Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Dotknąć Pustki - Księga Pierwsza "północ", Nie bójcie się, to tylko „pusta” śmierć

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 2 ] ** [50.00%]
Gniot - wyrzucić [ 2 ] ** [50.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 4
Goście nie mogą głosować 
Lothario
post 24.08.2005 14:44
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 10
Dołączył: 06.07.2005
Skąd: ziemia niczyja




Dotknąć pustki - Księga Pierwsza

Północ

I

Boże, jaki ja mam mentlik w głowie. Jestem skołowana i rozdrażniona zarazem. Zupełnie jak kobieta w ciąży, ale ja nie jestem w ciąży… Mój umysł odmawia mi posłuszeństwa. Nie wiem, co mam powiedzieć. Nie wiem, od czego mam zacząć.
-Najlepiej zaczynać od początku. Jeśli mam ci pomóc, to po pierwsze musisz się zrelaksować. Odprężyć się, zrobić parę głębszych wdechów, a zobaczysz, że wszystko stanie się łatwiejsze.
- Zgoda, ale…
- Żadnych ale. Zamknij oczy i się rozluźnij.
Kobieta leżąca na skórzanej kanapie wykonała polecenie. Wzięła kilka głębokich wdechów i poczuła się lekka jak piórko.
- Doskonale, a teraz otwórz oczy – kiedy to zrobiła zobaczyła, że wszystko gdzieś zniknęło. Ze wszystkich stron mrugały do niej gwiazdy.
- To mi przypomina jego. Pamiętam dokładnie. To był koniec sierpnia…

Księżyc świecił wysoko na niebie roztaczając wokół siebie srebrną łunę. Wzgórze w parku Hampstead Heat było miejscem wyjątkowo romantycznym. Wysoki mężczyzna prowadził za rękę szczęśliwą kobietę. Oboje stanęli na wzgórzu patrząc na piękną panoramę miasta, rozciągającą się przed nimi. Mężczyzna przytulił kobietę mocno, a po chwili odwrócił się do niej chwytając dłoń ukochanej.
- Liz – zajrzał jej głęboko w oczy – Ja… chciałem…
- Co?
- Chciałem ci coś powiedzieć – wydusił z siebie po chwili milczenia – Wiem, że bardzo mnie kochasz i ja ciebie też, ale…
- David, o co ci chodzi? – Spytała z niepokojem patrząc mu w oczy
- Liz wyjeżdżam i chyba już nie wrócę.
Po policzkach zaczęły ciec jej łzy. Nie próbowała powstrzymywać, ani łez, ani David’a, który puścił nagle jej dłoń i ruszył na duł.
- David, a co będzie z nami? Zostawiając mnie zepsujesz to, co mas łączyło przez ten miesiąc? – Krzyknęła podbiegając do niego i łapiąc go za rękę.
- Puść mnie. Już podjąłem decyzję, której nie zmienisz. Jestem gotowy, nie ja byłem gotowy zostawić cię już wcześniej. Uważam, że nic nas już nie łączy.
- Nie oddałam ci się, więc odchodzisz? Teraz już rozumiem, do czego zmierzałeś przez ten miesiąc.. Chciałeś tylko mnie zaciągnąć do łóżka, tak jak zapewne inne kobiety, które następnie porzucałeś pod takim beznadziejnym pretekstem jak mnie teraz!!
- Przestań krzyczeć.
- Ty podła świnio! Ty zakało czarodziejskiego świata! – w przypływie gniewu zamachnęła się i trzasnęła go w policzek…


- Nie mogę uwierzyć. Uderzyłaś go w policzek?
- Byłam wściekła i nie panowałam nad sobą…
- Rozumiem. – Mruknął psychoanalityk do siebie. – Proszę kontynuuj.

Atmosfera wyraźnie się zagęściła. David chwycił obie ręce Liz i zaczął ją popychać w stronę najbliższego drzewa.
- Chciałem być uprzejmy. – Głos mu drżał ze złości, a oczy niebezpiecznie się zwęziły - Chciałem rozstać się nie raniąc ciebie zbytnio, ale widzę, że z tobą można rozmawiać tylko używając przemocy! – Pchnął ją na solidny pień drzewa, ukryty w cieniu. Teraz nie miała już, dokąd uciec. Zewsząd panował mrok, a dookoła nie widać było żywej duszy. Wstrzymała oddech i spojrzała ze strachem na rozwścieczonego Davida.
- Nigdy nie próbuj podnosić na mnie ręki. – Wysyczał jak wąż i uderzył ją bardzo mocno w twarz. Liz zachwiała się lekko. Policzek piekł, ale się nie odezwała. Mężczyzna spojrzał na nią z wyższością.
- A teraz dasz mi to, czego domagałem się od miesiąca – zmrużył oczy i zlustrował Liz. – Rozbieraj się!
- Nie, proszę cię – załkała, ale po chwili tego pożałowała, bo kolejny cios spoczął na jej drugim policzku, jednak nie ruszyła się z miejsca. Rozwścieczony tą sytuacją mężczyzna chwycił ją i zerwał z niej sweter. Liz zaczęła krzyczeć, jednakże David skutecznie zamknął jej usta kolejnym uderzeniem.


Przerwała na chwilę, a jej oczy zapiekły. Spojrzała na spadającą gwiazdę i pomyślała, czy aby nie chce stąd uciec.
- Liz? Czy wszystko dobrze? Jak chcesz możemy przerwać sesję i dokończyć ją jutro – poczuła rękę na swojej.
- Niee Chris… dam radę – pociągnęła nosem.
- W takim razie opowiadaj dalej.
Znów zamknęła oczy.

- Zamknij się suko, bo pożałujesz, że się urodziłaś! – Liz na chwilę zamarła, ale nie z powodu gróźb Davida. Zrobiło się strasznie zimno, a ona czuła jakby ktoś wlewał w nią wiadro zimnej wody. Z jej gardła wydobył się krzyk. David dotąd zajęty rozpinaniem guzików spojrzał na nią z zamiarem uderzenia jej. Liz uniosła palec i wskazywała coś ponad jego ramieniem. W tedy poczuł ten przenikliwy chłód. Odwrócił się momentalnie i stanął twarzą w twarz z dementorem. Obślizgła łapa demona zacisnęła się na szyi Davida, a druga zrzuciła kaptur ukazując straszny widok. Powoli przysuwał swój otwór gębowy do ust Davida i po chwili złożył na nich swój pocałunek, pozbawiając go duszy. Kobieta przerażona osunęła się na ziemię zakrywając dłońmi uszy. Wszystkie złe wspomnienia, tak starannie wepchnięte w głąb umysłu powróciły z jeszcze większą mocą. Dementor porzucił swoją pierwszą ofiarę sunąc prosto na nią. Krzyczała, ale on stał już nad nią i zaciskał swoje zimne łapska na jej nagich ramionach. Czuła śmierdzący oddech na swoim policzku. Wiedziała, że nic ją już nie uratuje, a miejsce będzie grobem dla jej duszy. Traciła powoli przytomność. Nagle jasność zstąpiła z nieba. Szum skrzydeł, wysoki pisk. Jakieś krzyki w oddali…

- No to by było na tyle. Pamiętam jedynie, że po przebudzeniu leżałam na łóżku szpitalnym w Mungu. Jakaś uzdrowicielka pytała się mnie o zdrowie i pytała, czy miałam już wcześniej styczność z dementorem. – skrzywiła się na samą myśl o tym.
- Mmm… dobrze tyle chyba mi wystarczy. Tak, więc podsumujmy. Z całego twojego opowiadania wynika, że musisz wrócić do pracy.
- Co!?
- Owszem. – powiedział unosząc brwi do góry. - Jeżeli chcesz uciec od widma Davida i od tych wszystkich wspomnień, musisz je zastąpić innymi. Problemami w pracy, dowiadywaniem się, kto cię uratował przed odebraniem ci duszy. Po prostu zajmij się czymś wymagającym silnego wysiłku intelektualnego, a zobaczysz, że już skończą się te bezsenne noce.
- Ale jak ja mam tą osobę odnaleźć? Przecież nie wiem nawet jak się nazywa, ani jak wygląda. – Zaczęła wznosić ręce do góry szukając tam cierpliwości.
- A czy ja ci każę akurat zabrać się za to? Kobieto mówię ci wróć do pracy, a wszystko po pewnym czasie wróci samo do normy.
Liz pokiwała głową na znak, że rozumie i usiadła na kanapie. W tym samym momencie cały barwny wszechświat zniknął ukazując bogato urządzony gabinet.
- Wiesz nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego wybrałeś ten zawód.
- Liz błagam. Ten Dementor chyba wyssał ci resztkę rozumu. Zostałem terapeutą, bo mogę pomagać ludziom, a przy okazji zawierać z nimi bliższe znajomości – uśmiechnął się do niej znacząco, puszczając perskie oko.
- Wiesz, Chris ty nigdy nie zmienisz swoich skłonności – podeszła do niego i dała mu buziaka na do widzenia.
- Jasne. Trzymaj się złociutka i dostosuj do moich zaleceń.
- Ok. Pa! – rzuciła wychodząc z gabinetu. Rozejrzała się i ruszyła szerokim korytarzem w stronę wyjścia z mocnym postanowieniem, że jutro rano idzie do pracy. Una dała jej dwa tygodnie zwolnienia, aby jak to ona określiła „Dojść do siebie po niecodziennych wypadkach losowych”. Został jej jeszcze tydzień urlopu. Boże jak Una ją zobaczy w pracy, to wygoni ją stamtąd za pomocą swojej niezawodnej miotełki numer pięć. Już ją kiedyś nią potraktowała, kiedy popełniła głupi błąd przy tłumaczeniu wypowiedzi czeskiego Ministra Magii. Bardzo dobrze pamiętała to wydarzenie. Una Stubbs bardzo ceniła sobie rzetelność i zgodność z prawdą. Taka właśnie była redaktor naczelna „Magicznych Wiadomości”. W pracy wymagająca i surowa, a wśród przyjaciół rozrywkowa i zawsze uśmiechnięta. Jednak w obecnych czasach rzadko się uśmiechała. Gazeta drukowała coraz więcej stron, na których widniały nazwiska zaginionych czarownic i czarodziei. Prawie wszyscy pochodzili z mugolskich rodzin. Liz wyszła ze starego budynku na zatłoczoną ulicę. Mugole szli w swoją stronę, zupełnie nieświadomi czyhającego na nich niebezpieczeństwa.
„Voldemort” – pomyślała. „ Cierpi na syndrom F.S.C.Z.Ś.* jak mi to kiedyś powiedział Chris, przy okazji rozmowy o nim.” Zatrzymała się na chwilę i rozejrzała po ulicy. Jej nowy motor, prezent od ojca, stał przed nią czekając. Uśmiechnęła się i rozsiadła się wygodnie. Przekręciła kluczyk i odpaliła „potwora”. Czterocylindrowiec ryknął przeraźliwie, kiedy podkręciła gaz. Pośpiesznie zapięła kask i ruszyła w stronę swojego domu.

East View o tej porze świeciła pustkami. Wszyscy mieszkańcy, tej ukrytej wśród parkowych drzew ulicy siedzieli w domach oglądając wieczorne wiadomości. Wszyscy? Nie, nie wszyscy. Sędziwa pani Blot dreptała powoli w stronę swojego domu. Nagle stanęła w miejscu i przyglądała się przez chwilę ruinie na końcu. Zamrugała pare razy. Wydawało jej się, że widziała zapalone światło w jednym z pokoi. Spojrzała jeszcze raz w tamtą stronę, ale zobaczyła jedynie ciemne mury, opuszczonej willi.

*Fanatyczny Szaleniec Chcący Zawładnąć Światem
_________________
user posted image

Ten post był edytowany przez Lothario: 31.08.2005 14:10


--------------------
Człowiek nie jest ani aniołem, ani bydlęciem, nieszczęście w tym, iż kto chce być aniołem bywa bydlęciem.
Balise Pascal
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 31.05.2024 16:17