Dobra, odkopuje, będzie post pod postem, w dodatku średnio na temat, ale w końcu obejrzałam ten koncert, o którym mowa była powyżej i po prostu muszę coś o tym napisać.
Krótko mówiąc - koncert niesamowity. Genialne efekty wizualne (zakochałam się w animacji do El Manana, jeśli ktoś jest zainteresowany, to wchodzić
tu). Genialne aranżacje i wykonania piosenek (Boże, wykonanie piosenki Dirty Harry mnie po prostu wgniotło mnie w fotel (
tutaj macie), tak samo jak moje ukochane Feel good i Kids with guns, tak jak i Dare, i November has come, i Fire coming out of the monkey's head, i...). Tak jak napisano wcześniej - Albarn niby niewidoczny, ale go... czuć, po prostu czuć. Raaany, uwielbiam jego głos. I śmiać mi się z niego chciało, bo ten facet, który na koncertach Blur skakał, biegał, rzucał się na publiczność, musiał teraz... siedzieć. Chociaż nosiło go bardzo, aż mi miło było patrzeć.
Wzruszona byłam przez całą godzinę oglądania (to u mnie typowe, potrafie poryczeć się na każdej, nawet najbardziej energetyzującej piosence), ale jak Damon wyszedł i zaśpiewał Hong Kong to poległam kompletnie i musiałam dać sobie kilka minut przerwy żeby się opanować.
I taka fajna publiczność była, i perkusista się bosko miotał, i na scenie panowała taka fantastyczna atmosfera...
I jeszcze tyle mam do napisania na temat tego, co obejrzałam, ale nie umiem tego w słowa ubrać.
Chyba nie muszę mówić, że marzy mi się taki koncert?
Cholera, niech już będzie ten głupi 30. października, nie mogę się doczekać premiery nowego materiału Damona, no!