Dwadzieścia lat wcześniej [NK], czyli mały psychodelik ;)
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Dwadzieścia lat wcześniej [NK], czyli mały psychodelik ;)
Child |
31.12.2003 00:20
Post
#1
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Fica tego popełniłem w
napadzie debilnego humoru. Z początku miala to byc jednopartuff!ka, ale
zdecydowalem sie go podzielic na kilka czesci, zeby sie lepiej czytalo.
Za wszelkie skutki przeczytania tego fica nie odpowiadam. W razie potrzeby dzwonić na 999. ^^^ Wieść o samobójcy szybko rozeszła się po Brighton i okolicznych wioskach. Policja starała się zapobiec jej dalszemu rozprzestrzenianiu, jednak mimo bezwzględnych nakazów i zakazów, w małych pubach i dużych, wytwornych restauracjach dyskutowano tylko i wyłącznie o „tym”. Jednak nadal nieznana była ofiara i osoba zabójcy. W kuluarach krążyła plotka, że był nim młody człowiek, który mógł mieć co najwyżej szesnaście, siedemnaście lat, pochodzący może nie z najbogatszej, ale szanowanej i statecznej rodziny. O zabitym ludzie milczeli, chociaż byli niemniej ciekawi jego nazwiska. ^^^ Obecnie rodzina ta przebywała w szpitalu. Jednak nie w prosektorium, spędzając czas na rozmowach o pogrzebie, a na oddziale, gdzie trzymano osoby po operacji. Chłopak wyglądał mizernie, wokół niego kłębiły się pielęgniarki, a co pół godziny jego stan badał lekarz. Na stoliku obok stała niezliczona ilość flakonów, fiolek i butelek zawierających chyba wszystkie możliwe medykamenty, jakie można było znaleźć w całym szpitalu. Zastanawiał tylko brak środków przeczyszczających i muchozolu, tak popularnych przy leczeniu owsików i innych szkodników szpitalnych. - Miał dużo szczęścia. Jego stan nie pozwalał mu na użycie zaklęcia z całą mocą. - A-ale co z ni-im? Cz-yy wszyy-stko będ-zzie dobrze? – pytała matka przez łzy. Mąż tylko mocniej ją uścisnął i ciągle powtarzał „Wszystko będzie dobrze”. - Tak, wszystko jest na jak najlepszej drodze. Tydzień, może trochę dłużej – to wystarczy, żeby wrócił do siebie. Tylko proszę mu nie mówić, że... z resztą, sami państwo wiecie. - Dumbledore już wie? - Tak, wysłaliśmy wiadomość zaraz po tym, jak znaleźliśmy go na ulicy. Tu mogą państwo przeczytać kopię. Cały list był utrzymany w nastroju ciszy, żałoby. A przynajmniej tak starał się zrobić autor. „Szanowny Panu. Mamy zaszczyt i przyjemność powiadomić pana, że w dniu 18 sierpnia roku 1966, o godzinie 17:32:14, w Brighton jeden z pańskich uczniów został zabity, drugi natomiast próbował popełnić samobójstwo. Te osoby to (w kolejności): Julius Ceazer i Peter Pettigrew. Ponadto ucierpiała różdżka, sztuk jedna, oraz pamięć Pettigrew, Petera - również sztuk jedna. Życząc wesołych świąt Całuję, Symforian Lockhart” - Nie sądzi pan, że ten list jakby nie pasuje do okoliczności? - Nie mogliśmy mu zabronić. Tak dawno do nikogo nie pisał... Biedaczek. – Lekarz pociągnął nosem – Przepraszam, wzruszyłem się. - Tak dawno nikt go nie odwiedzał. – Ton siostry Gryzeldy był równie wzruszony, co głos ordynusa... ordynatora. Wkrótce cały oddział lamentował nad nieszczęściem Symforiana. - Eee... przepraszam. Dlaczego wszyscy płaczą? – Peter nie mógł pojąć nastroju sytuacji. - Wszyscy chlip... wszyscy martwią się o Symforiana Lockharta – odpowiedziała mu siostra Hermenegilda. - Fakt, za samo takie imię powinni przyznawać Krzyż Odwagi. Znudzony tym „ynteligentnym” dialogiem, Peter powrócił do swojego dotychczasowego zajęcia: podszczypywania przechodzących młodych pielęgniarek. ^^^ Minerva McGonagall siedziała cicho w gabinecie Dumbledore’a, wsłuchując się w słowa płynące z listu. Kiedy dyrektor skończył, zapytała: - Dumbledore, nie sądzisz, że ten list nie pasuje do okoliczności? Ależ oczywiście, Minervo. Ale należy pamiętać, że Symforian... - Minervo, dość! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie mówiła moich kwestii? - Przepraszam, dyrektorze... Więc tak przedstawia się sytuacja. Pettigrew zabił Juliusa, McGonagall. Ale co on robił tak daleko od domu i kto nim kier... Dumbledore’a poniosły nerwy. Miał dosyć niesubordynacji. Wyciągnął tylko różdżkę i wypowiedział pierwsze lepsze zaklęcie, które kończyło się na soczyste i jakże swojsko brzmiące „mać”. ^^^ Promienie wrześniowego słońca padały? Nie, nie promienie słońca. Błąd scenografa. Padał zimny wrześniowy deszcz. Słońca nikt nie widział od tygodnia. Peron 9 i 3/4 tonął w wodzie i parasolach. Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi. - Nie tylko ludzi. Zapomniałeś o Remusie. Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi i jeden wilkołak. Rozmawiali wesoło, podziwiali piękne dziewczyny i opowiadali o swoich wakacyjnych dokonaniach. Wkrótce ich rozmowa potoczyła się na niebezpieczny grunt; polityka, religia, pieniądze i Brighton. - Wiecie, że burmistrz (polityka) kazał ogłosić w kościele (religia), że wyznaczył nagrodę (pieniądze) za schwytanie Chupacabry z Brighton (Brighton, kto by się spodziewał, prawda?). - Chupacabry? A skąd oni taki egzotyczny termin wytrzasnęli? – James Potter nie mógł ukryć zdziwienia, chociaż uchodził za inteligentnego chłopaczka. - Doradca burmistrza jest z zamiłowania kryptozoologiem. – Lupin popisał się znajomością obyczajów panujących w Anglii południowo-północnej. - Kryptoczym? – Potter nadal nie krył zdziwienia. - Kryptozoologiem, Pot... znaczy się James. To taki facet, który z braku wykształcenia ugania się po świecie za yeti, chupacabrą, uczciwymi politykami albo inteligentnymi forami życia wśród dresów. – Severus Snape nie mógł ukryć zdziwienia, że słynny i mądry Potter nie wiedział, czym jest kryptozoolog. ZARAZ, ZARAZ! JAKI SNAPE?! CO ON ROBI RAZEM Z TYMI LUDŹ... OSOBAMI? CZYŻBYM O CZYMŚ NIE WIEDZIAŁ? - Postanowiliśmy, że stworzymy Huncwotów razem z Severusem – Syriusz po raz kolejny zwrócił się ku niebu, żeby co nieco wytłumaczyć. JEŻELI MOGĘ ZAUWAŻYĆ, HUNCWOCI POWSTANĄ W PRZYSZŁOŚCI BEZ UDZIAŁU SEVERUSA. - W takim razie nazwijmy się hmm... Pink Fluid? - Nie, za długa ta nazwa. Co powiecie na Szaleństwo? - Nie Remusie, nauczyciele od razu wiedzieliby, z kim mają przyjemność. - Ja mam pomysł, całkiem dobry! Fiolki! - Eee... Severusie. Jakby to powiedzieć... – zaczął nieśmiało Peter. - To brzmi zbytnio jak Fasolki... – dokończył Syriusz. - Nie pasuje do naszego charakteru – James skończył z cichym żalem w głosie. TO SPRÓBUJCIE CZEGOŚ TAKIEGO: HUNCWOCI feat. SS. - To SS... za bardzo kojarzy mi się z tymi niemieckimi niebieskookimi blondynami. NIE JESTEŚ ZA STARY NA MISIE? Remus podjął decyzję, nie konsultując się uprzednio z żadnym z kolegów, że o psychoanalityku nie wspomniawszy. - Zostaje Huncwoci i tyle! My tworzymy teraźniejszość i przyszłość. Jak ktoś chce o nas kiedyś pisać, musi trzymać się faktów. Pomruki aprobaty wydobyły się z gardeł Huncwotów. NAWET MI SIĘ PODOBA. MACIE MOJE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO. Remus, podniesiony na duchu, kontynuował: - Obywatele towarzysze! Nie dajmy się kapitalistycznym poglądom! Stwórzmy świat równy dla wszystkich! Niech proletariat weźmie władzę w swoje ręce! Niech żyje rewolucja! – jego przemowę przerwał kalosz rzucony przez Petera. Teraz oklaski rozległy się z najdalszej części peronu. - Za długo przebywał w towarzystwie Dzieł zebranych Lenina. Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika. - Pociąg się spóźnia! Co my biedni zrobimy? Wyrzucą nas ze szkoły! Nie zdamy! Wszyscy zostaniemy kryptozozolami! – James biegał jak obłąkany po peronie. - Kryptozoologami. I nikt nas nie wyrzuci ze szkoły – Severus starał się go uspokoić, jednak żadne słowa nie trafiały do głowy jego towarzysza. W końcu trafił go drugi kalosz. Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Ponownie panika. - Pociąg nie przyjeżdża! Wyrzucą nas ze szkoły! – Tym razem to Remus spanikował. Czuł, że zbliża się pełnia księżyca i niesie ze sobą... ZNOWU SIĘ WTRĄCĘ. JAKA PEŁNIA? O JEDENASTEJ A.M. W ANGLII? - Pełnia na półkuli południowej – sprostował Remus. Kiedy sens jego słów dotarł do jego samego, uspokoił się. Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika. Tym razem najmłodszych poniosły emocje, którym postanowili dać upust. Rozbiegli się po całej możliwej przestrzeni, tworząc sztuczny tłok. Kilka osób zauważyło zniknięcie zegarków. Severus spokojnie przypalił skręta. Jeszcze spokojniej skierował w kierunku dzieciarni różdżkę. Wprost anemicznie wypowiedział zaklęcie: - Avada... - Severusie – powiedział z lekkim wyrzutem Peter. - No dobra. Ovada Daj. – Z różdżki wystrzelił słaby strumień wina. – Oj mały błąd. - Za nim wyleciał bagnisto zielony promień. Przez chwilę nie było widać żadnego efektu. I wtedy... wszyscy pierwszoroczni stanęli bez ruchu, żeby po chwili... - Severusie, dlaczego oni się tak drapią? - Och, to bardzo proste – odparł ze swoim spokojem, podając Syriuszowi butelkę z winem własnoróżdżkowej roboty. – Zaklęcie, które na nich rzuciłem, powoduje, że zaczynają ich obłazić różnego rodzaju robaki. Peter poczuł swoją okazję. Wyciągnął ze swojego kufra muchozol, który zwędził ze szpitala. Po chwili paradował między zrozpaczonymi dziećmi, rozpylając na każdego odrobinę zbawiennego środka. Za drobną opłatą oczywiście. Za nim biegał James, oferujący odrobinę swoich francuskich perfum, żeby ukryć wstrętny zapach muchozolu. Także za symbolicznego sykla. - Panowie, trochę powagi. Ludzie na was patrzą – Syriusz wypowiedział te słowa w złą godzinę. W dzikim pędzie Peter i James zaczęli obsługiwać ludzi, jak to się mówi „jak popadnie i kto podpadnie”. Potter był zajęty nakłanianiem pewnej Krukonki z jego roku, żeby pozwoliła mu odświeżyć jej dekolt, natomiast Pettigrew próbował „odświeżyć” babcię klozetową. Bez skutku – była odporna na działanie wszelkich chemikaliów. Wrócili na swoją ławkę wyśmiani, ale z wypchanymi sakiewkami. - No co jest chłopaki? Tak się zachowywać. Gonicie tylko za pieniędzmi. To takie żałosne. – Remus, który obserwował całe zamieszanie razem z Sevem i Syriuszem, nie krył swojego zawiedzenia. Do tej pory uważał ich za osoby, które pieniądze stawiają na dalszym miejscu, które cenią przede wszystkim przyjaźń, miłość, braterstwo. - Całkowicie pogrążyliście się w tym... wyścigu szczurów. Bez obrazy Peter. - Co to jest „wyścig szczurów”, Syriuszu? Snape po raz kolejny zaklną nad głupotą Jamesa. Miast udzielić mu pomocy, odpowiedział pytaniem na pytanie: - James, czy w czasie tych wakacji... twoja głowa – nie chciał urazić Gryfona – nie spotkała się z twardym przedmiotem? - Taak... Pamiętam, że jak remontowaliśmy dom, to jedna cegłówka spadła mi na głowę. - To wszystko wyjaśnia – rzekł sucho Severus. - Co wyjaśnia? Teraz wszyscy pozostali Huncwoci zaklęli nad jego głupotą. „To był chyba pustak... albo nawet dwa” pomyślał Syriusz. - To, że pociąg się spóźnia. – Uprzedził kolejne pytanie. – Kiedy cegłówka zderzyła się z twoja głową, mikroskopijne łupiny ruchem przyśpieszonym wydostały się z ziemskiej atmosfery. W kosmosie, pod wpływem temperatury i położenia Saturna wobec Merkurego, przerodziły się w kamienie, zwane meteorytami. Jako, że działała na nie siła grawitacji, kamienie te wpadły w naszą atmosferę, po drodze rozpadając się na setki mniejszych kamyków. - Ale do czego zmierzasz? – James nieśmiało przerwał monolog Seva. - Do tego, że jeden z tych kamyków wielkości nieodżałowanej cegłówki, uderzył w lokomotywę, unieruchamiając ją na kilka godzin. Dodatkowo, biorąc pod uwagę padający deszcz, parowy silnik lokomotywy uległ prawdopodobnie zapchaniu lub całkowitemu zniszczeniu. Tak, Remusie? - Czyli jednym słowem mówiąc, posiedzimy tu do wieczora. Nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi w Hogwarcie, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa. W jednym zdaniu zawarł całą mądrość, jaką młody Snape starał się wpoić Potterowi do głowy. - Jaki z tego morał, dzieciaczki? – Ślizgon starał się błysnąć swoimi umiejętnościami, żeby nie pozostawać dłużnym Remusowi. - Przez Jamesa jesteśmy unieruchomieni na tym cholernym peronie – zdanie, które wypowiedział Syriusz, w późniejszych czasach przeszło do najchętniej cytowanych przez ludzi stojących na wszelkiej maści przystankach, peronach itp. Ciszę przerwało pytanie. Dość inteligentne pytanie, jak na osobę pytającego. - Mam dziwne wrażenie, że kogoś brakuje... Nie widzieliście Juliusa Ceazera? - Ja nie, James. Może Syriusz? - Ja też nie. A ty, Remusie? - Już mówiłem, że nie. - Och, wybacz. A ty Severusie? Zapomniałem, ty go przecież nie znasz! - Dziwne, ale ja też go dzisiaj nie widziałem – zakończył Peter. Cała piątka wpadła w konsternację i zamyślenie. Starali się jak mogli, ale na powód nieobecności Juliusa wpaść nie mogli. W końcu odezwał się Syriusz: - Pewnie się spóźni. Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Euforia. Zza zakrętu dobiegł ich głos silnika, wysoce prawdopodobne, że parowego. Nadzieje, że wreszcie się stąd ruszą, rosły z każdą chwilą, by osiągnąć zenit, kiedy powietrze rozdarł gwizd pokładowego „klaksonu”. Już widzieli kłęby pary, już tory rozświetlała lampa. I wtedy... Oczom wszystkich ukazał się rząd drezyn, połączonych jedna z drugą. Na pierwszej z nich siedział maszynista, trzymający w jednej dłoni latarenkę, a w drugiej megafon, przez który wydawał odgłos jadącej lokomotywy. - Trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu idzie. - Masz rację, Peter. Jakby dodał kilka kartonowych wagonów, jakąś lokomotywę... - To mielibyśmy hogwarcki Orient Ekspres – skończył James. Ich nadzwyczaj ciekawe rozważania przerwał maszynista, posturą niewiele odbiegającą od stereotypowego świętego Mikołaja. Był natomiast zdecydowanie mniej czerwony. Od przepicia. (PROWADZENIE DREZYNY PO KIELICHU PROWADZI DO WIELU WYPADKÓW) - Ej wy tam trzej i ty, co mówisz dużymi literami, uspokójcie się! Mam ważną wiadomość. Niestety, lokomotywa została uszkodzona przez spadający odłamek skalny. – Gwizdy i jajka poleciały w kierunku maszynisty. Huncwoci spojrzeli z niedowierzaniem na Seva. - Zarząd kolei podjął natychmiastową decyzję o powołaniu komisji śledczej, której zadaniem jest wyjaśnienie pochodzenia tego odłamka – gwizdy i jajka zastąpiły owacje i róże. Nieco zdziwiony Severus Snape, znany jako „Pustynny Wąż” sięgną do kieszeni po mały zeszyt, na którego okładce widniał napis „Dwadzieścia lat wcześniej – scenariusz”. Szybko przekartkował go i krzyknął w kierunku mężczyzny: - Zapomniał pan dodać o zapchanym silniku! Wszystko jest na czternastej stronie! Speszony maszynista sięgnął do największej kieszeni swoich roboczych ogrodniczek i wyciągnął z niej podobny egzemplarz i z wytkniętym koniuszkiem języka począł uważnie przeszukiwać tekst. - Taak... Rzeczywiście. Dodatkowo zapchaniu z powodu ulewnych deszczy, uległ silnik. Z tego powodu do Hogwartu zawiozą was te oto drezyny. James już wyciągnął rękę, żeby zadać pytanie, kiedy uprzedził go jakiś trzecioklasista. - Przepraszam, ale jak się to obsługuje? Wszyscy pozostali uczniowie, z Jamesem włącznie, zaklęli nad jego głupotą. - Nawet ja wiem, jak tego używać – powiedział Potter z dumą. - Więc o co chciałeś się spytać? - Czy któraś drezyna ma wbudowaną ubikację. Kiedy szmer przekleństw ucichł, maszynista zarządził, że na każdą drezynę przypadają cztery osoby. Potem miało nastąpić przeliczenie uczniów. Dla Huncwotów stanowiło to drobne kłopoty, gdyż za żadne skarby nie chcieli się rozdzielać. Co prawda Syriusz i Snape proponowali, żeby Jamesa umieścić wśród pierwszorocznych, ale w końcu uznali, że są ze sobą zbytnio związani. Musieli sięgnąć po drastyczne środki perswazji. Niestety, muchozol się skończył. PSST! CHŁOPAKI, BIERZCIE TĄ DREZYNĘ Z TYŁU. BĘDZIE WAM ŁATWIEJ! - Dzięki, na pewno tak zrobimy. A ty Peter, zmieniaj się w szczura i wskakuj do kufra. - Ale jak powiem, że jestem obecny? - Już my się tym zajmiemy – na twarzy Syriusza malował się szatański uśmieszek. Zasłonili więc biednego, małego Petera, żeby w spokoju mógł dokonać przemiany. Cichy pisk oznajmił im, że jest gotowy. PIP. - Nie bój się, nie zamknę całkowicie kufra. PIP. - Tak, tak. Dostaniesz coś do jedzenia. Do ich drezyny podszedł maszynista, z długą listą w rękach. Powoli odczytywał ich nazwiska. Kiedy doszedł do Pettigrew, Peter, Syriusz ukradkiem uderzył Lunatyka pod żebra, tak, że ten ostatni zgiął się wpół. - Peter, jesteś, czy nie? - Jest, jest. - Nie widzę go... - Bo sznuruje sandały, więc musiał się schylić. Maszynista odszedł dalej, mrucząc pod nosem „Ech, te dzieciaki”. Po chwili również odszedł ból Remusa, który nadal jednak ściskał kurczowo swoje żebra. - Syriuszu, musiałeś tak brutalnie? - Daj spokój, musiało wyglądać autentycznie. - Nie mogłeś walnąć kogoś innego? - James już się dzisiaj wystarczająco wycierpiał. Ponownie rozbrzmiał głos maszynisty: - A teraz niespodzianka! Musicie pomachać trochę tym drążkiem, bo nie zdążyliśmy zaczarować tego sprzętu. Przykro mi. Wszyscy zaklęli nad jego głupotą. Nie po raz pierwszy dzisiaj. - Dobra chłopaki! Ja z Remusem odpoczywamy, a wy pracujecie. Potem się zmienimy: wy popracujecie, my poodpoczywamy. - A nie wystarczy, że raz na godzinę pomachamy tym tylko dla picu? - James! To naprawdę świetny pomysł! Długo nad nim myślałeś? Nie dane było im usłyszeć odpowiedzi, bowiem maszynista dał znak do odjazdu i (prawie) wszyscy musieli zająć się pracą fizyczną. Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 31.12.2003 13:06 -------------------- |
Child |
31.12.2003 12:18
Post
#2
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Koejny odcinek tej pociętej jednopartuff!ki
Nadal proszę utrzymywać stały kontakt z 999 Mroźny wieczór spowił całą okolicę całunem ciemności, ptaki przestały odzywać się, żebracy wracali do melin a policja postanowiła pilnować posterunku, żeby nikt go nie okradł. Martwy ciąg drezyn sunął powoli. Ciszę nieustannie przerywały odgłosy wysiłku, sapania i okazjonalne przekleństwa nad czyjąś głupotą. Tylko na ostatniej drezynie można było usłyszeć również „normalny” dialog. - Syriuszu, moglibyśmy się wreszcie zamienić miejscami? - No... dobra. Teraz wy popracujecie a my poodpoczywamy. - Już to słyszałem! I nie mam zamiaru więcej się męczyć! – nerw niebezpiecznie zaczął drgać na skroni Severusa, jego dłoń powędrowała po różdżkę, a sam Sev zaczął mruczeć pod nosem „Ovada Daj”. - Severusie! Po co te nerwy? Oczywiście już się zmieniamy... Ten jednak nie zrezygnował z wyszkodzenia Syriuszowi krzywdy. Drobnymi krokami zmierzał w jego kierunku, z różdżką skierowaną w syriuszowy nos. W tej chwili pełnej grozy, sytuację postanowił ratować James. - Przyjaciele, po co te kłótnie? Sam mówiłem, żebyście pomachali tym drążkiem dla picu raz na jakiś czas. - Tak, ale ja już czwartą godzinę marznę na tym (PRZYKRO MI MŁODZIEŻY, CENZURA) mrozie, że aż mnie w jajach ściska – Sev niechętnie przyznał Potterowi rację. – Tylko mnie zastanawia, czemu ty ciągle się pocisz z tym drążkiem przez całą drogę? - No bo przecież ten grubas tak kazał, nie? Drezyna zatrzęsła się od czasownikowej formy słowa ‘pierdoła”. Nawet Peter musiał się zgodzić. PIP. PIP. PIP!!! - Czego on chce? - Poza tym, że się z nami zgadza, chce czegoś do jedzenia. Chwila konsternacji. - Powiedz mu, że wszystko przemokło. Chwila zastanowienia. - Peter, muszę ci oznajmić przykrą nowinę. Składam najszczersze kondolencje. Nasze jedzenie przemokło. Będziemy głodowali aż do samego Hogwartu. Ponownie nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi w Hogwarcie, jak już wspominałem, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa. PIP?! - Niestety tak. Przygnębienie spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Remus co chwila wypłakiwał się w rękaw (niekoniecznie swój), Syriusz pociągał tylko nosem, Severus z zdesperowaną miną skierował swoją różdżkę na siebie. Tylko James nadal harował, chociaż teraz jakby ubyło mu sił. - Czekajcie. Mógłbyś powtórzyć ten fragment z gromem? Jasne, ekhem... JASNE. PRZYGNĘBIENIE SPADŁO NA NICH JAK GROM Z JASNEGO NIEBA. - Dzięki. Panowie, pani – spojrzał na Jamesa. – Co byście powiedzieli na smażonego człowieka? - Remusie? Ty wiesz co mówisz? Kanibalizm jest zabroniony! - No to może... – Remus rozejrzał się – smażonego kota? Słyszałem, że kuchnia wietnamska jest naprawdę dobra. - A skąd ty kota weźmiesz? – zauważył jasno Syriusz. - Pożyczę od tej dziewczyny – wskazał na drezynę przed nimi, gdzie na kufrze stał koszyk ze smakowitym kotem w środku. Chwila zastanowienia. - Czekajcie, kogo by tu z poselstwem wysłać? Ja osobiście do kotów mam uraz, Syriusz? Nie obraź się, ale nie wyglądasz zachęcająco. Sev? Dobra, nie patrz się tak na mnie! I po co ta różdżka!? James... - Tak? - Masz zaszczyt poprowadzić kampanię wrześniową. Twoim pierwszym celem jest zdobycie tego oto kota - tu Remus wskazał na drezynę obok. - Ajaj, ser! – James zasalutował. - A jaj też możesz przynieść, gdyby były. Po chwili Potter już bezpiecznie niósł biednego kota. Bez jaj. (Znaczy się kot miał jaja, James też.) Chwila konsternacji. Chwila zadumy. Chwila zastanowienia. W końcu pierwszy odezwał się Syriusz, który mimo swego psiego alter-ego nie wzbudzał u kota żadnych podejrzeń. - Może jakieś ostatnie życzenie – powiedział w kierunku zamkniętego koszyka. MIAU? - Niestety, nie mamy papierosów. Wszystkie przemokły. MIAU? - Kieliszka cherry również. MIAU! - Dostaniesz pięć galeonów. MIAU... - Trzy i szczura gratis. - Syriuszu, zapomniałeś, kim jest ten szczur? - A tak, James ma rację. Niebywałe – mruknął. – Dobra, moja ostatnia propozycja: cztery galeony i puszkę Kitekat. MIAU!!! Kiedy Syriusz wyciągnął kota, okazało się, że to Pers. Wszyscy zaklęli nad jego futrem. (JAK DOWODZĄ NAUKOWCY, STOSUNEK MIĘSA DO FUTRA U PERSÓW WYNOSI 1:5) - A teraz słuchaj. Weźmiesz ten drut w ogon i staniesz o tam – pokazał na metalowe okucie drezyny. – I nie wyrywaj się na widok wody!!! Futrzak okazał się najwyraźniej wodowstrętem, gdyż niemiłosiernie wył i drapał, kiedy tylko pierwsza kropla deszczu spadła na jego wspaniałe, acz mało odżywcze futro. Zaczęło grzmieć. Z początku słabo, później rozwinęło się w prawdziwy sztorm. Syriuszowi udało się wreszcie pochwycić przyszły obiad/lunch/podwieczorek (niepotrzebne skreślić). Kiedy już miał przywiązać do ogona kawałek druta, z nieba spadł pierwszy grom. - Syriuszu, kiedy zdążyłeś się opalić na taki ładny, ciemny kolor? - Zamknij się, Sev. Nie widzisz, że potrzebuję chwili spokoju. - Dobra, dobra. Tylko radzę się oddalić od tych okuć, za chwilę uderzy... - Następny piorun... – dokończył James. - Moja głowa... Kondukt drezyn zatrzymał się. W oddali majaczyły światła jakiejś mugolskiej wioski. Wzdłuż drezyn maszerował niski cień, wiozący przed sobą jakiś wózek. Kiedy zatrzymał się przed ostatnia drezyną, okazało się, że jest to stara czarownica, która jak co roku sprzedawała dzieciom słodycze niewiadomego pochodzenia (chodzą plotki, że przemyca w nich dobra doczesne, a pomaga jej w tym dziwny osobnik, znany jako „Świstak”, który wszystko ładnie zawija w „sreberka”). Dziwiło ich tylko, że siedziała na wózku inwalidzkim, z którego podawała „stuff”. - Coś z wózeczka, kochani? - A co można dostać? - Kok... czekoladowe żaby, paszteciki, to co zwykle. - Co to jest kok...? - Eee... kokakola, kokosy – odparła chrypliwym głosem. Chwila zastanowienia. - Bierzemy dwa duże kokosy i dwulitrową kokakolę. - Razem będzie sto galeonów. Chwila konsternacji. Panika. - ILE?! – wydarł się Syriusz. - Osiemdziesiąt? – spytała cicho. - Pani chyba żartuje! Okradać dzieci bez stałego źródła dochodu?! - Pięćdziesiąt... proszę! Severus zaczął powtarzać dosyć głośno „Ovada Daj”. Pozostała trójka również zaczęła mruczeć najgroźniejsze zaklęcie, jakie mogli wymyślić na poczekaniu, np.: „Kontrola Sanepid”, „Komornikus” czy „Członkostvo Eselde”. - Chłopcy, ja muszę się z czegoś utrzymywać! Dwadzieścia... - W kufrze mamy jeszcze szczura z Bora Bora. Bardzo agresywny gatunek, wyhodowany w Czernobylu. - Przecież Bora Bora jest zupełnie gdzie indziej, niż Czernobyl – zauważył Lupin. - Dobra, bierzcie to za darmo! Nie chcę was widzieć! Kiedy babcia oddalała się pośpiesznie w kierunku pierwszej drezyny, nasi bohaterowie zastanawiali się, na jak długo wystarczy im kokosów i kokakoli. - Patrzcie, dobrymi manierami można wszystko. - Co to za wioska? – spytał się James, wskazując na światła w oddali. - To... czekaj. Newcastle – mała mieścina. Bezrobocie niemal trzydzieści procent, główny surowiec eksportowy to statki z papieru i metale. Chodzą plotki, że są plastikowe – Remus po raz kolejny wykazał się znajomością kraju. - Panowie, myślę, że powinniśmy spróbować tych kokosów. Kto pierwszy? - James – szepnął cicho Sev w kierunku Pottera. - Ja?! – odpowiedział chłopak, rozglądając się po zebranych. - Skoro mamy już ochotnika, możemy sprawdzić, jak te kokosy smakują. James wziął odrobinę kok... osów. Przeżuł uważnie, popił kokakolą, zamyślił się i wydał werdykt. - Czu-ję się trochę dziwnie. Tak jakoś duszno mi, i mam drgawki, pocę się! Syriusz długo się nie zastanawiał. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby jego przyjaciele poumierali od przeterminowanych kokosów. Wypatrzył w ciemności babcię, która im to sprzedała. Wymierzył bardzo dokładnie i rzucił. Usłyszeli ciche stuknięcie, jakby kokosy trafiły w pustą drewnianą skrzynkę. Wszyscy pogratulowali mu celnego oka, Remus nawet chciał od niego autograf. Kiedy euforia opadła, postanowili zająć się Jamesem, który źle wyglądał. Nie mieli pojęcia, co z nim zrobić. Padały różne propozycje, od muchozolu, którego nie mieli po operacyjne usunięcie wyrostka robaczkowego. Kiedy byli już zdecydowani na pierwsze cięcie („Siostro Snape, skalpel.” „Ja ci dam skalpel, siostro!”), z kufra Petera dobiegło ich ciche chrobotanie. Otworzyli skrzynię, w której Peter pokazywał im krople na przeczyszczenie. - Można spróbować i tego. Kilka kropel spłynęło do gardła Pottera. Usłyszeli, jak przełyka krople. Po chwili James usiadł. Spojrzał trzeźwo na resztę Huncwotów. Wyglądali, jakby widzieli zmartwychwstanie. Nagle poczuł dziwny skurcz w żołądku i mdlenie w gardle. - Odsuńcie się, będzie haftował! James wystawił głowę za pokład. W międzyczasie „pociąg” ruszył. Po pięciu minutach ciężkiej roboty James szczęśliwy wrócił do żywych i normalnych. Jak się później okazało, światła, które Remus wziął za Newcastle, okazały się być światłami Hogsmeade. -------------------- |
Child |
01.01.2004 22:07
Post
#3
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
I tak to bywa w zyciu...
jednopartuff!ka przerodzila sie w pelnorozmiarowego fica.
Nadal polecam kontakt z 999 Psychoanalityk rowniez jest wskazany Wrzesień minął. Październik ciągnął się niemiłosiernie. Zimne wiatry, nieustające deszcze, cotygodniowe burze – to wszystko nie zachwycało. Uczniowie snuli się po szkolnych korytarzach lub przesiadywali przed kominkami, grali w gargułki lub zajmowali się podobnymi, faaa (ZIEWNIĘCIE) scynującymi robótkami ręcznymi. Prym wśród robótek wiodły szydełkowanie ekstremalne i orzigami – japońska sztuka puszczania pawi. Jednak jak to zwykle bywa, wśród monotematycznego społeczeństwa, kilku wybranków losu i mojej woli spędzało czas na „działaniach zabronionych w regulaminie szkoły”. Spotykamy ich właśnie pod gabinetem Filcha. - Jeszcze raz, Syriuszu. Po co włamujemy się do gabinety Filcha? - Powtarzam po raz ostatni, że jeżeli tego nie zrobimy, nie dowiemy się, czy Filch jest charłakiem. Jeżeli tak, to będzie to sensacja roku, a samo włamanie do jego gabinetu to sensacja miesiąca! Syriusz zaciekle próbował sforsować zamek w drzwiach scyzorykiem, model „MakGajwer”, który kupił w czasie wakacji z oferty sklepu wysyłkowego „Tele-SzopPracz”. Jak zapewniał miły prezenter (swoją drogą, prawdziwa z niego szuja), scyzoryk ten nadawał się do: otwierania konserw i drzwi, dłubania w nosie i między zębami, czyszczenia i patroszenia ryb, cięcia wszystkich materiałów od papieru po marmur. Dodatkowo dostał podręczny zestaw pucybuta, za jedyne 5,99 funta. Jednak niezastąpiony w mugolskim świecie, w pełnym magii Hogwarcie był tylko bezużytecznym złomem. Drzwi nadal stawiały opór czynny, nie wpuszczając Huncwotów do gabinetu derektora. PRZEPRASZAM, ŻE PRZASZKADZAM, ALE CZY NIE ŁATWIEJ JEST PO PROSTU NACISNĄĆ KLAMKĘ? - Co ty tu robisz? W Hogwarcie nie można się aportować. JESTEM PONAD WSZELKIMI PODZIAŁAMI. MOGĘ WSZYSTKO: SPROWADZIĆ TU DUMBLEDORE’A, FILCHA, VOLDEMORTA. MOGĘ NAWET ZDRADZIĆ WAM FABUŁĘ V TOMU HARRY’EGO POTTERA! - To mój syn napisał książkę? NAPISALI KSIĄŻKĘ O NIM. Z RESZTĄ, TY TEŻ TAM SIĘ POJAWIASZ. WY WSZYSCY SIĘ TAM POJAWIACIE, zamilkłem na chwilę. RADZĘ WAM SIĘ POŚPIESZYĆ, FILCH WRÓCI TU ZA DZIESIĘĆ MINUT. ŻEGNAM PANÓW. - Będziemy sławni, będziemy sławni! – Peter nie mógł ukryć radości. Biedak nie wiedział, że przyszłość przed nim nie rysuje się w różowym kolorze. - Jak się nie zamkniesz, wszyscy będziemy wisieli pod sssufitem – syknął Sev, zaciągając się mentolowym papierosem, które to przepisał mu dentysta, żeby zwalczyć nieprzyjemny zapach, którego młody Snape nabawił się, paląc ruskie fajki z przemytu. - Syriuszu, słyszałeś chyba, że wystarczy nacisnąć klamkę. Łapa bez słowa zrobił, jak mu powiedziano. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wkroczyli do jaskini lwa. Tak im się przynajmniej zdawało, dopóki nie spojrzeli na wystrój wnętrza. Wszystkie wolne miejsca na ścianach pokrywały zdjęcia jego ukochanej kocicy, oprawione w różowe ramki, na półkach stała karma Kitekat we wszystkich dostępnych smakach, na każdy dzień tygodnia. Na biurku piętrzyły się książki typu „Jak sprawić, by futro twojego kota lśniło niczym nowe”, „Podręcznik zaawansowanego hodowcy kotów” czy bestseller ostatnich czasów „Kocia psychologia a człowiek”. Pod nim leżał koszyk. Jednak nie był to zwykły koszyk dla kotów, jaki można dostać na bazarze u Gruzinów. Ten był wykonany z najlepszej, anty alergicznej wikliny, wyściełany był aksamitem a poduszki wykonane z bawełny pierwszej klasy, wypchane były cisowymi trocinami. Natomiast fotel, czy choćby łóżko Filcha przypominały sprzęty używane w Przymusowych Obozach Pracy na Nizinie Syberyjskiej. Stare, nadgryzione przez czas i korniki, z widocznymi złamaniami i złuszczoną farbą. Remus podszedł do łóżka. Kiedy dotknął kołdry, początkowo myślał, że Filch sypia pod tekturowym kartonem. Dopiero rzut oka na naszywkę producenta (T.K.P.I.I. Brudshwick&Córka spółka z zoo, czyli Tanie Kołdry Poduszki I Inne Brudshwick&Córka spółka z zoo), uświadomił mu, że Filch nie sypia pod kartonem po bananach Exotico. Mimo wszystko, woźny dbał o higienę. Niekoniecznie własną. Huncwoci długo nie mogli otrząsnąć się z szoku. Severus, znany z zamiłowania do ciemnych, posępnych, ale wykończonych z polotem miejsc oparł się o drzwi, które prowadziły do schowka na wszelkie skonfiskowane przedmioty. Wrota uległy pod naciskiem Seva. Jego oczom ukazał się magazynek. Gdyby użyć porównania, można by powiedzieć, że był to magazynek Kałashnikova. Od podłogi aż po sufit piętrzyły się pudła pełne fajerwerków, sztucznych ogni. Huncwoci po raz kolejny w ciągu pięciu minut nie mogli otrząsnąć się z szoku. Pierwszy zdolność logicznego mówienia odzyskał Syriusz. - To... to Eldorado! Z takimi zapasami możemy urządzać Sylwestra w Hogwarcie przez najbliższe dziesięć lat. Co najmniej! - Więc... – zaczął Remus, a na jego twarzy pojawił się szatański uśmieszek. - Zabieramy! – krzyknęli pozostali. - Momencik. Musimy wszystko rozplanować w czasie. Mamy pięć minut i trzy ważne zadania: wynieść stąd jak najwięcej pudeł, zrobić kilka zdjęć gabinetu Filcha i znaleźć dowody na to, że jest charłakiem. Ja z Remusem wynosimy fajerwerki, Syriusz i Peter szukają dowodów, a James robi zdjęcia. James zawahał się. Wprawdzie już nie raz łamał regulamin, ale zawsze był na to przygotowany. Tym razem los zgotował mu niespodziankę: nikt nie miał aparatu. POSZUKAJ W TRZECIEJ SZUFLADZIE OD GÓRY. - Dzięki – odparł Potter, zabierając się do poszukiwań. OD GÓRY, JAMES. OD GÓRY. Ciszę przerywały teraz tylko odgłosy sapania, flesza i szperania po szufladach. PANOWIE, NIE CHCĘ PONAGLAĆ, ALE ZOSTAŁY WAM DWIE MINUTY... Severus i Remus podwoili tępo – na korytarzu nowe pudło pojawiało się co sześć sekund. Syriusz i Peter przestali dbać o pozory – wyrzucali z szuflad i półek wszystko po kolei, przeszukując wszystkie papiery, które mogły powiedzieć coś o pochodzeniu Filcha. James wymieniał już drugą kliszę – poczuł, że ma talent do fotografowania. - James, przestań! Pomógłbyś lepiej Syriuszowi szukać tych cholernych papierów. Wmigurok czy coś takiego. - Wmigurok? – zastanowił się James. – Tutaj wisi, oprawiony w złotą ramkę! Severus powstrzymał się od zgryźliwych komentarzy. Powiedział tylko: - Zabieraj to i pomóż nam wynosić kartony. Syriusz i Peter rzucili swoją dotychczasową robotę w diabły. Tylko ten pierwszy przywrócił na półkach jako taki porządek. Ostatnia partia pudeł wylądowała na korytarzu. Szybki rzut oka pozwolił Severusowi na oszacowanie ich ilości. - Panowie, mamy około stu dziesięciu kartonów, wypchanych po brzegi fajerwerkami. - Dobra. Teraz spokojnie zaniesiemy do... właśnie gdzie? - Mamy czas na zastanowienie. - Tak, tak James. A te szuranie butami to pewnie Binns idzie do wychodka? - A kto wie, gdzie on chodzi. - Wątpię, żeby ten sam profesor podcierał się kotem – zauważył Remus, który usłyszał ciche miauknięcie. - Panowie, (CENZURA) bo nam Filch z nóg precelki zrobi! - Wingardium Leviosa! – pudła uniosły się kilka cali nad ziemią i podążały za Huncwotami, którzy postanowili ukryć się w jednej z pustych klas po prawej stronie korytarza. Szuranie butami nabrało na sile, ciągłe miauknięcia rozchodziły się po korytarzy. Co chwila przerywał je zachrypły kaszel i przekleństwa – był to niechybny znak, że nadciąga postrach uczniów, miłośnik kotów, groźny woźny i Argus Filch w jednej osobie, oraz jego pożalsięboże kotka, Pani Norris. Kiedy tylko podeszli do drzwi, Filch poczuł, że niedawno ktoś tu był. Ktoś bardzo nie proszony. Pięciu bardzo nieproszonych ktosi. - Śmierdzi tu, jakby pies tędy przechodził. Nieprawdaż, moja droga? – zwrócił się do swojej kotki. Ta odpowiedziała mu tylko krótkim, donośnym prychnięciem. - Syriuszu, myłeś się dziś rano? - Zostaw sobie te komentarz na później – syknął Łapa. Filch powoli i uważnie rozglądał się po korytarzu. Chciwie łowił wzrokiem, słuchem i węchem wszelkie anomalia w otoczeniu. - Teraz cuchnie szczurem... - To nie ja! – zaprotestował Peter. MIAUUU! - Wilki? Nie, ten zespół dopiero powstanie... Trzeba przeszukać wszystkie pomieszczenia po kolei. Zaczniemy od prawej – i skierował swoje kroki na lewo. Chciał podejść ich psychologicznie, choć zazwyczaj wystarczyło wymienić tylko jego nazwisko – efekt był podobny. - On tu idzie, jeżeli nas zobaczy... - Wiemy, James – „nogi w precelki”. Przywarli do ściany przeciwległej do drzwi. Remus poczuł pod swoją dłonią jakiś posążek, może świecznik. Doświadczenie, które wyniósł z czytania książek przygodowych („Bolek i Lolek odkrywają seks” itp.), mówiło mu, żeby spróbować przekręcić to w którąkolwiek stronę. - Chyba mam pomysł, jak się stąd wydostać. Trzeba przekrzywić ten przedmiot w odpowiednią stronę. - No to na co czekasz? - Jeżeli zrobię to w złą stronę, prawdopodobnie spadniemy do jakiejś piwnicy, gdzie składuje się wołowinę na następny obiad. - Przynajmniej nie będziemy głodowali. - Może tak, może nie, ale słyszałem że jutro mają robić mielonkę na obiad. Chyba nie chciałbyś być jednym ze składników. Wśród ogólnej paniki umysł Severusa nad wyjściem z tej jakże stresującej i trudnej sytuacji. W końcu znalazł rozwiązanie. - Remusie, co to przedmiot? - Figurka jakiegoś aniołka czy czegoś takiego. - Taa... Uderz tego aniołka w lewe ucho prawą ręką pod kątem trzydziestu stopni i przy nacisku 80g/cm2. - Zadziała? - Pewności nie mam. Usłyszeli, że Filch bada wnętrze klasy obok. W czasie, kiedy oni rozmawiali o jutrzejszym obiedzie, Argus przetrząsał szafy. Kiedy Sev przekazywał porady Remusowi, Filch sprawdził dokładnie pod dywanem i we wszystkich wazonach. Zostało mu przejrzeć tylko kilka kufrów. - A jak spadniemy? – Remus nadal nie był pewien, czy powinien słuchać nieprzemyślanych rad Severusa. - Jak ty nie chcesz, to daj zrobić to innym – Sev wziął zamach i trafił aniołka prosto w ucho. Jednak nacisk był większy, niż się spodziewał i głowa aniołka przeleciała przez całą klasę, robiąc niemały hałas. Z pewnością ściągnie tu za chwilę Filcha. Naparli całym ciężarem na ścianę, ale ta nie ustępowała. Postanowili podejść ją psychologicznie. - Trzeba do niej mówić. Dobra ściana, rozsuń się. Dobra ściana – powtarzał Syriusz, delikatnie gładząc po kamieniach. Prawdę mówiąc, wątpił, czy to pomoże, ale na pewno czuł się jak jakiś obłąkany idiota. Ściana nadal stała niewzruszona. Usłyszeli, że Filch wychodzi z klasy obok. - Otwieraj się krzywa*!!! – o dziwo, ściana ustąpiła. Wpadli do korytarza, który znajdował się za nią. Peter i James ostatkiem sił pociągnęli za sobą pudła. - A teraz zamknij się!!! – ściana zasklepiła się w tym samym momencie, gdy Filch przekraczał próg. Wyglądał na zdenerwowanego, a jego kolejna wypowiedź nie mogła przejść przez cenzurę, nawet przy największej dozie tolerancji i przy użyciu eufemizmów. - (CENZURA)!!! Kilka metrów i jedna ściana dalej. - Mieliśmy niemałe szczęście. Huncwoci złapali oddech. Gdyby Filch teraz podszedł do ściany, z pewnością usłyszeliby „Cuchnie tu całym zwierzyńcem”. Pozostało już tylko ukryć w bezpiecznym miejscu fajerwerki i ogłosić Hogwartowi, że Argus Filch, magister dręczygologii stosowanej, jest charłakiem. Nie używającym środków czystości. - Gdzie kończy się ten korytarz? - Żebym to ja wiedział. Ruszyli w górę. Zdawało im się, że korytarz ciągnie się w nieskończoność, ewentualnie nieco krócej. Rzadko oświetlony pochodniami, zdawał się idealnym miejscem na nieoficjalne spotkania w późnych godzinach wieczornych. Gdzieniegdzie napotykali na małe wnęki, idealne do ukrycia części pakunków. W końcu trafili na zwięczenie swojej wędrówki. Syriusz ostrożnie nakazał ścianie otwarcie się. Spodziewał się oślepiającego światła, ale zamiast niego trafił na gobelin zawieszony tak, aby maskować wyjście. Ostrożnie wyjrzał zza niego na korytarz. Był pusty. Powoli zaczęli wychodzić. Sami, bez paczek. Rozejrzeli się po korytarzu. Byli na drugim piętrze, obok wejścia do biblioteki. - Oficjalnie ogłaszam, że biblioteka od teraz staje się miejscem naszych spotkań, a ten oto wspaniały korytarz naszą kryjówką. Poproszę szampana, za chwilę odbędzie się chrzest. - Nie mamy szampana. Chwila zamyślenia. Przeciągająca się chwila spokoju. Spojrzeli na zegar wiszący nad biblioteką; pokazywał kilka minut po piątej. - Musimy omówić kilka spraw – wchodzimy – zarządził Syriusz. W środku było pusto, nie licząc kilku uczniów zakuwających na jakiś wyjątkowo trudny egzamin. Sądząc po tytułach książek, czekała ich ciężka przeprawa z czarną magią. - Jeden zaciszny stolik dla pięciu osób – powiedział James do bibliotekarki. - Zapominasz się chłopcze, że nie jesteś w restauracji. - W takim razie weźmiemy ten przy ścianie – odparł zakłopotany. Usiedli w ciasnym kręgu, tak, żeby żadne zbędne słowo nie wydostało się poza ich krąg wtajemniczenia. Głos zabrał Syriusz (ale żeby oddać, nie pomyślał). - Mam doskonały pomysł. Stwórzmy mapę Hogwartu, pokazującą wszystkie pomieszczenia, tajne przejścia i osoby. Huncwoci wydali z gardeł pomruk aprobaty. Tylko James jak zwykle widział wszędzie problemy. - Skąd weźmiemy dokładną mapę Hogwartu? - James, skocz po Historię Hogwartu, myślenie zostaw nam. - Jak chcesz, Syriuszu. Po chwili James wrócił, niosąc ze sobą opasłe tomisko, które w obecnej chwili okazało się kopalnią wiedzy dla Huncwotów. Zawierał wszystko; od dokładnego planu po niezrozumiałe dla przeciętnych ludzi opisy położenia ukrytych przejść. To nie stanowiło dla Huncwotów żadnego problemu – byli cudownymi dziećmi magii. - Dobra. Czyli wszystko mamy omówione – my zajmiemy się planem i przeniesieniem nań wszelkich pomieszczeń, przejść. Severus znajdzie sposób, jak nanieść na mapę postacie wybranych ludzi: dyrektor, nauczyciele, Filch i kilka dziewczyn. Rozeszli się po kolei, w pełnej konspiracji. Tak narodziła się Mapa Huncwotów. Oraz zwyczaj hucznego świętowania Sylwestra. Ale o tym później. *krzywa - z laciny curva, w Polsce slowo czesciej uzywane w formie przez k i w. Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 01.01.2004 22:15 -------------------- |
Child |
02.01.2004 19:34
Post
#4
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Call najn najn najn. Fenk ju.
Cicha, spokojna listopadowa noc. Uczniowie zmęczeni po wysiłkach związanych z uczeniem się, odrabianiem prac domowych, podrywaniem osób płci przeciwnej (choć zdarzają się wyjątki), przestrzeganiem regulaminu (również są wyjątki) czy wykradaniem sekretów Filcha udają się do swoich łóżek, żeby zregenerować swoje nadwątlone siły. Wszędzie spokój, żadnych problemów, nie licząc przeciekającego kranu na czwartym piętrze, kilku zabronionych pojedynków w lochach, Severusa Snape’a wędrującego korytarzem, bazyliszka pod łóżkiem jakiegoś Puchona... Severusa Snape’a wędrującego korytarzem?! Szedł w swój charakterystyczny sposób: najpierw widać było cień, potem można było usłyszeć ciche kroki, a na koniec dojrzeć jego oddalające się plecy. Opanował sztukę chow0ania się niemal do mistrzowskiego stopnia. Zostało mu tylko nauczyć się przechodzenia pod tapetą czy między szczelinami murów. Tym razem młody Snape trafił na godnego siebie przeciwnika; profesor Hermenegildę Quirrell (matkę tego samego Quirrella, który w przyszłości będzie „uczył” w Hogwarcie), która obawiała się tylko tego, że dostanie jajecznicę na śniadanie. Nie straszny był jej sztorm, fiskus, Voldemort czy cieknący kran na czwartym piętrze. - Jeeeeszczee tylko jedna dziewczyna, tylko jedna dziewczyna. Ale jaka – rozmarzył się Sev. Odpłynął do krainy marzeń. Widział siebie razem z Lily Evans, prowadziła go do swojego domu. Widział jakieś sylwetki w drzwiach... - Kogo my tu mamy? Imię, nazwisko i dom! - Chrrrrr... - Obudź się! – profesor Quirrell zaczęła szarpać Severusem. Z kieszeni wypadł mu zeszyt. Sev otrząsnął się z rozmarzeń, choć nadal gadał głupoty. - Miałem sen, wspaniały sen. A w tym śnie byłem razem z... - SEVERUS SNAPE!!! OBUDŹ SIĘ!!! Skierował oczy na twarz nauczycielki, chociaż lepszym określeniem byłoby nazwanie tego „miejscem, gdzie powinna się znajdować twarz”. Mikroskopijne oczka, wystające zza zwałów tłuszczu świdrowały umysł Seva, który nadal bredził. - I wtedy miała mi przedstawić rodziców... – uświadomił sobie, że nie jest w domu Lily Evans, tylko na korytarzu w Hogwarcie i rozmawia z drugim w kolejności postrachem szkoły. – Mamusia? - Tak - mamusia, synku. A teraz grzeczny chłopczyk pójdzie do łóżeczka i poczyta sobie bajeczkę na dobranoc, wypije kakao i zaśnie – profesor Quirrell mówiła przesłodzonym głosem. Kiedy sens tych słów dotarł do Severusa, wstąpił w niego demon. Mógł znieść to, że ktoś każe mu iść do łóżka, lubił czasem poczytać sobie jakąś bajkę („Mały zbłąkany morderca”), przepadał za kakao, chociaż nie stronił od mocniejszych trunków, ale NIENAWIDZIŁ, KIEDY KTOŚ NAZYWA GO SYNKIEM, A CO DOPIERO GRZECZNYM CHŁOPCZYKIEM!!! Adrenalina wypełniła jego żyły, umysł reagował na poziome rdzenia kręgowego. Sev wyją różdżkę i z obłędem w oczach zaczął zbliżać się do nauczycielki. Z każdą chwilą obłęd ten rósł, aż w końcu Severus wywołał pandemonium. Hogwart zatrząsł się w posadach, ptaki z Zakazanego Lasu odleciały. Korytarz wypełniło czerwone światło i głos Seva. - Synek?! Chłopczyk, grzeczny chłopczyk?! Ja ci dam chłopczyka! Ovada daj! Członkostvo Eselde! Komornikus! Szlagus Trafus! (Z POWODU WYSOKIEJ ZAWARTOŚCI PRZEMOCY, KOLEJNA SCENA ZOSTAŁA OCENZUROWANA) - Pamiętaj, ani słowa. - Eaeaha – profesor przytaknęła. Severus zrobił kilka kroków. Zamyślił się, jak miał w zwyczaju, kiedy ktoś wyrwał go z jego dotychczasowych zajęć. - Na czym to ja skończyłem? A tak... Lily... Miło państwa poznać... Ten sam czas, zgoła odmienne miejsce – dormitorium siódmej klasy Gryffindoru. Zaciszne miejsce, oaza spokoju, kultury i święte miejsce dla ludzi przestrzegających zasad. (OSTATNIO JAKBY MNIEJ) Wśród nocnej ciszy głos Syriusza się rozchodzi: - Nooo... – ziewnął – to mamy pełną mapę. Trzeba tylko nanieść te przejścia. – Zauważył, że mówi do śpiących ludzi. – Jak zwykle – Syriusz niech myśli, Syriusz niech zrobiiiii... Co to za wstrząs? - Hę, co? Wstrząs? Pewnie Peter znowu zjadł za dużo fasoli – James obudził się. - To nie ja. Dzisiaj przecież nie było fasoli na obiad. - REMUSIE! Jak mogłeś? - Zauważcie, że nie rozchodzi się żaden zapach – bronił się Lunatyk. Musieli przyznać mu rację. Dormitorium ponownie nawiedził wstrząs, razem z nim po całym pomieszczeniu rozniosło się czerwone światło i echo znanego im głosu, krzyczącego coś w brzmieniu podobnego do „Ovada Dajeszlagus”. Już wiedzieli: kto i co, ale nie wiedzieli komu i gdzie. Pierwszy odezwał się Remus: - Sądząc po natężeniu dźwięku, szybkością z jaką tu dotarł i osobie Severusa, wnioskuję, że obecnie przebywa on na czwartym piętrze... piąte okno od lewej, przy posągu Alfonsa Bimbułki. Trzej pozostali Gryfoni spojrzeli na Remusa ze zdziwieniem i jednoczesnym podziwem dla jego umiejętności dedukcji. Remus zauważył te dziwne spojrzenia. - Eee... To wszystko jest w scenariuszu. - A skąd go masz? - Severus dał mi kopię. - Więc co powinniśmy teraz zrobić? - Chwileczkę – Remus przeszukiwał tekst. – Proszę bardzo – strona sześćdziesiąta. „Huncwoci, po krótkiej naradzie postanawiają sprawdzić, czy z Severusem wszystko jest dobrze, oraz czy ktoś przy tym nie ucierpiał.” - Dobra, poudawajmy, że naradzamy się nad czymś... Już? Idziemy! - A jak ktoś nas nakryje? - James, przecież mamy twoją pelerynę-niewidkę. Schowamy się pod nią i... - We czterech się nie zmieścimy – zauważył trzeźwo James. - Peter czyń swoją powinność... - To i tak za mało – powiedział z rezygnacją James. - Co masz na myśli? - Syriuszu, jeśli nawet Peter zmieni się w szczura, to na jego miejsce pojawi się Severus. Chyba, że chcecie zostawić go samego na czwartym piętrze, daleko od lochów, gdzie byłby bezpieczny. Rzucili się do scenariusza. Jednak po zdaniu „Huncwoci, po krótkiej naradzie postanawiają sprawdzić, czy z Severusem wszystko jest dobrze, oraz czy ktoś przy tym nie ucierpiał” nie znaleźli żadnych konkretnych wskazówek tylko enigmatyczne „Wpadają w niezwykłe ciemności”. To było dla nich ostrzeżenie. - Musimy iść, tak każe przeznaczenie. Ale musimy się zabezpieczyć... - Takie rzeczy mówi się do dziewczyny, Syriuszu. - Wiem to, James. Spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Co prawda wiedzieli, że co druga dziewczyna odwraca się za Syriuszem, kiedy ten przechodzi korytarzem. Wiedzieli, że on wie. - Czy powiedziałem za dużo? Nie? To do dzieła! Trzeba nam większej peleryny-niewidki! Potrzebuję nici, kawałka prześcieradła, jakiejś farby, odrobiny lakieru i pięciu minut. - Co ty chcesz zrobić z moją pelerynką? – w głosie Jamesa wyczuwalna była panika. - Poszerzyć. Myślę, że rozmiar XXL będzie w sam raz. - Ale jak? - Tu się doszyje kawałek prześcieradła, jeszcze tu i tam, pomaluje na podobny kolor, polakieruje, żeby był ten połysk i rzucę na to jakieś zaklęcie, żeby się całości trzymało. Proste. - Syriuszu, jesteś pewien, że to podziała? - Oczywiście, jestem doktorem habilitowanym szydełkologii stosowanej! Bierzmy się do roboty, siostro Potter, nici! Czwórka Huncwotów cicho przemykała się po opustoszałych korytarzach Hogwartu. Ciszę rozdarł odgłos przewróconej zbroi, na którą wpadli. - Czemu przez tą szmatę nic nie widać? – spytał się Remus, rozcierając obolałe kolano. - Bo Syriusz zapomniał nadać prześcieradłu nieco przezroczystości – odparł Peter, łapiąc się za głowę. - Czy ktoś spisał numery tego samochodu? – zapytał James. - Zamknijcie się! Miałem kilka minut i nie było kiedy dopracowywać szczegółów... Filch! – syknął. Miał rację. Z drugiego końca korytarza dobiegły ich bluzgi i sprośne teksty – niewątpliwa oznaka obecności Filcha. Pijanego Filcha. A jak wiadomo Filch + alkohol + Huncwoci + zagubiony Sev + duża dawka humoru = duża dawka emocji. - Ja im ręce z rzyci* powyrywam! Niech tylko znajdę! Hik! – Filchowi odbiła się popołudniowa wódeczka ze znajomymi. Z jego ust wyleciało kilka kłaków. Notabene kocich. – Już nigdy nie ruszę wietnamskiego żarcia, hik! - Nie uważacie, że powinniśmy zejść mu z drogi? - My się Filcha nie boimy, uhaha uhaha! – odpowiedział śpiewająco Remus. - A pijanego Filcha? - Teraz się boimy, o krzywa, o krzywa! Filch skierował w ich kierunku swój kostropaty pysk. Zrobił kilka kroków i splunął z obrzydzeniem. Znowu wypluł kocią sierść. Syriusz wskazał reszcie ręką kierunek, w który mieli się udać. Jednak pech prześladował go tego dnia. Peleryna spadła na ziemię, odsłaniając skulonych Huncwotów. Peter zauważył, że... - Syriuszu, przyszyłeś pelerynę do swojego rękawa... Lecz nie to było najgorsze. Najgorsze się dopiero zbliżało i cuchnęło wódką. Na domiar złego rozmawiało z nieistniejącym stworzeniem. - Wreszcie ich mamy, moja droga! – spodziewał się odpowiedzi pani Norris, ale nie doczekał się. W jego głowie zrodziła się dość intrygująca konkluzja: „Co było w tej wietnamszczyźnie? Jakieś warzywa, kocie mięso... Kocie mięso?! Moja kotka!”. Swoją frustracje i gniew postanowił wyładować na Huncwotach. - Kim jesteście? – upewnił się, że postacie które widzi istnieją w rzeczywistości. - My...? Fatamorgany! Tak naprawdę nie istniejemy. - Aha – odparł inteligentnie Filch. – Zaraz, zaraz! Przecież w Hogwarcie nie ma żadnych grubych Morgan!** Ja wam pokażę! – Filch zaczął szarżować w ich kierunku. Huncwoci podjęli jedyną słuszną decyzję w tym momencie – nie, nie zasiedli do Okrągłego Stołu i nie zaczęli negocjacji. Po prostu uciekli. A uciekali jeszcze długo i daleko. Tymczasem niczego nieświadom Severus „Pustynny Wąż” Snape spokojnie układał się w swoim łóżku do snu. * rzyć - po ślasku (_!_) lub slownie dupa. ** FATaMORGANA - fat to gruby (i tak wszyscy to wiedzą) Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 02.01.2004 19:38 -------------------- |
Child |
05.01.2004 19:55
Post
#5
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
TAK! TAK! TAK! TAK! I
słowo słowem pisanym się stało! Mój setny post i kolejna część
nienajgorszego, jak widze po komentarzach, opowiadanka! Z tej okazji
dla wszystkich czytających! Chlip... sniff... wzruszyłem
się...
Let's the show begin! Spadł pierwszy śnieg. Puchowa pierzyna okryła stare, hogwarckie mury. Zimny, przenikliwy wiatr wpadał przez nieszczelne okna. Pochodnie na korytarzach co rusz gasły. Groźny Woźny z niemniej odstraszającą i groźną miną przechadzał się korytarzem i rozpalał na nowo ledwo tlące się łuczywa, sprzątał kamienne płyty, które uczniowie gęsto pokryli błotem oraz jednocześnie szukał czegoś w „Magicznych Anonsach” – przewodniku po magicznych lumpeksach, bazarach, targowiskach itp. Kiedy przechadzał się powolnym krokiem obok wejścia, drzwi stanęły otworem. A w nich pojawiły się sylwetki nikogo innego, jak Huncwotów. Ośnieżeni od stóp do głów, z zabłoconymi butami. Pierwszy, w glorii chwały, przez próg przestąpił James, Największy Ścigający Hogwartu. Duma biła od niego i rozświetlała ciemny korytarz. Na widok Argusa Filcha zamarł w bezruchu. Jego towarzysze nie zaważyli tego i wpadli na biednego Pottera. Z plątaniny nóg, rąk, głów i innych członków (bez skojarzeń, zboczuchy ^^) wydobywał się niecenzuralny dialog: - Zabierzcie, ku... ze mnie swoje łapy! - Syriuszu, to było do ciebie... Ku...! Kto mnie kopnął?! - Niech się tylko pozbieram, to taki wpier... wam spuszczę, że... – głos urwał się. - Tak, tak... Niech no wyjmę różdżkę! - Nie! Sev, tylko nie to! - Au! Kto mi zaj... w brzuch!? - Wybacz, Remusie... Remusie, co ty robisz? - Ja ci dam po brzuchu! Masz, kur... – Peter dostał w podbrzusze „z partyzanta”. Do akcji wkroczył Filch, którego obowiązkiem, poza wyżywaniem się na uczniach, utrzymywaniem porządku na korytarzach, doglądaniem grobu swojej kotki i braniem udziału w kursie „Wmigurok”, było niedopuszczanie do bójek wśród uczniów. Włożył swoje umięśnione, od odgarniania śniegu i dorzucania węgla do pieca, ręce w sam środek plątaniny, z której wyciągnął najbardziej krewkiego – Remusa, i najbardziej poturbowanego – Jamesa, który tylko w powietrzu był nietykalny. - Co tu się dzieje? – spytał swoim ochrypłym głosem. - No podejdź tu... O, pan woźny? - Tak, pan woźny – warknął Filch – który chciałby się dowiedzieć, co wy tu wyrabiacie?! - My... – Remus zaczął mówić głosem niewiniątka (wariant „pierwszoklasista”, rodzaj „grzeczna dziewczynka”) – ...tylko tłumaczyliśmy sobie kwestię dobrego wychowania. - Właśnie widzę – całkowita kultura. - I kto to mówi? – mruknął Severus. - Który to powiedział?! – wrzasnął Filch, urażony tym, że ktoś przerywa jego pedagogiczną pogadankę i poddaje wątpliwości jego urok i maniery. Huncwoci spojrzeli po sobie, a na twarzy każdego malowało się „Ależ gdzież byśmy śmieli panu przerywać”. - Lepiej niech ten, który to powiedział, się przyzna albo... Lochy Hogwartu grudniem. Nie było to marzeniem Huncwotów, którzy obecnie zwisali spod sufitu głową w dół. Jedynie James, który nadal wyglądał tragicznie, spoczywał sobie w spokoju na krześle, które można było określić jako skrzyżowanie fotela dentystycznego z żelazną dziewicą. - Panowie, nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru dłużej ćwiczyć jogi ku uciesze Filcha – powiedział Peter, jednocześnie zmieniając się w szczura. - Ma rację – Syriusz pochwalił Glizdogona i sam zamienił się w wielkiego czarnego psa. - A teraz uwolnijcie nas, skoro już poczuliście twardy, przyjemny grunt pod nogami – Severus mówił rozmarzonym ale stanowczym tonem. Peter i Syriusz rozejrzeli się po lochu. Był ciemny, wstrętny, wilgotny i zapleśniały, niczym francuskie sery. Pod ścianami stały najprzemyślniejsze narzędzia tortur, przy suficie wiły się kilometry łańcuchów a na środku komnaty stał owy nieszczęsny przedmiot, do którego przykuty leżał równie nieszczęsny James. Nigdzie nie było śladu różdżek, które zarekwirował im Filch. - No i co tak stoicie? Zróbcie coś wreszcie! - Sev, trochę kultury i cierpliwości. Filch gwizdnął nam różdżki i... - Ja mam swoją różdżkę przy sobie – powiedział James. Spojrzeli na niego jak na wybawiciela, Mesjasza, swojego Dobrego Ducha. Ich poważanie dla niego momentalnie poszło w górę. Peter podbiegł do niego i zaczął przeszukiwać kieszenie. Kiedy znalazł już upragnioną różdżkę, James odezwał się: - Uważałbym z nią, jest... Ale Peter go nie słuchał. Wycelował w łańcuch wiążący Remusa. Wypowiedział zaklęcie i wtedy poczuł, że coś dzieje się tak, jak nie powinno. Różdżka wpadła w wibracje, z każdą chwilą silniejsze. W końcu eksplodował obłok iskier i czerwonego światła. Peter stał teraz cały osmalony. Loch zatrząsł się od śmiechów. - Chciałem powiedzieć, że ma założony immobilizer. Nikt poza mną jej nie użyje – dokończył James. - Nie mogłeś powiedzieć od razu? – szepnął słabo Peter. - Nie dałeś mi skończyć... - Dobra, co teraz macie zamiar zrobić? - Ponownie włamiemy się do gabinetu Filcha i zabierzemy co nasze! Idziemy, Peter – Syriusz złapał za klamkę i wtedy odrzuciło go od drzwi. Loch był strzeżony zaklęciem. Huncwoci stali jak wryci. Przecież Filch, jako stuprocentowy charłak nie miał prawa znać się na tak skomplikowanym zaklęciu. Ponownie w ruch poszedł scyzoryk Syriusza. - Ej! Przestań zajmować się tymi drzwiami i zdejmij ze mnie ten łańcuch! - Jak mam go przepiłować? Te łańcuchy nie mają zamków – najwyraźniej są zaczarowane – Syriusz nie odwracając się od drzwi rozmawiał z Severusem. W końcu usłyszał ciche kliknięcie oznaczające, że drzwi stanęły otworem. Z niepewną minął Łapa sięgnął w kierunku klamki. Kiedy poczuł chłodny metal pod swoją dłonią, spodziewał się uderzenia. Te jednak nie nastąpiło. Do lochu wpadło nikłe światło pochodni, wypełniające do tej pory korytarz. - Dobra, idziemy do gabinetu Filcha i za chwilę wracamy z różdżkami. Syriusz i Peter wyszli z lochu i skierowali się w stronę, gdzie znajdowała się siedziba derektora. Kiedy wpadli na pierwsze piętro, usłyszeli ciężkie kroki i sapanie – Filch kręcił się w pobliżu swojego siedliska. - Nie mamy wyboru – trzeba krwi! - A nie wystarczy zwykłe zamieszanie, Syriuszu? - Czemu nie? – powiedział Syriusz, podchodząc z jedną z pochodni do jakiegoś wyjątkowo brzydkiego i starego gobelinu. Już po chwili zapach palonej tkaniny roznosił się po całym piętrze. Wkrótce dotarł również do Filcha. Jego człapanie narastało, aż po chwili wyskoczył zza winkla. - Nieee!!! To niemożliwe! Kto ośmielił się podpalić mój ukochany gobelin?! Kilkanaście metrów dalej: - Facet ma fatalny gust – Syriusz pokręcił głową. - A co było na tym dywanie? - Arrasie, Peter. A był... – Łapa zaniósł się śmiechem – na nim... hehe... ogród pełen... buahaha... kotów! Kilkanaście metrów bliżej: - To na pewno oni! Niech któregoś nie będzie... Wylecą ze szkoły – wszyscy! – roześmiał się szatańsko. Pod siedliskiem derektora: - Czy ten palant musi wszystko za sobą zamykać? – powiedział zdenerwowany Syriusz, po raz kolejny grzebiąc swoim nieśmiertelnym scyzorykiem w tysięcznym już zamku. - Lepiej się pośpiesz... Mam złe przeczucia. - Spokojnie Peter, jeszcze tylko parę sekund... Ciszę rozerwał ryk wściekłego, do granic możliwości, Filcha, Argusa. - WYPATROSZĘ WAS I ZAMARYNUJĘ!!! SKOŃCZYCIE JAKO POKARM DLA RYBEK!!! – ostatnia osoba, która słyszała te słowa, przeżyła piętnaście minut - niegdyś Filch był skutecznym egzekutorem. OSTATNIO JAKBY SFLACZAŁ I POPADŁ W MELANCHOLIĘ... - ZAMKNIJ SIĘ, (EH... CENZURA)!!! ZDENERWOWAŁEŚ MNIE... - I DOBRZE CI TAK!!! Zmiana scenerii. Ponownie „U Filcha”. - Gdzie ten cieć mógł schować nasze różdżki? Brygada RR (Ratujący Różdżki, gdyby ktoś miał wątpliwości) pozbyła się wszelkich skrupułów, świętości, zahamowań i innych popularnych zwyczajów przyjętych w cywilizowanym świecie: szuflady zaczęły latać po pomieszczeniu, książki, teczki, kartoteki i inne papiery zostały dokładnie przetrzepane, ale nigdzie nie było śladu po kawałkach drewna, popularnie zwanymi różdżkami. Wtem drzwi gabinetu stanęły otworem. W progu stał nie kto inny jak... JA? NO TAK. PRYWATNA ZEMSTA NA FILCHU. (Dalsza część z moim skromnym udziałem opowiedziana będzie w trzeciej osobie.) Przybysz wyglądał groteskowo. Miał na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem zarzuconym na głowę. Był strasznie chudy i wysoki. Twarz miał bladą, ręce przypominały pająki. Jedna z nich dzierżyła klepsydrę, natomiast druga... kosę. - Syriuszu! Już po nas! Widzę Śmierć. Przyszła po nas. - Co ty bre... – urwał w połowie zdania. Widok Śmierci zmroził mu krew w żyłach. - Khem, khem – odchrząknął przybysz – jak już, to przyszedł, nie przyszła, ale nie po was. Wbrew pozorom i gramatyce jestem... byłem kiedyś mężczyzną. Miałem na imię... Alexi? Tak, właśnie tak... - Więc co tu robisz? - Raz na rok mam pięć minut dla siebie: mogę robić co chcę. Tym razem postanowiłem poingerować w życiu śmiertelników. - W takim razie... może pomógłbyś nam szukać różdżek? Ten idiota, woźny, zabrał nam je kiedy przykuwał nas pod sufitem. Alexi pogrzebał (nie, nie dwójkę dzielnych Huncwotów) w swoim przepastnym płaszczu. Po chwili wyciągnął jedną różdżkę. - O to chodzi? Ten Filc, Filcz czy jak mu tam, miał przy sobie jedną. - Ale chyba nic mu nie zrobiłeś? - Nie. Resztę schował – wziął mocniejszy zamach swoją kosą na koszyk dla kotów, stojący pod nogami Syriusza – tutaj. – Ostrze przeszło kilka cali obok Syriusza i rozpruło materiał, spod którego wypadły jeszcze trzy różdżki. – Wybacz, że tak brutalnie... Lata nawyków. - Dz-ięki-ii – wystękał Syriusz, biorąc od Alexiego własność Huncwotów. - A co z Filchem? - Wisi przybity pod sufitem kawałek stąd – spojrzał na klepsydrę. – Mam jeszcze kilkanaście sekund. I podarek dla was – jedną z moich peleryn. Działa podobnie jak ta, którą ma James... – jego głos urwał się, kiedy ostatnie ziarenko piasku spadło przez szyjkę klepsydry. (KONIEC NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ) - Porządny z niego... hmm... człowiek? – Syriusz ubrał nowy nabytek, który otrzymał w prezencie. Na oczach Petera rozpłynął się w ciemnościach. Po chwili ukazała się jego dłoń, a Glizdogon usłyszał głos. Jednak inny, niż zwykł mówić Syriusz. Ten pochodził jakby zza warstwy kilku grubych dywanów. - Glizdogonie, pozwól... – Peter przemienił się w szczura i zniknął w jednej z kieszeni syriuszowego płaszcza... - Wreszcie jesteście! Co tak długo? - Mieliśmy spotkanie... - Dobra, wystarczy wyjaśnień! Rozwalaj łańcuchy i spadamy stąd! Syriusz i Peter wycelowali w łańcuch wiążący Severusa. Jednak i tym razem stal nie puściła. Syriusz wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał. - Zaraz wracam! Po kilku chwilach wrócił, niosąc w ręku kosę, którą Filch był przyszpilony do ściany. - Pierwsze cięcie... -------------------- |
Child |
06.01.2004 21:45
Post
#6
|
||
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Tjaa... powracam z - mam
nadzieje - lepsza czescia ^^ Choc niezaprzeczalnie krotsza. Nadal uprasza sie szanownych klientow odwiedzajacych temat o staly kontakt z 999. Dla wszystkich Stiopa przygotował z likierem wlasnej produkcji Spasiba. Okres świąteczno-noworoczny zbliżał się wielkimi krokami. W Hogwarcie wyraźnie dało się wyczuć to podenerwowanie, ten dreszczyk związany z prezentami. MATERIALIŚCI... Również sam budynek przybrał na „urodzie” wnętrz: wszelkie kolumny pokryte były różnokolorowymi łańcuchami, które wiły się niczym ogromne, pstre węże. Powoli z ukrycia wyłaniały się gałązki jemioły, na każdym korytarzu mieniły się choinki pełne ozdób. Z kuchennych zakamarków wydobywały się zapachy, których nawet najstarsze duchy nie pamiętały, o ile cokolwiek mogły poczuć. Tak – nastrój udzielał się wszystkim – nawet (nie)sławnym Huncwotom, którzy zorientowali się w całym zamieszaniu dopiero dwudziestego grudnia. Wbrew wszelkim pozorom byli bardzo zajętymi personami. - Panie Snape, czy mógłby pan uważać?! Sev rzucił nauczycielce tylko krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Profesor Quirrell już wiedziała, że została naznaczona. Ślizgon zrezygnował ze swojego dotychczasowego sposobu poruszania; zamiast cicho przemykać po korytarzach, Severus szedł z siłą całej Armii Czerwonej. Nie zastanawiał się którędy idzie, po kim idzie, czy kto za chwilę spotka się z jego złością. Ważne było tylko żeby dostać się do sowiarni. Nie miał zamiaru bawić się w uprzejmość wobec innych; do drugiej w nocy siedział w pokoju wspólnym i zastanawiał się co podarować Huncwotom. Miał prawo być niewyspanym i zdenerwowanym. - Niech to szlag, czarna ospa i inne plugastwo! Dlaczego wszyscy musieli wziąć się za kupno prezentów akurat wtedy, kiedy ja jestem w takiej potrzebie?! – zaklną cicho pod nosem i stanął w ogonku, który prowadził do sowiarni. Z jego zamyślenia wyrwał go głos, który już nie raz słyszał w swoich snach: - Wesołych Świąt, Sev! – poczuł na swoim policzku delikatny pocałunek. Jego humor momentalnie się poprawił. - Wesołych, Lily! – powiedział tak wesołym głosem, jakby odkrył wreszcie skuteczny szampon do włosów przetłuszczających się. – Rozumiem, że ty też w sprawie prezentów? - Wstyd się przyznać, ale tak. Pierwszy raz w życiu zapomniałam o bożym świecie i całym tym świątecznym zamieszaniu... przez Ciebie – uśmiechnęła się tajemniczo, a na licu Severusa momentalnie pojawił się ten sam uśmieszek. - A właśnie. Co najbardziej chciałabyś zobaczyć pod choinką? - Ciebie... - Myślę, że to się da załatwić. Chociaż w magazynie mogą już nie mieć takich wspaniałych Severusów, jak ja. James w skupieniu pisał list do firmy wysyłkowej PRL/PGR (Prezenty, Rocznice, Libacje – szybko i tanio. Pelagia Grubba-Rhezus). Z grubego katalogu wybrał już prezent dla Syriusza, Petera i Tajemniczej Dziewczyny, o której niechętnie mówił. „Eliksir Tojadowy? Nie, Remus mógłby wziąć to sobie zbytnio do serca... Srebrną sprzączkę do paska z głową Lenina? Strzeż Boże! Jeszcze bym go zabił! Jednak Remus to zagadkowa istota...” Nieopodal, przy biurku siedział Syriusz. On łamał sobie głowę nad prezentem dla Severusa. „Może to – „Księga tysiąca i jednego eliksiru – wydanie dziewiąte, poszerzone”? Albo zwykły szampon...” Remus... Remus odsypiał ostatnią noc, kiedy to razem z Peterm głowili się nad prezentami. Nie mógł się tylko zdecydować, co podarować Peterowi: Najnowsza karma dla gryzoni z dodatkiem prowitamin, fluoru, alkoholu i tuńczyka wydawał mu się zbytnio chamski w stosunku do Glizdogona. W końcu zdecydował się na... A NIE POWIEM WAM, MUSICIE POCZEKAĆ... Tymczasem przed kominkiem swoje zmarznięte dłonie grzał Peter, który już dawno zadbał o podarki. Puchacz Jamesa, Kleovas odleciał w kierunku Londynu. Potter wypatrywał za nim dopóki ten nie zniknął za horyzontem. Do sypialni wszedł Peter. Wyglądał na niezwykle podnieconego. - Chłopaki, co powiecie na małą prapremierę? Taki pokaz siły ognia, żeby wszyscy wiedzieli, z kim mają przyjemność! - Nie, nie możemy odkrywać wszystkich swoich kart. Niech ten joker pozostanie w naszej talii. - Chcesz powiedzieć, że spędzimy tu kolejne nudne święta? - Taa... Ale pomyśl o trzydziestym pierwszym... popuść wodze fantazji... Piękne kobiece ciała, szampan lejący się strumieniami, głośna muzyka i nasz szoł. Potem zdarzenia potoczą się już prosto: tłumy wielbicielek, kawior, bankiety, spotkania z dziećmi, wizyty w zakładach pracy... – rozmarzyli się James i Syriusz. - Co? Wizyty w zakładach pracy?! Spotkania z przodownikami pracy, zjazdy partii, czerwone sztandary... – Remus znalazł się w swoim żywiole. - Uciszcie go. Nie mogę patrzeć jak się męczy... - Remusie! W Szkocji nie ma komunizmu! Proletariat nie zdobędzie władzy! Przyszłość tkwi w kapitalizmie, demokracji... – zaczął Syriusz. - Nie! - Tak! Matuszka Rosyja ma się źle. Nic jej nie pomoże! - Nie, to niemożliwe! - Niestety tak. Przyjmij moje najszczersze kondolencje... Remus zapłakał w poduszkę. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że Związek Radziecki może upaść pod jarzmem kapitalistów. Ten kraj wielki, jego step potężny. Nie poznasz go, choćbyś myślał wieki... A teraz po prostu upadał. James wyciągnął Syriusza na korytarz, zostawiając Remusa z Peterem. - Jak mogłeś go okłamać?! – powiedział James z wyrzutem. – Przez ciebie popadnie w depresję maniakalną! - Spokojnie, tylko spokojnie. Niech popłacze, pochodzi jak struty. W końcu mu przejdzie... szczególnie kiedy zobaczy to – Syriusz wyjął spod szaty książkę o czerwonej okładce, na której napisane było złotymi literami „Komunizm a nieszczęścia na świecie: pióra Engela i Marsa". - ... – pytające spojrzenie Jamesa. - To proste. Cały ten komunizm – splunął – wyjdzie mu z głowy niczym chłopi na ulice w czasie wiosny ludów. James pokiwał z uznaniem dla pomysłu Łapy. Obaj weszli do dormitorium. Ku ich uciesze, Remus przestał rozpaczać i słuchał bajki, którą opowiadał mu Glizdogon („Czerwony kapturek”). Severus Snape kroczył z powrotem do swojego przytulnego lochu. Z tą tylko różnicą, że był lżejszy o kopertę i złe fluidy, a bardziej zasobny w pozytywną energię. Cóż, nie każdemu zdarzyło się spędzić kilka upojnych chwil sam na sam z Lily Evans. Był tak rozanielony, że nie patrzył jak idzie. (Co z resztą zdarzało mu się również od święta i w dni powszednie.) - Severusie Snape! Ile razy mam powtarzać, żebyś uważał, jak chodzisz?! Sev spojrzał gwałtownie na profesor Quirrell. Ta ze strachem w oczach oczekiwała na najgorsze... - Wesołych Świąt, pani profesor!
^ To jest nawet wskazane Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 06.01.2004 21:48 -------------------- |
||
Child |
10.01.2004 23:30
Post
#7
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Wybaczcie to zamieszanie z pora umieszczenia kolejnej czesci.
Mimo usilnych prob, nie moglem w tym parcie nic wiecej napisac. Czy ja kiedys prosilem o kontakt z 999? Remus przemykał w ciemnościach po pustych korytarzach. Pod ręką trzymał plik pergaminów. Na każdej ścianie, na wszystkich drzwiach i wszelkiej maści dzbanach, wazach, kolumnach wisiał przynajmniej jeden z nich. Nikt poza Huncwotami nie wiedział, czy jest to jakaś reklama, propaganda nawołująca proletariat do buntu lub zwykły dowcip. Dopiero nad rankiem cała sprawa wyjaśniła się. - Mam złe przeczucie co do tego, dyrektorze. Ostatnimi czasy... uczniowie coraz częściej wykraczają poza regulamin. Dyrektor wie, o kim mówię? – mimo, że było to pytanie, w ustach McGonagall brzmiało to jak stwierdzenie. - Chyba jednak Argus nieco przesadził. Każdemu zdarza się przekląć... - Ależ Albusie! Chyba nie bronisz tych... tych... – McGonagall zabrakło słów, żeby określić, co myśli o kwintecie SSRPJ – Tych ordynusów! - Minervo, za przeproszeniem –nie obrażaj, kur... moich najlepszych uczniów. - Albusie! Jak ty się wyrażasz! Bądź pewien, że wspomnę o tym profesorowi Honey! * Proszę, bardzo McGonagall, ale pamiętaj, że to ja... - Prosiłem, groziłem, ale widzę, że nie oduczysz się mówienia za innych. Gabinetem Dumbledore’a ponownie wstrząsnęło soczyste „mać”. Po chwili dyrektor wpadł w zadumę. Ponownie przeczytał jedno z ogłoszeń: „Uprasza się szanownych uczniów o pozostanie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart na okres świąteczno-noworoczny, pod byle pretekstem (choroba, nadmiar obowiązków, pochód pierwszomajowy, bunt w fabryce) gdyż... Mam cholerny zaszczyt i przyjemność zaprosić szanowne ciało pedagogizowane na „Decemberfest”, który trwać będzie od dwudziestego czwartego grudnia do pierwszego stycznia. Sssserdecznie zapraszam Symforian Kalasanty Fox Scully-Flintstone” - Hmm... może być ciekawie – powiedział sam do siebie. (Dyrektor, nie Symforian Kalasanty Fox Scully-Flintstone.) Od samego rana w szkole huczało od plotek dotyczących Decemberfestu: od tego, że ma zagrać na nim kapela Led Balon, Led Zeppelin czy jakoś tak, poprzez tygodniowy maraton w bibliotece nad dziełami Adolfa H.(Hopmana), czy dwuetapową libację (najpierw przez trzy dni, potem cztery), po Pierwsze Hogwarckie Wybory Miss Mokrej Szaty. Jednak jak to bywa w wypadku takich przypuszczeń, połowa z nich miała okazać się błędna, druga połowa przekręcona, a trzecia, najmniejsza część, prawdziwa... LAST CHRISTMAS I GAVE YOU MY HEART...** - PREZENTY!!! – okrzyk radości Jamesa rozniósł się po całym Hogwarcie. - Aleś ty szybki... – odparł anemicznie Remus. - Od kilkunastu minut próbujemy cię obudzić... – dokończył Peter. James nieco zmieszany mruknął tylko „aha” i zaczął się przebierać. Dość niestosownie jak na tę okazję. Założył na siebie swoją ulubioną czarną, jedwabną koszulę, najbardziej seksowną „skórę” i... - Różowe spodnie? James, czy ty przed nami coś ukrywasz? - Nie, no co wy sobie myślicie? Chwila zamyślenia. Chwila konsternacji. - Jesteś pedałem? – walną prosto z wiaduktu Syriusz. SYRIUSZU, MÓWI SIĘ: KOCHAJĄCYM INACZEJ... - Nie! Nie jestem! Po prostu... to jest... - Wykrztuś to wreszcie! - Prezent od... - Rodziców? Dumbla? Seva? McGonagall? Cichego wielbiciela? – dopytywali się jeden przez drugiego. - Nie... od mojej... – James znowu się zaciął. - Cioci? Babci? Kuzynki? Sąsiadki? Psychoterapeutki? - Nie, to niemożliwe! Twoi rodzice cię molestują psychicznie! - To nie tak. Dostałemjeodmojejdziewczyny! Bardzochciałabyżebymjedzisiajzałożył! Chwila zdumienia. Oto James Potter, ten, który nigdy nie mógł wytrzymać przy dziewczynie dwóch godzin bez zimnego prysznica, znalazł sobie dziewczynę. - To, że masz lubą, przemilczymy. Ale zakładać to ty możesz partię, nie te... no spodnie! - Ale jej bardzo na tym zależy... - Powiedz, że szczury je pogryzły – rzucił Syriusz. - Albo, że jakiś dziki pies je rozerwał – podsunął pomysł Peter. STARCZY TYCH ALUZJI. SKOŃCZCIE Z TYM, I PODAJCIE SOBIE ŁAPY... RĘCE ZNACZY SIĘ. - Dobra... – nikt nie miał zamiaru dyskutować ze Śmiercią. Woleli pożyć trochę dłużej. - Co teraz? - Jak to, co?! Pochwalmy się czytelnikom prezentami! MATERIALIŚCI... Dormitorium zadrżało pod tematem przewodnim TeleSzopu, po oczach zaczęły razić ich światła, które eksplodowały orgią barw. Spod podłogi wyjechała platforma (nie obywatelska), na której stał prezenter, kubaturą przypominający niedźwiedzia syberyjskiego. Spod sufitu zjechał mikrofon. Muzyka ucichła, światła przygasły. Na scenę wpadły hostessy, niosące hermetycznie zapakowane prezenty. Szpiker zaczął wyczytywać listę z godnym TeleSzopowi patosem. - Witamy państwa w dzisiejszym TeleSzopie. W naszej ofercie znalazły się dziś: - Różowe dżynsy marki Preseved. Wykonane z najwyższej klasy konopi i lnu, wytrzymają nawet najcięższe warunki. Prosimy na scenę strażaka z Nju Jorku, Boba Bobba. Witaj Bob, co dzisiaj nam przygotowałeś? - Witam państwa. Chciałbym zaprezentować odporność tych spodni na działanie wysokich temperatur i ognia – Bob zaczął przypalać portki Jamesa podręcznym miotaczem ognia. Po chwili z puszystych, różowych, spodnie stały się czarne i twarde niczym zad hipopotama z zatwardzeniem. Szpiker podał je z zadowoleniem Jamesowi, który dopiero teraz zorientował się, że siedzi w samych bokserkach. - Dziękujemy Bob. A teraz – w tle poleciały werble (nie wiadomo gdzie wylądowały) – Podręczny zestaw chusteczek do nosa firmy Welwet! Wykonane z najdelikatniejszego jedwabiu, wyszywane złotymi, dwudziesto cztero karatowymi nićmi. Dla zwiększenia odporności na kwasy i inne wydzieliny, zostały poddane formowaniu w formalinie. Zapewnią wam niezapomniane wrażenia związane ze smarkaniem. Dodatkowo istnieje możliwość dodania nutki zapachu lub dekadencji. Przywitajmy kolejnego gościa – rumuńskiego pisarza-dokumentalistę, Vlada Tepesa! Vlad, co nam przyniosłeś? - Witam państwa. Przyniosłem ze sobą tę oto książkę „Najsłynniejsze i najtragiczniejsze wypadki angielskich ścigających, których nazwiska zaczynały się na P”. – Vlad pociągnął nosem, jakby węszył. Zwrócił się w kierunku hostess – Czuję krew! - Tak! Książka ta jest wspaniałym źródłem wiedzy o najobrzydliwszych wypadkach, takich jak: złamaniem się miotły na pół z jednoczesną penetracją odbytu ścigającego, wybiciem łokcia w kolanie przez dwa tłuczki, czy wybiciem wszystkich zębów przez pijanego pałkarza. Wszystko oczywiście opisane z chirurgiczną dokładnością – Szpiker podał książkę Jamesowi, który przybrał na twarzy barwy pokojowe, przechodzące w wojenne (od zieleni do ciemnego fioletu). Zza kulis dobiegł ich odgłos wgryzania się w dziewiczą szyję. SKĄD WY WZIĘLIŚCIE DZIEWICĘ? Po chwili zaczął Szpiker zaczął prezentować kolejny produkt: azerbejdżański kombajn do agrestu włochatego, z nasadką do podłączenia Frani i Amigii 500. - Wykonany z rdzoodpornej blachy, pokryty ekologicznym plastikiem, napędzany na najnowsze biopaliwa. Piętnaście długości strzyżenia, efekt 3D. Dodatkowo kupujący otrzymają książkę „Życie po utracie kończyn” oraz przetrwalnik amerykańskich komandosów. Wszystko to za jedyne... - Cicho! – syknął Remus. – Takich rzeczy się nie mówi. - A teraz ostatni prezent dla Jamesa Pottera! Coś naprawdę niesamowitego. Coś, czego człowiek jeszcze nie widział! Najnowszy model okularów: w najmodniejszej oprawce, wykonanej w technologii kosmicznej. Wyposażone w szkła odporne na stłuczenia, zarysowania i ptasie odchody. Ale nie to jest najważniejsze! Największą zaletą naszych okularów jest wbudowany tryb „Kurwików”! Prosimy Pana Jamesa na scenę! Wśród oklasków, fanfar i feerii świateł James wkroczył na podest. Minę miał nieco podenerwowaną. - Co chciałby Pan nam powiedzieć? - No... ja... krzywa! Normalnie... ten no... - Dziękujemy, to była naprawdę wyczerpująca wypowiedź! A teeeraaaaz... czas na reklamy! Że co? My nadajemy reklamy? W takim razie przerwa na ficka część dalszą! Wracamy w kolejnym odcinku! Huncwoci w liczbie 80% wydali okrzyki radości. Kiedy trwał szoł, wszyscy pozostali uczniowie, ludzie, nauczyciele i inne boże stworzenia udały się na śniadanie. - Hmm... Skoro jesteśmy już spóźnieni, możemy sprawdzić, czy plan jest dopracowany w najmniejszych szczegółach. - Robiliśmy to już pięć razy... – rzucił Remus. - A macie lepszy pomysł? - Może coś zjeść? - No dobra... Najpierw wtajemniczymy czytelników w plan, potem zajmiemy się swoimi problemami... Majorze Lupin! Proszę przynieść mapę sytuacyjną i zestaw szkieł powiększających. Poruczniku Pettigrew! Proszę ze mną. Szeregowy Potter... posprzątajcie sztab główny. - Tak jest, generale Black! Po chwili dormitorium lśniło czystością i pachniało lawendą, różami i parafiną, którą James stosował przeciw molom, zżerającym naMOLNIE jego bieliznę. Na stole Remus rozłożył mapę, z wyraźnie zaznaczonymi „punktami o wysokim znaczeniu strategicznym”. - Panowie żołnierze... – zaczął Syriusz. - Czerwonoarmiści – wpadł mu w słowo Remus. - Zebraliśmy się tu, aby omówić plan działań taktycznych, zaplanowanych na okres „Decemberfestu”. Poruczniku, jak wygląda sytuacja? - Wszystkie cele znajdują się obecnie w zamku, nie wykazują żadnych podejrzeń. Przewidywany procent wykonania planu: 100%. - Dziękuję. A teraz kolejność. Uderzamy w cele BBL i WS - w kolejności. Kiedy oddział DDvD dokonuje analizy zdarzeń uderzamy w punkcie GD. Finał następuje na K. A teraz: azymut WS i śniadanie. Drzwi Wielkiej Sali były zamknięte. Z wnętrza dobiegały Huncwotów odgłosy rozmowy, zabawy. Tylko oni nie siedzieli w środku, nie brali udziału w tym przyjemnym, bożonarodzeniowym śniadanku. Syriusz spróbował otworzyć drzwi, jednak te nie ustępowały. Remus zdecydował się na bardziej drastyczny krok... Wielka Sala na chwilę zamarła, kiedy zza drzwi dobiegło jakieś stukanie. Pomny na fakt, że wśród uczniów nie widzi wszystkich Huncwotów, Dumbledore nakazał zachować spokój. W ciągu kilku przeciągających się sekund, nasłuchiwali. I wtedy... Drzwi stanęły otworem, wypadając przy okazji z zawiasów. Kiedy tumany pyłu i kurzu opadły, wszyscy dostrzegli Lunatyka. Stał nad drzwiami, jak łowca nad upolowaną zwierzyną. Za nim stali James w swoich niby-różowych spodniach, Syriusz z wyrazem mieszanego podziwu i strachu na twarzy oraz Peter, rzucający tęskne spojrzenia w kierunku gór jedzenia, piętrzących się na stołach. Kiedy Remus zorientował się, że lekko przesadził, rzucił tylko w kierunku dyrektora: - Eee... Pardon! – Po chwili powiedział cicho do reszty Huncwotów – Te buty... glony, glany... dobre są! Kto je kupił, przyznać się! - Ja! – krzyknął radośnie James. Huncwoci zupełnie nie zwracali uwagi na wyraźnie zdenerwowanego dyrektora. - Proszę zostać po śniadaniu. Porozmawiamy o waszym szlabanie! 80% Huncwotów głośno przełknęło ślinę. Syriusz wysilił się na krótkie: - Wcielamy plan... - A teraz, skoro już sobie wyjaśniliśmy kilka z kilkunastu spraw, możecie usiąść do stołu – powiedział Dumbledore, jednocześnie przywracając drzwi na swoje miejsce. Kiedy 4/5 Pięknych, Mądrych i Dzielnych Herosów skończyło jeść śniadanie, Syriusz podjął męską decyzję: - Zaczynamy – jednocześnie wykonał nieznaczny ruch różdżką i wypowiedział „Incendio”. Trzecim piętrem wstrząsnęła eksplozja. Tak, jak przewidział Łapa, Dumbledore, McGonagall i Filch ruszyli pędem w kierunku biblioteki. Dyrektor krzyknął tylko: - Niech nikt nie waży się ruszać! - Peter, biegnij za nimi – powiedział Syriusz, podając Glizdogonowi płaszcz, który otrzymali od Śmierci. – Kiedy wejdą do biblioteki, ty odpalisz ładunki w Wielkiej Sali. Give’em Hell! *Honey=miód Prof. Honey=Prof. Miodek ** Wybaczcie, jesli przekrecilem slowa... Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 11.01.2004 10:38 -------------------- |
Child |
14.01.2004 17:31
Post
#8
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
„Decemberfest”
Prologium - krótki (nie bijcie, TO GROZI ŚMIERCIĄ ) odcinek pilotazowy do ostatniego rozdziału mojego
psychodeliku (nie płaczcie, to grozi załamaniem i nerwicą). Odliczanie się
zaczęło: Jeszcze sześć części i FINITO!
Kol nojn nojn nojn danke szyn. - Co wy robicie?! – syknął Sev. - Kto? My? - Nie! Te cztery dziewczyny obok! - A, one. Jak widzisz jedzą – odparł zgodnie z prawdą Syriusz. Prawda* była taka: Generał Generałów, Capo di Tutti Frutti Snape zabronił wyraźnie używania środków wybuchowych przed finałem Wielkiej Kapeli Noworocznego Świętowania, zwanego „Decemberfestem”. Regulamin zezwalał na użycie maksymalnie jednego pudła. - Tak? A my słyszeliśmy coś innego. Bla bla bla fajerwerków bla bla bla używać tylko bla bla bla wcześniej – powiedział James. - Pozwólcie, że zacytuję sam siebie: Zabraniam wam używania fajerwerków przed trzydziestym pierwszym, chyba, że tylko w sytuacjach ekstremalnych, ale nie wcześniej! - na twarzy Seva zaczęły się pojawiać czerwone plamy, nerw na skroni zaczął mu niebezpiecznie drgać a żyły rozpaczliwie wyrywały się spod skóry. Widmo spotkania się ze wściekłym Severusem spadło na kwartet, niczym Little Boy na Hiroszimę. Talerze na pobliskim stole zaczęły się niespokojnie poruszać, choinkowe ozdoby poczuły potęgę grawitacji i nawet najwięksi znieczulicy poczuli, że święci się coś niedobrego. ŚWIĘCI SIĘ KOSZYCZKI NA WIELKANOC... Szybki rzut oka na Severusa pozwalał sądzić, że to nie on jest sprawcą zamieszania. - Cholera! Zabierajcie mi stąd swoje oczy! - krzyknął, kiedy oberwał pierwszą salwą gałek ocznych. - Widział ktoś takie zielone, małe? - A czerwone? - Niebieskie? - Piwne? - Brązowe? - Blond? - BLOND?! – krzyknęła cała sala. TO BYŁ BŁĄD... - A może przekrwione? - Ani słowa o krwi! W naszym dormitorium zalęgł się Vlad Tepes! – syknął Potter. - KTO?! - Pierwszy udokumentowany wampir. - Widzieliście gdzieś szklane oko? – tu sprawa pozostaje nierozwiązana - Czy był to przodek Moody’ego, czy pana/i Manson? (Decyzja należy do was) W czasie, gdy poszukiwania oczu rozwijały się w najlepsze, wstrząsy wzmagały się. Z każdą chwilą narastały, żeby po chwili osiągnąć zenit. Pierwsza eksplozja rozerwała w strzępy stół Puchonów. Kolejna rozsadziła stół nauczycielski w drobne trociny. - Miłośnicy chomików będą zadowoleni – zauważył, jak zwykle opanowany, Remus. - Wy się lepiej zastanówcie, skąd się wzięły te wyładowania na tle zubożonego prochu palnego. Chwila zastanowienia. Chwila głębszego zastanowienia. - To Peter! Zaczął rozsadzać Wielką Salę. – Syriusz zwrócił się w stronę panikujących uczniów – SPOKOJNIE, BEZ PANIKI!!! SYTUACJA SIĘ WYJAŚNIŁA! WSZYSCY SĄ TERAZ PROSZENI O SPOKOJNE UDANIE SIĘ SOICH DORMITORIÓW – jednak to nie podziałało. Postanowił więc podejść ich psychologicznie. – Mam ogłoszenie duszpasterskie. Prosiłbym o uwagę... Dziękuję. A teraz wszyscy niech spokojnie udadzą się do Torunia... dormitoriów. Niedostosowanie się do ogłoszenia grozi spotkaniem się z Karą Boską lub Aniołem Śmierci**. Mówił Ksiądz Ojciec Dyrektor Jedynego Prawdziwego Radia, Najświętszy Po Bogu Tadeusz Rydzyk. Pomogło. Dzika panika uspokoiła się, przeradzając się w panikę. Tłumy tratowały się, zamiast rozsmarowywać słabsze osobniki na pasztet. Siniaki, złamania, potłuczenia, rozwolnienia i konwulsje – to wszystko było na porządku porannym. - Trzeba ich uspokoić, zanim się pozabijają. NIE NO... - Może jakaś pieśń? Muzyka łagodzi obyczaje! – zasugerował Sev. Syriusz podbiegł do jakiegoś chłopaka, który klęczał w kącie i modlił się o wywabienie... wybawienie. - Synu! – zaczął, ale ponieważ kojarzyło się to słowo z pewnym bluzgiem, spróbował inaczej – Boży Synu! Poprowadź te zbłąkane owieczki w imieniu Pana na bezpieczne, wiecznie zielone niwy. Albo chociaż do ich domów. Z pieśnią na ustach. Z CHLEBEM, CHŁOPIE! Chłopiec przez chwilę przybrał wyraz twarzy, który wskazywał na intensywne użytkowanie kory mózgowej. Potem, powoli zaczął nucić coś pod nosem, żeby po chwili krzyczeć na całą salę: - Nie boje się, gdy ciemno jest! Ojciec za rękę prowadzi mnie... *** Po chwili cała sala (z wyjątkami, wyznającymi dzieła La Veya****) podchwyciła radosne słowa piosenki. Trzymając się za ręce, ludzie poczęli wychodzić z pola rażenia. Najpierw powoli, potem coraz śmielej. Ostatnia eksplozja rozsadzała północną ścianę Wielkiej Sali. Przed rozśpiewanym tłumem stanął Albus „Ten, Którego Będzie Się Bał Ten, Którego Imienia Nie Będzie Można Wypowiadać” Dumbledore. Na jego widok Huncwotom w wyobraźni ukazał się wściekły, sapiący ze złości nosorożec, szarżujący na malutkie, biedne myszki. - Co to ma znaczyć?! Wyraźnie mówiłem, żeby nikt się nie ruszał! – dyrektor tak się spienił, że opluł śliną najbliższe rzędy. - No bo my musieliśmy u... - Cicho siedź, jeśli ci życie miłe. Postanowiliśmy pójść do szkolnej kaplicy pomodlić się o zdrowie i opiekę bożą dla waszej dyrektorskiej wysokości, jego mać! - O, jak miło z waszej stro... Przecież w Hogwarcie nie ma żadnej kaplicy, nawet marnego ołtarzyka! Już, wszyscy z powrotem do Wielkiej Sali! - Dyrektor przodem – powiedział Remus, wskazując Dumbledore’owi dłonią drzwi. Ten pchnął drzwi niczym kałboj wchodzący do salunu. Blask i huk eksplozji ogłuszyły go bez ostrzeżenia. Staną jak wryty i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Remus zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie wnętrzem wstrząsnęła ostateczna salwa i głuchy jęk dyrektora. - Może powinniśmy go stamtąd wynieść? - Duże ryzyko, naprawdę duże ryzyko... - Co masz na myśli, Severusie? Przecież wszystko już się wystrzelało... - A pomyśleliście o wściekłym Dumbledore’u? - Ja myślałem o dziewczynach – powiedział James. - Przestań myśleć, zostaw to innym. Zgodnie z moimi obliczeniami grawitacji, Dumbel powinien leżeć oszołomiony i ogłuszony tuż pod drzwiami. - Głęboki oddech i... raz kozie śmierć – powiedział Remus i zniknął za drzwiami. DZIWNE. KOZA MIAŁA KIPNĄĆ DOPIERO ZA DWA DNI... Po chwili Lunatyk wrócił, ciągnąc po ziemi uszkodzonego dyrektora. Wyglądał źle i jeszcze trochę gorzej. Łuk brwiowy miał roztrzaskany, nos stłuczony na zgniłe jabłko (ewentualnie przypominał jabcok), piękne sińce pod oczami. Ogólnie przypominał pandę po przejściach. BO ZUPA BYŁA ZA SŁONA? BO SĄSIADKA MA NOWE FUTRO? - Argusie, szybciej! To na pewno coś poważniejszego! - ... – tu miał być komentarz Snape’a, ale ten już dawno zniknął z miejsca akcji, podobnie jak reszta Huncwotów. Zdecydowanie później. - I co my teraz zrobimy? Jak nas wyrzucą ze szkoły? Wsadzą do Azkabanu? Dadzą honorowe członkostwo Eselde? - Uspokój się. Jesteśmy umówieni z Severusem w pewnej ważnej sprawie. Jutro się wszystko wyjaśni. Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 18.01.2004 12:25 -------------------- |
Child |
18.01.2004 12:27
Post
#9
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Kolejnego dnia, kiedy tylko dyrektor
wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego...
ŻE SIĘ WTRĄCE. DLACZEGO ON WYGLĄDA JAK DWUDNIOWA MUMIA? ... na wszystkich ścianach, drzwiach, kolumnach i obrazach rozwieszono ogłoszenia następującej treści: „Wszyscy uczniowie, każde stworzenie i duchy, które wiedzą coś na temat wczorajszych zamachów terrorystycznych, mają zasrany (to słowo było trochę zamazane) obywatelski obowiązek zgłosić się do Albusa Dumbledore’a w sprawie złożenia donosu... wyjaśnień. Na każdego wzorowego obywatela czeka nagroda. Podpisano, Minerva McGonagall, komendant główny SORMO (Szkolnych Ochotniczych Rezerw Milicji Obywatelskiej).” Poniżej tego znajdował się dopisek „Połurzmy kres tej mafji”, autorstwa Syriusza, który zgodnie z planem wprowadzał podstawy sabotażu i zamieszania w szeregach wroga. Czyli... WTÓRNY ANALFABETYZM W SŁUŻBIE CHAOSU? Godzina 11:32 w nocy, czasu Zulu. Miejsce nieznane. - Skoro już nazwaliśmy się „mafją”, to może rzeczywiście załóżmy coś takiego? - I co? Będziesz wymuszał lizaki od dzieci? Prowadził nielegalny przybytek uciech? A może naślesz kogoś na Filcha? - Nie, Peter. Jeśli Derektorstwo chce za nami wojny, to będzie ja miało. Kto jest za? Pięć rąk wystrzeliło w powietrze. Remus pokiwał głową na znak zrozumienia, rozwinął kawałek pergaminu i zaczął czytać: - POMOC DLA JAKIEGOKOLWIEK PRZYJACIELA MAFII I ŻADNYCH PYTAŃ. - POMŚCIĆ KAŻDY ATAK NA CZŁONKÓW RODZINY, PONIEWAŻ ATAK NA JEDNEGO CZŁONKA JEST ATAKIEM NA CAŁĄ RODZINĘ. - UNIKANIE JAKIEGOKOLWIEK KONATKU Z WŁADZAMI. - KTO HANDLUJE KOKSEM NA ULICY BĄDŹ MA JAKIEŚ ZYSKI Z TEGO PRECEDENSU ZGINIE, A WRAZ Z NIM CAŁA JEGO ZAŁOGA. - NIE JESTEŚMY OGRANIZACJĄ PUBLICZNĄ. NIKT NIEUPOWAŻNIONY NIE MA PRAWA WEJŚĆ, ANI STĄD WYJŚĆ. - ZAJMUJEMY SIĘ TYLKO SPRAWAMI NAS DOTYCZĄCYMI. - NAJLEPSZYM SŁOWEM WYPOWIEDZIANYM JEST MILCZENIE. - TEN KTO CHCE SPRZĄTNĄĆ BOSSA, MUSI NAJPIERW SPYTAĆ O ZGODĘ GŁÓWNEJ KOMISJI. - NAJWAŻNIEJSZY JEST SZACUNEK. MUSIMY SZANOWAĆ ZARÓWNO SIEBIE JAK I CZŁONKÓW MAFII. - KTO ZDRADZA – GINIE. A WRAZ Z NIM WSZYSTKO, CO PO SOBIE POZOSTAWIŁ. - NIE WOLNO MIEĆ DOCHODÓW Z PROSTYTUCJI, WSZELKI JEJ ZNAKI BĘDĄ NISZCZONE, A WRAZ Z NIĄ CAPO, KTÓRY PODJĄŁ SIĘ TEGO PRECENDENSU. - MOŻNA CZERPAĆ DOCHODY W KAŻDY ZNANY SPOSÓB, PRZY CZYM NIE MUSI PATRZEĆ NA SKUTKI. - NIE MOŻNA LIKWIDOWAĆ WTAJEMNICZONEGO CZŁOWIEKA Z CUDZEJ RODZINY NA WŁASNĄ RĘKĘ. - A teraz wszyscy powtórzcie. Ja ... przyjmuję zasady działania mafii i zobowiązuje się do ich bezwzględnego przestrzegania. Nawet pod karą śmierci. SŁUŻĘ UPRZEJMIE... Zbiorowy, niechętny bełkot rozniósł się po pokoju. Kiedy wszyscy złożyli już śluby milczenia, celibatu i innych zasad moralno-obyczajowych, Remus przeszedł do dalszej części spotkania. - Skoro już zawiązaliśmy naszą rodzinę... - Jaką rodzinę? Przecież nie jesteśmy spokrewnieni. - Tak się ogólnie nazywa grupę tworzącą mafię, James. A teraz musimy wybrać dla siebie jakąś nazwę, i przywódcę, i radę i jakieś nowe pseudonimy. Cisza spowiła Jeszcze Huncwotów. Żaden, nawet Remus, nie miał najmniejszego pomysłu na nazwanie Pierwszej Hogwarckiej Mafii. - A właśnie! Może Pierwsza Hogwarcka Mafia? - Za długie i jakieś takie... nie pasuje. Chwila ciszy. Chwila konsternacji. Przeciągająca się chwila cichej konsternacji. - Mam, ludzie! Wiem – wejdźmy do Cosa Nostra! - James, ty imbecylu! Chcesz, żeby rozsmarowali nas na ścianie?! Ale sama nazwa nie jest taka zła. Gdyby ją trochę przerobić... MOŻE KOSA OSTRA? - Tak! To jest to! Od tej chwili Huncwoci odchodzą do niebytu, a ich miejsce zajmuje Kosa Ostra! Przynajmniej na tydzień. – A co z przywódcą? Ja proponuję siebie – wzrok Syriusza spotkał się ze wzrokiem Severusa – albo może lepiej będzie, jak Severus nim zostanie? - Dziękuję, Syriuszu. Myślę, że będzie to najlepsze wyjście. - A zatem, kto jest za? Nieśmiało, powoli cztery dłonie poszybowały w górę. Severus tylko przyglądał się, jak właśnie zostaje bossem. Remus kontynuował: - Severusie Snape. Zostałeś wybrany naszym capo di tutti cappi. Czy możemy dowiedzieć się, jakie imię przyjmiesz? - Jeśli muszę... Przywitajcie Capo di Tutti Frutti! W skrócie Tutti Frutti lub Tutti. Oklaski. - Skoro mamy już szefa wszystkich szefów, wybierzmy teraz radę. Obok Sev... Capo di Tutti Frutti zasiądą jeszcze dwie osoby. Proponuję siebie i... – Remus musiał podjąć męską decyzję. Musiał wybrać między interesem grupy a przyjaźnią. Mógł wybrać między Syriuszem, Peterem i Jamesem. W końcu wybrał – Syriusza. - Dobrze! Poznajcie Don Korniszone! – krzyknął Do Niedawna Syriusz. - I Ala Kapiszona – dorzucił Remus. – Wam chłopaki zostaje przyjąć jakieś imię i funkcję soldati. Stworzycie regim, nad którym pieczę będzie sprawował caporegime. Nieco cichsze oklaski. - Ja wezmę Tom Fortepiano, soldati Tom Fortepiano? Brzmi nieźle, prawda? – spytał się niepewnie Jeszcze Niedawno Peter. - A ja? Co ze mną? - O Boże... – westchnął Kapiszon – zostaniesz Chrzestnym Ojca albo Cycem Chrzestnym. Wybieraj. - No skoro nie mam innego wyboru... Fanfary proszę! Cycu Chrzestny! Po pokoju rozeszło się ciche bzykanie muchy. Pierwszy zreflektował się, jak na szefa przystało, Sev... Tutti Frutti. Klasnął cicho kilka razy, ale przestał po chwili. Remus... Al Kapiszon przekartkował szybko swój notes w poszukiwaniu jakiejś informacji. - Pozostało jeszcze tylko kilka spraw natury ogólnej. Consiglieri nie musimy wybierać, księgowi nie są nam potrzebni, w przeciwieństwie do caporegime. Kto nim zostanie? – zwrócił się do Capo di Tutti Frutti. - Za zasługi na polu bitwy, kapocośtam zostanie Korniszone. - Dziękuje, capo. To dla mnie prawdziwy zaszczyt. - A teraz rozejdźmy się. Kolejny pracowity dzień przed nami. Dość wczesne godziny nocne lub też późne godziny wieczorne. Gabinet obecnego dyrektora lub też gabinet przyszłej dyrektor. - Minervo. Musimy porozmawiać poważnie o ortografii. - Czyżby uczniowie popełniali aż tyle błędów w swoich wypracowaniach? - Nie – Albus zawiesił dramatycznie głos – tu chodzi o ciebie... Spójrz – podał jej ogłoszenie z wyraźnie zaznaczonym „Połurzmy kres tej mafji”. McGonagall kilkakrotnie przeczytała te zdanie, poczym zaczęła poruszać bezgłośnie ustami jak ryba wyjęta z wody. Po chwili wykrztusiła: - A-ale to nie ja! Albusie, przecież wiesz, że ja... że to ktoś inny! Dumbledore wpadł w zamyślenie. Z jednej strony miał kobietę starą, dobrą nauczycielkę i pedagoga i jednocześnie konkurenta do stołka dyrektora Hogwartu, z drugiej strony miał na głowie młodocianych „wykroczeniowców”, ludzi z przyszłością, kogoś, kto roztaczał przed sobą szerokie horyzonty. Dumbledore rzadko miewał dylematy. Kiedy jednak musiał stawić im czoła, decydował się na najskuteczniejszą metodę... Wyciągnął z kieszeni sykla. „Awers stara kro... Minerva, rewers ci młodzi, piękni chłopcy”. Moneta ruchem spowolnionym, niczym w Matrycy, poszybowała w powietrze. Obracała się dostatecznie wolno, żeby Dumbledore mógł ewentualnie zmienić wynik. Zatrzymała się w szczytowym punkcie, zakręciła raz i zaczęła opadać. Dyrektor wyciągnął dłoń – wypadł rewers. - Tak, to jest dowód! Minervo McGonagall – Dumbledore przybrał ton głosu niczym Sędzia z Meksyku, grany przez Chucka Norrisa. CZYŻBY REINKARNACJA PANI NORRIS? NO TO SIĘ FILCH UCIESZY... - Zostajesz uznana winną zarzucanego Ci czynu, szerzenia dysortografii wśród uczniów zgodnie z paragrafem 9 kodeksu cywilnego, ustęp miejski, piąty. Wyrok jest prawomocny. - Ale ja jestem niewinna! Przecież kilka linijek wyżej sam myślałeś, że rewers to ONI! - Tak, ale zaraz pod tym jest zastrzeżenie o możliwej zmianie zdania - Dumbledore rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie zza okularów a’la Arni Szwarceneger, jego ręka powędrowała do kieszeni. - To ja sama wyjdę... Dyrektor przeszedł obok biurka, rzucił krótkie spojrzenie w kierunku księżyca i wrócił do lektury pisemka dla dorosłych „Dogs”. Tymczasem w kanciapie McGonagall. - Ja im dam „Połurzmy kres tej mafji”! Ja dam temu staremu dropsowi ustęp publiczny! Stworzę... stworzę potwora! – McGonagall krzyknęła niczym nadmiernie podniecony Lord Zed. Albo... albo triadę! TAK! Zdominuję czarny rynek w Hogwarcie! – McGonagall roześmiała się niczym psychopatka, której zabrano leki psychotropowe. TO NIE JEST ALUZJA DO PSYCHOPATKI... - Minervo, ucisz się! Jest po jedenastej! – zza ściany dobiegł ją głos Flitwicka. - Zafajdany karzeł – mruknęła, połykając kilka tabletek nasennych. Rajz end szajn! – krzyknął mechaniczny budzik Capo di Tutti Frutti. Wyżej wymieniony właściciel wyżej wymienionego budzika leniwie podniósł lewą powiekę. Wskazówki na tarczy zegara wskazywały wpół do szóstej. - Nie dość, że analfabeta, to jeszcze podaje czas w Panamie – mruknął do siebie Cap. Du ju wejk up or nat, ju lejzi?! - Kiss my ass... ewentualnie kiss my rzyć! – Tutti Frutti zaczął niebezpiecznie zbliżać do budzika młotek, którego jeszcze przed chwilą nie było. - Niht szisen! - Don’t cease fire, boys! – Szef wszystkich szefów zaczął wczuwać się w swoją rolę. Wziął zamach w sensie wymach i uderzył. Smar popłynął po trzonku, z kupki metalu wystawały sprężyny, połamana trybiki. W uszach CdTF wciąż brzmiały ostatnie słowa budzika. Poczuł się dziwnie... Poczuł się winny. Poczuł się jak młody chłopak (którym był), który właśnie zabił. Odrzucił narzędzie zbrodni. („Arrrghhh!” zza sceny). Przez głowę przebiegła mu jedna myśl – „Rozwiązać całą tą mafię, odłączyć się od Dawnych Huncwotów, znów poświęcić się eliksirom i czarnej magii”. Ale po chwili nawiedziła go kolejna myśl – „Po co? Lepiej korzystać z życia, póki jest się młodym, nie ma się większych zmartwień niż wtorkowy sprawdzian z transmutacji, czy to, że w przyszłości zostanie się profesorem eliksirów w Hogwarcie”. Jego arcyważne rozważania nad sprawami bytu i postrzegania przerwało pojawienie się sowy Jamesa, Kleovasa. List był rozwiązły i napisany dość „specyficznym” językiem: „Szanowny Panie Gnojku! Nie będę mówiła, kim jestem. Powiem natomiast, czego kur** żądam! Po pierwsze, primo: Rozwiązania tej twojej mafji, jego mać! Po drugie, primo: Nie zastosowanie się do punktu pierwszego grozi spotkaniem z napakowanymi opium dresami. Po trzecie, primo: Do jutra rana rządam („Eee... rządam? – Capo) stawienia się wszystkich członków mafji przed gabinetem dyrektora w celu dokonania egzekucji. Po czwarte, ultimo: Hepi Nju Jer! Bez poważania, z wyrazami obrzydzenia, Yazuka” Poniżej listu widniały dwa dopiski: „Ktoś pomylił adresata. Na kopercie było „Do szefa mafji”, więc wysłaliśmy to do ciebie.” „Kapiszon mówi, że ta Yazuka to japońska mafia.” Don Korniszone - A więc ktoś ośmielił się nam wypowiedzieć wojnę? Załatwmy najpierw sprawę tej Yazuki... – Capo wyciągnął pióro i napisał: „Zrozumiałem. Dziękuje za życzenia, Albus Dumbledore”. Fragment z dopiskami Korniszona oderwał i wyrzucił do śmietnika. - A ty zanieś to tej Yazuce – rzucił do Kleovasa. – Ogłaszam stan wyjątkowy! STAN WYJĄTKOWY, ZAWSZE SMACZNY I ZDROWY! -------------------- |
Child |
20.02.2004 12:35
Post
#10
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Tjaa... mówię od razu - cudów nie
oczekujcie
Kilkanaście minut później w bibliotece zebrały się Siły Nieporządkowe - jak tam weszli, niech pozostanie ich słodką tajemnicą. Wszyscy byli rześcy, sprawni i gotowi. Ożywioną rozmowę co rusz przerywało uderzenie głowy o blat stolika i donośne ziewnięcia. TA, RZECZYWIŚCIE - BARDZO RZEŚCY... NIE TO CO JA! <DŁUGIE ZIEWNIĘCIE I UDERZENIE GŁOWY O BLAT STOŁU> Rozmowa, która do tej pory mogła śmiało kandydować do miana "o dupie Maryny", przybrała na tempie, kiedy Capo rozpoczął temat Yazuki i jej "niecnych, wręcz haniebnych zamiarów w stosunku (Jaki stosunek masz na myśli? -James) do naszej jakże cudownej i godnej podziwu organizacji". - Powiadasz więc, że Yazuka może mieć coś wspólnego z Dalekim Wschodem? - spytał cicho, acz podniośle Capo. - Tak - to dość stara organizacja, a tu mamy najwyraźniej doczynienia z rodzajem czegoś na wzór... "new wave". - Mógłbyś mówić jaśniej, Kapiszonie? Bo ja nic z tego nie rozumiem, a wypiłem już dwie butelki avidiolu. Biblioteka zatrzęsła się pod czasownikową formą pierdoły - oczywiście nad głupotą Cyca. Kapiszon wziął głęboki oddech, policzył do dziesięciu, łyknął tabletki na uspokojenie i zaczął tłumaczyć niemalże łopatologicznie: - Yazuka pochodzi z Japonii czy jakoś tak. Narodziła się około czterystu lat temu i początkowo była to organizacja sprzeciwiająca się podatkom nakładanym przez cesa... - Przejdź do konkretów - przerwał mu Capo. - Tak, już. Mówiąc prosto i bez ogródek: musimy znaleźć wszystkich ludzi, wszystkie duchy i zwierzęta, które mogą mieć jakikolwiek związek z Dalekim Wschodem... Dokonałem już pewnych obserwacji i mam kilku podejrzanych: Gruby Mnich - niby taki Europejczyk, ale dowiedziałem się od Irytka, że ostatnio przemycił do zamku kilka figurek Buddy - to stwierdzenie zaskoczyło całą Mafję, bowiem dotąd uważali Mnicha za jedyną postać, która na pewno nie miała z tym nic wspólnego. Kapiszon kontynuował - Kolejne dwie osoby wzbudzały moje podejrzenie już od dłuższego czasu, być może pracowały w ukryciu - Cing Ciang Chong i... - Ale to już trzy osoby - zauważył Cyc. - Grrr... To jest jedna osoba, tyle że jej tatuś na chrzcie była najwyraźniej pijany i przesadził z imionami... - odparł Kapiszon z ironicznym naciskiem w głosie. - Wracając do sedna. Kolejna osoba to jej przyjaciółka - Cin Cin. Obie wyraźnie mają korzenie w Japonii i stanowią najważniejszy trop w tej sprawie. I ktoś jeszcze, ktoś, kto może rozbić nas od środka. Ktoś, Kto Zna Nas Bardzo Dobrze I Od Dawna Podejrzewa, Kim Jesteśmy... - Al zrobił efektowną pauzę, zawieszając głos niczym plebejusz, wiszący na suchym drzewie z pętlą na szyi. Siedzieli tak w ciszy, kiedy w końcu wymówił cicho i powoli nazwisko... - McGonagall... - Nie! - Tak, niestety tak. (NIE RÓBMY KRYPTOREKLAMY SIECI KOMÓRKOWEJ) TAK TAK? - Ale jak? - W czasie wakacji McGonagall wyjechała do Japonii... Chyba z biurem podróży Sadistic Travel...* Tam poddała się ceremonii Zjapończenia Angola - dostała herbatki opiumowej, walczyła z trzystukilowym sumem... sumoką, odbyła pielgrzymkę do cesarskiego pałacu i wydała pięć tysięcy jenów na sake - to wszystko na początek. Potem jeszcze była wizyta w Przybytku Rozkoszy i Rozpusty. Tam... - Oszczędź nam szczegółów - zatrzymała go reszta mafijozów, których głosy były wyraźnie pełne obrzydzenia. NA SAMĄ MYŚL O PÓŁNAGIEJ McGONAGALL, OBSŁUGUJĄCEJ TŁUSTYCH, ŚMIERDZĄCYCH OPIUM I SAKE SKOŚNOOKICH JAPOŃCÓW, DOSTAJĘ KONWULSJI... PODOBNIE, JAK PÓŁ HOGWARTU I 5/7 MOICH ZNAJOMYCH... <ODGŁOSY HAFTOWANIA WZORÓW ŁOWICKICH> - Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał z niedowierzaniem Fortepiano. - Mój znajomy... Aarin Gend**... był winien mi przysługę. A że dobry z niego szpieg... - urwał Kapiszon, uznając, że już i tak powiedział za dużo. - Dobra, ale co dalej? Co nam dają twoje domysły? - To bardzo proste, szefie. Potrzebujemy kogoś, żeby uwiódł i wydobył z Chong lub Cin informacje, kogoś do pilnowania Mnicha i kilku "kogosi" do wybadania McGonagall. - Ja, ja! - wyrywał się Chrzestny. - Do skośnookich. Następny... - Ja mogę coś wycisnąć z Grubcia - powiedział Korniszon. - Tylko żeby po tym wyciskaniu pozostał Grubym Mnichem - ostrzegł go Kapiszon, kładąc nacisk na słowo "gruby". - Pozostali... Minerva - zanotował w swoim kajeciku. Wtem usłyszeli pośpieszne kroki na korytarzu i strzępki rozmowy między dwoma kobietami dość starej daty. Pierwsza miała głos mocny i ostry, druga natomiast ograniczała się do odpowiadania półsłówkami. - Muszę! - mieć! - tą! - książkę! - Ale po co Ci ona, Minervo? - Muszę znaleźć pewne eee... formuły dotyczące transmutacji... Tak - formuły na lekcje! - odparła z lekkim zakłopotaniem. Mafijozi bez chwili zastanowienia rozpierzchli się między regałami, chowając się za wszystkim co dało - od firanek po miniaturowe sekwoje. Drzwi do biblioteki otworzyły się z cichym zgrzytnięciem a do środka dosłownie wpadła domniemana Yazuka, depcząc biedną bibliotekarkę. Minęła regały z książkami niczym Alberto Tomba tyczki w latach świetności, przeskoczyła barierkę odgradzającą Dział Ksiąg Zakazanych i porwała najstarszą, najbardziej zapleśniałą księgę. Szybko przerzucała kartki, aż wreszcie trafiła na coś, co ją najwyraźniej interesowało. Szczelnie zakryła tytuł książki i wybiegła z biblioteki, z obłędnym uśmieszkiem na twarzy. W jej myślach wciąż kotłowała się jedna konkluzja - "Wreszcie, wreszcie się wszystkiego dowiem" - i raczej nie była ona związana z zamianą ołowiu w złoto. Szukała ochrony, tak potrzebnej pracującej, prześladowanej kobiecie... * Pozdrawiam wszystkich Sadystów ** Kto nie grał w Neverwinter Nights nie pojmie aluzji -------------------- |
Child |
24.02.2004 19:58
Post
#11
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
A dzisiaj bez przypisów
=D
McGonagall pędziła korytarzami ślepo wpatrzona w jeden punkt, który znajdował się sześć cali przed nią. Księga, którą ściskała pod pachą zrobiła się dziwnie śliska i pokryła się słoną substancją. W końcu stanęła przed celem jej podróży. Na piątym piętrze, między dwoma statuami przedstawiającymi Obłąkańczego Boryska i Iwana Rogacza, na ścianie wisiał gobelin z wyjątkowo ohydnym motywem, przedstawiającym oślizłe i grube ropuchy. Stuknęła weń różdżką, wypowiadając jednocześnie Mostovoj. Tkanina zwinęła się i odsłoniła stare, drewniane drzwi, z którymi czas nie obchodził się delikatnie. Pchnęła je mocno i wtedy uderzył ją nieprzyjemny zapach, przynoszący jej na myśl zgniłe jajka i amoniak. Jednocześnie w pomieszczeniu było niezwykle ciemno i duszno. KOSĘ MOŻNABY POWIESIĆ W POWIETZRU... McGonagall z lekkim niepokojem zauważyła, że ktoś musiał odkryć ten pokój przed nią - na stole leżały bezładnie porozrzucane pergaminy, posadzka kleiła się od dziwnej substancji, żar pod kociołkiem ostygł, ale emanował wyczuwalnym ciepłem - jeszcze wczoraj wieczorem ktoś sporządzał tu zakazane eliksiry. Nie zdawała sobie sprawy, że trafiła do laboratorium Dexte... Severusa Snape'a . Szybkim, wprawnym ruchem odgarnęła zwoje i w ich miejsce położyła księgę, na której grzbiecie złotymi literami wykaligrafowany był tytuł: "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych panien". TYTUŁ BARDZO ADEKWATNY... - A kto cię pytał o zdanie? Yazuka pogrążyła się w lekturze, mrucząc co chwilę jakieś formułki pod nosem, pisząc notatki i obgryzając pióro. Znudzona niekończącym się rozdziałem, wstała i tak jak było napisane w książce, położyła na stoliku kawałek metalu. Jeszcze raz rzuciła okiem na notatki i szybkim ruchem zamieniła bezkształtną bryłkę żelaza w... - Rura kanalizacyjna?! Co za debil pisał tą książkę?! - rzuciła się ku tomowi i odczytała z grzbietu "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych panien - pióra Marii McGonagall". - Mamusia? - TAK - MAMUSIA! - rozległ się zduszony głos. - Jakby tak z drugiej strony spojrzeć... to jest całkiem mądra i tego... pożyteczna książka - powiedziała zakłopotana Minerva. Poczuła pot, który obficie spływał z jej skroni. Wzięła głęboki oddech i spróbowała raz jeszcze. Tym razem otrzymała rurę z uchwytem i czymś, co przypominało celownik. - Cierpienie uszlachetnia, pamiętaj cierpienie uszlachetnia - powtarzała znerwicowanym głosem. - Ale ja już nalezę do szlachetnej rodziny! Po kilku kolejnych próbach otrzymała narzędzie anihilacji, obiekt kultu terrorystów i przekleństwo wojsk pancernych. Był długi i rozkosznie twardy, świetnie leżał w ręku, skórzana powłoka, która przybrała barwę dojrzalej serdelki, powodowała, że Yazuka musiała mocno się wstrzymywać, żeby nie eksplodować z ekstazy. A obiekt tylko czekał, aż ktoś go wykorzysta. - Wreszcie! She's alive! Alive! - krzyknęła głosem Frankensteina. - Bazuuuuka* gotowa! Zniszczę teraz tą (CENZURA) Mafję! Muahahahahahaha!!! - przestała się śmiać, gdyż złapał ją potężny napad kaszlu. - No tak nie te lata... gdzie mój inhalator? Tymczasem w Wielkiej Sali nic nie spodziewający się Mafijozi kulturalnie spożywali śniadanie. CZY ABY NA PEWNO KULTURALNIE? Chwila... błąd! Gdzie jest scenograf?! Powiedzcie mu, że w tej chwili Wielka Sala ma przypominać pobojowisko! PRZERWA NA REKLAMY... - W dzisiejszym TeleSzopie prezentujemy państwu zestaw do elektrycznej stymulacji mięśni. Czy myśleliście kiedykolwiek drodzy państwo, że wyglądacie jak Umbridge po obfitej kolacji? Czy chcielibyście wyglądać jak Syriusz w wieku dwudziestu lat? Jeżeli tak, ta oferta jest dla was! Za jedyne... WRACAMY Z PROGRAMEM - PSYCHODELIKU CZĘŚĆ DALSZA. - Ja nie skończyłem prezentacji! (ODGLOSY PANICZNEJ UCIECZKI) Półmiski z jedzeniem latały wszerz i wzdłuż całej sali, ignorując to, czy ich celem jest Dumbledore czy tylko jakiś gamoń. Sałatka z kukurydzy i buraków trafiła Anonimowego Puchona prosto w twarz, obryzgując jego i kilka osób w okolicy majonezem, który dyrektor sprowadzał z Tadżykistanu. Grono pedagogizujące nie mogąc utrzymać spokoju, ukryło się za stołem i co chwila odpierało nadlatujące potrawy zaklęciami. Tymczasem, w najciemniejszym rogu Wielkiego Burdelu... Bałaganu stali Mafijozi i pokładali się ze śmiechu, patrząc jak kolejne osoby padają znokautowane pod gradem talerzy. Pod nogi Capo zatoczył się słoik majonezu. Wiedząc, co może być w środku, Capo wziął zamach, żeby kopnąć słoik jak najdalej od siebie, jednak powstrzymał go Fortepiano. - Nie rób tego! To polski majonez - bardzo dobry. - Polski powiadasz? - Capo podrapał się po brodzie, a w tym czasie jego mózg wywnioskował: majonez + szynka + chleb = cHWDP**. - W takim razie nie może się zmarnować... I gdybyś mógł mi podać tą szynkę, która tam leży... i ten bochenek... - A po co to wszystko? - Eee... no... robię nowy eliksir na porost tkanki tłuszczowej - tak dokładnie - wykrztusił z siebie na poczekaniu Capo. - Patrz! Tam się schował ten przykurcz, który tydzień temu wyzywał cię od szczurzych wymiocin! - Ja go wypatroszę! - krzyknął Fortepiano i z pieśnią na ustach ruszył nieść zniszczenie i strach wśród wrogów partii. Chwilę później wrócił - poobijany, ale szczęśliwy. - Bardzo gustowny hełm - rzucił Korniszon, kiedy ujrzał na głowie Mafijoza półmisek z siekaną wątróbką i cebulą. I właśnie wtedy, gdy mieli pogratulować sobie udanej dywersji, Capo syknął, pełen niepokoju. Na jego lewym ramieniu rozjarzył się czerwienią, a potem przybrał kolor smoły, napis The Doors. - Szlag by to wszystko! Ktoś się włamał do mojego laboratorium! - No to co? Pewnie pomyśli, że trafił do starego gabinetu nauczyciela eliksirów... - zbagatelizował sprawę Cyc. - Tak, wiem! Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną substancją... McGonagall tymczasem siedziała w laboratorium i czytała książkę, tym razem jednak "Dwadzieścia lat wcześniej - Live in Hogwart". Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy przeczytała "Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną substancją...". Jej ręka sięgnęła po mały flakonik, który stał pomiędzy innymi na gzymsie kominka. Bez zastanowienia wypiła całą zawartość i spojrzała w książkę, aby sprawdzić, jakie nadnaturalne zdolności właśnie w siebie wlała. Jednak zamiast okrzyku tryumfu, z jej ust padły słowa przerażenia. "W najlepszym przypadku straci małą część wspomnień i padnie ofiarą Tępoty!" - Nie możemy ryzykować czyjegoś życia! - krzyknął boss i zerwał się z miejsca, kiedy zauważył, że jedynej osoby, której nie widzi na Wielkiej Sali jest McGonagall. - Albo spokojnie, powoli. Nic się nie stanie. Schylił się po ciasto, które upadło tuż obok niego i odrzucił je w tłum. Poprawił szatę, sprawdził czy ma zawiązane buty, czy wszyscy Mafijozi wyglądają schludnie i niemrawo ruszył ku drzwiom. Po korytarzu szli spokojnym krokiem, rozglądając się, czy Filch utrzymuje w szkole należyty poziom czystości, oglądając obrazy i pomniki. Severus doprowadził ich w końcu do swojego laboratorium, choć obrał jak najdłuższą drogę. W końcu stanęli przed drzwiami prowadzącymi do, jak pisało na tabliczce, Laboratorium Dextera. - Chyba pomyliłeś drogę... Tu pisze, że to laboratorium kogoś innego - rzekł niepewnie Cyc. - To tylko dla zmyłki. Pchnął drzwi, a w środku czekała ich niespodzianka... i lufa Bazuuuuki! wycelowanej prosto w nich. Wszyscy głośno przełknęli ślinę. Severus dał po kryjomu znak reszcie, żeby się cofnęli. Sam zaczął "negocjacje". - Czy mogłaby/mógłby pani/pan wyjść? Chcielibyśmy zginąć (Jasne - reszta), wiedząc, kto ma zaszczyt nas odesłać do lepszego świata. - Czemu nie - odwarknęła McGonagall. - A, to pani! Cóż za spotkanie! - Zamknij się... eee... jak ty tam masz? - Symforian Symf. Do usług - Sev pokłonił się głęboko. - A to mała niespodzianka! Na głowę McGonagall spadli Korniszon i Kapiszon. Zdezorientowana McGonagall wystrzeliła. Gruz i wielkie odłamy stropu spadły na nią, niszcząc jej Bazuuuukę! Kiedy pył opadł, Minerva została postawiona przed Wielkie I Światłe Oblicze Capo. - Słuchaj uważnie - albo zrobisz, co ci każemy, albo dyrektor dowie się, że nielegalnie produkujesz broń... - Ha! Nie macie dowodów. Bazuuuuka! leży zniszczona pod gruzami! - To żaden problem - w najnowszym numerze "Magicznej techniki dla początkujacych" będzie atrapa normalnej bazuki, która wygląda tak samo... - odparł spokojnie Cyc. - Wracając do tematu - zaczął Capo. - Zaczniesz od... * Bazuuuuka! - all copyrights to Ava vel IMP (ja to tylko na użytek fica) ** cHolernie Wyborna, Delikatna Potrawa. Kanapka z szynką i majonezem + Severus - all copyrights to Toroj (ja to tylko na użytek fica) -------------------- |
Child |
21.03.2004 23:34
Post
#12
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
No to powoli dobijam do
końca...
Odgłosy eksplozji, zapach najlepszej mieszanki chińskiego prochu palnego, kolory magii i szampan mocno wyskokowy mieszały się w marzeniach całego Hogwartu. Jedni znosili to z uśmiechem na twarzy, inni ignorowali SZTYWNIAKI... WYŚLĘ ICH DO PARKU SZTYWNYCH! Inni ignorowali a reszta, mniej doświadczona, popadała we wczesne stany psychozy. Dodawszy do tego jeszcze niecne plany Mafijozów można było wydedukować, że nadszedł najważniejszy dzień w roku - trzydziesty pierwszy grudnia rano lub też "szysiesty pierszfy" kolejnego dnia rano. James obudził się dość wcześnie jak na okoliczności - była dopiero jedenasta. W głowie mu szumiało, oczy w niekontrolowany sposób błądziły po pomieszczeniu, a gardło miał suche niczym żołnierze Korpusu Afrykańskiego Rommela. Przez jego głowę przemknęła myśl "Szyszby jusz po?", lecz po chwili przypomniał sobie więcej szczegółów - kilka butelek i przemówienie Seva: "Żołnierze! Najważniejsza kur*a jest zaprawa!". No i zaprawiali - ogórkami, śledzikiem albo cebulką. Mętnym wzrokiem ponownie ogarnął "poligon". Spostrzegł, że inni jeszcze odsypiają "manewry" i nie miał zamiaru im przeszkadzać. Zmienił mundur na coś bardziej cywilnego, odsunął "armaty" zagradzające wyjście i poszedł do kuchni po kawę-siekierę. Kierował się ruchem niezrównoważonym w dół, ku Mekce wszystkich strudzonych żołnierzy, kiedy dostrzegł w oddali smukłą postać. Przetarł okulary, które zaparowały od nadmiaru myślenia, poprawił fryzurę i ruszył wprost na tajemniczą osobę. Z każdym przebytym metrem dostrzegał w niej coś znajomego, aż w końcu zderzył się z myślą "O, Lily idzie". BYSTRZAK, CO NIE? - Uszanowanie, Lily. Gdzie tak pędzisz? - Witaj, James. Wiesz, aktualnie tak sobie chodzę po zamku - wszędzie chłodno i nudno. - Chło... znaczy nudno? Obiecuję ci niezapomniane przeżycia - powiedział mocno podekscytowany. - Z chęcią - w głosie Lily można było usłyszeć trochę zakłamaną radość. - Ale nie powinnam cię zamęczać - dokończyła, patrząc na "nieświeżego" Jamesa. - Wyglądasz na mocno... zmęczonego. - To dlatego bo trenowałem wczoraj do upadłego. Najpierw karate - uderzył się bokiem dłoni w szyję. - Potem trochę powyciskałem - uniósł w charakterystycznym geście rękę, jakby trzymał w niej butelkę. - A na koniec jeszcze slalom gigant - pokazał ręką w powietrzu sinusoidę. - To był ciężki wieczór - zakończył dramatycznie. - Przemęczasz się, James. Powinieneś dziś odpocząć - czeka dzisiaj nas wszystkich męczący wieczór - powiedziała z nieukrywaną troską w głosie. - Chodź, zaprowadzę cię do łóżka. - Nie będę protestował! MA CHŁOPAK WYCZUCIE KONIUNKTURY. Kilka godzin później, w jednym z lochów. - Wszystko ustalone - doprowadzamy do rewolty na scenie i przejmujemy pokład. Emce już się postara, żeby Dumbledore nie zgrzytał zębami. - Mam tylko jedno pytanie, Sev - czy Emce na pewno nie odstawi żadnego numeru? - Spokojnie, Remusie. Nie piśnie ani słówka, albo ja wyjawię kilka niechcianych faktów - Capo spojrzał na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. Severus oparł się na wielkiej skrzyni i wstał. - Czas zaczynać. Wielka Sala powoli zapełniała się rozbawionymi ludźmi. Wszyscy poubierani byli w najnowsze kreacje od Gucia, Wersalki lub Arkadiusza. W powietrzu unosił się zapach najlepszych francuskich perfum marki No. 69. Podłoga i ściany mieniły się od kolorowych świateł. Całe dobre wrażenie psuła jednak muzyka - smętna, powolna i bez iskry. Wychudzony, wymalowany na kredowo-biało wokalista The Rhezus wył niemiłosiernie o "Pierwszym Dniu w Krainie Cieni". Chyba tylko dobra wola uczniów i groźna mina Dumbledore'a nie dopuszczały do linczu na zespole. Anonimowy Puchon rozlał kolejne piwo, usypiany raz po raz przez coraz to smętniejsze kawałki. Ciszę przerwał damski głos: - Werble proszę! - perkusista zaczął podgrzewać atmosferę. - Światła na scenę! Wokalista ze sceny! Panie... panowie... Przed wami jedyni, niepowtarzalni... - I boscy - dorzucił ktoś zza kulis. - I boscy - powtórzyła kobieta - In Glans! Na scenę wpadła piątka mężczyzn w średnim wieku. Wszyscy mieli długie włosy, koszulki z nazwami tru-metalowych zespołów. Ale uwagę wszystkich przykuwały glany - czarne, napastowane na błysk i nieziemsko wyglądające. Kiedy wkraczali na scenę, ta zatrzęsła się od ogłuszającej eksplozji, spowiła w milionach iskier i kłębach dymu. Światła reflektorów padły na okryte do tej pory twarze - po Wielkiej Sali rozniósł się okrzyk zdziwienia. Tak - to byli oni. Huncwoci. James, z obowiązkowo gołą klatą, usiadł za garami. Peter chwycił za bas. Severus i Remus - odpowiednio za klawisze i gitarę. Syriuszowi, jako posiadaczowi najdłuższych włosów i najlepszego głosu, przypadła rola frontmana i solisty. Szepnął cicho tylko do reszty: - Ale to zaklęcie na pewno zadziała? - Spokojnie - dwa tygodnie męczyłem się, żeby je opanować. Kolejna eksplozja iskier i kolejna osoba pojawiła się na scenie. Tym razem była to... - Witaj, Hogwarcie! Dzisiejszego wieczora imprezę poprowadzi MC Gonagall, znana jako Emce! Oklaski dla niej - to również jej debiut! Wielka Sala przyjęła tą zmianę z entuzjazmem i ulgą. Syriusz ponownie przemówił: - Dobra, to nasz pierwszy kawałek. Szarpnął za struny i zaczęło się. Basy wprowadzały w rezonans plomby w zębach, riffy rozbijały mózg o czaszkę, a wysokie, niespokojne klawisze przyprawiały o ciarki na placach. Syriusz odwrócił się, żeby spojrzeć, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Tak jak przewidzieli - żadnych problemów. "Nawet scenę dobrze wypoziomowali - James pluje śliną po równo na obie strony". Struny jęknęły po raz ostatni. Muzyka zamarła, podobnie jak cała Wielka Sala. Huncwoci przez chwilę myśleli, że cały ich misterny plan poszedł w pizdu, cały wysiłek na marne... Aż powoli, nieśmiale po sali zaczęły rozchodzić się oklaski. Najpierw powolne i pojedyncze, potem głośniejsze, aż w końcu rozległa się burza wiwatów. Huncwoci stali oniemiali. Światła błądziły po ich zdziwionych twarzach, a oni tylko wpatrywali się tępo w pustkę przed ich oczami. Zreflektowali się dopiero, kiedy na twarzy Remusa wylądowały damskie figi, a przed nogami Syriusza legły męskie stringi. - Wielkie dzięki, Hogwarcie! Mamy nadzieję, że kolejny kawałek również przypadnie wam do gustu... I poleciały kolejne hity: Margaryna, Kaine Szajse, Laf Sok, Nocnik, rockowa wersja P.O.M.P.O.N.A... W końcu zmęczony Syriusz dał znak Emce, żeby dalej poprowadziła show. -------------------- |
Child |
25.08.2004 00:27
Post
#13
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
Here ya go =)
Zakurzona sterta firan, dywanów i innych przedmiotów, których celem było upiększanie otoczenia, poruszyła się niespokojnie i zamarła na chwilę. Ponownie uniosła się w niespokojnym skurczu i opadła. Sytuacja ta choć dziwna, powtórzyła się kilka razy. Jedynie kardiolog, który operował na otwartym sercu, mógł powiedzieć, że widział wcześniej coś podobnego. Ale nawet on mógłby dostać palpitacji rzeczonego serca na widok kościstej ręki, wynurzającej się z plątaniny tkanin. Szmery wydobywające się spod nich również nie wróżyły nic dobrego. Z każdą chwilą ich natężenie rosło, pasmo przenoszenia dawno przekroczyło czterdzieści cztery kiloherce, a nieartykułowane z początku monosylaby zaczęły układać się w spójne zdania. OŻESZWY... MOJA GŁOWA... JAK TO SIĘ NAZYWAŁO? ANTY-KOC? ANTY-ŚMOC? ANTY-KAC! TJAAA... KILKA ŁYKÓW I OD RAZU LEPIEJ. A TERAZ MUSZĘ SIĘ ZASTANOWIĆ - SKORO JEST LEPIEJ, MUSIAŁO BYĆ GORZEJ. SKORO BYŁO GORZEJ, KTOŚ MUSI ZA TO ODPOWIADAĆ! Sterta zakurzonych tekstyliów, dywaniliów i im podobnych, powodowana impetem Osobnika Na Śmierć Zalanego, rozpierzchła się na boki, układając się na swoich miejscach, co w efekcie dawało wrażenie miłej komnaty. Jedynym minusem mógłby być nie zapalony kominek. PROSZĘ BARDZO - GRATIS, NA KOSZT FIRMY. Po pomieszczeniu rozniosło się przyjemne ciepło i zapach płynów mocno wyskokowych. Tymczasem, w Wielkiej Sali, chwilowo przeinaczonej na 'Ye Old English Ale Stadium", Emce zaczęła swoją Nieśmiertelną Nawijkę Zipiąco-Składaną. - Jeee! To był mega kul wypasiony kawałek czadowej roboty! Prawda?! Sala odpowiedziała jej zgodnym pomrukiem aprobaty. - A o co ona się pytała, bo ja nie czaję językowej zajawki - spytał się Anonimowy Puchon, którego znajomość języków obcych ograniczała się do opowiadania słynnej w całej Anglii serii "Irish Jokes". - Powiedzieć wam, jak pracuje dwóch Irlandczyków zatrudnionych do kopania rowów?* - spytał się Anonim głosem, który wskazywał na częste popijanie przekąsek, których to sobie nie odmawiał. - Znowu? - Nie to nie. - Obrażony i urażony Puchon wstał ciężko, zachwiał się na nogach i pląsającym krokiem ruszył w stronę wyjścia. - Ależ wodzu! Co wódz? Kiedy poruszeni poruszeniem poruszonego sumienia Puchoni zaciągnęli swojego kompana z powrotem do stolika, Emce rozgrzewała damską część publiczności, proponując jej wyścigi króliczków rasy Playing Girls. - A teraz zaczynajcie obstawiać wyniki - Emce machnęła różdżką i za klatkami z królikami pojawiła się ogromna sakiewka, do której wpadały kolejne zakłady. Największym powodzeniem cieszył się królik nazwany imieniem Syriusza, oraz, co dziwnie, Petera. Chociaż w tym przypadku decydującą rolę odgrywała wielkość jego organu rozpoznawania dźwięków. Klatki stanęły otworem, króliki ruszyły... NIE! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻE NIE SPEŁNIAM ŻYCZEŃ?! - Ale ja chcę ten dom! - mała postać biegnąca za niemałym widmem zanosiła się histerycznym płaczem. NIE! - Ale... ale... - ton głosu stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. NO DOBRZE... ZA GOTÓWKĘ, CZY NA RATY? Postać wzniosła jeszcze większy lament i larum. JAK JA MAM PRACOWAĆ W TAKICH WARUNKACH?! NIE - PISZĘ PODANIE O PRZYZNANIE MI WIĘKSZYCH MOŻLIWOŚCI INGEROWANIA W MATERIALNĄ EGZYSTENCJĘ LUDZKOŚCI... CZY MOŻESZ SIĘ UCISZYĆ?! Odpowiedziało mu jeszcze bardziej przenikliwe lamentowanie. I O WCZESNIEJSZE PRZEJŚCIE NA EMERYTURĘ, ZA PRACĘ W WARUNKACH GROŹNYCH DLA... ŻYCIA? EGZYSTENCJI. WŁAŚNIE - EGZYSTENCJI. Postać wciąż słaniała się teatralnie, płacząc rzewnymi łzami, bynajmniej nie będącymi wynikiem długoletnich praktyk błagalno-szantażujących. CO JA Z WAMI MAM... PRZYNAJMNIEJ PŁACZESZ Z JAKIEGOŚ SENSOWNEGO POWODU - MI TEŻ BĘDZIE WAS BRAKOWAŁO. I WASZEJ NAIWNOŚCI, GŁUPOTY, FOCHÓW, ZACHCIANEK. Szczęka poruszyła się niespokojnie. NO DOBRZE - UPARTOŚCI TEŻ. Histeryczny płacz, mieszający się z chaotycznym waleniem przysłowiową głową w mniej przysłowiowy mur, wypełnił ciszę panującą na spokojnym dotychczas korytarzu. IDŹŻE DO WSZYSTKICH DIABŁÓW! Drzwi do Wielkiej Sali z hukiem stanęły otworem... - James niespodziewanie wysuwa się na prowadzenie! Tuż za nim Syriusz i Severus! Zbliża się do nawrotu... Minął drzwi... - głos Emce zdradzał, że bardzo przeżywała to, co działo się na torze. - Drzwi trafiają Jamesa... - jej głos nieco stracił na tonie, a czas zdawał się płynąć wolniej... - Ten przelatuje kilka jardów - głos stał się jeszcze spokojniejszy... - Uderza ze sporym impetem w ścianę... - teraz dynamiką przypominał znudzoną kelnerkę, która po raz dwudziesty przekazuje do kuchni zamówienie na hamburgera i frytki. - Osuwa się po niej i upada na ziemię - stał się wręcz nienaturalnie spokojny. - Nie daje oznak życia - skończyła Emce głosem lekarza, który w prosektorium widział dosłownie wszystko. Wszyscy stanęli jak wryci, muzyka ucichła, światła się zatrzymały, prawie wszystkie głosy umilkły. - Cholera! - po sali rozniósł się okrzyk niezadowolenia grupy trzymającej transparenty zachęcające Jamesa do boju. NAJPIERW ON, PÓŹNIEJ TY! Kościsty palec skierował się w stronę Biednej Płaczki. Ta momentalnie zamarła z wrażenia i znikła w tłumie. SKORO JUŻ SOBIE TO WYTŁUMACZYLIŚMY... BAWCIE SIĘ DALEJ. Wszystko wróciło do normy, czas płynął normalnie, ludzie dalej się bawili i świętowali, muzyka wypełniała uszy, światła atakowały wszystko feerią barw, nawet grupa trzymająca kciuki za Jamesa sprawiała mimowolne wrażenie zadowolenia. AHA - JESZCZE JEDNO. Ponownie wszystko stanęło w miejscu, jak za przyciśnięciem guzika STOP. IRYTUJĄCY EFEKT - JA NAPRAWDĘ NIE JESTEM TAKI STRASZNY... ALE - TEN, KTO ZROBIŁ MNIE NA SZARO... DLA WŁASNEGO DOBRA NIECH NIE PIJE NICZEGO DO RANA. Zniknął równie szybko, jak piwo, które do tej pory pieniło się w ustach Filcha. - Lily, wyglądasz tragicznie. Usiądź sobie wygodnie. Może chcesz coś do picia? - gdyby ktoś postronny zobaczył i usłyszał teraz Severusa, doznałby niemałego szoku. Wiecznie chłodny i opanowany do granic przyzwoitości, opluwający wszystko ironią, suto zakrapianą sarkazmem, patrzący na wszystkich z pogardą w oczach - malował się jako idealny charakter do obsadzenia głównej roli w książce "Stu i jeden kandydat dla następcy Kuby Rozpruwacza". A w chwili obecnej... Cóż - to trudne do zdefiniowania. Bardzo starzy i niekoniecznie bardzo mądrzy ludzie twierdzą, że z miłości człowiek robi różne dziwne rzeczy. I w tym momencie mogłoby to uchodzić za dobre wytłumaczenie, gdyby nie powszechnie znany fakt - Severus nigdy nie okazywał uczuć cieplejszych niż obojętność. Można nawet się pokusić o stwierdzenie, że jeżeli Sev uznawał kogoś za obojętnego, człowiek taki mógł śmiało rozpowiadać na zjazdach rodzinnych, że przez chwilę trzymał Boga za nogi. Lily bez obaw mogłaby powiedzieć, że w tej chwili Bóg niesie jej śniadanie do łóżka. - Nie, naprawdę nie potrzebuje niczego więcej, jak spokojnej rozmowy. Severus ujął Lily delikatnie za dłoń i poprowadził ku wyjściu. - Ej! A wy dokąd?! - krzyknął za nimi James, ale nie usłyszał odpowiedzi ani od Lily, ani tym bardziej od Severusa. - Bierze ją na wieżę i tam ja rozbierze - powiedział Syriusz tonem znawcy w sprawach damsko-męskich. - Nawet tak nie żartuj! - Ojej, Jimmy jest zazdrosny - zaskrzeczał piskliwie Syriusz. - Nie... - Ależ oczywiście, że tak. To widać na pierwszy rzut oka. - Nie...! - Oczywiście, naturalnie. Nam możesz mówić, co chcesz. Ale nie oszukasz jednej osoby - siebie - Syriusz wypowiedział te słowa całkowicie poważnie, wskazując jednocześnie na serce Jamesa. Kiedy padały te słowa, Lily i Severus siedzieli nad jeziorem, skąpani w świetle księżyca i okryci wieczorną mgłą. Oboje wpatrywali się w siebie tak, jakby za chwilę miało rozdzielić ich coś straszliwego. Gorszego niż choroba czy śmierć. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko, a jednocześnie daleko. "Jej oczy, twarz, włosy, ciało...". Ogrom niespokojnych myśli kłębił się w małej głowie Severusa. Czuł rozkosz płynącą z bliskości Lily. Czul błogość ogarniającą jego umysł... Czuł dziwne napięcie w okolicach podbrzusza. "Przecież dużo nie wypiłem... Ożeszty...! Nie w takim momencie!" Starał się odpędzić te jakże kosmate, acz naturalne w takiej chwili, myśli. Znów skoncentrował się na wdziękach dziewczyny, szukając jednocześnie barwnego epitetu dla jej wdzięków. "Ach te usta... Pełne, zmysłowe..." Lily - zaczął - twa uroda mnie olśniła... A usta twe... - w tym momencie znów pojawiło się to napięcie. "Nie teraz! Błagam...!" - Tak? - Stworzone są, by mogły... Kilka minut później, posępny cień wsunął się do Wielkiej Sali. Szybkim krokiem zmierzał ku wolnemu stolikowi, jednak na jego drodze stanęli Huncwoci. - Sev, co to za ślad na twoim policzku? - spytał z nieukrywaną ciekawością James, wskazując na zaczerwienienie układające się w kształt otwartej dłoni - Reklama Huyah. - Czego? Cisza. - A gdzie Lily? Odpowiedziało im spojrzenie, którym już nieraz Severus kruszył mury, a które mówiło "Giń marnie". - Uuu... Lily była niezadowolona ze starań Severusika - Syriusz znów piał wysokim głosem. - Za szybko skończyłeś, co? - Zamknij się... - Nie mów... nie! Stchórzyłeś? - Zamknij się - Severus wymawiał kolejne sylaby przez zaciśnięte zęby. Syriusz dalej katował Seva niedyskretnymi pytaniami: a czy to Lily było miło, czy może stawiał na branie, nie dawanie. Ten w końcu pękł, dał się ponieść. Odepchnął Syriusza, rzucając go prosto na stół. Nim Black zdążył zorientować się, że to nie żarty, znów upadł. Severus wpadł w ślepą furię, miotając Łapą jak marionetką. Nikt nie reagował. Wszystkich zdumiało, że ten cherlawy i anemiczny Snape potrafił wykrzesać z siebie tyle sił, złości i agresji. Pobity niemal do nieprzytomności Syriusz po raz ostatni opadł na podłogę. - Ty.. ty... - plując krwią zaczął mówić w kierunku Severusa. Jednak ten nie usłyszał, kim dokładnie jest. Szybkim krokiem zmierzał ku lochom, roztrącając wszelkie zbroje i pomniki stojące na jego drodze. * Jeden kopie rów, a drugi zasypuje. Jeden kopie, drugi zasypuje. -------------------- |
Child |
24.05.2006 22:26
Post
#14
|
leżący rybak Grupa: czysta krew.. Postów: 7043 Dołączył: 26.11.2003 Płeć: Mężczyzna |
primo - jak to teraz czytam, to niektorych momentow sie wstydze
secundo - glupio byloby publikowac, kiedy nie mam zakonczenia i pomyslu na nie. a teraz pozwolmy tematowi odejsc smiercia naturalna [; -------------------- |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:36 |