Bieg Ku Przyszłości, Draco i Hermiona dorośli
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Bieg Ku Przyszłości, Draco i Hermiona dorośli
Malfoyka |
12.01.2013 13:06
Post
#26
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
26
Przespali cały Nowy Rok, mocno wtuleni w swoich ramionach, tylko po to, aby wieczorem wstać na kolację i z powrotem zatopić się w pościeli. Sami się sobie dziwili, że są aż tak zmęczeni… Ciekawe czy Diabeł i Mandy, też czują się podobnie po ich balandze… Bo jeżeli nie, to… jak zażartował Draco oznacza, że on i Hermiona niechybnie się starzeją. Jasna łuna świtu, dopiero przecierała się ponad szczytami wieżowców w Nowym Yorku, kiedy rozemocjonowana Hermiona otworzyła oczy. To dziś był ten dzień! Dziś miała podpisać kontrakt na swoją pierwszą kolekcję… Marzenia miały stać się rzeczywistością. A kiedy te myśli w pełni przedarły się do jej umysłu, była już pewna, że nie zaśnie, nawet na dziesięć minut. Cicho, uważając aby nie zbudzić, ciągle śpiącego w najlepsze Dracona, wyswobodziła się z jego objęć, aby już po chwili, odziana jedynie w bieliznę i zarzuconą na nią, białą koszulę Dracona, zasiąść na jednym w wysokich kuchennych krzeseł, z kubkiem gorącej kawy w dłoniach… W tej chwili, nic ani nikt, nie był w stanie zepsuć jej humoru. Upajała się swoim szczęściem, zaciągając się zapachem, aromatycznego czarnego płynu… – Mmmmm… czy ja też dostanę?- Draco pojawił się jakby znikąd, obejmując ją od tyłu i delikatnie całując w szyję… – Jeśli sobie zrobisz..- zażartowała, czochrając go po włosach. Jednak już w następnej chwili, zwinnie zeskoczyła z zajmowanego stołka, na którym natychmiast zasiadł jej mężczyzna, aby przygotować mu śniadanie… Coś mu się w końcu od życia należało… No, a poza tym, czuła się zobowiązana, do odwdzięczenia mu się, że szczęście, którym jest sama jego obecność w jej najbliższym otoczeniu… „I kto by pomyślał…” zaśmiała się w duchu, krojąc pomidora do sałatki i cicho podśpiewując, jakąś wesołą piosenkę. Draco z zainteresowaniem i niemym zachwytem, przyglądał się jej ruchom. Była piękna. I była tylko jego! Aż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście… „I kto by pomyślał, że coroczne wakacje na Hawajach, zakończą się tym, że będę wściekle szczęśliwy, mając u swojego boku Hermionę Granger!” westchnął w myślach, nie odrywając wzroku, od jej zgrabnych nóg i podrygujących do taktu, nuconej piosenki bioder, zakrytych jedynie jego koszulą… – Mówiłem ci już, że wyglądasz niezwykle kusząco w moich koszulach?- zapytał, kiedy stawiała przed nim kawę, oraz talerz ze śniadaniem. – Nieee..- zaśmiała się.- A co? Wyglądam?- uwielbiała się z nim droczyć. – Wyglądasz!- potwierdził.- Ale jeszcze lepiej wyglądasz, kiedy nie masz na sobie nic!- powiedział poważnie, okrążając barek, tylko po to, żeby zachłannie wpić się w jej usta… No i diabli wzięli ich śniadanie i gorącą kawę, które przygotowała kobieta! Oni za to, odkryli jeszcze jedną funkcję, jaka może spełniać ich kuchenny blat… A trzeba wspomnieć, że była to baaaaaaaardzo przyjemna funkcja, służąca baaaaaaardzo przyjemnym rzeczom, którym oddawali się do późnego poranka. – Draco…Dra…co…Dr…- starała się, przerwać jego pocałunki, kiedy kolejny już raz z rzędu, zalegli na kuchennym stole. – Co?- zapytał średnio przytomny z podniecenia. Uwielbiała, kiedy jego błękitne oczy, zachodziły tą mgiełką pożądania… Wyglądał wtedy, o ile w ogóle jest to możliwe, jeszcze lepiej niż zwykle… – A do diabła! Zapomniałam!- zaśmiała się, przyciągając go bliżej siebie, aby znów ich ciała, mogły stać się jednością… Przez kilka chwil, w mieszkaniu słychać było jedynie ich przyspieszone oddechy i ciche, bo stłumione pocałunkami jęki. A kiedy w końcu, obydwoje osiągnęli spełnieni, Hermiona znowu podjęła, rozpoczęty temat…- Przypomniałam sobie!- zaśmiała się, odgarniając jasne kosmyki, które pozlepiane potem, opadły mu na czoło. – Tak? O czym?- zapytał, przyglądając jej się z zainteresowaniem. Jej twarz ciągle była zarumieniona, przez co wyglądała jeszcze bardziej uroczo, oczy lśniły się wesołym blaskiem, a na ustach błąkał się uśmiech, świadczący o jednym… Pełnej satysfakcji, jaką jej sprawił. – O tym, że ja zdaje się mam dziś podpisać kontrakt!- odpowiedziała niby od niechcenia.- Za jakieś..- tu rzuciła szybkie spojrzenie na zegarek, a kiedy tylko uświadomiła sobie, która jest godzina, zesztywniała na chwilę, aby już po sekundzie krzyknąć..- PIĘTNAŚCIE MINUT!!! – ŻE JAK?-tym razem, również zaskoczony mężczyzna spojrzał na czasomierz!- O qrwa!- jęknął. – SPÓŹNIĘ SIĘ!!!- panikowała Hermiona, pośpiesznie zeskakując ze stołu.- Super, na podpisanie kontraktu… – Spokojnie!- jak zwykle opanowany Draco, przejął sprawy w swoje ręce. Łapiąc ją mocno w ramiona, spojrzał głęboko w oczy, żeby już po chwili, stonowanym, uspokajającym głosem przemówić do ukochanej.- Nie spóźnisz się, bo teraz, każde z nas pójdzie się wykąpać. Ja w łazience dla gości, a ty u nas. A potem kilkoma machnięciami różdżki sprawisz, że na twojej buźce pojawi się makijaż, delikatny, bo najładniejsza jesteś naturalna. A kiedy już to zrobisz, to założysz tą niesamowicie seksowną, czerwoną sukienkę, która ma z tyłu, ten długaśny rozporek, do tego czarne korale, bransoletka, kolczyki. Na wszystko zarzucisz, to lekkie czarne bolerko, z tego połyskującego materiału. Całość uzupełnisz wysokimi kozakami na szpilce.- instruował, niczym rasowy stylista.- A włosy zepnij w wysokiego kucyka, zwiniętego na pół. Niby zwykła fryzura, ale będzie elegancko..- zapewnił, a ona spojrzała na niego zaskoczona… – Czy ty się aby, nie minąłeś z powołaniem?- zażartowała, uświadamiając sobie, że Draco dokonał tego, nad czym ona głowiła się przez dwa dni. I w dodatku, udało mu się to zrobić, w przeciągu trzydziestu sekund… Była pod wrażeniem. – Być może, ale zdaje się, teraz nie mamy zbytnio czasu, na roztrząsanie tej kwestii, prawda?- przypomniał jej o tym, że powinna zacząć się spieszyć. Znów zadrżała.- Tylko bez paniki. Zdążymy..- zapewnił.- A teraz leć się myć i ubierać, a za jakieś 7, no dobra… osiem minut, widzę cię tutaj. Gotową na spełnienie marzeń i uśmiechniętą!- zastrzegł, lekko popychając ją w kierunku prowadzących na piętro schodów. Kiedy tylko widziała, że zniknęła z pola widzenia blondyna, rzuciła się biegiem, żeby czym prędzej skompletować w szafie, wybrany przez niego strój. A kiedy już udało jej się tego dokonać, pędem ruszyła pod prysznic, gdzie nie pozwalając sobie, na zbytni relaks, zmyła z siebie cały strach i stres, związany z czekającym ją wyzwaniem. Pozwoliła, żeby woda oblewała jej ciało, nie więcej niż dwie minuty, a szybko wyskakując spod prysznica, wedle zaleceń Draco, zrobiła delikatny makijaż i upięła włosy, w zagiętego w pół kucyka. Istotnie, wyglądała jak rasowa bizneswoman. Po prostu kobieta z klasą. Wychodząc z łazienki, w pełnej już gotowości, rzuciła ostatnie spojrzenie na zegarek. Do spotkania z zarządem Targów mody, zostało jeszcze jakieś sześć minut… „I tak się spóźnimy!!!” krzyczały jej myśli, kiedy czym prędzej, choć na szpilkach był to, nie lada wyczyn, zbiegała schodami na dół, gdzie w salonie, czekał już na nią gotowy do drogi Draco, ubrany w jeden ze swoich drogich garniturów i białą koszulę w prążki. W dłoniach trzymał ich płaszcze i jej torebkę. – Spóźnimy się.- rzucała smutno, kiedy pomagał jej ubrać płaszcz. – Zapewniam cię, że nie ma takiej opcji!- uspokajał ją, zakładając na siebie czarny, sięgający do kolan półpłaszcz, z wysokim kołnierzem.- Daj rączkę, ślicznotko!- poprosił, wyciągając w jej kierunku dłoń. Bez wahania podała mu rękę, a już po chwili, w mieszkaniu rozległ się głośny trzask. Sami zaś, zainteresowani, niemal w tej samej chwili, pojawili się w jednej ze ślepych alejek, jakich w NY było od groma, czując jak zimna powietrze, brutalnie chłoszcze ich twarze… – No i gdzie my jesteśmy?- zapytała zdezorientowana Hermiona. Do spotkania zostały tylko trzy minuty… – Popatrz tam.- Draco wyciągnął dłoń, wskazując na wielkie biurowiec, po drugiej stronie ulicy, gdzie pośród niezliczonej ilości tabliczek, informujących jakie firmy, bądź instytucje znajdują się w środku, Hermiona dostrzegła, mieniące się złotem litery, układające w szyld „Biuro Susan Wilson”. A więc byli na miejscu!!! Nie spóźnili się… Ba, mieli jeszcze, całe dwie minuty… Ruszając w kierunku budynku, gdzie w recepcji Draco zaanonsował ich przybycie, a już po chwili, jedna z hostess prowadziła ich do biura rzeczonej kobiety. – Panna Granger!- przywitała się Susan.- Miło panią znowu spotkać! – Mnie również.- odpowiedziała szczerze, ciągle jednak nie mogąc uwierzyć, że zdążyli. W chwili bowiem, kiedy przekraczali próg oszklonego gabinetu, z wystrojem składającym się głównie z antyków, wybiła dokładnie 11, czyli godzina, w której mieli pojawić się na spotkaniu. Jednym słowem, byli wręcz nienagannie punktualni. Hermiona jednak wolała nie myśleć, co by było, gdyby Dracona nie było w pobliżu… Cóż, zapewne nie musiałaby się martwić spóźnieniem, bo i nikt nie absorbowałby ją, w taki sposób, jak robił to blondyn, przez cały dzisiejszy poranek… Tę kwestię wolała już jednak pominąć. Draco był i koniec! – Ci panowie tutaj, to Vincente Bergiollo, mój włoski przyjaciel, będący jednym z pomysłodawców naszych targów, oraz Michael Morris, nasz główny sponsor.- przedstawiła Hermionie dwóch mężczyzn w średnim wieku. Włoch, jak na typowego italiano przystało, był postawny i wyniosły. Jego karnacja była ciemniejsza, a włosy, mimo wieku, ciągle zachowały głęboki czarny odcień, bez cienia siwizny. Morris natomiast, był typowym podstarzałym jankesem, ze szpakowatymi włosami i małą łysinką nad czołem. Obydwoje jednak wyglądali dość sympatycznie, a już na pewno profesjonalnie. Byli bowiem ubrani, z cichy ze zdecydowanie wyższych półek, niż te, do których dosięgali, przeciętni społeczni szaraczkowie…- Panowie, a oto Hermiona Granger. Autorka projektów, które tak się wam spodobały.- tym razem to Hermiona została przedstawiona mężczyznom.- A ten pan tutaj, to jak sądzę Dracon Malfoy..- dopowiedziała Wilson, przyglądając się Draconowi. Dokładnie tak sobie go wyobrażała, kiedy dawno już temu, Zabini jej o nim opowiadał. – Zgadza się.- potaknął.-Witam. – Nooo, to skoro mamy już za sobą formalności, to może przejdźmy do konkretów.- zaproponował Morris.- Proszę usiąść.- dłonią wskazał im dwa krzesła, a kiedy tylko wykonali jego prośbę, rozpoczęła się długa rozmowa, o warunkach kontaktu i regulaminie Targów, w których miała wziąć udział Hermiona. Był to konkurs zarówno dla znanych marek, jak i zupełnych projektantów. Wszyscy mieli pokazać na nim, swoje autorskie kolekcję, na sezon wiosenno-letni. Oceniać miało ich, kompetentne jury, składające się z krytyków mody i projektantów, którzy byli już klasą, samą w sobie… Hermiona słuchała tego wszystkiego, jak zaczarowana, nie mogąc uwierzyć, że to przed nią otwierają się drzwi do takiej kariery, o jakiej zawsze marzyła. W głowie już widziała swoją kolekcję… A kiedy po niespełna dwóch godzinach, razem z Draconem, opuszczali biurowiec, kobieta była już pełnoprawną uczestniczką Targów Mody. Jej serce aż skakało z radości… – To co?- zapytała, czując jak zimny wiatr szczypie jej policzki.- Wracamy do domu, żeby to uczcić?- zaproponowała, tuląc się do narzeczonego. – Jeszcze nie.- odpowiedział.- Mam dla ciebie niespodziankę!- szepnął jej do ucha, powodując przyjemne dreszcze… – Niespodziankę?- zdziwiła się. Czy to, nie jest już, aby nadmiar szczęścia…- A jaką?- dopytywała – Zobaczysz!- zaśmiał się tajemniczo, ciągnąc ją w stronę centrum… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:07
Post
#27
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
27
Mocno objęci ruszyli w stronę centrum, pokonując zaśnieżone ulice Nowego Yorku, które przed mroźnym wiatrem osłaniały, ogromne bryły, piętrzących się, aż pod samo niebo wieżowców. Dookoła nich ludzie gonili za swoim szczęściem, biegnąc ku wymarzonej przyszłości, ku spełnieniu marzeń i zaspokojeniu potrzeb… jakże wielu z nich, niestety biegło, by zaspokoić nie swoje potrzeby, spełnić nie swoje marzenia i dogonić przyszłość, o którą tak na prawdę im nie chodzi… Tylko oni jedni wyróżniali się z bezimiennego tłumu, kiedy mocno wtuleni w siebie, niespiesznie kierowali się do centrum. Dwoje zakochanych w sobie ludzi sukcesu, którzy dobiegli już do wyznaczonych sobie celów, a teraz mogą spokojnie przemierzać życie, tempem spacerowym, obserwując panujący wokoło ludzki pośpiech, szarych mas… – Wyścig szczurów!- westchnęła Hermiona, kiedy nie spiesząc się nigdzie, lawirowali pomiędzy zabieganym szarym tłumem, zalegającym ulice. – My też tak kiedyś biegliśmy, pamiętasz?- szepnął Draco. Pamiętała. Nawet za bardzo pamiętała, jak ona sama biegła ku przyszłości, którą wymyślił dla niej Ron, spełniała jego marzenia i zaspokajała jedynie jego potrzeby, sama była jednostką z takiego szarego tłumu, biegnąc z domu do szpitala, ze szpitala na uczelnie, w międzyczasie na zakupy, a potem znów do domu… – Chyba masz rację..- westchnęła smutno.- Ale teraz już się nigdzie nie spieszymy, prawda?- zapytała ufniej wtulając się w jego ramię. – Nie, nie spieszymy się.- zgodził się z uśmiechem.- Bo teraz idziemy razem, mamy wszystko czego nam potrzeba, czyli siebie… – I swoje marzenia, prawda?- zagadnęła. – Taaak.- zaśmiał się.- Marzenia! A co do nich, to… jesteśmy na miejscu.- powiedział nagle, zatrzymując się gwałtownie. Hermiona zdziwiona rozejrzała się wokół siebie. Z drogowskazów, oraz panującego na ulicy ruchu, można było wywnioskować, że znajdują się na najsławniejszej ulicy w tym mieście… – Piąta Aleja?- zapytała nie rozumiejąc, o co właściwie mu chodzi. Dlaczego zatrzymał się na środku ulicy, gdzie poza galeriami i drogimi sklepami nic nie było… Ba, na dodatek, nie zatrzymał się nawet przy żadnej z witryn Tiffany’ego, czy Dolce & Gabana…. Wręcz przeciwnie, stanął przy witrynie ogromnego, dwupiętrowego pustostanu…- Po co mnie tu przyprowadziłeś?- zapytała, odwracając się do niego i ciągle nie rozumiejąc jego zachowania. W odpowiedzi uśmiechnął się jedynie, po czym łapiąc ją za ramiona, odwrócił twarzą w kierunku ziejącej pustką przestrzeni za pancerną szybą, a już w następnej chwili machał jej przed nosem pękiem starych, antycznych kluczy… I nagle zrozumiała. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że…- zająknęła się, spoglądając to na niego, to na wejście do galerii. Przecież to nie może być prawda… – Niespodzianka!- uśmiechnął się uroczo.- Przecież musisz mieć swoje atelier.- odpowiedział, przyglądając się jej reakcji. Zdawał sobie sprawę z tego, że Hermiona nie lubiła, kiedy obdarowywał ją drogimi, bądź ekstrawaganckimi podarunkami. No, ale w końcu chyba, jako przyszła pani Malfoy, musi przyzwyczaić się do luksusu i życia na wysokim poziomie… Poza tym, stać go na to i tyle! – Ale na Piątej Alei?- szepnęła.- W samym jej sercu? – A ty wolałaś zaczynać w jakichś slumsach?- zaśmiał się.- Należy ci się dobra reklama i dobra miejscówka, bo już za kilka miesięcy będziesz królową!- zapewnił.- I to nie tylko mojego serca, ale całego tego miasta! – Jesteś szalony!- uśmiechnęła się, po czym bez chwili zastanowienia rzuciła mu się na szyję, dziękując raz za razem. Piąta Aleja, nie była nawet tym, o czym w najśmielszych marzeniach, ośmieliłaby się pomyśleć… A jednak. Miała tu swój lokal, może tu projektować, może mieć swój sklep… a sądząc po powierzchni, to nawet obydwa!- Możemy tam wejść?- zapytała niepewnie, jakby nie do końca dowierzając, że Draco sobie z niej nie kpi. – Oczywiście, po to właśnie tu przyszliśmy.- odpowiedział, otwierając drzwi do jej przyszłego królestwa. Dopiero po wejściu do pomieszczenia, okazało się, jak wielką zajmuje ona powierzchnię. Parter był ogromną salą, w której Hermiona oczami swojej wyobraźni widziała już swój sklep, z rzędami eleganckich wieszaków, ubranymi w jej ciuchy manekinami, małymi skórzanymi sofami i pufami, gdzie klientki będą mogły usiąść i napić się kawy, zaparzonej przez eleganckie ekspedientki, ubrane w sięgające do kolan, obcisłe, czarne spódnice z wysokim stanem, oraz stylowe koszule. Na tylnej ścianie będą, tonące w lustrach przymierzalnie, w których będzie można przymierzyć to, co ona zaprojektuje na górnym pietrze, na które prowadziły stylowe, wykute w litym żelazie schody… Piętro było nieco mniejsze, zakończone przeszkloną galerią, z której można było oglądać to, co dzieje się na dole. Tam właśnie będzie jej gabinet, jej pracownia… Wielkie szyby, z których będzie mogła obserwować sklep, będą przykryte pionowymi żaluzjami, które będzie mogła zasunąć podczas pracy, lub na czas jakichś ważnych spotkań. Jak zauważyła w pomieszczeniu była niewielka toaleta, oraz spore zagłębienie, które z powodzeniem, będzie mogła zaaranżować jako przymierzalnie, w której klientki, dla których będzie robiła specjalne projekty, będą mogły bez skrępowania przebierać się do przymiarek… W centralnym zaś punkcie stanie wielkie biurko do szkicowania, koło przeszklonej galerii manekiny, do pomocy przy pracy, a pod oknem wychodzącym z drugiej strony, na miasto, stanie szklany stolik i czarna skórzana sofa.. Podłogę tutaj będzie pokrywała miękka, jasna wykładzina, a ściany będą zupełnie białe, zapełnione obrazami, oraz jej szkicami…To pomieszczenie będzie idealne! A przed wejściem do niego, zostaną poustawiane sofy, oraz małe stoliczki, gdzie jej specjalni klienci będą mogli zaczekać na spotkanie z nią. Ściany tutaj też, będą pokrywały, oprawione w szkło jej projekty. Cała zaś przestrzeń będzie jasna i pełna życia, utrzymana w bieli i pastelach. Wieszaki będą podświetlane, a z sufitu będą zwisały kryształowe żyrandole… Będzie luksusowo i dokładnie tak, jak Hermiona zamarzyła sobie kiedyś, dawno już temu… – I jak?- zagadnął Draco, kiedy krok za nią, przechadzał się po pomieszczeniu. Nie wiedział, jak ma interpretować jej milczenie, jednak rozmarzony, niemal niewidzący wzrok kobiety, podpowiadał mu, że chyba jej się podoba.. – Draco, tu jest…- zacięła się, nie wiedząc jakiego użyć określenia.- tu jest…tu jest po prostu jak w bajce!- zapewniła okręcając się wokoło w galerii, która już za niedługo będzie jej osobistym gabinetem.- Ja już to wszystko widzę w swojej wyobraźni! Wszystko!- zapewniła pełna entuzjazmu. Dracon poczuł niewymowne szczęście, obserwując jej uradowaną twarz. Mówiąc szczerze, spodziewał się wielkiej awantury, za to, że kupił jej ten lokal, oraz trwających dobre kilka dni, wielkich fochów swojej ukochanej, mających na celu oprotestowanie prezentu. Niespodzianką dla niego była więc, tak wielka jej radość… – A opowiedz mi o tym?- zapytał z uśmiechem, tuląc ją do siebie i delikatnie całując w szyję… Opowiedziała. Wszystko, z każdym najdrobniejszym szczegółem, a on musiał przyznać, że miała niesamowity plan, na to jak uświetnić tą przestrzeń. Jeżeli tylko jej się to uda, a już jego w tym głowa, żeby tak było, to do jej sklepu będą ściągały tłumy Nowojorczyków i nie tylko…- Jestem pod wrażeniem.- zapewnił, kiedy zeszli już na dół.- W twojej opowieści zabrakło mi jeszcze tylko jednego, znaczącego szczegółu.- westchnął teatralnie, a ona spojrzała na niego jak na wariata. Przecież opowiedziała mu, o najdrobniejszych szczegółach, nawet o tym, jakie chciała na ścianach obrazy i o tym, jaka muzyka będzie leciała z głośników, czego więc mogło mu jeszcze brakować…- Nie powiedziałaś mi, jak będzie się nazywała twoja marka..- wytłumaczył, uśmiechając się szelmowsko.. No i fakt! O tym mu nie powiedziała, ale zaskoczy go, bo i to wie już doskonale… – Dramione!- odpowiedziała pewnie, spoglądając mu w oczy. – Ciekawe, chwytliwe i ładnie brzmi.- odpowiedział, z przekonaniem kiwając głową.- A oznacza coś konkretnego? – Poza tym, że cię kocham, to chyba nie..- zaśmiała się, a widząc jego zdezorientowaną minę, dodała wtulając się w niego.- Naprawdę nie zauważyłeś, że to połączenie naszych imion?- zapytała, a on zrozumiał. – Naprawdę chcesz, żeby twoje kolekcje nosiły taką nazwę?- zapytał. Było mu miło, że podjęła taką decyzję, jednak nie chciał, żeby robiła coś ze względu na niego. Nie był w końcu Weasleyem. – Oczywiście! Gdyby nie ty i to co nas połączyło, nigdy bym tu nie stała, ciesząc się, że spełnią się moje marzenia… Chcę, żeby marka nazywała się Dramione…- zapewniła.- A nad sklepem zawiśnie wielki, czerwony szyld z napisem H.G.M Dramione.- powiedziała pewnie. Draco uśmiechnął się pod nosem, to też pewnie już widziała w wyobraźni. Osobiście jednak ucieszył go inny fakt, do swoich inicjałów dodała literkę M, czyli otwierając galerię, co stanie się zapewne około maja, bądź czerwca, Hermiona zamierza być już jego żoną. – Myślę, że to będzie najlepszy sklep na całej Alei!- zapewnił całując ją.- To co, teraz chyba możemy już wrócić do domu, żeby odpowiednio to uczcić..- szepnął jej do ucha, tak zmysłowo, że przez jej ciało przebiegły ciarki. – Myślę, że tak.- zgodziła się, wychodząc z nim na mroźne powietrze, w samym sercu Wielkiego Jabłka.- A po drodze może coś jeszcze omówimy, co?- zagadnęła, kiedy ruszyli w drogę powrotną do domu. – A coś konkretnego?- spojrzał na nią zaciekawiony. – Nooo… wiesz Malfoy, ja nie chcę być nachalna, ale jakiś czas temu mi się oświadczyłeś… i…. cóż, od tamtej pory jakby zamilkłeś.- zaśmiała się, spoglądając w jego świecące radośnie oczy. Tak czekał, aż ona poruszy ten temat. Osobiście, byłby w stanie ożenić się z nią nawet dziś, ale nie wiedział jak ona zapatruje się na te kwestie… Cóż, jak widać jej również było spieszno do zostania jego żoną…- Jakieś propozycje?- zagadnęła. Oczywiście, że miał propozycje i to takie, które jej jak najbardziej przypadły do gustu. Całą drogę do domu, rozmawiali o tym, że chcieli by się pobrać jak najszybciej, najlepiej jeszcze w lutym, a już najdalej w marcu. Koniecznie na Hawajach, bo przecież to tam zaczęła się ich przygoda. Tak jak marzyli, wesele miało być skromne, a oni chcieli, żeby obecni na ceremonii byli jedynie Diabeł z Mandy i Igor z Anią…. Tylko oni, młoda para, ksiądz i plaża. A potem… kameralne wesele w Kai Melemele. – Aha… i sama zaprojektujesz sobie sukienkę.- zastrzegł Draco, uszczęśliwiony tym, że w końcu udało im się podjąć jakieś konkretne decyzje. – To chyba jasne, a ty nie zobaczysz jej, aż do dnia ślubu.- odpowiedziała kradnąc mu całusa. Byli już w domu, więc zaraz po tym, biegiem ruszyła do sypialni, gdzie mieli zamiar odpowiednio przypieczętować dzisiejszy dzień i wiążące się z nim decyzje… No i na tydzień pożegnać Nowy York. Nazajutrz bowiem, musieli wracać do Londynu, aby do końca pozamykać tam swoje sprawy i móc zacząć życie od nowa… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:08
Post
#28
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
28
Budząc się kolejnego dnia, niemal równo ze świtem, ze zdziwieniem odkryła, że miejsce obok, tam gdzie o tej porze Draco zwykle, smacznie przewracał się z jednego boku, na drugi, jest zupełnie puste. Co więcej, gładko zaścielone, tak jakby mężczyzna w ogóle nie spał dziś przy jej boku. Zastanawiając się, nad powodem tak wczesnej pobudki ukochanego, Hermiona nałożyła na ramiona szlafrok i szeroko ziewając, ruszyła w kierunku kuchni, gdzie miała nadzieję zastać ukochanego z kubkiem parującej i aromatycznej kawy w dłoniach. Niestety, kiedy doszła na miejsce, okazało się, że i tam nie ma blondyna… Obchodząc całe mieszkanie, w końcu musiała pogodzić się w faktem, że jest w nim sama. Dracona nie było. Nie zostawił jej żadnej kartki, żadnej informacji, nic. Zmartwiło ją to, ponieważ poprzedniego wieczoru, nie zdradzał żadnych planów, dotyczący wczesnego wyjścia z domu… – Dziwne..- szepnęła parząc sobie kawę. Martwiła się, że coś się stało. Dlaczego wyszedł tak wcześnie, ścieląc za sobą łóżko. Dlaczego jej nie obudził, albo choćby nie napisał krótkiego liściku? Czyżby już się znudził? Nie chciał z nią być? Czy to w ogóle możliwe, że po tym wszystkim, co przeszli, po tym co dla niej zrobił, tak po prostu przestał chcieć z nią być? I co takiego mu zrobiła, że odszedł bez słowa wyjaśnienia….- To śmieszne, Draco by tego nie zrobił!- pocieszała samą siebie, czując jak pod powiekami nieuchronnie zbierają jej się łzy. Zaś z tyłu głowy odzywa się ten przeklęty, wredny głosik „a czego, ty się spodziewałaś po Malfoyu, głupia?!” Usilnie starała się ignorować ten głos, oraz pieczenie powiek i tępy ból gardła z którego chciał się wydobyć szloch. Przecież „jej” Draco nie mógłby jej tak potraktować, przecież gdyby chodziło o nią, to by jej powiedział…. Niczym cień snuła się po mieszkaniu, co chwila wychodząc na mroźne powietrze, na taras, aby za wszelką cenę powstrzymać łzy, które coraz bardziej natarczywie chciały płynąc z jej oczu. Minęły już przeszło dwie godziny, odkąd się obudziła, a jego ciągle nie było… Coraz bardziej podupadała w sobie, z każdą minutą zaczynając coraz bardziej wierzyć, że odszedł, zostawiając ją bez słowa wyjaśnienia… Wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, wiedziała, jednak żadną siłą nie mogła powstrzymać ogarniających ją wątpliwości… Co zrobi, jeżeli on naprawdę…. Dopiero, kiedy wskazówki zegara wskazywały, że za klika minut wybije ósma, kobieta usłyszała szczerk zamka. Szybko otarła z policzków łzy, którym od paru minut pozwoliła swobodnie spływać i ruszyła w kierunku holu, gdzie zmarznięty Draco, właśnie odwieszał swój płaszcz do szafy… – O, już wstałaś?- zagadnął z uśmiechem.- Myślałem, że zdążę zanim się obudzisz.- wytłumaczył się, nie spoglądając na nią, ciągle zajęty wieszaniem płaszcza. Hermionę zdziwiło, że pod nim miał jedynie cienkie polo, z krótkim rękawkiem. Przecież na dworze był mróz…- Co ty? Płakałaś?- dopiero teraz odwrócił się, żeby spojrzeć na ukochaną. – Nie, wydaje ci się.- skłamała szybko, na wszelki wypadek przecierając jednak policzki. W duchu zaś śmiała się ze swoich leków. Jak widać, zupełnie irracjonalnych. – Ej, przecież widzę..- szepnął podchodząc do niej i zimnymi dłońmi łapiąc ją za policzki tak, że spoglądał prosto w jej noszące ślady łez, oczy.- Co się stało?- dopytywał. – Będziesz się śmiał…- szepnęła, paląc raka i za wszelką cenę unikając jego wzroku, pod wpływem którego wiedziała, że pęknie. – Z ciebie nigdy nie będę się śmiał.- zapewnił.- Co najwyżej, mogę śmiać się z tobą! A teraz chodź, napijemy się kawy i opowiesz mi, co się stało. Pociągnął ją w stronę kuchni, gdzie już za chwilę oboje trzymali w dłoniach kubki z aromatycznym napojem, sącząc kawę leniwie, a przy okazji obrzucając się badawczymi spojrzeniami. Ona była ciekawa, gdzie był Draco i co załatwiał, a jego zaś skręcało, żeby dowiedzieć się, co takie doprowadziło Hermionę do łez. Po chwili milczenia, zaczął Draco: – To jak? Powiesz mi w końcu, co się stało?- zagadnął, posyłając jej pełne uczucia spojrzenie. – Bo ja…ja…- zaczęła się jąkać.- Jak wstałam i zobaczyłam to zaścielone łóżko, a potem…jak…jak odkryłam, że nie ma cię w całym domu i, że nie zostawiłeś dla mnie żadnej wiadomości, to…- mówiła cicho, ze wzrokiem uparcie wbitym w kuchenny blat.-…to…Draco, ja sobie pomyślałam, że już ci się znudziłam. Że mnie zostawiłeś i…i…nawet się nie pożegnałeś…- zakończyła tak cichym szeptem, że Draco musiał bardzo wytężać słuch, żeby w ogóle ją zrozumieć. Nie podniosła wzroku mimo, że jej wypowiedź już się zakończyła. Nie chciała sprawdzać, jaką reakcję na jego twarzy wywołały jej słowa. Bała się, że go zraniła, że pomyśli, że nie ma do niego zaufania… On zaś, jedynie odstawił na stół swoją kawę i w kilku krokach pojawił się przy niej, mocno ją do siebie tuląc. – Ja już ci kiedyś powiedziałem, że w twoim wypadku, nie ma opcji „znudzić się”- szepnął jej do ucha, całując delikatnie.- I chyba faktycznie mogłem zostawić ci jakąś kartkę, przepraszam.- szepnął.- Myślałem, że uda mi się to załatwić szybciej. – A co takiego załatwiałeś?- zapytała.- A poza tym, to ja przepraszam. Zabrzmiałam, jakbym ci nie ufała.- szepnęła zawstydzona. – No trochę.- zgodził się z łobuzerskim uśmiechem.- Ale biorąc pod uwagę to, że faktycznie zachowałem się trochę, jak tajemny kochanek, który znika o świcie nie pozostawiając za sobą żadnego śladu, to jestem w stanie ci wybaczyć.- zaśmiał się szczerze, całując ją w policzek.- Ale pytałaś co ja załatwiałem… Otóż, bardzo ważną rzecz i to baaaaardzo daleko stąd.- odpowiedział, ponownie siadając na krześle z którego wstał kilka chwil wcześniej.- Byłem na Hawajach.- wytłumaczył widząc jej zaciekawione spojrzenie. Wtedy zrozumiała polo pod płaszczem, na Hawajach przecież nie ma zimy.- Załatwiałem formalności związane z naszym ślubem. Byłem w Kai Melemele, Hi’Iaka była wniebowzięta, kiedy zapytałem, czy zgodzi się, żebyśmy wynajęli jej taras widokowy na zorganizowanie naszego wesela.- zaśmiał się, a ona słuchała go jak zauroczona. Pojechał aż na Hawaje, żeby załatwiać ich ślub, a ona myślała, że ją porzucił. Jakże śmieszne wydawało jej się teraz, tamto myślenie..- Byłem też u tamtejszego księdza i wszystko ustaliłem. Pobieramy się 21 lutego, w kościółku na skarpie.- powiedział dumny z siebie.- Pamiętasz, to ten sam, który obserwowałaś z jachtu, kiedy płynęliśmy do Sanktuarium Małp… – Pamiętam.- odpowiedziała zszokowana. Ten kościółek, wznoszący się na ogromnej skarpie, przykuł jej uwagę. Był jakby przemalowany wprost z jakiejś bajki o księżniczce. Mały, drewniany i uroczy. Idealny na jej wymarzony ślub. Pamiętała, że Draco obiecał jej, że pójdą do niego razem. Mieli to zrobić tamtego dnia, kiedy wyjechała…- Naprawdę to dla mnie zrobiłeś?- zapytała wdrapując mu się na kolana i spoglądając głęboko w oczy. – Dla ciebie wszystko. Pamiętaj.- zapewnił, skradając jej pocałunek.- Mam nadzieję, że lokalizacja ci odpowiada, no i termin też?- zagadnął po chwili. – 21 luty mówisz…- szepnęła.- Czekaj, sprawdzę w terminarzu, czy jestem wolna tego dnia!- zażartowała znów wpijając się w jego wargi. Po chwili zaś, dodała- Jest idealnie! Ale to powinno przestać mnie już dziwić, bo odkąd jesteśmy razem, jest tak cały czas. – Przyjmuję to, jako komplement.- zaśmiał się.- A teraz chodź, musimy się zbierać, jeśli chcemy być w Londynie jeszcze z rana!- pociągnął ją za rękę w stronę sypialni, gdzie obydwoje szybko się przebrali. Musieli pozałatwiać w Londynie resztę swoich spraw. Draco musiał sfinalizować swoje przeniesienie, podpisując odpowiednie umowy i kontrakty, oraz odbierając od zarządu odpowiednie dyspozycje. Hermiona natomiast musiała odebrać swoje wypowiedzenie, które miał załatwić w jej Imieniu Igor, oraz oczywiście pożegnać się z przyjaciółmi, na czas bliżej nie określony… A potem, trzeba im będzie do końca spakować swoje rzeczy i przesłać je, do nowego domu, oraz odpowiednio zabezpieczyć ten stary… Jednym słowem, czekało na nich jeszcze wiele ważnych spraw… – Lecimy?- zagadnął Draco, kiedy po paru minutach zjawiła się w salonie zupełnie ubrana, gotowa do powrotu do Londynu. – Jasne.- uśmiechnęła się do niego, podając mu dłoń. – Nooo, to pożegnaj się z Wielkim Jabłkiem na kilka dni.- zaśmiał się, mocniej ją ściskając. Przez chwilę czuli, jak lecą obok siebie w ciasnym i mało komfortowym tunelu, jednak kiedy zaczynało im już pomału brakować powietrza, gładko wylądowali na zaśnieżonym ganku, przed domem Dracona. W Londynie świt dopiero wstawał, powodując, że nad okalającymi posiadłość drzwiami, dopiero pojawiała się szara poświata dnia… – Witaj znowu.- zaśmiał się Draco, otwierając przed nią drzwi do domu.- Chyba się pospieszyliśmy, jest jeszcze dość wcześnie.- zagadnął, kiedy ściągali swoje płaszcze.- Masz jakiś pomysł, jak możemy spożytkować ten czas?- szepnął zmysłowo, wprost do jej ucha. Ona jedynie uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc co oznacza ton jego głosu, po czym odwracając się twarzą do blondyna, szepnęła równie zmysłowo… – Oczywiście, że mam…- po czym bez słowa ostrzeżenia wyrwała się z jego objęć i wskakując na schody dodała wesoło- Będziemy się pakować!!!- i już jej nie było. Draco uśmiechnął się pod nosem, że dał się tak wkręcić. Po czym z rozbawieniem kręcąc głową, ruszył w kierunku skąd przywoływał go głos Hermiony, żeby pomóc jej pakować wszystkie ich rzeczy osobiste, do wielkich kartonów, które od razu wysyłali za pomocą czarów, do ich nowego mieszkania w Nowym Yorku. Uczciwie pracowali przez cały poranek tak, że kiedy wybiła 9 rano, wszystko co chcieli zabrać z tego domu, było już w Ameryce… – Poszło szybciej, niż myślałem.- westchnął zmęczony Draco, opadając na łóżko w sypialni. Nie dane mu było jednak, leżeć zbyt długo, ponieważ już po chwili pojawiła się przy nim Hermiona, ciągnąc go za dłoń. – O nie, miły panie!- śmiała się, kiedy nie chciał się podnieść.- To nie czas na leniuchowanie, a na załatwianie interesów.- zarządzała.- Ty idziesz do banku, a ja do szpitala. A jutro pojedziemy do mnie, spakować resztę moich drobiazgów… – W takim tempie, to pojutrze będziemy mogli wrócić do Yorku..- jęknął, przerażony perspektywą takiego nawału pracy. – A ty myślisz, że o co mi chodzi?- zaśmiała się.- No już, wstawaj! – Jezzzuuu… kobieto, ty jeszcze nie jesteś moją żoną, a ja już chodzę tak, jakbyś miała nade mną władzę totalną!- biadolił, kiedy z wielką niechęcią w końcu podniósł się z łóżka.- Idę pod prysznic, w końcu nie pójdę do banku spocony.- oznajmił widząc, jak dokładnie obserwuje każdy jego ruch. – Okey, to ja pójdę zrobić nam coś do zjedzenia.- zgodziła się opuszczając sypialnię. W kuchni przygotowała kilka kanapek, żeby na szybko mieli się czym posilić i czekała, aż Draco odświeżony, wypachniony, a przede wszystkim rozbudzony zjawi się w kuchni. Kiedy jednak minęło prawie pół godziny bezczynnego oczekiwania, postanowiła sprawdzić co dzieje się z blondynem. Jakież było jej zdziwienie, kiedy wchodząc do sypialni, zastała Malfoya w samych bokserkach, śpiącego w najlepsze na łóżku. Nie zadbał nawet o to, żeby się przykryć… Stając w progu, spojrzała na widok jaki przedstawiał jej narzeczony i uśmiechnęła się szeroko. Wyglądał tak spokojnie i uroczo, że po prostu nie miała serca go budzić… Z resztą, za te wszystkie zarwane ostatnio nocki, w końcu należy mu się jakiś porządny wypoczynek… Na palcach podeszła do łóżka, delikatnie nakrywając jego prawie nagie i ciągle mokre po kąpieli ciało, miękką kołdrą, pod którą zaraz zwinął się jak małe dziecko. Hermina zaśmiała się, widząc jak Draco, przez sen mamrocze coś cicho i niezrozumiale, a potem najciszej jak mogła zamknęła za sobą drzwi do sypialni… Niech śpi. Tyle od siebie, mogła mu przecież dać, za to wszystko, co on robił dla niej. Sama jednak nie miała zamiaru rezygnować ze swoich planów. Pamiętając jednak swoją poranną przygodę, nie wyszła z domu bez pozostawienia Draconowi wiadomości. Na niewielkiej kartce napisała: Mam nadzieję, że się wyspałeś królewiczu? Pojechałam do szpitala, a potem do siebie. Wrócę wieczorem! Kocham cię, bardzo!!! P.S. Te kanapki miały być na śniadanie, ale na dobrą sprawę mogą posłużyć ci, za jakikolwiek posiłek, na jaki wstaniesz! Buziaki- Hermiona! Pod notatką dodała od siebie jeszcze tylko odcisk swoich ust i ustawiając liścik obok talerza z kanapkami, ruszyła do holu. Tam też szybko przebrała się w płaszcz i kozaki, aby już po chwili, stojąc na mroźnym podwórku, teleportować się do szpitala. Prawdopodobnie ostatni już raz… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:08
Post
#29
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
29
Stojąc przed szpitalem, raz jeszcze rzuciła okiem na jego fasadę. Zostawiła w tym budynku najlepsze lata swojego życia. Tutaj w blat jej biurka wsiąknął cały ocean jej łez, kiedy było jej źle. Te ściany słyszały jej głośny śmiech, kiedy wspólnie z Igorem nudzili się na dyżurach. Aż wreszcie, tutaj poznała najwspanialszych ludzi, z jakimi miała do czynienia. Czy była tu szczęśliwa? Na pewno. Na swój sposób kochała to miejsce i lubiła swoją pracę. Równie szczęśliwa była jednak ze świadomością, że oto dziś, jest tutaj już ostatni raz. Kiedy za kilka godzin wyjdzie z tego budynku, nie będzie już doktor Granger. Będzie Hermiona Granger, kobieta szczęśliwa, która w dłoniach już niemal trzyma spełnienie swoich marzeń. Głęboko wzdychając ruszyła w kierunku wejścia. Po krótkim przywitaniu z recepcjonistą, starym poczciwym Tomem, który swoim uśmiechem zawsze rozjaśniał ponurą atmosferę, jaka panowała w poczekalni do przychodni, ruszyła prosto do gabinetu dyrektora, żeby odebrać stamtąd swoje papiery. Cicho zapukała do drzwi, a kiedy usłyszała zaproszenie, bez wahania weszła do środka. – Witam, Hermiono.- usłyszała miłe powitanie. – Dzień dobry, ja przyszłam…- zaczęła, jednak dyrektor wszedł jej w słowo. – Domyślam się, co cię tutaj sprowadza, moja droga.- odpowiedział.- Niestety się domyślam.- westchnął, a w jego głosie wyczuć można było głęboki żal.- Siadaj, porozmawiajmy.- zaproponował, wskazując jej dłonią krzesło obok biurka. – Ja właściwie tylko na chwilę.- uśmiechnęła się delikatnie. Nie lubiła łzawych pożegnań, wolała zrobić to szybko, tak jak zrywa się plaster. Jednym zgrabnym ruchem. Wtedy mniej boli. – Rozumiem.- uśmiechnął się.- Jednak nalegam.- usiadła. Tyle jeszcze mogła zrobić dla tego człowieka.- Powiedz mi słonko, czy ty jesteś absolutnie pewna, że chcesz odejść? Może wystarczyłby ci urlop?- zapytał.- Powiedzmy rok. Oczywiście pełnopłatny.- była w szoku. Aż tak bardzo zależało mu na niej? Przecież nie była, aż tak dobra, a już na pewno nie była niezastąpiona. – To mi pochlebia, jednak moja decyzja jest nieodwołana.- odpowiedziała uprzejmie.- Zaczynam nowe życie, nie chcę i nie będę już lekarzem.- tłumaczyła, a on słuchał, wpatrując się w nią w skupieniu i kręcąc palcami młynka. Ten gest zawsze ją rozczulał. Tak robił Dumbledore…- Wyjeżdżam z Anglii, na stałe, więc urlop nie wchodzi tu w grę.- dodała po chwili. – A więc to prawda, co mówił Igor.- westchnął.- Miałem jeszcze nadzieję, że coś mu się pomyliło… – Nie, Igor przekazał panu dobre informacje. Wyjeżdżam do Nowego Yorku, mam zamiar spełnić swoje marzenia, o których w pogoni za życiem, zupełnie zapomniałam, a które dzięki komuś, znów w sobie odkryłam. A poza tym… cóż… za niecałe dwa miesiące wychodzę za mąż.- mówiła, a z jej twarzy nie znikał uśmiech, kiedy wypowiadała na głos to, w co tak ciężko samej było jej uwierzyć. – Widzę, że jesteś szczęśliwa, moje dziecko.- zaśmiał się mężczyzna.- Gratuluję. No i oczywiście, nie zatrzymuję cię.- westchnął.- Choć twoje odejście ze szpitala, będzie bolesnym ciosem. – Bez przesady.- zarumieniła się. Naprawdę nie zasługiwała na, aż takie pochlebstwa. Przynajmniej w swoim odczuciu.- Nie ma ludzi niezastąpionych. – Może i masz rację, ale ty odkąd po raz pierwszy zjawiłaś się u nas, stałaś się promyczkiem tego szpitala. Wiedziałaś, że twoi pacjenci nazywali cię Doktor Sunshine?- zaśmiał się. Ileż to razy wysłuchiwał pochwał na jej temat… – Naprawdę?- zdziwiła się. Owszem, zawsze wkładała w swoją pracę, całą siebie, ale żeby aż tak? – Nie żartuję.- zapewnił.- Dlatego, z wielkim bólem serca, wręczam ci to.- po tych słowach, z szuflady swojego biurka wyjął jakiś papier, po czym po złożeniu na nim podpisu, wręczył go Hermionie. Kobieta spojrzała na dokument. Trzymała w dłoni swoje wypowiedzenie. Od tej chwili, nie była już pracownikiem tego szpitala. I w tej też chwili, jej życie zaczęło się na nowo. – Dziękuję.- szepnęła. Nie była w stanie mówić głośniej, była za bardzo wzruszona tym, że to już naprawdę koniec. Zamknęła ten rozdział. – Nie. To ja dziękuję.- odpowiedział mężczyzna. A już po chwili, kiedy w drzwiach całował ją w dłoń, dodał- Dziękuję, za te wszystkie lata, panno Granger. I proszę pamiętać, że drzwi naszego szpitala, zawsze stoją dla pani otworem. – Zapamiętam.- uśmiechnęła się, po czym jeszcze raz ściskając dłoń, swojego byłego już szefa, wyszła z gabinetu. Przemierzając szpitalne korytarze w kierunku swojego oddziału, gdzie czekało ją najtrudniejsze dzisiaj zadanie, czyli pożegnanie z Marthą i Igorem, czuła jak wzrasta w niej jakieś dziwne uczucie, którego nie umiała nazwać. Z jednej strony cieszyła się nową perspektywą, z drugiej zaś, kiedy spoglądała na te wszystkie znajome miejsca tutaj, czuła żal, że od teraz to już nie jest jej świat, a ona stała się jedynie obserwatorem. Dziwne… Równie irracjonalnie poczuła się, kiedy wielka szpitalna winda, zatrzymała się na jej piętrze. To już nie jest jej oddział, jej królestwo. Już nigdy nie usiądzie w tym znajomym, ciepłym gabinecie z kubkiem parującej, zielonej herbaty. Nigdy nie uratuje już czyjegoś zdrowia, z Igorem u boku… Jakie to śmieszne, że niby nigdy nie kochała tego miejsca całą sobą, a teraz, kiedy już wie, że to koniec, to jednak odczuwa taki ból i żal. – Hermiona!- usłyszała za plecami, znajomy głos. – Martho!- ucieszyła się na widok, jak zawsze uśmiechniętej pielęgniarki.- Jak miło cię widzieć. – I ciebie też.- zaśmiała się tamta.- Kiedy przyjechałaś? – Dziś rano, ale najdalej pojutrze, chcemy wracać, więc wszystko muszę załatwić dziś.- wytłumaczyła, znów czując bolesne ukłucie w sercu, na myśl, że pożegnanie stało się faktem. Za kilka chwili uściśnie tą kobietę po raz ostatni i będzie miała świadomość tego, że być może, nie zobaczy jej już nigdy więcej… – Och, spieszno wam widzę, do tego nowego życia.- zaśmiała się pielęgniarka.- I z kim ja będę plotkowała, co?- westchnęła. – No, jak to z kim?- usłyszały męski głos obok siebie.- Ze mną! – Igor!- ucieszyła się Hermiona. – Witaj, nasza naczelna designerko.- zaśmiał się, ściskając ją serdecznie.- Mów, jaki jest ten Nowy York?- zagadnął. – Och…- westchnęła.- Ogromny!!! I totalnie niesamowity.- odpowiedziała.- Ale tego nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć. Ten ruch, te tłumy, drapacze chmur, usłyszeć ten miejski hałas, poczuć zapach sprzedawanych na każdym rogu hot-dogów.- wyliczała.- Tam jest… po prostu… idealnie!- zakończyła z uśmiechem. – Wiesz, co to oznacza?- Igor zwrócił się do Marthy. – Obawiam się, że tak.- westchnęła tamta. – Taaak?- Hermiona zwracała swoje spojrzenie z jednego na drugie i nie rozumiała.- A co? Bo ja, jakoś nie w temacie jestem. – Twój zachwyt oznacza, że naprawdę cię straciliśmy.- westchnęła smutno Martha, głaszcząc ją po ramieniu. – Och, Martho!- Hermiona rzuciła jej się na szyję.- Nic z tych rzeczy. Przecież ciągle będziemy przyjaciółmi, prawda? No, a poza tym, tak często, jak będzie to możliwe, będę was odwiedzała.- zapewniła. Już wiedziała, dlaczego tak cierpi. Może i nie kochała pracy, ale na pewno kochała ludzi, z którymi ją wykonywała. I to właśnie rozstanie z nimi, zadawało jej taki ból. – Spróbowałabyś nie.- zaśmiał się Igor.- No, ale co, Martho? Czas nam wracać do pracy, nie? KTOŚ w tym szpitalu musi w końcu leczyć.- dodał rozbawiony, sugestywnie spoglądając na Hermionę.Ta jedynie uśmiechnęła się do niego pobłażliwie i twierdząc, że idzie się spakować i znajdzie ich potem, żeby się jeszcze pożegnać. Już po chwili była w swoim gabinecie, gdzie jednym machnięciem różdżki wyczarowała sobie duże kartonowe pudło, w którym za chwilę znalazły się wszystkie jej kitle, stetoskop, dyplomy i wyróżnienia, oraz wszelkie drobiazgi, które w czasie tych kilku spędzonych tutaj lat, naznosiła z domu. Jej szczęśliwy kubek na herbatę, książki, kosmetyki, oraz wiele innych, o których niemal już zapomniała. Podczas przetrząsania biurka, natknęła się też na plik starych fotografii, na których czwórka uśmiechniętych nastolatków, cieszyła się życiem. Była wtedy taka beztroska i wesoła mimo, iż były to jeszcze czasy, w których Voldemort poczynał sobie coraz odważniej. Następne fotografie przedstawiały „złotą trójcę”, już po wojnie, kiedy szczęśliwi pozowali do zdjęć przed Hogwartem. Następne to wizerunki zakochanej pary. Rudy chłopak wpatrujący się z uwielbieniem w swoją dziewczynę. Wtedy było tak dobrze. Na kolejnym zdjęciu, ukazana była kolacja zaręczynowa. Harry pstryknął je, kiedy Ron klęcząc wręczał jej pierścionek. Później ona i Ginny, gdzieś na zakupach. Uśmiechnięte i promienne. Pamiętała ten dzień, to wtedy ruda zakomunikowała jej, że zostanie mamą. Przeglądała ruchome obrazki z delikatnym uśmiechem. Kto by pomyślał, że tak się to wszystko potoczy? Że ich przyjaźń się skończy, a ona zacznie nową wędrówkę z osobą, którą do tej pory uważała za wroga? Wiedziała jedno, uśmiechnięta brunetka z tych fotografii, zapewne tego nie przewidziała. Kiedy obejrzała już wszystkie obrazki, przez chwilę zastanawiała się, co ma z nimi zrobić. Ważąc je w dłoniach spoglądała na karton, w którym były już wszystkie jej rzeczy… W końcu jednak, głęboko wzdychając umieściła zdjęcia w koszu na śmieci. Nie są jej już potrzebne. Ani te fotografie, ani ci ludzie. To już zamknięty rozdział… Z poczuciem ulgi, po pozbyciu się ostatnich wspomnień po Ronie i nielojalnych przyjaciołach, podeszła do kartonu, który już w następnej sekundzie z cichym trzaskiem zniknął z gabinetu, wysłany za pomocą odpowiedniego zaklęcia, na samo dno jej garderoby w Nowym Yorku. Czyli dokładnie tam, gdzie jest teraz jego miejsce. Z głębokim wzruszeniem, raz jeszcze okręciła się w gabinecie. Teraz, kiedy nie było tu jej rzeczy, czuła się w nim, niemal obco. I chyba dopiero teraz też, doszło do jej świadomości, że to wszystko naprawdę się dzieje. Nie jest już lekarzem. Ze zdziwieniem odkryła, że ta wiadomość zamiast ją zmartwić, jakby uwolniła jej serce od jakiegoś ciężaru. Od teraz, nikt nie będzie jej nic narzucał, a ona sama będzie robiła dokładnie to, na co ma ochotę, nie patrząc na życie poprzez pryzmat otaczających ją ludzi… Już miała wychodzić z gabinetu, żeby odszukać swoich przyjaciół i pożegnać się z nimi na dłuższy czas, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Przybysz nie czekając na zaproszenie wszedł do środka, a Hermiona stanęła jak wryta. Nie spodziewała się go tutaj… – O Hermiona. Cześć.- przywitał się. – Witaj Ronaldzie.- odpowiedziała grzecznie. – Nie ma doktora?- zapytał rozglądając się po pomieszczeniu. – Nie sprawdzałam pod biurkiem, ale chyba nie.- zironizowała, a on delikatnie się zarumienił. Nienawidziła, kiedy tak robił. Wydawał jej się wtedy taki nie męski. No, ale cóż, nie każdy w końcu może być Draco Malfoyem, jej księciem z bajki.- Mam mu coś przekazać?- zapytała już milszym tonem. – Och, chciałem mu tylko podziękować.- westchnął rudy, wchodząc do gabinetu.- Gdyby nie on… – Coś się stało?- zapytała, zaintrygowana tonem jego głosu. Przez serce przeszedł jej niepokój o Molly Weasley. Kobieta nie była już przecież młoda, a i zdrowie dawno nie te. – Och wiesz, zajął się Levander.- wytłumaczył Ron. A więc chodziło o nią. Znowu.- Dzień przed sylwestrem poślizgnęła się na lodzie i tak niefortunnie upadła, że niemal poroniła, wyobrażasz sobie?- pożalił się, jakby zupełnie zapominając z kim rozmawia – Cóż, faktycznie nie ciekawie.- potaknęła, choć na dobrą sprawę niewiele obchodziło ją, co stało się z tą kobietą. – No, ale na szczęście doktor Igor, zajął się nią fachowo.- pochwalił rudzielec.- To naprawdę dobry specjalista. – Cieszę się, o od tej pory, to on będzie prowadził jej ciążę.- odpowiedziała machinalnie. Chciała, żeby już sobie poszedł. W końcu się spieszyła, jeszcze tyle spraw do załatwienia przed nią… – Jak to?- zdziwił się, robiąc wielkie oczy.- A ty? – Ja odchodzę ze szpitala.- odpowiedziała.- Rezygnuję z medycyny. I tak nigdy jej nie kochałam.- powiedziała z przekąsem, na co Ron spuścił zakłopotane spojrzenie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to niejako on przymusił ją do wybrania tej drogi. – Cóż, a masz jakieś plany?- zapytał, chcąc zmienić temat. – Wyjeżdżam z kraju.- tyle powinno mu wystarczyć. Nie zamierzała się mu tłumaczyć, ani spowiadać ze swoich planów na najbliższe miesiące. Z drugiej zaś strony, jej złośliwa natura, aż rwała się to tego, żeby powiedzieć mu, kto zainspirował jej zmiany. Och, jak bardzo chciała zobaczyć ten szok na jego twarzy. – Jak to?- znów zdziwienie.- Gdzie? – Daleko.- odpowiedziała sucho, dając mu znak, że nie ma ochoty na wdawanie się w dyskusje.- Czas zacząć żyć dla siebie, a nie dla innych.- dodała nieco złośliwie. – Cóż, życzę szczę…- zaczął, jednak nie skończył wypowiedzi. Jego wzrok zatrzymał się na koszu na śmieci, gdzie na samym wierzchu znajdowały się ich fotografie.- A co to?- zapytał robiąc krok w kierunku śmietnika.- Przecież to nasze zdjęcia! Dlaczego są w śmietniku?- zapytał spoglądając to na nią, to na kosz. – Bo je tam umieściłam.- odpowiedziała zimno.- Nie są mi już potrzebne. – Tak bardzo chcesz zapomnieć?- szepnął z wyrzutem sięgając po fotografie. – Nigdy nie zapomnę, ale nie widzę potrzeby pielęgnowania w sobie tej pamięci.- mówiła obserwując, jak przegląda obrazki. – Spójrz, jacy byliśmy wtedy szczęśliwi.- westchnął.- Co się z nami stało? – To nie czas, ani miejsce na takie rozmowy.- warknęła.- Nie ma już nas. Jesteście wy i ja. I tak jest dobrze.- zakomunikowała. – Wiesz, że ciągle może jeszcze być tak, jak kiedyś?- zapytał, spoglądając na nią niepewnie.- Przynajmniej pod niektórymi względami. – Może być, ale nie będzie.- odpowiedziała.- Nie chcę tego. – Bez przyjaciół daleko nie pociągniesz.- poinformował ją.- Wiesz, że jeszcze nawet nie widziałaś Lilly… – Po pierwsze, zdaje sobie z tego sprawę, że jej nie widziałam. Nie jestem dla niej nikim ważnym, więc nie czuję wyrzutów sumienia.- odgryzła zirytowana.- A po drugie, skąd przypuszczenie, że nie mam przyjaciół? Wiesz, może cię zdziwię, ale poza Weasleyami i Potterami na świecie żyją jeszcze inni ludzie.- zakomunikowała zimno. Tego chłodu, to chyba nauczyła się od Dracona, ale w tej chwili, absolutnie jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, było jej na rękę. – Ale z nikim nie będzie tak samo…- uzupełnił. – Masz rację, bo teraz bardziej dojrzale wybieram ludzi wokół siebie.- warknęła. – Ja rozumiem złość na mnie, ale na Boga, Harry i Ginny to niewinne ofiary.- mówił błagalnym głosem. – Każda wojna niesie za sobą niewinne ofiary.- dopowiedziała machinalnie. – Naprawdę nie rusza cię to, co widzisz na tych fotkach?- zapytał pokazując jej fotografię, na której całą czwórką stali przed Hogwartem, tuląc się do siebie i szczerze uśmiechając. – A sądzisz, że gdyby ruszało, to znalazłbyś je w koszu?- zadrwiła.- Te zdjęcia przedstawiają przeszłość. A ja mam przed sobą przyszłość. A w niej, no sorry, ale nie ma miejsca dla was. Zostaliście w poprzednim rozdziale.- odpowiedziała zirytowana. Ta cała rozmowa coraz bardziej jej ciążyła. Za chwilę na prawdę mu powie, że za dwa miesiące będzie Malfoyem i ma w dupie zarówno jego, jak i swoich dawnych pseudo przyjaciół… – Cóż, skoro tak stawiasz sprawę…- westchnął, odwracając się w kierunku drzwi. W progu stanął jednak jeszcze na chwilę i powiedział- Życzę ci szczęścia na tej nowej drodze. I obyś nie żałowała swoich wyborów. – I vice versa.- odpowiedziała, obserwując jak znika za drzwiami. Pomyślałby ktoś, że to właśnie ON ma czelność udzielać jej wykładów moralnych. To już nawet nie było śmieszne, to było po prostu żałosne. Nagle w drzwiach gabinetu pojawiła się Martha. – Och Hermiono, jak dobrze, że jesteś…- wysapała.- Igor gdzieś mi zniknął, a ja mam nagły przypadek.- wytłumaczyła.- Mogłabyś?- poprosiła.- Ten ostatni raz. – Oczywiście.- odpowiedziała.- Ale nie mam już żadnego kitla.- wyjaśniła. Martha uśmiechnęła się jedynie twierdząc, że to nic nie szkodzi i łapiąc ją za rękę, pociągnęła w kierunku gabinetu zabiegowego. A tam… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:09
Post
#30
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
30
Stała na środku pokoju zabiegowego i wprost nie mogła uwierzyć w to, co widzi. A co widziała? Wszystkich pracowników swojego oddziału, zgromadzonych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni i wpatrujących się w nią. Widziała wielki transparent „Powodzenia Doktor Sunshine”, oraz uginający się od nadmiaru słodkości stolik. Była w głębokim szoku. Przyjaciele zorganizowali dla niej pożegnalne przyjęcie… – NIESPODZIANKA!!!- krzyknął zgodnych chór ludzkich głosów, a już po chwili, utonęła w uściskach ludzi, z którymi przeżyła swoje pierwsze lata dorosłości. Każdy chciał ją ucałować, wyściskać i osobiście życzyć jej szczęścia, na tej nowej drodze, którą w końcu odnalazła w plątaninie dorosłości. Była w szoku widząc, jak niektórzy z jej dotychczasowych współpracowników, ukradkiem ocierają łzy. Nigdy nie przypuszczałaby, że ci ludzie, aż tak mocno się do niej przywiązali. – Ja…ja nie wiem, co powiedzieć.- szepnęła, kiedy u jej boku, pozostali już tylko przyjaciele. – To nie dobrze, bo wypadałoby, żebyś strzeliła jakąś mówką.- zaśmiał się Igor, nieznacznie wypychając ją przez tłumek.- Przemowa!!!- krzyknął, kiedy stała już przodem do wszystkich. Tego się właśnie obawiała. Wszyscy zgromadzeni, za przykładem, jaki dał im Igor, zaczęli domagać się jej przemówienia. Zdezorientowana, potoczyła wzrokiem po znajomych twarzach, po czym biorąc głęboki oddech, przemówiła: – Po pierwsze, chciałam wam wszystkim serdecznie podziękować, za to, że tu jesteście. Nawet nie macie pojęcia, jak wiele znaczy dla mnie ten gest.- podziękowała, uśmiechając się subtelnie do swoich najbliższych.- Ale skoro tu jesteście, to znacie też powód naszego spotkania, a mianowicie moje odejście. Cieszę się niezmiernie, że wszyscy chcieliście się ze mną pożegnać. I choć nie przypuszczałam, że tak się stanie to, ta chwila, chwila kiedy wszystkim wam, mam powiedzieć „żegnajcie”, jest niesamowicie ciężka.- wyznała, zdając sobie sprawę z tego, że pod jej powiekami istotnie zaczęły zbierać się łzy. Nie lubiła pożegnań. Dlatego też, postanowiła, że zacznie inaczej. Uśmiechając się, przywołała w pamięci obraz swojego pierwszego dnia.- Pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg tego szpitala, mając niespełna 20 lat. Byłam wtedy nieopierzoną i przemądrzałą nastolatką, której wydawało się, że zwojuje świat. Za kogo ja się właściwie nie miałam..- zaśmiała się.- I wtedy na mojej drodze, pojawiła się Martha, która przez wszystkie te lata, cierpliwie znosiła moje humorki i wybuchy egoizmu, kiedy coś nie szło po mojej myśli. Pamiętam dobrze, że początki były trudne. Niejednokrotnie, wielu z was, niosło mi pomoc w ciężkich sytuacjach, za co bardzo wam dziękuję.- ukłoniła się nieznacznie, uśmiechając się do zgromadzonych.- Dzięki tym wszystkim chwilą, które tutaj spędziłam, nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy ratując ludzkie życie, adrenalina rozgrzewa krew. Spędziłam w tym szpitalu, tutaj z wami, najlepsze lata mojego życia, ucząc się tak naprawdę, nie tyle tajników medycyny, co w ogóle życia. Wam wszystkim zawdzięczam to, że nauczyłam się w tych latach siebie. Dzięki wam, za każdym razem, kiedy rano otwierałam oczy wiedziałam, że idę do pracy, którą lubiłam i która dawała mi satysfakcję, a nie jedynie do roboty i tylko po to, żeby odbębnić swoje 8 godzin i zapomnieć. I choć sama, chyba nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, wszyscy staliście dla mnie bliscy, niemal jak rodzina.- szepnęła, lekko łamiącym się głosem.- Dlatego tak trudno powiedzieć mi „żegnajcie”.- westchnęła.- Bo ja nie chcę was żegnać, nie chcę bezpowrotnie zamknąć tego rozdziału w moimi życiu mimo, że wiem, że już za kilka godzin rozpocznie się ten nowy. Nie chcę was zapominać, głęboko wierząc w to, że i wy nie zapomnicie mnie. I właśnie dlatego, nie powiem wam teraz „Żegnajcie”, powiem „Do zobaczenia!”, choć sama nie wiem, za jak długo…- zakończyła, a po pomieszczeniu rozeszła się fala oklasków. I znów utonęła w morzu ludzkich rąk. Teraz każdy chciał uściskać ją, ten ostatni raz, przed długim rozstaniem, po to, żeby móc wrócić do swoich obowiązków. Tym razem, nie wstrzymywała już łez, kiedy żegnała się z poszczególnymi pielęgniarkami, bądź lekarzami. Płakała, niczym małe dziecko. Ale przecież nie każde łzy są złe. Te w każdym razie nie były… Jednak nim cała „impreza”, definitywnie dobiegła końca, a zgromadzeni wrócili do swoich codziennych zajęć, stało się coś jeszcze. W pewnym momencie, w pokoju zgasły wszystkie światła, pozostawiając zapaloną jedynie jedną lampę, nad miejscem z którego jeszcze chwilę temu przemawiała Hermiona. Wszyscy spoglądali na siebie w niemym szoku, kiedy nagle nie wiadomo skąd, popłynęły łagodne takty muzyki, a na oświetlonej przestrzeni pojawił się, ubrany w czarny smoking i kapelusz Igor. A posyłając Hermionie, jeden ze swoich łobuzerskich uśmiechów, niesamowicie czystym głosem, o którego posiadanie, Hermiona nawet by go nie posądzała, zaczął śpiewać, znaną piosenkę… http://w429.wrzuta.pl/audio/4k53YSCVbeL/fr...w_york_new_york Start spreading the news, I’m leaving today I want to be a part of it – New York, New York These vagabond shoes, are longing to stray Right through the very heart of it – New York, New York I want to wake up in a city, that doesn’t sleep And find I’m king of the hill – top of the heap These little town blues, are melting away I’m gonna make a brand new start of it – in old New York If I can make it there, I’ll make it anywhere It’s up to you – New York, New York New York, New York I want to wake up in a city, that never sleeps To find I’m a number one, head of the list, Cream of the crop at the top of the heap. These little town blues, are melting away I’m gonna make a brand new start of it – in old New York If I can make it there, I’m gonna make it anywhere It’s up to you – New York, New York Po niesamowitym show, a la wczesny Sinatra, znów wybuchły oklaski. A Igor kłaniając się w pas, rzucił w kierunku Hermiony czerwoną różę. To było jego pożegnanie… Jak zawsze oryginalny. Po tym widowisku, zabiegowy zaczął się wyludniać, aż w końcu zostali już tylko Hermiona, Igor i Martha. Dziewczyna jeszcze raz podziękowała przyjaciołom, za zorganizowanie takiej pięknej niespodzianki, oraz Igorowi za jego niesamowity pokaz, po czym kolejny raz zalewając się tego dnia łzami, uściskała ich ostatni raz. Potem przyjaciele odprowadzili ją przed budynek szpitala, gdzie więcej nie oglądając się już za siebie, z głośnym trzaskiem teleportowała się do domu swoich rodziców, gdzie mieszkała po rozstaniu z Ronem, przed kolejnym spotkaniem Draco. Tam na pakowaniu swoich drobiazgów, oraz wysyłaniu ich do Nowego Yorku, zeszła jej reszta popołudnia. A kiedy miała już pewność, że wszystko, co powinna mieć, jest już w Ameryce, z niemałą ulgą teleportowała się do domu Malfoya. To był dzień pełen wrażeń, a jedyne o czym marzyła w tej chwili, było ciepłe łóżko, a w nim ukochany mężczyzna, któremu będzie mogła opowiedzieć o tym, jak wspaniale pożegnali ją w szpitalu. W domu jednak czekało ją rozczarowanie. Zdziwiła się bo, kiedy zmęczona wróciła do domu, niemal od progu nawołując ukochanego, odpowiedziała jej jedynie cisza. Czyżby jeszcze spał? Niemożliwe. Ściągając swój płaszcz, ruszyła schodami w górę, mając nadzieję, że zastanie go ciągle pogrążonego w błogim śnie. Łóżko jednak było puste, a nawet nienagannie pościelone. Wszystko wskazywało na to, że Draco znów gdzieś wybył. Pamiętając jednak, jak irracjonalnie zachowała się kilkanaście godzin wcześniej, nie popadła w panikę. Uznając, że blondy poszedł pozałatwiać swoje sprawy, przebrała się w wygodniejsze ciuchy, a nie chcąc kłaść się bez niego, postanowiła iść do kuchni i napić się herbaty. Tam też, obok pustego talerza, na którym zostawiła zrobione dla niego kanapki, znalazła pokrytą drobnym pismem mężczyzny karteczkę” „Kochanie! Kanapki były wyśmienite, bardzo dziękuję za troskę. I za to, że wyrozumiale pozwoliłaś mi wypocząć. Zapewne zastanawiasz się, gdzie jestem teraz. A ja nie chcąc, żeby powtórzyła się sytuacja z NY, już spieszę z wyjaśnieniami… Pojechałem do banku, żeby podpisać wszelkie dokumenty dotyczące fuzji, oraz objęcia przeze mnie stanowiska. A potem muszę załatwić coś jeszcze, za miastem. Wrócę pod wieczór, nie martw się o mnie i pamiętaj… Z NIKIM NIE BYŁOBY MI NA ŚWIECIE, TAK DOBRZE, JAK Z TOBĄ!!! Kocham Cię mocno i całuję:* DRACO P.S. Nie pogniewam się, jeśli położysz się, zanim wrócę. Pewnie padasz z nóg! Uśmiechnęła się, odczytując wiadomość. W końcu nie co dzień, Draco Malfoy wyznaje ci, że na świecie nie ma osoby, z którą byłby szczęśliwszy. Postanawiając, że jednak nie pójdzie spać, do czasu, kiedy blondyn nie zjawi się w domu, zrobiła sobie herbaty, po czym siadając przy kuchennym stole, raz po raz odczytywała jego wiadomość. Zastanawiała się, jaką też sprawę, Draco mógł mieć do załatwienia za miastem. Myślała, że wszystko, co mieli zamknąć, zostało już zamknięte… A tu jakaś tajemnicza sprawa. Zachodziła o głowę, starając się coś wymyślić, nie zdając sobie sprawy z tego, że rozwiązanie tajemnicy stoi już na progu… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:10
Post
#31
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
31
Siedząc w kuchni, doskonale słyszała dźwięk, jaki wydają klucze otwierające wejściowe drzwi. Był to dla niej niezawodny dowód na to, że ukochany właśnie wrócił do domu i zapewne wyjaśni jej, cóż to za tajemnicza sprawa, którą musiał jechać załatwiać, aż za miasto. Niespiesznie odłożyła opróżniony do połowy kubek, z zimną już herbatą na stół i dokładnie w momencie, kiedy miała wstać i ruszyć w kierunku holu, żeby tam przywitać narzeczonego, usłyszała jego ciche wołanie. Domyśliła się, że nie zawołał głośniej, obawiając się, że już śpi i mógłby ją obudzić. Kochany, troskliwy Draco. Tylko on mógł się przejmować takimi szczegółami. Dokładnie bowiem pamiętała, że kiedy Ron wracał do domu w środku nocy, o jego powrocie wiedziała nie tylko ona, ale również i cała okolica. Na szczęście jednak, Draco był zupełnym przeciwieństwem rudego. I to od zawsze, tylko od niedawna ona jest w stanie to zauważyć… – Hermiona?- kolejny cichy szept sprowadził ją na ziemię. – Jestem w kuchni.- zawołała, chcąc ruszyć w jego kierunku. – To super!- odkrzyknął głośniej, z głosem przepełnionym entuzjazmem.- Zostań tam!- polecił, a ona się zdziwiła. Co jest grane, co on chce ukryć?- Aha i proszę cię, zamknij oczy, bo mam niespodziankę!- wyjaśnił po chwili. – Ale, jaką..- zaczęła, jednak przerwał jej w pół zdania. – Zaufaj mi i zamknij oczy.- poprosił łagodnie.- Spodoba ci się, obiecuję.- słyszała jego głos już w salonie. Przez chwilę wydawało jej się też, że słyszy jeszcze jeden, dość dziwny dźwięk, jednak nie zastanawiając się nad tym dłużej, pełna mieszanych uczuć, spełniła prośbę blondyna. Na oślep ponownie siadając na kuchennym krześle, zniecierpliwiona oczekiwała jego pojawienia się w pomieszczeniu. Wszystko wskazywało na to, że Draco jest coraz bliżej, jednak nie ośmieliła się otworzyć powiek, nie chcąc zepsuć sobie obiecanej niespodzianki, a jemu radości ze zrobienia jej.- Zamknęłaś?- jego głos dochodził już z bardzo bliska, mogłaby przysiąc, że zapewne stał już w progu kuchni i dokładnie wiedział, że jej oczy są szczelnie zamknięte. – Tak.- potwierdziła.- Draco, co jest grane?- zapytała słysząc jego kroki w kuchni. I znów ten dźwięk, tym razem słyszała to wyraźnie, coś jakby ciche piszczenie… – Hermiono pozwól, że przedstawię ci, nowego na razie bezimiennego członka naszej rodziny.- szepnął jej przy uchu.- A teraz otwórz oczy.- poprosił, a kiedy wykonała prośbę i spojrzała na narzeczonego, niemal pisnęła z radości. Okazało się, że Draco stał kilka kroków przed nią, trzymając w ramionach małą, łaciatą kulkę, ufnie tulącą się do jego piersi. – Szczeniak?- zawołała rozpromieniona, podchodząc do blondyna i wyciągając dłonie w kierunku, liczącego sobie góra 3 miesiące pieska. Teraz rozumiała dziwny dźwięk, to ten maluch piszczał, kiedy Draco szedł tutaj.- Boże, jakie cudo.- zachwycała się, gładząc mięciutkie futerko. Psiak zwrócił na nią swoje brązowe ślepka, przyglądając jej się ciekawie i próbując złapać ząbkami jej palce. – Fajnie, że ci się podoba.- zaśmiał się.- Ale, żeby od razu mianować mnie Bogiem? Wystarczy Draco.- zaśmiał się, czochrając psa za uchem, w efekcie czego, szczeniak zrobił tak pocieszną minę, że Hermiona, która już miała rugać Malfoya za głupi żart, nie mogła opanować westchnienia. – Naprawdę jest nasz?- zapytała, zabierając od Dracona psa i przyglądając mu się z czułością. Był śliczny. Troszkę niezgraby, jak to maluch, ale spoglądając na jego jeszcze malutkie łapki, wiedziała, że wyrośnie z niego ogromne psisko. – Nasz.- potwierdził, całując ją w czoło i głaszcząc psa. A Hermiona nagle zaśmiała się dźwięcznie. – Co cię tak bawi?- zapytał zdziwiony, spoglądając na nią spod przymkniętych powiek. – Bo zachowujemy się teraz, jak świeżo upieczeni rodzice, rozpływający się nad urodą swojego dziecka.- wytłumaczyła mu, a kiedy i on zdał sobie z tego sprawę, na jego twarzy też zagościł szeroki uśmiech.- Ale cóż, chyba możemy przyjąć, że ten…ta…- zaczęła przyglądając się psu. – Ten.- uściślił Draco, wiedząc do czego zmierza. – No właśnie, że ten maluch, jest po części naszym synusiem.- zakończyła, znów obdarzając psa czułym spojrzeniem, z zachwytem obserwując jak zasnął w jej ramionach. – Jezu, Granger ja rozumiem, że pies ci się podoba, ale żeby go od razu synem mianować?- zaśmiał się, zupełnie jak stary, zapomniany już dawno Malfoy. – Hahaha, wiesz jak zabrzmiałeś?- zapytała rozbawiona, spoglądając mu w oczy. – Wiem.- odpowiedział.- I dokładnie tak to miało zabrzmieć.- wytłumaczył rozbawiony, całując ją w nos.- Bo ty też, zaleciałaś mi „starą” Granger.- dopowiedział.- A poza tym… Kochanie, jak chcesz synusia, to my sobie go możemy sprawić.- zaśmiał się, wsadzając rękę pod koszulkę na jej plecach.- Nawet zaraz.- wymruczał jej do ucha, lekko przygryzając jego płatek. – Oszalałeś?- fuknęła na niego, odsuwając się.- Musimy się zająć….yyyy… no właśnie… Jak on ma właściwie na imię?- zapytała spoglądając to na narzeczonego, to śpiącego w jej ramionach pieska. – No pięknie.- westchnął Malfoy, siadając przy stole.- Gdybym wiedział, że ten pies TAK BARDZO utrudni mi życie, to chyba bym się jeszcze raz zastanowił przed kupieniem go.- sarknął, upijając łyk pozostawionej przez kobietę herbaty.- FUJ! Co to?- skrzywił się, wypluwając płyn na podłogę. – Zielona herbata, kochanie.- odpowiedziała niewinnie.- A teraz radzę ci uprzątnąć podłogę, bo ujedziesz i zrobisz sobie krzywdę.-poradziła, wskazując dłonią na plamę na płytkach. Draco obdarzając ją morderczym spojrzeniem, wyciągnął różdżkę i jednym machnięciem usunął herbatę z podłogi.- Grzeczny chłopiec.- zaśmiała się.- A teraz powiedz mi, jak ten amigo, ma na imię?- dodała, siadając Draconowi na kolanach, ostrożnie żeby nie obudzić śpiącego psa. – Nie ma jeszcze imienia.- odpowiedział, drapiąc malucha za uchem.- Ej, ale to co powiedziałaś jest fajne.- dodał po chwili.- Ja myślałem o Remixie, bo jest taki łaciaty, ale Amigo bije to na głowę. – Chcesz go nazwać „kumpel”?- zapytała. – A co? Ty chcesz do niego wołać „synu”?- zironizował- Amigo bardzo ładnie brzmi i będzie pasowało.- zapewnił.- Sama popatrz, jaki z niego kumpel.- zaśmiał się, obserwując jak szczeniak we śnie przebiera łapkami. – Amigo.- szepnęła Hermiona.- Nasz mały Amigo.- zaśmiała się.- Draco, a kupiłeś mu jakiś kojec, albo coś?- zapytała nagle. – Oczywiście, za kogo ty mnie masz!- fuknął.- Wszystko jest w holu, wystarczy tylko wnieść do sypialni, bo jak sądzę będziesz chciała, żeby spał właśnie tam, prawda?- zaśmiał się, a jej jedyną odpowiedzią był namiętny pocałunek, którym go obdarowała. Jak dobrze ją znał… Chwilę potem, całą trójką byli już na górze, gdzie Hermiona ostrożnie włożyła Amigo, do wiklinowego koszyka, wyłożonego poduszkami, który kupił Draco. Przez chwilę, w czasie kiedy blondyn brał prysznic przyglądała się małej kulce zwiniętej w kojcu. I pomyśleć, że za kilka miesięcy z tego malucha wyrośnie naprawdę wielki pies. Było to wręcz nie do uwierzenia, że z takiej kruszynki będzie kiedyś rasowy dog niemiecki… – Co mu się tak przyglądasz?- zapytał Draco, który odziany jedynie w czarne bokserki, pojawił się właśnie w sypialni. Hermiona nie wiedziała już, gdzie ma skierować swój wzrok. Z jednej strony urok ich psa wręcz przyciągał jej spojrzenie, z drugiej zaś, ociekające wodą ciało Dracona, było wręcz niemożliwie piękne i aż grzechem byłoby nie podziwianie go. – Bo jest rozkoszny.- odpowiedziała, kiedy blondyn usiadł obok niej.- Dziękuję.- szepnęła, ufnie tuląc się do ukochanego ciała i pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, podczas której bez reszty zatopiła się w upajającym zmysły zapachu Malfoya. – Cała przyjemność po mojej stronie, księżniczko.- Draco ucałował ją w czubek głowy.- Wiedziałem, że ci się spodoba. – A ja myślałam, że to gadanie o psie, to tylko takie żarty.- westchnęła, przytulając się jeszcze bardziej. – Ja nigdy nie rzucam słów na wiatr, Hermiono.- powiedział poważnie. – Czyli mam rozumieć, że skoro mamy już psa, to rozpoczął się w naszym życiu okres spełniania twojego planu idealnego, tak?- zaśmiała się, bawiąc się jego mokrymi włosami. – Jak najbardziej.- zapewnił.- Teraz tylko ślub, a następny będzie mały Malfoy. – Po co czekać do ślubu?- zamruczała, całując go w bark.- Możemy to przyspieszyć… – Mrrrr…- zamruczał, kiedy jej usta lekko musnęły skórę za uchem. Uwielbiał to. Z resztą, on uwielbiał każdy jej dotyk, już od tamtych dni na Hawajach, kiedy na plaży smarowali się wzajemnie olejkami. Myśl o Hawajach przypomniała mu jednak o czyś jeszcze..- Poczekaj.- złapał ją w ramiona, a ona zrobiła zdziwioną minę. Od kiedy to Malfoy nie chce pofiglować?- Zanim skończysz to, co tak miło zaczęłaś, mam dla ciebie coś jeszcze.- dodał po chwili, wstając z łóżka. Hermiona przyglądała mu się ciekawie, jak zawzięcie szuka czegoś w kieszeniach swojej marynarki, a on zaś, kiedy znalazł już to, czego szukał wrócił z powrotem do niej, wkładając jej w dłoń niewielką kopertę. – Co to?- zapytała, czując w środku spory plik jakichś dość twardych papierów. – Sama zobacz.- zachęcił z tajemniczym uśmiechem.- Znalazłem to, kiedy się pakowaliśmy i pomyślałem, że miło będzie powspominać.- zaśmiał się.- Już nawet zapomniałem, że to mam…- zaintrygowana Hermiona, rozerwała kopertę, a na jej dłonie wypadły zdjęcia, które robili sobie na Hawajach. Ich wspólne wycieczki do Sanktuarium Małp, małego ZOO w którym bawiła się z lwiątkami, ich obiady w Kai Melemele i zabawy na plaży. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że kiedyś obejrzą te zdjęcia jako narzeczeństwo, mogąc powspominać ten zakazany początek ich historii. Oglądając kolejne fotografie z ich twarzy nie znikały uśmiechy. Byli wtedy tacy szczęśliwi, choć zdawali sobie sprawę z tego, że za kilka dni, ich drogi miały się rozejść. Już wtedy na tych zdjęciach wyglądali na głęboko w sobie zakochanych, a im później fotka była robiona, tym bardziej było to widać. Tak, jakby już wtedy byli sobie przeznaczeni, tylko jeszcze o tym nie wiedzieli. – Boże, Draco kiedy ty mi narobiłeś tyle zdjęć?- zaśmiała się, kiedy na co drugim zdjęciu widziała swoją uśmiechniętą i rozpromienioną twarz. – Wiesz, robiłem je, bo myślałem, że będą moją pamiątką, kiedy ty już moja nie będziesz.- westchnął.- Bo choć pewnie o tym nie wiedziałaś, to myślałem wtedy o tobie w kategoriach „moja”, a Weasleya wysyłałem do piekła, za to, że mi cię odbiera.- przyznał się, spoglądając głęboko w jej oczy- A jednak widzisz, kiedy cię straciłem na te kilka miesięcy, schowałem te klisze głęboko do szafy, żeby mi nie przypominały o tym, jak bardzo byłem przy tobie szczęśliwy i co straciłem, na rzecz tego rudego padalca.- dodał, a ona po prostu rzuciła mu się na szyję. – Kocham cię, wiesz?- szepnęła wzruszona. – Ja ciebie też kocham.- odpowiedział, całując ją delikatnie.- I myślę, że kochałem cię już wtedy, kiedy pierwszy raz jedliśmy w Kai Melemele, pamiętasz?- zapytał. – Jak mogłabym zapomnieć?- westchnęła, wyszukując w pamięci wspomnienia z ich pierwszego spotkania.- Byłeś wtedy taki szczery..- szepnęła- Ujęło mnie to. – Taaaak, do tego stopnia, że chciałaś szukać starego Malfoya, bo podobno się za nim stęskniłaś.- wytknął jej.- Marudziłaś tak długo, że wieczorem po prostu musiałem nazwać cię szlamą, bo bez tego chyba byś nie zasnęła.- zaśmiał się, czochrając ją pieszczotliwie po włosach. – Taaak, pamiętam.- westchnęła rozbawiona.- A potem te twoje lekcje surfingu, które zapewne były przykrywką do darmowej macanki.- wspomniała. – Ej, skąd wiesz?- żachnął. – Bo cię znam.- zaśmiała się.- I wiedziałam to już wtedy, ale postanowiłam, że dam ci tą satysfakcję bycia górą.- odpowiedziała ze złośliwym uśmiechem. – Ja ciągle lubię być górą.- powiedział, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia, rzucił się na kobietę, przygwożdżając ją do pościeli swoim ciałem. Trzymane przez nią zajęcia rozsypały się na łóżku i podłodze, jednak ich już to nie interesowało. Właśnie kończyli to, co Hermiona rozpoczęła kilka minut wcześniej. A już po chwili w sypialni, poza miarowym pochrapywaniem Amigo, słychać było przyspieszone oddechy, ciche westchnienia i coraz częstsze, zwiastujące najwyższe spełnienie jęki, połączonych w jedno ciało kochanków… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:11
Post
#32
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
32
Nowy York w lutym, niewiele odróżniał się smętnością od Londynu. Jak tam, tak tutaj na ulicach zalegały brudne zaspy, topniejącego pomału śniegu. Jak zwykle spieszący się ludzie, chowali twarze głęboko w kołnierzach swoich płaszczy, żeby maksymalnie ochronić je od wiatru. Mimo tego, że zima raczej chyliła się już ku końcowi, ciągle było strasznie zimno. Jednak w przeciwieństwie do Londynu, tutaj przed zimnym wiatrem w jakiś minimalny sposób, jednak zawsze to coś, ochraniały wielkie bryły drapaczy chmur, które podczas wyjątkowo paskudnej aury, zatapiały swoje czubki głęboko w szarej, ciężkiej masie chmur. Jednak mimo, że mieszkali tutaj dopiero od kilku tygodni, Hermiona już całym sercem zdążyła pokochać to miasto. Czuła, jakby to właśnie Nowy York był tym jej miejscem na ziemi. Uwielbiała tracić się w mnogości ulic tego miasta i przechadzając się niespiesznie, obserwować ludzi… – Idziesz dzisiaj do galerii?- zagadnął Draco, kiedy 14 lutego razem usiedli do śniadania. – Tak, idę.- odpowiedziała upijając łyk zrobionej przez blondyna kawy. Jako, że były walentynki, Draco za punkt honoru wziął sobie usługiwanie w tym dniu narzeczonej, żeby czuła się jak księżniczka. Do tej pory nieźle mu to wychodziło. Rano, kiedy zabrał sporego już Amigo na spacer, udało mu się w piekarni na rogu kupić jeszcze ciepłe bułki i francuskie rogaliki, a w jednej z przydrożnych kwiaciarenek, mimo wczesnej pory dostał bukiet wspaniałych słoneczników. Wiedział, że jego ukochana, największy sentyment ma właśnie do tych kwiatów. Potem postanowił zrobić śniadanie, przybierając stół tymi właśnie kwiatami, a na samym końcu, zapachem świeżej kawy i delikatnymi pocałunkami, wybudził swoją wybrankę ze snu. Jak on uwielbiał ten jej zaspany uśmiech, kiedy sen umykał spod jej powiek, a do jej świadomości docierało, że on Draco Malfoy jest blisko niej.- Dziś montują oświetlenie w głównej sali, więc chciałabym wszystkiego tam dopilnować.- wytłumaczyła po chwili. – Ale wrócisz do domu przed wieczorem, co?- zaśmiał się. Hermiona cały swój wolny czas poświęcała ostatnio na dopieszczanie i remontowanie swojej galerii na Piątej Alei, w czym często zatracała się tak bardzo, że do domu wracała taksówką, kiedy wskazówki zegarów zbliżał się do godziny dziesiątej wieczorem.- Dziś walentynki, moglibyśmy wyjść na randkę.- uśmiechnął się uroczo, a jej serce mocnej zabiło na ten widok. Czasem zastanawiała się, czy to możliwe, żeby z każdym dniem kochała go coraz bardziej. Wszystko jednak wyglądało na to, że tak właśnie jest… – Od kiedy to Malfoy celebruje walentynki?- zaśmiała się siadając mu na kolanach i spoglądając głęboko w niesamowity błękit jego oczu. – Odkąd związał się z panną Granger.- odpowiedział uśmiechając się łobuzersko, po czym skradł jej całusa.- To jak? Pójdziesz ze mną na randkę, panno Granger?- zapytał, kładąc dłonie na jej kolanie. – Z czystą przyjemnością, panie Malfoy.- odpowiedziała.- Ale teraz już się zbierajmy, bo ty zaraz spóźnisz się do banku, a i w galerii za niedługo zjawią się elektrycy.- zawyrokowała, zgrabnie zeskakując z jego kolan i ruszając w kierunku schodów, prowadzących do ich sypialni, żeby się przebrać. Już po chwili, do uszu Draco dobiegł miarowy szum prysznica, miał nieodpartą chęć pójścia na górę, w celu pomocy Hermionie w prysznicu, wiedział jednak, że brunetka ma rację i zaraz musi być w banku, więc powstrzymał się przed rozpoczynaniem igraszek. Odbije to sobie wieczorem. A jako, że dziś piątek, to również przez cały weekend… – Możemy iść?- zapytał, kiedy kilka minut później obserwował, jak Hermiona zapina ostatnie guziki swojego długiego płaszcza. – Tak, tak. Jestem gotowa.- odparła, drapiąc za uchem Amigo, który jak co dzień pojawił się w holu, żeby pożegnać swoich właścicieli. Wiedział, że jego pan i tak zjawi się w domu w porze lunchu, żeby zabrać go na spacer do Central Parku, więc z merdającym wesoło ogonem, mógł ich teraz pożegnać.- Trzymaj się Kumplu i bądź grzeczny.- Hermiona raz jeszcze pogłaskała psa po grzbiecie i łapiąc za swoją torebkę ruszyła w kierunku drzwi, które Draco już dla niej otwarł.- Jakiż dżentelmen się z ciebie dzisiaj zrobił.- zaśmiała się, kiedy taka sama sytuacja powtórzyła się na dole. – No wiesz, powinienem się obrazić.- fuknął urażony.- Ja ZAWSZE jestem dżentelmenem.- odgryzł.- Podwieźć cie księżniczko?- zapytał, kiedy doszedł do swojego czarnego Porche, które ktoś z obsługi budynku, wyprowadził już przed wejście. Draco w takich momentach, zwykł myśleć jedynie „Ehhh, uroki bycia bogaczem”. – Nie dzięki, przejdę się.- odpowiedziała odprowadzając go do samochodu.- Wiesz przecież jak lubię chodzić po Nowym Yorku.- wyjaśniła widząc jego sceptyczną minę. On wolał się wozić samochodami i to koniecznie tymi najdroższymi, ale ona ceniła sobie ruch na wolnym powietrzu, nawet jeżeli temperatura tego powietrza spadała poniżej zera.- A ty zapnij pasy, Draco.- pouczyła, widząc jak ma zamiar zapuścić silnik, nawet nie dotknąwszy pasa bezpieczeństwa.- One nie wiszą koło siedzenia dla ozdoby.- dodała. – Duszę się w pasach.- jęknął. – Ale jesteś w nich bezpieczny, a to chyba ważniejsze.- odpowiedziała. – Herm, złego licho nie bierze. Do zobaczenia po piątej!- zaśmiał się, po czym i tak robiąc po swojemu, ruszył z chodnika z piskiem markowych opon. Hermiona chwilę jeszcze stała na chodniku śledząc znikające w motłochu innych aut Porche i kręcąc z dezaprobatą głową. Gdyby ciągle byli w Anglii, pewnie nie naciskałaby tak na te pasy, bo tam ludzie raczej nie szarżowali za kierownicą, tutaj w Ameryce jednak, to coś zupełnie innego. Ileż razy już widziała na tych ulicach jakieś kolizje… Uznając jednak, że Draco wie co robi, pomału ruszyła w kierunku Piątej Alei, gdzie za niecałą godzinę mieli się zjawić elektrycy. Remont galerii prawie dobiegł już końca, zamontowane były już lustra, wieszaki i zmontowane przymierzalnie. Teraz tylko zamontować oświetlenie, pomalować ściany, powiesić na nich, oczekujące w jej wyremontowanym już gabinecie obrazy i oczywiście poustawiać zamówione już meble. A potem mogła ruszać pełną parą. Miała już co prawda naszkicowany początek kolekcji, który miała zamiar zaprezentować na targach mody, jednak ciągle uważała, że to za mało. Draco śmiał się z niej, że popada w skrajności, bo najpierw nie chciała nawet słyszeć o zostaniu projektantką na poważnie, a teraz prawie warczy i gryzie, kiedy ktoś przerywa jej w pracy. W jego mniemaniu, kolekcję na targi mogła skomponować równie dobrze z tych projektów, które ma, a dzięki którym to wszystko w ogóle się wydarzyło. Ona jednak uważała, że żaden z tamtych nie jest wystarczająco dobry, aby zaprezentować go przez szerszą i było, nie było tak profesjonalną publiką, dlatego każdą wolną chwilę spędzała na projektowaniu. Dziś, po rozmowie z elektrykami i wskazaniu im odpowiednich rzeczy, też miała zamiar zając się tworzeniem nowych projektów. Prawdę mówiąc, to już nawet nie mogła się doczekać chwili, kiedy w swoim przytulnym gabinecie usiądzie za biurkiem z jednym ołówkiem w dłoni, a drugim zatkniętym za ucho i puści wodzę swojej fantazji. Miała dziś wenę i zamierzała mądrze z niej skorzystać.. Kiedy doszła na miejsce, okazało się, że ekipa elektryków już na nią czeka. Nie rozdrabniając się na większe kurtuazje, wpuściła czterech zmarzniętych mężczyzn do środka, gdzie wydając im odpowiednie rozporządzenia, zaniknęła za drzwiami swojej pracowni. Przez kilka ładnych godzin, nawet nie wyściubiała nosa ze swojego gabinetu. Pracę przerwało jej jednak pukanie… – Szefowo, to myśmy już skończyli.- szef elektryków pojawił się w jej gabinecie.- Chce pani zobaczyć efekt? – Oczywiście, proszę niech pan prowadzi.- uśmiechnęła się do niego serdecznie i odkładając czarny flamaster, którym zaznaczała coś na projekcie jednej z wieczorowych sukni, ruszyła za starszym mężczyzną w roboczych ciuchach. Kiedy szklanymi schodami zeszli z podestu na parter, mężczyzna dał znak jednemu ze swoich pracowników, a ten naciskając kilka włączników, ukrytych w miejscu, gdzie docelowo miała zostać ustawiona konsola doradcy, spowodował, że w dolnej galerii rozbłysły światła. Wszystko było dokładnie tak, jak sobie Hermiona wymarzyła. Eleganckie, kryształowe żyrandole zaświeciły się na suficie, nadając rozchybotanych blasków ścianom. Kilka punktowych lampek umieszczonym na ścianach i w zagłębieniach, gdzie kiedyś zawisną jej kreacje, dodało tylko blasku. Było jasno i elegancko. Dokładnie tak, jak chciała, żeby było. Już niemal widziała pełny efekt, kiedy ściany galerii zostaną pomalowane tak, jak sobie wymyśliła, a wszystko uzupełnią odpowiednie meble. Całość remontu, nie powinna potrwać już dłużej niż tydzień. Na samym zaś końcu, nad drzwiami zaświśnie wielki szyld z napisem DRAMIONE Fahion Colection… – I jak?- szef elektryków wdarł się do jej wizji idealnej galerii, sprowadzając ją z powrotem na ziemię. Nieco zawstydzona, że dała się ponieść fantazji w obecności tych mężczyzn, spłonęła skromnym rumieńcem. – Idealnie!- odpowiedziała, okręcając się dookoła własnej osi.- Wykonaliście kawał dobrej roboty panowie.- pochwaliła.- Ile?- rzeczowe pytanie. A kiedy padła odpowiednia kwota, bez namysłu wyciągnęła swoją książeczkę czekową i wpisując odpowiednią liczbę, powiększoną o całkiem niezłą premię, wręczyła czek szefowi.- Za dobrą i szybką robotę, zasłużyliście na premię.- wyjaśniła z uśmiechem, widząc zdziwienie malujące się na twarzy mężczyzny. – Robienie z panią interesów, panno Granger, to czysta przyjemność.- mężczyzna ukłonił się kurtuazyjnie, po czym zwracając się do pracowników, zawołał- Dobra chłopaki, nic tu po nas. Szefowa pewnie chce jeszcze popracować. Nie minęło dwadzieścia minut, a po mężczyznach nie było ani śladu. Hermiona zaś, jednym ruchem swojej różdżki uprzątnęła pomieszczenie. Postanowiła, że nie będzie już dziś projektować. W końcu umówiła się z Draco na randkę wieczorem, a to wymagało odpowiedniego przygotowania… Zamykając galerię, ruszyła w stronę domu. Jak na złość jednak, zaczął padać deszcz, zastanawiając się, czy nie złapać taksówki, rozglądała się po ulicy. Miała jakieś dziwne przeczucia, tak jakby coś się działo, albo miało stać. Śmiejąc się z siebie, że to zapewne z powodu pogody, ruszyła dalej pieszo. Deszcz zmyje z niej irracjonalne zaniepokojenie. Nie uszła jednak nawet przecznicy, kiedy usłyszała obok siebie trąbienie. Gotowa robić awanturę niedzielnemu kierowcy, który trąbi na nią, kiedy idzie po chodniku, odwróciła się w stronę jezdni. Wyrzuty jednak utknęły w jej gardle nie wypowiedziane, a zamiast tego, na twarzy pojawił się uśmiech. Obok chodnika stał zaparkowany, jednak z ciągle włączonym silnikiem czerwony samochód, marki Kamaro, a jego wnętrza serdecznie uśmiechał się do niej znajomy brunet… – Diabeł!- zawołała.- A co ty tu robisz? – Przejeżdżam sobie.- odparł lakonicznie.- Chodź podwiozę cię do domu.- zaproponował, a ona bez oporów wsiadła do auta. Ten deszcz był jednak trochę męczący. – Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś przejeżdżał przez centrum.- zauważyła. Zwykle przejeżdżał przez aleję bankową, mając nadzieję, że natknie się tam na Draco. – Bo zwykle nie jeżdżę.- odpowiedział.- Ale dziś na Business Avenue, był okropny wypadek. Cała ulica jest zakorkowana, a sama Business zamknięta. Zdaje się, że wypadek był śmiertelny.- opowiedział.- Stąd chcąc, czy nie musiałem przejechać z sesji przez centrum, ale jak widzisz dobrze się złożyło, o wpadłem na ciebie.- zaśmiał się.- Mów co słychać.- zagadnął, a Hermiona opowiedziała mu o postępach w remoncie galerii, jej sielankowym życiu z Draco i o Amigo, którego zapracowany Diabeł jeszcze nie miał okazji poznać. – No, nie powiem!- zaśmiał się.- Malfoy kupujący szczeniaka, to jak dla mnie dość abstrakcyjny widok, no ale czego się nie robi z miłości.- zarechotał, a ona pacnęła go w ramię. – A ty i Mandy?- zagadnęła nieśmiało, nie wiedząc czy przez przypadek, panna Moore nie jest już przeszłością. – No jak to, co? Miłość kwitnie- zaśmiał się szczerze. Hermiona widząc jego maślane oczy na wspomnienie Mandy, doszła do wniosku, że w Blaise’a naprawdę strzeliła strzała amora..- Ale póki co szczeniaka nie mam zamiaru jej kupować.- dodał nieco złośliwie, a Hermiona w odpowiedzi pokazała mu język.- No, jesteśmy panno Granger.- podjął po chwili, kiedy zatrzymał się pod odpowiednim budynkiem.- Życzę udanych walentynek i pozdrów mojego drogiego przyjaciela, Draco Pantofla Malfoya.- zaśmiał się. PO krótkim pożegnaniu ruszyła w stronę budynku. Nie dane jej jednak było przejść spokojnie obok stróżówki, gdyż w chwili, kiedy to robiła, stróż zawołał za nią: – Pani Granger, ci państwo na panią czekają.- wyjaśnił, wskazując dłonią na mężczyznę i kobietę, ubranych w dżinsy i skórzane kurtki. Hermionie serce podskoczyło do gardła. Kim byli ci ludzie? – Witam.- przywitała się kobieta.- Pani Hermiona Granger, tak?- zapytała dla potwierdzenia, przyglądając jej się badawczo, tak jakby starała się rozpoznać to po samej jej twarzy. – Tak, a państwo, to kto?- zagadnęła, czując jak miękną jej kolana. Miała coraz gorsze przeczucia. – Komisarz Morris i podkomisarz Muddock, komenda policji Nowy York.- parka błysnęła jej legitymacjami przed nosem, a Hermionie przeszło przez myśl, czego chce od niej policja.- Panno Granger, czy niejaki Dracon Malfoy, to ktoś z pani rodziny?- po tym pytaniu, nogi Hermiony ugięły się już całkowicie, więc policjantka poradziła jej, żeby usiadła. – Draco to mój narzeczony, a o co chodzi?- dopytywała zdenerwowana. – Czy coś się stało? – Obawiam się, że…- Hermionie włosy zjeżyły się na karku, kiedy komisarze wymienili znaczące spojrzenia… – Co się stało?!- szepnęła, powstrzymując łzy. Miała naprawdę złe przeczucia co do tego, co zaraz usłyszy… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:12
Post
#33
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
33
Sama nie wie, w jaki sposób udało jej się dostać do domu, po odbywającej się na parterze budynku, rozmowie z funkcjonariuszami Nowojorskiej policji. Nie pamiętała tego, jak udało jej się trafić kluczem do zamka i czy w ogółe użyła właśnie klucza, czy też nie bacząc na konsekwencje, otwarła drzwi zaklęciem. Właściwie z ostatnich kilku minut, nie pamiętała nic, poza łzami wypływającymi spod jej powiek gorącymi, gorzkimi strumieniami, oaz myślą, która kołatała się w jej głowie, „tylko nie Draco, błagam, tylko nie on..”. Powtarzała tą sekwencję niczym mantrę, powodując pogłębienie rozpaczy. Wchodząc do domu, nie martwiła się nawet tym, żeby dobrze zamknąć za sobą drzwi. Zignorowała też, witającego ją radośnie Amigo, z którym zawsze się witała zaraz od drzwi. Teraz jednak nie myślała racjonalnie. Ledwo przeszła próg, a pod jej powiekami znów pojawiły się łzy. To miejsce, ich mieszkanie, było takie pełne jego. Wszystko tutaj nosiło jego ślady, nawet powietrze zdawało się być przepełnione zapachem jego perfum. – Co robić? Co ja mam robić?- szlochała, bezradnie rozglądając się po mieszkaniu. Czuła się taka słaba. Taka bezradna, kiedy jego nie było w pobliżu. Taka nieporadna wobec jego nieszczęścia.- Draco..- zapłakała, widząc jego pozostawioną na oparciu kanapy, marynarkę. Niewiele myśląc, sięgnęła po kawałek materiału przesiąknięty jego zapachem i wtulając w niego twarz, bezsilnie opadła na kanapę. Przez kilka minut trwała w totalnym zawieszeniu, wylewając kolejne łzy. Nawet Amigo, zdawał się wyczuwać nieszczęście, ponieważ zamiast wesoło zachęcać Hermionę do zabawy, jak to zwykle miał w swoim zwyczaju, usiadł jedynie obok niej, kładąc mordkę na jej kolanach i smutnym wzrokiem, wpatrując się w ukochaną panią. Ona w tym czasie ciągle nie potrafiła powstrzymać łez, niemal histerycznie tuląc do siebie marynarkę Dracona. – Nie rób mi tego, nie możesz zostawić mnie samej…- szeptała, jakby zamiast do kawałka materiału, tuliła się do ukochanego ciała swojego narzeczonego. Nie rozumiała, dlaczego on. Dlaczego teraz? Przecież miało być tak pięknie… Za równy tydzień, mieli stanąć przed ołtarzem w hawajskim kościółku i na wieczność poprzysiąc sobie miłość. Wszystko było już gotowe. Jej sukienka, którą sprytnie chowała przed nim w swojej galerii, jego garnitur. Kai Melemele i goście… Wszystko. A teraz, on… – Co robić?- szeptała histerycznie, bezradnie rozglądając się po mieszkaniu tak, jakby oczekiwała odpowiedzi od kuchennego krzesła, lub pomocy od ulubionej książki, ustawionej na jednej z półek. Pomału zaczynało jej już brakować nawet łez, kiedy jej wzrok padł na stojący na małym stoliczku telefon. Pod jej powiekami kaskadą kolorów wybuchło wspomnienie… Siedzieli we trójkę nad jeziorem w Londyńskiej posiadłości Malfoya. Pomału zbliżał się wieczór, ostatni z tych ciepłych, którymi raczyło ich lato. Zachodzące słońce, różowymi refleksami rozświetlało ich twarze, a wypite wino, rozgrzewało wnętrza. Byli uśmiechnięci i zrelaksowani. Szczęśliwi w swojej obecności, kiedy nagle panującą od dłuższego momentu ciszę, przerwał jej rozleniwiony głos. – Boże, jak ja się z wami dobrze i bezpiecznie czuję.- westchnęła, obdarzając towarzyszących jej mężczyzn ciepłymi spojrzeniami. – I tak ma być, Granger.- wesoło odezwał się Zabini.- Jesteś teraz naszą księżniczką… no nie patrz tak, Smoku.- zaśmiał się, widząc świdrujący wzrok zazdrosnego Malfoya, wbity w jego oblicze.- Jest NASZĄ księżniczką, a my jej rycerzami, którzy zawsze i wszędzie obronią jej od wszelkiego zła.- zadeklarował dumny z siebie. – Chyba ja ją obronię, chciałeś powiedzieć.- poprawił go blondyn. – Och, no głównie ty.- Diabeł skapitulował, nie widząc sensu we wdawaniu się w dyskusje z blondynem.- Ale bracie, pamiętaj, że gdybyś kiedyś ty nie mógł, to ja jestem następnym w kolejce Aniołem Stróżem, tej zacnej białogłowy.- zaśmiał się brunet, kłaniając jej się kurtuazyjnie… Obraz zniknął zza jej powiek, jednak ona wiedziała już, co powinna pomóc. Wierzyła w szczerość tamtego zapewnienia, które niejednokrotnie zostało już poparte przez przyjaciela czynem, więc ufała w to, że nie zawiedzie jej również teraz, kiedy tak bardzo potrzebowała czyjegoś wsparcia i pomocy. Drżącą dłonią sięgnęła po telefon, zaś wystukując z pamięci numer komórki Zabiniego, za wszelką cenę starała się powstrzymać nową falę łez, która chciała wydostać się na jej policzki. – No, co jest Dracze?- wesoły głos ich przyjaciela zabrzmiał w słuchawce już po drugim sygnale. Kobieta nie zdziwiła się, że myślał, iż dzwoni do niego Draco, ponieważ zwykle było właśnie tak, że to blondyn wykonywał telefony do niego. – Diable…- zaszlochała cicho.- Ja… ja potrzebuję twojej pomocy, proszę.- zapłakała, nie będąc już w stanie dłużej wstrzymywać łez. – Hermiona?- głos mężczyzny natychmiast stał się poważny. Wyczuł, że coś się stało.- Ty płaczesz? Matko Boska, co jest grane?- dopytywał zaniepokojony. – Draco…- szepnęła – Co się stało? Co z nim? Czemu płaczesz?- za wszelką cenę chciał wydobyć od niej jakieś informacje. – Ten… ten wypadek, o którym mówiłeś…- zaczęła.- On… Diable, tam był Draco.- wyrzuciła to z siebie. – Chryste!- Głos Zabinego zamarł po drugiej stronie słuchawki. Mężczyzna również wydawał się przerażony, w końcu doskonale pamiętał, że odnośnie tego wypadku, mówiono o ofiarach śmiertelnych. Czyżby Draco…- Hermiona, nie ruszaj się z domu. Zaraz u ciebie będę!- zarządził, po czym nie czekając na jej reakcję, zakończył połączenie. Kobieta odłożyła cicho słuchawkę, po czym słaniając się na nogach, wróciła na kanapę, gdzie znów wtuliła twarz w marynarkę Malfoya, pozwalając płynąć łzom. Nie minęły jednak, nawet dwie minuty, kiedy w mieszkaniu rozległ się dźwięk teleportacji, a już za chwilę blady z przerażenia Blaise tulił ją do swojej piersi, delikatnym dotykiem starając się ją uspokoić. Chwilę trwało zanim była w stanie się opanować, jednak świadomość obecności obok niej, drugiego człowieka, w pewien sposób jej pomogła. - Możesz mówić?- zapytał łagodnie, na co ona jedynie pokiwała twierdząco głową. Przecież musi mu powiedzieć, musi wyjaśnić, że chce, żeby pojechał z nią do kostnicy, ktoś musi zidentyfikować ciało, a lepiej, żeby nie była sama, jeśli okaże się, że ten zmarły mężczyzna, to naprawdę jej Draco… – Ten wypadek… tam… tam był Draco.- wyjaśniła.- Podobno, według świadków, jeden jakiś samochód z zastraszającą szybkością najechał na czarne Porche Dracona. Siła była ponoć tak duża, że samochody trzeba było rozcinać, żeby je od siebie oddzielić. W wypadku uczestniczyły dwie osoby, z czego jedna jest w stanie krytycznym, a druga…. druga zginęła na miejscu. Problem polega jednak na tym, że ten facet, który spowodował wypadek, to też podobno blondyn i nie można zidentyfikować ciała. Policjanci podejrzewają jednak, że to Draco tam…- nie mogła wypowiedzieć tego do końca. – Nie kończ, rozumiem.- szepnął załamany Blaise, mocniej tuląc ją do siebie. Był tak zszokowany, że nie czuł nawet jej paznokci, które kurczowo wbijały się w jego ramie. – Blaise…- szepnęła cicho. – Tak? – Pojedziesz tam ze mną?- zaszlochała.- Nie chcę być tam sama.- płakała.- A już na pewno nie, jeśli to faktycznie będzie on…. – Ciiiiii- uspokajał ją.- Tego nie wiemy.- musiał być silny, choćby i dla niej.- I oczywiście, że pojadę z tobą. Pamiętaj, że kiedyś obiecałem ci, że zawsze cię obronię.- przypomniał jej te same słowa, które ona jeszcze nie tak dawno rozpamiętywała.- Herm, a może lepiej byłoby, gdybym załatwił to sam, co?- wiedział, że jeśli to faktycznie Draco będzie leżał w tej kostnicy, choć takiej możliwości starał się w ogóle nie dopuszczać do swojej świadomości, to jego ciało po takiej kraksie, może nie przedstawiać sobą miłego widoku, a już na pewno nie dla Hermiony. Ba, on sam nie był pewny, czy chce to oglądać, jednak przecież ktoś musiał. – Nie Blaise, ja muszę…- zapłakała.- Chcę tylko, żebyś był tam ze mną. – Dobrze, dobrze…- zgodził się, choć cały czas uważał, że to nie jest z jej strony najlepsza decyzja. – W takim razie chodźmy, nie ma na co czekać, bo chcę to już mieć za sobą.- zapłakała, wierzchem dłoni starając się zetrzeć łzy, które cały czas strumieniami wypływały z jej oczu. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co z nią będzie, jeśli w zmarłym mężczyźnie rozpozna Dracona. Do szpitala, w którym mieściła się miejska kostnica, dotarli taksówką w przeciągu 10 minut, ponieważ stan Hermiony wskazywał na to, że nie poradzi sobie z teleportacją. Ona oczywiście upierała się, że da radę, jednak Zabini, który zachował jeszcze resztki zdrowego rozsądku, absolutnie nie zgodził się na ten typ podróży. Sam nie był pewny, czy w tak wielkim roztrzęsieniu w jakim się znajdował, dałby radę odpowiednio się skupić. – Jesteś gotowa?- zapytał słabo, kiedy stanęli przed zielonymi drzwiami do kostnicy, mieszczącej się w mdło oświetlonym jarzeniówkami, podziemiu szpitala. – Tak.. Nie…Nie wiem…- kurczowo ściskała go za dłoń.- Boże, co będzie, jeśli to naprawdę on?- zaszlochała bezsilnie. – Nie wiem Hermiono, naprawdę nie wiem.- szepnął słabo.- Jednak dopóki nie upewnię się, że to on, to nie mam zamiaru o tym myśleć. – Ale… – Hermiona, ja nie wiem, jak ty, ale ja czuję, po prostu czuję, że to nie jest on.- nie czuł, jednak za wszelką cenę, chciał ją pocieszyć. Sam jednak, był niemal pewny tego, że zobaczą tam zmasakrowane ciało Malfoya. Nie chciał jednak myśleć o tym, co będzie potem.. – W takim razie…- zaczęła, jednak nie dane było jej skończyć, bo w tym momencie za ich plecami rozległ się męski głos. – A państwo, czego tutaj szukają?- starszy mężczyzna w białym kitlu przyglądał się im badawczo. – My…- zaczęła Hermiona. – Mamy zidentyfikować, czy ofiara wypadku na Buisness Avenue to nasz przyjaciel.- Diabeł wyręczył ją w wyjaśnieniach. Mężczyzna kiwnął jedynie głową na znak zrozumienia i odpowiedział. – W takim razie przepraszam za moje grubiaństwo, ale pod kostnicą często kręcą się ludzie, którzy chcą tylko zobaczyć zwłoki, choć wiem, że to chore i żałosne.- wytłumaczył.- Jeżeli jesteście państwo gotowi, to zapraszam za mną.- otworzył przed nimi drzwi do dużego, zimnego pomieszczenia, gdzie jak widzieli jedną ścianę pokrywały prosektoryjne lodówki, zaś pod drugą ustawione zostały sprzęty do sekcji. Diabeł przełknął ślinę, mają nadzieję, że uda mu się wykrzesać w sobie na tyle odwagi, żeby ruszyć za lekarzem, a potem mieć na tyle energii, żeby pomóc Hermionie przejść przez to wszystko… – Chodźmy.- usłyszał jej słaby szept, kiedy pierwsza ruszyła z miejsca. Chwilę potem, blednąc coraz bardziej, stali przed jedną z lodówek, zaś jeden z pracowników, pomału otwierał jej drzwiczki, wysuwając nosze z ciałem, na razie przykrytym białym materiałem. Diabeł pobieżnie rzucił okiem na gabaryty ciała i z coraz większym przerażeniem odkrył, że wzrost mniej więcej by się zgadzał… Teraz był niemal pewny… – Czy są państwo gotowi?- starszy mężczyzna zapytał łagodnie, łapiąc za poły materiału, aby w każdej chwili odkryć twarz zmarłego mężczyzny. – Tak, proszę.- szepnęła Hermiona. Dłużej nie mogła znieść już tej niepewności. Czuła, że za chwilę nogi odmówią jej posłuszeństwa, a ona sama zapadnie się w czarną otchłań. Prośby nie trzeba było powtarzać dwa razy. Biały materiał został zsunięty z martwej twarzy, a wzrok Hermiony i Blaise’a zwrócił się na zmarłego. – O Bożeeee- jęknęła Hermiona, osuwając się w ramiona Zabiniego… -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:13
Post
#34
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
34
W całym pomieszczeniu zapadła wypełniona emocjami i niemal elektrycznie naładowanym oczekiwaniem. Nawet wielki, wiszący na ścianie zegar, zdawał się na te kilka chwili zatrzymać swój bieg. Pracownicy prosektorium spoglądali po sobie znacząco. „Zawsze to samo” mówiły ich oczy, kiedy obserwowali, jak blada z przerażenia Hermiona z totalną trwogą malującą się na zapłakanej twarzy, bezwiednie osuwa się w ramiona przyjaciela. Ileż to razy widywali już takie sceny… – Yhym..- znaczące chrząknięcie lekarza, który chciał zwrócić na siebie uwagę, kiedy Blaise klęcząc z głową Hermiony ułożoną na swoich kolanach, delikatnie poklepywał ją po policzku, starając się przywrócić jej świadomość.- Yyyy…- starał się być delikatny, zawsze współczuł ludziom w takiej sytuacji, w jakiej właśnie znalazła się ta dwójka.- Jak rozumiem, to jest…- zaczął, będąc niemal pewnym, jaką uzyska odpowiedź. – To nie jest Draco.- odpowiedział Blaise. Jego głos drżał, jednak nie pobrzmiewała w nim żadna fałszywa nuta wątpliwości. – Jest pan w zupełności pewien?- zapytał krępy mężczyzna, zdaje się pomocnik lekarza.- Wypadek, no i śmierć zmieniły twarz tego mężczyzny, a w efekcie szoku, mogli państwo się….- tłumaczył, jednak jego tyrada została przerwana przez słaby kobiecy głos. – To nie jest mój narzeczony.- szepnęła Hermiona, starając się równocześnie podnieść do pozycji siedzącej.- I jestem tego pewna na więcej niż 100%, bez względu na stopień zniekształcenia, czy zmasakrowania twarzy teo kogoś.- twardo upierała się przy swoim, starając się, aby jej głos brzmiał tak pewnie, jakby sobie tego życzyła, wbijając przy tym wzrok w zdziwione oblicze starszego mężczyzny.- To NIE jest Draco Malfoy!- dodała jeszcze pewniej, chcąc raz jeszcze podkreślić swoją opinię. W końcu kto, jak kto, ale ona chyba wiedziałaby najlepiej! Jej serce coraz bardziej wypełniało ciepłe uczucie ulgi i mała fala radości. W końcu, jeżeli to nie on leży na tym stole, to wszystko będzie dobrze. I nie liczyło się to, że policjanci powiedzieli jej, że drugi mężczyzna jest w stanie krytycznym. Ważne, że żył. I to przede wszystkim było dla niej ważne. Z całą resztą sobie poradzi. Poradzi sobie z widokiem jego pokiereszowanej twarzy, da radę zmierzyć się z jego długą rekonwalescencją, nie ugnie się pod wpływem jego humorów i fochów, kiedy leczenie okaże się długie i mozolne. Będzie przy nim, jeżeli okaże się, że wypadek spowodował jakieś trwałe szkody w jego organizmie i zdrowiu. Nie cofnie się przed niczym, nic nie zachwieje jej miłości i wiary w lepsze jutro. Nic, bo Draco żyje. Nie zostawił jej samej, więc ona nie zostawi jego. Już zawsze będą razem, ona jako jego Hermiona, a on jako jej tylko Draco. Będą razem i będą szczęśliwi, choćby i całe życie, cały świat i wszyscy cholerni święci byli temu przeciwni. – Ale…ale to niemożliwe…- sprzeciwił się jeden z pracowników pomocniczych.- Ja wiem, że to dla państwa trudne, ale proszę przyjrzeć się jeszcze raz, bo z tego co wiem, druga ofiara już została zidenty… – TO NIE JEST DRACO!!!- wrzasnęła Hermiona. Tego, że to nie on leży na tym pieprzonym stole, była pewna tak, jak niczego innego w całym życiu. Z resztą Diabeł też to potwierdzał, więc czemu ci ludzie cholernie małej wiary, nie chcieli uwierzyć im, że to nie Draco. – Oczywiście, że nie.- opanowany, choć lekko drżący głos, dobiegł ich od strony wejścia do kostnicy. Zadziwiająco znajomy głos… – A pan, to?- zapytał zaskoczony lekarz. Jeszcze chyba nigdy nie uczestniczył w tak dziwnej identyfikacji, a patologiem był już przecież od ponad 15 lat. Draco Malfoy.- przedstawił się, po czym w kilku krokach znalazł się przy Hermionie, mocno tuląc łkającą kobietę do swojej piersi. Sytuacja i wynikające z niej roztrzęsienie jego ukochanej, były na tyle poważne, że nie rozbawił go nawet Zabini, który z szeroko otwartymi ustami, raz za razem dotykał jego ramienia, jakby chcąc się upewnić, że nie ma przed sobą ducha, ani wytworzonej przez umęczony umysł zjawy, a prawdziwego Dracona z krwi i kości, któremu ewidentnie nic nie było. Nie licząc oczywiście zatroskania stanem Hermiony. – A-ale jak?- zapytała, kiedy w końcu łzy przestały już moczyć znajomą koszulę, a ukochany zapach zaczął pieścić zmysły i niespiesznie uspokajać skołatane nerwy. – Ja przepraszam bardzo, ale jeżeli to pan nazywa się Draco Malfoy, to kto u licha, leży na tym stole?- zapytał totalnie już zszokowany patolog, mierząc badawczym spojrzeniem to Malfoya, to ciało leżące na stole obok. Podobieństwo, nawet biroąc pod uwagę to, że twarz zmarłego była oszpecona, już na pierwszy rzut oka było niemal niewidoczne. Właściwie, gdyby nie to, że obydwaj mieli niemal tak samo platynowe włosy, nic by ich do siebie nie upodobniało. A i w tej materii można było znaleźć różnice bowiem, włosy prawdziwego Malfoya były nieco krótsze i o wiele bardziej poszarpane. Teraz się nie dziwił stanowczości kobiety. Ci dwaj mężczyźni w ogóle nie byli podobni… – Zapewne drań, który odważył się ukraść moje auto.- prychnął Draco.- Cała ta sytuacja, to jedno wielkie nieporozumienie i koszmarny zbieg okoliczności.- wyjaśnił, a wszyscy obecni natychmiast wbili w niego zaciekawione spojrzenia.- Blaise, przestaniesz mnie w końcu dźgać? Bo zaraz ci oddam!- zaśmiał się, wciąż czując systematyczny dotyk palca przyjaciela na swoim ramieniu. – Draco Malfoy! ZDECYDOWANIE!!!- uradowany Diabeł rzucił mu się na szyję.- Smoku, nigdy więcej nas tak nie strasz.- szepnął do jego ucha, starając się zatrzymać bardzo niemęskie łzy, które zaczęły się zbierać pod jego powiekami.- A teraz mów, co się stało!- zażądał, kiedy jako tako, udało mu się już opanować. – Drwina losu.- odpowiedział blondyn, ocierając czule policzki Hermiony, na których ciągle lśniły łzy.- Ktoś ukradł mi wóz, kiedy rano byłem na naradzie. Dowiedziałem się o tym, około południa, kiedy zszedłem do podziemnego parkingu, po dokumenty ze schowka.- wyjaśniał spokojnie, przenosząc swoje spojrzenie z Zabiniego na Hermionę i z powrotem, zupełnie nie przejmując się otoczeniem, ani tym bardziej nie zwracając uwagi na ciekawskich pracowników prosektorium, rządnych sensacji.- Niewiele myśląc od razu udałem się na pierwszy, lepszy komisariat i nawet do głowy mi nie przyszło, żeby dzwonić z tą informacją do ciebie, Hermino.- zwrócił się do ukochanej.- Myślałem, że jesteś zajęta w Galerii, no i, że zgłoszenie kradzieży potrwa tylko chwilkę.- wyjaśnił tuląc ją do siebie.- No, ale okazało się, że siła biurokracji jest większa niż moje nadzieje, więc utkwiłem w komisariacie, skąd już zadzwonić nie mogłem, na długie godziny. Pominę, że traktowano mnie jak jakiegoś przestępcę, a nie poszkodowanego.- warknął- Już niemal kończyłem składać swoje zeznania, kiedy w Komendzie pojawiło się dwoje komisarzy, który raczyli mnie poinformować, że mój samochód właśnie uczestniczył w kraksie i prawdopodobnie w tej chwili moja narzeczona identyfikuje moje domniemane zwłoki. Więcej nie było mi trzeba.- westchnął zbolały.- Zerwałem się, jak jakiś wariat, mając nadzieję, że jeszcze uda mi się was dogonić, zanim przeżyjecie traumę. Jak widać się spóźniłem.- warknął.- Przepraszam kochanie.- pocałował ją delikatnie w czoło.- I ciebie też Diable.- dodał klepiąc przyjaciela. – Co za cholerna złośliwość losu!- warknął Blaise, do którego pomału zaczynała docierać irracjonalność tej sytuacji.- Że też, ten cholerny drań też był blondynem!- pomstował. – Jak 95% populacji Jankesów.- zaśmiał się patolog.- W USA platynowi blondyni występują, aż w nadmiarze. Osobiście winę zrzuciłbym na opieszałość policji.-dodał.- Gdyby ich przepływ informacji był lepszy, a biurokracja bardziej okrojona, państwo uniknęlibyście tych wszystkich nerwów.- zawyrokował poważnie. – W sumie się z panem zgodzę.- poparł go Draco.- Spędziłem 6 godzin na komendzie, a w tym czasie najbliżsi mi ludzie przeżywali koszmar!- skrzywił się kwaśno, spoglądając na blade oblicza Hermiony i Blaise’a. – To już nie ważne.- pierwszy raz od dłuższej chwili odezwała się Hermiona.- Ważne, że jesteś cały.- uśmiechnęła się słabo, głaszcząc jego policzek.- Chodźmy już do domu, dobrze?- zapytała z nadzieją. – Zdecydowanie!- poparł ją Diabeł.- To był ciężki dzień. – Pamiętne walentynki.- prychnął Draco. Nie tak to sobie zaplanował. Miała być kolacja przy świecach, zakończona namiętna nocą, a nie wizyta w prosektorium.- My już faktycznie pójdziemy.- zwrócił się do lekarza.- Pan zdaje się, musi jeszcze ustalić, kim jest ten facet.- wskazał głową w stronę martwego ciała.- Dzięki za pomoc.- dodał, pomagając Hermionie się podnieść. – Nie ma za co dziękować, właściwie to ja cieszę się, że nie musiałem państwo pomagać.- odpowiedział lekarz, kiedy ich trójka znikała w drzwiach. Hermiona była bardzo słaba, więc Draco niemal przez całą drogę do taksówki, która już czekała na nich przed szpitalem musiał ją podtrzymywać. Czuł się podle, że nie zadzwonił do niej, kiedy w południe odkrył zniknięcie samochodu. Ileż nerwów zaoszczędziłby jej taką krótką rozmową. – Hermiono?- zapytał cicho, kiedy siedzieli już w samochodzie. – Tak?- zapytała tuląc się do niego. Tak dobrze było znów usłyszeć, jak bije jego serce. To był najcudowniejszy dźwięk na całym świecie, zwłaszcza po tym, jak przez kilka strasznych chwil, była przekonana, że już nigdy więcej go nie usłyszy. – Ja wiem, że to marne pocieszenie, ale…- zaczął, jednak urwał w połowie zdania, nie wiedząc, czy powinien kończyć. – Ale, co?- zapytała, spoglądając w jego oczy, a on z radością odkrył, że z chwili na chwilę wygląda coraz lepiej. – Zapiąłem rano te pasy.- szepnął, a ona po prostu się zaśmiała. -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:14
Post
#35
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
35
Nie pamięta kiedy wrócili do domu, ani nawet momentu, kiedy Draco troskliwie ułożył ją do łóżka. Wszystko zlewało się ze sobą w niesamowitym zmęczeniu i odrętwieniu, potęgowane jedynie dziwnym, nie znanym jej do tej pory bólem brzucha. Nie były to zwykłe skurcze, jakie przecież raz w miesiącu odczuwa każda kobieta, ani ucisk, który powodował stres, a który tak dobrze pamiętała ze szkolnych czasów, nie przypominało też głodu, choć niewiele dziś zjadła. To uczucie było dziwne, nawet nie mogła nazwać tego w pełni bólem. To był raczej jakiś nieokreślony ciężar w dole brzucha, coś na kształt parcia, na tyle wyczuwalnego, że pomału zaczynało być już nieprzyjemne.Nie wiedziała, co ma o tym sądzić, ani jak to tłumaczyć. Wiedziała, że powodem były zapewne wszystkie dzisiejsze emocje, jednak jaka była przyczyna, niezwykłości tego bólu, nie potrafiła już sobie wytłumaczyć… – Kochanie, wszystko w porządku?- zatroskany Draco usiadł na skraju łóżka, przypatrując jej się dokładnie. Była blada, zmizerowana, a jej zaciśnięte wargi i skulona postać wskazywały na to, że coś jej dolega. A on, cóż… koniecznie musiał wiedzieć, co takiego. Wystarczało już to, że ciągle czuł poczucie winy palące jego jestestwo, za każdym razem, kiedy pomyślał, że jeden głupi telefon mógł uchronić ją od takich stresów. – Tak, nie martw się.- odpowiedziała słabo.- To tylko mój brzuch reaguje na nerwy. Jakoś tak dziwnie mnie boli.- wyjaśniła, przeciągając dłonią po jego policzku. Jak dobrze było poczuć gładkość jego skóry pod palcami. – Odpocznij sobie.- szepnął czule zamierzając wstać. Nagle poczuł jednak silny uścisk na swoim nadgarstku i usłyszał jej przepełniony paniką głos. – Nie zostawiaj mnie samej, proszę!- w jej oczach znów zaszkliły się łzy. Teraz, kiedy odzyskała go, po tak dramatycznych chwilach zwątpienia, nie chciała ani na sekundę wypuszczać go ze swoich objęć. Chciała, żeby był z nią. Cały czas. Tak, żeby mogła czuć jego ciepło i zapach, w każdej nawet najmniej znaczącej sekundzie. – Hermiono, nie zostawię cię.- zapewnił całując jej dłoń.- Chciałem zrobić ci coś do jedzenia, pewnie mając nadzieję na kolację, nic nie jadłaś od południa i dlatego boli cię brzuch.- zapewił, uśmiechając się do niej.- Wiesz, że nigdy cię nie zostawię. – Nie jestem głodna.- zapewniła gorliwie. Zgodnie z resztą z prawdą. Nie odczuwała głodu, a ból brzucha na pewno nie był z tym właśnie związany.- Zostań.- szepnęła. Nie mógł się nie zgodzić. Skoro jedynie jego bliska obecność była w stanie wynagrozić jej przeżyte stresy i ukoić skołatane nerwy, on nie miał prawa jej teraz odmawiać. Cicho ułożył się obok niej pozwalając jej, wygodnie ułożyć się na jego piersi. Podczas kiedy zmęczona wydarzeniami dnia Hermiona, pomału zapadała w sen, on delikatnie gładził ją po włosach, wyszeptując żarliwe zapewnienia, że zawsze już będzie przy niej. W przypływie infantylności, obiecał jej również, że kiedy już będą starzy i pomarszczeni, to pozwoli jej umrzeć pierwszej, żeby nigdy już nie musiała czuć się tak, jak dziś. Po tym zapewnieniu, Hermiona uspokojona z uśmiechem na ustach, zapadła w głęboki sen, ignorując ciągle dokuczliwe ciążenie w dole brzucha. Również i Draco, ukołysany miarowym snem swojej narzeczonej zapadł w sen. Obudzili się dopiero wczesnym popołudniem następnego dnia, kiedy zniecierpliwiony Amigo, kategorycznie domagał się już spaceru. Obydwoje mieli o niebo lepsze humory, kiedy przy porannej kawie obiecali sobie, traktować poprzedni dzień, jedynie jako zły sen, który nijak miał się do rzeczywistości. Draco był niezmiernie zadowolony, że po dłuższym odpoczynku Hermiona znów wyglądała normalnie i wesoło, ona zaś cieszyła się, bo nieprzyjemne uczucie w brzuchu przez noc zniknęło zupełnie. Zadowoleni z życia, postanowili razem udać się do Central Parku na spacer ze swoim pupilem, podczas którego mieli zamiar omówić ostateczne szczegóły ich zbliżającego się ślubu. – Myślisz, że Hi’aika nie będzie miała nic przeciwko temu, żebyśmy zajęli jej taras widokowy?- zapytała Hermiona, kiedy brnąc w wysokim śniegu, przemierzali wyludnione uliczki Central Parku. – Żartujesz?- zaśmiał się.- Będzie zachwycona. Choć ja myślałem, że będziesz wolała spędzić ten czas w środku, przecież to wnętrze cię urzekło.- przypomniał jej, spoglądając wesoło w bursztyn jej spojrzenia. – Może i tak, ale to na tym tarasie to wszystko się zaczęło.- uśmiechnęła się błogo, niewidzącymi oczyma spoglądając w dal. Nie miał wątpliwości, że cofnęła się właśnie do ich pierwszego wspólnego obiadu na Hawajach.- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy wtedy o naszych marzeniach, planach, o wymarzonym ślubie?- zapytała z uśmiechem. – Tak.- odpowiedział.- I w życiu nie pomyślałbym wtedy, że nie minie nawet rok, a my zrealizujemy te marzenia wspólnie.- odpowiedział.- Choć z tego obiadu i tak najwyraźniej pamiętam to, jak na każdą wzmiankę o Weasley’u, wysyłałem go wtedy do piekła.- zaśmiał się, przypominając sobie swoje „Niech cię piekło pochłonie, Weasley!” – Naprawdę nie żałujesz?- zapytała poważnie przystając na chwilę, żeby spojrzeć mu w oczy. – Czego?- zdziwił się.- Hermiona, związek z tobą, był najlepszą decyzją w moim życiu, nie żałuję ani sekundy spędzonej w twoim towarzystwie.- zapewnił tuląc ją do siebie. – Och, kilku zapewne żałujesz…- zaśmiała się, przeciągając palcem po błyszczącej, ledwo widocznej bliźnie, na jego nadgarstku. Pamiątce ich awantury. – Zdziwię cię, bo tego też nie żałuję.- odpowiedział podejmując aluzję.- Jedyne, czego żałuję to to, że tak późno przejrzałem na oczy.- westchnął.- Przecież mogłaś być moja już w szkole. – Nie wydaje mi się, że wtedy dostrzegłabym w tobie to, co widzę teraz.- odpowiedziała poważnie, wzrokiem śledząc zabawę Amigo, który wesoło hasał po śniegu.- Chyba wszystko ma swój odpowiedni czas, a my po prostu musieliśmy dojrzeć.- wyjaśniła.- Wtedy, nawet gdybym w jakiś sposób się do ciebie przekonała, to obawiam się, że moi przyjaciele mieliby na mnie zbyt silny wpływ i nic by z tego nie wszyło.- teoretyzowała. – Może i masz rację.- zgodził się, wracając wspomnieniem do czasów, kiedy jeszcze z całego swojego młodzieńczego serca, po prostu jej nienawidził.- Ale teraz ty odpowiedz mi szczerze, czy nie żałujesz, że weźmiemy, aż TAK kameralny ślub, co?- zagadnął. Niby mówiła mu, że marzy o skromnej ceremonii, jednak przecież każda kobieta marzy, że ten dzień będzie taki wyjątkowy i oprawiony w miliony atrakcji. – Kochanie, to ma być nasz dzień i mają się z nami cieszyć tylko ci najbliżsi, a skoro żadne z nas nie ma rodziny, to wydaje mi się, że czwórka naszych najbliższych przyjaciół, stanowi wystarczające grono weselników.- wyjaśniła.- Przynajmniej będziemy mieli pewność, że cieszą się szczerze a nie dlatego, że dostali zaproszenie i wypada.- uśmiechnęła się. – Czemu czwórka?- zdziwił się, dokonując szybkiej kalkulacji. Zaproszeni zostali Diabeł z Mandy, Igor z żoną, oraz Martha, pielęgniarka z którą Hermiona bardzo się przyjaźniła w Mungu. – Och, no tak nie powiedziałam ci.- westchnęła.- Martha niestety nie może przyjechać. Ma w tym czasie jakiś egzamin na podwyższenie kwalifikacji, czy coś… – wyjaśniła.- W każdym razie, napisała mi ostatnio list, że nie będzie mogła przyjechać. – Przykro ci, co?- zapytał spoglądając na nią i chcąc wyczytać z jej twarzy jakąś odpowiedź. – Wiesz, w jakimś sensie Martha zastępowała mi matkę, zawsze kiedy miałam jakiś problem, ale cieszę się, że i ona nie stanęła w miejscu, tylko się rozwija, więc smutek nie jest jakiś przytłaczający. W końcu będzie Igor i Ania… No i Diabełek z Mandy, a to znaczy, że wszyscy, których tam chcę.- uśmiechnęła się. – Aha, czyli ja jestem zbędny, co?- zażartował, skradając jej całusa. – TY Malfoy, jesteś elementem tego wydarzenia, który nie podlega dyskusji.- odpowiedziała z uśmiechem. Przez chwilę jeszcze przechadzali się po zaśnieżonym parku, a kiedy mróz poważnie zaczął im już doskwierać, postanowili wracać do domu, aby przy lampce grzanego wina, rozplanować nadchodzący tydzień. Musieli jeszcze pozamykać wiele spraw, dokupić kilka drobiazgów, a Hermiona musiała jeszcze zakończyć remont galerii. Wszystko jednak dokładnie sobie zaplanowali i ustalili w niedzielę. Nie zdziwił ich więc fakt, że prawie do samego piątku po prostu się mijali, lub kompletnie wykończeni spotykali dopiero wieczorem w łóżku. W tych dniach, Draco dotkliwie odczuł bark samochodu, jednak w ferworze najpilniejszych spraw, zapomniał nawet o użalaniu się nad swoją niedolą. W końcu jednak w piątek po południu wszystko było pozapinane na ostatni guzik. Ich ubrania zostały już wysłane do hotelu, gdzie pieczę nad wszystkim przejęli Diabeł i Mandy, który wyjechali na Hawaje w środę wieczorem. Przyszli państwo młodzi, mieli jeszcze jedną sprawę do załatwienia… – Spóźniłaś się.- zaśmiał się Draco, kiedy zdyszana Hermiona dołączyła do niego piętnaście minut po umówionym czasie.- Gdzie byłaś?- zapytał. – Och, musiałam coś jeszcze załatwić.- odpowiedziała tajemniczo.- Ale czemu ty chciałeś się ze mną spotkać tutaj?- zapytała spoglądając na niego. Przecież remont galerii już się zakończył, a on widział efekt końcowy w środę wieczorem. – Bo mam dla ciebie niespodziankę.- odpowiedział, po czym wskazał jej podbródkiem na fasadę budynku, gdzie wielką biała płachta zakrywała, jak domyślała się Hermiona napis nad sklepem. Och, no tak, Draco jak zwykle pomyślał o wszystkim.- Pociągnij.- poprosił, wręczając jej sznurek, który miał sprawić, że płachta opadnie. Z uśmiechem odebrała od niego linkę, po czym nie czekając na nic szarpnęła z całej siły. Przez chwilę opadający materiał przesłonił jej widok, jednak już za chwilę pisnęła oniemiała na widok, błyszczącego złotem szyldu” H.G.M. DRAMIONE FASHION COLECTION – O mój…- szepnęła.- Draco, jesteś niesamowity, wiesz?- zaśmiała się. Jest piękny, po prostu idealny!- zachwycała się, spoglądając na mieniące się litery. – Tak, a najlepsze jest to, że według tego napisu, już jesteś moją żoną.- uśmiechnął się, zagarniając ją w swoje ramiona. – Aż taki jesteś niecierpliwy?- zaśmiała się, całując go w policzek, kiedy ruszyli w drogę do domu. Za kilka godzin powinni zjawić się na Hawajach. – Jak Diabli.- odpowiedział uśmiechając się do niej.- Ale na szczęście to już jutro.- westchnął, kiedy stali na czerwonym świetle, przy jednym z ruchliwszych przejść w mieście. Reszta przygotowań nie zabrała im już wiele czasu. Wszystko było już w Ohana Waikiki West, więc jedyne, co im pozostało, to oddanie Amigo, którego niestety nie mogli zabrać ze sobą, pod troskliwą opiekę jednego ze stróży budynku, po czym udać się do najbliższej zaciemnionej alejki, skąd mogli swobodnie teleportować się przed sam hotel, uprzednio oczywiście pozbywając się ciepłych płaszczy, które narzucili na cienkie, letnie ciuchy, które zdecydowanie bardziej pasowały do hawajskiego klimatu. – I znowu tutaj.- uśmiechnęła się, kiedy tuż po aportacji bacznie rozejrzała się po otoczeniu, gdzie niespełna rok temu zaczęła się jej bajka. – I tym razem już mi nie uciekniesz.- dodał, mocniej ją do siebie przyciągając. Tak objęci ruszyli do hotelu, gdzie już w recepcji dopadli do nich przyjaciele. Okazało się bowiem, że Igor z Anią już zdążyli dojechać i teraz zarówno oni, jak i Diabeł z Mandy nie chcieli wypuścić ich nawet na górę, od razu żądając kawalerko-panieńskiej imprezy. Przyszli małżonkowie z szerokimi uśmiechami zgodzili się na nalegania swoich przyjaciół i zaraz po zameldowaniu się w pokoju, ruszyli do jednego z wielu okolicznych klubów, gdzie zamierzali z hukiem pożegnać wolność Hermiony i Dracona. Muzyka dźwięczała w ich uszach, a panowie nie szczędzili sobie alkoholu. Zabini sypał żartami, jak z rękawa, a Igor opowiadał Hermionie wszystkie nowości, jakie zaszły w szpitalu po jej odejściu i co rusz, zapominając, że robił to już z 15 razy, przekazywał jej buziaki i pozdrowienia od Marthy. Zabawa była przednia i wszyscy doskonale bawili się w swoim towarzystwie, kiedy nagle Blaise krzyknął przerażony.. – O nieeeeee… ja naprawdę zaczynam wariować!!! – O stary, to późno się zorientowałeś.- zaśmiał się Draco, co wywołało ogólną wesołość w zgromadzonych. Diabeł jednak nie zwrócił na niego większej uwagi, wciąż wpatrując się w okno i dokładnie lustrując ulicę. – Znowu kogoś zobaczyłeś?- westchnęła zrezygnowana Mandy. – Znowu?- zdziwiła się Hermiona.- Czyli to nie pierwszy raz? – Diabeł, co jest?- teraz również i Draco zainteresował się zachowaniem przyjaciela na poważnie.- Kogo widujesz? – Koszmary Smoku, koszmary!- wystękał. – Wczoraj wydawało mu się, że widział Harry’ego Pottera.- wyjaśniła Mandy.- Był o tym święcie przekonany, że niby wchodził on do windy w naszym hotelu. – To był on, mówię wam! Potter, jakiego zapamiętałem!- bronił się Diabeł, ciągle jednak wpatrując się w okno. – Okeeeeyyy.- powątpiewająco zgodził się Draco.- I jak rozumiem teraz też go widziałeś, tak? – Nie, gorzej.- jęknął brunet, w końcu odrywając wzrok od okna i mierząc spojrzeniem Draco, a potem Hermionę.- Teraz widziałem Weasleya.- wyznał, a Hermiona się po prostu roześmiała. – Wiesz, o ile Harry mógłby tutaj być, razem ze swoją rodziną, o tyle rudy zapewne jest teraz w Londynie i z Brown oczekuje narodzin córki.- wyjaśniła- Masz przywidzenia. – Nie zgodzę się z tobą Herm.- wtrącił się Igor.- Mnie też się dzisiaj wydawało, że widziałem go na ulicy, kiedy jechaliśmy taksówką do hotelu.- dodał.- Więc coś w tym jest. Poza tym, no wiesz…. a właściwie nie wiesz.- poprawił się.- Ron Weasley nie oczekuje już narodzin córki, bo panna Brown całekiem niedawno oznajmiła mu, że to wcale nie jest jego dziecko, tylko jakiegoś jej innego przyjaciela.- tłumaczył.- Był z tego niezły skandal w Anglii. No i wcale nie zdziwiłbym się, gdyby Weasley chciał od tego uciec.- zawyrokował. – Och, pięknie.- westchnęła.- Ale zaraz, chcesz mi powiedzieć, że to nie on jest ojcem dziecka Levander?- zapytała po chwili. – No, wygląda na to, że trafił swój na swego.- zaśmiał się Igor.- Brown też nie była z nim do końca szczera. Miała facetów na prawo i lewo i twierdzi, że to dziecko na 100% nie jest jego, co jeśli będzie chciał, udowodni mu odpowiednimi badaniami. – O ja nie mogę.- westchnął Diabeł, czym znowu rozbawił całą ekipę. Sytuacja się rozluźniła i nikt już nie wspominał ani o Potterze, ani jego rudym przyjacielu. Sama zaś Hermiona uznała, że nawet jeśli, jakimś niesamowitym zbiege okoliczności są na tej wyspie, to i tak nic nie będzie w stanie zepsuć jej humoru, ani radości z tego, co ma się zdarzyć jutro. Była też niesamowicie pewna tego, że w razie konfrontacji z przeszłością, u swojego boku będzie miała Dracona, a za plecami gotowego do pomocy Diabła, a ta świadomość była lepsza, niż wszystko inne na całym świecie. Do swoich pokoi trafili grubo po północy, kiedy panowie nieźle się już wstawili, tłumacząc się tym, że to ostatni kawalerki wybryk Dracona i, że w końca coś jeszcze mu się od tego kawalerskiego stanu należało, zanim żona zrobi z niego pantoflarza. Nie trudno też domyślić się, iż owe argumenty wysuwał przede wszystkim Diabeł, od jutra ostatni stanu wolnego w ich gronie. Hermiona z niemałym rozrzewnieniem rozejrzała się po dobrze jej znanym apartamencie na 72 piętrze, z którego pod koniec sierpnia uciekała w takim popłochu. Tym razem nic nie zmusiłoby jej do pozostawienia Draco samego w tym pięknym łóżku. – Herm?- zapytał, kiedy wtuleni w siebie pomału zaczynali już zasypiać. – Yhym?- dała znak, że słucha, będąc już zbyt zmęczoną, na udzielenie pełnej odpowiedzi. – A może zrobilibyśmy sobie taką małą noc przedślubną, co?- zapytał, całując ją w szyję i sukcesywnie zjeżdżając pocałunkami coraz niżej, dłońmi zaś metodycznie przesuwając się pod jej koszulką w stronę piersi. Na to pytanie jedynie roześmiała się dźwięcznie, po czym pomagając mu pozbyć się swojego odzienia, szepnęła: – Jesteś zepsuty do szpiku kości. Po chwili jednak, nie była w stanie powiedzieć już nic więcej. Stali się jedynie jednym wielkim jękiem i pragnieniem. I tak przez większą część nocy… Obudzili się, kiedy słońce było już wysoko na niebie. Zmęczeni po nocnych igraszkach, czuli niesamowite rozleniwienie, witając się czułym pocałunkiem. Najchętniej przez najbliższe kilka godzin nie wychodzili by z ciepłej pościeli, po prostu celebrując wspólny czas. Na szczęście jednak dla nich obojga, podczas czułego pocałunku wzrok Malfoya zahaczył o zegarek… – Yyyy.. Herm? – Tak?- szepnęła znów szukając jego ust. – Jeżeli mamy zamiar dziś się jednak pobrać, to chyba najwyższy czas wstać.- powiedział poważnie.- Za pół godziny odbędzie się nasz ślub i lepiej, żeby nas na nim nie zabrakło.. – COOO?!- wrzasnęła.- Jak to za pół godziny? – Jest 12.30, a ślub ma być o 13.- odpowiedział spokojnie. – O matko!- jęknęła.- Tego jeszcze chyba nie było, żeby młoda para spóźniła się na swój własny ślub.- biadoliła, kiedy w pośpiechu szukała swoich ubrań. Dobrze, że wszystko było już w kościele i nad wyraz dobrze, że była czarownicą, bo inaczej w pół godziny nic by już nie wskórała. – Spokojnie.- zaśmiał się Draco, wciągając spodnie.- Raczej nie zaczną bez nas.- dodał z szelmowskim uśmiechem. – Bardzo śmieszne!- warknęła.- Rusz się! – No już, już. Pięć minut później aportowali się przed kościół, gdzie ich zniecierpliwieni i wystrojeni już przyjaciele przechadzali się w tę i z powrotem, wyglądając ich przybycia. – No, nareszcie!- wrzasnął Diabeł, kiedy tylko zmaterializowali się przed nimi.- Już myśleliśmy, że zdezerterowaliście! – To już zaspać nie można?- żachnął się Draco. – No można, ale żeby na własny ślub?- zaśmiała się Ania.- Chodź, idziemy cię wyszykować.- dodała, łapiąc Hermionę za rękę i ciągnąc w kierunku wejścia do budynków przylegających do kościoła. Za nimi ruszyła też Mandy, dokładnie w momencie, kiedy Diabeł i Igor porwali Draco w zupełnie inną stronę. Już po chwili Hermiona była wystrojona w sukienkę swojego projektu. Białą, ściśle przylegającą do jej ciała, do wysokości kolan, dołem zaś poszerzaną. Suknia była ozdobiona ręcznie robioną koronką, wyszywaną kryształkami, zdobienia skupiały się głównie na kloszowanym dole, górę pozostawiając nieskazitelnie białą. Kreacja miała głębokie, sięgające niemal do linii pośladków wycięcie n plecach, utrzymujące się na plecach, dzięki subtelnemu krzyżakowi, powstałemu z jej grubych ramiączek. Wyglądała w niej cudownie. Całość uzupełniał subtelny brylantowy naszyjnik i takież same kolczyki. Rezygnując z welonu postanowiła, że w misterny kok, za który już zabrała się Anna, wplecie gałązkę białej orhidei. Z minuty na minutę, dzięki wielkim staraniom swoich przyjaciółek, jej wygląd stawał się coraz idealniejszy, a kiedy Mandy ostatni raz spryskała jej ciało, delikatnymi kwiatowymi perfumami i wręczyła do ręki trzy długie, związane srebrzystą wstążką słoneczniki, była gotowa na tą najważniejszą chwilę w życiu. – Uff, dałyśmy radę.- ucieszyła się Mandy, spoglądając na zegarek. Była 12.55. W tym samym momencie usłyszały pukanie do drzwi, a już po chwili głos Igora. – Pan młody na miejscu, możemy zaczynać. – No!- pisnęła Mandy.- To idziemy!- i z tymi słowami pociągnęła Hermionę za sobą. Przed samym wejściem jednak odłączyły się od młodej pani, aby dołączyć obok ołtarza do swoich partnerów. Tą ostatnią drogę, Hermiona miała pokonać sama. I nagle usłyszała pierwsze takty marsza weselnego, a nogi same poniosły ją przed siebie, gdzie przy wspaniałym, ozdobionym hawajskimi kwiatami ołtarzu, stał ubrany w lekkie białe spodnie i białą koszulę, uśmiechnięty Draco Malfoy. Widząc go była już pewna, że jej bieg ku przyszłości zakończy się właśnie przy tym ołtarzu u boku, tego właśnie uśmiechniętego mężczyzny… I nagle jakby czas przyspieszył swojego biegu. Jeszcze minutę temu kroczyła dumnie w kierunku swojego narzeczonego, a właśnie w tej chwili, nakłada obrączkę na palec swojego męża. – Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez was zawarte, ja powagą Kościoła Świętego, potwierdzam i błogosławię.- ksiądz przypieczętował ich wieczną przysięgę.- Możesz już pocałować żonę.- zwrócił się z uśmiechem do rozpromienionego Malfoya, który skrzętnie skorzystał z okazji, po czym wspólnie ruszyli do wyjścia, już jako państwo Malfoy. Jak się okazało, ich przyjaciele zadbali o wszystko i nim teleportowali się do Kai Melemele, obrzucili młodą parę ryżem i złotymi monetami, na sukces i powodzenie. Po chwili całą szóstką zniknęli w kłębach wznoszącego się piasku, aby w miejscu największego sentymentu młodej pary uczcić ich wielki dzień. Nikt jednak nie spodziewał się tego, co tam zastaną. A co zastali? Cóż, jako pierwszy niespodziankę odkrył Diabeł, który z rozmachem otworzył drzwi restauracji najpierw dla gości, który mieli przywitać państwa Malfoy już w środku. Nie spodziewał się jednak tego, że pierwsze co rzuci mu się w oczy, to będą dwie ruda i jedna czarna czupryna, należące do najmniej spodziewanych osób pod słońcem, siedzących sobie właśnie przy jednym ze stolików. – O cholera!- jęknął, a gdy Mandy spojrzała na niego wytłumaczył- Potterowie i Weasley…- niemal warczał. Rzeczone towarzystwo również zwróciło uwagę na jego przybycie, a tym bardziej zdziwił ich fakt, że do Diabła już po chwili dołączył znany Ronowi doktor, razem ze swoją żoną. – Nie wiedziałem, że oni się zna..- zaczął, kierując swoje słowa do Harry’ego, jednak urwał w połowie zdania, widząc ostatnią wchodzącą przez drzwi parę. Sława zamarły mu w gardle, kiedy rozpoznał, w spowitej w biel, kroczącej przy boku swojego odwiecznego wroga kobiecie Hermionę. Teraz również Harry i Ginny, trzymająca na kolanach ich maleńką córkę, spojrzeli w tamtym kierunku, a ich twarze wyrażały ten sam szok. – Nie wierzę.- jęknął Potter. – To nie może być prawda.- szepnęła Ginny. Szybko jednak okazało się, że jej nadzieje są płonne, bo do szczęśliwej młodej pary z szerokim uśmiechem podeszła właścicielka lokalu z dwoma wieńcami kolorowych orhidei i dwoma kieliszkami wypełnionymi pitnym miodem. – Moi kochani.- zawołała uśmiechnięta.- Na tej nowej drodze życia, przyjmijcie upominek w postaci kwiatów i szklanicy miodu, aby wasza wspólna droga usłana była kwieciem, a życie słodkie było, niczym miód!- z tymi słowami narzuciła na ich szyje kolorowe wieńce, a do rąk wręczyła kieliszki. Draco i Hermiona spoglądając na siebie czule, wznieśli w swoim kierunku toast, po czym jednym ruchem opróżnili kieliszki. W trakcie picia swojej porcji, wzrok Hermiony padł na twarze trójki kiedyś bliskich jej ludzi, którzy wpatrywali się w nią w niemym szoku. Zauważyła, że Ron pod stołem kurczowo zacisnął dłonie, a jego usta co rusz otwierają się i zamykają, niczym u ryby wyjętej z wody… „A niech cię piekło pochłonie, Weasley” zaśmiała się w myślach, po czym oderwała kieliszek od ust, dokładnie w momencie, kiedy po pomieszczeniu poniósł się głos Zabiniego: – A teraz ja, jako główny drużba tego wesela proponuję, aby państwo Malfoy zaprezentowali swoim weselnikom, jak wygląda porządny małżeński pocałunek!!! Za jego przykładem Igor, Ania oraz Mandy zaczęli skandować „Gorzko, gorzko, gorzko..”, a młodzi małżonkowie z lubością oddali się pocałunkowi, podczas którego wzrok Hermiony ciągle delikatnie zwrócony był w kierunku starych znajomych. Odczuła więc niemałą satysfakcję, kiedy zauważyła, jak Ginny zakrywa usta w szoku, Harry wytrzeszcza oczy, nie będąc w stanie uwierzyć w to, co widzi, a Ron sukcesywnie robi się coraz czerwieńszy… – Mam nadzieję, że ich obecność nie odbiera ci radości, co?- jakiś czas później zapytał Draco, kiedy wspólnie wirowali na parkiecie. Jak się bowiem okazało, Potterowie i Ron, jak na złość nie chcieli opuścić lokalu, wciąż wodząc zszokowanymi spojrzeniami za kwitnącą wręcz ze szczęścia Hermioną. – Oni?- zapytała z uśmiechem.- A niech ich piekło pochłonie!- szepnęła całując swojego męża. Taka odpowiedź ewidentnie mu wystarczyła… Jakiś czas później, kiedy na Hawajami zapadał już zmierzch weseli i nieźle już zmęczeni weselnicy oddali się rozmową. W pewnym momencie panowie zeszli na temat nowego wozu Dracona, do którego kupna jak im się przyznał, właśnie się przymierzał. Teraz, kiedy wszystkie emocje już opadły, do woli mógł się użalać nad swoją niedolą. – Myślałem znowu o Porche.- westchnął znad kieliszka wina.- Jakoś mam sentyment.- dodał. – Ferrari jest fajne.- wtrącił Igor. – Ja tam kocham swoje stare Kamaro.- zaśmiał się Diabeł. – A ja myślę…- nagle do rozmowy wtrąciła się Hermiona, czym zwróciła na siebie uwagę całego towarzystwa.- Że tym razem, zamiast o sportowym szpanie, będziesz musiał pomyśleć raczej o rodzinnej wersji Chryslera.- szepnęła, czule gładząc się po brzuchu. I ta wiadomość była dla Dracona najlepszym ślubnym prezentem, jaki mógł sobie zamarzyć. -------------------- |
Malfoyka |
12.01.2013 13:14
Post
#36
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 11.01.2013 |
EPILOG
Mimo późnej już jesieni, słońce ciągle wisiało wysoko na niebie, rozświetlając swoimi promieniami wesoły taniec kolorowych liści, ścigających się na pachnącym kasztanami i zbliżającą się zimą, wietrze. Drzewa na których wciąż pyszniły się kolorowe jesienne pióropusze, zabarwione złotem, czerwienią i brązem, szumiały delikatnie, kojąc i uspokajając nadwyrężone nerwy. Stary, lekko przygarbiony mężczyzna, którego siwe włosy tańczyły na wietrze razem z liśćmi, siedział na niewielkiej drewnianej ławeczce, błyszczącymi od łez, stalowymi oczami wpatrując się w piękny nagrobek z białego marmuru. Jeszcze chwilę temu, tuż obok niego stał tłumek bardziej, lub mniej znanych mu ludzi. Ceremonia pogrzebowa dobiegła jednak końca, a oni wszyscy czym prędzej ruszyli do swoich codziennych spraw. Wiedział, że większość z nich, za chwilę będzie się bawić, uśmiechać i śmiać. Będą się cieszyć życiem. Tym samym, które dla niego skończyło się wraz z jej odejściem… – Tato, nic tu po nas.- na oko wyglądający na pięćdziesiąt lat mężczyzna, położył dłoń na ramieniu starca.- Chodź do domu, bo robi się naprawdę zimno.- poprosił łagodnie. – Chciałbym jeszcze chwilę z nią zostać, Alexandrze.- odpowiedział starzec, zmęczonym, smutnym głosem, nie podnosząc wzroku z nagrobka. Już od niemal dwóch godzin siedział tutaj sam, spoglądając na grób swojej żony. Złote litery układające się w napis- HERMIONA GRANGER-MALFOY, NIEODŻAŁOWANEJ PAMIĘĆ ŻONA, MATKA ORAZ BABCIA. NA ZAWSZE W NASZYCH SERCACH, lśniły w słońcu, przywodząc mu na myśl radosne błyski w jej pięknych kasztanowych oczach. – Tato, jestem pewien, że mama nie byłaby zadowolona, gdybyś nabawił się zapalenia płuc, siedząc tutaj.- powiedział młodszy, mocnej ściskając ojcowskie ramię.- Pomyśl sobie, że przeżyliście razem 50 wspaniałych lat. Żyj tym, a nie bólem po jej stracie.- poprosił, przysiadając na ławce obok ojca. Dracon przeniósł na niego swoje spojrzenie, bacznie przyglądając się dojrzałej twarzy swego pierworodnego, na której geny Malfoyów odcisnęły widoczne piętno. – Ona tak pewnie by powiedziała.- uśmiechnął się blado, odpowiadając synowi, po czym znów skierował wzrok na grób swojej żony. Wiedział, że Alexander ma rację. Był z Hermioną 50 lat, podczas których nie raz się kłócili, raz nawet będąc już o krok od rozwodu, kiedy zapomniał, że praca w żadnym wypadku, nie jest ważniejsza od rodziny. Każdą burzę jednak pokonywali, pewnie dlatego, że ich miłość była ogromna i niewzruszona. Wspólnie wychowali dwoje wspaniałych dzieci, doczekali się pięciorga wnucząt, a nawet jednej prawnuczki. I tak, jak kiedyś sobie obiecali, stworzyli dom, w którym pełno było miłości, zaufania i wsparcia. Wspólnie przeżywali chwile radości i smutków swoich przyjaciół. Byli świadkami na ślubie Blaise’a i Mandy, a później wspierali ich, kiedy miłość już się wypaliła, a oni postanawiając ratować przyjaźń, zdecydowali się na rozwód. Byli przy Diable, kiedy świętował narodziny swoich bliźniąt Maxa i Danielle. Oni, jako jedni z pierwszych gratulowali mu zdobycia Oskara. Byli przy nim zawsze, aż do chwili, kiedy męcząc się z paskudnym rakiem, odchodził z tego świata, kilka lat temu. Byli chrzestnymi dla córki Igora i Anny. Zawsze razem. On wspierał ją, kiedy godziła się z Potterami, gdy w piątą rocznicę swojego ślubu, znów spotkali się na Hawajach. Ona była z nim, kiedy niemal cały świat dopadł kryzys i jego bank stanął na skraju upadłości. Wspólnie cieszyli się tym, że Dramione stało się światową, sławną marką. Razem płakali, kiedy ze starości umarł ich druh, Amigo. Mieli cudowne życie, wiedział to, tak samo jak wiedział, że wielu mogłoby im tego zazdrościć. A jednak, życie straciło dla niego sens, kiedy kilka dni temu Hermiona twierdząc, że nienajlepiej się czuje, poszła odpocząć zaraz po obiedzie, a kiedy dwie godziny później poszedł sprawdzić co u niej, jego świat się zawalił. Hermiona już nie żyła. Jedynym pocieszeniem było to, że miała naprawdę lekką śmierć. We śnie, dokładnie tak, jak obiecał jej pół wieku temu, podczas nocy, kiedy ciągle przeżywała jego domniemany wypadek. – Tato?- łagodny głos Alexa wyrwał go z własnych wspomnień.- Wszystko dobrze? – Wiesz, że kiedyś obiecałem jej, że pozwolę, aby odeszła pierwsza?- zapytał słabo, wciąż wpatrując się w złoty napis, jakby zamiast niego, widział tam uśmiechniętą Hermionę. Pod jego powiekami błyszczały łzy, których nawet nie starał się powstrzymywać. – Dotrzymałeś słowa, jak przystało na Malfoya.- syn poklepał go, po ułożonej na kolanie, pomarszczonej dłoni.- A teraz chodź, bo Julia zaraz zacznie się martwić.- dodał wstając z ławki. – Twoja siostra jest bardziej podobna do twojej matki, niż ci się wydaje, Alex.- westchnął, kiedy za przykładem syna podnosił się z ławki.- Nie tak łatwojest ją zmartwić, ale faktycznie chodźmy już.- dodał. Na odchodnym, ułożył na białym marmurze jeden piękny słonecznik, ostatni, który wręczy swojej żonie. Potem korzystając z pomocnego ramienia swojego dziedzica, niespiesznie ruszyli w kierunku parkingu, gdzie młodszy Mafoy zaparkował swój wóz. Wiedział, że w domu czeka na niego rodzina i pewnie zaczynają się już martwić… – DZIAAAADEEEEK!!!- ledwo przekroczyli próg domu, a jego najmłodsi wnukowie, 5-cio letni Jonathan i 7-mio letni Colin, już byli u jego boku, obskakując go wesoło.- Zagrasz z nami w durnia, opowiesz bajkę, porysujesz, zaśpiewasz…- dzieciaki przekrzykiwały się w propozycjach zabawa z ukochanym dziadkiem. Byli jeszcze zbyt mali, żeby zrozumieć, że stało się coś ważnego, a zarazem bardzo smutnego. Nie rozumieli, dlaczego ich zawsze wesoły dziadek nagle stał się taki smutny, dlaczego mama płacze, a wujek ciągle ją pociesza, ani tego gdzie podziała się ich babcia. Byli za mali, a Draco po prostu im tego zazdrościł. Jakby to było cudownie nie czuć tej pustki, jaką zostawiła po sobie jego kochana żona. – Dajcie się dziadkowi rozebrać i idźcie umyć ręce przed obiadem!- niemal czterdziestoletnia, smukła kobieta z burzą kasztanowych loków okalających jej śliczną twarz, wyłoniła się z korytarza prowadzącego do salonu i rozgoniła rozszczebiotane dzieci, po czym podchodząc do Dracona, delikatnie uścisnęła jego dłoń.- Wszystko w porządku, tato?- zapytała czule, obdarzając go całusem w policzek. – Och tak.- westchnął, gładząc ją po policzku.- Oczywiście na tyle, na ile teraz może być w porządku.- westchnął smutno, a ona rozumiała. Widziała w jego oczach, jak bardzo cierpi. – Dobrze, to w takim razie chodź na obiad, dobrze?- zapytała, prowadząc go w kierunku salonu.- Wszyscy już czekają. Przy stole istotnie siedziała cała jego rodzina. Dzieci z małżonkami, młodsze wnuki, oraz te starsze, mające już swoje rodziny. Syn Alexandra, mały Anthony trzymał na kolanach ich małą córkę, podczas kiedy jego żona starała się ją nakarmić. Byli z nim wszyscy, jednak brakowało tej najważniejszej. Jej puste miejsce przy stole tylko raniło jego serce, za każdym razem, kiedy spojrzał w jego kierunku. Nie chcąc jednak sprawiać zawodu i przykrości swojej rodzinie, zmusił się do zjedzenia z nimi obiadu. Chwilę nawet pobawił się półroczną Maggie, jego pierwszą prawnuczką, jednak kiedy na stole pojawił się deser, przepraszając towarzystwo udał się do swojej sypialni, gdzie roniąc morze łez, przeglądał stare fotografie. Uśmiechnięta twarz Hermiony spoglądała na niego z każdego ze zdjęć, a on znów mógł podziwiać, jak jego żona z pięknej młodej kobiety, którą dawno temu spotkał na Hawajach, zmienia się w serdeczną staruszkę z nieodłącznym pogodnym uśmiechem, przyklejonym do twarzy. Zawsze wypełniała ją taka miłość i ciepło, że choćby przebywając w jej towarzystwie, można było ogrzać swoją duszę, a teraz nagle ktoś mu to ciepło zabrał, a on pierwszy raz w życiu, nie wiedział jak ma sobie z tym poradzić… – Wszystkim nam będzie jej brakowało.- szepnęła Julia, która niepostrzeżenia przysiadła na łóżku ojca, biorąc do reki zdjęcie z ich młodości. – Wiem córciu, wiem.- szepnął, a kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. – To takie dziwne obserwować, jak płaczesz.- szepnęła, ocierając jego łzę. – Tak naprawdę płakałem tylko kilka razy w życiu.- odpowiedział, głaszcząc jej dłoń. Przypominała mu Hermionę i to nie dla tego, że była jakby zdjętą z niej skórą. Ona po prostu była w ich córce..- Wtedy, kiedy myślałem, że straciłem waszą mamę, kiedy wy pojawiliście się na świecie, płakałem na twoim ślubie i gdy na świecie pojawiały się moje wnuki. Potem, kiedy umarł Blaise. No i teraz… tylko, że ten płacz i ta rana zostaną już ze mną na zawsze.- westchnął. – Nie mów tak, mama nie chciałaby, żebyś się smucił.- próbowała go pocieszać. – Tak strasznie mi jej brakuje.- szepnął, podnosząc jej zdjęcie.- Tak bardzo chciałbym być przy niej… – Tato…- Julia złapała jego twarz, zmuszając aby spojrzał w jej oczy.- Nie mów tak, twoje miejsce jest tutaj. My cię potrzebujemy.- zapłakała wtulając się w ojcowskie ramiona. – Nie, Jull już mnie nie potrzebujecie.- zanegował.- Macie swoje rodziny, a ja będę tylko przeszkodą. Świat bez twojej matki, nie jest już miejscem dla mnie. – Gadasz bzdury, wiesz.- szepnęła.- Ale i tak cię kocham. – Wiem, ja was wszystkich też.- westchnął.- A teraz wybacz, chciałbym się położyć, to był naprawdę długi dzień.- poprosił, a ona natychmiast zrozumiała. – Oczywiście, odpocznij.- rzuciła ruszając do drzwi.- Aha, tato..- szepnęła, a kiedy spojrzał na nią, powiedziała- Kocham cię. – Ja ciebie też córeczko.- odpowiedział. Po chwili zapadał już w sen. Spodziewał się, że będzie on kolejną czarną dziurą, w jaką wpadał od kilku dni, jednak tym razem coś było inaczej. Stał na znajomej uliczce w małym miasteczku na wzgórzach Maui, słońce przygrzewało przyjemnie, rozgrzewając jego pomarszczone ciało i rozświetlając ocean, który obserwował ze skarpy. Było cudownie, choć wiedział, że mogłoby być jeszcze lepiej, gdyby tylko… – Jesteś wreszcie, Draco.- usłyszał znajomy głos, naznaczony Hawajskim akcentem. Niewiele myśląc odwrócił się do przybyłej osoby. – Hi’aika?- zapytał rozpoznając starą znajomą. No tak, był na Hawajach. Wspominał dobre czasy, kiedy sędziwa hawajka, prowadziła swoje Kai Melemele. – Miło, że mnie ciągle pamiętasz.- zaśmiała się.- A teraz chodź, już na ciebie czekają.- powiedziała łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę knajpki, takiej jaką zapamiętał za czasów jej świetności. – Hi’aika, ale przecież Kai Melemele już nie ma.- zawahał się, kiedy chciała przepchnąć go przez drzwi. Kobieta w odpowiedzi jedynie się roześmiała. – Nie tutaj.- odpowiedziała tajemniczo, po czym otworzyła dla niego drzwi.- Idź na taras.- poleciła, kiedy znaleźli się już w środku lokalu, który wyglądał i pachniał dokładnie tak samo, jak to zapamiętał. Nie wiedział czemu wysyła go na taras, jednak ufnie ruszył w jego kierunku. Zobaczył ich. Siedzieli przy ich ulubionym stoliku, popijając Mohito i śmiejąc się wesoło. Znów byli piękni i młodzi, tacy, jak pięćdziesiąt lat temu. Poczuł się nie na miejscu ze swoją starością, twarzą pooraną zmarszczkami i zgrabiałymi dłońmi. Już miał się wycofać, aby nie zakłócać im spokoju, swoim widokiem, kiedy jego wzrok padł na własną dłoń. Nie była już pomarszczona, a wręcz przeciwnie, była zadbana i młoda. Z niedowierzaniem przejechał nią po twarzy, jednak i tam nie wyczuł już zmarszczek, jego włosy, kiedy wiatr zwiał mu ja na twarz znów miały zdrowy platynowy odcień, a on sam czuł się młodo…Co się dzieje..pomyślał, jednak w tym momencie odezwał się głos, który przyspieszył rytm jego serca… – Nareszcie jesteś, kochanie.- kobieta rzuciła się na jego szyję, całując namiętnie. Jej jędrne ciało oparło się na nim, a w nozdrzach znów poczuł jej zapach. To była ona, jego Hermiona. – No, stary druhu!- zaśmiał się towarzyszący jej mężczyzna.- Długo kazałeś na siebie czekać, a mnie samemu się nudziło. – Blaise.- szepnął, ściskając przyjaciela. Nie mógł uwierzyć w to, że oni tutaj są, że są z nim. A może… może, to on jest z nimi.. – Gdzie ja jestem?- zapytał, rozglądając się wokoło. – Tu, gdzie twoje miejsce Draco.- szepnęła Hermiona.- Tu gdzie twoje miejsce.. Nieświadomie uśmiechnął się przez sen, a uśmiech ten pozostał na jego twarzy do samego rana, kiedy Julia zaniepokojona nieobecnością ojca na śniadaniu, przyszła sprawdzić, co się dzieje. On już jednak nie słyszał jej płaczu. Nie wiedział też o tym, że kilka dni później na jego i Hermiony nagrobku wyryto napis SZCZĘŚLIWI, KTÓRZY UMIERAJĄC Z MIŁOŚCI. On był już tam, gdzie jego miejsce. U boku swojej ukochanej i starego przyjaciela. I znów był szczęśliwy… KONIEC!!! -------------------- |
dede |
13.01.2013 10:46
Post
#37
|
Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 10 Dołączył: 06.01.2013 Skąd: kato Płeć: buka |
hmm.. Przeczytałam i mam troche mieszane uczucia. Troche takie słodkie romansidło, przypominające właśnie tą telenowele brazylijską, o której była mowa. Wole jednak mniej "słodkiego" Draco i troche rozsądniejszą Hermione. Pare literówek dojżałam, na błędy jakoś za bardzo nie patrzałam. Końcówka była najlepsza, popłakałam się jak małe dziecko. Motyw domniemanego wypadku Malfoya też mi się podobał.
Czekam na kolejne dzieło. |
Hagrid |
16.01.2013 18:34
Post
#38
|
Historyk Forumowy Grupa: czysta krew.. Postów: 1222 Dołączył: 05.04.2003 Skąd: Szczytno/Olsztyn (Apliakcja Radcowska) Płeć: Mężczyzna |
Wciągam się
-------------------- Dobro zawsze zwycięża, bo zło niszczy się samo!
|
Kaśś |
01.06.2013 22:39
Post
#39
|
Mugol Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 7 Dołączył: 29.05.2008 Płeć: Kobieta |
Niesamowity lukier, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Miło jest czasem przeczytać historię, która, wbrew szalejącej ostatnio modzie na dramaty, ma szczęśliwe zakończenie.
Czytałam jeden part za drugim, nie zatrzymując się na dłużej niż kilka minut. Chyba ludziom mojego pokroju potrzeba takiego romantyzmu -------------------- " Przychodząc na świat płaczemy, inni się śmieją.
Umierając śmiejmy się, niech płaczą inni. " Wolter |
katbest |
04.06.2013 16:34
Post
#40
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 35 Dołączył: 01.04.2009 Skąd: Gdynia Płeć: włóczykij |
Yhm... podobało mi się. Inny pomysł, ale fajny. Brakowało mi większego punktu kulminacyjnego. Czegoś potężnego. Wypadek był po prostu zbyt "słaby" (mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi) W pewnych momentach zaczynałam się już nudzić. Zamieszkali razem i żyli długo, i szczęśliwie - a ty ciągniesz to dalej i dalej, i BUM wypadek - Koniec.
Podsumowując - boski pomysł Podobało mi się. Coś innego, ale ... Nie przedłużaj. Trzeba szybciej robić wypadki, śmierci i kłótnie. Pozdrawiam i życzę szczęścia. Katbest P.S. Masz świetne pióro i sporo pomysłów, ale brakuje ci edytora. P.S. Zakończenie - mistrzostwo - popłakałam się -------------------- "Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać." - Antoine de Saint-Exupéry
|
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 01:04 |