Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Dwadzieścia lat wcześniej [NK], czyli mały psychodelik ;)

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 0 ] ** [0.00%]
Gniot - wyrzucić [ 1 ] ** [100.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
  
Child
post 31.12.2003 00:20
Post #1 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



Fica tego popełniłem w napadzie debilnego humoru. Z początku miala to byc jednopartuff!ka, ale zdecydowalem sie go podzielic na kilka czesci, zeby sie lepiej czytalo.
Za wszelkie skutki przeczytania tego fica nie odpowiadam.
W razie potrzeby dzwonić na 999.

^^^
Wieść o samobójcy szybko rozeszła się po Brighton i okolicznych wioskach. Policja starała się zapobiec jej dalszemu rozprzestrzenianiu, jednak mimo bezwzględnych nakazów i zakazów, w małych pubach i dużych, wytwornych restauracjach dyskutowano tylko i wyłącznie o „tym”. Jednak nadal nieznana była ofiara i osoba zabójcy.
W kuluarach krążyła plotka, że był nim młody człowiek, który mógł mieć co najwyżej szesnaście, siedemnaście lat, pochodzący może nie z najbogatszej, ale szanowanej i statecznej rodziny.
O zabitym ludzie milczeli, chociaż byli niemniej ciekawi jego nazwiska.
^^^
Obecnie rodzina ta przebywała w szpitalu. Jednak nie w prosektorium, spędzając czas na rozmowach o pogrzebie, a na oddziale, gdzie trzymano osoby po operacji. Chłopak wyglądał mizernie, wokół niego kłębiły się pielęgniarki, a co pół godziny jego stan badał lekarz. Na stoliku obok stała niezliczona ilość flakonów, fiolek i butelek zawierających chyba wszystkie możliwe medykamenty, jakie można było znaleźć w całym szpitalu. Zastanawiał tylko brak środków przeczyszczających i muchozolu, tak popularnych przy leczeniu owsików i innych szkodników szpitalnych.
- Miał dużo szczęścia. Jego stan nie pozwalał mu na użycie zaklęcia z całą mocą.
- A-ale co z ni-im? Cz-yy wszyy-stko będ-zzie dobrze? – pytała matka przez łzy. Mąż tylko mocniej ją uścisnął i ciągle powtarzał „Wszystko będzie dobrze”.
- Tak, wszystko jest na jak najlepszej drodze. Tydzień, może trochę dłużej – to wystarczy, żeby wrócił do siebie. Tylko proszę mu nie mówić, że... z resztą, sami państwo wiecie.
- Dumbledore już wie?
- Tak, wysłaliśmy wiadomość zaraz po tym, jak znaleźliśmy go na ulicy. Tu mogą państwo przeczytać kopię.
Cały list był utrzymany w nastroju ciszy, żałoby. A przynajmniej tak starał się zrobić autor.

„Szanowny Panu.
Mamy zaszczyt i przyjemność powiadomić pana, że w dniu 18 sierpnia roku 1966, o godzinie 17:32:14, w Brighton jeden z pańskich uczniów został zabity, drugi natomiast próbował popełnić samobójstwo. Te osoby to (w kolejności): Julius Ceazer i Peter Pettigrew.
Ponadto ucierpiała różdżka, sztuk jedna, oraz pamięć Pettigrew, Petera - również sztuk jedna.

Życząc wesołych świąt
Całuję, Symforian Lockhart”

- Nie sądzi pan, że ten list jakby nie pasuje do okoliczności?
- Nie mogliśmy mu zabronić. Tak dawno do nikogo nie pisał... Biedaczek. – Lekarz pociągnął nosem – Przepraszam, wzruszyłem się.
- Tak dawno nikt go nie odwiedzał. – Ton siostry Gryzeldy był równie wzruszony, co głos ordynusa... ordynatora. Wkrótce cały oddział lamentował nad nieszczęściem Symforiana.
- Eee... przepraszam. Dlaczego wszyscy płaczą? – Peter nie mógł pojąć nastroju sytuacji.
- Wszyscy chlip... wszyscy martwią się o Symforiana Lockharta – odpowiedziała mu siostra Hermenegilda.
- Fakt, za samo takie imię powinni przyznawać Krzyż Odwagi.
Znudzony tym „ynteligentnym” dialogiem, Peter powrócił do swojego dotychczasowego zajęcia: podszczypywania przechodzących młodych pielęgniarek.
^^^
Minerva McGonagall siedziała cicho w gabinecie Dumbledore’a, wsłuchując się w słowa płynące z listu. Kiedy dyrektor skończył, zapytała:
- Dumbledore, nie sądzisz, że ten list nie pasuje do okoliczności? Ależ oczywiście, Minervo. Ale należy pamiętać, że Symforian...
- Minervo, dość! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie mówiła moich kwestii?
- Przepraszam, dyrektorze... Więc tak przedstawia się sytuacja. Pettigrew zabił Juliusa, McGonagall. Ale co on robił tak daleko od domu i kto nim kier...
Dumbledore’a poniosły nerwy. Miał dosyć niesubordynacji. Wyciągnął tylko różdżkę i wypowiedział pierwsze lepsze zaklęcie, które kończyło się na soczyste i jakże swojsko brzmiące „mać”.
^^^
Promienie wrześniowego słońca padały? Nie, nie promienie słońca. Błąd scenografa. Padał zimny wrześniowy deszcz. Słońca nikt nie widział od tygodnia. Peron 9 i 3/4 tonął w wodzie i parasolach. Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi.
- Nie tylko ludzi. Zapomniałeś o Remusie.
Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi i jeden wilkołak. Rozmawiali wesoło, podziwiali piękne dziewczyny i opowiadali o swoich wakacyjnych dokonaniach. Wkrótce ich rozmowa potoczyła się na niebezpieczny grunt; polityka, religia, pieniądze i Brighton.
- Wiecie, że burmistrz (polityka) kazał ogłosić w kościele (religia), że wyznaczył nagrodę (pieniądze) za schwytanie Chupacabry z Brighton (Brighton, kto by się spodziewał, prawda?).
- Chupacabry? A skąd oni taki egzotyczny termin wytrzasnęli? – James Potter nie mógł ukryć zdziwienia, chociaż uchodził za inteligentnego chłopaczka.
- Doradca burmistrza jest z zamiłowania kryptozoologiem. – Lupin popisał się znajomością obyczajów panujących w Anglii południowo-północnej.
- Kryptoczym? – Potter nadal nie krył zdziwienia.
- Kryptozoologiem, Pot... znaczy się James. To taki facet, który z braku wykształcenia ugania się po świecie za yeti, chupacabrą, uczciwymi politykami albo inteligentnymi forami życia wśród dresów. – Severus Snape nie mógł ukryć zdziwienia, że słynny i mądry Potter nie wiedział, czym jest kryptozoolog.
ZARAZ, ZARAZ! JAKI SNAPE?! CO ON ROBI RAZEM Z TYMI LUDŹ... OSOBAMI? CZYŻBYM O CZYMŚ NIE WIEDZIAŁ?
- Postanowiliśmy, że stworzymy Huncwotów razem z Severusem – Syriusz po raz kolejny zwrócił się ku niebu, żeby co nieco wytłumaczyć.
JEŻELI MOGĘ ZAUWAŻYĆ, HUNCWOCI POWSTANĄ W PRZYSZŁOŚCI BEZ UDZIAŁU SEVERUSA.
- W takim razie nazwijmy się hmm... Pink Fluid?
- Nie, za długa ta nazwa. Co powiecie na Szaleństwo?
- Nie Remusie, nauczyciele od razu wiedzieliby, z kim mają przyjemność.
- Ja mam pomysł, całkiem dobry! Fiolki!
- Eee... Severusie. Jakby to powiedzieć... – zaczął nieśmiało Peter.
- To brzmi zbytnio jak Fasolki... – dokończył Syriusz.
- Nie pasuje do naszego charakteru – James skończył z cichym żalem w głosie.
TO SPRÓBUJCIE CZEGOŚ TAKIEGO: HUNCWOCI feat. SS.
- To SS... za bardzo kojarzy mi się z tymi niemieckimi niebieskookimi blondynami.
NIE JESTEŚ ZA STARY NA MISIE?
Remus podjął decyzję, nie konsultując się uprzednio z żadnym z kolegów, że o psychoanalityku nie wspomniawszy.
- Zostaje Huncwoci i tyle! My tworzymy teraźniejszość i przyszłość. Jak ktoś chce o nas kiedyś pisać, musi trzymać się faktów.
Pomruki aprobaty wydobyły się z gardeł Huncwotów.
NAWET MI SIĘ PODOBA. MACIE MOJE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO.
Remus, podniesiony na duchu, kontynuował:
- Obywatele towarzysze! Nie dajmy się kapitalistycznym poglądom! Stwórzmy świat równy dla wszystkich! Niech proletariat weźmie władzę w swoje ręce! Niech żyje rewolucja! – jego przemowę przerwał kalosz rzucony przez Petera. Teraz oklaski rozległy się z najdalszej części peronu.
- Za długo przebywał w towarzystwie Dzieł zebranych Lenina.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika.
- Pociąg się spóźnia! Co my biedni zrobimy? Wyrzucą nas ze szkoły! Nie zdamy! Wszyscy zostaniemy kryptozozolami! – James biegał jak obłąkany po peronie.
- Kryptozoologami. I nikt nas nie wyrzuci ze szkoły – Severus starał się go uspokoić, jednak żadne słowa nie trafiały do głowy jego towarzysza. W końcu trafił go drugi kalosz.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Ponownie panika.
- Pociąg nie przyjeżdża! Wyrzucą nas ze szkoły! – Tym razem to Remus spanikował. Czuł, że zbliża się pełnia księżyca i niesie ze sobą...
ZNOWU SIĘ WTRĄCĘ. JAKA PEŁNIA? O JEDENASTEJ A.M. W ANGLII?
- Pełnia na półkuli południowej – sprostował Remus. Kiedy sens jego słów dotarł do jego samego, uspokoił się.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika.
Tym razem najmłodszych poniosły emocje, którym postanowili dać upust. Rozbiegli się po całej możliwej przestrzeni, tworząc sztuczny tłok. Kilka osób zauważyło zniknięcie zegarków. Severus spokojnie przypalił skręta.
Jeszcze spokojniej skierował w kierunku dzieciarni różdżkę. Wprost anemicznie wypowiedział zaklęcie:
- Avada...
- Severusie – powiedział z lekkim wyrzutem Peter.
- No dobra. Ovada Daj. – Z różdżki wystrzelił słaby strumień wina. – Oj mały błąd. - Za nim wyleciał bagnisto zielony promień. Przez chwilę nie było widać żadnego efektu. I wtedy... wszyscy pierwszoroczni stanęli bez ruchu, żeby po chwili...
- Severusie, dlaczego oni się tak drapią?
- Och, to bardzo proste – odparł ze swoim spokojem, podając Syriuszowi butelkę z winem własnoróżdżkowej roboty. – Zaklęcie, które na nich rzuciłem, powoduje, że zaczynają ich obłazić różnego rodzaju robaki.
Peter poczuł swoją okazję. Wyciągnął ze swojego kufra muchozol, który zwędził ze szpitala. Po chwili paradował między zrozpaczonymi dziećmi, rozpylając na każdego odrobinę zbawiennego środka. Za drobną opłatą oczywiście. Za nim biegał James, oferujący odrobinę swoich francuskich perfum, żeby ukryć wstrętny zapach muchozolu. Także za symbolicznego sykla.
- Panowie, trochę powagi. Ludzie na was patrzą – Syriusz wypowiedział te słowa w złą godzinę. W dzikim pędzie Peter i James zaczęli obsługiwać ludzi, jak to się mówi „jak popadnie i kto podpadnie”. Potter był zajęty nakłanianiem pewnej Krukonki z jego roku, żeby pozwoliła mu odświeżyć jej dekolt, natomiast Pettigrew próbował „odświeżyć” babcię klozetową. Bez skutku – była odporna na działanie wszelkich chemikaliów.
Wrócili na swoją ławkę wyśmiani, ale z wypchanymi sakiewkami.
- No co jest chłopaki? Tak się zachowywać. Gonicie tylko za pieniędzmi. To takie żałosne. – Remus, który obserwował całe zamieszanie razem z Sevem i Syriuszem, nie krył swojego zawiedzenia. Do tej pory uważał ich za osoby, które pieniądze stawiają na dalszym miejscu, które cenią przede wszystkim przyjaźń, miłość, braterstwo.
- Całkowicie pogrążyliście się w tym... wyścigu szczurów. Bez obrazy Peter.
- Co to jest „wyścig szczurów”, Syriuszu?
Snape po raz kolejny zaklną nad głupotą Jamesa. Miast udzielić mu pomocy, odpowiedział pytaniem na pytanie:
- James, czy w czasie tych wakacji... twoja głowa – nie chciał urazić Gryfona – nie spotkała się z twardym przedmiotem?
- Taak... Pamiętam, że jak remontowaliśmy dom, to jedna cegłówka spadła mi na głowę.
- To wszystko wyjaśnia – rzekł sucho Severus.
- Co wyjaśnia?
Teraz wszyscy pozostali Huncwoci zaklęli nad jego głupotą. „To był chyba pustak... albo nawet dwa” pomyślał Syriusz.
- To, że pociąg się spóźnia. – Uprzedził kolejne pytanie. – Kiedy cegłówka zderzyła się z twoja głową, mikroskopijne łupiny ruchem przyśpieszonym wydostały się z ziemskiej atmosfery. W kosmosie, pod wpływem temperatury i położenia Saturna wobec Merkurego, przerodziły się w kamienie, zwane meteorytami. Jako, że działała na nie siła grawitacji, kamienie te wpadły w naszą atmosferę, po drodze rozpadając się na setki mniejszych kamyków.
- Ale do czego zmierzasz? – James nieśmiało przerwał monolog Seva.
- Do tego, że jeden z tych kamyków wielkości nieodżałowanej cegłówki, uderzył w lokomotywę, unieruchamiając ją na kilka godzin. Dodatkowo, biorąc pod uwagę padający deszcz, parowy silnik lokomotywy uległ prawdopodobnie zapchaniu lub całkowitemu zniszczeniu. Tak, Remusie?
- Czyli jednym słowem mówiąc, posiedzimy tu do wieczora.
Nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi w Hogwarcie, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa. W jednym zdaniu zawarł całą mądrość, jaką młody Snape starał się wpoić Potterowi do głowy.
- Jaki z tego morał, dzieciaczki? – Ślizgon starał się błysnąć swoimi umiejętnościami, żeby nie pozostawać dłużnym Remusowi.
- Przez Jamesa jesteśmy unieruchomieni na tym cholernym peronie – zdanie, które wypowiedział Syriusz, w późniejszych czasach przeszło do najchętniej cytowanych przez ludzi stojących na wszelkiej maści przystankach, peronach itp.
Ciszę przerwało pytanie. Dość inteligentne pytanie, jak na osobę pytającego.
- Mam dziwne wrażenie, że kogoś brakuje... Nie widzieliście Juliusa Ceazera?
- Ja nie, James. Może Syriusz?
- Ja też nie. A ty, Remusie?
- Już mówiłem, że nie.
- Och, wybacz. A ty Severusie? Zapomniałem, ty go przecież nie znasz!
- Dziwne, ale ja też go dzisiaj nie widziałem – zakończył Peter.
Cała piątka wpadła w konsternację i zamyślenie. Starali się jak mogli, ale na powód nieobecności Juliusa wpaść nie mogli. W końcu odezwał się Syriusz:
- Pewnie się spóźni.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Euforia.
Zza zakrętu dobiegł ich głos silnika, wysoce prawdopodobne, że parowego. Nadzieje, że wreszcie się stąd ruszą, rosły z każdą chwilą, by osiągnąć zenit, kiedy powietrze rozdarł gwizd pokładowego „klaksonu”. Już widzieli kłęby pary, już tory rozświetlała lampa. I wtedy...
Oczom wszystkich ukazał się rząd drezyn, połączonych jedna z drugą. Na pierwszej z nich siedział maszynista, trzymający w jednej dłoni latarenkę, a w drugiej megafon, przez który wydawał odgłos jadącej lokomotywy.
- Trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu idzie.
- Masz rację, Peter. Jakby dodał kilka kartonowych wagonów, jakąś lokomotywę...
- To mielibyśmy hogwarcki Orient Ekspres – skończył James.
Ich nadzwyczaj ciekawe rozważania przerwał maszynista, posturą niewiele odbiegającą od stereotypowego świętego Mikołaja. Był natomiast zdecydowanie mniej czerwony. Od przepicia.
(PROWADZENIE DREZYNY PO KIELICHU PROWADZI DO WIELU WYPADKÓW)
- Ej wy tam trzej i ty, co mówisz dużymi literami, uspokójcie się! Mam ważną wiadomość.
Niestety, lokomotywa została uszkodzona przez spadający odłamek skalny. – Gwizdy i jajka poleciały w kierunku maszynisty. Huncwoci spojrzeli z niedowierzaniem na Seva. - Zarząd kolei podjął natychmiastową decyzję o powołaniu komisji śledczej, której zadaniem jest wyjaśnienie pochodzenia tego odłamka – gwizdy i jajka zastąpiły owacje i róże.
Nieco zdziwiony Severus Snape, znany jako „Pustynny Wąż” sięgną do kieszeni po mały zeszyt, na którego okładce widniał napis „Dwadzieścia lat wcześniej – scenariusz”. Szybko przekartkował go i krzyknął w kierunku mężczyzny:
- Zapomniał pan dodać o zapchanym silniku! Wszystko jest na czternastej stronie!
Speszony maszynista sięgnął do największej kieszeni swoich roboczych ogrodniczek i wyciągnął z niej podobny egzemplarz i z wytkniętym koniuszkiem języka począł uważnie przeszukiwać tekst.
- Taak... Rzeczywiście. Dodatkowo zapchaniu z powodu ulewnych deszczy, uległ silnik. Z tego powodu do Hogwartu zawiozą was te oto drezyny. James już wyciągnął rękę, żeby zadać pytanie, kiedy uprzedził go jakiś trzecioklasista.
- Przepraszam, ale jak się to obsługuje?
Wszyscy pozostali uczniowie, z Jamesem włącznie, zaklęli nad jego głupotą.
- Nawet ja wiem, jak tego używać – powiedział Potter z dumą.
- Więc o co chciałeś się spytać?
- Czy któraś drezyna ma wbudowaną ubikację.
Kiedy szmer przekleństw ucichł, maszynista zarządził, że na każdą drezynę przypadają cztery osoby. Potem miało nastąpić przeliczenie uczniów. Dla Huncwotów stanowiło to drobne kłopoty, gdyż za żadne skarby nie chcieli się rozdzielać. Co prawda Syriusz i Snape proponowali, żeby Jamesa umieścić wśród pierwszorocznych, ale w końcu uznali, że są ze sobą zbytnio związani. Musieli sięgnąć po drastyczne środki perswazji. Niestety, muchozol się skończył.
PSST! CHŁOPAKI, BIERZCIE TĄ DREZYNĘ Z TYŁU. BĘDZIE WAM ŁATWIEJ!
- Dzięki, na pewno tak zrobimy. A ty Peter, zmieniaj się w szczura i wskakuj do kufra.
- Ale jak powiem, że jestem obecny?
- Już my się tym zajmiemy – na twarzy Syriusza malował się szatański uśmieszek.
Zasłonili więc biednego, małego Petera, żeby w spokoju mógł dokonać przemiany. Cichy pisk oznajmił im, że jest gotowy.
PIP.
- Nie bój się, nie zamknę całkowicie kufra.
PIP.
- Tak, tak. Dostaniesz coś do jedzenia.
Do ich drezyny podszedł maszynista, z długą listą w rękach. Powoli odczytywał ich nazwiska. Kiedy doszedł do Pettigrew, Peter, Syriusz ukradkiem uderzył Lunatyka pod żebra, tak, że ten ostatni zgiął się wpół.
- Peter, jesteś, czy nie?
- Jest, jest.
- Nie widzę go...
- Bo sznuruje sandały, więc musiał się schylić.
Maszynista odszedł dalej, mrucząc pod nosem „Ech, te dzieciaki”. Po chwili również odszedł ból Remusa, który nadal jednak ściskał kurczowo swoje żebra.
- Syriuszu, musiałeś tak brutalnie?
- Daj spokój, musiało wyglądać autentycznie.
- Nie mogłeś walnąć kogoś innego?
- James już się dzisiaj wystarczająco wycierpiał.
Ponownie rozbrzmiał głos maszynisty:
- A teraz niespodzianka! Musicie pomachać trochę tym drążkiem, bo nie zdążyliśmy zaczarować tego sprzętu. Przykro mi.
Wszyscy zaklęli nad jego głupotą. Nie po raz pierwszy dzisiaj.
- Dobra chłopaki! Ja z Remusem odpoczywamy, a wy pracujecie. Potem się zmienimy: wy popracujecie, my poodpoczywamy.
- A nie wystarczy, że raz na godzinę pomachamy tym tylko dla picu?
- James! To naprawdę świetny pomysł! Długo nad nim myślałeś?
Nie dane było im usłyszeć odpowiedzi, bowiem maszynista dał znak do odjazdu i (prawie) wszyscy musieli zająć się pracą fizyczną.

Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 31.12.2003 13:06


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Child
post 24.02.2004 19:58
Post #2 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



A dzisiaj bez przypisów =D

McGonagall pędziła korytarzami ślepo wpatrzona w jeden punkt, który znajdował się sześć cali przed nią. Księga, którą ściskała pod pachą zrobiła się dziwnie śliska i pokryła się słoną substancją. W końcu stanęła przed celem jej podróży. Na piątym piętrze, między dwoma statuami przedstawiającymi Obłąkańczego Boryska i Iwana Rogacza, na ścianie wisiał gobelin z wyjątkowo ohydnym motywem, przedstawiającym oślizłe i grube ropuchy. Stuknęła weń różdżką, wypowiadając jednocześnie Mostovoj. Tkanina zwinęła się i odsłoniła stare, drewniane drzwi, z którymi czas nie obchodził się delikatnie. Pchnęła je mocno i wtedy uderzył ją nieprzyjemny zapach, przynoszący jej na myśl zgniłe jajka i amoniak. Jednocześnie w pomieszczeniu było niezwykle ciemno i duszno.
KOSĘ MOŻNABY POWIESIĆ W POWIETZRU...
McGonagall z lekkim niepokojem zauważyła, że ktoś musiał odkryć ten pokój przed nią - na stole leżały bezładnie porozrzucane pergaminy, posadzka kleiła się od dziwnej substancji, żar pod kociołkiem ostygł, ale emanował wyczuwalnym ciepłem - jeszcze wczoraj wieczorem ktoś sporządzał tu zakazane eliksiry. Nie zdawała sobie sprawy, że trafiła do laboratorium Dexte... Severusa Snape'a .
Szybkim, wprawnym ruchem odgarnęła zwoje i w ich miejsce położyła księgę, na której grzbiecie złotymi literami wykaligrafowany był tytuł: "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych panien".
TYTUŁ BARDZO ADEKWATNY...
- A kto cię pytał o zdanie?
Yazuka pogrążyła się w lekturze, mrucząc co chwilę jakieś formułki pod nosem, pisząc notatki i obgryzając pióro. Znudzona niekończącym się rozdziałem, wstała i tak jak było napisane w książce, położyła na stoliku kawałek metalu. Jeszcze raz rzuciła okiem na notatki i szybkim ruchem zamieniła bezkształtną bryłkę żelaza w...
- Rura kanalizacyjna?! Co za debil pisał tą książkę?! - rzuciła się ku tomowi i odczytała z grzbietu "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych panien - pióra Marii McGonagall". - Mamusia?
- TAK - MAMUSIA! - rozległ się zduszony głos.
- Jakby tak z drugiej strony spojrzeć... to jest całkiem mądra i tego... pożyteczna książka - powiedziała zakłopotana Minerva. Poczuła pot, który obficie spływał z jej skroni. Wzięła głęboki oddech i spróbowała raz jeszcze. Tym razem otrzymała rurę z uchwytem i czymś, co przypominało celownik.
- Cierpienie uszlachetnia, pamiętaj cierpienie uszlachetnia - powtarzała znerwicowanym głosem. - Ale ja już nalezę do szlachetnej rodziny!
Po kilku kolejnych próbach otrzymała narzędzie anihilacji, obiekt kultu terrorystów i przekleństwo wojsk pancernych. Był długi i rozkosznie twardy, świetnie leżał w ręku, skórzana powłoka, która przybrała barwę dojrzalej serdelki, powodowała, że Yazuka musiała mocno się wstrzymywać, żeby nie eksplodować z ekstazy. A obiekt tylko czekał, aż ktoś go wykorzysta.
- Wreszcie! She's alive! Alive! - krzyknęła głosem Frankensteina. - Bazuuuuka* gotowa! Zniszczę teraz tą (CENZURA) Mafję! Muahahahahahaha!!! - przestała się śmiać, gdyż złapał ją potężny napad kaszlu. - No tak nie te lata... gdzie mój inhalator?
Tymczasem w Wielkiej Sali nic nie spodziewający się Mafijozi kulturalnie spożywali śniadanie.
CZY ABY NA PEWNO KULTURALNIE?
Chwila... błąd! Gdzie jest scenograf?! Powiedzcie mu, że w tej chwili Wielka Sala ma przypominać pobojowisko!
PRZERWA NA REKLAMY...
- W dzisiejszym TeleSzopie prezentujemy państwu zestaw do elektrycznej stymulacji mięśni. Czy myśleliście kiedykolwiek drodzy państwo, że wyglądacie jak Umbridge po obfitej kolacji? Czy chcielibyście wyglądać jak Syriusz w wieku dwudziestu lat? Jeżeli tak, ta oferta jest dla was! Za jedyne...
WRACAMY Z PROGRAMEM - PSYCHODELIKU CZĘŚĆ DALSZA.
- Ja nie skończyłem prezentacji!
(ODGLOSY PANICZNEJ UCIECZKI)
Półmiski z jedzeniem latały wszerz i wzdłuż całej sali, ignorując to, czy ich celem jest Dumbledore czy tylko jakiś gamoń. Sałatka z kukurydzy i buraków trafiła Anonimowego Puchona prosto w twarz, obryzgując jego i kilka osób w okolicy majonezem, który dyrektor sprowadzał z Tadżykistanu. Grono pedagogizujące nie mogąc utrzymać spokoju, ukryło się za stołem i co chwila odpierało nadlatujące potrawy zaklęciami. Tymczasem, w najciemniejszym rogu Wielkiego Burdelu... Bałaganu stali Mafijozi i pokładali się ze śmiechu, patrząc jak kolejne osoby padają znokautowane pod gradem talerzy. Pod nogi Capo zatoczył się słoik majonezu. Wiedząc, co może być w środku, Capo wziął zamach, żeby kopnąć słoik jak najdalej od siebie, jednak powstrzymał go Fortepiano.
- Nie rób tego! To polski majonez - bardzo dobry.
- Polski powiadasz? - Capo podrapał się po brodzie, a w tym czasie jego mózg wywnioskował: majonez + szynka + chleb = cHWDP**. - W takim razie nie może się zmarnować... I gdybyś mógł mi podać tą szynkę, która tam leży... i ten bochenek...
- A po co to wszystko?
- Eee... no... robię nowy eliksir na porost tkanki tłuszczowej - tak dokładnie - wykrztusił z siebie na poczekaniu Capo. - Patrz! Tam się schował ten przykurcz, który tydzień temu wyzywał cię od szczurzych wymiocin!
- Ja go wypatroszę! - krzyknął Fortepiano i z pieśnią na ustach ruszył nieść zniszczenie i strach wśród wrogów partii. Chwilę później wrócił - poobijany, ale szczęśliwy.
- Bardzo gustowny hełm - rzucił Korniszon, kiedy ujrzał na głowie Mafijoza półmisek z siekaną wątróbką i cebulą.
I właśnie wtedy, gdy mieli pogratulować sobie udanej dywersji, Capo syknął, pełen niepokoju. Na jego lewym ramieniu rozjarzył się czerwienią, a potem przybrał kolor smoły, napis The Doors.
- Szlag by to wszystko! Ktoś się włamał do mojego laboratorium!
- No to co? Pewnie pomyśli, że trafił do starego gabinetu nauczyciela eliksirów... - zbagatelizował sprawę Cyc.
- Tak, wiem! Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną substancją...
McGonagall tymczasem siedziała w laboratorium i czytała książkę, tym razem jednak "Dwadzieścia lat wcześniej - Live in Hogwart". Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy przeczytała "Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną substancją...". Jej ręka sięgnęła po mały flakonik, który stał pomiędzy innymi na gzymsie kominka. Bez zastanowienia wypiła całą zawartość i spojrzała w książkę, aby sprawdzić, jakie nadnaturalne zdolności właśnie w siebie wlała. Jednak zamiast okrzyku tryumfu, z jej ust padły słowa przerażenia.
"W najlepszym przypadku straci małą część wspomnień i padnie ofiarą Tępoty!"
- Nie możemy ryzykować czyjegoś życia! - krzyknął boss i zerwał się z miejsca, kiedy zauważył, że jedynej osoby, której nie widzi na Wielkiej Sali jest McGonagall. - Albo spokojnie, powoli. Nic się nie stanie.
Schylił się po ciasto, które upadło tuż obok niego i odrzucił je w tłum. Poprawił szatę, sprawdził czy ma zawiązane buty, czy wszyscy Mafijozi wyglądają schludnie i niemrawo ruszył ku drzwiom.
Po korytarzu szli spokojnym krokiem, rozglądając się, czy Filch utrzymuje w szkole należyty poziom czystości, oglądając obrazy i pomniki. Severus doprowadził ich w końcu do swojego laboratorium, choć obrał jak najdłuższą drogę. W końcu stanęli przed drzwiami prowadzącymi do, jak pisało na tabliczce, Laboratorium Dextera.
- Chyba pomyliłeś drogę... Tu pisze, że to laboratorium kogoś innego - rzekł niepewnie Cyc.
- To tylko dla zmyłki.
Pchnął drzwi, a w środku czekała ich niespodzianka... i lufa Bazuuuuki! wycelowanej prosto w nich. Wszyscy głośno przełknęli ślinę. Severus dał po kryjomu znak reszcie, żeby się cofnęli. Sam zaczął "negocjacje".
- Czy mogłaby/mógłby pani/pan wyjść? Chcielibyśmy zginąć (Jasne - reszta), wiedząc, kto ma zaszczyt nas odesłać do lepszego świata.
- Czemu nie - odwarknęła McGonagall.
- A, to pani! Cóż za spotkanie!
- Zamknij się... eee... jak ty tam masz?
- Symforian Symf. Do usług - Sev pokłonił się głęboko. - A to mała niespodzianka!
Na głowę McGonagall spadli Korniszon i Kapiszon. Zdezorientowana McGonagall wystrzeliła. Gruz i wielkie odłamy stropu spadły na nią, niszcząc jej Bazuuuukę! Kiedy pył opadł, Minerva została postawiona przed Wielkie I Światłe Oblicze Capo.
- Słuchaj uważnie - albo zrobisz, co ci każemy, albo dyrektor dowie się, że nielegalnie produkujesz broń...
- Ha! Nie macie dowodów. Bazuuuuka! leży zniszczona pod gruzami!
- To żaden problem - w najnowszym numerze "Magicznej techniki dla początkujacych" będzie atrapa normalnej bazuki, która wygląda tak samo... - odparł spokojnie Cyc.
- Wracając do tematu - zaczął Capo. - Zaczniesz od...

* Bazuuuuka! - all copyrights to Ava vel IMP (ja to tylko na użytek fica)
** cHolernie Wyborna, Delikatna Potrawa. Kanapka z szynką i majonezem + Severus - all copyrights to Toroj (ja to tylko na użytek fica)


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 02.05.2024 08:16