komuś spodobać
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>
Miało być nieco wojennie, wyszła totalna telenowela... Ale w trakcie
dodawania postów bedę niektóre rzeczy zmieniać więc może bedzie dobrze. JAk
by co to wszelka odpowiedzialność ponosi niejaka Sol z Ludzi Lodu
(buhahahaha, mówiłam, że na Ciebie zwale?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='tongue.gif'> ) Życze miłego czytania
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='happy.gif'>
Acha, może byc wiele błendoof, bo
pisałam to właściwie troche czasu temu, ale co tam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='happy.gif'>
I mam chyba nieco kłopoty z
czasem...
___________
1
Kiedy byłam małą
dziewczynką mama zawsze ostrzegała mnie przed tajemniczą wilczą rasą.
Podobno rasa ta umiała się dostosować do każdych warunków, była inteligentna
i przebiegła i nade wszystko nienawidziła ludzi. Zresztą z wzajemnością.
Mama mówiła, że wilcza rasa miała w zwyczaju żywić się ludzkim mięsem, ale
po skończeniu 13 lat przestałam w to wierzyć. Opowiedziała mi też legendę o
Wielkiej Wojnie toczącej się w zamierzchłych czasach. Wilcza rasa przegrała
i wycofała się na bardziej niedostępne tereny w głębi lasu. Teoretycznie
miał zapanować pokój lecz w praktyce... cóż, tylko teoretycznie. W praktyce
toczyła się nadal nieformalna wojna. Prawdopodobnie trwa do dziś, ale
objawia się tyko sporadyczną niechęcią lub nawet nienawiścią. Słyszałam
ostatnio, że gdzieś na północy istnieje miasto, w którym ludzie i wilcza
rasa żyją we względnej zgodzie. Osobiście nie wiem, czy jest to możliwe.
Teraz mam 16 lat i nadal boje się wilczej rasy. Wprawdzie nigdy nie
widziałam jej przedstawiciela, ale Tarimin często mi opowiada o ludziach
zamordowanych przez wilczą rasę, których znalazł jego ojciec. Tarimin jest
synem generała armii naszego państwa - Narni - i jest ode mnie o 6 lat
starszy. Lubię jego towarzystwo, bo zna wiele ciekawych opowieści i jest
bardzo oczytany (uczy się na dworze króla). Tari nie lubi wilczej rasy i
niejednokrotnie opowiadał mi co zrobiłby z takim osobnikiem, gdyby go
spotkał. Nie lubię tego i mówię, że to okrutne. Wprawdzie się ich boję, ale
żeby od razu nienawidzić? Tari zawsze mnie wtedy przytulał i śmiał się, że
to tylko takie żarty. On jest taki sympatyczny, opiekuńczy, pełen dobroci i
mam takie śliczne ciemne oczy. Chyba właśnie dlatego się w nim zakochałam.
Jednak bardzo dbam o to by się tego nie dowiedział. Boję się, że to
zepsułoby nasze przyjacielskie stosunki. "Dlaczego życie jest takie
skomplikowane?' zadawałam sobie to pytanie raz za razem nieświadoma, że
moje życie dopiero się skomplikuje... i to
bardzo.
*
Wieczorem, w trzeci dzień od przesilenia letniego,
przyszedł do mnie bardzo uradowany Tarimin.
- Zgadnij, przyjaciółko
moja, jakie szczęście się do mnie uśmiechnęło - zawołał od progu i nie
czekając na moją odpowiedź rzekł - Sora - wiesz ta dziewczyna, za którą się
uganiałem tyle czasu - w końcu mnie zauważyła. Mało tego, jeszcze zgodziła
się za mnie wyjść! Słyszysz, Cailith? Żenię się!
Przyjdziesz?
Otworzyłam szeroko oczy, a powietrze wypłynęło mi z płuc ze
świstem. Poczułam ból w głowie i w oczach mi pociemniało. Osunęłam się na
podłogę.
Kiedy otworzyłam oczy ujrzałam twarz swojej matki. Leżałam na
łóżku, a ona siedziała przy mnie.
- Jak się czujesz, Cai? - usłyszałam
jej troskliwy głos.
- Chcę zostać kapłanką - powiedziałam.
- Kapłanką?
- uśmiechnęła się mama - Kochanie, cóż to za dziwaczne pomysły?
- Chcę
iść do Świątyni Czterech Żywiołów, mamo. Czy możesz to uszanować?
-
Oczywiście, córeczko. Jeśli jesteś tego pewna, zaakceptuje to.
-
Dziękuje, mamo - powiedziałam i zamknęłam oczy, by osunąć się w sen.
Ostatnim skrawkiem świadomości zapytałam - A Tari?
- Siedział przy tobie
przez 2 godziny. Przed chwilą wyszedł. Był umówiony z Sorą. To naprawdę miła
i ładna dziewczyna - rzekła mama z uśmiechem, nie wiedząc jak bardzo mnie
rani - Aha, zapomniałabym. Tarimin zostawił dla ciebie kwiaty.
- To miłe
- odpowiedziałam, ale łzy cisnęły mi się do oczu. Gdy mama opuściła pokój
wyrzuciłam kwiaty przez okno i załkałam cicho.
Zaraz na następny dzień
poszłam do świątyni. Leżała ona w głębi lasu i prawdę mówiąc trudno było się
do niej dostać. Mama chciała bym poszła z Tariminem, ale ja stanowczo
zaprzeczyłam i wyruszyłam sama. Po dojściu na miejsce ujrzałam zaskakujący
widok: przed drzwiami świątyni była kolejka! Od jednej z dziewczyn
dowiedziałam się, że kapłanki wybierają tylko dziewczęta inteligentne, młode
i odpowiedniej budowy. Każda kandydatka musiała zostać obejrzana i
przepytana przez Najwyższą Kapłankę. Ja byłam 12 dziewczyną. 12 to
szczęśliwa liczba, więc raczej powinnam zostać przyjęta. Po wypaleniu się
dwóch świec byłam już zmęczona. Znużona usiadłam na zwalonym konarze z dala
od reszty dziewczyn. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się
gwałtownie ze zduszonym krzykiem.
- Nie chciałem cię przestraszyć -
usłyszałam bardzo ładny niski i dźwięczny głos, brzmiący trochę jakby z
obcym akcentem. Chłopak (a może już mężczyzna?), który wypowiedział to
zdanie miał zakrytą twarz tak, że byłoby mu widać tylko oczy gdyby nie
kaptur, który obcy miał naciągnięty na twarz. Spod kaptura wylatywały mu
czarne jak smoła pasemka włosów, sięgające do ramion. Dłonie miał ukryte
pod rękawiczkami z ... wilczej skóry? Mój ojciec jest garbarzem, ale nie
potrafiłabym precyzyjnie określić z jakiego zwierzęcia jest ta skóra.
-
Przepraszam - powiedział obcy.
- Nic nie szkodzi - odparłam trochę
zmieszana tym miłym głosem. Chciałam zapytać kim jest, ale on mnie uprzedził
pytaniem:
- Chyba mi nie powiesz, że chcesz wstąpić do świątyni? - spytał
zaczepnie i wiedziałam, że pytanie to nie jest złośliwe.
- Chcę -
odpowiedziałam z prostotą - A dlaczego pytasz?
- Tak jakoś - wzruszył
ramionami - Po prostu szkoda by było takiej ładnej dziewczyny na
kapłankę.
Zarumieniłam się słysząc ten komplement, a on chyba właśnie
tego oczekiwał, bo zauważyłam jak jego usta naciągają się w uśmiechu pod
materiałem, którym okrywał twarz.
- Kim jesteś? - spytałam w końcu.
-
Wędrownym bardem, wojownikiem, minstrelem, poetą, złodziejem damskich
serc... kim tylko zechcesz - powiedział słodko, ale wiedziałam, że nie na
poważnie.
- Przestań - zaśmiałam się głośno - Kandyduje na kapłankę, więc
nie próbuj mnie uwieść.
- Ja? - spytał niewinnie - Czy ja próbuję cię
uwieść? A tak poważnie, to nie idź do świątyni. Będziesz żałować.
-
Czyżby? - zmieniłam ton głosu na bardziej buńczuczny. To, że próbuje mnie
odwieść od mojego zamiaru zaczęło mnie powoli irytować - W ogóle to dlaczego
chcesz zmienić moje zdanie co do bycia kapłanką?
- Powiedzmy, że gram
role Dobrego Duszka.
- Ale dlaczego? - dopytywałam się - Dlaczego
rozmawiasz właśnie ze mną, a nie z jakąś inną dziewczyną?
- Powiedzmy, że
nie widzę w twoich oczach powołania.
- Co cię obchodzi z jakiego powodu
idę do świątyni? - warknęłam, ale wiedziałam, że ma rację. Jeśli nie pójdę
do świątyni z powołania zniszczę się.
- Nic - mruknął - Ale twoje
zachowanie i wyraz twarzy świadczą, że to przez mężczyznę.
- A co ty
możesz o tym wiedzieć?! - rzuciłam gniewnie.
- Tez potrafię kochać -
powiedział cicho - i też kiedyś... hm, powiedzmy, że moja dama serca mnie
zdradziła.
- Co mnie to obchodzi?
- Nie idź do świątyni -
powtórzył.
- Idź do diabła! - warknęłam i pobiegłam do... domu. Nie
wiem dlaczego nie zostałam przy świątyni.
Przecież słowa tego obcego
chłopaka nic dla mnie nie znaczyły, nie miały na mnie żadnego wpływu. Po co
ja się okłamuję? Miały wpływ, ale kompletnie nie mam pojęcia dlaczego tak
duży. Biegłam tak aż do wioski. Potem zwolnił, przeszłam kilka kroków i
zatrzymałam się. Popatrzyłam na lecącego na niebie orła i poczułam w sercu
spokój. Jestem wolna, wolna jak ptak. Gdybym została kapłanką byłabym orłem
zamkniętym w klatce, z której nie mogę uciec. Uśmiechnęłam się odruchowo i
ruszyłam powoli do Arni - stolicy państwa i mojego rodzinnego miasta. Jestem
wolna, powtórzyłam jeszcze raz w myślach. W Arni spotkałam Tarimina.
-
Witaj, Cai - rzekł z uśmiechem - Chodzą słuchy, że chcesz zostać kapłanką.
Ledwo ci się poprawiło, a już żarty się ciebie trzymają.
- To prawda -
rzekłam poważnie - Chciałam zostać kapłanką.
- Nie możesz! - rzucił i
złapał mnie za rękę ściskając mocno, potem dodał łagodnie - Cai, nie idź do
świątyni. Zmarnujesz się. Nie idź, proszę cię o to jako przyjaciel.
- Nie
pójdę - odpowiedziałam siląc się by nie jęknąć z bólu. Uścisk Teriego był
mocny - Już zmieniłam zdanie.
- To dobrze - uśmiechnął się lekko i puścił
moja dłoń.
- Wiem, ktoś już mi to uświadomił - odwzajemniłam
uśmiech.
- Cai, wyrzuciłaś moje kwiaty - stwierdził, nie zapytał, niemal
obojętnie.
- Ja... to... - westchnęłam z rezygnacją - jakoś tak wyszło,
przepraszam.
- Nie przejmuj się - jego usta rozciągnęły się w uśmiechu,
ale miałam wrażenie, że mimo wszystko jest mu przykro - To tylko kwiaty.
Chodź ze mną! Sora chciałaby cię poznać.
- Ja... nie mogę -
wydusiłam z trudem. Może i pogodziłam się z myślą, że Tari żeni się z Sorą,
ale nie aż na tyle by się z nią spotkać - Musze jeszcze coś załatwić,
coś... bardzo ważnego.
- Szkoda - popatrzył na mnie tymi swoimi ślicznymi
oczami - Naprawdę szkoda. Do zobaczenia, Cailith.
Pomachałam mu na
pożegnanie uśmiechając się przy tym, a potem odetchnęłam głęboko. Cieszę
się, że Tarimin jest szczęśliwy i nie chcę tego zniszczyć swoimi uczuciami.
Cóż, będę musiała z tym żyć.
*
Wiatr targał delikatnie liśćmi
drzew, a promienie słoneczne przemykały miedzy nimi w jesiennym tańcu.
Zakapturzona postać opierała się o stary dąb. Wyraźnie na kogoś czekała.
- Tylko informacje. To rozkaz królowej - rozległ się miękki kobiecy
głos.
- Rozumiem - odparł zakapturzony mężczyzna
- Czyżby?
- Nie
przyjechałem tu po nic innego jak po informacje. Jeśli myślisz, że chciałbym
atakować na własną rękę znaczy, że masz mnie za głupca.
- Tylko
informacje. Broń. Strategia. Taktyka. Wojsko. Liczebność.
-
Rozumiem.
- Uważaj na Wasukiego.
- Wiem.
- Uważaj...
- Wiem -
przerwał jej stanowczo.
- Nadużywasz swej władzy.
- Wiem - uśmiechnął
się, a w uśmiechu tym mogło się kryć wszystko.
*
W domu nie
mogłam znaleźć sobie miejsca. Coś mnie gryzło tylko nie wiedziałam co.
Wyszłam na zewnątrz i pozwoliłam by wiatr rozwiał moje długie jasne włosy.
Jestem wolna jak ptak, kolejny raz powtórzyłam to zdanie. Tak, już wiem co
mnie gryzie! Ten chłopak, którego spotkałam przy świątyni uchronił mnie
od poważnego błędu jaki chciałam uczynić. Zdenerwowałam się na niego i, co
gorsze, dałam mu to do zrozumienia. Tak nie można. Musiałam mu podziękować.
Chciałam dać mu coś drobnego, niekoniecznie wartościowego, ale od serca.
Wtedy wpadłam na genialny pomysł, który w przyszłości stał się przekleństwem
dla nas obojga. Wyrzeźbiłam z drewna mały zdobiony medalionik z wklęsłością
w środku. W dołku umieściłam niebieskie szkiełko, a na odwrocie wyryłam
swoje imię. Do medaliku przyczepiłam rzemyk. Podarunek niezbyt wyszukany,
ale ładny. Wstałam z krzesła, na którym wykonałam wisiorek z zamiarem
wrócenia na miejsce spotkania z nieznajomym. Jednak słońce chyliło się ku
zachodowi i zdecydowałam, że wrócę tam jutro. Rano, gdy tylko słonce
wyjrzało zza gór, ruszyłam spacerkiem w stronę świątyni. W taki tempie byłam
tam zanim wypaliła się jedna świeca. Po dotarciu na miejsce usiadłam na
zwalonym pniu w miejscu spotkania z obcym. Miałam cichą nadzieję, że go tu
spotkam. Cóż, nadzieja matka głupich. Mimo, że chłopaka nie było,
postanowiłam zostać przez chwilę w tym miejscu.
- Dlaczego wróciłaś? -
usłyszałam za plecami znajomy głos.
- Ja... ja... chciałam ci podziękować
- powiedziałam i odwróciłam się do niego twarzą.
- Doprawdy? - pod
materiałem, którym zakrywał twarz pojawił się zawadiacki uśmiech.
- Tak -
przytaknęłam i wyciągnęłam z kieszeni sukienki wisiorek - To nic wielkiego,
ale chciałabym żebyś go przyjął - wyciągnęłam do niego rękę z medalionem na
otwartej dłoni. Nie wziął go.
- A za co te podziękowania? - spytał
podejrzliwie, co mnie trochę zraniło.
- Za granie Dobrego Duszka -
uśmiechnęłam się przyjaźnie, a on odwzajemnił ten gest. Wziął z mojej dłoni
wisiorek i obejrzał go starannie.
- Ładna robota - rzekł i przeczytał to
co było napisane na odwrocie - Cailith. To twoje imię?
- T... tak -
odpowiedziałam i, nie wiedzieć czemu, zaczerwieniłam się lekko - Chciałam,
żebyś pamiętał od kogo to dostałeś.
- I tak bym pamiętał. Dawno nie
spotkałem się z życzliwością w tych stronach.
- Jak ci na imię? -
spytałam.
- Lezard, ale możesz mi mówić Lez.
- Ja jestem dla
przyjaciół Cai.
- A więc wstąpiłem już do grona twych przyjaciół? -
zaśmiał się dźwięcznie.
- A nie chcesz? - spytałam obrażonym tonem.
- Oczywiście, że chcę, ale zauważ, że nie stanę się twoim przyjacielem
przez same słowa. Na to trzeba czasu - rzekł poważnie.
- Racja,
przepraszam - zawstydziłam się lekko.
- Nie ma za co, moja przyszła
przyjaciółko - wykonał gest jakby chciał położyć mi dłoń na ramieniu, ale w
ostatniej chwili rozmyślił się - Może chciałabyś się bliżej poznać?
- Tak
- przytaknęłam - Skąd pochodzisz?
- Ze wschodu - nabrał powietrza jakby
chciał coś jeszcze powiedzieć na temat swego pochodzenia, ale nie zrobił
tego.
- A dokładnie - dopytywałam się.
- Wybacz mi, Cailith, ale nie
mogę ci wiele powiedzieć o moim pochodzeniu. Prawdę mówiąc nie mogę ci nic
powiedzieć.
- Jesteś banitą? - spytałam z lękiem. Nie przed nim, jeśli
odpowiedź brzmiałaby "tak", ale raczej o niego. Banici w Narni są
często szykanowani i oskarżani o różne niedorzeczności.
- Cóż, można to
tak nazwać, ale nie bój się nie zrobię ci krzywdy.
- Nie boję się o
siebie tylko o ciebie. Ludzie w Narni nie przepadają za podejrzanym obcymi.
A wiesz co się może z tobą stać jeśli ludzie się dowiedzą, że jesteś banitą?
- wypowiedziałam te słowa z troską, co wyraźnie zmieszało Lezarda. Nie
odezwał się tylko pochylił bardziej głowę. Teraz nie widziałam nawet jego
dolnej części twarzy zakrytej materiałem.
- Czy to dlatego zakrywasz
twarz? Jesteś skazanym banitą?
- Nie, Cailith, nie - jego ładny głos
dziwnie brzmiał, gdy mu drżał - Nie jestem banitą i nie jestem skazany -
przerwał na chwilę - Cailith, musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o
naszym spotkaniu. W ogóle to najlepiej by było gdybyśmy właśnie teraz
zakończyli naszą znajomość. To może być niebezpieczne dla nas obojga.
-
Może być, ale nie musi - odpowiedziałam z pocieszającym uśmiechem - Nie wiem
na razie kim jesteś, więc nie mogę cię osądzać. Poza tym to będzie duży krok
w naszej przyjaźni, gdy ci teraz zaufam i nie będę cię o nic pytać póki sam
nie zechcesz mi tego powiedzieć.
- Jesteś bardzo naiwna, Cailith -
powiedział, a na jego twarzy znów zagościł lekki uśmieszek. Być może nawet
smutny - Jesteś też dobrą istotką na tym świecie pełnym zła i okrucieństwa.
To będzie dla mnie zaszczyt mieć taką przyjaciółkę jak ty, Cailith.
I tak
zaczęła się moja przyjaźń z Lezardem. Codziennie spotykaliśmy się w tym
samym miejscu i o tej samem porze. Zawsze rozmawialiśmy długi czas i nigdy
się z nim nie nudziłam. Lezard miał bardzo duże poczucie humoru, ale okazał
się też bardzo wrażliwy. Cieszę się z tej przyjaźni. Tak jak obiecałam,
nikomu nie powiedziałam o jego istnieniu. Opowiedziałam Lezardowi o całym
moim życiu, o moich problemach i radościach, o rodzinie. On nie powiedział
mi nic o swoim życiu poza tym, że w jego żyłach płynie mała część błękitnej
krwi. Za to jego osobowość, po tych trzech miesiącach, była mi znana niemal
doskonale. Przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz wiem, że się myliłam.
Wracając z mojego kolejnego spotkania z Lezardem przyglądałam się
krajobrazowi. Pomyślałam, że jeszcze trzy miesiące temu zrywałam na łące
kwiaty, a teraz wszystko jest opatulone białym kożuchem śniegu. Biały
krajobraz tego roku bardzo mi się spodobał, mimo, że zazwyczaj nie lubię
tego okresu. Był taki czysty, niewinny i uspokajający, ale był też zimny i
niebezpieczny przy zamieciach, wręcz zabójczy. Nie wiem dlaczego przy
właśnie takich skojarzeniach pomyślałam o Lezardzie. Nagle poczułam
uderzenie w głowę. Odwróciłam się gwałtownie. Tari stał kilka kroków za mną.
Pomachał mi i zaczął lepić kolejną śniegową kulkę. Zaśmiałam się, bo
niedawno praktykowałam tę zabawę z Lezardem.
- Cailith , skąd wracasz? -
spytał i rzucił śnieżką. Trafił mnie w dolną część spódnicy.
- Ze
spaceru - odpowiedziałam tak jak zawsze i zaczęłam lepić kulkę.
- Nie
przykrzą ci się te samotne spacery? - ulepił śnieżkę - Może powinnaś znaleźć
sobie mężczyznę - rzucił.
Jego ostatnie słowa zaskoczyły mnie i zraniły,
bo myśląc o mężczyźnie widziałam w wyobraźni właśnie Tariego. Stanęłam jak
wryta. Wszystkie moje uczucia trwały niemal ułamek chwili, ale wystarczająco
długo bym nie zdążyła zasłonić się przed śnieżką. Dostałam w twarz.
Przewróciłam się, choć nie rzucił mocno. Tari podbiegł do mnie.
- Na
bogów, Cai, nie chciałem. Przepraszam. - powiedział troskliwie i zauważyła,
że jest przerażony.
- Nic mi nie jest - odparłam, a głos miałam
słaby.
- Jesteś biała jak ten śnieg. Rzuciłem za mocno?
- Nie, Tari -
zaprzeczyłam i wstałam z trudem - Nie przejmuj się. Nic mi nie jest.
-
Odprowadzę cię do domu - zaoferował.
- Tari, nie trzeba. Czuję się
znakomicie - skłamałam.
- Tak, tak, mimo to odprowadzę cię, a później
poznam cię z Sorą. Przez trzy miesiące zgrabnie się od tego wykręcałaś, ale
teraz zmuszę cię do tego choćby siłą - zaśmiał się, a ja zmieszałam.
-
Tari, to nie tak. Ja się nie wykręcałam tylko jakoś tak...
- Nie tłumacz
się - przerwał mi - Przecież żartuję.
Uśmiechnęłam się z ulgą w
odpowiedzi. Nie chciałabym się tłumaczyć, bo wtedy musiałabym skłamać mu
prosto w oczy, czego zapewne nie potrafię lub po prostu nie chcę.
Pomyślałam, że miło by było gdyby Tari odprowadził mnie do domu.
- Może
odprowadzić cię do domu? - zapytał tak jakby czytał w moich myślach.
-
Tak - przytaknęłam i poczułam się jak mała dziewczynka pod opieką starszego
brata. I ten stan musiał pozostać. Ja byłam dla niego zawsze tylko młodszą
siostrą, którą trzeba się opiekować i musiałam go traktować jakbym też tak
czuła. Tak musi być, powtórzyłam w myślach. Głośno zaś powiedziałam: - To
byłoby miłe.
Gdy byliśmy już w mieście Tari pożegnał mnie i ruszył do
swego domu. Wcześniej , kolejny raz zaproponował bym przyszła do nich na
kolację i poznała Sorę. Zgodziłam się.
*
W domu zjadłam coś
ciepłego i poszłam do swojego pokoju. Tam położyłam się na łóżku i wlepiłam
wzrok w sufit. Pomyślałam, że moje życie nie jest niczego warte, bezcelowe i
bez sensu. Jestem nieszczęśliwie zakochana w przyjacielu, który ma żonę.
Moje życie to ciągła, bezbarwna egzystencja, którą urozmaica tylko Lezard.
Na myśl o tym tajemniczym chłopaku zrobiło mi się cieplej na sercu.
Wspomniałam, nasza dzisiejsza rozmowę. "Życie jest czymś danym nam od
bogów. Powinniśmy je cenić, bo więcej się nie powtórzy. Bierz życie takim
jakie jest i nie żądaj niczego więcej, korzystaj z niego, Cai. Raz matka
rodziła i raz się umrze" Pomyślałam, że tak właśnie powinnam żyć,
ale... cóż, chyba będę musiała poprosić Lezarda o radę. On jest naprawdę
inteligentny i ma takie trzeźwe spojrzenie na świat. Ostatnimi czasy bardzo
go polubiłam. Przypomniało mi się coś co powiedział kilka dni temu. Zerwałam
się z łóżka i pobiegłam w stronę świątyni. Kiedy tam dotarłam zawołałam
cicho:
- Lezardzie
Pojawił się za mną tak jakby wyrósł spod ziemi i
równie cicho jak zawsze.
- Coś się stało? - spytał zatroskany.
-
Powiedziałeś, że mogę ty przyjść kiedy chcę.
- Powiedziałem, że jeśli
miałabyś kłopoty zawsze możesz mnie tu znaleźć - widziałam, jak pod
materiałem jego usta rozchyliły się w uśmiechu - Co cię tu sprowadza?
-
Ty - odpowiedziałam z prostota i zgodnie z prawdą.
- To ciekawe - odparł
i zapraszającym gestem wskazał na "nasz" konar.
- Bo widzisz,
moje życie jest takie nudne. Będąc już w domu przypomniałam sobie naszą
dzisiejsza rozmowę i naszła mnie chęć żeby porozmawiać jeszcze.
- Nie
powinnaś się do mnie tak przywiązywać - rzekł poważnie - Niedługo
odjeżdżam.
- Dlaczego? - spytałam z żalem.
- Cai, naprawdę bardzo cię
polubiłem i będzie mi cię brakować, ale muszę jechać - położył niezwykły
nacisk na słowo "muszę" tak, jakby nie chciał powiedzieć głośno,
że tego nie chce.
- Ale dlaczego? - powtórzyłam.
- Posłuchaj, kiedyś
spotkało mnie wiele sytuacji, od których teraz zależą moje losy. Wierz mi,
wiele bym dał za oszukanie czasu i przeznaczenia. Wiem, że tego nie widzisz,
że nie poznałaś mnie od tej strony, ale ja nie jestem... nie jestem ... -
zamilkł na chwilę, wyraźnie szukając właściwych słów.
- Kim nie
jesteś?
- Nie jestem kimś z kim przebywanie byłoby bezpieczne -
powiedział, a widząc moje rządne informacji oczy dodał - Ograniczam twoje
świadomość na mój temat jak tylko mogę, bo chce cię chronić.
- Kiedy? -
spytałam, a on zrozumiał, że chodzi mi o jego wyjazd.
- Za dwa dni -
odpowiedział, a ja spuściłam głowę - Cai, nie pozwolę na zbędne
pożegnania.
Podniosłam gwałtownie głowę, a on swoją pochylił. Chciałam
zajrzeć w jego oczy, jeden jedyny raz zanim odjedzie, ale nie widziałam ich
ani teraz, a ni przedtem. Nie widziałam nawet rąbka jego skóry. Chciałam
krzyknąć: "Spójrz mi w oczy! Zobacz co czuję!". Jednak
zamiast tego otarłam łzy i powiedziałam udając twardą:
- Mówiąc, że słowa
to potężna broń miałeś rację. Właśnie od nich zginęłam.
Nie podniósł
wzroku na mnie, nawet nie drgnął. Wstałam i ruszyłam w stronę wioski ze
świadomością, że nigdy już nie zobaczę mojego najlepszego przyjaciela,
jakiego kiedykolwiek miałam. Liczyłam, że usłyszę za plecami jego
przepraszający melodyjny głos. Myliłam się. Zamknęłam oczy by powstrzymać
łzy, a gdy to nie pomogło biegiem ruszyłam do domu. Biegłam przez cała drogę
do wioski. Zadawałam sobie pytanie "Dlaczego?". Rozmyślania
całkowicie zajęły mój umysł i nim się postrzegłam stałam w izbie opierając
się o drzwi frontowe. Rodzice i brat popatrzyli ze zdziwieniem na moja
zalaną łzami twarz. Mama i tata milczeli, ale Tesu zadał pytanie, którego
się obawiałam i wiedziałam ,że jeśli padnie zacznę płakać.
- Dlaczego
płakałaś? - spytał.
Zignorowałam go i ruszyłam do pokoju, by w ciszy dać
upust swojemu żalowi. Wiedziała, że zaraz zapuka moja mama i samą swoją
obecnością, bez zadawania zbędnych pytań ukoi moje cierpienie. Nieświadoma
czekałam na ten odgłos. Byłam gotowa opowiedzieć jej wszystko, mimo
przysięgi jaką dałam Lezardowi. Po chwili usłyszałam oczekiwany dźwięk. Do
pokoju wszedł... Tari?
- Co ty tu robisz? - spytałam, ocierając
pośpiesznie łzy.
- Przyszedłem po ciebie. Umówiliśmy się na kolację -
powiedział to tak jakby był zdziwiony moim stanem.
- Przepraszam,
zapomniałam. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę...
- Nie musisz - usiadł
przy mnie i przytulił - Co się stało, Cai?
- Chodzi o to, że... -
umilkłam i wtuliłam się w jego ramiona- Nie mogę nic powiedzieć.
- Ktoś
ci zabronił?
- Nie, nie chcę nic mówić. Obiecałam
- Jeśli nie chcesz
to nie mów. Po prostu wypłacz się. Mam czas.
- A Sora? - spytałam. Nie
chciałam by niańczył mnie podczas, gdy jego żona siedzi sama w domu.
-
Ona zrozumie.
Przytuliłam się więc jeszcze mocniej do niego i płakałam
jak mała dziewczynka, którą się
czułam.
*
_______________________________
Aż strac
myśleć ile tu będzie błendoof
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='happy.gif'>
Tak wiem, dramatyzje (mam to we krwi)
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='tongue.gif'>