Na pulpicie nie mogę mieć nic oprócz ikony kosza (co też najchętniej bym wywaliła, ale się nie da), czasem tylko jakis plik, i to jedynie na chwię (typu napisy do filmu - nigdy nie nauczę się, że można je włożyć do folderu z filmem). Za to w pozostałym obszarze moich dwóch dysków (2x250GB) panuje bałagan. Najgorzej jest chyba w folderze "politechnika", który zajmuje 5GB i jest kolekcją wszystkich materiałów uzbieranych od początku studiów. Nie podzieloną na przedmioty.
Drzwi z reguły są zamknięte, z prostego powodu - biurko za nimi stoi i żeby przy nim usiąść, muszą być zamknięte. Co oczywiście skutkuje tym, że ktokolwiek wchodzi do pokoju, wali mnie drzwiami w ramię. Rolety zmieniają pozycję tylko kiedy myję okna, z reguły są do połowy zasunięte (nie mam firanek ani zasłon bo to trzeba prać i ogólnie dużo z nimi srania).
Książki pożyczam bardzo często, bo lubię zgrywac propagatora czytelnictwa, poza tym sama ksiązki molestuję bardzo, co objawia się komentarzami na marginesach i setką powciskanych do środka karteluszek, którymi zaznaczam sobie rzeczy "do zapamiętania". Z tego prostego powodu nienawidzę czytać książek pożyczonych z biblioteki albo od kogoś z mniej liberalnym podejściem.
Kwiatków nie podlewam notorycznie. Umiem ususzyć nawet kaktusa. Gdyby nie moje matka, nic żywego by się na parapecie nie ostało.
Portfel noszę w torbie, ale kasę i tak po kieszeniach. Klucze z reguły też, bo mam zwyczaj ich gubienia. Telefon noszę w różnych możliwych miejscach, jak dochodzę do jakiegoś pomieszczenia, w którym mam przebywać dłużej, zostawiam go na stole/parapecie/półce, po czym o nim kompletnie zapominam. Ale nie daj boże, żebym zobaczyła kogoś jak mi ten telefon rusza, bo łapę potrafię odgryźć

Mp3 z reguły zapominam zabrać z domu, a jak już zabiorę, to nie wyciągam z kieszeni, dopóki ktoś mi nie przypomni. Muzyki na zewnątrz owszem słucham, ale z telefonu, bo łatwiej na niego muzę zgrać i generalnie mam go ze sobą, a empetrójka to był prezent, nie za bardzo trafiony chyba.