Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Smak soli
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Milenka
Cześć! Jestem tu nowa i prosiłabym o

wyrozumiałość. Mam 13 lat i jest to mój pierwszy raz na tym forum.

-

Nie będę z nimi pracował.
- Myślałem, że wy, haitańscy peoni, zawsze

pracowaliście z zombimi.
Silna brązowa ręka chwyciła tępy nóż do chleba.

Był to najszybszy ruch w ten wieczór wysysający energię. Trzeci mężczyzna

odezwał się:
- Przestań. Jeśli go przerobisz na mięso, jutro będziemy

mieli jednego więcej.
- Chyba że go posiekam na małe kawałeczki.
-

Proszę bardzo - odparł trzeci mężczyzna.
W jego głosie zabrzmiał nikły

ton nadziei. Większość takich półtonów już przebrzmiała. Obóz pracy starł

warstewkę humanizmu. Trudno było odróżnić żywych od zgalwanizowanych

martwych, nie z powodu wywyższenia tych drugich, lecz poniżenia tych

pierwszych. Trójka mężczyzn wyglądała tak samo, jak inne małe grupki

siedzące wokół baraków. Claude Suryan, żołnierz, który walczył przeciwko

kubańskiej inwazji na Haiti, odbywał tutaj polityczną rehabilitację. Roberto

Flores, którego rodzina posiadała niegdyś wielkie połacie Nuevo Leon, ścinał

trzcinę cukrową, aż bąble mu krwawiły, za "zbrodnie przeciwko

ludowi". John Stefenac, który kierował biurem CIA w Mexico City,

pozostał przy życiu, ponieważ pewnego dnia mógł się przydać jako chip

przetargowy.
Claude Suryan wetknął nóż do chleba w spróchniały pieniek.

Ostatnio nie czuł się za dobrze. Chyba malaria.
Nikt nie chodził do

obozowego lekarza.
- Jesteś tchórz - oświadczył Roberto.
- Nie chcę ci

robić żadnej przysługi - burknął Claude.
- Ciekawe, czy oni cokolwiek

pamiętają - zamyślił się John.
- Nic nie pamiętają. Gdyby coś pamiętali,

wróciliby do grobów - odparł Claude.
- Ich nigdy nie pochowano - zwrócił

mu uwagę John.
- Na każdego czeka jego działka ziemi.
- Miałem

nadzieję, że moja będzie w Stanach.
- Więc nie cieszysz się, że umrzesz

tutaj, w Robotniczym Raju? Powinienem donieść na ciebie do oficera

politycznego - powiedział Roberto.
- Za późno - odparł John. - Już go

przerobili na jednego z tamtych.
- Na pewno niewiele sie zmienił. Jak

mówicie wy, Norte'Americanos: "Wielki Brat patrzy na

ciebie."
- Dałbym wszystko, żeby zabrać jednego trupota z powrotem

do Stanów. Po tej całej kubańskiej anty-trupotowej propagandzie. Choćby

tylko po to, żeby pokazać się z nim w Miami.
- Wystarczy przepłynąć

dziewięćdziesiąt mil na Florydę - zauważył Roberto.
- Nie, w tamtym

kierunku jest więcej - poprawił go Claude. - Dlaczego nie weźmiesz Marii? To

kawał baby. Dotrzyma ci towarzystwa w podróży.
- On nie chce Marii. Jak

zgaśnie silnik, Maria będzie do niczego, a na Rosę nie ma już żadnych szans

- oznajmił Roberto.
John wyciągnął nóż z pniaka. Wytarł resztki próchna o

dżinsy. Wieczorami, kiedy fantazjowali o ucieczce, tępy nóż odgrywał ważną

rolę. Po kolei chowali go w swoich pryczach. Powietrze wypełniał ciężki

zapach wygotowywanego cukru. Strażnicy obudzą ich przed świtem. Wieczór nie

różnił się od innych.
*****
I jak?
Opowiadanie nie jest

długie.
Jakieś ok. 6 partów.
Milenka
Strażnik trupot rozdał zardzewiałe maczety.

Na twarzy miał liczne ślady po cięciach i widać było jego gnijące zielone

zęby. Jeśli skaleczyłeś strażnika maczetą, dostawałeś dwadzieścia batów.

Czasami było warto. Kubańskie trupoty nie były takie ulizane, jak ich

kapitalistyczne odpowiedniki. Po upadku światowego komunizmu, kiedy Kuba

została sama, musiała zaadaptować północnoamerykańską technologię.

Rozwiązanie ostateczne. W Ameryce biedni wszczynali zamieszki, podczas gdy

zmarli przejmowali ich posady. Miasta płonęły i zmarli marszowym krokiem

wkraczali w początek ponurego milenium. Galwaniczne zestawy ciężko zwisały

na ich ciałach. Bransolety lub łańcuchy.
Trzcina wyrosła wysoko.

Dwadzieścia dwie stopy zamiast odmian mierzących dwanaście do czternastu

stóp, do jakich przywykł John. Trzcina cukrowa to roślina wieloletnia i

kiedy ją ścinasz, pachnie jak najsłodszy trawnik, który kosiłeś w

dzieciństwie. Czasami ten zapach zagłuszał gryzącą woń smogu z Hawany albo

woń morza. Ścinając trzcinę - grubą na półtora do dwóch cali - modliłeś się

o chmury. Podczas zbiorów nie pada, więc chmury oznaczają wytchnienie od

upału. Tniesz u podstawy łodygi i zostawiasz krótki kikut, żeby odrósł do

następnych zbiorów. Wysokie trzciny padają wokół ciebie, a trupoty zbierają

je i zdzierają liście podobne do mieczów. Claude i Roberto cięli oczyszczone

łodygi na metrowe kawałki i wrzucali na ciężarówki. Martwi kierowcy wywozili

je błotnistą drogą, którą zbudowali w zeszłym tygodniu. Martwe dłonie

układały trzciny na taśmie bez końca. Kiedy Johna przywieźli na Kubę, na

początku pracował w fabryce. Jeden z trupotów (dawniej sflaczała kobieta w

średnim wieku) upadł na taśmę. Jej operatorowi brakowało kwalifikacji, żeby

ją ściągnąć. Pojechała w górę, w górę pod krajalnicę trzciny na końcu

fabryki. Większość jej kości i cały metal zatrzymały się na grubej kracie z

pulpą trzcinową. Reszta popłynęła dalej razem z mętnym trzcinowym sokiem,

który poddawano działaniu mleka wapiennego i przerabiano na surowy syrop

cukrowy. Żywi robotnicy pękali ze śmiechu wyobrażając sobie, jak jakiś

arystobiurokrata ze Zjednoczonej Europy słodzi kawę szczątkami kubańskiego

zombi. Tutaj rozpaczliwie czepiałeś się takich rzeczy. Przebłyski. Gwałtowne

wizje wolności.
Centrum wszystkiego stanowiła Rosa. Rosa Montez, piękna

córka komisarza, a więc na tej wyspie kogoś jakby z arystokracji. Rosa

należała do operatorów trupotów, pierwsza pośród równych. Miała pięć stóp

sześć cali wzrostu, ciemne włosy i błękitne karaibskie oczy. Pewnego razu,

kiedy John obsługiwał maszynę z dwutlenkiem siarki, Rosa stanęła obok niego.

Po kilku minutach katuszy, wypełnionych maszynowym hałasem, odwrócił się i

pocałował ją prosto w usta. Ku jego zdumieniu oddała pocałunek. Zatrzymał

wspomnienie tych ust tylko dla siebie. Nawet nie marzył, żeby komuś

powiedzieć. Tak, Rosa była środkiem wszystkiego.
Dzisiaj trzcina miała

purpurowe paski biegnące przez środek liści. To wyróżniało dzisiejszy dzień.

I jeszcze fakt, że Claude ukradł coś ze stołu z lunchem.

****
No

to jeszcze jeden króciutki part.
Milenka
Praca kończyła się o zmierzchu. Strażnicy

trupoty zaganiali ich pod prysznice, pod strumienie wody gorącej prawie jak

ukrop. Potem nakładali czyste ubrania. Odblaskowa żółć. Dostawali ryż,

czerwoną fasolę i jukę. Tyle wody, ile chcieli, i witaminową tabletkę. Po

obiedzie wieczór należał do nich. Mogli budować baraki (pod nadzorem

trupotów), grać w szachy, modlić się, walczyć, spać i nawet śnić.
Trzej

mężczyźni przyciągnęli kamienie do swojego pniaka.
- Zamierzam uwolnić

trupoty - oznajmił Claude.
- Jesteś zwariowany haitański peon - mruknął

Roberto. - No dalej, powiedz mu. Powiedz mu o smaku soli.
- To

Amerykanin. On wierzy tylko w technologię. Jest za bardzo oddalony od serca

takich spraw.
- Nie powiesz mu, bo cię wyśmieje, bo jesteś głupim

wieśniakiem - zadrwił Roberto. - No, John, pokaż nam nóż, chcemy się

pośmiać.
John wyciągnął nóż spod żółtej tuniki. Ostrze było ciepłe i

lepkie od dotyku ciała Johna. Roberto wziął nóż i zaczął go ostrzyć na

kawałku kwarcytu wielkości pięści.
- Dzisiaj go naostrzę, a jutro, kiedy

Claude uwolni trupoty, dam go morte żołnierzowi, żeby poderżnął gardło

swojego operatora - obiecał Roberto.
- Jak chcesz uwolnić trupoty? -

zapytał John.
- Powiem ci, ale mi nie uwierzysz. Nie jestem niedouczony.

Po prostu znam rzeczywistość zombich. Żywe trupy, właśnie tego potrzebują

szefowie.
- Aha, Robotniczy Raj zmienił cię w komunistę - dociął mu

Roberto.
- To nie jest kom... W każdym razie na Haiti wszyscy znają tę

historię. Był raz bogaty plantator, którego plantacje rozciągały się daleko

od okolicznych wiosek. Ponieważ nikt z wioski czy miasteczka nie mógł

doglądać nawet połowy jego pól, plantator postanowił wykorzystać zombich.

Nikt nie chce oglądać swoich zmarłych harujących na polu. Ci, którzy

zatrudniają zombich, dostają maczetą. Ale ten człowiek myślał, że jest

bezpieczny. Więc wezwał twórcę zombich i ten twórca zombich wyhodował mu

robotników. I kazał mu karmić zombich bardzo mdłym jedzeniem, bo jeśli zombi

posmakuje soli, to zrozumie, że jest martwy, i nie będzie więcej pracował. I

przez rok zombi pracowali ciężko na polach. Pracowali dzień i noc, w słońcu

i w deszczu. Potem właściciel musiał pojechać do Port-au-Prince w

interesach. Żona właściciela zajęła się przygotowaniem dla zombich jedzenia

bez smaku. Żałowała biednych zombich, którzy nie uśmiechali się ani nie

rozmawiali. Postanowiła, że zabierze zombich na wiejski festyn. Wzięła stare

ubrania swoje i męża i wystroiła zombich. Nawet w niemodnych strojach zombi

byli lepiej ubrani od wieśniaków. I nałożyła im ciemne okulary, jakie noszą

nasze trupoty, żeby ludzie nie rozpoznali w nich zombich. No i zaprowadziła

ich do wioski, i stanęli na końcu trasy parady, żeby nie musieli z nikim

rozmawiać. A wieśniacy zastanawiali się, kim są ci obcy bogacze. Przed

rozpoczęciem parady sprzedawca pralinek nadszedł ulicą, a kobieta wyjęła

trochę pieniędzy i kupiła słodycze dla biednych zombich. Nie wiedziała, że

kiedy cukiernik robi pralinki na festyn, dodaje słonych orzeszków, żeby jego

przyjaciel sprzedawca lemoniady też zarobił, bo wszyscy będą kupowali

napoje, żeby ugasić pragnienie. Zombi zjedli słone pralinki i odzyskali

mowę, i zrozumieli, że nie żyją. Krzyknęli wielkim głosem i zdarli z siebie

cudze ubrania, i zrzucili na ziemię ciemne okulary, i podeptali je. I

poczłapali z powrotem do swoich grobów, rozdarli paznokciami gliniastą

ziemię i sami się pogrzebali.
Roberto dokończył znużonym głosem:
- A

wieśniacy rozwścieczeni, że okrutny plantator wyzyskiwał ich zmarłych,

posiekali go maczetami jak trzcinę cukrową i na pewno zgwałcili jego

żonę.
Przy ostatnich słowach zaczął ostrzyć nóż trochę mocniej.
- Nie

rozumiem - powiedział John. - W czym rzecz?
- Rzecz w tym. - Claude

wyciągnął solniczkę spod tuniki.
- O Boże - jęknął John. - Chyba nie

mówisz poważnie. Chodzi o minikomputery i roztwory odżywcze, nie jakieś

karaibskie hokus-pokus.
- Żywe trupy to żywe trupy. Może to naukowe, może

jony sodu i chloru rozpalają iskrę życia w martwych systemach nerwowych. To

jest mój sposób protestu, tak jak to - wskazał na nóż - jest twój

sposób.
- Co dobrego przyniesie uwolnienie trupotów? - zapytał John. -

Dookoła obozu wciąż są żywi Kubańczycy z karabinami. I pola minowe.
- Nie

rozumiesz? - zapytał Roberto. - Czy upał przytępił twoje CIA-owskie zmysły,

amigo? Claude to wielki wyzwoliciel. Nie słyszałeś retoryki w jego

opowiadaniu? Chytry wytwórca pralinek, plantator-wyzyskiwacz, wykorzystanie

zombich jako metafory uciemiężonych niższych klas? Jego rewolucyjny zapał

przekształca nawet zwykłą ludową bajkę. Claude należał do tych komunistów,

którzy wywołali powstanie i otworzyli drogę dla kubańskiej

inwazji.
Claude wstał i odszedł.
- Myślałem, że był w ruchu

oporu.
- Był. Później. Chce kogoś uwolnić, zanim umrze. Pragnął

haitańskiej republiki, nie kubańskiego satelity.
- Musimy go

powstrzymać.
- Żeby nie popełnił szaleństwa? Każdy człowiek ma prawo

popełnić jakieś szaleństwo. Gdyby świat był logiczny i rozsądny, wszyscy

bylibyśmy tacy sami. Gdyby świat był zdrowy, kapitaliści w twoim kraju nie

wynaleźliby trupotów. Jak to się zaczęło... elektryczne wspomaganie treningu

mięśni? Od kulturystyki do nieumarłej siły roboczej. My nie powstrzymujemy

cię od szaleństwa. Nie zabraniamy ci ubóstwiać Rosy. Więc nie zaczynaj.

Widziałem twoje oczy, kiedy obserwujesz, jak ona przejeżdża przez nasze

pola. Jestem mężczyzną, a przynajmniej byłem mężczyzną, zanim nas tutaj

przywieźli. Wszyscy byliśmy mężczyznami.
John odszedł w noc. Postanowił

odszukać Claude'a. Nie wiedział, co robić. Przyłapał się na tym, że

zbliża się do szopy z blachy falistej, gdzie mieszkała Maria. Byłem kiedyś

mężczyzną. Wszyscy byliśmy mężczyznami. Ktoś napisał na drzwiach szopy

kredką świecową: "O ty Aniele o martwych oczach". Nikogo u niej

nie było, więc mógł wejść. Mężczyźni walczyli i zabijali, żeby z nią być.

Maria była trupotem. Ktoś nią kierował. Może obozowy psycholog tak zarządził

- dostateczna osłoda dla mężczyzny, żeby dalej funkcjonował. Bardziej

prawdopodobne, że jakiś obozowy urzędnik realizował swoje zboczone fantazje

poprzez Marię.
Mówiono, że to Rosa nią kieruje.
John otworzył drzwi.

Płonęła mała gazoholowa lampka. Ktoś pomalował oczy Marii na szarozielono.

Nie "patrzyła" oczami, tylko przez małą fasetową broszkę. Uśmiech

spazmatycznie uformował się na jej twarzy.
Prawie nie czuło się smrodu

zgnilizny.

* * *
Strażnicy budzili żywych na godzinę przed świtem,

waląc kamieniem w arkusz blachy falistej zawieszony na łańcuchach. John

próbował pewnej nocy odciąć ten zaimprowizowany gong, ale go przyłapano.

Dwadzieścia batów. Batożenie zostawiło mu pierwsze blizny na ciele i

upodobniło do pozostałych mężczyzn. Szybko zjadali pozbawione smaku

śniadanie z pasty ryżowej i recyklowanego mleka. Potem wchodzili na

ciężarówki. Kiedy dojeżdżali do pola, na którym mieli pracować tego dnia,

wstawał świt. Wszyscy pracowali ciężko o poranku. Musieli wyrobić normę; a

jeśli zdążyli odwalić większość, zanim zrobiło się gorąco - tym lepiej.

Nawet trupoty pracowały wydajniej w chłodzie poranka. Może upał zwiększał

oporność w ich obwodach.
Podczas lunchu, kiedy żywi zjadali swoje

smażone banany z ryżem na zimno, trupoty ustawiały się w szeregu do

inspekcji. Jeden z nich brał kamerę wideo i skanował ich ze wszystkich

stron, szukając uszkodzeń. Wtedy trupoty znajdowały się najbliżej siebie i

wtedy Claude wprowadził w życie swój plan. Podbiegł do szeregu trupotów,

oblizując palce prawej dłoni. Nasypał soli na zwilżone palce. Otwierał

trupotom usta lewą ręką, szarpiąc ich podbródki do dołu. Smarował solą ich

podniebienia. Załatwił czterech, zanim operatorzy zdążyli wstukać reakcję.

Kiedy włożył palce do ust piątego trupota, ten zwarł szczęki. Odgryzł w

całości wskazujący i środkowy palec oraz dwa segmenty serdecznego. Claude

upadł na kolana, obryzgując krwią twarz i ciało trupota. John wstał. Martwi

strażnicy wycelowali w niego karabiny. Nie wolno pomagać Haitańczykowi.

Strażnicy gestami nakazali mu usiąść. Zanim przerwa na lunch dobiegła końca

- piętnaście, może dwadzieścia minut - Claude Suryan wykrwawił się na

śmierć.
Kiedy wrócili na to miejsce po zakończeniu dnia pracy, ciała

Claude'a już tam nie było.
* * *
Roberto powiedział:
- W tę noc

nóż jest twój.
- Nie chcę go
.
- Zawsze chcemy mieć nóż. Masz. Weź

go.
John wziął nóż.
- Cieszysz się, że zginął.
- Nie. Nie cieszę

się. Śmierć każdego z nas zwiększa ich siły.
- Ale nie próbowałeś go

powstrzymać.
- Zrobił, co musiał. Poszedł własną drogą. Zginął po

haitańsku.
- Nienawidziłeś go, bo był rewolucjonistą.
- Może sam

kiedyś byłem rewolucjonistą. Ostatecznie mój kraj przeżył więcej rewolucji

niż Kolos Północy. Może byłem rewolucjonistą z dwoma braćmi przede mną w

kolejności do dziedziczenia rodzinnego majątku. Może zawiesiłem plakat z

Castro na ścianie mojego pokoju w Universidad. Może jeden z moich braci

zrobił się chciwy, wszedł w handel narkotykami i zabiła go straż graniczna

Yanqui. Może mój drugi brat zwiał przed wyrokiem do Kolumbii. Mój ojciec

umarł z żalu. Przejąłem rodzinny interes. Pierwsze moje zadanie to stłumić

strajk na naszych polach tytoniowych w Vera Cruz, żeby matka skończyła

spłacać dom, o którym marzyła przez całe życie. Potem nadeszła powódź i

musiałem posmarować łapę pewnego urzędasa, żeby zmeliorować moją ziemię w

Nuevo Leon, żeby peoni mi nie wymarli. I może gdzieś po drodze zapomniałem o

biednych i indios, i niesprawiedliwości społecznej, bo byłem zbyt zajęty.

Może, gringo, na tym polega moja wina. Nie, nie czułem nienawiści do

Claude'a. I tak tego nie zrozumiesz.
John zaczął ostrzyć nóż.

Nieświadomy wykonywanej czynności. Coraz bardziej podobny do robota.

Zapytał:
- A ty jak umrzesz? Jaką pójdziesz drogą?
- Umrę jak mój

dziadek, od ciężkiej pracy na polu - zaśmiał się cicho Roberto.
Po chwili

granie owadów zawisło w powietrzu jak zwój srebrnego drutu.



THE END

*****
Okay. To

już koniec. I jak było? Da się przełknąć?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif' />

To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.