Shani zerknęła na Rayela. Wędrowali już
pół dnia, a tajemniczy mężczyzna nawet nie okazał cienia zmęczenia. Podobnie
Sagittarius. Obaj szli z przodu, zaś kobiety i wojownik jechali za nimi na
wierzchowcach. Młoda czarodziejka długo wpatrywał się w plecy nowonabytego
towarzysza. Starała się ułożyć wszystkie części łamigłówki. Bursztynowy Gryf
był kluczem do Amber, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Rayel
najwyraźniej potrafił odczytać znaki na bursztynowym dysku, ale co do tego,
że prowadzi ich w dobrą stronę już nie miała takiej pewności. Intrygujące
wydawało się również jego zainteresowanie medalionem, który zawsze nosiła
pod koszula. Był to prezent od jej matki. Ta z kolei otrzymała go od swojego
pradziadka. Shani zakaszlała nagle mocno i wszystkie pary oczu zwróciły się
w jej stronę.
- To nic – odparła stanowczo.
Jej towarzysze
odwrócili wzrok. Czarodziejka skrzywiła się. Jej stan pogarszał się i coraz
trudniej będzie jej ukrywać chorobę, a nie chciała by inni troszczyli się o
nią jak o małe zwierzątko ze złamaną kończyną, które czeka śmierć, jeśli nie
będzie mieć opieki. Jednocześnie miała świadomość, że jej towarzysze czegoś
się domyślają. Nie sposób było się nie domyśleć. Zastanawiała się czy jeśli
ujarzmiłaby swoją moc to mogłaby pokonać chorobę i w jednej chwili naszła ją
ochota by spróbować bez względu na skutek. Strach jednak zaraz ostudził jej
zapał. Kto wie co mogłoby się zdarzyć.
- Jest chora? – spytał
Rayel szeptem wampira, a gdy ten nieznacznie przytaknął zadał kolejne
pytanie – Jak długo... ?
- Boisz się, że Twoja Shinova nie zdąży
naprawić błędu pierworodnych? – spytał kpiąco Sagittarius.
Rayel
zignorował pytanie wampira i pogrążył się w rozmyślaniach. Czuł, że to Shani
jest jego Shinovą, ale to Thant był spadkobiercą mocy i przeznaczenia. Dusze
czarodziejki i wojownika jakby przenikały się, uzupełniały. Ale przecież to
niemożliwe. Shinovą zostawał przecież pierworodny potomek Kimahriego. W
takim „systemie” nie ma miejsca na... Chyba, że w jednym z
pokoleń narodziły się bliźnięta...
- Nie martw się – rzekł
poważnie wampir, myśląc najwyraźniej, że milczenie Rayela jest wyrazem
martwienia się o Shani – Zdąży... Jeśli tylko się pospieszymy.
/>Rayel słyszał jego słowa jak przez mgłę. Swą uwagę skupił na wibracjach
potężnej magii, którą wyczuwał. Pojawiła się nagle, ale z każdą chwilą
rosła. Miał niejasne wrażenie, że lada chwila czeka ich coś niebezpiecznego.
Zerknął na wampira i spostrzegł, że i on to czuje, może nie w tak dużym
stopniu, ale jednak. Rayel z każdym kolejnym krokiem zaczął umacniać się w
przekonaniu, że prowadzi wszystkich na pewną śmierć. Tak wrogiej energii nie
czuł już od dawna kiedy to... Kiedy co? Jego pamięć znów odmówiła mu
posłuszeństwa, a on kolejny raz zapragnął by Seelion jeszcze żył.
-
Flekeri! – syknęła Shani – Rusz się, ty głupi ośle.
/>Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli za siebie. Czarny koń stanął w miejscu
nie chcąc postąpić nawet jednego kroku, nie zważając przy tym na słowa swego
jeźdźca. Czarodziejka zeskoczyła z niego wściekle (postępująca choroba
sprawiła, że była bardziej rozdrażniona niż zwykle) i złapała za wodze.
Pociągnęła go w swoją stronę lecz zwierze nadal stało w miejscu, a jego
przenikliwe czarne oczy wyrażały troskę, a zarazem niewzruszenie.
- O
co chodzi? – Thant przewrócił oczami.
- On też to czuje. –
szepnął zdziwiony Rayel i zmarszczył brwi.
- Powinniśmy przeczekać
tutaj noc - rzekł stanowczo Sagittarius. Droga stawała się niepewna i
niebezpieczna. Przeczekać. Tak, to jedyne co mogą teraz zrobić nie ryzykując
uszczerbku na zdrowiu.
Shani zdrętwiała. Każde poczynania spowalniające
wyprawę wprawiały ją w złość. Wiedziała, że ona nie może czekać. Tym razem
do jej oczu zaczęły napływać łzy. Cała świadomość zbliżającej się śmierci
spłynęła na nią nagle i oplątała swoimi mackami. Pomyślała o przyszłości,
której przecież nie ma i w jednej chwili ogarnęła ją furia nienawiści, że
coś takiego przytrafiło się właśnie jej, choć tak bardzo pragnęła żyć.
Ścisnęła wodze Flekeriego tak mocno, że aż zbielały jej kostki palców, a
zaraz potem je rozluźniła próbując się uspokoić, co zaowocowało tylko
większym napięciem. Trwająca kilka sekund burza w jej głowie wydawała jej
się wiecznością, aż w końcu wydarła się na zewnątrz. Shani szybkim,
zdecydowanym krokiem podeszła do wampira i podniosła na niego roziskrzony
wzrok.
- Nie możemy czekać! – warknęła – Ja nie mogę
czekać!
Jej dłonie uniosły się. Nie bardzo wiedziała co chce
zrobić, uderzyć go czy tylko bezradnie położyć dłonie na jego piersi. Nie
musiała się jednak długo nad tym zastanawiać. Sagittarius chwycił ją mocno
za nadgarstki, zbyt mocno, ale nie był do końca pewien jej reakcji. Shani
przez chwilę się wyrywała, ale zaraz potem spuściła głowę, a jej ciałem
wstrząsnął spazmatyczny szloch. Wampir bez słowa przytulił ją myśląc, że
mają naprawdę mało czasu skoro zaczęła reagować w taki sposób.
- No
dobra. – rzucił lekko Thant starając się by jego głos brzmiał
lekceważąco, ale w jego oczach tańczył niepokój o czarodziejkę z Zerowego
Kręgu. – Czy ktoś może mi w końcu wyjaśnić o co tu tak naprawdę
chodzi?
- Nie – rzekł głucho wampir.
Oczy Navis
zabłysnęły.
*
Ogień tańczył nad rozjarzonym drewnem.
Jego nikły blask rzucał cienie na otoczenie. Gdzieś w oddali sowa wydała
złowrogi okrzyk. Shani wzdrygnęła się i jeszcze bardziej skuliła w sobie.
Zaczynam tracić nad sobą panowanie, pomyślała z goryczą. Patrzyła w
płomienie beznamiętnym wzrokiem. Wyglądała tak, jakby nie była świadoma
obecności towarzyszy, a jednak myślała właśnie o nich i o tym jak powinna
się teraz zachować. Nie potrafiła spojrzeć im w oczy, bała się tego co w
nich zobaczy, a mimo to obrzuciła ich nieco znudzonym spojrzeniem. Rayel
siedział tyłem do ogniska z kolanami podciągniętymi pod brodę. Mała drzemka,
co? Czarodziejka uśmiechnęła się nieznacznie. Navis czyściła broń, choć
robiła to zaraz po rozpaleniu ogniska. Shani przerzuciła wzrok na Thanta i
drgnęła nieco zaskoczona. Młodzieniec patrzył na nią czujnymi orzechowymi
oczami. Nie potrafiła tego znieść i odwróciła głowę. Thant patrzył na nią
jeszcze przez chwilę, po czym podszedł i usiadł obok niej, ale w takiej
odległości by nie dotknąć jej ciała tak, jakby chciał zademonstrować swój
dystans w stosunku do dziewczyny.
- Co się dzieje, Shani? – rzekł
łagodnie, a ton jego głosy był tak bardzo odmienny od tego, którym
posługiwał się na co dzień.
Shani milczała długą chwilę zastanawiając
się co odpowiedzieć. W końcu pokręciła tylko przecząco głową ze smutnym
uśmiechem. Bo też co mogła mu odpowiedzieć? Prawdę, przemknęło jej przez
myśl. Bardzo chciała tę opcję odrzucić, ale czuła też nieodpartą chęć
powiedzenia tego na głos. Umierała i nic już nie można było zrobić. Nic
prócz darzenia do Amber.
- Shani... – westchnął Thant i poruszył
się niespokojnie zaskoczony własnymi słowami.
- Umieram –
szepnęła cicho.
Chłopak powtórzył w myślach jej słowa kilkakrotnie
jakby nie rozumiał ich znaczenia. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i
umilkł na kilka długich chwil. Czarodziejka była mu za to wdzięczna. Nie
chciała słyszeć, że wszystko będzie dobrze. Gdyby to powiedział chyba by
gorzko się roześmiała.
- Żałuję, że nie mogę ci pomóc – rzekł w
końcu Thant i wstał. Popatrzył na nią i odszedł na przeciwną stronę. Usiadł
w takiej pozycji jak Rayel.
Shani była mu wdzięczna za to, że nie
zadawał zbędnych pytań, nie starał się niczego zrozumieć tylko przyjął
realny fakt. Przez chwilę zastanawiała się co zobaczyła w jego oczach.
Współczucie, troskę, smutek? Chyba wszystko na raz, pomyślała z lekkim
rozbawieniem, bo takie uczucia kompletnie nie pasowały do tego chłopaka.
Jednocześnie poczuła coś w rodzaju tęsknoty. Za czym, zadała sobie w duchu
pytanie i szybko wyrzuciła je z umysłu. Teraz nie miała czasu na nostalgię.
Kaszlnęła zatykając usta. Robi się dramatycznie. Uśmiechnęła się do swoich
własnych myśli, jak ktoś kto już nie ma siły płakać i pozostaje mu tylko
śmiać się ze swojego własnego losu. Czuła drapanie w płucach.
-
Sagittariusie – szepnęła, a gdy jej nie odpowiedział rozejrzała się
nieco zdezorientowana.
- Zaraz po tym jak rozbiliśmy się tutaj zniknął
między drzewami. Mówił, że idzie nazbierać dla ciebie ziół – rzuciła
beznamiętnie Navia – Obok ciebie jest czarka z tym jego ziołowym
gównem. Radził byś to wypiła.
Shani zamrugała oczami. Wzięła naczynie
do rąk i powąchała. Piskusja. Wypiła chętnie prawie całą zawartości.
Wierzyła... Chciała wierzyć, że to pomoże przedłużyć jej życie i zmniejszyć
ból w płucach. Nagle przeszyło ją dziwne przeczucie, złe przeczucie. Zerwała
się na proste nogi. Navia spojrzała na nią nieco cynicznie dając wyraz
swojej dezaprobaty, a może czegoś innego.
- W którą stronę poszedł?
– spytała wojowniczka czując suchość w ustach. Miała wrażenie, że coś
musi się stać.
- Tam – wojowniczka wskazała na lewą stronę, a
potem patrzyła jak Shani znika w mroku lasu. Uśmiechnęła się przy tym, a
uśmiech ten mógł znaczyć wszystko i nic.
- Mam złe przeczucia –
mruknął Thant patrząc w tą samą stronę co wojowniczka.
I masz rację,
pomyślała Navis. Nigdy nie wątpiłam w twoją intuicję.
*
/>Shani rozglądnęła się nieco zdezorientowana po lesie. Zastanawiała się co
wzbudziło w niej taką reakcję. Przecież zaczęła już wierzyć wampirowi, więc
dlaczego...? Urwała w połowie myśl i zaczęła nasłuchiwać. Wiatr zatargał
koronami drzew. Stała nieco drętwiała wytężając słuch niemalże aż do bólu.
Trwała tak przez kilka minut tracąc poczucie czasu. W końcu rozluźniła
mięśnie. Przez to widmo śmierci zaczynam wariować, pomyślała chcąc przekonać
samą siebie o tym fakcie. Bo przecież nie mogła słyszeć ssania, prawda? Bo
to oznaczałoby... Oznaczałoby, że ten krwiopijca wszystkich nas oszukuje .
Nie myśląc o tym co robi rzuciła się biegiem w stronę odgłosów. Gałązki
krzewów drapały ją po twarzy, ale nie zwracała na to uwagi. Las zaczął się
nieco przerzedzać, a odgłosy nasilać. Przystanęła tak nagle jak zaczęła biec
i oparła się plecami o najbliższe drzewo. Bała się tego co mogła zobaczyć.
Wzięła kilka głębokich oddechów i zaczęła iść spokojnie, właściwie to się
skradała. Czuła jak jej serce próbuje się wyrwać z piersi. Z każdym kolejnym
krokiem uczucie obecnego zła stawało się silniejsze. Pierwsze co zobaczyła
to kopyta białego jelenia. Shani stanęła i jeszcze raz wzięła sześć
głębokich oddechów. Postąpiła kilka kolejnych kroków i zamarła. Do białej
szyi jelenia przylgnęły usta wampira. Czarodziejka wydała zduszony krzyk.
Wampir zwrócił w jej stronę twarz. Jego oczy wyrażały bezwzględność. W
kącikach ust sączyła się krew. Dziewczyna poczuła nagle gniew.
-
Oszukiwałeś mnie – szepnęła wrogo – Przez cały czas.
Nie
mogła nad sobą zapanować. Starała się wywołać najpotężniejsze zaklęcie na
jakie było ją stać, ale z niewiadomych jej przyczyn nie mogła przywołać
nawet światła. Wykrzywiła usta w zaskoczonym, a zarazem wściekłym grymasie.
Wampir wstał, otarł rękawem usta i podszedł w jej stronę kilka kroków.
/>- Piskusja neutralizuje magię, moja droga – uśmiechnął się zimno -
To właśnie sprawia, że twoja choroba nie postępuje.
Shani nie mogła
patrzeć na jego tryumfujący wyraz twarzy. Gniew narastał w niej z każdą
chwilą. W przypływie siły ułamała suchą gałąź drzewa stojącego obok niej i
skupiła wzrok na klatce piersiowej wampira.
- Jeśli trzeba zniszczę cię
gołymi rękoma – warknęła i ruszyła w jego stronę.
Sagittarius
uśmiechnął się jeszcze szerzej ukazując zakrwawione zęby i gdy dziewczyna
była już przy nim unosząc prowizoryczny kołek chwycił jej nadgarstki i
odepchnął z taką siłą, że upadła. Patrzył na nią z góry z lekkim uśmiechem.
Przez chwilę zdawało się Shani, że jest on smutny. I to jeszcze bardziej ją
rozwścieczyło. Zerwała się i ponownie zaatakowała wampira. Tym razem gołymi
rękami. Sagittarius bez zbędnej zabawy przewrócił ją na trawę i usiadł na
niej okrakiem przyciskając jej nadgarstki do ziemi. Przez chwilę wyrywała
się gwałtownie.
- Puszczaj! Puść mnie natychmiast!
-
Najpierw wysłuchasz – powiedział bez emocji.
Spojrzała na niego z
obrzydzeniem i zaczęła krzyczeć. Wampir przewrócił oczami w geście
znudzenia. Przygryzł sobie wargę tak, że po brodzie zaczęła mu spływać
strużka krwi. Shani zdrętwiała. Korzystając z tego, że jej twarz była
nieruchoma Sagittarius nachylił się nad nią tak by krople krwi spadły na jej
policzek. Dziewczyna poczuła na skórze zimny dotyk wampirzej krwi i wydała z
siebie zduszony jęk.
- Wydaj z siebie jeszcze choć jeden dźwięk, a
gwarantuje ci, że poczujesz smak mojej krwi – zagroził wampir, a Shani
pokiwała twierdząco głową.
- Nigdy nie chciałem być wampirem, wiesz?
– zaczął, a krew kapała jej tym razem na dekolt – Mniejsza o to
w jakich okolicznościach stałem się krwiopijcą, ale nie stałem się nim z
zamiłowania. Pijałem ludzką krew, to prawda, i czułem do siebie obrzydzenie,
bo niezmiernie mi smakowała, zwłaszcza młodych kobiet. – skupił wzrok
na szyi Shani, a ta przełknęła ślinę – Ale nie chodziło mi tylko o
smak. W tym, że wampiry żyją krwią ludzi jest trochę przesady, ale bez niej
nasze ciała gniją od środka i czujemy... cóż, ogromny dyskomfort, choć to
mało powiedziane. Starałem się więc znaleźć sposób. Udało mi się zaledwie
kilkanaście lat temu. Widzisz, w przeciągu blisko czterystu lat człowiek...
– urwał i zaśmiał się cicho, strasznie - ... wampir może przeczytać
wiele książek. Z jednej z nich dowiedziałem się, że połączenie zioła
orisanto z owadożerną rośliną hvar daje napój, który sprawia, że mogę się
zadowolić chociażby krwią szczura – skrzywił się – Choć ta jest
wybitnie obrzydliwa. W każdym bądź razie smak zwierzęcej juchy zwyczajnie
zapijałem.
Shani otworzyła już usta by coś powiedzieć, ale zamknęła je
szybko.
- Mądra dziewczynka – pochwalił ją cynicznie Sagittarius.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym podjął monolog – Opuściliśmy
jakiś czas temu tereny, na których rosła hvar, a mając tylko orisanto mogę
się zadowolić krwią białego jelenia, oczywiście wyłączając ludzką. Nie pytaj
jak to działa, bo sam nie wiem, ale najważniejsze jest to, że nie napadam
niewinnych wieśniaków. Tak więc aż tak bardzo nie skłamałem. –
uśmiechnął się jakby z tryumfem.
Shani nie wytrzymała. Otworzyła usta
by powiedzieć, że gówno ją to obchodzi, ale zanim z jej ust wydobył się głos
wampir złożył na nich pocałunek. Czarodziejka poczuła nie tylko zimny i
nieprzyjemny język Sagittariusa, ale i obrzydliwy, szorstki i wręcz cuchnący
smak jego krwi. Otworzyła szeroko oczy w geście niewypowiedzianego
przerażenia. Chwila ta trwała dla niej całą wieczność. W końcu wampir zszedł
z niej niespiesznie, niemal leniwie. Shani próbowała wstać, ale wylądowała
na czworakach patrząc niewidzącymi oczami w ziemie. Wampir rzucił jej pod
nogi swą skórzaną torbę.
- Masz tam zapas piskusji. Jeśli będziesz pić
regularnie to powinnaś dożyć do Amber – mówił z lekkim usmiechem.
/>Shani słyszała go jak przez mgłę. W ustach czuła smak zgnilizny.
Zwymiotowała. Właśnie na to czekał Sagittarius.
- Skoro dokonałaś już
formalności to prosiłbym cię o powrót do twoich towarzyszy. Chyba że chcesz
dołączyć do mojej niedokończonej uczty – spojrzał na martwego
jelenia.
Czarodziejka wzdrygnęła się. Chwyciła torbę i przycisnęła
mocno do piersi. Czuła do siebie obrzydzenie. Wstała i chwiejnym krokiem
ruszyła w stronę ogniska, starając się nie oglądać za siebie. Kiedy znikła
wampir wbił zęby w szyję zwierzęcia. Zimna, pomyślał z odrazą, ale zaczął
ssać.
*
____________________
Ostatnio
zapuściłam ten wątek (mało powiedziane...), wiem i błagam o wybaczenie. Moje
plane dokończenia tego opowiadania w szybkim tępie legły w gruzach i wątpie,
że przyspieszy (choć jak drgnęło to kto wie
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/wink.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' /> ). Sami
rozumiecie - matura i te sprawy.
Pozdrawiam wytrwałych w czytaniu
tego wątku (: