Ten już będzie dłuższy. Rozdział dedykuję mojej idealnej
B ;*. I z góry przepraszam za słaby opis sceny erotycznej. Dopiero zaczynam
.
Nastał koniec lata. Wszyscy łapczywie chwytali ostatnie ciepłe promienie słońca. Niedługo drzewa zabarwią się na czerwono i żółto, a ulice zostaną obmyte przez pierwsze jesienne deszcze. Koniec lata…
-
Lato zmienia ludzi.
- Naprawdę?
- Często nie są już tacy jak przedtem…
- Dlaczego?
- Bo właśnie w tym czasie zamykają im się oczy i nie chcą lub nie mogą, dostrzec pewnych spraw.
- I co wtedy?
- Nic. Po lecie na nowo potrafią patrzeć. Dopiero wtedy dostrzegają otaczającą ich rzeczywistość i problemy, którym nie pozwolili się zbliżyć…
- Dlaczego tak robią?
- Ponieważ myślą, że jeśli będą je uparcie ignorować, to może same znikną…
Hermiona wraz z końcem lipca przeprowadziła się do własnego mieszkania. Potrzebowała przestrzeni i prywatności. U rodziców też je miała, ale chciała stać się w końcu niezależna. Jednak w jej życie zaczęła wkradać się nuda i rutyna. Codziennie rysował się ten sam schemat: pobudka, prysznic, śniadanie, wyjście do pracy, wyjście na lunch, powrót z pracy, kolacja, prysznic, pójście spać… Brakowało jej czegoś. A może raczej kogoś. Miała przyjaciół. Utrzymywała kontakt z Harrym, ale teraz wyjechał razem z Ginny w podróż dookoła świata. Ron nadal się nie odzywał, ale to jej akurat nie martwiło. Przynajmniej nie za bardzo. W pracy również kolegowała się z kilkoma osobami. Ale to nie było to. Oni wszyscy nie zastąpią tej jednej wyjątkowej osoby, jakim był partner. Czasami przerażało ją siedzenie w tak irytująco pustym mieszkaniu. Słychać było nawet bulgotanie w rurach. Najlżejszy zgrzyt. Pragnęła, by jej dom był kiedyś wypełniony śmiechem. Aby czuło się, że ktoś tam mieszka. Jednak na razie się na to nie zanosiło. Hermiona nie oceniała siebie zbyt dobrze. Nosiła workowate ciuchy, a włosy wiązała w luźny węzeł. Przecież nikt nie zainteresowałby się kimś takim jak ja! Jednak niespodziewanie wydarzyło się coś, co miało odmienić jej dotychczasowe życie…
30 sierpnia zapowiadał się tak jak zwykle. Hermiona wstała jak zawsze o 8:00. Wzięła prysznic i zrobiła sobie śniadanie. Przygotowywała się do podróży siecią Fiuu, gdy nagle przez okno wleciał piękny czarny puchacz i upuścił list na wypolerowaną podłogę. Zdziwiona podniosła go i otworzyła.
Szanowna panno Granger!
Zwracam się do pani z ogromną prośbą. Mianowicie profesor McGonagall musiała z ważnych powodów opuścić Hogwart przynajmniej na rok. Dlatego potrzebny jest nam nauczyciel transmutacji. Pomyślałem o pani, ponieważ najlepiej nadaje się pani na to stanowisko. Przejęłaby pani dotychczasowe obowiązki profesor McGonagall. Prosiłbym o jak najszybszą odpowiedź. I przepraszam za tak późne powiadomienie.
Z poważaniem
Albus Dumbledore
P.S. Jeśli by się pani zdecydowała, proszę nie martwić się o dotychczasową pracę. Wszystko ustalę osobiście z Ministrem Magii.
Hermiona z rosnącym podekscytowaniem wpatrywała się w słowa nakreślone charakterystycznym rubinowym atramentem. To było coś, na co czekała. Na pewno jej życie stanie się teraz o wiele ciekawsze. Natychmiast chwyciła pióro i odpisała dyrektorowi, po czym zdecydowanie wkroczyła w szmaragdowe płomienie. Chwilę potem stała już w Atrium Ministerstwa Magii i podążyła w stronę windy, by dostać się do gabinetu Ministra Magii. Dwadzieścia minut później pakowała już rzeczy ze swojego gabinetu. Nareszcie zdarzyło się coś, co jest warte życia…
Była już prawie gotowa do drogi. Spakowała wszystko, co będzie jej potrzebne. Godzinę później wkroczyła do kominka i powiedziała: Hogwart!
- Jak to możliwe?
- Zwyczajnie.
- Dlaczego ja?
- Musisz sama sobie na to odpowiedzieć.
- Dlaczego On?
- Tak widocznie musiało być.
- Masz dla mnie jakąś radę?
- Staw temu czoła. Nie obiecuję, że dasz radę, ale przynajmniej nie będziesz żałować. Ryzyko czasami się opłaca…Czemu Dumbledore jej nie uprzedził?
Bo wiedział, że wtedy byś się nie zgodziła? Powinien!
Szczęśliwa opuszczała gabinet dyrektora. Zmierzała w stronę nowego gabinetu z rozrzewnieniem przypatrując się obrazom i zbrojom, które pamiętała. I na kogo się wtedy natknęła? Na najmniej spodziewaną osobę świata! Dokładniej na Dracona Malfoya.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – zapytał bynajmniej nie zdziwiony jej widokiem. Towarzyszył mu jego nieodłączny uśmieszek i charakterystyczne przeciąganie samogłosek.
- Co ty tu robisz, Malfoy? – Hermiona przypatrywała mu się spod zmrużonych powiek.
- A co mógłbym tutaj robić? Uczę OPCM-u. – odpowiedział z drwiną w głosie. Na te słowa Hermiona roześmiała się głośno.
- W twoim przypadku, to chyba sama Czarna Magia.
- Myśl sobie, co chcesz, Granger. Nic mnie to nie obchodzi. Żegnam. – z tymi słowami wyminął ją i poszedł w swoją stronę. Złość na Dumbledora rosła z każdym krokiem. Nie mogła uwierzyć, że pozwolił uczyć komuś takiemu jak Malfoy. Zwłaszcza tak odpowiedzialnego przedmiotu, jakim jest Obrona Przed Czarną Magią. Jak mógł powierzyć, to jemu? Zwłaszcza jemu...
-
Chodź tu.
- Gdzie jesteś?
- Tutaj.
- Pomóż mi!
- To niemożliwe.
- Błagam cię! Pomóż!
- Chyba nie rozumiesz... Tobie już nie można pomóc...
***
Ostatni dzień. Pojutrze o tej porze będzie prowadzić swoją pierwszą lekcję. Przechadzała się po zamku, rozkoszując się ciszą. Zabawne. Niedawno nie mogła znieść ciszy. Dlaczego? Nie wiedziała. Od czego to zależy? Od miejsca? Możliwe. A może od osób? Tam nie było nikogo. Tutaj było mnóstwo osób. Chociażby Dumbledore... Całe grono nauczycielskie: profesor Sinistra, profesor Sprout, profesor Flitwick... i Malfoy. Tak. On. Wredny Ślizgon. Tak znienawidzony w czasach szkoły. Czy to możliwe, że minęły dopiero trzy lata? Miała wrażenie, że nigdy nie należała do tamtego życia. Wtedy była wesoła, żądna wiedzy... Miała Harry’ego i Rona... Z Ronem nie rozmawia. A Harry... To nie to samo. Kiedyś mieli tyle przygód, tajemnic i kłopotów. Tyle szalonych, nieprzespanych nocy. Tyle ślęczeń w bibliotece. Tyle godzin spędzonych na rozwiązywaniach kolejnych zagadek. Czuła, jakby tylko czytała o tamtych latach. Kiedyś, wiedziała, że naprawdę miała przyjaciół. Kogoś, kto pomoże jej, jeśli tylko będzie tego potrzebować. Teraz teoretycznie nie miała nikogo. Czy to przez nią? Może coś źle robiła? A może po prostu nie potrafiła kochać? Tego nie można się nauczyć. Albo się umie kochać albo nie. Ona najwyraźniej nie umiała. Czemu to ją tak pokarał Bóg? Pragnęła miłości, a nie mogła jej mieć. Bóg daje orzechy bezzębnym...
-
To znaczy, że Bóg daje miłość osobom, które na nią nie zasługują?
- Niekoniecznie... Nie zawsze to przysłowie, musi mieć ironiczne znaczenie.
- Czy ja zasługuję na miłość?
- Ty mi powiedz...***
1 września. Hermiona pomagała w przygotowaniach do wieczornej uczty. Przygotowała materiały na lekcje. Była gotowa. Lecz nadal pozostawała w depresyjnym nastroju. Myślała, że przyjazd tutaj wszystko zmieni. To było jednak chwilowe szczęście. Oczywiście, że się cieszyła. Może robić, to, o czym zawsze marzyła. Ale nadal brakowało jej poczucia bliskości drugiej osoby. Całe popołudnie i przesiedziała w swoim gabinecie. Po prostu rozmyślała. O wszystkim. W ostatniej chwili przypomniała sobie o swoich obowiązkach. Przeklinała się w duchu pędząc do gabinetu dyrektora po Tiarę Przydziału. Zderzyła się z kimś pod posągiem kamiennej chimery, boleśnie tłukąc sobie łokieć. Tym kimś był oczywiście Malfoy. Przewrócił się na nią i przygniótł. O dziwo, jego ciężar nie był irytujący, a miękkie blond włosy łaskotały ją w policzek. Orzechowe oczy napotkały spojrzenie szaroniebieskich. Nie dostrzegła w nich jednak nienawiści ani zirytowania. Po chwili jednak stały się na powrót zimne i nieprzeniknione. Oboje się podnieśli.
- Czy ty naprawdę nie umiesz chodzić, Granger?
- Umiem. Za to ty łaskawie nie skradaj się tak. Proponuję zawieszenie dzwoneczka na szyi.
- Starasz się być zabawna?
- Nie. Staram się ci doradzić. Potraktuj to, jako przyjacielską przysługę.
- Nie jesteśmy przecież przyjaciółmi.
- Nie jesteśmy...
- Więc?
- Nic.
- To wszystko?
- Tak. Śpieszę się. W przeciwieństwie do ciebie mam obowiązki.
Odwróciła się na pięcie i otworzyła przejście do gabinetu Dumbledora. Starała się zignorować dreszczyk emocji, spowodowany bliskością Malfoya. Wzięła głęboki oddech, chwyciła Tiarę i pobiegła do Wielkiej Sali.
***
Ceremonia się skończyła, zaczęła się uczta. Siedziała po prawej stronie Dumbledora. Nie bardzo mogła skupić się na jedzeniu. Dlaczego? Bo obok niej siedział On. Nie rozumiała, dlaczego tak się dzieje. Ostatnio często zadaje sobie pytanie „dlaczego”. Wątpiła, że ktoś jeszcze na Sali myśli tyle, co ona. Do końca kolacji skubnęła tylko trochę zapiekanki z kurczaka, podczas, gdy inni pałaszowali którąś z kolei porcję. Przyglądała się uczniom i stwierdziła, że dziwnie jest siedzieć po tej stronie stołu. Kolacja się skończyła. Prefekci prowadzili pierwszoklasistów, inni uczniowie również wychodzili z Sali. Dopiero za nimi nauczyciele. Także ona.
***
Kolejne miesiące mijały. Nastał grudzień. Błonia pokryły się białym puchem. W Wielkiej Sali, stanęło tradycyjnie dwanaście choinek. Zbroje na korytarzach wyśpiewywały kolędy. Wszyscy łapali radosny nastrój zbliżających się świąt. Prawie wszyscy uczniowie wyjeżdżali do domu. Nawet Hermionie poprawiał się humor, gdy pomyślała o świętach. W dzień Bożego Narodzenia obudziła się z dziwnym poczuciem, że jest szczególny dzień. Od zawsze uwielbiała święta. Najpierw te w domu, z rodzicami. Potem te spędzane z Harrym i Ronem w Hogwarcie. Były jeszcze te za czasów, kiedy chodziła z Ronem. Ale zawsze były wspaniałe. Nie wiedziała jak będzie teraz. Większość dnia spędziła w swoim gabinecie. Wyszła dopiero na kolację. Na wszystkich stołach leżały cukierki niespodzianki, które tak uwielbiała. Uśmiech sam wstąpił na jej twarz. Usiadła na swoim miejscu. Dumbledore podsunął jej cukierka pod nos. Pociągnęła za jeden koniec. Nastąpił wybuch i z niespodzianki wypadły cztery kolorowe skarpetki i kilka myszy. Dyrektor z szerokim uśmiechem wziął jedną parę, a drugą wręczył jej. Zachichotała i wzięła je. Wieczór nie zapowiadał się tak źle. Świąteczny indyk był przepyszny, jak zwykle i Hermiona zajadała go z apetytem. Skusiła się także na grzane wino z korzeniami. Z każdym kolejnym kielichem, coraz bardziej kręciło jej się w głowie. Uczniowie już dawno wyszli, ale nauczyciele ciągle siedzieli przy stole i rozmawiali. Ona jednak wstała.
- Ja też już pójdę. Dobranoc wszystkim. – wybełkotała niewyraźnie i z pewnym trudem ruszyła w stronę drzwi.
- Zaczekaj Hermiono! – Dumbledore zawołał za nią. – Może jednak ktoś cię odprowadzi do drzwi? Może ty, Draco? – zwrócił się do Malfoya, który również podniósł się ze swojego miejsca.
- Nie trzeba, naprawdę. – starała się mówić stanowczym głosem.
- Nalegam. – dyrektor także mówił stanowczo.
- Oczywiście panie dyrektorze – Hermiona i Draco odpowiedzieli jednocześnie. Malfoy podszedł do niej i złapał za ramię. W chwili, gdy przekroczyli próg Wielkiej Sali Hermiona spróbowała wyrwać rękę. Ten jednak trzymał ją mocno.
- Spokojnie, Granger. Mam cię odprowadzić do gabinetu. – uśmiechnął się drwiąco.
- Daj spokój Malfoy. Sama sobie poradzę – odpowiedziała, chwiejąc się lekko.
- Właśnie widzę. Kto by pomyślał, że wzorowa Granger, lubi sobie wypić?
- Nie. Nie lubię sobie wypić – mówiła z przekąsem. – Są święta, a to wino było mocne. Zresztą, najpierw chcę iść do łazienki, więc zostaw mnie już. – wymyśliła to na poczekaniu. Było jej gorąco. Wino uderzało do głowy i bała się, że zaraz zrobi coś, czego będzie potem gorzko żałować. On jednak nawet nie zwolnił kroku. Doszli do jej gabinetu. Nawet nie zauważyła kiedy.
- Na razie, Granger. – popchnął ją lekko w stronę drzwi. Weszła do środka, zastanawiając się czy to przez alkohol czuła dreszcze. Pomyślała, że jednak warto byłoby wziąć długą, gorącą kąpiel w łazience prefektów, do której teoretycznie nie powinna mieć wstępu. Jednak wszyscy prefekci wyjechali, więc łazienka na pewno będzie pusta.
Szedł szybkim krokiem do swojego gabinetu. Wiedział, że kłamała z tą łazienką. Dlaczego chciała się go pozbyć? Nie mieli już po piętnaście lat. Nie czuł już do niej nienawiści. Sam nie wiedział, kiedy nauczył się szanować innych. Gorszych. W tych czasach niewiele osób może poszczycić się tym, że ma w pełni czystą krew. Ona do takich na pewno nie należała. Była szlamą. Skrzywił się. Miał złe wspomnienia związane z tym słowem. Może, to wtedy nabrał szacunku do innych. Kiedyś szanował tylko siebie. Musiał się odprężyć…
Hermiona podążała cichymi korytarzami na piąte piętro. Nadal kręciło jej się trochę w głowie, ale miała przed oczami tylko wizję gorącej kąpieli. Miała na sobie jedynie koszulkę z krótkim rękawem, w której spała. Ledwo zakrywała jej pośladki. Dawno jej nie wkładała. W sumie, nauczycielka nie powinna chodzić roznegliżowana po korytarzach, ale było już po północy i wszyscy spali. Lekko nieprzytomny uśmiech wpłynął na jej twarz, gdy pchnęła drzwi do łazienki prefektów. Wszystko po staremu. Stos białych, puchatych ręczników, duży prostokątny basen i setki złotych kurków z różnokolorowymi klejnotami. Ulubione miejsce w całym zamku. Dlaczego? Sama nie wiedziała. Mimo wszystko lubiła mieć świadomość, że tylko kilka osób ma dostęp do tego miejsca. Przez to czuła się odrobinkę lepsza. No co? Nawet idealnie grzeczne Hermiony mają swoją wredną stronę. Przykucnęła na skraju basenu i odkręciła kurek ze zwykłą wodą. Czekała chwilę, aż basen napełni się odpowiednio do jej rozmiarów, po czym zdjęła koszulkę i weszła do gorącej wody. Momentalnie się uspokoiła. Mogłaby tak spędzić resztę życia. Po chwili przypomniała sobie jednak, że jest jeszcze sauna. Zupełnie o niej zapomniała. Nieliczni o niej wiedzieli. Była to chyba nagroda dla tych, którzy zgłębili wszystkie tajemnice łazienki. Ona odkryła ją zupełnie przypadkiem. Wyszła z basenu i podeszła do ściany prostopadłej do drzwi wejściowych i kopnęła ją. Część ściany zniknęła. Tutaj również leżał stos ręczników, a kawałek dalej widniały szklane drzwi do sauny. Ignorując ręczniki weszła do gorącego pomieszczenie i ułożyła się wygodnie na drewnianej ławie. Teraz dopiero było idealnie.
Draco wszedł do łazienki prefektów. Korzystał z niej od dawna, mimo iż nie powinien. Zdziwił się widząc napełniony basen. Czyżby ktoś tu był? Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, gdy zauważył otwarte przejście do sauny. Nie podejrzewał, że ktoś jeszcze o tym wie. Starając się stąpać jak najciszej wszedł do pokoju, w którym znajdowała się łaźnia parowa. Była zrobiona z magicznego szkła, które nie parowało. To, co tam ujrzał wmurowało go w podłogę. A mianowicie była to Hermiona Granger. Leżała wyciągnięta na drewnianej ławie. Bynajmniej nie miała na sobie ręcznika. Wiedział, że powinien odejść, jednak stał i wpatrywał się w nią jak urzeczony. Nie mógł uwierzyć, jak mogła skrywać takie ciało pod tymi wszystkimi luźnymi ciuchami. Dopiero teraz zauważył jak bardzo szata „zdobi” człowieka. Po prostu czyste piękno. Czuł się jak dupek. Stał i ją podglądał, podczas, gdy ona, tak niewinnie sobie leżała. Nie myślał racjonalnie w tej chwili. Nie mógł się powstrzymać. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Na jej odprężonej twarzy po kolei zaczęło pojawiać się strach, zdziwienie i na końcu wściekłość. Zerwała się na równe nogi i skrzyżowała ręce na piersi. Kipiała ze złości.
- CO TY TU ROBISZ?!
- Ekhm… przyszedłem do sauny?
- AKURAT TERAZ?!
- Nie wiedziałem, że tu jesteś.
Cały czas się na nią gapił. Dobrze wiedział, że jest bezczelny. Ale naprawdę nie mógł się powstrzymać. Nigdy by nie pomyślał, że z Granger jest taka laska. Zasypywała go obelgami i wyrzutami. W końcu podszedł do niej i pocałował ją.
Jak on śmiał?! Przyszedł tutaj i bezczelnie ją podglądał. A teraz stoi nadal i się patrzy. Ona wyrzuca z siebie tysiąc słów na minutę, a on nagle podchodzi i ją całuje. W jej głowie wybucha tryliard fajerwerków. Odwzajemnia pocałunek. Całują się coraz zachłanniej. Jakby mieli ciągły niedosyt. On popycha ją lekko w stronę drewnianej ławy. Ona mu ulega. Nie przestają się całować. Obydwojgu wydaje się, że temperatura przekroczyła właśnie milion stopni Celsjusza. On ma na sobie jedynie bokserki. Ona jest już naga. Zrzucają niepotrzebną odzież. Ich nogi są jedną plątaniną. Języki złączyły się namiętnie ze sobą. Ręce błądzą wzajemnie po ciele. Obojga ogarnia niepohamowana rządza. Ławka wpija się jej boleśnie w plecy. On nie chce jej bólu. Przechodzą do pozycji siedzącej. Kropelki potu zraszają im skórę. Ona oplata go nogami. Nie mogą dłużej wytrzymać. Odrywa usta od jego ust. Szczytują niemal jednocześnie. Ich krzyki się zlewają.
Już po wszystkim. Oboje są wyczerpani. Oddychają ciężko. Nagle ona zrywa się i wybiega. Łapie w biegu koszulkę. Nie pomagają jego krzyki. Żadne z nich nic z tego nie rozumie. Nie wiedzieli, czy posunęli się za daleko. Jednak oboje tego chcieli. Najbardziej na świecie…