Poniżej możecie przeczytać kontrowersyjną
recenzję V tomu HP. Znalazła ją Kasia na stronach Wirtualnej Polski. Jeśli
macie słabe nerwy kiedy ktoś nie pisze o Zakonie Feniksa w samych
superlatywach to przeczytajcie to po uprzednim wypiciu melisy =>.
Powodzenia.
Po wielu miesiącach oczekiwania polscy fani
Harry’ego Pottera mogą zapoznać się z piątą częścią jego przygód. Ja
już to zrobiłam i lektura przyniosła mi... ogromne rozczarowanie i
spełnienie obaw, jakie zaczęłam odczuwać, czytając Czarę ognia. Początkowe
tomy serii miały w sobie coś – jakąś nieuchwytną, urzekającą magię,
niedefiniowalny pierwiastek ciepła, który zapewnił autorce światowy sukces.
„Potteromania” wybuchła mniej więcej po publikacji w Polsce
trzeciego (i według mnie najlepszego) tomu: Harry Potter i więzień Azkabanu.
Toteż wokół premiery Czary ognia media narobiły szumu, organizując szeroko
zakrojoną akcję promocyjną. Nie inaczej było 31 stycznia 2004 –
księgarnie otwierane równo ze wschodem słońca, magiczne tramwaje, etc.
Niestety, wraz z sukcesem medialnym i finansowym, w samej serii
zaczęła się równia pochyła. Już Czara ognia zrobiła na mnie wrażenie pisanej
„na siłę” – środkowa część książki była niemożebnie nudna,
napięcie, które w poprzednich, daleko spójniejszych treściowo i
kompozycyjnie, tomach było rozłożone równomiernie, w Czarze... przypominało
sinusoidę: efektowny początek, potem długo, długo (zdecydowanie za długo)
nic i „mocne” zakończenie.
Miałam nadzieję, że Harry
Potter i Zakon Feniksa nie okaże się kolejnym stopniem na równi pochyłej...
z wielką przykrością stwierdzam, że była to nadzieja płonna. Zgodnie ze
sprawdzonym już patentem tom piąty rozpoczyna się zaskakująco: atakiem
dementorów. Potem mamy okazję obserwować kolejną sinusoidę: nic istotnego
nie dzieje się praktycznie od wyjazdu do Hogwartu aż do Bożego Narodzenia,
kiedy to autorka serwuje czytelnikom kolejny fajerwerk – wizję
Harry’ego. Po czym dostajemy ponownie niemalże zero akcji, aż do
ekscytującego zakończenia.
Polski przekład liczy 960 stron.
Przynajmniej jedną trzecią z nich, zajętą przez rozmnożone bezcelowo, a nic
nie wnoszące do akcji wątki poboczne, można by było usunąć. Książka by na
tym nic nie straciła, a wręcz przeciwnie: wiele by zyskała. Stałaby się
spójniejsza, bardziej dynamiczna, mniej nużąca.
Tom ratuje wątek
Dolores Umbridge, nowej nauczycielki obrony przed czarną magią, która
przybywa do Hogwartu jako „wtyczka” ministra magii i otrzymuje
od swego zwierzchnika szereg prerogatyw (np. stanowisko Wielkiego
Inkwizytora), ułatwiających jej inwigilację życia szkoły metodami bliskimi
reżimom totalitarnym. Postać Umbridge to podpora kompozycyjna tomu –
bez jej poczynań ta przeładowana pustosłowiem konstrukcja runęłaby jak domek
z kart.
Godna uwagi jest też kontynuacja wątku Severusa
Snape’a, mistrza eliksirów (to jedna z moich ulubionych postaci w
cyklu), którego szkic psychologiczny zostaje interesująco pogłębiony poprzez
przywołanie wspomnień. Lekcje oklumencji są jednym z mocniejszych punktów
książki.
Niewiele dobrego można powiedzieć o głównym bohaterze,
który, miast dorastać, wydaje się drastycznie dziecinnieć. Ciągłe zmiany
nastrojów, wybuchy gniewu przeplatane okresami melancholii zakrawającej na
depresję, bezzasadne kłótnie z przyjaciółmi - są zapewne skutkiem burzy
hormonalnej i rozlicznych a skomplikowanych problemów okresu dojrzewania. W
tym problemów uczuciowych. Nasuwa się jednak pytanie: dlaczego ani Hermiona
ani Ron, będący wszak w tym samym wieku, nie mają podobnych problemów?
Czyżby „wybrańcy” dorastali inaczej? A może Harry odbija sobie
10 lat spędzonych u Dursleyów, zmieniając się stopniowo w rozwydrzonego
Dudleya? Tak czy owak, jest absolutnie nieprzekonujący, a jego zachowania
tak sztuczne, że przypominają farsę. Zwłaszcza w stosunku do Cho Chang.
Słowo o kompozycji: Rowling nie ustrzegła się powtórzeń –
ponownie kończy morderstwem, a konfrontacje Harry-Voldemort pod koniec
każdej części stają się już nudne, podobnie jak rozgrywki o Puchar
Quidditcha, stale wygrywane przez Gryffindor. Proroctwo, mające być taką
sensacją, jest tandetne i oczywiste. Dziwię się, że Voldemort, niepospolicie
wszak inteligentny, tak bardzo o nie zabiegał – bez trudu można się
domyślić, co zawiera.
Autorce wyraźnie kończy się inwencja,
zaobserwować można zjawisko zwane „zmęczeniem materiału” –
z tej historii niewiele więcej da się wycisnąć. Podobny problem dotyczy
tłumacza – też chyba czuje się już zmęczony, brak mu błyskotliwych
pomysłów na przekładanie czarodziejskich neologizmów – właściwie to
nawet nie bardzo mu się dziwię.
Chciałabym wierzyć, że autorka
przebudzi się ze słodkiego marazmu i powróci do poziomu, jaki prezentowała w
tomie trzecim. Że tom szósty przełamie tendencję spadkową i zaprezentuje
lepszą jakość na mniejszej ilości stron. Chciałabym, ale cóż... strony to
galeony.
Mój komentarz: Faktycznie książka trzymana
jest w schemacie „akcja, treść akcja”. Mi to nie przeszkadza.
Treść była długa- fakt. Momentami trochę monotonna zwłaszcza wątek miłosny
który wyjątkowo mi nie przypadł do gustu. Jednak żadnej innej książki 960
stronnicowej chyba nie przeczytałabym przez 3 dni. Jest to książka
fenomenalna według mnie, bo gdyby tak nie było to nie miała by tylu
czytelników, fanów. Żadna książka nie jest idealna jak zresztą nic na
świecie. Wg. mnie w treści każdy może znaleźć coś dla siebie. Podobne
problemy do swoich, podobne historie czy niczym takie same. To jest ta magia
która przyciąga. Jednak prawda jest taka że ostanie 2 tomy są dość mroczne.
Nasze społeczeństwo w większości samo jest mroczne, w depresji. Ucieka od
tego co smutne i szuka ucieczki. W Zakonie Feniksa spotykamy się z
problemami dzisiejszego świata- niesprawiedliwość, złośliwość, walka, wojna,
ale tez z takimi jak miłość, zauroczenie, przyjaźń, braterstwo, nadzieja.
Książka nie przeciętna, w którą po wgłębieniu się w treść możemy dostrzec
jej większą wartość niż tylko przygody młodego czarodzieja.