Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Dwadzieścia lat wcześniej [NK], czyli mały psychodelik ;)

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 0 ] ** [0.00%]
Gniot - wyrzucić [ 1 ] ** [100.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
  
Child
post 31.12.2003 00:20
Post #1 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



Fica tego popełniłem w napadzie debilnego humoru. Z początku miala to byc jednopartuff!ka, ale zdecydowalem sie go podzielic na kilka czesci, zeby sie lepiej czytalo.
Za wszelkie skutki przeczytania tego fica nie odpowiadam.
W razie potrzeby dzwonić na 999.

^^^
Wieść o samobójcy szybko rozeszła się po Brighton i okolicznych wioskach. Policja starała się zapobiec jej dalszemu rozprzestrzenianiu, jednak mimo bezwzględnych nakazów i zakazów, w małych pubach i dużych, wytwornych restauracjach dyskutowano tylko i wyłącznie o „tym”. Jednak nadal nieznana była ofiara i osoba zabójcy.
W kuluarach krążyła plotka, że był nim młody człowiek, który mógł mieć co najwyżej szesnaście, siedemnaście lat, pochodzący może nie z najbogatszej, ale szanowanej i statecznej rodziny.
O zabitym ludzie milczeli, chociaż byli niemniej ciekawi jego nazwiska.
^^^
Obecnie rodzina ta przebywała w szpitalu. Jednak nie w prosektorium, spędzając czas na rozmowach o pogrzebie, a na oddziale, gdzie trzymano osoby po operacji. Chłopak wyglądał mizernie, wokół niego kłębiły się pielęgniarki, a co pół godziny jego stan badał lekarz. Na stoliku obok stała niezliczona ilość flakonów, fiolek i butelek zawierających chyba wszystkie możliwe medykamenty, jakie można było znaleźć w całym szpitalu. Zastanawiał tylko brak środków przeczyszczających i muchozolu, tak popularnych przy leczeniu owsików i innych szkodników szpitalnych.
- Miał dużo szczęścia. Jego stan nie pozwalał mu na użycie zaklęcia z całą mocą.
- A-ale co z ni-im? Cz-yy wszyy-stko będ-zzie dobrze? – pytała matka przez łzy. Mąż tylko mocniej ją uścisnął i ciągle powtarzał „Wszystko będzie dobrze”.
- Tak, wszystko jest na jak najlepszej drodze. Tydzień, może trochę dłużej – to wystarczy, żeby wrócił do siebie. Tylko proszę mu nie mówić, że... z resztą, sami państwo wiecie.
- Dumbledore już wie?
- Tak, wysłaliśmy wiadomość zaraz po tym, jak znaleźliśmy go na ulicy. Tu mogą państwo przeczytać kopię.
Cały list był utrzymany w nastroju ciszy, żałoby. A przynajmniej tak starał się zrobić autor.

„Szanowny Panu.
Mamy zaszczyt i przyjemność powiadomić pana, że w dniu 18 sierpnia roku 1966, o godzinie 17:32:14, w Brighton jeden z pańskich uczniów został zabity, drugi natomiast próbował popełnić samobójstwo. Te osoby to (w kolejności): Julius Ceazer i Peter Pettigrew.
Ponadto ucierpiała różdżka, sztuk jedna, oraz pamięć Pettigrew, Petera - również sztuk jedna.

Życząc wesołych świąt
Całuję, Symforian Lockhart”

- Nie sądzi pan, że ten list jakby nie pasuje do okoliczności?
- Nie mogliśmy mu zabronić. Tak dawno do nikogo nie pisał... Biedaczek. – Lekarz pociągnął nosem – Przepraszam, wzruszyłem się.
- Tak dawno nikt go nie odwiedzał. – Ton siostry Gryzeldy był równie wzruszony, co głos ordynusa... ordynatora. Wkrótce cały oddział lamentował nad nieszczęściem Symforiana.
- Eee... przepraszam. Dlaczego wszyscy płaczą? – Peter nie mógł pojąć nastroju sytuacji.
- Wszyscy chlip... wszyscy martwią się o Symforiana Lockharta – odpowiedziała mu siostra Hermenegilda.
- Fakt, za samo takie imię powinni przyznawać Krzyż Odwagi.
Znudzony tym „ynteligentnym” dialogiem, Peter powrócił do swojego dotychczasowego zajęcia: podszczypywania przechodzących młodych pielęgniarek.
^^^
Minerva McGonagall siedziała cicho w gabinecie Dumbledore’a, wsłuchując się w słowa płynące z listu. Kiedy dyrektor skończył, zapytała:
- Dumbledore, nie sądzisz, że ten list nie pasuje do okoliczności? Ależ oczywiście, Minervo. Ale należy pamiętać, że Symforian...
- Minervo, dość! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie mówiła moich kwestii?
- Przepraszam, dyrektorze... Więc tak przedstawia się sytuacja. Pettigrew zabił Juliusa, McGonagall. Ale co on robił tak daleko od domu i kto nim kier...
Dumbledore’a poniosły nerwy. Miał dosyć niesubordynacji. Wyciągnął tylko różdżkę i wypowiedział pierwsze lepsze zaklęcie, które kończyło się na soczyste i jakże swojsko brzmiące „mać”.
^^^
Promienie wrześniowego słońca padały? Nie, nie promienie słońca. Błąd scenografa. Padał zimny wrześniowy deszcz. Słońca nikt nie widział od tygodnia. Peron 9 i 3/4 tonął w wodzie i parasolach. Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi.
- Nie tylko ludzi. Zapomniałeś o Remusie.
Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi i jeden wilkołak. Rozmawiali wesoło, podziwiali piękne dziewczyny i opowiadali o swoich wakacyjnych dokonaniach. Wkrótce ich rozmowa potoczyła się na niebezpieczny grunt; polityka, religia, pieniądze i Brighton.
- Wiecie, że burmistrz (polityka) kazał ogłosić w kościele (religia), że wyznaczył nagrodę (pieniądze) za schwytanie Chupacabry z Brighton (Brighton, kto by się spodziewał, prawda?).
- Chupacabry? A skąd oni taki egzotyczny termin wytrzasnęli? – James Potter nie mógł ukryć zdziwienia, chociaż uchodził za inteligentnego chłopaczka.
- Doradca burmistrza jest z zamiłowania kryptozoologiem. – Lupin popisał się znajomością obyczajów panujących w Anglii południowo-północnej.
- Kryptoczym? – Potter nadal nie krył zdziwienia.
- Kryptozoologiem, Pot... znaczy się James. To taki facet, który z braku wykształcenia ugania się po świecie za yeti, chupacabrą, uczciwymi politykami albo inteligentnymi forami życia wśród dresów. – Severus Snape nie mógł ukryć zdziwienia, że słynny i mądry Potter nie wiedział, czym jest kryptozoolog.
ZARAZ, ZARAZ! JAKI SNAPE?! CO ON ROBI RAZEM Z TYMI LUDŹ... OSOBAMI? CZYŻBYM O CZYMŚ NIE WIEDZIAŁ?
- Postanowiliśmy, że stworzymy Huncwotów razem z Severusem – Syriusz po raz kolejny zwrócił się ku niebu, żeby co nieco wytłumaczyć.
JEŻELI MOGĘ ZAUWAŻYĆ, HUNCWOCI POWSTANĄ W PRZYSZŁOŚCI BEZ UDZIAŁU SEVERUSA.
- W takim razie nazwijmy się hmm... Pink Fluid?
- Nie, za długa ta nazwa. Co powiecie na Szaleństwo?
- Nie Remusie, nauczyciele od razu wiedzieliby, z kim mają przyjemność.
- Ja mam pomysł, całkiem dobry! Fiolki!
- Eee... Severusie. Jakby to powiedzieć... – zaczął nieśmiało Peter.
- To brzmi zbytnio jak Fasolki... – dokończył Syriusz.
- Nie pasuje do naszego charakteru – James skończył z cichym żalem w głosie.
TO SPRÓBUJCIE CZEGOŚ TAKIEGO: HUNCWOCI feat. SS.
- To SS... za bardzo kojarzy mi się z tymi niemieckimi niebieskookimi blondynami.
NIE JESTEŚ ZA STARY NA MISIE?
Remus podjął decyzję, nie konsultując się uprzednio z żadnym z kolegów, że o psychoanalityku nie wspomniawszy.
- Zostaje Huncwoci i tyle! My tworzymy teraźniejszość i przyszłość. Jak ktoś chce o nas kiedyś pisać, musi trzymać się faktów.
Pomruki aprobaty wydobyły się z gardeł Huncwotów.
NAWET MI SIĘ PODOBA. MACIE MOJE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO.
Remus, podniesiony na duchu, kontynuował:
- Obywatele towarzysze! Nie dajmy się kapitalistycznym poglądom! Stwórzmy świat równy dla wszystkich! Niech proletariat weźmie władzę w swoje ręce! Niech żyje rewolucja! – jego przemowę przerwał kalosz rzucony przez Petera. Teraz oklaski rozległy się z najdalszej części peronu.
- Za długo przebywał w towarzystwie Dzieł zebranych Lenina.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika.
- Pociąg się spóźnia! Co my biedni zrobimy? Wyrzucą nas ze szkoły! Nie zdamy! Wszyscy zostaniemy kryptozozolami! – James biegał jak obłąkany po peronie.
- Kryptozoologami. I nikt nas nie wyrzuci ze szkoły – Severus starał się go uspokoić, jednak żadne słowa nie trafiały do głowy jego towarzysza. W końcu trafił go drugi kalosz.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Ponownie panika.
- Pociąg nie przyjeżdża! Wyrzucą nas ze szkoły! – Tym razem to Remus spanikował. Czuł, że zbliża się pełnia księżyca i niesie ze sobą...
ZNOWU SIĘ WTRĄCĘ. JAKA PEŁNIA? O JEDENASTEJ A.M. W ANGLII?
- Pełnia na półkuli południowej – sprostował Remus. Kiedy sens jego słów dotarł do jego samego, uspokoił się.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika.
Tym razem najmłodszych poniosły emocje, którym postanowili dać upust. Rozbiegli się po całej możliwej przestrzeni, tworząc sztuczny tłok. Kilka osób zauważyło zniknięcie zegarków. Severus spokojnie przypalił skręta.
Jeszcze spokojniej skierował w kierunku dzieciarni różdżkę. Wprost anemicznie wypowiedział zaklęcie:
- Avada...
- Severusie – powiedział z lekkim wyrzutem Peter.
- No dobra. Ovada Daj. – Z różdżki wystrzelił słaby strumień wina. – Oj mały błąd. - Za nim wyleciał bagnisto zielony promień. Przez chwilę nie było widać żadnego efektu. I wtedy... wszyscy pierwszoroczni stanęli bez ruchu, żeby po chwili...
- Severusie, dlaczego oni się tak drapią?
- Och, to bardzo proste – odparł ze swoim spokojem, podając Syriuszowi butelkę z winem własnoróżdżkowej roboty. – Zaklęcie, które na nich rzuciłem, powoduje, że zaczynają ich obłazić różnego rodzaju robaki.
Peter poczuł swoją okazję. Wyciągnął ze swojego kufra muchozol, który zwędził ze szpitala. Po chwili paradował między zrozpaczonymi dziećmi, rozpylając na każdego odrobinę zbawiennego środka. Za drobną opłatą oczywiście. Za nim biegał James, oferujący odrobinę swoich francuskich perfum, żeby ukryć wstrętny zapach muchozolu. Także za symbolicznego sykla.
- Panowie, trochę powagi. Ludzie na was patrzą – Syriusz wypowiedział te słowa w złą godzinę. W dzikim pędzie Peter i James zaczęli obsługiwać ludzi, jak to się mówi „jak popadnie i kto podpadnie”. Potter był zajęty nakłanianiem pewnej Krukonki z jego roku, żeby pozwoliła mu odświeżyć jej dekolt, natomiast Pettigrew próbował „odświeżyć” babcię klozetową. Bez skutku – była odporna na działanie wszelkich chemikaliów.
Wrócili na swoją ławkę wyśmiani, ale z wypchanymi sakiewkami.
- No co jest chłopaki? Tak się zachowywać. Gonicie tylko za pieniędzmi. To takie żałosne. – Remus, który obserwował całe zamieszanie razem z Sevem i Syriuszem, nie krył swojego zawiedzenia. Do tej pory uważał ich za osoby, które pieniądze stawiają na dalszym miejscu, które cenią przede wszystkim przyjaźń, miłość, braterstwo.
- Całkowicie pogrążyliście się w tym... wyścigu szczurów. Bez obrazy Peter.
- Co to jest „wyścig szczurów”, Syriuszu?
Snape po raz kolejny zaklną nad głupotą Jamesa. Miast udzielić mu pomocy, odpowiedział pytaniem na pytanie:
- James, czy w czasie tych wakacji... twoja głowa – nie chciał urazić Gryfona – nie spotkała się z twardym przedmiotem?
- Taak... Pamiętam, że jak remontowaliśmy dom, to jedna cegłówka spadła mi na głowę.
- To wszystko wyjaśnia – rzekł sucho Severus.
- Co wyjaśnia?
Teraz wszyscy pozostali Huncwoci zaklęli nad jego głupotą. „To był chyba pustak... albo nawet dwa” pomyślał Syriusz.
- To, że pociąg się spóźnia. – Uprzedził kolejne pytanie. – Kiedy cegłówka zderzyła się z twoja głową, mikroskopijne łupiny ruchem przyśpieszonym wydostały się z ziemskiej atmosfery. W kosmosie, pod wpływem temperatury i położenia Saturna wobec Merkurego, przerodziły się w kamienie, zwane meteorytami. Jako, że działała na nie siła grawitacji, kamienie te wpadły w naszą atmosferę, po drodze rozpadając się na setki mniejszych kamyków.
- Ale do czego zmierzasz? – James nieśmiało przerwał monolog Seva.
- Do tego, że jeden z tych kamyków wielkości nieodżałowanej cegłówki, uderzył w lokomotywę, unieruchamiając ją na kilka godzin. Dodatkowo, biorąc pod uwagę padający deszcz, parowy silnik lokomotywy uległ prawdopodobnie zapchaniu lub całkowitemu zniszczeniu. Tak, Remusie?
- Czyli jednym słowem mówiąc, posiedzimy tu do wieczora.
Nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi w Hogwarcie, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa. W jednym zdaniu zawarł całą mądrość, jaką młody Snape starał się wpoić Potterowi do głowy.
- Jaki z tego morał, dzieciaczki? – Ślizgon starał się błysnąć swoimi umiejętnościami, żeby nie pozostawać dłużnym Remusowi.
- Przez Jamesa jesteśmy unieruchomieni na tym cholernym peronie – zdanie, które wypowiedział Syriusz, w późniejszych czasach przeszło do najchętniej cytowanych przez ludzi stojących na wszelkiej maści przystankach, peronach itp.
Ciszę przerwało pytanie. Dość inteligentne pytanie, jak na osobę pytającego.
- Mam dziwne wrażenie, że kogoś brakuje... Nie widzieliście Juliusa Ceazera?
- Ja nie, James. Może Syriusz?
- Ja też nie. A ty, Remusie?
- Już mówiłem, że nie.
- Och, wybacz. A ty Severusie? Zapomniałem, ty go przecież nie znasz!
- Dziwne, ale ja też go dzisiaj nie widziałem – zakończył Peter.
Cała piątka wpadła w konsternację i zamyślenie. Starali się jak mogli, ale na powód nieobecności Juliusa wpaść nie mogli. W końcu odezwał się Syriusz:
- Pewnie się spóźni.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Euforia.
Zza zakrętu dobiegł ich głos silnika, wysoce prawdopodobne, że parowego. Nadzieje, że wreszcie się stąd ruszą, rosły z każdą chwilą, by osiągnąć zenit, kiedy powietrze rozdarł gwizd pokładowego „klaksonu”. Już widzieli kłęby pary, już tory rozświetlała lampa. I wtedy...
Oczom wszystkich ukazał się rząd drezyn, połączonych jedna z drugą. Na pierwszej z nich siedział maszynista, trzymający w jednej dłoni latarenkę, a w drugiej megafon, przez który wydawał odgłos jadącej lokomotywy.
- Trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu idzie.
- Masz rację, Peter. Jakby dodał kilka kartonowych wagonów, jakąś lokomotywę...
- To mielibyśmy hogwarcki Orient Ekspres – skończył James.
Ich nadzwyczaj ciekawe rozważania przerwał maszynista, posturą niewiele odbiegającą od stereotypowego świętego Mikołaja. Był natomiast zdecydowanie mniej czerwony. Od przepicia.
(PROWADZENIE DREZYNY PO KIELICHU PROWADZI DO WIELU WYPADKÓW)
- Ej wy tam trzej i ty, co mówisz dużymi literami, uspokójcie się! Mam ważną wiadomość.
Niestety, lokomotywa została uszkodzona przez spadający odłamek skalny. – Gwizdy i jajka poleciały w kierunku maszynisty. Huncwoci spojrzeli z niedowierzaniem na Seva. - Zarząd kolei podjął natychmiastową decyzję o powołaniu komisji śledczej, której zadaniem jest wyjaśnienie pochodzenia tego odłamka – gwizdy i jajka zastąpiły owacje i róże.
Nieco zdziwiony Severus Snape, znany jako „Pustynny Wąż” sięgną do kieszeni po mały zeszyt, na którego okładce widniał napis „Dwadzieścia lat wcześniej – scenariusz”. Szybko przekartkował go i krzyknął w kierunku mężczyzny:
- Zapomniał pan dodać o zapchanym silniku! Wszystko jest na czternastej stronie!
Speszony maszynista sięgnął do największej kieszeni swoich roboczych ogrodniczek i wyciągnął z niej podobny egzemplarz i z wytkniętym koniuszkiem języka począł uważnie przeszukiwać tekst.
- Taak... Rzeczywiście. Dodatkowo zapchaniu z powodu ulewnych deszczy, uległ silnik. Z tego powodu do Hogwartu zawiozą was te oto drezyny. James już wyciągnął rękę, żeby zadać pytanie, kiedy uprzedził go jakiś trzecioklasista.
- Przepraszam, ale jak się to obsługuje?
Wszyscy pozostali uczniowie, z Jamesem włącznie, zaklęli nad jego głupotą.
- Nawet ja wiem, jak tego używać – powiedział Potter z dumą.
- Więc o co chciałeś się spytać?
- Czy któraś drezyna ma wbudowaną ubikację.
Kiedy szmer przekleństw ucichł, maszynista zarządził, że na każdą drezynę przypadają cztery osoby. Potem miało nastąpić przeliczenie uczniów. Dla Huncwotów stanowiło to drobne kłopoty, gdyż za żadne skarby nie chcieli się rozdzielać. Co prawda Syriusz i Snape proponowali, żeby Jamesa umieścić wśród pierwszorocznych, ale w końcu uznali, że są ze sobą zbytnio związani. Musieli sięgnąć po drastyczne środki perswazji. Niestety, muchozol się skończył.
PSST! CHŁOPAKI, BIERZCIE TĄ DREZYNĘ Z TYŁU. BĘDZIE WAM ŁATWIEJ!
- Dzięki, na pewno tak zrobimy. A ty Peter, zmieniaj się w szczura i wskakuj do kufra.
- Ale jak powiem, że jestem obecny?
- Już my się tym zajmiemy – na twarzy Syriusza malował się szatański uśmieszek.
Zasłonili więc biednego, małego Petera, żeby w spokoju mógł dokonać przemiany. Cichy pisk oznajmił im, że jest gotowy.
PIP.
- Nie bój się, nie zamknę całkowicie kufra.
PIP.
- Tak, tak. Dostaniesz coś do jedzenia.
Do ich drezyny podszedł maszynista, z długą listą w rękach. Powoli odczytywał ich nazwiska. Kiedy doszedł do Pettigrew, Peter, Syriusz ukradkiem uderzył Lunatyka pod żebra, tak, że ten ostatni zgiął się wpół.
- Peter, jesteś, czy nie?
- Jest, jest.
- Nie widzę go...
- Bo sznuruje sandały, więc musiał się schylić.
Maszynista odszedł dalej, mrucząc pod nosem „Ech, te dzieciaki”. Po chwili również odszedł ból Remusa, który nadal jednak ściskał kurczowo swoje żebra.
- Syriuszu, musiałeś tak brutalnie?
- Daj spokój, musiało wyglądać autentycznie.
- Nie mogłeś walnąć kogoś innego?
- James już się dzisiaj wystarczająco wycierpiał.
Ponownie rozbrzmiał głos maszynisty:
- A teraz niespodzianka! Musicie pomachać trochę tym drążkiem, bo nie zdążyliśmy zaczarować tego sprzętu. Przykro mi.
Wszyscy zaklęli nad jego głupotą. Nie po raz pierwszy dzisiaj.
- Dobra chłopaki! Ja z Remusem odpoczywamy, a wy pracujecie. Potem się zmienimy: wy popracujecie, my poodpoczywamy.
- A nie wystarczy, że raz na godzinę pomachamy tym tylko dla picu?
- James! To naprawdę świetny pomysł! Długo nad nim myślałeś?
Nie dane było im usłyszeć odpowiedzi, bowiem maszynista dał znak do odjazdu i (prawie) wszyscy musieli zająć się pracą fizyczną.

Ten post był edytowany przez Child of Bodom: 31.12.2003 13:06


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Child
post 05.01.2004 19:55
Post #2 

leżący rybak


Grupa: czysta krew..
Postów: 7043
Dołączył: 26.11.2003

Płeć: Mężczyzna



TAK! TAK! TAK! TAK! I słowo słowem pisanym się stało! Mój setny post i kolejna część nienajgorszego, jak widze po komentarzach, opowiadanka! Z tej okazji nutella.gif dla wszystkich czytających! Chlip... sniff... wzruszyłem się...
Let's the show begin!

Spadł pierwszy śnieg. Puchowa pierzyna okryła stare, hogwarckie mury. Zimny, przenikliwy wiatr wpadał przez nieszczelne okna. Pochodnie na korytarzach co rusz gasły. Groźny Woźny z niemniej odstraszającą i groźną miną przechadzał się korytarzem i rozpalał na nowo ledwo tlące się łuczywa, sprzątał kamienne płyty, które uczniowie gęsto pokryli błotem oraz jednocześnie szukał czegoś w „Magicznych Anonsach” – przewodniku po magicznych lumpeksach, bazarach, targowiskach itp.
Kiedy przechadzał się powolnym krokiem obok wejścia, drzwi stanęły otworem. A w nich pojawiły się sylwetki nikogo innego, jak Huncwotów. Ośnieżeni od stóp do głów, z zabłoconymi butami. Pierwszy, w glorii chwały, przez próg przestąpił James, Największy Ścigający Hogwartu. Duma biła od niego i rozświetlała ciemny korytarz.
Na widok Argusa Filcha zamarł w bezruchu. Jego towarzysze nie zaważyli tego i wpadli na biednego Pottera. Z plątaniny nóg, rąk, głów i innych członków (bez skojarzeń, zboczuchy ^^) wydobywał się niecenzuralny dialog:
- Zabierzcie, ku... ze mnie swoje łapy!
- Syriuszu, to było do ciebie... Ku...! Kto mnie kopnął?!
- Niech się tylko pozbieram, to taki wpier... wam spuszczę, że... – głos urwał się.
- Tak, tak... Niech no wyjmę różdżkę!
- Nie! Sev, tylko nie to!
- Au! Kto mi zaj... w brzuch!?
- Wybacz, Remusie... Remusie, co ty robisz?
- Ja ci dam po brzuchu! Masz, kur... – Peter dostał w podbrzusze „z partyzanta”.
Do akcji wkroczył Filch, którego obowiązkiem, poza wyżywaniem się na uczniach, utrzymywaniem porządku na korytarzach, doglądaniem grobu swojej kotki i braniem udziału w kursie „Wmigurok”, było niedopuszczanie do bójek wśród uczniów. Włożył swoje umięśnione, od odgarniania śniegu i dorzucania węgla do pieca, ręce w sam środek plątaniny, z której wyciągnął najbardziej krewkiego – Remusa, i najbardziej poturbowanego – Jamesa, który tylko w powietrzu był nietykalny.
- Co tu się dzieje? – spytał swoim ochrypłym głosem.
- No podejdź tu... O, pan woźny?
- Tak, pan woźny – warknął Filch – który chciałby się dowiedzieć, co wy tu wyrabiacie?!
- My... – Remus zaczął mówić głosem niewiniątka (wariant „pierwszoklasista”, rodzaj „grzeczna dziewczynka”) – ...tylko tłumaczyliśmy sobie kwestię dobrego wychowania.
- Właśnie widzę – całkowita kultura.
- I kto to mówi? – mruknął Severus.
- Który to powiedział?! – wrzasnął Filch, urażony tym, że ktoś przerywa jego pedagogiczną pogadankę i poddaje wątpliwości jego urok i maniery.
Huncwoci spojrzeli po sobie, a na twarzy każdego malowało się „Ależ gdzież byśmy śmieli panu przerywać”.
- Lepiej niech ten, który to powiedział, się przyzna albo...
Lochy Hogwartu grudniem. Nie było to marzeniem Huncwotów, którzy obecnie zwisali spod sufitu głową w dół. Jedynie James, który nadal wyglądał tragicznie, spoczywał sobie w spokoju na krześle, które można było określić jako skrzyżowanie fotela dentystycznego z żelazną dziewicą.
- Panowie, nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru dłużej ćwiczyć jogi ku uciesze Filcha – powiedział Peter, jednocześnie zmieniając się w szczura.
- Ma rację – Syriusz pochwalił Glizdogona i sam zamienił się w wielkiego czarnego psa.
- A teraz uwolnijcie nas, skoro już poczuliście twardy, przyjemny grunt pod nogami – Severus mówił rozmarzonym ale stanowczym tonem.
Peter i Syriusz rozejrzeli się po lochu. Był ciemny, wstrętny, wilgotny i zapleśniały, niczym francuskie sery. Pod ścianami stały najprzemyślniejsze narzędzia tortur, przy suficie wiły się kilometry łańcuchów a na środku komnaty stał owy nieszczęsny przedmiot, do którego przykuty leżał równie nieszczęsny James. Nigdzie nie było śladu różdżek, które zarekwirował im Filch.
- No i co tak stoicie? Zróbcie coś wreszcie!
- Sev, trochę kultury i cierpliwości. Filch gwizdnął nam różdżki i...
- Ja mam swoją różdżkę przy sobie – powiedział James.
Spojrzeli na niego jak na wybawiciela, Mesjasza, swojego Dobrego Ducha. Ich poważanie dla niego momentalnie poszło w górę. Peter podbiegł do niego i zaczął przeszukiwać kieszenie. Kiedy znalazł już upragnioną różdżkę, James odezwał się:
- Uważałbym z nią, jest...
Ale Peter go nie słuchał. Wycelował w łańcuch wiążący Remusa. Wypowiedział zaklęcie i wtedy poczuł, że coś dzieje się tak, jak nie powinno. Różdżka wpadła w wibracje, z każdą chwilą silniejsze. W końcu eksplodował obłok iskier i czerwonego światła. Peter stał teraz cały osmalony. Loch zatrząsł się od śmiechów.
- Chciałem powiedzieć, że ma założony immobilizer. Nikt poza mną jej nie użyje – dokończył James.
- Nie mogłeś powiedzieć od razu? – szepnął słabo Peter.
- Nie dałeś mi skończyć...
- Dobra, co teraz macie zamiar zrobić?
- Ponownie włamiemy się do gabinetu Filcha i zabierzemy co nasze! Idziemy, Peter – Syriusz złapał za klamkę i wtedy odrzuciło go od drzwi. Loch był strzeżony zaklęciem.
Huncwoci stali jak wryci. Przecież Filch, jako stuprocentowy charłak nie miał prawa znać się na tak skomplikowanym zaklęciu. Ponownie w ruch poszedł scyzoryk Syriusza.
- Ej! Przestań zajmować się tymi drzwiami i zdejmij ze mnie ten łańcuch!
- Jak mam go przepiłować? Te łańcuchy nie mają zamków – najwyraźniej są zaczarowane – Syriusz nie odwracając się od drzwi rozmawiał z Severusem. W końcu usłyszał ciche kliknięcie oznaczające, że drzwi stanęły otworem. Z niepewną minął Łapa sięgnął w kierunku klamki. Kiedy poczuł chłodny metal pod swoją dłonią, spodziewał się uderzenia. Te jednak nie nastąpiło.
Do lochu wpadło nikłe światło pochodni, wypełniające do tej pory korytarz.
- Dobra, idziemy do gabinetu Filcha i za chwilę wracamy z różdżkami.
Syriusz i Peter wyszli z lochu i skierowali się w stronę, gdzie znajdowała się siedziba derektora. Kiedy wpadli na pierwsze piętro, usłyszeli ciężkie kroki i sapanie – Filch kręcił się w pobliżu swojego siedliska.
- Nie mamy wyboru – trzeba krwi!
- A nie wystarczy zwykłe zamieszanie, Syriuszu?
- Czemu nie? – powiedział Syriusz, podchodząc z jedną z pochodni do jakiegoś wyjątkowo brzydkiego i starego gobelinu. Już po chwili zapach palonej tkaniny roznosił się po całym piętrze. Wkrótce dotarł również do Filcha. Jego człapanie narastało, aż po chwili wyskoczył zza winkla.
- Nieee!!! To niemożliwe! Kto ośmielił się podpalić mój ukochany gobelin?!
Kilkanaście metrów dalej:
- Facet ma fatalny gust – Syriusz pokręcił głową.
- A co było na tym dywanie?
- Arrasie, Peter. A był... – Łapa zaniósł się śmiechem – na nim... hehe... ogród pełen... buahaha... kotów!
Kilkanaście metrów bliżej:
- To na pewno oni! Niech któregoś nie będzie... Wylecą ze szkoły – wszyscy! – roześmiał się szatańsko.
Pod siedliskiem derektora:
- Czy ten palant musi wszystko za sobą zamykać? – powiedział zdenerwowany Syriusz, po raz kolejny grzebiąc swoim nieśmiertelnym scyzorykiem w tysięcznym już zamku.
- Lepiej się pośpiesz... Mam złe przeczucia.
- Spokojnie Peter, jeszcze tylko parę sekund...
Ciszę rozerwał ryk wściekłego, do granic możliwości, Filcha, Argusa.
- WYPATROSZĘ WAS I ZAMARYNUJĘ!!! SKOŃCZYCIE JAKO POKARM DLA RYBEK!!! – ostatnia osoba, która słyszała te słowa, przeżyła piętnaście minut - niegdyś Filch był skutecznym egzekutorem.
OSTATNIO JAKBY SFLACZAŁ I POPADŁ W MELANCHOLIĘ...
- ZAMKNIJ SIĘ, (EH... CENZURA)!!!
ZDENERWOWAŁEŚ MNIE...
- I DOBRZE CI TAK!!!
Zmiana scenerii. Ponownie „U Filcha”.
- Gdzie ten cieć mógł schować nasze różdżki?
Brygada RR (Ratujący Różdżki, gdyby ktoś miał wątpliwości) pozbyła się wszelkich skrupułów, świętości, zahamowań i innych popularnych zwyczajów przyjętych w cywilizowanym świecie: szuflady zaczęły latać po pomieszczeniu, książki, teczki, kartoteki i inne papiery zostały dokładnie przetrzepane, ale nigdzie nie było śladu po kawałkach drewna, popularnie zwanymi różdżkami. Wtem drzwi gabinetu stanęły otworem. W progu stał nie kto inny jak...
JA? NO TAK. PRYWATNA ZEMSTA NA FILCHU. (Dalsza część z moim skromnym udziałem opowiedziana będzie w trzeciej osobie.)
Przybysz wyglądał groteskowo. Miał na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem zarzuconym na głowę. Był strasznie chudy i wysoki. Twarz miał bladą, ręce przypominały pająki. Jedna z nich dzierżyła klepsydrę, natomiast druga... kosę.
- Syriuszu! Już po nas! Widzę Śmierć. Przyszła po nas.
- Co ty bre... – urwał w połowie zdania. Widok Śmierci zmroził mu krew w żyłach.
- Khem, khem – odchrząknął przybysz – jak już, to przyszedł, nie przyszła, ale nie po was. Wbrew pozorom i gramatyce jestem... byłem kiedyś mężczyzną. Miałem na imię... Alexi? Tak, właśnie tak...
- Więc co tu robisz?
- Raz na rok mam pięć minut dla siebie: mogę robić co chcę. Tym razem postanowiłem poingerować w życiu śmiertelników.
- W takim razie... może pomógłbyś nam szukać różdżek? Ten idiota, woźny, zabrał nam je kiedy przykuwał nas pod sufitem.
Alexi pogrzebał (nie, nie dwójkę dzielnych Huncwotów) w swoim przepastnym płaszczu. Po chwili wyciągnął jedną różdżkę.
- O to chodzi? Ten Filc, Filcz czy jak mu tam, miał przy sobie jedną.
- Ale chyba nic mu nie zrobiłeś?
- Nie. Resztę schował – wziął mocniejszy zamach swoją kosą na koszyk dla kotów, stojący pod nogami Syriusza – tutaj. – Ostrze przeszło kilka cali obok Syriusza i rozpruło materiał, spod którego wypadły jeszcze trzy różdżki. – Wybacz, że tak brutalnie... Lata nawyków.
- Dz-ięki-ii – wystękał Syriusz, biorąc od Alexiego własność Huncwotów.
- A co z Filchem?
- Wisi przybity pod sufitem kawałek stąd – spojrzał na klepsydrę. – Mam jeszcze kilkanaście sekund. I podarek dla was – jedną z moich peleryn. Działa podobnie jak ta, którą ma James... – jego głos urwał się, kiedy ostatnie ziarenko piasku spadło przez szyjkę klepsydry.
(KONIEC NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ)
- Porządny z niego... hmm... człowiek? – Syriusz ubrał nowy nabytek, który otrzymał w prezencie. Na oczach Petera rozpłynął się w ciemnościach. Po chwili ukazała się jego dłoń, a Glizdogon usłyszał głos. Jednak inny, niż zwykł mówić Syriusz. Ten pochodził jakby zza warstwy kilku grubych dywanów.
- Glizdogonie, pozwól... – Peter przemienił się w szczura i zniknął w jednej z kieszeni syriuszowego płaszcza...

- Wreszcie jesteście! Co tak długo?
- Mieliśmy spotkanie...
- Dobra, wystarczy wyjaśnień! Rozwalaj łańcuchy i spadamy stąd!
Syriusz i Peter wycelowali w łańcuch wiążący Severusa. Jednak i tym razem stal nie puściła. Syriusz wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Zaraz wracam!
Po kilku chwilach wrócił, niosąc w ręku kosę, którą Filch był przyszpilony do ściany.
- Pierwsze cięcie...


--------------------
user posted image
His power level... It's over ni-- oh, wait. It's only over seven thousand.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.04.2024 21:03