Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Reply to this topicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Harry Potter I Ruchliwe Żuki

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 3 ] ** [50.00%]
Gniot - wyrzucić [ 2 ] ** [33.33%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 1 ] ** [16.67%]
Suma głosów: 6
Goście nie mogą głosować 
Naiya
post 03.01.2005 20:50
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Ach, jakże sprawnie a lekko płynie smuga światła, jakże dzielnie przebija się przez szybę w oknie szpitalnej sali i jakiż piękny taniec w owej sali odstawia, nim osiada kulturalnie na lądowisku powieki Neville’a.
– Mmmmblll – oznajmił Neville sklejonymi jeszcze spoiwem snu usty.
Smuga światła stanowczo rozerwała mu firanki rzęs, aby oczy Neville’a – poprzedniego dnia przez przypadek zamienione na transmutacji w dwa czerwone i wielce ruchliwe żuki – ujrzały poranek. Żuki jęły tańczyć z energią większą aniżeli wdzierające się do pokoju światło, a biednemu chłopcu z miejsca zakręciło się w głowie.
– Yyy – skomentował nim żuki wszelką jasność postrzegania świata mu odebrały, pozostawiając jeno mrok.
– Longbottom, obudziłeś się? – zapytał wysoki głos po drugiej stronie pomieszczenia. Zatrzepotało, jakaś damska suknia musnęła dłoń Neville’a zwisającą bezwładnie z łóżka. – Longbottom, widzisz mnie?
– Yyy – skomentował znów Neville, gdy damska suknia ocierała się o jego rękę o wiele mocniej niźli mogłaby, gdyby sterowały nią ruchy Browna. A nie właścicielki, która oparła właśnie swoją osobistą suchą dłoń o spocone czoło Longbottoma.
– Gorąco – rzekł wysoki głos, a do materii starej sukni dołączyło kościste kolano. Ostre, dziwne, twarde; potrącające Nevillową łapę raz po raz.
– Yyy – kolejny komentarz chłopca, kolejne potrącenia.
– Uspokój się, chcę ci usunąć żuki!
Longbottom nie widział wielkich nożyc, które błysnęły w powietrzu; ogromne, metalem lśniące, złowieszcze.


*


Harry, Ron i Hermiona wybyli na błonia. Słońce przypiekało dość godnie, sporo ludzi zatem uczyniło to, co trójka przyjaciół. Łąka istnym szałem ciał była, wygrzewających się tudzież pozostających w pozycjach sprzyjających obserwowaniu kałamarnicy, która sunęła po jeziorze, jak to zwykle miała w zwyczaju. Niebo było błękitne, miejscami urozmaicone mazią wypluwaną przez gargulki.
– Grrr – odezwał się Ron. Międlił między palcami kawałek pergaminu, a spod rudej grzywki ciskał błyskawice spojrzenia złego, poirytowanego, wściekłego i jeszcze gorszego. – Drań! Idiota!
– Ron, uspokój się – Hermiona pociągnęła go za rękaw szaty powalanej, nawiasem mówiąc, jakąś substancją, co to wyglądała, jakby wnętrze gargulka nieobcym jej było. – Nie możesz się tak denerwować!
– Łatwo ci mówić – warknął Ron, a fizys jego bordową była i trzęsła się niby członki kałamarnicy odbywającej rajd na wirówce od pralki – ty nie dostałaś siódmej kapy z eliksirów, ty masz same A!
Chłopak zgrzytnął jeszcze parę razy zębami, zacisnął pięści i wysnuł teorię, jakoby drzewo genealogiczne Snape’a zawierało psy i panie lekkich obyczajów.
– Czemu się tak uparłeś, żeby zdawać owutemy z eliksirów?! – wykrzyknęła Hermiona. – Wziąłbyś sobie, hm, powiedzmy –
Oczy Rona zwęziły się, zaledwie szparkami się stając.
Członki kałamarnicy zachlupotały, krople wody obficie oblały wypoczywającą przy jeziorze młodzież, rozległy się piski pierwszoklasistek.
– Muszę zdawać eliksiry! – wrzasnął Ron, a Hermiona skrzywiła się, jak po wypiciu kubka cykuty. Harry dyplomatycznie milczał. Przyglądał się parze, która polegiwała sobie na jednym kocu, tuż przy siedliszczu kałamarnicy.
– Nikt ci nie każe, możesz wziąć opiekę nad magicznymi stworzeniami!
Para nie tylko polegiwała. Podjadała też winogrona, ba, karmiła się nimi. Podając je sobie po jednym do ust. Raz, dwa, trzy, słodki krągły owoc znika za zębami.
– Mama mi każe!
Harry nerwowo wyczyścił okulary skrajem szkolnego wdzianka. Znowu rzut oka na spożywające owoce postaci.
– Hermiona, Ron, widzicie, kto tam jest? – zapytał przerywając dyskusję o wyzwalaniu się spod wpływu rodzicieli, własnej woli i podążaniu ścieżką wybrukowaną przez własne marzenia.
– Pansy Parkinson grająca z Draco w szachy – zrelacjonowała Hermiona.
– Nie, obok.
– Gdzie?
– No tam, na samym końcu plaży.
Ron jakby nagle zapomniał o kiepskiej ocenie z eliksirów. Zmierzył Harry’ego wzrokiem wielce badawczym.
– Nie bolała cię ostatnio głowa?


*


W gabinecie Dumbledore’a było zupełnie ciemno. I cicho. Nawet portrety dawnych dyrektorów Hogwartu zamilkły, zakryte zasłonami w fioletowe fluorescencyjne księżyce. Głucho, mrocznie, chociaż to dzień. Okna również zakryte, wszędzie blask księżyców, blednący, gdy na niego spojrzeć wprost, a nie pod kątem. Pozostający plamą mdłej zieleni na wewnętrznej stronie powiek.
– Zgredek napalił w kominku – zaskrzeczało coś, a na ścianach pokoju poczęły igrać pomarańczowe światłocienie.
– Dobrze, Zgredku. Podejdź tutaj.
Spomiędzy księżycowego fioletu zaszemrały szepty; portrety budziły się, by patrzeć duszą, słuchem i imaginacją. Wahadłowy zegar przecinał azot i tlen rytmicznymi ruchami, który zdawały się wręcz trząść gabinetem. Szepty stawały się coraz głośniejsze, dźwięk niósł się przez lśniące księżyce, dały się słyszeć westchnienia.
Albus Dumbledore dawno nie odprawiał tak złożonego magicznego rytuału, jak w tej chwili, chwili pachnącej tajemnicą, gorączką i ekscytacją.
– Zgredku, pomóż mi – powiedział słabo, och jakże słabo.
Albus Dumbledore usiłował wypowiedzieć zaklęcie, które ostatnio obcowało z jego strunami głosowymi – ile to już będzie? – ech, dawno, dawno temu. Zakasał rękawy, wypuścił z siebie gwałtownie powietrze, mruknął coś niezrozumiałego. Domowy skrzat wyciągnął przed siebie dłonie –
Słowa portretów stawały się coraz wyraźniejsze, zegar uderzał coraz silniej; tajemnica, gorączka, ekscytacja.
– Jeżeli mi się uda – wystękał Albus uginając się prawie pod mocą potężnego czaru – to będzie największe osiągnięcie współczesnej maaa –
Tajemnica, gorączka, dreszcze! Piorun uderzył, ciało dyrektora zadrżało, ziemia ucieka spod stóp!
– Aaaa! – zawołał Dumbledore; tajemnica, gorączka, dreszcze, napięcie, wahadło, fioletowe księżyce, domowy skrzat! – Expelliarmus!
Wszystko zastygło.
W gabinecie rozświetliły się lampiony. Opadły zasłony, ogień w kominku zgasnął. Wahadło zegara opadło –
– Zgredku – zaświszczał dziwaczny głos Albusa, przebijający się na zewnątrz przez zatykającą się z emocji gardziel – napiłbym się kremowego piwa.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Magya
post 03.01.2005 20:55
Post #2 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 874
Dołączył: 01.08.2004

Płeć: Kobieta



QUOTE(Naiya @ 03.01.2005 20:50)
– Grrr – odezwał się Ron.
*



To mnie delikatnie mówiąc dobiło dry.gif Nie podoba mi się. Zobaczymy jak inni to skomentują.


--------------------
Motylem jestem.


user posted image

Członkini The Marauders - fanklubu Huncwotów
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Morgiana
post 03.01.2005 21:02
Post #3 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 26.08.2004




a ja - mimo tak krótkiego kawałka - pozwalam sobie przypuszczac, że mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym i przemyślanym.
Wczytajcie się, może załapiecie ;-)
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nimfka
post 03.01.2005 21:33
Post #4 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 322
Dołączył: 10.08.2004

Płeć: Kobieta



Ja mam mieszane uczucia.
Denerwowała mnie troche zbyt górnolotne słownictwo... Tak, to mnie najbardziej raziło.
Tekst też mnie nie powalił, ale mam nadzieje, ze potem bedzie lepiej. Jeśli ciąg dalszy nastąpi.
Pozdrawiam.


--------------------
"Without music, life would be a mistake"
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tajemnicza
post 03.01.2005 21:53
Post #5 

Prefekt


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 385
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Tureeeek/Poznań

Płeć: Kobieta



I znowu będę szczera: straszne...Nie wiem w ogole jak mozna cos takiego czytać! Na pewno za duzo tych smiesznych spojników, tych czasownikow z "że" na koncu zdania. Wrrrrr... Nie wiem kompletnie o czym to miało byc ... =/

Ten post był edytowany przez Tajemnicza: 29.12.2007 01:59


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
żaba
post 05.01.2005 16:17
Post #6 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 146
Dołączył: 06.12.2003
Skąd: obsypany różanym kwieciem Olsztyn...(pff jasne =P)




QUOTE
Denerwowała mnie troche zbyt górnolotne słownictwo... Tak, to mnie najbardziej raziło.

A mi tak bardzo nie przeszkadzało. Trochę urozmaiciło to opowiadanie, ale niektóre nie były takie, że przeczytałeś..hm, tak sie wyraże jakby "po maśle" i nie musiałeś się zastanawiać nad sensem tongue.gif .


Ekhem( smile.gif to taki wstęp) a mi się podobało. Treśc...nic szczególnego. Ale zaciekawiło mnie. Tylko jeden zwrot z tych "górnolotnych" smile.gif musiałam czytać z dwa razy zanim załapałam tongue.gif . Ale ogólnie czekam na kolejne części, bo myślę, że będzie ciekawie smile.gif .

*<do autorki smile.gif >i możesz doświadczyć zaszczytu, jakim jest możliwość przyjęcia pozdrowień od.....
Pięknej Żabusi!!! czekolada.gif < tłum wiwatuje,kwiaty lecące(albo bardziej lejące się tongue.gif ) na scene! >


--------------------
„I nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem próżna; jak próżni jesteśmy wszyscy i jak wielką wagę przypisujemy sobie samym, naszemu istnieniu w świecie, które tak naprawdę ma znaczenie jedynie dla paru najbliższych. A może nawet i to znaczenie przeceniamy? A nawet jeśli nie, to czymże ono jest wobec milionów tych, którym nasz los jest obcy i najzupełniej obojętny; którzy o tym, że w ogóle jesteśmy, nawet nigdy się nie dowiedzą? Tysiące, miliony takich jak ja dziewcząt i chłopców – tak samo przecież jak ja ważnych i niepowtarzalnych – mogłoby zniknąć w jednej chwili jak jakiś obłok albo tęcza i czy to by cokolwiek zmieniło? Czy świat by przez to przestał istnieć? Wszystko by nadal biegło już utartym torem, a po zimie, jak zwykle, zakwitłyby kwiaty... Z jaką siłą dotarła do mnie ta brutalna prawda! Ta oczywista prawda, którą tak łatwo jest przeoczyć, przez to, że taka oczywista...”
Helena Saniewska –Mały wielki świat

Mój blog
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naiya
post 05.01.2005 16:20
Post #7 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Pani Pomfrey usiadła na krześle w pobliżu łóżka Puchona z trzeciej klasy, którego rano przyniesiono do szpitala Hogwartu. Siadając, pociągnęła w dół fałdy swojej jasnej spódnicy stanowiącą cześć służbowego fartucha. Opadłszy kościstymi pośladkami na drewno stołka poruszyła tymiż pośladkami moszcząc się wygodnie. Pierś Puchona wznosiła się spokojnie, raz po raz opadając zupełnie niespokojnie – efekt zaklęcia zaburzenia oddechu, co to nim biedaka grzmotnięto, gdy schodził na drugie śniadanie. Ponoć była jakaś bójka. Młody Malfoy nazwał kogoś szlamą – który to już raz? Ech, pomyślała pani Pomfrey poprawiając sobie kołnierzyk. Puchon poruszył się gwałtownie i odkaszlnął. I już, już, sucha opiekuńcza dłoń przy jego udręczonej gardzieli, krople emulsji z ogona salamandry spływają z drugiej dłoni, dobroczynny masaż odpędzający wszystkie zmory, klejące się czarno oczy Draco, który krzyczał, ach, jakże głośno krzyczał – wtedy –
Bum, drzwi rozwarły się, powiało wonią stanowczości, ścisłości i staranności. A także wielkiej złości. To profesor McGonagall wkroczyła do sali, z postaci jej – od czoła ze skórą napiętą ze zdenerwowania do czubków niemodnych butów – bił szał, rozpacz, wściekłość, Merlin jeden wie, co jeszcze.
– Jak on się ma? – zapytała nauczycielka transmutacji, a oczy jej były jakoby migotliwe zwierciadła, w których odbijały się wszystkie nieszczęścia tego świata. Wargi drżały niemalże konwulsyjnie, ach, jakże przerażoną była nauczycielka transmutacji!
– Płuca zaczynają wyłazić nosem – oznajmiła Pomfrey zmierzywszy Puchona wzrokiem. – Trzeba więcej magii, wszystko się zapada.
– Nie mówię o tym – żachnęła się McGonagall, także mierząc udręczone dziecię z Hufflepuffu wzrokiem, tyle że raczej obojętnym, ba, pogardliwym nawet. – Co z Longbottomem? – tu na twarzy jej na powrót odmalował się niepokój, uprzednio wymazany przez wizerunek plującego krwią Puchona.
– Nie mam teraz czasu – pielęgniarka rzuciła wicedyrektorce udręczone spojrzenie, w którym i nienawiść drzemała. – Nie widzisz, co się dzieje? – wskazała podbródkiem duszącego się chłopca, duchotę tę zaś koiła szybkimi i sprawnymi ruchami, takimi magicznymi.
– Ty nigdy mnie nie słuchałaś! – warknęła Minerwa i oddaliła się na obchód łóżek, gdzie Longbottom, gdzie Longbottom, no gdzie on jest?
– Bo ty mnie może tak?! – mruknęła pod nosem Poppy, podczas gdy Puchon malowniczo pozbył się nieczystości zalegających w układzie oddechowym. – Tylko nie, nie, pokaż mi to, daj mi tamto – narzekała, cicho, wciąż bardzo cicho, bo McGonagall oddaliła się wprawdzie, ale słuch wciąż dobry, jak tamtego dnia, jak te szepty, jak te tajne znaki i jak ta woń stanowczości, jednakże w zupełnie innym wymiarze.
Pani Pomfrey wykręciła szmatę, którą zmuszona była powycierać podłogę. Puchon znów odkaszlnął, płuca zapadły się, kolejna szmata.
Woń stanowczości mieszka na jedwabiu, osobliwie na sztywnych halkach, co tak ładnie kołyszą na wietrze wyczarowywanym przez domowe skrzaty w pralni. Jak różna jej śliska różowość tego jedwabiu, jakże różna od tej szorstkiej ścierki, w którą zła magia wsiąka.
Jakże inaczej było kiedyś.


*


– Pansy – rzekł Draco, skropiony właśnie wodą uciekającą przed naporem leniwej kałamarnicy – to był głupi ruch.
Dziewczyna nadąsała się.
– Nieprawda, nie wiesz jeszcze, jaką taktykę planuję.
Draco wiedział. Znał wszystkie taktyki. Wszak od dziecka grał. Pomyśleć by można, że urodził się na szachownicy. Pansy nie miała żadnego ciekawego konceptu, po prostu robiła to, co inne, one wszystkie są takie same, nie potrafią należycie grać. Uśmiechnął się krzywo.
– Może i coś planujesz.
Morze wody z jeziora ponownie wzburzyło się, kałamarnica nie wiedzieć czemu przyspieszyła swe dotąd powolne i delikatne ruchy.
– Taaa – odparła Pansy inteligentnie i wsparła podbródek na przedramieniu, przybierając pozycję dość niewygodną, ale – w mniemaniu Pansy – ponętną.
Draco wykonał ruch szybki i mało delikatny, a dziewczyna westchnęła.
– To się nazywa gra – z Malfoya biła duma.
Kałamarnica nieoczekiwanie wypłynęła na piasek; dygotała dziwnie i niebezpiecznie.


*


Słonecznie dzisiaj – światło nadal pełza po twarzy Neville’a, który przebudził się był chwilę po opuszczeniu szpitala przez profesor McGonagall. Wpatruje się teraz w kamienny sufit, surowy, popękany miejscami i straszny. Zdaje mu się, że w szczelinach pomiędzy płytami kamienia widzi, coś, co odeszło. Część Neville’a, która już nigdy nie wróci. Nie ma tego czegoś. Nie ma. Neville przygląda się sufitowi i rozmyśla.
Byłem sobie na transmutacji. Jak zwykle, kobieta wściekła, nozdrza drgają, kto wie, o co jej znowu chodzi. Współpracowało się z Seamusem; najpierw mieliśmy przepisać z tablicy, jak krok po kroku przemienić mysz w żuka, pamiętam, jak McGonagall szkicowała taką właśnie mysz, no i niespecjalnie jej wyszło, Seamus zaśmiał się w dłoń. Potem przyszło do samego w sobie zamieniania, różdżka jak zwykle nie chciała działać, Seamus patrzył wyczekująco, kiedy macałem mysz koniuszkiem drewnianej pałki.
Neville rozmyśla, a Poppy Pomfrey szoruje dłonie mydłem Szary Jeleń w umywalni w rogu sali. Puchon o zapadłej piersi oddycha głośno, syczy, pokasłuje, oczy ma otwarte, acz nieobecnym jest i nadal czuje w płucach coś, czego być tam nie powinno. Neville’a nie bolą już oczy, widzi sufit wyraźnie, doskonale wręcz, gdyby tak były na nim te coraz mniejsze i mniejsze literki, takie informujące o szkodliwości, ech nieważne już, ważne, że Nevillowy wzrok naprawiony i zarejestrowałby owe literki, ale czy Neville by się przejął?
Jak to dalej było na tej transmutacji? Macałem i macałem futrzane zwierzę, pociłem się, denerwowałem, że znowu mi się nie uda, znowu kapa, wszyscy się śmieją, babcia narzeka, straszy wypchanym sępem.
– Nie możesz dotykać tej myszy – burknął w końcu Finnigan, zniecierpliwiony, jak każdy prędzej czy później przy mojej osobie. Jestem żałosny, żałosny, a wujek i babcia czasami mówili, że to nieprawda, że ja kryję w sobie więcej niż by na to wszystko wskazywało. Że kiedyś dokonam czegoś wielkiego. Tymczasem wszystko zawsze się kurczy, nic mi nie wychodzi, świat maleje w oczach, nawet różdżka jakaś krótka po chwili i głupio wygięta, i patrzyliśmy na nią – Seamus i ja – jak opadła, a siwy gryzoń uciekł dzwoniąc pazurkami. Profesor McGonagall zbliżyła się, szeleściła halkami i spódnicą, była zła. Chwyciła moją nieszczęsną różdżkę, potarła palcem, za moimi plecami ktoś chichotał, ech, wstyd.
– Longbottom – cmoknęła z niezadowoleniem nauczycielka, a z kawałka drewna strzeliły nagle jaskrawe iskry, czerwone i ruchliwe, i po paru sekundach miałem je pod powiekami, szczypały, skakały, drapały, piekły, wszystko płonęło, a moje gardło wydało z siebie długi jęk, akompaniament dla tegoż ognia, który oto pożerał mi źrenice – jedną, a potem drugą – i obracał się wokół własnej osi. Było ciemno i głośno, bo chichoty i pokazywanie palcami. Czas umierać.
Neville rozmyśla, a siwy gryzoń spaceruje za jego łóżkiem. I teraz dzwoni pazurkami, piszczy, ale w ultradźwiękach, których nikt tutaj nie usłyszy. Szary Jeleń pieni się samotnie na brzegu miski na wodę, pani Pomfrey odeszła na zaplecze. Trzasnęła drzwiami, poirytowana, z obliczem pooranym nagle zmarszczkami. Puchon leżący parę łóżek dalej nie charczy już, wzdycha od czasu do czasu powoli tylko i, podobnie jak Neville, wpatruje się w sklepienie. Nikt nie widzi cienia stworzonka pomykającego traktem podłogi i dającego nurka do uchylonej szafy. A na suficie jest to, co już nie wróci.



*


Harry’ego czekała tego słonecznego dnia jeszcze li tylko jedna lekcja. Zaklęcia, nic szczególnego, dla niego na dodatek pestka. To, co działo się na zajęciach to bzdura, liczył się tylko fakultet, na którym omawiano o wiele ciekawsze sprawy. I trudniejsze. W tym momencie jednakże ani myślał przejmować się dodatkowymi lekcjami u Flitwicka. Szedł do swojego dormitorium, na chwilę, w czasie przerwy. Powiedział Ronowi, że skoczy po czekoladę nabytą ostatnio w Miodowym Królestwie. Istotnie, miał ochotę na słodycze, ale tak naprawdę chodziło o coś zgoła innego.
Zamknął drzwi sypialni i podszedł do swojego kufra. W środku skłębione ubrania. Stara piżama, sweter i ciemne dżinsy, a w kieszeni dżinsów –
Lusterko, które dostał od Syriusza. Wtedy.
Przełknął ślinę, w brzuchu coś mu zawirowało, jakoby na mecz quidditcha z olbrzymami się wybierał. Zadrżał. Jeżeli to prawda, jeżeli się okaże, ach, Harry’emu kręciło się w głowie, kołatało mu serce, ach, gdyby się udało.
– Syriusz Black – powiedział słabym cokolwiek głosem i spojrzał w taflę zwierciadła. Zobaczył jasnozielone oczy, a w nich nadzieję. I zegar tykał, i pora już była wychodzić na zaklęcia, a obraz w lusterku niezmienny i stały, a nadzieja w błyszczących tęczówkach topnieje i spływa słoną kroplą szybko znikającą w rękawie szaty. A potem materializuje się niematerialnie mgłą jakąś, a tej mgle twarz i morda zwierzęcia, i okrągłe owoce.
– Syriusz! – zawołał Harry. – Syriuszu, słyszysz mnie?!
Wracają jasne oczy i znów obraz niezmienny i stały, idealnie racjonalny i ścisły. Rękaw szaty wilgotnieje.
Harry wyszedł na lekcję zapominając o czekoladzie.


*


Profesor Flitwick stał na stosiku uczonych ksiąg magii, stał sobie za biurkiem i obserwował siódmoklasistów z Gryffindoru, którzy ćwiczyli zaklęcie obracające do góry nogami czy też dnem. Kręcono poduszkami, żółwiami, czasem ludźmi. Zaklęcie bezpieczne, albowiem działa zaledwie cztery sekundy, by później samo się zredukować i postawić obiekt z powrotem, jak Merlin przykazał. Dopiero w przyszłym tygodniu nauczy ich czaru, który utrzymywać się będzie dłużej. Spokojnie, jest czas. Można przestać sterczeć za stołem i usiąść sobie wreszcie pod blatem, uczniowie nie potrzebują permanentnej kontroli. Można poczytać.
Mistrz zaklęć wyciągnął z kieszeni niewielki album. Otworzył w losowo wybranym miejscu, gdzieś przed środkiem, i przewrócił kilkanaście kartek, ażeby dotrzeć do miejsca, co to w nim skończył przed przerwą.
Takie piękne zdjęcia, ruchome i dzięki temu poruszające, chociaż Flitwick podejrzewał, że pieściłyby jego poczucie estetyki nawet, gdyby trwały bez drgnięcia niby te posągi lodowe, czasem ustawiane na bogatych przyjęciach. Siostra Flitwicka, szkoda gadać, polizała kiedyś taki posąg, chciała sprawdzić, jak smakuje, i język jej przymarzł do niego. Musieli rozgrzewać magią, do tego doszło i stopił się cały tak kunsztownie wyrzeźbiony młody mężczyzna, z takim wdziękiem stojący w pozie kontrapostu. Ech, ta moja siostra, dumał Flitwick, ale zaraz przypomniał sobie porzekadło o bliźnim i drzazdze, i zaczerwienił się pod swoim biurkiem. Nic to, jeszcze sobie pooglądam te wielobarwne fotografie, o, to tutaj podoba mi się nadzwyczaj, aż dreszcz człowieka przechodzi nisko na plecach i obok, i po drugiej stronie. Czysta poezja, takie zdjęcie, pomyślmy, spiralny skręt ciała, stylizowane na sztukę hellenistyczną. I te kolory. Tycjanowski oranż, tak się to nazywa? Aczkolwiek z nutką, hm, ecru? Powstaje odcień cielisty, który rozlewa się na całym obrazku, ginie gdzieś na górze, gdzie wiją się ciemne węże, ale nie one są najważniejsze, bowiem wzrok widza skupia się o wiele niżej, gdzie obiektyw znakomicie uchwycił dwa świetliste gniazda, do których zmierzają niektóre gady sycząc złocistym połyskiem. Gady są też i jeszcze niżej, mniejsze i szczuplejsze. Trzecie gniazdo. A wszystko tak harmonijne, tak płynne, tak cudnie się porusza, że i Flitwick chciałby zacząć się poruszać, razem z wężem.
W klasie mnóstwo głosów, mnóstwo czarów, wszystko do góry nogami i Flitwick też chciał wykonać powietrznego koziołka, żeby trochę się otrzeźwić po obcowaniu ze sztuką. Tymczasem –
– Panie profesorze! – krzyknął ktoś, a niewysoki czarodziej czym prędzej wygramolił się spod stołu. Przebił się przez poruszenie i gwar.
– Co jest? – zaskrzeczał.
Zaraz też dowiedział się, co jest, a raczej, czego nie ma. Oznak życia na twarzy leżącego na ziemi Pottera.
– On, on – wyjąkała przerażona Hermiona Granger – jakby zobaczył ducha i zemdlał!

Ten post był edytowany przez Naiya: 05.01.2005 16:28
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Coyote
post 06.01.2005 20:27
Post #8 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 44
Dołączył: 18.08.2004
Skąd: się wziął Czesio?

Płeć: Kobieta



Hmmm można powiedzieć, że niekiety niezrozumiały tekst jest blink.gif ale mnie wciągnęło. Sama nie wiem czemu. Ot tak happy.gif
Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na następną część tongue.gif bo chciałabym się dowiedzieć więcej o tym opowiadanku. Głównie dlaczego jest w Kwiecie Lotosu...


--------------------
"Żyjemy w wesołym miasteczku Pana Boga"
"Cokolwiek by się zdarzyło - to tylko życie - wszyscy przez nie przebrniemy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Raillie
post 08.01.2005 19:24
Post #9 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 22
Dołączył: 05.01.2005
Skąd: ...z piekła rodem

Płeć: Kobieta



Nie podoba mi sie, mało interesujące wątki.


--------------------
"Wszyscy chcą zmieniać świat, ale nikt nie chce zmienić siebie..."


Mój blog
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naiya
post 09.01.2005 11:02
Post #10 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Dumbledore wypił wszystek kremowe piwo – aż do ostatniej kropelki – i półleżał teraz w fotelu, nasycony, szczęśliwy. Dał smacznego trunku i Zgredkowi, jednakże o wiele mniej, gdyż – no, tak być musiało, po prostu jest już nie tak, jak ongiś – a poza tym ów jasny spieniony napitek dla skrzatów domowych jest dość mocny.
– Zgredku, dziękuję ci, że przyniosłeś wodę i w ogóle – chrząknął po chwili ciszy dyrektor i spojrzał na zielonkawe ciałko leżące gdzieś w pobliżu kominka, twarzą w stronę dopiero co rozpalonego ognia. – Miło tak było posiedzieć, poczarować przy tobie, porozmawiać – dodał. – Bardzo miło.
Skrzat milczał. Nie poruszał się prawie, tylko gorące powietrze wciągane w płuca wstrząsało jego chudymi ramionami. Poniżej pleców opierał się o Zgredka ocieplacz na czajnik, zwykle ozdoba skrzaciej głowy. Dzisiaj potraktowany zaklęciem błyszczenia – zapragnął Zgredek wyglądać odświętnie, uczynił zatem swój osobliwy kapelusz kapeluszem brokatowym. Teraz zdawało mu się to rzeczą wyjątkowo głupią. Wszystko się pomieszało. Wcale nie chciał oglądać czarów Dumbledore’a; były takie potężne, zbyt wielkie, zbyt groźne dla niego. W matni, w którą wpadł, na cóż zda się ocieplacz na czajnik w cekiny? Po co to wszystko, skoro i tak jest tylko ten ogień, co tak z założenia wesoło pląsa w kominku rozpalony przez samego Zgredka. Z założenia, ponieważ w istocie ogień ten tylko niszczy, sieje grozę niby ta dyrektorska magia. Nie jest wesoły, jest okropny, jest mrożący krew w żyłach. Taki ogień pochłonie każdą sprawę, każde ubranie stanowiące symbol wolności, pożre i ciebie na koniec, nie mówiąc już o ocieplaczu na czajnik. Zostaje tylko patrzeć, nie pozostać ślepym w obliczu tego żaru, chociaż on i tak odbiera zdolność widzenia, trzeba mrużyć oczy.
Właśnie, Mrużka. Gdyby wiedziała, że Zgredek tu przychodzi, na mur beton chciałaby znowu piwa. A Zgredek teraz już nie takowego wcale, przecież wszystko tutaj przyniósł. Mrużka płakałaby, zgorszona i przerażona, że jej narzeczony asystuje przy podejrzanych rytuałach, że obserwuje magię, której obserwować mu nie wolno. Już i tak przesadza z tą swoją wolnością, z szyciem durnych skarpet, a najgorszy ze wszystkiego jest ocieplacz na czajnik. Tak, Mrużce by się raczej nie spodobała wizja Zgredka drzemiącego tu, przy kominku. Mrużka ostatnio przytyła, często się skarżyła, że jej niedobrze. Albo kradła z kuchni grzyby i ogórki. Zgredek tolerował to. Sam przecież miał swoje za uszami. Na przykład kosmyk włosów, które oto zapuszczał od jakiegoś czasu. Dumbledore nawet pochwalił fryzurę. Mówił także, iż myślał o wprowadzeniu w Hogwarcie nowych strojów dla skrzatów miast tych przestarzałych tog z serwetek. Miał nawet Albus projekt, naszkicowany węglem, trochę niestaranny, ale wiernie mimo wszystko odwzorowujący szczupłego zielonego skrzata, przyduszonego nieco kostiumem ciasno opinającym klatkę piersiową. Zgredek musiał przyznać, że podobało mu się to. Ale znów – co na to Mrużka?
– Zgredku, wstań, za niedługo przyjdzie tu Lucjusz Malfoy – dyrektor nagle zerwał się z fotela i poprawił zapięcie swej błękitnej szaty.
Skrzat zebrał się z podłogi i umieścił ocieplacz na czajnik tam, gdzie jego miejsce (acz nie na czajniku, bowiem takiego nie było w pobliżu – chyba że – nieważne).
– Przepraszam, że tak wyganiam – dyrektora opętały widocznie wyrzuty sumienia – ale wiesz.
– I tak Zgredek musi wracać koniecznie do pracy.
– Niech wraca. Albus mu dziękuje.


*


Szafa jest przestronna, a raczej byłaby taką, gdyby mieszkała weń sama jeno pustka. Tymczasem pustki tu nie uświadczysz, o myszko, któraś uciekła z lekcji transmutacji, ty, co pomykałaś tędy i tamtędy, zawitałaś do pokoju wspólnego Ślizgonów, przyglądałaś się grze w szachy, przeplataniu się czerni i bieli, zgrabnym ruchom konia i jego atakowi na królową. Potem prześlizgnęłaś się do kuchni, a tam domowe skrzaty, praca wre, gotowanie zupy, pachnie pięknie, ale jest coś nienaturalnego, ktoś płacze w kącie rozdzierająco wręcz, a ty uciekłaś wtedy, biegłaś przez niemal cały zamek, i oto jesteś. Skrzydło szpitalne, ciche oddechy, kroki w oddali. Uchylone drzwi od szafy.
Szafa przestronna, ale niemal każdy cal sześcienny wykorzystany. Jakieś flaszki, kto wie, co w nich pływa, jaki tajemny syrop. Kurz, cóż jednak z tego, myszy są przyzwyczajone do kurzu. Kiedyś żyło się pod łóżkiem w jakiejś zapomnianej komnacie. Po powrocie z żeru zobaczyło się tam kota, uciekło się. Innym razem widziało się pułapkę, a w niej ser. Wróciło się znów, gdy instynkt samozachowawczy pozwolił, a tam – trutka, pyli się, tańczy w powietrzu. Wielki strach, bicie serca, pragnienie ucieczki. Mówią, że pod tamtym łóżkiem żyje upiór, który zamienia się w to, czego gryzonie lękają się najbardziej.
W kurz by się nie zamienił, podobnie jak w wąską, nie do końca zakręconą buteleczkę wypełnioną czymś czerwonawym.
Myszkę zaintrygowała ta czerwień. Podjął zatem gryzoń dzielny próbę wskoczenia na butelkę i dobrania się do obluzowanej zakrętki. Pazurki nie obłapiły jednakże należycie śliskiego szkła i myszka z piskiem spadła na półeczkę. Trzeba użyć fortelu, jak zwykle, wtedy też jakoś uciekło się temu mało rozgarniętemu chłopcu, któremu różdżka oklapła. Mysz wskoczyła najprzód na niewielkie przezroczyste pudełeczko pełne niebieskich tabletek. Zmrużywszy oczy, wycelowała i wskoczyła na sam szczyt butelki, oto małe zwierzę futerkowe opanowało opakowanie szklane, ach, patrzcie państwo, choć wszyscy zajęci jesteście czym innym najwyraźniej, bo coś w tym szpitalu nagle gwarno się zrobiło, mysz słyszy podniesione głosy mówiące coś o jakimś Potterze, ale gdzie tam Potter, tutaj czerwień połyskuje zachęcająco i nęci. Zakrętka, ach, wystarczy ją zepchnąć łapkami. To łatwe. Myszka – świadoma faktu, iż stanowi niejakiego wandala – rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła nikogo i niczego podejrzanego. No, może poza pękatym słoikiem stojącym nieopodal. Ale co tam słoik, odkręćmy to ustrojstwo wreszcie, ta czerwień w środku to na pewno coś smacznego.
Nagle szum powietrza plączącego futerko. Jasność. Bije w oczy, nie pozwala dłużej skupić się na opakowaniu szklanym. Ktoś otworzył szafę, myszka spostrzegła dłoń, która jak cień zakręciła się obok słoika i pobrała wielkie nożyce. Ogromne, metalem lśniące, złowieszcze. I trzask drzwi. Wszystko zachwiało się. Zakrętka sama upadła, zawirowała i, wreszcie, brzdęk, leży sobie nieruchomo. Myszka cudem jeno utrzymała się przy szyjce butli, rozpaczliwie ucapiła pazurami zakrzywioną powierzchnię, podciągnęła się ku górze – chociaż plecy miała mokre i sił coraz mniej. Jeszcze kawałek i nurkuje noskiem do wnętrza, czuje dziwną woń, cóż to takiego?
W szkle wałęsa się mnogość owadów. Iskrzą się niczym lampiony. Krwawo. Mysz konstatuje, iż widziała takowe na transmutacji. Wtedy, kiedy niedomagająca różdżka tykała raz po raz wilgotne mysie barki. Owady wibrują, skaczą i usiłują się wydostać, ale za ślisko jest, za ślisko. Ale ruchliwe żuki nie poddają się.


*


Lekcje skończyły się, uczniowie suną schodami obierając za cel pokoje wspólne. Lucjusz Malfoy opuścił właśnie gabinet dyrektora, również sunie schodami – zamyślony, płaszcz zamiata swą czernią hogwarcką podłogę, a oblicze mężczyzny zachmurzonym jest wielce. Albus Dumbledore to dureń. Przyjmuje do swojej beznadziejnej szkoły szlamy. Mieszańców. Wilkołaki w charakterze nauczycieli. Non stop gada o jakiejś głupiej równości. Stoi murem za Potterem, tym bliznowatym idiotą.
Czarny płaszcz jął zamiatać drogę do Slytherinu. Lucjusz pamiętał, którędy należy iść. Nie znał wprawdzie hasła, ale bez trudu je odgadnie, wykorzysta parę naprędce wymyślonych kombinacji słów „czysta” i „krew”.
Potter. Przecież to nie on jest tu ważny. To jedna wielka pomyłka. Ale nie rozmyślajmy o Potterze. Wyobraźmy sobie znowu tę zieleń pomykającą kątem. I wzrok Dumbledore’a, zamglony, maślany wręcz, odprowadzający cień. Lucjusz widział wszystko i wie, teraz przebrała się miarka. Przebrała się, albowiem sam pamiętał ten cień, pamiętał zapach, zapach nie do opisania, tańczący w nozdrzach. Pamiętał ucho, wielkie niby wachlarz. Pamiętał smak piwa o poranku, siedział wtedy na werandzie. Były i mniej subtelne wspomnienia. Żelazko. Piętno w kształcie trójkąta. Trochę wosku ze świecy osadzonej w kandelabrze, który przechodził z pokolenia na pokolenie. Zabandażowane ręce, ale przecież są wymówki, że trzeba się samemu ukarać i tak dalej. Zapach, zapach.
Potter. On. To przez niego między innymi. Chociaż jest pomyłką.
– Hasło? – zapytała mroczna postać z obrazu. Oczy miała jak u węża, nos – zaledwie wąskie szparki. Włosy blond, podbródek dumnie uniesiony. Ta postać. Też kiedyś zlewała wosk ze świecy.
– Czysta krew – spróbował Malfoy.
Gadzie oczy zmniejszyły się, jeśli o szerokość idzie.
– Krwawa czystka – kolejna próba.
Znów mniej wężowatych narządów wzroku.
– Krewki czyścioch – Lucjusz niezgorzej opanował kombinatorykę.
Ślepia znikają niemalże.
– Czyść krew?
Jasnowłose uosobienie mroku pokręciło głową.
– Może – Lucjuszowa wiara w kombinatorykę podupadła nieco – krwawa czysta?
Płótno ustąpiło, na bok odskakując. Wężooki kandelabrowy przodek uśmiechnął się nieznacznie, a Lucjusz wkroczył do lochu, w rozświetlaną zielonymi pochodniami, lecz nadal ciemną przestrzeń. Znowu zły, znowu z zachmurzonym obliczem, znowu szorujący posadzkę szatą. Oto i pokój wspólny, kolor listków na obiciach foteli i ścianach, ludzie skupieni przy stolikach, na Malfoya nikt nie zwraca uwagi. Trzeba szybko zabrać Draco, jutro z rana wsadzi się go w pociąg do Durmstrangu. Dość tego. Kolor listków raz jeszcze przypomina pachnący cień i krople wosku na żelazku, i pod nim. Dlatego, Draco, koniec z Hogwartem. Koniec, koniec!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naiya
post 13.04.2005 15:11
Post #11 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Patrzę w sufit. Jest na nim wszystko. Nigdy

już tego nie dosięgnę, ale popatrzeć mogę. Nie potrzebuję nawet okularów,

leżą sobie na stoliku nocnym obok flaszki z eliksirem, który to eliksir

wypić mam za godzinę. Profesor Flitwick przyniósł kartkę z życzeniami

powrotu do zdrowia, na kartce są jakieś rozbiegane figury w kolorze ecru.

Nie podobają mi się. Są więcej na suficie niźli na powierzchni papieru, na

suficie jest klucz do zrozumienia ich. Ginny była tutaj rano, został po niej

stosik słodyczy, kuszą kolorami i kształtami, Miodowe Królestwo. Niestety,

nie bawią jak kiedyś. Nie cieszą. I Ginny. Jest inna.
Nie wiem, jak to

się właściwie stało. Najpierw to lustro. Miałem wtedy nadzieję, a ta jest

matką głupich, jak mówią. Głupio myślałem, że dojrzę tego, co też już nie

wróci i nawet na suficie, na tych ciosach kamiennych brak mi tego. Nie ma

przyjaciela, nie ma winogron, nie ma konia skrzyżowanego z ptakiem. Chociaż

wiem, iż oni są razem. Nad jeziorem, prawdopodobnie znowu nad jeziorem.<br

/>Brakuje mi uczuć, jestem pusty. Jakby wyrzucić wszystkie fasolki

Bertie’go Botta ze słoiczka Ginny, zostałaby taka pustka, jak we mnie.

Neville leży tam obok i też milczy. Też patrzy w sufit. Pewnie rozumie, że

wszystko jest tam, wysoko i za życia nie wróci.
Po lustrze ta lekcja

zaklęć. Hermiona odwrócona przez Rona śmiała się, stawała na rękach.

Flitwick siedział za biurkiem, nie widać było ni czubka jego spiczastego

kapelusza. Było jakoś męcząco, a ja dumałem czy zwierciadło pokazało mi

jakieś moje omamy, czy co. I potem – ni z tego, ni z owego –

białe kształty. Za nimi Hermiona wciąż na rękach, kolejny raz potraktowana

zaklęciem, czerwona już na twarzy. Kształty mają jasne winogrona. Nie patrzą

na mnie, patrzą na siebie. W różne swoje miejsca.
Później –

ciemność.


*


Mocne drzwi. Tyle razy się

przed nimi stawało. Wyczekiwało się, serce tłukło się w piersi, a oddech

gnał naprzód chyba jeszcze szybciej niż szaleńcze myśli. Po zderzeniu z

rzeczywistością należało zwolnić – i pracę pompy tłoczącej krew, i

pracę płuc. I wyzbyć się emocji, bowiem przychodziło się służbowo. Tak jak

dzisiaj, ale dzisiaj były znów inne emocje. Nie można już było znieść

niektórych myśli, w kieszeni obok rdzawych nożyczek siedziała sobie rozpacz

i chciała się wyrwać na zewnątrz. Potrzebuję rozmowy, myślała pielęgniarka i

zapukała, obiła sobie knykcie o mocne drzwi i zaraz chciała uciekać, ale

nie, nie można.
Zaraz też otworzyły się te mocne wrota i pojawiły się

prostokątne szkła przed błyszczącymi oczyma i w powietrzu zagrała nutka

stanowczości. I porwała całą rozpacz.
– Poppy.
Mocne drzwi

zamknęły się cicho. Cicho przeszła pielęgniarka przez pokój, suknia ocierała

jej się o kościste kolana, a kościsty łokieć wyczuł bordowy, stanowczy

aksamit.
– Przepraszam za dzisiaj – odezwała się Poppy.<br

/>– I ja – wychrypiał inny głos, wychrypiał jak wtedy. –

Ja tylko chciałam, ja chciałam, żeby to nie miało nic ze mną wspólnego


– Rozumiem, Neville? To ty przypadkiem go zaczarowałaś.

Te owady w oczach.
– Tak. I Albus, gdyby Albus się dowiedział.<br

/>– Nie dowie się nigdy – Poppy dotknęła nagle aksamitu,

bordowego.
– A co, jak przyjdzie kolej i na niego? Czarny Pan

zechce i –
Poppy westchnęła. Aksamit upadł na ziemię.<br

/>– Czarny Pan nie jest tym zainteresowany.
– Skąd wiesz,

Poppy?
Jedwab. Jedwab. Jedwab!
Po twarzy pielęgniarki –

obok ekscytacji – przebiegł cień wahania. Powiedzieć? Czy nie? Powiem

– nie powiem. Powiem – nie powiem. Zrywam naszyjnik –

powiem. Chustkę – nie powiem. Górną partię jedwabiu – powiem.

Dolną – nie powiem. Jeszcze jedną rzecz – powiem. I ostatnią,

ostatnią! – nie powiem.
– Czarny Pan dawał znaki. To ma

się ciągnąć tylko do pewnego momentu. Aż się spełni.


*<br

/>

Pansy powiedziała Draco na pożegnanie, że nigdy nie zapomni

szachownicy. Goyle też dziękował za którąś z partyjek, ale Draco wolał nie

myśleć o tej właśnie konkretnej partyjce. Nie. Koncepty Pansy bardziej mu

przypadły do gustu. Po czasie, bo po czasie, ale przypadły. Będzie mu tego

brakowało w Durmstrangu, jasne. Ale przecież znajdzie sobie innego partnera

do gry. Albo partnerkę. Nie należy się załamywać. Nie zastanawiać się, co ze

starymi znajomymi. Crabbe ostatnio ćwiczył quidditcha i przeżył bliskie

spotkanie z drzewem. Wypadł Crabbe’owi ząb, przeciął powietrze i

zderzył się z gruntem, a czysta krew skropliła się w przestrzeni. Był Crabbe

w skrzydle szpitalnym przez parę dni. Coś mu chyba zrobili, bo teraz facet

nic tylko obserwuje chmury. Chodzi do sowiarni, debil, i się gapi. I gapi.

Cóż, Crabbe nie jest do niczego już potrzebny. Niech się gapi zdrowo. A ja

– Draco – idę, wyruszam ku nowej wspaniałej przyszłości i nawet

moja szata sunie po ziemi, jak szata ojca.


*

<br

/>Bo w niebie będzie inaczej. Wszystko od nowa. Rozumie to Crabbe, gdy bada

wzrokiem cummulusy i wyobraża sobie, że leci pośród nich, że może lecieć, że

odbudowało się to, czego nie ma. Rozumie to Neville, gdy zgrzyta zębami pod

ciężkim sufitem, a pod jego łóżkiem baraszkują myszy i mruczą mu cicho, że

może jednak jest ważny, że to on zmieni świat. Rozumie to Puchon, teraz

oddychający już zupełnie czysto, ale brudny w innych miejscach,

niezadowolony, acz też kierujący oczy ku sufitowi. Rozumie to Harry, gdy

wyobraża sobie winogrona i Ginny.
Rozumie to jeszcze parę innych osób.

Paręnaście. Parędziesiąt. Wszyscy, którzy patrzą w górę.
A kiedy

stłucze się skryta w szafie butla, a ruchliwe żuki wydostaną się na wolność,

kościste kolana odejdą i zostawią dzieło zniszczenia za sobą. I wszystko,

czego już nie ma.
Czarny Pan zwycięży.

KONIEC

Ten post był edytowany przez estiej: 10.04.2006 09:13
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Morgiana
post 13.04.2005 15:39
Post #12 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 26.08.2004




Powiadam państwu – pornografia!
Zgredek, Dumbledore i kremowe piwo (zresztą, kto wie, może coś łączy Albusa także i z Lucjuszem...). Pansy i Draco na szachownicy (i do tego dygocząca kałamarnica. Że o „partyjkach” z Goylem nie wspomnę). Problemy Neville’a z głupio wygiętą różdżką. Flitwick analizujący gazetkę przyrodniczą. No i McGonagall z panią Pomfrey...
Doprawdy, doprawdy... pornografia!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Magya
post 13.04.2005 16:07
Post #13 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 874
Dołączył: 01.08.2004

Płeć: Kobieta



Od początku mi się nie podobało i nie podoba mi się nadal. Będę zaglądać - tak dla ciekawości, ale wątpię czy zmienię swopje zdanie. Może twoje opowiadania są dobre, ale to do nich nie należy.


--------------------
Motylem jestem.


user posted image

Członkini The Marauders - fanklubu Huncwotów
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naiya
post 14.04.2005 19:17
Post #14 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Co tu zaglądać: aż tak nie widać, że już się skończyło? wink.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Dorcas Ann Potter
post 18.06.2005 08:57
Post #15 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 309
Dołączył: 14.06.2005




E.... Nawet nie dokończyłam pierwszego rozdziału. Nie zainteresowało mnie... Bardzo nudne... Ale innym się może podobać wink.gif
--------------------->Dorcas<----------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Pottermenka
post 20.06.2005 16:16
Post #16 

Prefekt Naczelny


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 545
Dołączył: 03.07.2004
Skąd: Proxima Centauri

Płeć: Mężczyzna



Po kiego to tu wklejasz ? To jest "Kwiat Lotosu" i opowiadan odpowiednich dla tego dzialu oczekuje.


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Dorcas Ann Potter
post 20.06.2005 18:12
Post #17 

Ścigający


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 309
Dołączył: 14.06.2005




Przeczytałam. Nie wiem jak to zrobiłam i podziwiam sama siebie, ale dzisiaj rano zmusiłam się do przeczytania. TANDETA!!! Tyle powiem. Do widzenia. Nie pisz więcej, ludzi nie dołuj....
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naiya
post 26.06.2005 19:12
Post #18 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




Pottermenka:
A ja oczekuję na pewien piękny dzień, kiedy to ludzie zaczną czytać ze zrozumieniem. Niewiele wskazuje na to, że dożyję, a szkoda, szkoda ;>
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Pirrania
post 01.07.2005 00:43
Post #19 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 15.11.2004




Przyznam się, że niestety nie dobrnęłam do końca bo po prostu nie dałam rady. Nie mam zielonego pojęcia czemu ten ff jest w kwiecie lotosu, bo to co przeczytałam nic w tym wględzie nie tłumaczy. Muszę powiedzieć, że czyta się to arcytrudno, trzeba się nie źle nagimnastykowac żeby zrozumieć sens niektórych zdań, a całość jest chaotyczna i nieskładna. Właściwie to opowiadanie jest jak wyjątkowo gęsta substancja przeciekająca przez palce bo czyta się trudno a za razem nic to tak właściwie nie wnosi. Jest też trochę literówek. Jednym słowem trzeba się zaprzeć żeby to przeczytać. Ja chwilowo nie mam na to siły, ale mozliwe ze jeszcze kiedyś się za to wezmę. Pisz bardziej zrozumiale, a na pewno zyskasz więcej czytelników i ich pozytywnych opini Pozdrawiam i weny życze Pirrania


--------------------
Persfazja to fascynująca umiejętność, gdy działa poprawnie pozwala dostać to czego sie chce i to w ładnym opakowaniu
Pirrania

http://s8.bitefight.pl/c.php?uid=46382 <<< Mroczna sprawa, ale jaka fajna
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Morgiana
post 01.07.2005 12:29
Post #20 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 11
Dołączył: 26.08.2004




Pisz też więcej o seksie. tak, dużo, duuuużo seksu. i jeszcze seks. ale taki orgiastyczny. wtedy zyskasz jeszcze więcej czytelników. I zrezygnuj z bogactwa językowego. tak, koniecznie zrezygnuj. Tylko seks. seks, seks, seks.








PS tym, którzy nie poczuli kopnięcia w rzyć przez sarkazm, co to właśnie wyskoczył zza krzaka, radzę sprawdzić, czy nie ma na onej rzyci sińców, a dopiero ppóźniej mnie ewentualnie linczować

Ten post był edytowany przez Morgiana: 01.07.2005 12:32
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Naiya
post 02.07.2005 22:01
Post #21 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 7
Dołączył: 03.01.2005




QUOTE(Pirrania)
Nie mam zielonego pojęcia czemu ten ff jest w kwiecie lotosu, bo to co przeczytałam nic w tym wględzie nie tłumaczy.

Czytanie ze zrozumienie znasz z opowiadań przyjaciółek, z Internetu, czy z telewizji? A może nigdy nie słyszałaś takiego terminu i nie wiesz, jak odnieść go do Twojego przyswajania tekstu?
QUOTE(Pirrania)
wyjątkowo gęsta substancja przeciekająca przez palce

Ke? Proszę mi wytłumaczyć - na chłopski rozum - jak takie coś jest fizycznie możliwe? Jakaś insza, wymykająca się definicjom kategoria gęstości?
QUOTE(Pirrania)
Jednym słowem trzeba się zaprzeć żeby to przeczytać.

To jakie to w końcu jest - gęste czy rzadkie? Bo jak zaprzeć się trzeba, to nie wiadomo, jaka tego natura. W każdym razie nie działa, jak natura chciała ;)

QUOTE(Morgiana)
Tylko seks. seks, seks, seks.

Yes, Master, to jest rozwiązanie! :))) Już biorę się za opisy posuwistych penetracyj!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kara
post 18.04.2006 18:53
Post #22 

Absolwent Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 666
Dołączył: 12.11.2005
Skąd: 3miasto

Płeć: Kobieta



Nie podoba mi się przedstawienie tego co wydaje mi suię skumałam... To tak jak wybacz znaleźć perłę w kupie łajna... Tyle...


--------------------
Luke I'm your father!!!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Ciasteczko
post 25.04.2006 22:37
Post #23 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 69
Dołączył: 03.12.2005




a wg mnie - so, so xd.


--------------------
najpiękniejsi, najmądrzejsi, najbogatsi, najsprytniejsi, najlepsi.
Slytherin.


Wielka fanka Blaise'a Zabiniego & Severusa Snape'a <33!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
azerate
post 25.07.2007 16:48
Post #24 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 24.07.2007
Skąd: z nienacka.

Płeć: Kobieta



Powiem tak - to, że PaNiEnKOm HuNcFoTkOm się nie podobało, świadczy tylko o wartości tego opowiadania. Trudno wymagać bowiem od nich, żeby cokolwiek zrozumiały, skoro według tychże dziewczątek Lucjusz i Jakaś-Panienka przybyła niewiadomoskąd, od razu na szósty rok i podbijająca szturmem serce panicza Malfoya, to oryginalny pomysł.


HP i RŻ jest najlepszym opowiadaniem jakie czytałam w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Uwielbiam, uwielbiam wręcz taki klimat, no i ten styl... Aż słów braknie, a to dziwne, bo zwykle cierpię na słowotok.

QUOTE
Przeczytałam. Nie wiem jak to zrobiłam i podziwiam sama siebie, ale dzisiaj rano zmusiłam się do przeczytania. TANDETA!!! Tyle powiem. Do widzenia. Nie pisz więcej, ludzi nie dołuj....


Głupota ludzka bezdenną jest.

Ten post był edytowany przez azerate: 25.07.2007 17:58


--------------------
Chicken and chocolate dancing
Milkman got the blues
They suck him off on dairy cock
And who the hell are you?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
solve
post 07.08.2007 15:39
Post #25 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 67
Dołączył: 30.11.2006
Skąd: from middle of nowhere

Płeć: Mężczyzna



QUOTE
Pisz też więcej o seksie. tak, dużo, duuuużo seksu. i jeszcze seks. ale taki orgiastyczny. wtedy zyskasz jeszcze więcej czytelników. I zrezygnuj z bogactwa językowego. tak, koniecznie zrezygnuj. Tylko seks. seks, seks, seks.


I dodaj parę przekleństw to w ogóle będzie hit na tym forum.

Cóż by tu powiedzieć... Od dawna nie komentowałem nic na forum, bo szczerze mówiąc żal mi było klawiatury, ale ten fick jest taki hmm... oryginalny.

Słownictwo mi się bardzo podoba, właśnie dlatego, że dla większość jest niezrozumiałe.

Choć gdybyś napisała je w "jEnSsYKoO pOkEEmOnOoOfFF" to jestem pewnien, że każdy by pojął jego sens.

Pozdr ;]


--------------------

"...Widzisz to, czego nie ma, a nie widzisz tego, co jest..."
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 04.05.2024 00:12