Kiedy wracałem do Domu ze szkoły
wolnym, zmęczonym krokiem,
z okna na piętrze, wysoko pod niebem
Matka szukała mnie wzrokiem.
Kiedym się stracił w chłopięcej gonitwie
wśród rozłożystych buków i sosen,
to z chłodnej sieni, leśną ścieżyną
Ojciec prowadził mnie głosem.
A gdy mnie poniósł łąki kobierzec
w obłoków puszyste kwiaty,
w ciszy południa, Babcinym głosem
wołały brodate skrzaty.
Malując cienie migotliwym złotem
przez opuszczoną kurtynę okiennic,
słońce zdradzało lalkom Siostrzanym
prawdę podwórkowych tajemnic.
I ja tam byłem pomiędzy swemi
pamiętam wszystkie te chwile,
i dałbym wiele by wrócić do nich,
i stać się znowu motylem...