Nie wiem jak opisać mój wiersz... Sama do
końca nie wiem o czym był... A może wiem? Chciałabym dac cos bardziej
optymistycznego.. ale narazie chyba nie.. Za dużo problemów
przepraszam...
Może kiedyś to powróci?
Wierzyli, że
mają czas w ręku
Mogą dysponować chwilą...
Każde złe słowo
Każdy
smutny wzrok
Był zmieniany na minuty
Zegar upadł...
Roztrzaskał
się na milion
Kawałków bólu
Wskazówka przemieniania
Zdała egzamin
życia
Pod nogami znaleziona...
W niej nadzieja
Normalnego
świata
Światłość przegrała...
Chyba nie umiecie
szczęścia
Pokładać w samym dniu
Zegar nie istnieje
A łzy
klejące
Nie dadzą mu pierwotnej
Postaci...
Czy wiara nie
wystarcza?
Ciągle tak bardzo chciałabym
Pozbierać kawałki
zegara,
Które leżą w najdalszych
Kątach waszej miłości...
A
jednak tak łatwo
Można było go
Roztrzaskać i zamienić
Moje życie w
krzyk bezgłośny...
Jednak nie powrócicie
Do miłości i tego co
było
Kiedyś... jak dawno?
Działo się to wtedy
Gdy każda chwila
wygrywała
A zegar istniał
Moje uczucia się nie
liczą
Tak...rozumiem, ale ile można?
Co da to, że zostanę sama
Z
całym światem?
Co to Wam da?