazał się szybszy, niż ktokolwiek by przypuszczał. I tego efekty Dumbledore mógł podziwiać dzisiaj – z jego wewnętrznym stanem ducha na czele. Podsumowując... bywało lepiej. Ponure rozmyślania dyrektora zostały przerwane przez głośny okrzyk jednego z najmłodszych uczniów. Z pewnością wielka kałamarnica postanowiła ukazać ludziom swój majestat. Sekundę później rozległ się tubalny głos Rubeusa Hagrida, uspakajającego nerwowego jedenastolatka. Postura Hagrida nie ułatwiała mu tego zadania. Albus doskonale zdawał sobie sprawę, że równolegle do łodzi do Hogwartu zmierzają karety ciągnięte przez testrale, magiczne konie, wiozące wszystkich uczniów powyżej pierwszego rocznika. W którejś z nich siedzi Harry razem ze swoimi przyjaciółmi. Dyrektor właściwie instynktownie spojrzał w kierunku odpowiedniego powozu. Okulary zsunęły mu się trochę. Albus doszedł do wniosku, że lata mijają zdecydowanie za szybko. Ten rok będzie dla Harry’ego ostatnim, zanim osiągnie pełnoletność. Chłopiec miał już szesnaście lat. Szesnaście lat to z pewnością czas, kiedy każdy ma w sobie wiele pokładów energii. Był to również czas, kiedy młodzi mieli już swoje zdanie i potrafili otwarcie wyrażać swoje niezadowolenie. Lekcje także nie zawsze przebiegały idealnie. Niektórzy nauczyciele radzili sobie z tym bez większych problemów – jak Severus Snape – inni mniej. Oczywiście, poprzednie roczniki również nie były święte ani idealne, co dyrektor zauważył już w zachowaniu samego Harry’ego rok temu. Dumbledore musiał przyznać, że był ciekawy, jak poradzi sobie nowy nauczyciel od czarnej magii. Szczególnie, że będzie najmłodszym nauczycielem w historii Hogwartu. Mimo wieku profesor Wander posiadał już spore umiejętności. Coś w nim zachęciło dyrektora do zatrudnienia go na przeklęte stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Oby udało mu się pracować dłużej niż jego poprzednicy. Oby nie okazał się szpiegiem Czarnego Pana. Voldemort... Nie, dość tego! Dumbledore gwałtownie poderwał się, czym wystraszył czarnego ptaka, stojącego na jednej z blank. Obrócił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku schodów, które zaprowadzą go na korytarze zamku. Taka zaduma to tylko odmiana jego wcześniejszego odrętwienia. Nie przyniesie nic dobrego teraz, kiedy trzeba działać. Teraz, kiedy Zakon Feniksa jest aktywny i czeka na jego rozkazy. Jako przewodniczący tej placówki musiał chronić jej uczniów, walczyć ze śmierciożercami i udaremniać plany Riddle’a. Musiał działać. Dumbledore opuścił wieżę. Niedługo uczniowie znajdą się w zamku, a uczta powitalna nie będzie na niego czekać. Choć nie był w nastroju, by wygłosić jakąś śmieszną, pokrzepiającą mowę. Poza tym, zrywał się chłodny wicher, a on nie miał na sobie żadnego ciepłego okrycia. Dumbledore zauważył, że uczniowie poświęcają zdecydowanie więcej uwagi na nowego nauczyciela, niż na jego mowę powitalną. Cóż, młodzież. Niechętnie słucha o problemach i ograniczeniach. Albus to rozumiał, sam był kiedyś młody. Choć bardzo dawno temu. Harry kilka chwil po wejściu do Wielkiej Sali spostrzegł, że Hermiona z iście zszokowaną miną wpatruje się w stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Podążył za jej wzrokiem. Uśmiechający się Hagrid, skupiona McGonagall, zamyślony Dumbledore, Snape, który wyglądał na bladego ze wściekłości, i... Harry mrugnął. Profesor od Obrony przed Czarną Magią był, tak na oko, tylko dziesięć lat starszy od niego. Gdy ceremonia przydziału nowych uczniów do odpowiednich dla nich Domów zakończyła się, a żołądki wszystkich obecnych napełniły się, Dumbledore wstał, by zakomunikować, jak co roku, że stanowisko nauczyciela Obrony zostało ponownie zajęte. - Chciałbym z największą przyjemnością przedstawić wam, moi mili, pana Wandera, który sam zgłosił się do mnie i oświadczył, iż podejmie się trudu przekazania wam jakże niezbędnej w dzisiejszych czasach wiedzy. – Dyrektor nie mówił specjalnie głośno, jednak słychać go było w każdym zakamarku Wielkiej Sali. – Ufam, iż jego kwalifikacje i wiek pozwolą wam na owocną współpracę. Do przedmiotu, którego będzie nauczał pan Wander, będziecie musieli przyłożyć szczególną pilność, i podejść do niego z całą powagą... Podczas mowy Albusa nowy profesor wstał i powiódł niebieskimi oczami po wszystkich uczniach. Na jego wargach gościł lekki uśmiech. Wander, wysoki mężczyzna koło trzydziestki, poczuł na sobie spojrzenia nastolatków z wszystkich Domów. Nie miał w zwyczaju być w centrum uwagi, jak teraz, lecz nie zamierzał doznawać z tego powodu jakiegokolwiek speszenia. Harry miał ochotę wzruszyć ramionami. Kimkolwiek by ten Wander nie był, gorszy od Umbridge na pewno nie będzie. A może, przy odrobinie szczęścia, będzie bardziej podobny do Lupina niż do Lockhearta. Oby. Oby młodość wśród nauczycieli nie okazała się cechą, która warunkuje bycie pyszałkowatym oszustem. Przynajmniej na pierwszy rzut oka nowy profesor znacznie różnił się od Glideroya. Miał czarne włosy, spięte w średniej długości warkocz. Twarz porastała mu równie czarna broda, wyglądająca na kilkudniową. W jego postawie i spojrzeniu było coś, co świadczyło o wewnętrznej sile. Nic dziwnego, że staruszek Snape był taki wściekły. Że ktoś taki jak Wander sprzątnął mu sprzed nosa jego wymarzoną od lat posadę... - On jest za młody! – Harry usłyszał szept Hermiony. – Obrony w tym roku powinien uczyć nas ktoś posiadający odpowiednią wiedzę i doświadczenie, a nie... - Wiek Lockhearta jakoś ci nie przeszkadzał – przerwał jej Ron, odrobinę głośniej. Hermiona nie odpowiedziała, posłała tylko rudzielcowi mordercze spojrzenie o temperaturze lodu. Harry spodziewał się, że inne dziewczyny, takie jak Parvati, nie będę miały absolutnie nic przeciwko Wanderowi. Osobiście miał tylko nadzieję, że w tym roku nie czeka go kolejna walka z nauczycielem Obrony przed Czarną Magią. To nie dla niego. Ten post był edytowany przez Hito: 03.09.2006 20:19 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
EnIgMa |
29.08.2006 01:42
Post
#5
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 30.01.2006 Płeć: Kobieta |
Uff... cóż za szczęście, że to nie jest kontynuacja "Dwóch nocy" – to znaczy ff mi się podobał, ale pairing mnie denerwował (kwestia gustu oczywiście, ale nie lubię tej pary). Mam nadzieję, że tutaj nie pojawi się znowu HP/HG, bo kolejnej dawki tej "uroczej" parki po prostu nie zniosę, a z chęcią przeczytałabym to opowiadanie, ponieważ zaintrygował mnie Potter pertraktujący z Voldemortem - ciekawi mnie co z tego wyjdzie i co tak naprawdę planuje Harry. Dlatego za pomysł (niby nie aż tak bardzo oryginalny, ale wszystko zależy od tego, jak ten wątek pociągniesz) masz u mnie plusa. Styl całkiem niezły - może nie idealny, ale na pewno dość dobry. Poza tym cieszę się, że z akcja toczy się powolutku (byle nie za bardzo!), bo teksty, w których akcja leci na łeb, na szyję są czasem wyjątkowo irytujące. Mam jednak nadzieję, że nie przegniesz w drugą stronę . Co do fabuły, wypowiem się, gdy pojawi się trochę więcej tekstu.
Pozdrawiam gorąco i weny życzę. -------------------- "Love isn't brains, children, it's blood. Blood screaming inside you to work its will."
Nakarm mnie... |
em |
29.08.2006 09:30
Post
#6
|
ultimate ginger Grupa: czysta krew.. Postów: 4676 Dołączył: 21.12.2004 Skąd: *kṛ'k Płeć: buka |
@ Enigma
Znając Hito, HG/HP na pewno się pojawi Hito - przeczytam jeszcze i skomentuję, jak znajdę chwilę -------------------- |
EnIgMa |
29.08.2006 11:10
Post
#7
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 30.01.2006 Płeć: Kobieta |
QUOTE Znając Hito, HG/HP na pewno się pojawi No to masz... zabiłaś mnie... A pomyśleć, że mogłam jeszcze choć trochę pożyć w błogiej nieświadomości . -------------------- "Love isn't brains, children, it's blood. Blood screaming inside you to work its will."
Nakarm mnie... |
Hito |
29.08.2006 11:55
Post
#8
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Emotka>>ok, czekam na Twój komentarz.
EnIgMa>>ależ. Jedyny Słuszny Pairing musi się u mnie pojawić. Jak można w ogóle rozważać inną możliwość? Lecz pocieszę Cię o tyle, że ,,Dwie noce'' były ficiem stricte romansowym. ,,BtS'' taki nie będzie, choć, oczywiście, będą fragmenty skupiające się tylko na HP/HG. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
WeEkEnD |
29.08.2006 21:33
Post
#9
|
Iluzjonista Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 103 Dołączył: 29.03.2006 Skąd: Taka dziura nad jeziorem Czos ;P |
Powtórzę po raz któryśtam, że jeśli fick mi się podoba to nie doszukuję się błędów aż tak intensywnie.
Coś tak czuję, że ten FF polubię tak Dwie Noce. No i wreszcie jakieś oderwanie od HG/DM, HP/DM i całej tej reszty tradycyjnych parringów. Uwielbiam HP/HG xP Nic tylko pogratulować. -------------------- |
Hito |
30.08.2006 18:03
Post
#10
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 3
Harry Potter spacerował. Lord Voldemort nie próżnował. Po swoim wielkim powrocie nie zajmował się tylko i wyłącznie zbieraniem armii śmierciożerców. Jego zdumiewające opanowanie arkanów Czarnej Magii przydawało się nie tylko do tortur, zastraszania czy zabijania mugoli i szlam. Upiększanie rezydencji to praca może mniej chwalebna, ale przynosząca widoczne gołym okiem owoce. Przyjemne dla oka. Wybraniec, mimo wyzutego z ciepłych uczuć serca, potrafił docenić piękno architektoniczne. Kolejna kwestia, która przybliżała go do Voldemorta. Harry zaczynał podejrzewać, że duża ilość takich podobieństw nie mogła być dziełem przypadku. Ale to i tak nie miało znaczenia. Chłopak wyszedł na jeden z tarasów, oparł się o balustradę i wychylił, by obejrzeć fasadę budynku, skąpaną w świetle księżyca. Kiwnął aprobująco głową. Swoją rezydencję także urządzi w podobnym stylu. A może po prostu zostanie tutaj? Czas pokaże. Harry wzruszył ramionami. Obrócił się, zamierzając odejść. O mało nie zderzył się z mężczyzną, który stał zaraz za nim. Potter od razu go rozpoznał. - Witaj, Parszywku. Dawno się nie widzieliśmy. Peter nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się w jadowicie ciemnozielone oczy młodzieńca. Przeszedł go zimny dreszcz, taki sam, jaki zawsze odczuwał, rozmawiając z Lordem Voldemortem. - A więc... to prawda. Jesteś teraz śmierciożercą – szepnął Pettigrew, czując suchość w ustach. – Po tym wszystkim... James i Lily nie... Peter urwał, gdy zobaczył zwężające się gniewnie oczy Harry’ego. Ostrze strachu przeszyło mu serce. - Po pierwsze, nędzny szczurze, nie jestem śmierciożercą. Jeśli chcesz zaspokoić swoją ciekawość na mój temat, porozmawiaj ze swoim panem. – Głos Pottera smagał niczym bicz, ale nie miał wężowego brzmienia, jak w przypadku Voldemorta. - A po drugie... Nic mnie nie obchodzi, co pomyśleliby sobie moi rodzice. Ojciec był żałosnym słabeuszem, nie potrafiącym godnie stawić czoła Lordowi. Matka była taka sama. - Ale... – Z jakiegoś irracjonalnego powodu Peter poczuł, że chce obronić Lily przed pogardą jej własnego syna. – Uratowała ci przecież życie. - Spełniła cel swojego istnienia, jeśli o to chodzi. I to wszystko. A jeśli już o tym mówimy, Strażniku Tajemnicy, ty także dobrze się sprawiłeś. Gdyby nie twoja zdrada, mógłbym cały czas udawać kogoś, kim z pewnością nie jestem. Harry uśmiechnął się. Peter niemal jęknął. Krótka wymiana zdań z tym kilkunastoletnim chłopcem wyssała z niego całe siły. Czuł się nagi przy spojrzeniu Harry’ego, które czytało w jego duszy jak w otwartej księdze. Musiał używać całego, nikłego zresztą, hartu ducha, by nie opaść na kolana przed chłopcem i nie skomleć. Pogłoski krążące wśród śmierciożerców były prawdziwe. Pettigrew już nie wątpił, że syn cudownej Lily bez mrugnięcia okiem byłyby w stanie pozbawić go życia. Zło emanujące z młodego Pottera było niemalże namacalne. Jak do tego mogło dojść? Gdyby wtedy... nie zdradził... - No, no, Peter, chyba nie żałujesz swoich czynów? – Harry zapytał głosem pełnym kpiny. – Ostrzegam cię, głupcze, twój słaby umysł nie ukryje przede mną swoich myśli. Jeśli dojdę do wniosku, że nie jesteś wierny Lordowi... Staniesz się bezużytecznym zdrajcą. A wtedy... Oczywista sugestia zawisła w powietrzu. Pettigrew miał ochotę zamienić się w szczura i uciec, uciec jak najdalej. Drżał już na całym ciele. Potter zmierzył go wzrokiem. Skrzywił się z niesmakiem. - Jesteś żałosną karykaturą człowieka, wiesz o tym, niezłomny Huncwocie? Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego byłeś choć przez sekundę w tej grupie. To tylko dowodzi, że mój ojciec był nikim, skoro miał takich wielbicieli. Harry niedbale machnął prawą dłonią. Peter, którego trwoga zdążyła już złapać za gardło i pozbawić oddechu, poczuł, jak jakaś niewidzialna siła łapie go i unosi w powietrze. Nie zdążył choćby otworzyć ust. Ta sama siła z mocą pchnęła go w kierunku przeciwległej do tarasu ściany. Uderzył w nią plecami tak potężnie, że zemdlał, zanim spadł na podłogę. Potter wydął z obrzydzeniem usta. Pettigrew wyglądał teraz co najwyżej jak worek ziemniaków. Jego wartość nie była większa. Słaby tchórz, którym ciągle targały wyrzuty sumienia. Być może jako szpieg miał swoje zalety, ale jego obecność tu, na dworze Lorda, gdzie przebywali najlepsi, była parodią. Groteską. Groteską była cała jego egzystencja. Lepiej by dla niego było, gdyby nigdy się nie urodził. Przez cały czas swego istnienia tchórzliwie chować się w cieniu lepszych i silniejszych... Przeklęte życie. Harry przekroczył nieruchome ciało Petera i odszedł korytarzem. Będzie musiał porozmawiać z Czarnym Panem na temat pozbycia się tego szczura. Im mniej śmieci, tym lepiej. Śmierciożercy i tak byli skazani na zagładę. On, Wybraniec, nie potrzebował ich. A skoro tak, ich życie nie miało żadnego znaczenia. Voldemort siedział, oglądał krwiście zabarwiony zachód słońca i rozmyślał nad wielce istotną kwestią. Ile Cruciatusów wytrzyma Dumbledore, zanim złamie się i zacznie błagać o litość lub śmierć? Hmm. Dużo, bez dwóch zdań. Konkretna liczba była ciężka do przedstawienia. Dumbledore, czego Voldemort nie wahał się przyznać, przynajmniej przed samym sobą, był silny. Na pewno zniesie więcej niż Longbottomowie, a już z nimi śmierciożercy mieli sporo zabawy. Z drugiej strony, Cruciatusy Czarnego Pana są o niebo silniejsze od tych, których para aurorów miała okazję skosztować. Czy w ogóle Dumbledore da się złamać? Tak; każdego można sprowadzić do postaci wijącego się robaka błagającego o litość. Tego Voldemort był pewien. Pozostawało tylko pytanie – ile Cruciatusów? Jeśli będzie dawkował je temu staremu durniowi po kolei... Dziesięć? Nie. - Panie? Mniejsza liczba raczej odpada, nie docenianie Dumbledore’a byłoby błędem, a paląca go kwestia musiała zostać prawidłowo rozwiązana. Dwanaście? A może... - Panie? ... Prawdziwą rozkoszą dla oczu i uszu byłaby sesja kilkunastu powolnych, dokładnych Klątw Niewybaczalnych najlepszego rodzaju. Właściwie, im więcej Dumbledore wytrzyma, tym większa będzie przyjemność. Tak, dwadzieścia... - Panie? Chciałabym z tobą porozmawiać. ... Dwadzieścia dla Dumbledore’a, to swoją drogą, teraz miał ochotę rzucić jedną, dobrze wymierzoną i o odpowiednim natężeniu. - Czego chcesz, Bellatrix? Lepiej, żeby to było ważne, przeszkadzasz mi w rozmyślaniach. - Chodzi o Pottera, panie. Voldemort oderwał spojrzenie od chowającego się za horyzontem czerwonego słońca. Przeniósł wzrok na kobietę, klęczącą na jedno kolano przy jego fotelu. - Masz obsesję na jego punkcie, Bell. To niezdrowe. Martwi mnie jednak co innego – stwierdził gładko Voldemort. – Zdaje się, że naprawdę nie ufasz mojemu osądowi w tej sprawie. Niepokoi mnie ten brak wiary. - Panie, wiesz, że nigdy bym nie śmiała kwestionować twojego zdania – rzuciła szybko kobieta, pochylając głowę ku ziemi. – Twoja mądrość jest niepodważalna, ja... - Milcz. - Voldemort już od jakiegoś czasu podejrzewał, że Bellatrix nie mówi tego, co naprawdę ma na myśli. Zaczynała go męczyć gra uników i aluzji w jej wykonaniu. – Moje stanowisko w sprawie Pottera zakwestionowałaś już pierwszego dnia jego pobytu tutaj. Swoje wątpliwości przedstawiłaś mi już nie raz. Czyż nie mówiłem ci już, że nasz mały Harry to wyłącznie moje zmartwienie? Czy naprawdę wierzysz, że on nas tylko zwodzi, cały czas będąc po stronie Dumbledore’a? - Nie, panie – odparła Bellatrix, nie odrywając wzroku od podłogi. Akurat w to wierzyła bezgranicznie. Potter nie miał w sobie już nic z dobra. - Cały czas go obserwuję. Może nie wiesz jeszcze, ale Harry widział się z Glizdogonem. - Pettigrew jest tutaj? – spytała niemile zaskoczona Bellatrix, odruchowo podnosząc głowę. - Zgadza się. – Voldemort zachichotał, co do złudzenia przypominało syk węża. – Specjalnie go tu sprowadziłem, by przekonać się, jak przebiegnie spotkanie tej dwójki. Nie rozczarowałem się. Co prawda, najpierw chwilę rozmawiali, ale potem, zgodnie z moimi przewidywaniami, Harry o mało co nie pozbawił życia naszego szczurka. Gdy znaleźliśmy Glizdogona, ciągle jeszcze był nieprzytomny. Będę musiał go ukarać za uszkodzenie mi ściany – dodał Voldemort, delektując się swoim poczuciem humoru. Bellatrix nie odpowiedziała. To, co usłyszała, tylko wzmocniło męczące ją przypuszczenia. Owszem, Potter zachowywał się jak rasowy śmierciożerca. Kobieta nie wątpiła, że byłby w stanie torturować i zabijać ludzi. W swoim zachowaniu bardzo przypominał Czarnego Pana. I to był problem. Jeśli serca Pana i Pottera były podobne, mogło to przynieść nieoczekiwane komplikacje. Na pierwszy rzut oka ambicja chłopaka była doskonale widoczna. Bellatrix miała wrażenie, że to tylko kwestia czasu, aż Potter rzuci wyzwanie jej mistrzowi, aż jego wierność, a raczej niewierność nikomu, tylko sobie, wyjdzie na światło dzienne. Myśl o konfrontacji Pottera i Czarnego Pana była niedorzeczna. Mistrz był najpotężniejszy, nikt nie miał z nim szans na zwycięstwo. Potter zginąłby natychmiast. Jednak... No właśnie, jednak. Duszy Bellatrix nie przestawały dręczyć wątpliwości. O uczniu lepszym od mistrza, choć nienawidziła tej myśli całym sercem. Z wielu powodów. Nienawidziła również samego Pottera. Za każdym razem, gdy go widziała, miała ochotę go zabić. W powolny i bolesny sposób. Voldemort wstał. Czarnowłosa kobieta milczała, aczkolwiek Riddle dobrze wiedział, że nie przekonał jej. Miał już dość jej paranoi. Jakby spodziewała się, że cokolwiek mu grozi ze strony młodego Harry’ego. Nonsens. Potencjalna walka między nimi byłaby krótka i zakończona zwycięstwem wszechpotężnego Voldemorta. Lord mruknął gardłowo. Zdecydował, że jeśli jeszcze raz zaistnieje podobna sytuacja, Bellatrix ponownie dozna rozkoszy bycia torturowaną przez swojego mistrza. Zdawała się już zapominać, co to za uczucie. Zdawała się zapominać, gdzie jest jej miejsce. Spojrzał na kobietę, która cały czas klęczała przed nim. Ale póki co... - Wstań, Bellatrix. Dobrze, że tu jesteś. Jestem w odpowiednim nastroju. Chociaż kobieta dobrze wiedziała, co oznaczają te słowa, od których robiło jej się zimno, kiwnęła tylko potulnie głową. Nauczyła się już zamieniać swoją twarz w nieruchomą maskę, jak i przywoływać na swoje oblicze nieprawdziwą radość czy oczekiwanie. - Chodź ze mną. - Tak, panie. Ten post był edytowany przez Hito: 31.08.2006 10:55 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
EnIgMa |
30.08.2006 22:52
Post
#11
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 30.01.2006 Płeć: Kobieta |
Nooo... teraz to ja chyba zwariuję nim nie dowiem się, co stało się z Potterem. Skąd taka zmiana zachowania? Skąd taki brak kanoniczności? Skąd tak odmienne poglądy? Jeśli Harry ma ochotę przejść na ciemną stronę – nie ma sprawy, jestem za – chce zabijać i torturować – owszem, miłej zabawy – chce zamęczyć Petera – tak! tak! i jeszcze raz tak! tutaj jestem jak najbardziej za – ale skąd taka drastyczna zmiana jeśli chodzi o stosunek do rodziców?! Nie wiem czemu, ale bardzo łatwo jest mi wyobrazić sobie sytuację, w której Potter zaczyna pogardzać wszystkim i wszystkimi dokoła, ale opcja, że traci szacunek do rodziców w ogóle do mnie nie przemawia. Wiem, że to głupie, ale akurat u niego nie potrafię sobie wyobrazić takiego zlekceważenia poświęcenia własnej matki. Nie mam nic przeciwko fickom, w których Harry’ego wciąga czarna magia (ba! nawet lubię!), ale jeśli on stanie się teraz pieskiem Voldemorta (w co jednak wątpię po przeczytaniu pierwszego rozdziału – on nie chce mu służyć, tylko pomóc – jego stosunek do całej sprawy mówi sam za siebie), to ja się chyba załamię. Mam nadzieję, że coś jednak kombinuje . Teraz to nawet przeboleję ten Jedyny Słuszny (bynajmniej nie w moim mniemaniu) Pairing, żeby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego pisz, pisz, pisz, a ja poczekam na wyjaśnienie całej sprawy, bo po tym rozdziale włączyła się u mnie intensywna myślówa.
-------------------- "Love isn't brains, children, it's blood. Blood screaming inside you to work its will."
Nakarm mnie... |
dominisia888 |
30.08.2006 22:55
Post
#12
|
Ścigający Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 325 Dołączył: 30.10.2005 Skąd: Trójmiasto Płeć: Kobieta |
Poza tym :
QUOTE Czy o ogóle Dumbledore da się złamać Powinno być "w ogóle" nie rzucił mi się żaden błąd/literówka w oczy. Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie, zaintrygowała mnie postawa Pottera. Podoba mi się to, że póki co nie jest przedstawiony tak kalsycznie jako taki cudowny, boski chłopiec czyniący dobro. Czekam na dalszy rozwój wypadków. Ten post był edytowany przez dominisia888: 30.08.2006 23:01 -------------------- Czlonkini The Marauders fanklubu Huncwotow
"Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą..." [ks. Jan Twardowski] |
Hito |
31.08.2006 11:00
Post
#13
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Fakt, literówka. Poprawiona.
EnIgMa>>Bellatrix i Voldemort odnieśli wrażenie, że Harry zmienił się kompletnie. Zatem absolutnie zły Harry nie może dalej kochać swojej matki, szanować jej, czy coś. Aczkolwiek Lily traktuje w myślach i słowach chyba najlepiej. Ojciec stoi u niego niżej, jak - mam nadzieję - pokazałem. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
EnIgMa |
31.08.2006 12:12
Post
#14
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 30.01.2006 Płeć: Kobieta |
No właśnie... "Bellatrix i Voldemort odnieśli wrażenie", a mnie ciekawi jak jest naprawdę i skąd taka drastyczna zmiana u Harry'ego. Ale wiem, wszystko powolutku się wyjaśni .
Dlatego dla Ciebie na wenę, żebym nie musiała za długo czekać. Ten post był edytowany przez EnIgMa: 31.08.2006 12:13 -------------------- "Love isn't brains, children, it's blood. Blood screaming inside you to work its will."
Nakarm mnie... |
Hito |
01.09.2006 13:16
Post
#15
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Nie jestem panią Rowling, żeby opisywać dokładnie rok szkolny, zatem proszę nie dziwić się, że jesteśmy już w listopadzie.
ROZDZIAŁ 4 - Gdzie są moje notatki z historii magii?!? - Tutaj, głąbie. Harry zręcznie złapał rzucony przez Rona przedmiot, którego przed chwilą szukał. - Skąd one się tam wzięły? - Nie mam pojęcia. Pewnie spadły ze stołu, jak wczoraj wieczorem odrabialiśmy lekcje. - Możliwe. – Harry wsunął zbiór zapisanych kartek papieru w prawą dłoń, gdzie trzymał już inne. – Ciekawe po co je odrabialiśmy, skoro Binns i tak ich nie sprawdzi. - Ja tam wiem, czemu. Sugestia Rona stworzyła kilkusekundową ciszę w pokoju wspólnym Gryfonów. Tylko ogień w kominku, który zawsze się palił, tańczył i trzeszczał niespokojnie. Rudowłosy chłopiec stał blisko niego odwrócony plecami, więc jego twarz skryta była w cieniu. Potter jednak wiedział, że jego przyjaciel patrzy na niego, jakby czekając na odpowiedź. - Idziemy – mruknął Harry. – Pewnie i tak się spóźnimy. Gdy tylko portret Grubej Damy się zamknął, postać czekająca na dwójkę chłopców spojrzała na nich groźnie. Jej długie włosy o kolorze kasztanu poruszyły się wściekle, gdy ich właścicielka odwróciła się i szybko ruszyła korytarzem - Co was tak zatrzymało? Spóźnimy się – syknęła Hermiona. - Wszystko przez... - Przepraszamy – Harry dość brutalnie przerwał Ronowi. Idąca przodem dziewczyna, nie zwalniając kroku, spojrzała za siebie na twarze jej przyjaciół. Nie była tak wysoka jak oni, więc musiała lekko podnieść głowę, by to zrobić. Jej oczy przestały zabijać spojrzeniem. - Pośpieszmy się – powiedziała już spokojniejszym tonem. Ron wodził wzrokiem za Harrym i Hermioną. Nie raz zastanawiał się, czy oni postępują tak specjalnie w jego obecności, czy inaczej nie potrafią. Stłumił westchnięcie. Musiał też przyznać, że nie odczuwał złości na Harry’ego. Jeśli miałby kogoś obwiniać... Weasley musiał porzucić domysły, gdyż wolał nie rozpłaszczyć się na jakiejś ścianie. Szybkie tempo narzucone przez Hermionę i Harry’ego zmuszało do patrzenia przed siebie. Choć Ron i tak miał dobrze – był najwyższy z grupy, więc jeden jego krok równał się dwóm panny Granger. Harry także był od niego niższy, co dawało Ronowi pewną chorą satysfakcję. Nie spotkali wielu uczniów, idąc utartymi ścieżkami zamku. Większość z tych nielicznych miało wolny czas, gdyż ich lekcje zaczynały się później. Kursowali pomiędzy pokojami wspólnymi, biblioteką a dziedzińcem Hogwartu. Część z nich uśmiechała się na widok niemal biegnącej trójki – było oczywiste, że przyczyną pośpiechu jest spóźnienie. Na szczęście, profesor Binns to nie Snape. Harry był pewien, że nauczyciel historii magii prawie nie zauważy ich nieobecności na początku lekcji. Cóż, profesor był bardzo zaangażowany w to, co robił. Tak bardzo, że sami uczniowie zdawali się niewiele go obchodzić. Być może powodem tego był fakt, iż Binns nie był człowiekiem. Był jedynym duchem, który miał prawo nauczać w placówce Dumbledore’a. Wśród zalet spotkań z nim figurowały między innymi aktywność na lekcji, a raczej jej brak, i myślenie o niebieskich migdałach – Binns nigdy nie pytał. Zwykle również nie przejmował się tym, iż uczniowie zamiast go słuchać, rozmawiają. Tak, lekcje z profesorem duchem nie były stresujące. Ron, korzystając z warunków fizycznych, pierwszy dopadł drzwi klasy i szybko je otworzył. Przepuścił Hermionę przodem, która nawet nie zdążyła mu podziękować. Harry ujrzał jednak jego wyszczerzone zęby. - Przepraszamy za spóźnienie, profesorze Binns – wyrecytowała Hermiona pomiędzy krótkimi oddechami. - Siadajcie. – Widmowa postać, tak jak się mogli spodziewać, nawet nie odwróciła głowy. Trójka Gryfonów szybko zajęła pozostałe, wolne miejsca. Zostali powitani znaczącymi spojrzeniami reszty członków swojego Domu. Szczególnie żeńskiej jego części, która najwyraźniej jeszcze nie przyzwyczaiła się do faktu, iż w przypadku ławek dwuosobowych, Harry od jakiegoś czasu siadał obok Hermiony, Rona mając z tyłu. Tak było i tym razem. Rudzielec usiadł właściwie sam, gdyż Neville, z którym zazwyczaj dzielił ławkę, spał w najlepsze. Zdaje się, że powodem była nieprzespana noc, Snape i szlaban. Cóż, na szczęście, większość klas posiadała ławki trzyosobowe. Choć i tak Ron czuł się wypchnięty za margines. Cóż, to było nieuniknione, czyż nie? Gdyby to on zszedł się z Hermioną, jego miejsce zająłby Harry. Jasne. Ron, patrząc na krzaczaste włosy przyjaciółki, zastanawiał się, kiedy żeńska część Hogwartu przestanie wieszać na niej psy. Dziewczyny, szczególnie młodsze, miały ochotę na gorący towar, jakim stał się Wybraniec. Tymczasem Hermiona już od początku roku zaczęła się kleić do Harry’ego, tym samym sprzątając im go sprzed nosa. Dopiero w szóstej klasie, w momencie, gdy wyszła na jaw prawda o Wybrańcu. Nazwy, jakimi sfrustrowane dziewczęta czasem określały Hermionę, przechodziły jego najśmielsze wyobrażenia. Zawiść kobieca to straszna rzecz, uznał Ron w zadumie. Czwarta Klątwa Niewybaczalna. Żeńskie dormitorium Gryffindoru już nie huczało od plotek, jak we wrześniu, ale i tak łatwo było usłyszeć różne niestworzone historie, przekazywane dyskretnie, tak, żeby Hermiona się nie dowiedziała. Przynajmniej w teorii. Lavender Brown stała się skarbnicą wiedzy w przypadku różnych pogłosek. Dziwne dla Weasleya było to, że dziewczyna lubiła dzielić się nimi właśnie z nim. Czy tylko z powodu, iż należał mu się tytuł najlepszego przyjaciela Harry’ego? Tego rudzielec nie mógł być pewien, gdyż jego rozmowy z Lav czasami schodziły z tematu ,,Potter i Granger’’. Czasami aż ciarki przechodziły. - Ron, nie śpij. Słuchaj profesora. – Chłopak usłyszał szept Hermiony. Jasne. Ron podjął tytaniczny wysiłek skupienia się na monotonnej mowie Binnsa. Niestety, czasy, kiedy Dumbledore nie był jeszcze dyrektorem, ba – nawet się nie urodził, niezbyt interesowały chłopca. Gdyby jeszcze duch próbował ich jakoś tym zainteresować... ale nie, uważał, że daty pokroju 1786, czyli zaczątki projektu Turnieju Trójmagicznego, czy osoby o nazwisku Gubble potrafią zająć szesnastoletnich czarodziei. Tu dobre intencje pomagały na maksimum pięć minut. Ron, wzdychając teatralnie, rozłożył się na ławce. Rozmowa z parą przyjaciół przed nim była jednak trochę ryzykowna, szczególnie po dyrektywie dyrektora, który nakazał uczniom na rozpoczęciu roku przyłożyć się do nauki. Pewnie kadra nauczycielska miała bardziej pilnować spokoju na lekcjach, zatem Ron postanowił nie kusić losu. Zresztą i tak Hermiona nie chciałaby z nim rozmawiać na lekcji. Harry również nie, chociaż z innej przyczyny. Pantoflarz. Weasley musiał zdławić chichot. Nie zauważył, że czyjeś spojrzenie wwierca mu się w kark. Niestety, już dwie godziny po spotkaniu z profesorem Binnsem Ron wcale nie miał ochoty się uśmiechać. Teraz musiał przeżyć lekcję z ukochanym przez wszystkich Gryfonów Snapem, głową Slytherinu o urzekającej wręcz aparycji. Ron czasami zastanawiał się, czy jest on człowiekiem – w końcu istnieją jakieś granice złośliwości i niesprawiedliwości. Severus nigdy nie lubił Harry’ego ani jego przyjaciół, ale po zeszłorocznych zdarzeniach, czyli lekcjach zamykania umysłu, jego stosunek do Pottera zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Oczywiście, wcale nie stał się dla niego miły. Można powiedzieć, że go właściwie nie widział – nigdy nie pytał Harry’ego, w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Tylko jeśli cała klasa musiała pokazać dany eliksir, ich spojrzenia się spotykały. Nie na długo jednak, najczęściej Snape albo odbierał Gryffindorowi dziesięć punktów, albo kazał sporządzić eliksir jeszcze raz. Dopiero koniec lekcji uwalniał Harry’ego od syzyfowej pracy. Chłopiec, Który Przeżył nie miał talentu w tej dziedzinie. Trójka przyjaciół nie miała pojęcia, że Severus ledwie się hamuje, a z wielką chęcią dałby Potterowi jakiś szlaban. Chcieć nie znaczy móc – nauczyciele muszą słuchać poleceń dyrektora nawet w Hogwarcie. Ron zacisnął powieki. No, idź sobie! - Co to ma być, panie Weasley? – Snape wycedził słowa jak przez sitko. – Kazałem uwarzyć wam eliksir wzmacniający, a to mi wygląda na efekt niestrawności żołądkowej. Ślizgoni, z którymi zwykle Gryfoni mieli lekcje w lochu, w którym pachniało najróżniejszej maści eliksirami, zachichotali, niezbyt cicho. Ron nawet nie musiał się obracać, by poznać, czyj głos najbardziej ocieka drwiną. W umyśle pojawiła się wizja jego pięści na twarzy Malfoya. Niestety, była to tylko mrzonka, przynajmniej na razie. Choć przyjemna. - Dodałem wszystkie składniki jak należy. Panie profesorze – dodał szybko Ron. Ze wszelkich sił starał się uniknąć kłopotów. Od czasu przygody z latającym samochodem taty Ron dobrze wiedział, że Severus najchętniej wyrzuciłby go pod najlżejszym pretekstem. - Doprawdy? Dlaczego więc eliksir panny Granger ma właściwy kolor, a pański nie? - Nie wiem, panie profesorze. – Nic lepszego najmłodszy mężczyzna z rodu Weasleyów nie był w stanie wymyślić na poczekaniu. Poczuł ukłucie gniewu, ale szybko uzmysłowił sobie, że to nie wina Hermiony. - Nie dziwi mnie to, to normalne dla ciebie, Weasley. Jeszcze raz. – Płynnym ruchem różdżki Snape opróżnił kociołek chłopaka. – Jeśli teraz ci się nie uda, Gryffindor straci dziesięć punktów. Kolejnych, przypominam. Ron zacisnął zęby. Tym razem wyobraził sobie własną pięść spadającą na głowę profesora od eliksirów. To też była przyjemna wizja. - Przepraszam, Ron, nie... - Daj spokój, Hermiono. Harry, który siedział w trzyosobowej ławce pomiędzy nimi, nie odzywał się. Patrzył na Malfoya tak, że ten bardzo szybko przestał się śmiać. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
szelma |
01.09.2006 13:50
Post
#16
|
Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 83 Dołączył: 05.01.2006 Płeć: Kobieta |
Taka nagła zmiana u Harry'ego? Albo kombinuje albo musiało wpłynąć na niego jakieś ważne wydarzenie... Pewnie dowiem się później Fick wciąga (a przynajmniej mnie ) i na pewno będę czytać dalej Co do paringu - nie mam zastrzeżeń. Dla mnie każdy paring jest dopuszczalny, pod warunkiem, że jest odpowiednio "uzasadniony" czy opisany ;] No nic. Pozdrawiam, życzę weny i zostawiam
|
owczarnia |
01.09.2006 14:59
Post
#17
|
Bagheera Grupa: czysta krew.. Postów: 4378 Dołączył: 20.07.2005 Płeć: Kobieta |
Nie podoba mi się. Zbyt patetyczne i słodkowzniosłe, kompletnie nie w klimacie Rowling. No i ten czarnowłosy młodzieniec... By się chciało zawołać "zaś tuż za młodzieńcem dzieweczka; krasne ma lica, pyszne ma włosy, a na jej ustach piosneczka" .
-------------------- Welcome back, plus one. we missed you!
|
Hito |
01.09.2006 15:03
Post
#18
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Szelma>>dowiesz się później, oczywiście.
Ten post był edytowany przez Hito: 01.09.2006 15:18 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
szelma |
01.09.2006 16:52
Post
#19
|
Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 83 Dołączył: 05.01.2006 Płeć: Kobieta |
Hito => No ja nie wątpię czekam z niecierpliwością
Owczarnia => a skąd Ty takie pioseneczki znasz, hę?? |
owczarnia |
01.09.2006 16:56
Post
#20
|
Bagheera Grupa: czysta krew.. Postów: 4378 Dołączył: 20.07.2005 Płeć: Kobieta |
Jak to skąd? Na poczekaniu wymyślam !
-------------------- Welcome back, plus one. we missed you!
|
Hawtagai |
01.09.2006 18:21
Post
#21
|
Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 11 Dołączył: 23.04.2006 Płeć: Kobieta |
Narazie przeczytałam tylko poczatek,zapowiada sie calkiem ciekawie.Narazie nie mam czasu,aby go przeczytac.
-------------------- .........................
|
Tajemnicza |
02.09.2006 14:46
Post
#22
|
Prefekt Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 385 Dołączył: 06.04.2003 Skąd: Tureeeek/Poznań Płeć: Kobieta |
No, no, no =) Podoba mi się. Podoba mi sie i koniec =) Opowiadanie przyciaglo mnie swoim tajemniczym i pesymistycznym klimacikiem, ktory kocham. Ladne i zgrabne opisy, delikatna akcja, toczaca sie do przodu i dosc ciekawy pomysl =) Jedyne co mnie gryzie, to to, ze jakos ciezko mi sie to wszystko czyta. Nie wiem dlaczego, moze to wina pogody? =P No nic. Bede czekac na nastepne czesci =) dlaCiebie Hito, zeby wena cie nie opuszczala
-------------------- |
Hito |
03.09.2006 15:24
Post
#23
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Może to dlatego, że momentami styl może wyglądać na inny? Jak wspomniałem w uwagach początkowych, BtS zacząłem pisać jeszcze grubo przed wydaniem tomu VI, co prawdopodobnie skutkuje tym, że pierwotne fragmenty mogą trochę nie pasować do reszty.
Na szczęście skończą się one już niedługo. A na razie... ========================================================================= - Dlaczego Dumbledore trzyma w Hogwarcie tego złośliwego suk... - Ron – upomniała go Hermiona. - Bronisz go? - Nie, dbam o poziom twojego języka. - Och, wielkie dzięki. – Ron przewrócił oczami. - Wygląda na to, że swoje zainteresowanie przeniósł ze mnie na ciebie – powiedział Harry. - Ciekawe, dlaczego ciebie się już nie czepia – burknął Ron. Jak można było się spodziewać, ich Dom stracił następne punkty. Przynajmniej Hermiona wykazała się wrażliwością i nie pouczyła go, by bardziej przykładał się do nauki, w tym eliksirów. - Nie wiem. Nie pytałem, wybacz. - To nie jest śmieszne, dowcipnisiu. - Zapomnijmy o tym. Jest czwartek, więc w tym tygodniu nie spotkamy już Snape`a – wtrąciła Hermiona. - Też mi sukces – prychnął Ron. - Zawsze to jakaś pociecha. - Też prawda. – Harry pokiwał głową, czego skutkiem był krótki grymas na twarzy Rona. Ostatnio Harry często się zgadzał z Hermioną. Co prawda, wcześniej także specjalnie się nie kłócili, to raczej on wiódł na tym polu prym, ale – jak to powiadają – z niczym nie należy przesadzać. - To co robimy? – Po zadaniu pytania Ron zatrzymał się. Dwójka przyjaciół poszła w jego ślady. – Mamy trochę wolnego czasu, zanim zaczną się kolejne lekcje. - Ja pójdę do biblioteki, znalazłam niedawno kilka ciekawych książek – zadeklarowała się Hermiona. - Umm – odparł Harry. Spojrzał błagalnie na Rona. Takie sytuacje były dla niego niezręczne. I wcale niełatwe, gdyż biblioteka to z definicji nie miejsce, gdzie można fascynująco spędzić czas. Ale musiał wybrać i.. - Idź z nią sam – Ron postanowił ułatwić decyzję przyjacielowi. – Ja znajdę sobie coś do roboty. - Możesz iść z nami, jeśli... - Wiesz, że książki mnie nie pociągają, tak jak ciebie, Hermiono. I ciebie, Harry. – Ron miał nadzieję, że przyjaciele nie dostrzegą ironii w jego głosie. - No, to na razie – dodał chłopiec, po czym ruszył w kierunku odwrotnego do poprzedniego. Harry i Hermiona zostali sami, nie licząc ptaków o czarnym upierzeniu, na porośniętym zieloną, równo przystrzyżoną trawą dziedzińcu. Potterowi od razu zrobiło się gorąco pomimo listopadowej, kilkustopniowej zaledwie temperatury. Gdzieś w głębi swojego umysłu uznał to za zabawne, gdyż przez całe poprzednie pięć lat wielokrotnie bywali w podobnych sytuacjach.. W zasadzie to mało powiedziane, niejeden raz Hermiona oddychała zaraz przy jego uchu. I nigdy nie był skrępowany w jej obecności, jak teraz. Widać pomimo związku z Cho nadal nie czuł się pewnie w towarzystwie przedstawicielki płci pięknej okazującej określone zainteresowanie jego osobą. Szlag by trafił. Harry zazdrościł osobom takim jak Fred i George Weasley. - No to chodźmy. – Hermiona delikatnie pociągnęła skamieniałego chłopaka za rękaw szkolnej szaty. Podążył za nią bez zbędnych oporów. Ruszyli ku bocznemu wejściu, dzięki któremu szybko można było dojść do biblioteki. Przez pewien czas szli w milczeniu. Dopiero, gdy korytarze Hogwartu stały się puste, ciszę przerwała dziewczyna. - Harry, nie musiałeś ze mną iść. - Ale ja... - Poczekaj chwilę. Miło mi z powodu twojej decyzji, nie ukrywam. Ale nie chciałabym, byś przeze mnie ograniczał kontakt z Ronem. Czułabym się wtedy nie w porządku. - Rozumiem. – Harry zdawał sobie sprawę, że Ron specjalnie zostawił ich samych. –Ale wiesz... on sam nie chciał iść z nami. - Mówię ogólnie, na przyszłość. – Dziewczyna uśmiechnęła się. Najwyraźniej Harry wolał się jej nie narażać. Słodkie. Jednak trochę dziwne. Zresztą, to i lepiej... Hermiona odepchnęła tę myśl. Ron tymczasem wchodził po schodach, które tutaj miewały tendencje do nagłej zmiany kierunku. Na szczęście tym razem nic takiego się nie stało i chłopak mógł iść dalej, zmierzając do pokoju wspólnego Gryffindoru. Rozmyślał nad związkiem swoich dwóch przyjaciół. Wydawało się, że z tej dwójki to Hermiona bardziej wiedziała, czego chce. Choćby sytuacja przed chwilą, ona miała się tak zakończyć. Gdy Ron się odwracał, by ich opuścić, zobaczył w oczach dziewczyny wdzięczność. Nie ulegało wątpliwości, iż tego właśnie pragnęła, nawet jeśli faktycznie będą tylko czytać tam książki. Hermiona już na początku roku zmieniła swoje nastawienie w stosunku do Harry’ego, delikatnie, ale jednak. To odkrycie wywołało zdziwienie na twarzy Rona. Przecież nic między nimi nie iskrzyło wcześniej. Hermiona nie miała nic przeciwko randce Harry’ego z Cho czternastego lutego. Choć, z drugiej strony, właśnie o nią była zazdrosna dziewczyna z Ravenclawu. Czyżby słusznie przeczuwała, że ma potencjalną rywalkę? Ron nie wiedział. Nie miał także pojęcia, co naprawdę myśli o Hermionie jego przyjaciel. Nie pytał się go o to, a na razie, mimo iż upłynęły prawie trzy miesiące od rozpoczęcia roku szkolnego, nie zaobserwował żadnego poważnego ruchu ze strony Harry’ego. Oczywiście, byli dla siebie mili, ale to się wiele nie zmieniło w stosunku do poprzednich lat. Ginny, naturalnie, bardzo szybko uświadomiła bratu, co najprawdopodobniej dzieje się pomiędzy tymi dwojga. Różnice były nieznaczne, ale ,,dziewczyna jest w stanie je wyłapać’’, jak powiedziała jego młodsza siostra. Ton głosu, spojrzenie, no i propozycje, podobne do dzisiejszej. Poza tym, gdy w salach były ławki trzyosobowe, Harry ani razu w tym roku nie usiadł na ich krawędzi, mając obok siebie Rona. To też wiele znaczyło. Wynikało by z tego, że wakacje zmieniły Hermionę. Najbardziej prawdopodobny scenariusz, szczególnie z uwagi na dwa pierwsze tygodnie sierpnia, jednak... - Proszę podać hasło. – Głos Grubej Damy wyrwał Rona z zamyślenia. - ... – spróbowała Hermiona. - RON! – Harry był skuteczniejszy. Zawołany otworzył oczy i spojrzał na dwójkę ludzi stojącą przy jego łóżku w sypialni chłopców. Po kilku sekundach wyjął słuchawki z uszu. - O co chodzi? - Jak to: o co? Zaraz zaczyna się lekcja Obrony przed Czarną Magią. Nie byłoby dobrze, gdyby dwoje prefektów Gryffindoru znowu się spóźniło. - Widzę, że bardzo spodobał ci się mój umagiczniony discman. – Harry skierował rozmowę na inne, bezpieczniejsze tory. - Ciekawa rzecz. – Mówiąc to, rudowłosy chłopak rzucił okiem na szary, płaski i okrągły odtwarzacz płyt kompaktowych. Żeby to uczynić, musiał unieść się lekko na ramionach. – Udowadnia, że mugole mają czasem dobre pomysły. - To był dobry prezent, Hermiono. – Harry uśmiechnął się. Przypomniał sobie swoją imprezę urodzinową, która odbyła się w Norze ostatniego lipca. – Jednak mogłaś go podarować Ronowi na jego urodziny, jemu bardziej by się przydał. - Niezupełnie. Ty także sporo z niego korzystasz, Harry – odrzekła Hermiona zgodnie z prawdą. Aczkolwiek, zdaniem właściciela discmana, słowo ,,sporo” było tu przesadą, szósta klasa nie zostawiała przyjaciołom dziewczyny dużo wolnego czasu do rozdysponowania. Poza tym, obydwoje grali w quidditcha, co skutkowało stosunkowo dużą ilością dni, w które kładli się spać grubo po północy, bynajmniej nie dla przyjemności. Weasley nie zatrzymał discmana, zatem dziewczyna mogła sprawdzić, jakie dźwięki wydobywają się z słuchawek. To, co słyszała, przypominało jej hałas złożony z pracy młota pneumatycznego, nie dostrojonych gitar i wrzasku mężczyzny, któremu było bardzo niedobrze. Nigdy by nie przypuszczała, że Ron może słuchać takiej ciekawej... dajmy na to, muzyki. Widząc wyraz twarzy przyjaciółki, chłopak sięgnął ręką do przycisku z symbolem kwadratu. Opróżnił uszy z słuchawek i całość rzucił na łóżko obok siebie. - I jak wam poszła lekcja w bibliotece? – Ron zapytał sarkastycznie, nie odwracając wzroku od szarego urządzenia i kolorowej pościeli. Harry nawet nie zdążył zareagować. Tylko się przyglądał. Choć i tak, cokolwiek by zrobił, nie byłoby lepszym odwetem za przytyk Rona. Hermiona, po usłyszeniu jego słów uniosła brwi, po czym jednym krokiem znalazła się przy boku łóżka Rona. Błyskawicznie nachyliła się na chłopakiem i prawą dłonią nacisnęła na jego klatkę piersiową, czym zmieniła pozycję przyjaciela na całkowicie horyzontalną. Nie miała z tym problemów, gdyż Ron był zbyt zaskoczony, by stawić opór. - Skoro tak cię to ciekawi, mogłeś iść z nami, sam byś się przekonał. – Hermiona powiedziała to tak słodkim głosem, że mogłaby nim posłodzić herbatę. Jej ofiara zrobiła się czerwona jak dojrzałe jabłko. Widok orzechowych oczu Hermiony z odległości nie przekraczającej długości ołówka podziałało na Rona niezbyt budująco. - Zejdź ze mnie – wymamrotał zduszonym głosem. Dziewczyna po kilku długich jak wieczność sekundach spełniła jego prośbę. Starszy brat Ginny nie podniósł się od razu. Harry na widok jego miny nie wytrzymał nerwowo i wybuchnął śmiechem. - To wcale nie jest śmieszne – warknął Ron, wstając. Naprawdę nie było. Uczucia dwójki jego przyjaciół nie były dla niego całkiem pewne i zrozumiałe. Niestety, swoich własnych też do końca nie rozumiał. Teoretycznie nie powinien odczuwać zazdrości nawet odrobinę. Właściwą postawą byłoby potajemne kibicowanie przyjaciołom, skoro mieli się ku sobie, a na to wyglądało przecież. Lubił Hermionę. To na pewno. Irytowała go czasami – to także nie podlegało dyskusji. Jej pęd do nauki był mu całkowicie obcy. Ale mimo to, miała sporo pozytywnych cech, a bez niej być może zginąłby marnie już w pierwszej klasie. Ona także go lubiła, wiedział o tym, pomimo ich częstych kłótni. Jednak... nigdy nie dała mu do zrozumienia, iż jest nim w jakiś sposób zainteresowana. Z Harrym to już inna sprawa, kilka takich przypadków według Rona można by zanotować. Od września bieżącego roku szkolnego sytuacja zmieniła się dość drastycznie. Na lepsze dla Harry’ego, a dla niego? Uroda ich wspólnej przyjaciółki nie polepszała sprawy. Gdyby była ona mierna, to jako przedstawiciel płci męskiej widziałby sprawę w jaśniejszych barwach. Mógłby pochwalić Harry’ego, że ten wie, iż liczy się wnętrze, charakter i tak dalej. Niestety, ku utrapieniu Rona, żeński prefekt Gryffindoru nawet bez specjalnego upiększania się nie prezentował się źle. Pewnie, w Hogwarcie uczyły się ładniejsze od niej dziewczyny, ale Ron musiałby skłamać, by stwierdzić, że Hermiona mu się nie podoba. Dobrze pamiętał sierpniowe dni tego roku. Taaak, dobrze je pamiętał. Cudowna Fleur w kostiumie kąpielowym. Te kształty... Ron poczuł, że natychmiast musi skierować myśli na inne tory, bo jeszcze to wszystko źle się skończy. Rozważanie urody Francuzki w obecności osób trzecich byłoby błędem. Patrząc na oblicze swojej przyjaciółki, Ron nie potrafił nie odczuwać czegoś w rodzaju straty. Ale przecież pod względem charakteru nie pasowali to siebie. Niezbyt. Poza tym, było za późno, to pewne. - Przepraszam, Ron. – W głosie Hermiony dało się wyczuć wesołość. Prawdopodobnie nie miała pojęcia o rozterkach przyjaciela. – Chyba się nie gniewasz? - Skąd. - To bierz różdżkę, podręcznik i spadamy na lekcję – zakończył Harry. ============================================================================= Wiem, że ,,umagiczniony discman'' brzmi średnio zręcznie, ale chyba lepiej, niż ,,discman na magiczne baterie''. Aparat Collina działał w Hogwarcie, zatem bez dyskusji mi tu proszę Wiem także, że krótko było. Następny fragment powinien być dłuższy i lepszy. Ten post był edytowany przez Hito: 03.09.2006 15:26 -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
05.09.2006 20:06
Post
#24
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
Ostatni ze ,,starych'' fragmentów, co może być widoczne w dość opisowym stylu. Mam nadzieję, że żaden kwiatek w stylu ,,Harry'ego'' się nie uchował.
Mam także nadzieję, że kanon nie zaprzecza włosom Lavender koloru blond. ====================================================================== Jak wszystkim w Hogwarcie wiadomo, stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią jest przeklęte. Żaden profesor nie przetrwał na nim więcej niż rok, co gorsza, zwykle źle kończył. Czasami, jak w przypadku pana Quirrella, ginął zabity przez jedenastoletniego ucznia. Dlatego wielu uczniów zastanawiało się na początku roku, kto tym razem zostanie wątpliwie uhonorowany tą posadą. Wszyscy modlili się, by nie był to ktoś z Ministerstwa, wspomnienie po Umbridge było zbyt świeże. Choć i tu zdania były podzielone, gdyż na przykład taki Draco Malfoy polubił panią Dolores. Każdy miał jakieś wyobrażenia. Nawet najsłynniejsza trójka Gryfonów, choć oni podchodzili do sprawy z mniejszym, zrozumiałym entuzjazmem. Harry i Ron marzyli o jakiejś sprawiedliwej nauczycielce, a zupełnie przy okazji, atrakcyjnej. Te wyobrażenia nie spełniły się. Tak samo, jak wszystkie inne. Hermiona strasznie się pomyliła, pomyślał Harry, gdy zauważył Wandera skręcającego w korytarz, gdzie czekali Gryfoni. Ale nie tylko ona. Harry razem z dwójką przyjaciół i resztą Gryfonów spoglądał na profesora. Ten, gdy zbliżył się odpowiednio, rzucił cicho... - Wchodźcie do klasy, droga młodzieży. ... i będąc od drzwi w odległości co najmniej dwóch metrów, otworzył je płynnym ruchem lewej dłoni. Bez użycia różdżki. Harry był bardziej niż pewien, że tym razem to sam Dumbledore wybrał kandydata na stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Profesor Wander musiał być jakimś znajomym dyrektora, w końcu on także potrafił czarować bez pomocy kawałka drewna z magicznym rdzeniem, co udowodnił w poprzednim roku szkolnym, ratując go przed aurorami nasłanymi przez Ministerstwo Magii. Interesujące było to, iż Dumbledore używał tak zwanej dzikiej magii tylko w konieczności, natomiast Wanderer robił to publicznie i nagminnie. Jakby było to dla niego czymś zupełnie naturalnym. Co było trochę dziwne. Harry myślał, że ten rodzaj magii może być użyty tylko w gniewie, jak w przypadku ciotki Marge czy Dudleya i węża pięć lat temu. Profesor zadawał temu kłam, co miało swoje dwie zalety. Dzika magia potrafiła wiele zdziałać, nadmuchanie kogoś w kilka sekund beż użycia słów czy różdżki - to było coś. Rozwinięta umiejętność korzystania z tej siły mogłaby przydać się nie raz, czy to ratując czyjeś życie, czy walcząc ze Śmierciożercami. Drugą pozytywną kwestią były domniemane predyspozycje Harry’ego do używania dzikiej magii. Profesor Wander już po kilku pierwszych lekcjach z Gryfonami stwierdził jego talent w tym kierunku. Kiedyś Harry może nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. Robienie zza rogu korytarza paskudnych żartów kolegom czy nawet Ślizgonom nie leżało w naturze chłopaka. Natomiast teraz, gdy oficjalna wojna z Voldemortem wisiała w powietrzu... to co innego. Teraz, gdy Syriusz nie żył... myśl o zemście już jakiś czas temu zasadziła się głęboko w umyśle Pottera. I kiełkowała po cichu, nie zwracając na siebie uwagi. Klasa do obrony przed czarną magią co roku wyglądała inaczej, gdyż wystrój jej wnętrza, jak i układ pomieszczenia zależał od woli i upodobań nauczyciela tego przedmiotu. Teraz do ścian zostały przytwierdzone jakby powiększone strony starej księgi, na których widoczne były rysunki i niezrozumiałe inskrypcje, które pewnie tylko panna Granger potrafiła odczytać. Sufit nie wyróżniał się niczym zaskakującym, za to podłoga również usiana była tajemniczymi dla Harry’ego wzorami i napisami, które zdawały się fosforyzować bladym, niebieskim światłem. Ławki w sali mieściły trzy osoby, biurka nauczycielskiego brakowało. Natomiast na samym końcu klasy czerwony dywan wskazywał specjalne miejsce, które spełniało bardzo podobną funkcję do podium pojedynków, z jakim Potter miał okazję zapoznać się w drugim roku nauki. Przynajmniej Wander nie ukrywał, iż zagrożenie ze strony Czarnego Pana istnieje. To musiał być znajomy Dumbledore’a, bez dwóch zdań. Profesor patrzył na wszystkich Gryfonów, gdy zajmowali swoje miejsca. Nie prosił o ciszę, gdyż wcale nie musiał tego robić. Ani teraz, ani wcześniej. - No dobrze – profesor przerwał ciszę pełną wyczekiwania. – Dzisiaj zaczniemy od sprawdzenia, jak opanowaliście pracę domową. Harry przełknął ślinę. Teorię, dzięki pomocy Hermiony w bibliotece, miał całkiem opanowaną, ale na praktykę niestety nie starczyło czasu. Pewnie przez fakt, iż z nauką poszło im trochę dłużej, niż oczekiwali. To pewnie dzięki pogawędkom w trakcie siedzenia nad księgami. Wtedy cieszył się, że jego przyjaciółka nie skupia się tylko i wyłącznie na kuciu - choć jeśli miałby się zakładać, to obstawiałby, iż ona już to umiała i wcale nie musiała wyciągnąć pomocnej dłoni - ale teraz... Spojrzał na lewo, na Rona. Biedak. On nigdy się nie wyróżniał na tym polu. Jak to mówią: zawsze może być gorzej. - Będziecie wychodzić po kolei na środek i prezentować swoje umiejętności, a raczej, swoje skupienie na nauce i obowiązkowość – Wander tylko trochę się uśmiechał, mówiąc to. – Może zaczniemy od prawego rzędu? - No tak, oczywiście – mruknął zdegustowany Ron. – Nawet nie da człowiekowi popatrzeć na... Chłopak umilkł pod spojrzeniem niebieskich oczu nauczyciela, którego uszy potrafiły wyłapać każdy szept. Mina Weasleya wyglądała mniej więcej na ,,teraz, to dopiero mam przerąbane’’. Hermiona szybko odtworzyła w pamięci sekwencję ruchu, jak musi wykonać ręką z różdżką, a potem odpowiednią intonację głosu. Tak, powinno się udać. Pozwoliła sobie na delikatny grymas satysfakcji. Mimo, iż zaklęcia w tym roku nie należały do prostych, dawała sobie radę. Pozostali Gryfoni miewali problemy, czasami nieliche. Dziewczyna patrzyła, jak do szkarłatnego dywanu zbliża się Lavender Brown, obecnie bank wiedzy i plotek na tematy różne, choć często zahaczających o życie jej i Harry’ego. Pannę Granger najbardziej bawiło to, że męskim powiernikiem jej koleżanki stał się Ron. Dlaczego? Oczywiście, na ten temat Lavender nie rozmawiała już tak chętnie, a przynajmniej nie z nią. Profesor Wander również obserwował blondwłosą Gryfonkę, która stanęła przed dywanem i powoli obróciła się do reszty klasy. Wycelowała swoją różdżkę w drewniane drzwi, pomiędzy rzędami ławek. Wciągnęła powietrze ustami. Najprawdopodobniej wolałaby być gdzieś indziej, daleko stąd. - Prosimy. Dziewczyna, która stała może metr od Wandera, zamknęła na chwilę oczy, starając przypomnieć sobie konieczne ruchy. No i trzeba było odpowiednio akcentować sylaby. - Scutum! – spróbowała. To dobre słowo. Podczas wymawiania zaklęcie czarujący musiał zakreślić różdżką koło, skierować jej czubek ku własnej piersi, a potem oderwać go od niej. Tylko, żeby zaklęcie zadziałało poprawnie, trzeba było zrobić to szybko i płynnie. Do tego dochodziło werbalne wezwanie czaru. Jak można się spodziewać – odpowiednie. Przed dziewczyną pojawiła się niebieska, słabo świecąca osłona, lewitująca w powietrzu, kpiąc sobie z grawitacji. Kolejną z jej cech była praktycznie całkowita przezroczystość. Najbardziej widoczne były krańce tarczy. Lavender uśmiechnęła się lekko. Czyżby się jej udało? Nie przygotowywała się specjalnie na dzisiaj... Harry’emu spadł kamień z serca. To nie jest aż tak trudne, jak mu się wydawało. Powinno się udać. Chłopak spojrzał kątem oka na Hermionę. Uśmiechała się, ale nie w sposób, który sugerowałby gratulacje dla koleżanki. To zdecydowanie nie był dobry znak. Profesor pochylił się mocno, jakby chciał bezpośrednio spojrzeć przez środek zaczarowanej tarczy i sprawdzić, czy zaklęcie jest poprawne. Niestety, szaty uczniowskie w Hogwarcie były raczej obszerne oraz z gatunku tych szczelniejszych, więc Wander nie zobaczył tego, czego chciał. Mruknął cicho. Przeszedł kilka kroków, stanął i wyciągnął z fałd swojej szaty różdżkę, hebanową jak bezgwiezdna noc. To także interesowało Pottera. Skoro profesor umie tak szeroko korzystać z dzikiej magii, po co mu różdżka? Czy to oznaczało, iż bardziej skomplikowane zaklęcia wymagają jednak tego standardowego wyposażenia każdego czarodzieja czy wiedźmy? Harry wolał nie dawać temu wyjaśnieniu wiary, gdyż rozczarowywało go. Niestety, profesor Wander nie lubił rozmawiać o sobie, więc kwestia pozostawała otwarta i nie rozstrzygnięta. Według trójki Gryfonów, jedynie grono nauczycielskie, na czele z dyrektorem, wie coś więcej. Końcówka różdżki młodego nauczyciela wskazywała pierś Lavender, kilkanaście centymetrów od środka widmowej tarczy. Coś w postawie Wanderera sprawiło, że uśmiech dziewczyny zniknął jak zdmuchnięty. Hermiona także nie powinna tak na nią patrzeć. - A więc to jest twoja tarcza, panno Brown? – zapytał uprzejmym, przyjemnym dla ucha głosem nauczyciel. – Ładny kolor, muszę przyznać. Ale, pani pozwoli, zadam teraz pytanie... czy jeśli poprawnie rzucimy czar Scutum, będziemy mogli zobaczyć kontur naszej tarczy? - ... – Odpowiedź była oczywista, za to paskudna w tych okolicznościach. – Nie? - Zgadza się, panno Brown. Nie. – Wander spojrzał na nią z ognikami w oczach. – Zobaczmy, czy taka tarcza się do czegoś przyda. Impellerus! Dziewczyna zdążyła tylko odtworzyć usta, by spróbować zaprotestować, zanim struga czerwonego światła uderzyła ją w korpus i poderwała z podłogi. Hermiona zafascynowana obserwowała lot Lavender. Oszołomiony Harry patrzył zarówno na profesora, jak i na nieszczęsną Gryfonkę. Mignęła mu w umyśle wizja jego próby na środku. Poczuł, że żołądek wywraca mu się na lewą stronę. W klasie dało się usłyszeć kilka krótkich okrzyków grozy, jak i wesołych parsknięć. Reakcja Rona nie należała do żadnej z tych kategorii, trzeba by ją umieścić pośrodku. Brown nie uderzyła w ścianę naprzeciwko drzwi. Uszkadzanie uczniów, i to poważne, podczas jego lekcji nie leżało w celach Wanderera. Jego różdżka drgnęła. Szaty Lavender otarły się o kamienny mur, po czym opadły. Ciało dziewczyny zatrzymało się niemal przy samej ścianie. Jej usta po kilku chwilach w końcu się zamknęły. - Proszę nie wyglądać na tak przestraszoną, panno Brown. – Uśmiech Wandera był na swoim miejscu. – Póki w klasie jest nauczyciel, uczniowi nie ma prawa się nic stać, prawda? - Oczy... wiście. - Cieszy mnie entuzjazm zawarty w twoich słowach, panno Brown. Żywię głęboką nadzieję, iż podobny zaczniesz wykazywać przy odrabianiu pracy domowej. Profesor lekkim ruchem różdżki sprowadził Lavender na ziemię. Kolejnym pokazał jej, że może usiąść na swoim miejscu. W sali panowała absolutna cisza. - Jak już wcześniej wspomniałem, kontury tarczy nie powinny być widoczne. Dokładniej to ujmując, tarczy w ogóle nie powinno być widać. Wtedy taka tarcza odbije czar Impellerus, a nam nie stanie się krzywda. Dla przykładu... Jaki jeszcze czar nie przedostanie się przez tarczę stworzoną przez Scutum? Ktoś wie? – Wanderer rozejrzał się po klasie w poszukiwaniu rąk podniesionych do góry. Nie zawiódł się i tym razem. Niesamowita pamięć. – Panno Granger? - Na przykład Rictusempra – odpowiedziała Hermiona, wstając. - Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Jak tak dalej pójdzie, to w tym roku Puchar Domów wygra wasz dom, a nie Slytherin. – Na te słowa w klasie przetoczył się szum zadowolonych głosów. Harry i Ron słuchali głosów rozbrzmiewających w klasie tylko jednym uchem. Bardziej zajmowała ich niedaleka przyszłość, która oblekła się w kształty różdżki, nieudanej tarczy i lotu przez klasę. Rudowłosy chłopak miał dodatkowe zmartwienie – siedział z prawej strony ławki, więc zaczynał pierwszy. Całkiem niedługo. Jego kolej przyszła błyskawicznie. Czas zawsze w takich chwilach podejrzanie się skraca, zamiast rozciągać, jak sprężyna. Fakt, iż dwie pozostałe dziewczyny z pierwszej ławki nie musiały odrywać stóp od dywanu nie polepszył humoru Ronowi tak, jak powinien. Im, na przykład Parvati Patil, czar wyszedł całkiem nieźle, tarcza była tylko minimalnie widoczna. Zatem, całkiem słusznie, profesor podarował sobie strofowanie. Niestety, Parvati zapewne bardziej przyłożyła się do ćwiczeń niż on. Pamięć bezczelnie przypominała, co zazwyczaj działo się z nim w takich sytuacjach. To wszystko przez... - Ron! – Harry szepnął, szturchając przyjaciela. – Twoja kolej. Dobrze chociaż, że Ginny tu nie było. Ron wyszedł na środek, nie śpiesząc się specjalnie. Czuł na sobie wzrok całej klasy. Teraz był już pewien, dlaczego nienawidzi takich chwil. Gorączkowo starał sobie przypomnieć, co i jak należy wykonać. Przecież to proste, nic trudnego, i tak zatrzymam się przed ścianą, nie ma się czego bać, Ron. Chłopak wbił oczy w drzwi. Wyciągnął prawą rękę z różdżką. Był gotowy. Na porażkę. - Scutum, panie Weasley. Prosimy. – Wanderer patrzył prosto w oczy Rona. Wykonał także kilka przypominających okręg ruchów własną różdżką. Inni nie mieli tyle szczęścia, zauważyła Hermiona. - Już... Khem... Scutum! Harry przymknął oczy, by nie widzieć prawie pewnej klęski przyjaciela. To uratowało go od chwilowej ślepoty. Hermiona nie miała tyle szczęścia. Ciekawa rezultatu czarowania Rona została porażona rozbłyskiem światła tak wściekle jasnoniebieskiego, że po odzyskaniu ostrości spojrzenia przez kilka kolejnych minut przed oczami latał jej zimnej barwy prostokąt. Klasa zareagowała podobnie. Sprawca miał się najlepiej – dziwnym trafem iluminacja nastąpiła po zewnętrznej stronie tarczy. Oczywiście, profesor pomimo stania po niewłaściwej stronie różdżki Weasleya nie miał problemów z widzeniem. Hermiona rzuciła na niego okiem i odnotowała, że ten cały czas się uśmiecha. W odrobinę kpiący sposób. - Ma pan spory talent, panie Weasley – rzucił wesołym tonem Wanderer, patrząc na dzieło chłopaka. Ten również je oglądał, z dość niewyraźną miną. Tarcza była doskonale widoczna. Wręcz ociekała istnieniem. - Ja... – Ron zastanawiał się gorączkowo, jakie słowa mogłyby uratować go przed lotem przez klasę. – Mogę spróbować ponownie? Na pewno... - Tak, na pewno, jednak nie mogę się zgodzić. Nie mamy czasu, by każdy uczeń próbował odrobić swoją pracę domową na lekcji. Chyba pan to rozumie, prawda? – i nie czekając na odpowiedź, wywołał ,,pana Pottera’’ na środek. Ron wracał na swoje miejsce w ławce z ulgą wymieszaną ze zdziwieniem. Tak oczywista porażka i brak kary? Nie, żeby mu to przeszkadzało, niemniej ów fakt wprawiał go w zdumienie. Hermiona tylko przelotnie spojrzała na Rona, bardziej skupiła się na Harrym, który właśnie odwracał się przodem do klasy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż dziewczyna mu się przygląda. Wcale nie czuł się od tego pewniej. Jednakże myśli o niej przypomniały mu lekcję w bibliotece. Harry postanowił nie czekać i zastosować najlepszą metodę obrony – czyli atak. - Scutum! Powietrze zafalowało, rozległ się cichy dźwięk przypominający wysoki pisk, po czym przed chłopakiem z trzaskiem zjawiła się niebieskawo zabarwiona tarcza o przezroczystości podobnej do tarczy stworzonej przez Patil. Potter nie mógł powiedzieć, że był w pełni zadowolony. - Hmm – stwierdził po krótkich oględzinach profesor. – Nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zadowolony z efektu pańskich wysiłków. Uważam, że osobę, która przeżyła spotkanie z odrodzonym Voldemortem, stać na więcej, panie Potter. Harry nie znalazł słów na swoją obronę. W klasie dało się zaobserwować kilka zaciekawionych twarzy. - Ktoś o pańskiej reputacji powinien się bardziej starać, takie jest moje zdanie... No i Gryffindor nie uzyskał jeszcze punktów za odpowiednie Scutum. Ale – dodał Wanderer – ufam, że zła passa zostanie szybko przełamana. Panno Granger? Tym razem trójka przyjaciół nie spacerowała po dziedzińcu, gdyż listopadowa pogoda w końcu dała o sobie znać. Deszcz bezlitośnie siekł równo przystrzyżoną trawę, płosząc wszelkie ptaki i bębniąc w okna zamku. Żadna klasa nie zajmowała boiska do quidditcha, zatem Hogwart wyglądał na niezamieszkały. Zimne, kamienne mury dawały jednak schronienie kilku setkom czarodziei płci obojga.. Harry, Ron, Hermiona przebywali w pokoju wspólnym Gryffindoru. Siedzieli na wygodnych fotelach, grzejąc się przy ognisku. Pomieszczenie było prawie puste, reszta Gryfonów odpoczywała po lekcjach albo wędrowała po zamku. Senna atmosfera końca jesieni nie skłaniała do ożywionych debat. - Wiecie co? - Co? - Istnieje jakaś magiczna równowaga na tym świecie. - Co masz na myśli, Hermiono? - Widzisz, Harry, mówię o Snape’ie i Wanderze. Znajdują się na przeciwnych szalach wagi. Ale nie tylko oni jako osoby, ich zachowanie i stosunek do nas również. Najlepiej widać to na przykładzie Rona. Snape zaczął, że tak powiem, interesować się Ronem, zatem Wander na odwrót, ułatwia mu życie. - Bardzo śmieszne. – Ron spojrzał z ukosa na kasztanowłosą dziewczynę. - Czy mówiłam ci już, Ron, jak bardzo podoba mi się dezynwoltura, z jaką podchodzisz do nauki? - Nie wysilaj się, i tak nie wiem, o czym mówisz. - Twoja teoria ma sens, Hermiono. Snape mnie zostawił, więc Wander się na mnie uwziął. - Nie traktuj tego w ten sposób, Harry. – Dziewczyna utkwiła wzrok w chłopaku, a jej ton głosu stał się poważniejszy. – Musisz się starać, musisz dobrze opanować różdżkę... Sam wiesz, czemu. - Tak, wiem. – Rozmowy wokół tematu jego związku z Czarnym Panem zawsze wpędzały go w nieprzyjemny nastrój. – Jak się będę jeszcze bardziej starał, to magiczna równowaga zadziała i nasz profesor od eliksirów wręcz pokocha Rona. - Wiesz co, Harry? - Co? - Ty to potrafisz uszczęśliwić człowieka. -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Hito |
08.09.2006 18:41
Post
#25
|
Magik Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 751 Dołączył: 11.10.2005 Skąd: Częstochowa/Wrocław Płeć: Mężczyzna |
ROZDZIAŁ 5
Harry Potter rysuje w powietrzu. Różdżką kreśli wzory. Podoba mu się czar Sectumsempra. Jest taki... artystyczny. Różdżka jest batutą. Harry jest dyrygentem. Orkiestrą są ludzie. Każdy fantazyjny wzorek to kolejny rozlew krwi. Dyrygentowi towarzyszy muzyka bólu i cierpienia. Dyrygent jest zadowolony. Orkiestra gra według jego oczekiwań. Batuta wyznacza takt muzyki. Sprawcza potęga w dłoni. Władza dzięki magii. Doskonałość. Lord Voldemort poczuł swędzenie. Podrapał się po głowie, na której nie było jeszcze wielu włosów. Ciężko było przywrócić mu dawny, ludzki wygląd. Jakoś w przypadku Bellatrix szło łatwiej. Jeszcze trochę pracy i ślady Azkabanu całkiem znikną. Thomas Riddle lubił piękno, zatem się nie poddawał. Zresztą, ona także na tym korzystała. Rodolphus również. Voldemort uśmiechnął się ironicznie na wspomnienie męża Bellatrix. Widok, jaki się przed nim rozciągał, także przyczynił się do jego dobrego humoru. Jedna wątpliwość całkowicie wyparowała. Pozostała jeszcze druga, ale ona również zniknie, tyle że później, wraz ze śmiercią Pottera. - Doskonale sobie poradziłeś, Harry. – W głosie Czarnego Pana dało się usłyszeć szczerą pochwałę. - Jestem z ciebie zadowolony. - To było... – Młodzieniec urwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Absolutnie wspaniałe doświadczenie. Pouczające. - Nie ma dobra i zła, tylko potęga i ci, którzy są na tyle odważni, by po nią sięgnąć. O to chodzi? - Między innymi. Harry i Voldemort stali pośród zmasakrowanych ciał mugoli, którzy dostąpili niewysłowionego zaszczytu bycia wylosowanymi do uczestnictwa w pierwszym sprawdzianie Harry’ego. Riddle planował na początku pojawienia się w scenerii śmierci policzyć wszystkie ciała, ale przy dwudziestym którymś dał sobie spokój. Pouczające doświadczenie. Tak. Voldemort nawet nie przypuszczał, że ciało ludzkie ma w sobie tyle krwi. Ile to było litrów? Nie pamiętał. Widok był zaiste zacny. I pouczający, tak. Harry z pewnością nie miał oporów przed bycia sprawcą masowej rzezi. I z pewnością nie wyglądał, jakby miał wyrzuty sumienia. Teoretycznie dobry znak. Jednak Thomas musiał przyznał, że doznaje pewnego niepokoju. Usłyszał w duchu ostrzeżenia Bellatrix. Od razu poczuł rozdrażnienie. Do ubranej na czarno pary podbiegł niski mężczyzna. - Oto świstoklik, Panie. Możemy wracać. - Kim jest ten grubas? – zapytał Harry, mierząc wzrokiem nowo przybyłego. - To mój stary znajomy, profesor Horacy Slughorn. Nasz nowy nabytek. - Profesor? - Uczyłem kiedyś w Hogwarcie – wyjaśnił mężczyzna, nie zwracając uwagi na powitanie, jakie sprawił mu Potter. – Byłem nawet głową Slytherinu. - Byłeś szefem Ślizgonów? Kształtem nie przypominasz mi węża – zadrwił Harry. Horacy nie zareagował. Nie śmiał zaprotestować ani zrewanżować się, jako że z natury nie był człowiekiem wielkiej odwagi. Słyszał plotki o nowym sojuszniku Czarnego Pana. A przede wszystkim buty lepiły mu się od krwi zamordowanych, a raczej rozdartych na strzępy mugoli, a Potter ze swoimi ciskającymi błyskawice oczyma stał zaraz przy nim. - Horacy uczył twoją matkę. Miał o niej bardzo dobre zdanie – powiedział Voldemort, uśmiechając się lekko. Harry spojrzał na niego z irytacją. - Czy kryterium bycia śmierciożercą jest znajomość z Lily Potter? - Zbyt dużo czarodziei ją znało, jak widać... Daj mi tego świstoklika, głupcze, i trzymaj się... Miała dość przyciągającą osobowość... – Świat nagle zaczął wirować w szalonym tempie przyprawiającym o rozstrój żołądka. Prędko jednak się uspokoił, zmieniając scenerię na rezydencję Riddle’a. – W każdym razie, naprawdę dobrze się sprawiłeś, Harry. Slughorn! - Tak, panie? - Co tak stoisz? Czekasz na pochwałę za przyniesienie świstoklika? Wiesz, jakich wywarów potrzebuję... ruszaj do pracy. I nie zawiedź mnie. - Tak, panie. Harry patrzył na oddalającą się, zaokrągloną sylwetkę. - Nie chcę cię krytykować, Lordzie, ale ten... - Więc tego nie rób – ostrzegł go Voldemort złowróżbnym tonem. Bellatrix, Harry... Jeśli jeszcze jedna osoba zacznie podawać jego zdanie w wątpliwość, wścieknie się nie na żarty. – Horacy Slughorn wygląda niepozornie, ale nie tylko ma sporą wiedzę na temat eliksirów, ale i na temat czarnej magii. - Czarnej magii? - Większą niż Dumbledore, jak mniemam. Nie było prosto go znaleźć, choć sam się dziwię, jak mógł popełnić taki kardynalny błąd. Pomylić kolor smoczej krwi... Potem tylko musiałem go przekonać. – Ostatni wyraz został wyraźnie zaakcentowany. Harry i Thomas ruszyli łukowato sklepionym korytarzem. Szli w milczeniu. Po chwili marszu Harry spojrzał na swoją szatę. Była cała poplamiona krwią. Pewnie jego twarz nie przedstawiała się lepiej. - Pozwolisz, Lordzie, że się oddalę, zrobić ze sobą porządek. - Udzielam pozwolenia. – Voldemort skrzywił się w duchu. Dlaczego nawet dla niego zabrzmiało to ironicznie? – Jestem pod wrażeniem, Harry. Czy to był ten dowód lojalności, o którym mówiłeś wcześniej? - Nie kpij ze mnie i z siebie, Lordzie. Zwykli mugole? Nie, szykuję coś lepszego, coś, co na pewno cię przekona. Voldemort miał ochotę odpowiedzieć, że jak dla niego masakra kilkudziesięciu ludzi to wystarczający dowód, ale powstrzymał się. Może będzie bardziej zabawnie, niż przypuszczał. Harry wyszedł spod prysznica i wszedł do swojej komnaty. Voldemort zdecydowanie lubował się w przepychu. Wszystko miało świadczyć o bogactwie właściciela pokoju – obfitość złota i innych szlachetnych materiałów, wielkość mebli wykonanych z ciemnego drewna o szerokich słojach, nawet dywan, który był tak miękki i puchaty, że można by w nim utonąć. Zasłony, obicia foteli i inne drobiazgi miały królewską tonację, srebrno-zieloną. Swoją drogą, skąd Lord miał tyle galeonów? Ciekawe. Owinięty ręcznikiem Harry podszedł do łóżka. Jego ubranie już na niego czekało. Po kilku prostych czarach było czyste i pachnące, bez śladów krwi. Po zmniejszeniu populacji mugoli i prysznicu był w wyśmienitym nastroju, nie trudziło go zmęczenie. Chociaż z drugiej strony, chwila odpoczynku nie byłaby strasznie od rzeczy. Chłopak sięgnął po ubranie, wciąż ważąc tę kwestię. - Już się ubierasz? Harry błyskawicznie się odwrócił. Jednocześnie przywołał różdżkę do ręki i zlustrował wzrokiem swój pokój. Nikogo jednak nie zobaczył, pomimo płonącego kominka. Za to zorientował się, że gwałtownym ruchem zrzucił z siebie ręcznik. - No, no, nie spodziewałam się takich widoków. – Chichot. - Nie masz wstydu, Harry? Głos był kobiecy. Tony może dziewczęce, ale przebijała z nich dojrzałość. Harry, czując narastającą wściekłość, zgrzytnął zębami. Ktoś sobie z niego drwił, a on, mimo swojej potęgi, nie potrafił widzieć osób będących pod wpływem zaklęcia niewidzialności lub ukrywających się pod Peleryną-Niewidką. - Pokaż się! - Może najpierw byś się ubrał? Zaczynam czuć skrępowanie. Harry warknął, jednak szybkim ruchem ponownie owinął się porzuconym ręcznikiem. Głos dobiegał z fotela stojącego przy ławie... Skoro ta dziewczyna chce się bawić... Potter sfingował ruch ręką po swoją pelerynę. Zamiast ją złapać, odwrócił się gwałtownie w kierunku fotela, skierował ku niemu różdżkę i machnął nią kilka razy. Mebel natychmiast rozpadł się na kawałki z głośnym trzaskiem. Ława także troszkę ucierpiała. Poza tym – nic. Harry już wiedział, że dał się wprowadzić w błąd. Instynktownie obrócił się na pięcie, mocniej ściskając różdżkę... Zbyt późno. Zobaczył wyszczerzoną w tryumfującym uśmiechu twarz okoloną kruczoczarnymi włosami. Poczuł na gardle broń dziewczyny stojącej centymetry od niego. On mógłby najwyżej odstrzelić jej ucho. Była szybsza. Nie. Nie szybsza. Cały czas stała przy łóżku. Posłużyła się jakąś sztuczką, by go oszukać. - Chyba nie doczekam się pochwały. - Kim jesteś? – Harry był wściekły z powodu porażki, na razie jednak ciekawość przesłoniła mu gniew. - Od razu do rzeczy? Rozluźniłbyś się, Harry. Chłopak przełknął zjadliwą odpowiedź. Zauważył, że dziewczyna ma oczy prawie tak czarne jak węgiel, a jej twarz miała wyraziste, proporcjonalne rysy. Bardzo podobne do... Harry aż zamrugał. Miał przed sobą młodszą wersję Bellatrix. - Skoro tak stawiasz sprawę... Mam na imię Kalisto. - Nic mi to nie mówi – zauważył oschle Harry, wciąż czując różdżkę rozmówczyni na gardle. Nie zmniejszało to jego irytacji. - I nic dziwnego. Kalisto odstąpiła od Harry’ego. Płynnym ruchem schowała różdżkę do wewnętrznej kieszeni swojej peleryny, którą zaraz rozsunęła, krzyżując ręce na piersiach. Teraz Harry mógł się jej lepiej przyjrzeć. Wrażenie podobieństwa do młodej Bellatrix tylko się wzmocniło. Dziewczyna była ponętna i urodziwa, o długich, prostych włosach i dość wysokim wzroście. Miała, tak na oko, osiemnaście lat. - Pytam jeszcze raz: kim jesteś? I dlaczego przebywasz w moim pokoju? Harry nie schował różdżki, trzymał ją tylko przy sobie. Był gotów w każdej chwili zaatakować nieznajomą, gdyby zaszła taka potrzeba. Albo gdyby poczuł, że ma na to ochotę. - Same pytania... – Kalisto wzruszyła ramionami. – Chyba każdy śmierciożerca już o tobie słyszał. Słynny Harry Potter uczniem Czarnego Pana. Chciałam przyjrzeć z bliska takiej chodzącej legendzie. - I zupełnie przy okazji pochwalić się swoimi umiejętnościami, co? Jak to zrobiłaś? - Głos na fotelu? Proste, użyłam leglimencji, włożyłam do twojego umysłu odpowiednią sugestię. - Kłamiesz. – Harry zmrużył gniewnie oczy. – To niemożliwe. - Skoro tak uważasz. Jego oklumencja równała się tej, którą władał Lord. Nikt nie mógłby zwodzić go tak bezczelnie. - Nie będę zadawał tego samego pytania trzeci raz. - Wszystko chcesz wiedzieć tak od razu... No, ale coś ci się należy za pokaz, jaki mi urządziłeś. – Dziewczyna ponownie wyszczerzyła białe zęby. – Kalisto Lestrange. Oczywiście. - Nie wiedziałem, że Bellatrix ma córkę. - Mało osób o tym wie. – Uśmiech Kalisto zmniejszył się i stał się odrobinę krzywy. – W tym pewnie moja matka, po tym, co Azkaban zrobił z jej mózgiem. Harry przekrzywił głowę. Dziewczyna go zaintrygowała. - Jesteś śmierciożerczynią? - W pewnym sensie. Przybyłam tu na specjalne polecenie Lorda Voldemorta. - Pettigrew, Slughorn, a teraz ty... Zaczyna się tu robić prawdziwy tłok. - Nie zapominaj o sobie. Z tego co wiem, w przeszłości raczej nie byłeś częstym gościem w rezydencji rodziny Riddle. - Raz odwiedziłem cmentarz rodzinny. A teraz, jeśli pozwolisz mi się ubrać... -------------------- Mój nowy fic
One in Fire Two in Blood Three in Storm Four in Flood Five in Anger Six in Hate Seven Fear Evil Eight Nine in Sorrow Ten in Pain Eleven Death Twelve Life Again Thirteen Steps to the Dark Man’s Door Won’t be turning back no more |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 00:53 |