Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: "Hapy Niu Jer"
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu
Pages: 1, 2, 3
avalanche
Treści nie dla dzieci poniżej 11 lat?

Toroj, gdybyś wiedziała co takim :dzieciom: siedzi w głowach to byś nie

dawała takiego uprzedzenia
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>

Co do parta..czuję pewnien niedosyt - mam wrażenie,

że został tak nagle...urwany.
Toroj
Jestem przeziębiona, cieszcie się, że

dostaliście cokolwiek
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Child
Ava - pejcze, kolczatki, uświadamianie.

Nic Ci to nie mówi?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>


align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Dwustu sześćdziesięciu czterech

Śmierciożerców jednocześnie podrapało się po

tatuażu.

class='postcolor'>
Jak dla mnie najlepsze zdanie w tej

części - całkowicie wyrwane z akcji, rozluźniające jelita i takie... jakby

znajome? Bo kojarzy mi się z moim "Reszta Huncwotów zaklnęła nad jego

głupotą" (Wiem, że to trochę narcyzowate, ale sami tego chcieliście -

trzeba było tak nie wychwalać XPPP)

I oczywiście się cieszymy


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Ellie
No pewnie, że się cieszymy. Tym bardziej,

iż myślałam, że następny part będzie gdzieś dopiero za tydzień.
Krótkie,

aczkolwiek jak zwykle "torojowate", czyli po prostu bardzo dobre.

Longina
Niby nic takiego tylko maly plasterek a

tyle szumu narobil
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
Mroczny znak na buźkowo
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/geek.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='geek.gif'

/>
Ellie
Hej Toroj, jak zdrówko, mam nadzieję, że

nie rozłożyło cię na dobre i już ci przeszło przeziębienie. Pozdrawiam i

niecierpliwie czekam na next parta, bo nudno i nie ma się z czego pośmiać na

forum- ty nic nie dajesz, Child też jakoś się nie kwapi.
Weny życzę!

Toroj
Chceta-to-mata,

ale to naprawdę tylko kawałeczek.


*
- Kajmany, kajmany,

dziś pójdą w tany! Wersję soooft urządzą podchoodów! Ciekawe kto,

ciekawe kto... dziś zleci tutaj ze schodów. Sarenka...
- Sarenka..?
-

Renifer...
- Renifer...?
- Aaaalbo, aaalbo Mikołaj. Cokolwiek,

ktokolwiek – aurorów nie wołaj!
Tonks, Ginny i bliźniaki

siedzieli rządkiem na sofie, śpiewając ten oryginalny kanon na głosy, przy

czym Fred i George służyli za podkład muzyczny, mrucząc basowo i wybijając

rytm na udach. Towarzystwo zbierało się w salonie – wszyscy ubrani w

czarne rzeczy, głównie swetry. Tylko Remus pojawił się w wyświechtanym

niebieskim kardiganie. (Tonks pomyślała ze smutną czułością, że jest to

chyba jedyny sweter, jaki Remus w ogóle posiada.) Syriusz dla wygody związał

swe długie włosy na karku. Żartował, że rude czupryny Weasleyów będą świecić

w mroku jak żarówki i trafienie ich zaklęciem zapowiada się na zadanie wręcz

dziecinnie łatwe.
- Niekoniecznie – wyszczerzył zęby Bill. –

Po ciemku nawet rude koty są szare.
- A czarne? – zapytała z

głupia frant Tonks, zerkając niby przypadkiem na długą, ciemną sylwetkę

Mistrza Eliksirów.
- Czarne robią się niewidzialne – odrzekł Snape,

tonem jak zwykle wypranym z emocji. – Trzeba ustalić sposób

rozpoznawania kto i ile zebrał punktów. Proponuję zaklęcie znakujące.

Silberfarb korrektur – powiedział, przesuwając palcami po swej

różdżce, a potem wykonał nią znak dość podobny do odwróconej litery T,

kierując ją w stronę makatki z zezowatym lwem. Na stokrotkowej łączce

wykwitła srebrna plama wielkości herbatnika.
- Odpowiednio do koloru

należy modyfikować zaklęcie – ciągnął. – I oczywiście należy je

powiedzieć z odpowiednim akcentem – dodał z nutą złośliwości.
-

Twój akcent jest oczywiście nienaganny. Przepiękna, twarda, szwabska wymowa

z doskonałym przedniojęzykowym „er” – rzekł z galanterią

Syriusz. Brzmienie jego głosu było z lekka przytłumione, jakby usiłował

przełknąć wybuch śmiechu. – To ja biorę czerwony. Jak jest

„czerwony” po niemiecku?
- Röte.
- A jest jakiś kolor

łatwiejszy do wymówienia?
- Rosiger – różowy. Zdaje się, że to twój

ulubiony? Chociaż może niekoniecznie...
Syriusz zmrużył oczy, wyobrażając

sobie czarny sweter Snape’a i jego tłustawe włosy poznaczone różowymi

kleksami po trafieniach.
- Tak! Różowy to mój najnajulubieńszy

kolor! – oświadczył radośnie. – Rosigerfarb?
- Yhy

– mruknął Snape bez entuzjazmu.
Kiedy już każdy wybrał sobie kolor

i opanował wymowę zaklęcia (niektórym przyszło to z trudem), wszyscy

rozeszli się, szukając sobie tymczasowych kryjówek. W salonie został tylko

Remus.
- Za pięć minut start!! – krzyknął jeszcze przez

otwarte drzwi. – Uwaga, gaszę światła!!
- Noxis

omnisaedificium – wypowiedział starannie zaklęcie, zataczając wokół

siebie krąg różdżką. W jednej chwili zgasły wszystkie świece, a płomienie

gazowych lamp pełgały ledwo ledwo i w cały dom pogrążył się w mroku.


*
Harry usiłował przemknąć się na palcach przez mroczny hall –

nieco światła padało z dwóch wąskich okien, gdyż jacyś niecierpliwi mugole

odpalali pierwsze petardy na placu, co zamieniało pomieszczenie w akwarium

pełne migotliwych, drżących cieni. U stóp schodów Harry pośliznął się i padł

jak długi w coś kleistego. Z trudem powstrzymał okrzyk obrzydzenia.

Powęszył, zaskoczony.
„Owsianka???” – zdumiał się, ale

nie zdążył nic zrobić, gdyż w kark wbiła mu się czyjaś różdżka.
- Tam

gdzie nie sięga regulamin szkolny... jestem ja! Goldenerfarb!

– wyszeptał mu do ucha napastnik, po czym zaniósł się znajomym

weasleyowskim rechocikiem.
Harry sapnął ze złością, ale nim zdążył wziąć

odwet, George (albo Fred) już się zdążył aportować. Chłopiec czym prędzej

ukrył się za trollowym stojakiem na parasole, zgarniając z siebie owsiankową

breję. Wyszeptał cichutko zaklęcie czyszczące. Żałował gorzko, że nie jest o

rok starszy – licenja aportacyjna dawała bliźniakom sporą przewagę. W

minutę później był świadkiem, jak w tę samą pułapkę wpadła Tonks.
-

Petrificus totalus! – padł okrzyk z galerii, ale Tonks jednym

ruchem odtoczyła się z zasięgu zaklęcia, wycelowała różdżkę i

krzyknęła:
- Tarantallegra!
- Aj! Aj! Aj! –

rozległo się z góry, wraz z rytmicznym tupaniem. – Toooonks!

Litości! Tylko nie breakdance!
- Breakdance jest modny –

odparła Tonks, parskając złośliwym śmieszkiem.
Harry zauważył jakiś cień,

majaczący koło zejścia do kuchni i bez namysłu cisnął w tamtym kierunku

zaklęciem transmutującym.
- Ueeeee!!!! – wrzask

był znajomy (wystarczająco często Harry słyszał go w pokoju wspólnym

Gryfonów, wydobywający się z Ginny), za to trafiona klątwą osoba

przypominała teraz szarego ślimaka w ryżej peruce, co okazało się w świetle

lumos. W dodatku był to bardzo zły ślimak.
- No no... – rzekła

Tonks uspokajająco, zdejmując zaklęcie z dziewczyny.
- Świnia!

– wybuchnęła Ginny. – Żeby takie coś na mnie rzucać!
Na

jej bluzie pozostała plama niebieskiego koloru, tam gdzie trafiło ją

zaklęcie chłopaka.
- Przepraszam... – bąknął Harry. –

Wydawało mi się, że to eeee... Snape...
- Czy ja wyglądam jak ten oślizły

dupek?!
- No... eee...
- Geisselung! Pusteln angesicht!


Harry syknął, gdy nagły ból smagnął go po ramieniu, a Ginny pomacała się

niepewnie po twarzy, na której wykwitały właśnie okazałe pryszcze i jęknęła

ze zgrozy.
- Trochę szacunku, panno Weasley – warknął Snape,

wyłaniając się zza rzeźbionej w węże balustrady. Na sekundę przed tym, jak

się aportował, Harry ryknął „octopussy!!!” wskazując

na niego różdżką.
Chwilę później gdzieś z wyższych pięter dobiegł głuchy

łomot i przekleństwa.
*
Snape stracił wzrok. Coś ściśle owinęło jego

głowę, boleśnie wpijając się w skórę. Wylądował niepewnie. Poderwał ręce do

góry, instynktownie chcąc chronić oczy. Robiąc krok w tył, potknął się o

coś, zatoczył, rąbnął łokciem w jakiś mebel, który przewrócił się z hukiem.

Oślepiony mężczyzna przewrócił się następnie przez niego, z gracją pijanego

słonia. Pod palcami czuł coś śliskiego, wilgotnego i obrzydliwie

gąbczastego, a także – na wszystkich bogów – chyba żywego!

Klnąc ze wstrętem, Snape w końcu zdołał zerwać to obrzydlistwo z czaszki

(przez chwilę mając wrażenie, że dokonuje autoskalpowania). Z paskudnym,

mokrym „klap” na podłogę spadła sporych rozmiarów ośmiornica.

Snape zawarczał z frustracji. Ośmiornica nadęła się i strzyknęła sepią.


- Potter, nie daruję ci tego.
- Rosigerfarb! – zawołał

wesolutko Syriusz, wychylając się zza stojącej opodal japońskiej zbroi.

Snape zwinął się błyskawicznie, wyciągając różdżkę.
- Lego!


Syriusz przemienił się w psa, wyślizgując ze sznurów. Skoczył

przeciwnikowi na pierś wielkimi łapami, co posłało tamtego „na

deski”. Z podziwu godnym refleksem Snape wsadził Syriuszowi koniec

różdżki w ucho. Przed dłuższą chwilę trwali nieruchomo, jak rzeźba pod

tytułem „Najlepszy przyjaciel człowieka” (w dużym cudzysłowiu),

po czym Snape zagaił przyciszonym głosem:
- Nie wiem jak działa zaklęcie

wewnątrz czyjejś głowy. Efekt może być interesujący...
Syriusz

natychmiast wrócił do własnej postaci, ale to nie zmieniało bynajmniej

faktu, że nadal miał różdżkę w uchu. Za to przyciskał Snape’a do

podłoża niemal całym swym osiemdziesięciokilowym ciężarem. Sytuacja była

patowa.
- Wiesz, z tej perspektywy i w tym oświetleniu jesteś nawet dość

przystojny – odezwał się Syriusz konfidencjonalnym tonem, stykając się

ze Snapem niemal nos w nos.
- ZŁAŹ—ZE—MNIE! Bo zrobię ci

budyń z mózgu! – wysyczał Snape zduszonym głosem. Nawet w półmroku

było widać, że twarz oblewa mu szkarłatny rumieniec.
- Och, już już...

tylko bądź łaskaw cofnąć ten patyk.
Snape był łaskaw, więc Black zszedł

mu z brzucha.
- Kto zaliczył punkt?
- Uznajmy to za remis.
- Okej.

Fajne zwierzątko – rzucił beztrosko Syriusz, patrząc na pełzającą po

dywanie ośmiornicę. – Zahodujesz?
- Raczej usmażę. A tak poza

tym... Avis fwooper – przy ostatnich słowach Snape aportował się z

cichym trzaskiem, pozostawiając lekko zdezorientowanego Syriusza Blacka w

chmurze małych, jasno upierzonych ptaszków.
- Coś takiego! –

parsknął rozbawiony Black, oganiając się przed skrzydlatymi natrętami. Po

chwili jednak stwierdził, że przenikliwe ćwierkanie ptasząt zaczyna działać

mu na nerwy. Ich kląskanie przeszywało uszy jak setki niewidzialnych

igiełek. Zaczynał je czuć nie tylko w uszach, ale też wewnątrz głowy, w

gardle, zębach... Zasłonił uszy rękami, ale to nie pomagało. Syriusz

stwierdził, że jeszcze trochę, a oszaleje. Oszołomiony, rzucił się do

ucieczki, ścigany przez pierzaste komando. Nie wiadomo, jak to by się

skończyło, gdyby nie pojawił się anioł miłosierdzia w postaci Lupina.
-

Evanesco avis! – zawołał Remus, a ptaszyska natychmiast wsiąkły

bez śladu.
- Ufff... na Merlina! – sapnął jego przyjaciel.

– Dzięki. To było okropne.
- Kto?
- Snape, a któż by. Dowcipniś.


- Siri, przecież to były świergotniki.* Powinieneś pozbyć się ich

natychmiast, nie czekając, aż ci się dobiorą do rozumu – rzekł Remus

ze zgorszeniem. – Jeżeli nie umiesz sobie poradzić z tak dziecinnym

zaklęciem, to może Dumbledore słusznie cię trzyma z dala od służby

czynnej?
- No wiesz?! – oburzył się Black. – Żaden

Śmierciojad przecież nie zaatakuje mnie ptaszkami! Oni używają

Niewybaczalnych!
- Akurat jeden właśnie cię zaatakował – odparł

przytomnie Lupin.
Syriusz stropił się.
- No

tak...
*
*świergotnik - mały ptaszek afrykański, bardzo jaskrawo

ubarwiony, jego śpiew po pewnym czasie doprowadza słuchacza do

szaleństwa
avalanche

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Skoczył na przeciwnikowi na pierś wielkimi

łapami, co posłało tamtego „na deski”.


class='postcolor'>

Za dużo tego "na". To

pierwsze w ogóle nie potrzebne jest zresztą =)

Najbardziej podobała

mi się puenta

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>- No wiesz?! – oburzył się Black.

– Żaden Śmierciojad przecież nie zaatakuje mnie ptaszkami! Oni

używają Niewybaczalnych!
- Akurat jeden właśnie cię zaatakował

– odparł przytomnie Lupin.
Syriusz stropił się.
- No

tak...

class='postcolor'>
hehe =)

No i oczywiście

sceny z Syriuszem XD tego rzecz jasna pominąć nie mogę. Z tym różowym to

dopiero było dobre - ale uważam że to bardzo trafny wybór. Człowiek pokroju

Blacka ma nierówno pod sufitem i to co innym się wydaje "be" jemu

przypada do gustu.

PS. owsianka XD ta glutowata zupa mleczna też była

niezła
Child
Jak zwykle dobre, "torojowate"

i <tu sobie wstawcie kilka epitetów odnośnie

genialności>


align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'> -Twój akcent jest oczywiście nienaganny.

Przepiękna, twarda, szwabska wymowa z doskonałym przedniojęzykowym

„er”

class='postcolor'>
Jeszcze mi tylko brakowało, żeby Sev

odpowiedział "Ja wohl" - oczywiście z przeciąganiem samogłosek, na

wdechu i z ekspresowo wypowiedzinym wohl =D


peS: owsianka i

tonksowy brakdance ROXXX
Ellie

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Jak zwykle dobre, "torojowate" i

<tu sobie wstawcie kilka epitetów odnośnie

genialności>

class='postcolor'>
... po prostu genialne.
I wcale

nie takie krótkie, długość w sam raz. Najbardziej rozśmieszyla mnie scena:

Syriusz i Snape sam na sam. No i jak wspomniał Child owsianka i

breakdance.

PS: Child, fajny avatarek.
Longina
I tak nic nie pobije plasterkow

antynikotynowych i tresci mojego podpisu
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> sa swietne, ale fr z finezyjnym upadkiem Snape'a tez byl

super.
Raven
wow...
nie no, Toroj, co Twoje

opowiadanko jest świetne!
wspaniale napisane, z chumorem...

doprowadziło mnie do śmiechu, co jest trudną sztuką. oczekuję kolejnej

części (taj zwanego 'next parta ^^)
pozdrawiam^^
Sir Momo Mumencjusz Mum
chumorem... heheehe....

chumorem... nie ma co, piszesz z chumorem
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Vilya
Jestem PRZEKONANA że chodzi raczej o

muCHUMORA, tudzież innego grzybka halucynogennego... ja czuję się trochę

psychodelicznie, gdy czytam HNJ
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Mordoklejka
Od dzisiaj czytam to na

podłodze!!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>

Kajmanki, tatuaże, rudowłose plemie, gra w szachy,

plasterki antynikotynowe... ja nie mogę po prostu!!!


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>

Na błędy ani nie patrzyłam, bo jak coś fajnego

czytam to ich nie widzę!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'

/>

Orginalny pomysł, lekko się czyta, nutka

tajemniczośći, "rowlingowe" i "nierowlingowe" zachowanie

postaci równocześnie umiejętnie przeplatane humorem!


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/czarodziej.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif'

/>
Idealny deser dla miłośnika literatury (zaliczam się


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> )!!!!

Tylko, ze ja ciagle jestem

głodna... a to oznacza że niecierpliwie czekam na next

parta!!!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Herma Lestrange
Morda, "apetyt rośnie w miarę

jedzenia"
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Ellie

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Na błędy ani nie patrzyłam, bo jak coś

fajnego czytam to ich nie widzę!

class='postcolor'>

Mordziu, bo tu błędów po prostu

nie ma. Toroj jest bezbłędna
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>
"apetyt rośnie w miarę

jedzenia"

class='postcolor'>
Co prawda, to prawda

fox_
Teraz pozwulcie że ja sie wypowiem.


Pomysl: Widzialam dużo tego typu ficków nie jest on najlepszy
Zabawa:

Tak trohe sie posmialam ale nie bylo to cos takiego ze bym sie turlala ze

smiechu^^
Błędy
Ortograficzne: lepiej nie wyieniam^^ jest ich

duzo
Gramatyczne : tego tez nie wymieniam
Jednym slowem DO

KITU
muszka Me
Ej fox, ja nie chcę nic mówić, ale to było

z deka żałosne. Wskaż może jakiś bład ortograficzny, com? Chyba, że uważasz

za poprawne formy takie jak "pozwulcie" na początku swojego

komentarza.

Toroj, świetne jak zwykle. I przede wszystkim śmieszne --

a nieraz ciężko mnie rozśmieszyć. Podobał mi się ten part z Malfoy'ami.

I... oczywiście nie mogę się dlaszej części doczekać. Byle jak najwięcej

kajmankowych rymowanek^^ bo mnie rozwalają =)
sasilla
Jaasne Lisku... jaaaasne... masz racje

widziałaś "dużo" błędów...
Taaak zwłaszcza z tym twoim


cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>

pozwulcie

class='postcolor'> No, to się polonistka znalazła...



I komentarz rzeczywiście na poziomie... takie stwierdzenie nie

podoba mi się, bo nie, bez UDOWODNIENIA tego nie jest tu mile

widziane...
Cos się może nie podobać, ale trzeba to uzasadnić, bo inaczej

to tylko puste słowa... ==’
Toroj
Nie ma się czym przejmować. Panienka

zarejestrowała się zaledwie dzisiaj i od razu wyskoczyła do mnie z buzią.

Prawdopodobnie jest to jakaś "marysue", wyznawczyni swobodnej

ortografii, której gdzieś skrytykowałam jakiś tekst i postanowiła się

zemścić w ten żałosny sposób, wyobrażając sobie zapewne, że mnie to w ogóle

obejdzie. Panowie i panie, szkoda klawiatury na tego rodzaju posty. <Smok

ziewa i zajmuje się dalej własnymi sprawami.>
Emily Strange
Patrze Hapy Niu Jer ostatni post -

Toroj. Myślę - kolejny part. Wchodzę... a tam co?
Nie ma parta


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif' />

Child

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Toroj @ 14-03-2004

20:20)
<Smok ziewa i

zajmuje się dalej własnymi sprawami.>


Smok niech

nie ziewa, tylko pisze kolejne części... albo poszczuję Bardem


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
Meridien Auris

width='95%' cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE

(Child of Bodom @ 14-03-2004 21:38)

id='QUOTE'>
cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Toroj @

14-03-2004 20:20)
<Smok

ziewa i zajmuje się dalej własnymi sprawami.>


class='postcolor'>
Smok niech nie ziewa, tylko pisze

kolejne części... albo poszczuję Bardem
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>



Popieram.
Toroj, ja mam nadzieję, że ty zdajesz

sobei sprawę, że my tu ciągle i ciagle czekamy?
Toroj
Chciałam dać większy kawałek, ale przecież

wy jesteście nie do wytrzymania.

*
George Weasley czołgał się

akurat wzdłuż balustrady na drugim piętrze, kiedy z przeciwka mignęła mu

czyjaś postać, identycznie przyczajona za rzeźbionymi tralkami. Przygotował

różdżkę, z zamiarem rzucenia bardzo widowiskowej „klątwy

rododendronowych uszu”, kiedy rozpoznał swego najstarszego brata.


- Bill! – zawołał szeptem, by zwrócić na siebie uwagę. Bill

pokiwał do niego i podpełzł bliżej na czworakach. Długie włosy wymknęły mu

się z kitki, spadając na twarz luźnymi pasmami.
- Ile zaliczyłeś punktów?

– spytał z ciekawością George.
- Osiem – Bill uśmiechnął się

chytrze. – A właściwie... Gumolleum! Carbonaura! Pinna! To

już jedenaście.
George, trafiony trzema zaklęciami w dwusekundowych

odstępach czasu, stracił dech na długą chwilę. Pierwsze sprawiło, że

wszystkie jego stawy zachowały się, jakby zrobiono je ze słabo ściętej

żelatyny, a następne obdarowały go atramentowo czarną skórą i kępkami pierza

na głowie.
- Świnia. Własną rodzinę?? – odezwał się na pół na pół

z goryczą i rozbawieniem z poziomu podłogi. – Niech no cię dorwę... Ej

– nagle coś rzuciło mu się w oczy. – Gdzie masz kamizelkę?
-

Zdjąłem – odparł Bill.
- Czemu masz taką koszulkę??
- Dlaczego

masz takie duże oczy, babciu? – przedrzeźniał George’a brat.

– Jakieś jeszcze pytania?
- Gdzie masz kolczyk?!
Bill

zacisnął powieki, robiąc minę, jakby przełykał coś kwaśnego i jego twarz w

jednej chwili przemieniła się w łobuzerską fizjonomię Nymphadory Tonks.


- Ożesz ty...!
Tonks zachichotała diabelsko, dając nura w

najbliższe uchylone drzwi. George zdołał jednak posłać za nią zaklęcie

Rododendronum, a piskliwe „aj!” zaświadczyło, że trafił.


*
Wilkołacze zmysły Remusa powiadamiały go z dużym wyprzedzeniem,

kiedy ktoś się zbliżał. Świetnie słyszał, węch miał zaiste wilczy, a do tego

w mroku widział znacznie lepiej od innych ludzi. Jeszcze w szkole

przyjaciele podziwiali te jego zdolności, a James, który cierpiał na

astygmatyzm, zazdrościł mu. Biedny Jim...
Remus mógłby wykorzystać teraz

tę przewagę, by wyłapywać po kolei wszystkich uczestników podchodów w całym

domu. Jednak wolał się usuwać, gdy tylko wyczuł, że ktoś kieruje się w jego

stronę. Dołączył do gry ze względów towarzyskich, lecz tak naprawdę nie

widział nic zabawnego w skradaniu się po zaciemnionych pokojach. Zbytnio

przypominało to prawdziwe polowanie – polowanie na ludzi, kiedy to on

był zwierzyną, a jego życie zależało często od zwykłego fartu, lub decyzji

„zabić — albo zostać zabitym”. I wcale nie umniejszały

tego wrażenia dowcipne zaklęcia ani kolorowe kleksy na ubraniach.
Remus

usłyszał czyjeś ciche kroki w sąsiednim pomieszczeniu. Miał nadzieję, że

intruz odejdzie, ale wyostrzony słuch zawiadomił wilkołaka, że ten ktoś

zatrzymał się przy drzwiach, a potem doszedł go cichuteńki, prawie

niedosłyszalny odgłos przekręcania gałki. Lupin jednym miękkim skokiem skrył

się w kącie, koło jakiegoś wysokiego mebla. Intruz chyłkiem wsunął się do

pokoju. Nozdrza Remusa drgnęły. Kwaskowaty zapach miedzi, gorzkawy piołunu,

męskie feromony i przytłumiona nuta nikotyny – jednym słowem: Snape.

Lupin skrzywił się lekko. Tego mu jeszcze tu brakowało – podwójnego

agenta, znerwicowanego jak kot, który mieszka drzwi w drzwi z bullterierem.

Wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że Snape przejdzie tylko przez

pomieszczenie, nie rozglądając się zbyt uważnie, ale ta nadzieja okazała się

płonna. Treningi Śmierciożerców były równie solidne jak aurorów, a Snape nie

stracił nabytych przed laty odruchów. Instynktownie zginając się wpół i

wykonując nieprzewidywalne ruchy, by stanowić jak najtrudniejszy cel, omiótł

końcem różdżki „pole rażenia”, a w końcu zatrzymał ją,

skierowana prosto w stojącego nieruchomo Remusa. Z gardła Snape’a

wyrwał się osobliwy dźwięk – ni to spazmatyczne zaczerpnięcie tchu, ni

to zduszony skowyt uderzonego psa. Remus sapnął, wypuszczając gwałtownie

powietrze.
- No to mnie złapałeś – rzekł z rezygnacją.
Snape

przełknął ślinę.
- Oczy ci świecą w ciemności – jego głos

zabrzmiał jak zwykle oschle.
- Tak, świecą – zgodził się Remus, nie

ruszając się z miejsca. – To normalne u wilkołaka.
- Przechwalasz

się swoim statusem półczłowieka? – zadrwił Snape.
- Nie, tylko

potwierdzam fakt. To, że moje oczy odbijają światło, jest tak samo

oczywiste, Severusie, jak to, że się zaczynasz pocić. O tym z kolei

powiadamia mnie mój nos.
- Nienawidzę cię! – warknął Snape z

wściekłością, mocniej zaciskając palce na różdżce.
- Błąd, drogi kolego,

nie nienawidzisz mnie, tylko swojego lęku.
- Idź do diabła! Nie będę

z tobą o tym dyskutował. Ani to ciekawe, ani zabawne.
- Tak samo mało

zabawne, jak to, że Syriusz wykorzystał mnie jako narzędzie zemsty. Ale ja

umiałem mu przebaczyć. Chociaż według Ministerstwa podobno jestem

zwierzęciem.
- Lupin, do cholery, wiesz, że...
- Idź już. Rzuć na

mnie jakieś zaklęcie, zalicz punkt i idź polować na substytut Jima, jeżeli

to daje ci jakąś satysfakcję. Podłożę się jeszcze parę razy

dzieciakom...
- To najbardziej idiot... – Snape raptownie urwał

wpół słowa. Syknął i odruchowo złapał się za przedramię. Zanim Remus zdążył

się odezwać, w pokoju prócz niego nie było już nikogo, a od gołych ścian

odbijało się nikłe echo trzasku aportacji.
Child

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Toroj @ 16-03-2004

00:26)
Chciałam dać większy

kawałek, ale przecież wy jesteście nie do wytrzymania.


Nie - my

jesteśmy oczekującymi, łaknącymi kolejnych częsci fanatykami


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

Parcik napisany jak zwykle bezbłędnie, inteligentnie

itp. Bardzo ciekawa pogaduszka Snape'a i Remusa, Tonks jak zwykle robi

sobie jajca i jest dobrze!
avalanche
Ty się nie sugeruj tymi co moczu nie mogą

przytrzymać jak im nie dasz następnego parta. Rób swoje.
Bratiin
Och... Czuję się zbyt mała na to, żeby

opisywać takie opowiadanie. Jest poprostu przepełnione niesamowitym humorem,

ktory bardzo lubie i świetnie zakreślonymi charakterami (szczególnie

Severusa Snape'a) Jest to najlepsze opowiadanie dziejące się w świecie

Harry'ego, jakie czytałam (serio
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>)


Ps. Wiem że mój post niczego nie zmieni, ale nie

mogłam się powstrzymać
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>.
Toroj
*
Koło dziesiątej wieczorem rozbawione

towarzystwo zaczęło zbierać się na powrót w salonie – łaciate w

różnych stopniach natężenia i noszące na sobie rozmaite ślady wymyślnych

zaklęć. Ron połowę włosów miał w kolorze zjadliwej zieleni, natomiast Ginny

(trafiona pryszczastą klątwą Snape’a) zakrywała twarz zdobycznym

kawałkiem firanki i wyglądała jak irlandzka terrorystka przebrana za

odaliskę. George wciąż był trochę czarniawy i opierzony, a Tonks słaniała

się na nogach ze śmiechu i gdy ktoś ją zagadywał, odkrzykiwała przesadnie

głośno:
- Coooo??! Cooo!? Głośniej proszę, chachacha...!
Z

uszu jej bowiem zwisały bardzo dekoracyjne girlandy liści i wielkich

różowych kwiatów rododendrona.
Fred podskakiwał z lekka pod wpływem

profesjonalnie rzuconego Trantallegra, które odzywało się jeszcze lekkim

echem. Natomiast Syriusza ktoś musiał trafić dość mocnym zaklęciem

Poetico.
- Bardzo dobrze, moi mili, żeście tutaj pospieszyli. Plamek

liczba jak na dłoni tu zwycięzcę nam wyłoni – wygłosił podkolorowany

Syriusz, zacierając ręce. – Ginny, pokaż boskie ciało, by policzyć się

udało, ile masz na sobie śladów udanych magią napadów.
Ginny pod firanką

oblała się szkarłatnym rumieńcem a Hermiona parsknęła śmiechem, za plecami

Blacka pokazując gest OK i dając do zrozumienia, że owo rymowanie jest jej

dziełem.
- Panno Granger, chylę czoła cudowną tą robotą, ale przyznam się

z ochotą, że gdy otwieram usta i poezja z nich tak chlusta, czuję się dość

głupawo i chcę skończyć z tą sprawą – rzekł Black z szerokim uśmiechem

ale też lekką urazą w głosie.
- Ależ... Syyy-riuuuszuuuu... to jest

takie... romantyyy-czne – wykrztusiła Tonks, skręcając się z

tłumionego śmiechu. – Napisz sooo-neeet... do Hardodziooobka...


Reszta gości jawnie dawała wyraz radości, rechocąc, piejąc i kwicząc jak

stadko rozbawionych prosiąt. Było to tak zaraźliwe, że i Syriusz dołączył do

chóru ze swoim charakterystycznym „kheh-kheh-kheh...”

przypominającym poszczekiwanie.
- A gdzie od godzin tylu przebywa nasz

Mistrz Eliksirów? Czyżby uciekł w poczuciu klęski a ja na placu zostaję

zwycięski? – zainteresował się Syriusz po chwili.
- Obawiam się, że

jednak wróci i to w kiepskim nastroju – rzekł Remus oględnie.
-

Kiedy? Remusie druhu, szepnął ci to na ucho?
- Nie szepnął – w

głosie Lupina pojawiła się wyraźna nuta irytacji. – Panno Granger,

litości. Ucisz tego Yeatsa dla ubogich, to jest nieznośne.
- Poezja serca

kruszy, ty nie masz wrażliwej duszy – drażnił Syriusz.
- Ma dusza

oddaje ducha kiedy ciebie słucha – odparł Lupin. – Tfu! To

jest zaraźliwe?!
Rodzący się spór w zarodku zlikwidowało nadejście

ostatniego uczestnika podchodów, rozbawionego i nieco zirytowanego Billa

Weasleya, który ciągnął za sobą włosy – metr za metrem.
- A nie

mówiłam, że są za długie? – skwitowała pani Weasley z niekłamaną

satysfakcją.
Po likwidacji ostatnich skutków zaklęć i skrupulatnym

podliczeniu kolorowych plamek na odzieży okazało się, że zwycięzczynią

została Tonks (z wynikiem czterdziestu dwóch pomarańczowych punktów).

Uhonorowano ją wielkim pucharem kremowego piwa oraz wieńcem z kwiatów

rododendrona (samorzutna inicjatywa bliźniaków). Z okazji święta do kolacji

nakryto w salonie, a nie jak zwykle w kuchni. Pani Weasley wspięła się na

szczyty kulinarnych umiejętności, serwując pieczeń cielęcą w sosie

ślimakowym, sałatkę z jeżanek, całe góry złocistych, chrupiących frytek, a

na koniec lody cytrynowo-malinowe, które, ku zdumieniu Harry’ego i

Hermiony, okazały się ciepłe, choć nadspodziewanie smaczne.
- Na

początku zimy Fortesque wprowadził do oferty lody podgrzewane –

wyjaśniła Molly. – Podobno spadały mu obroty z powodu notorycznych

przeziębień klientów.
Po obfitej kolacji, poprzedzonej długimi zawodami

magicznymi, nikt nie miał ochoty na tańce. Zamiast tego bawiono się w

zagadki, rozmaite gry towarzyskie i opowiadano historyjki. Na Privet Drive 4

wieczory noworoczne raczej się spędzało niż świętowało. Czasami wuj i ciotka

Harry’ego bywali zapraszani na jakieś przyjęcia, ale najczęściej

rodzina Dursleyów przesiadywała przed telewizorem (Harry’ego wysyłano

spać do schowka). W Hogwarcie święta były przyjemne lecz jednak dość

oficjalne, więc chłopcu w głowie nie postało, że można świętować nadejście

Nowego roku właśnie tak: wesoło, na luzie, grając w skaczące pestki i

garkulki, lub w „kocią kołyskę”; bez bełkotania telewizora,

tylko przy muzyce starego patefonu na korbkę, który Remus i Syriusz katowali

naprzemiennie rzewnymi śpiewami z lat dwudziestych, ragtime’ami oraz

rockandrollem.
Krótko przed północą Bill i Syriusz wspólnymi siłami

zamaskowali Hardodzioba paroma zaklęciami, upodabniając go do zwykłego orła

i wypuścili przez balkon, by trochę polatał.
- Orły nad Londynem rzadko

się zdarzają – skomentował Bill – ale zawsze to lepsze niż widok

orła z końskim tyłkiem.
- Albo latającego samochodu – dodała jego

matka, mrugając do Rona i Harry’ego.
Niebawem londyński Big Ben

wolno i z powagą wybił dwanaście uderzeń, oznajmiając oficjalnie, że

nadszedł rok 1996. Nad miastem z hukiem rozkwitły różnobarwne fajerwerki.

Złociste wachlarze, purpurowe kule, żarzące się fontanny iskier... ogniste

węże... A kiedy Remus zaczął odpalać magiczne sztuczne ognie, do feerii barw

na niebie dołączyły latające ryby, smoki, podskakujące diabełki i wirujące

galaktyki.
- Szczęśliwego Nowego Roku!
- Wszystkiego

najlepszego!
- Pomyślności i następnych świąt bez

Sami-Wiecie-Kogo!
Takie i podobne życzenia wymieniano, trącając się

kieliszkami szampana (biedny Syriusz Black musiał zadowolić się musującym

napojem imbirowym). Zaczęły padać wielkie puchate płatki śniegu, nadając

otoczeniu charakter jeszcze bardziej świąteczny, jakby natura chciała tej

pięknej nocy ukryć wszystko co złe i brzydkie pod czystą, białą szatą.
I

nikt już nie zastanawiał się, co porabia Mistrz Eliksirów.
*
Severus

Snape stał w padającym śniegu i marzł, patrząc pustym wzrokiem na dwa

nieruchome ciała. Jego twarz była jak zwykle obojętna, ale nawet gdyby

szalały na niej emocje, to i tak przykrywała ją maska. Człowiek stojący obok

- spowity w mroczne czernie, z twarzą ukrytą pod maską lśniącą złowieszczo

niczym naga kość - robił równie imponujące wrażenie jak Mistrz Eliksirów, a

raczej robiłby, gdyby nie głos, który pasował do drobnego sklepikarza a nie

do Śmierciożercy.
- No i niestety, Miriam, to moja żona, powiedziała:

Porozmawiaj przy najbliższej okazji z jej Opiekunem – paplał sąsiad

Snape’a. – Z Małą dzieje się coś niedobrego. Niewiele słała

listów do domu. W święta mało co się odzywała. Profesorze, kupiłem jej na

Gwiazdkę sztangę, a ona tylko „dziękuję, tato”! Zupełnie

jakby mnie nie nudziła o nią przez całe poprzednie wakacje! I stopnie ma

gorsze. Więc gdyby pan mógł na Małą zwrócić trochę więcej uwagi...


Severus poczuł, że ma absolutnie, kompletnie dość i jeśli tamten się nie

zamknie, to oszaleje, zacznie wyć i zrobi coś niewybaczalnego... lub

Niewybaczalnego.
- Panie Bulstrode, mym obowiązkiem jako nauczyciela jest

wiedzieć, co się dzieje z moimi uczniami – przerwał lodowatym tonem.

– Jeżeli Millicent faktycznie ma problemy, zajmę się nimi lub poproszę

o pomoc którąś z profesorek, jeżeli są to problemy natury...hm... kobiecej.

Proszę mi zaufać.
- Serdeczne dzięki! – ucieszył się pan

Bulstrode i zatarł ręce. – Pieska pogoda – mruknął, zacierając

zziębnięte ręce.
- Niech się pan aportuje do domu – rzekł Snape.

– Ja... posprzątam.
- Dziękuję. Miriam była zła, że zgromadzenie

akurat dziś. Kobiety nie rozumieją pewnych spraw... obowiązek przede

wszystkim.
- Tak, obowiązek przede wszystkim – powtórzył martwo

Snape. – Żegnam, panie Bulstrode.
- Szczęśliwego Nowego Roku

– odrzekł uprzejmie mężczyzna, uchylając lekko tiary, po czym

aportował się z nikłym trzaskiem.
Severus odetchnął głęboko, ramiona

opadły mu nieznacznie. Podszedł do zwłok. Voldemort polecił jemu i temu

nieszczęsnemu pajacowi „sprzątanie” po egzekucji, no cóż... w

pewnym sensie były to porządki.
W śniegu leżało skulone dziecko -

wyglądało jakby spało. Mały ulicznik, żebrak zwabiony obietnicą jedzenia,

oszołomiony eliksirem, do końca nie bardzo wiedział co się z nim dzieje.

Obok leżała na wznak szczupła postać w czarnej pelerynie. Severus

delikatnie, jakby bał się sprawić martwemu człowiekowi ból, zdjął mu maskę.

Półotwarte oczy, łzy zamarzające na skroniach, usta uchylone w ostatnim

krzyku protestu.
- Głupi chłopak – szepnął Severus. – Głupi,

głupi chłopak... I po co ci to było?
Równie ostrożnie ściągnął z chłopca

płaszcz, zwinął go w kłąb razem z maską i unicestwił zaklęciem. Dla pewności

podwinął martwemu rękaw – Mroczny Znak ulotnił się wraz ze śmiercią

chłopaka, tak jak Snape przewidywał. Śnieg sypał coraz gęściej, przykrywając

z równą sprawiedliwością bezdomnego dzieciaka i jego niedoszłego kata.
-

Głupi chłopak – mruknął jeszcze raz smutno Mistrz

Eliksirów.
*
Do Lupina dotarł stłumiony hałas. Natychmiast czujnie

otworzył oczy i nastawił uszu. Łomot nie powtórzył się, lecz Remus

postanowił sprawdzić, co się dzieje w domu. Ostrożnie wysunął się z łóżka,

by nie obudzić Tonks. Dziewczyna poruszyła się lekko, zamruczała i

natychmiast znów osunęła w twardy sen.
Korytarz oświetlała tylko jedna,

jedyna lampa gazowa, skręcona zresztą do połowy, ale dla wilkołaczych oczu

światła było aż nadto. Na schodach siedziała szczupła, przygarbiona postać z

butelką w ręku. Przez moment Remus myślał, że widzi Syriusza lecz zaraz

potem stwierdził swą pomyłkę.
- Pieprzone schody – wymamrotał

Snape, unosząc butelkę do ust. Zakrztusił się lekko i otarł wargi wierzchem

dłoni.
Remus zszedł na dół i usiadł obok Mistrza Eliksirów, który nawet

nie odwrócił głowy.
- Byłeś na zborze? – odezwał się cicho, czując,

że jest to dość idiotyczne pytanie.
Niespodziewanie ramiona Snape’a

zaczęły dygotać.
- Nie... – wykrztusił. – Byłem na...

wywiadówce – i zaniósł się histerycznym śmiechem. – Na

wy-wia-dów-ce...
- Co się stało?
Snape obrócił twarz w stronę Remusa.

Oczy miał nabiegłe krwią, ciemne i szalone jak dziury do piekła. Uniósł rękę

i pomachał nią Lupinowi przed nosem.
- Ciągle odór krwi; namaścić tę

drobną dłoń wszystkimi wonnościami Arabii, a wciąż będzie ją czuć.
-

Snape... ty jesteś pijany.
- Nie, jeszcze nie. Do tego błogosławionego

stanu jeszcze mi trochę brakuje. Spadłem z tych pie... pieprzonych schodów.

Black... zastawia na mnie... pułapki.
- Zdecydowanie potrzebujesz snu

– zawyrokował Remus, zastanawiając się jednocześnie, czy uda mu się

zawlec zalanego Snape’a do jego sypialni. Snape z pewnością będzie

stawiał opór i na pewno skończy się to dla nich obu obrażeniami.
-

Potrzebuję alkoholu – odparł Snape i wysączył resztę wódki. –

Whisky, seksu i kuli w łeb.
- Z tych trzech rzeczy mogę zapewnić ci tylko

whisky – odparł Remus. Zaczynał się nieco denerwować. – Chodź do

łóżka.
- Nie pójdę z tobą do łóżka – Snape pokręcił energicznie

głową i wstał, unosząc znacząco palec, jakby stał przy tablicy i za chwilę

miał zacząć wykład. – Nie jestem gejem – chuchnął Remusowi w nos

zapachem Ballantinesa. – Ani wampirem. Nie wierz plotkom.
Lupin

wzniósł oczy ku sufitowi i westchnął. Snape pogroził mu palcem.
- Dość

tego, mężu, dość tego! Wszystko popsujesz tym obłąkanym wzrokiem.


Zszedł chwiejnie ze schodów i poszedł do kuchni. Remus, rad nie rad,

podążył za nim, zapalając po drodze światło.
- Cóż to? Czyliż te ręce

nigdy obmyć się nie dadzą? Umyj ręce, weź szlafrok; nie wyglądaj tak blado.

Powtarzam ci. Banko pogrzebany, nie powstanie więcej – mamrotał Snape,

buszując w Syriuszowej lodówce. Wynurzył się z niej, tym razem piastując w

objęciach z butelkę whisky White Label i dwie puszki piwa.
- Sever, to

nie jest dobra pora na picie – powiedział Lupin.
- Każda pora jest

dobra. Zapytaj swego ukochanego przyjaciela, Siriego – odgryzł się

Snape, zamykając lodówkę kopniakiem. Zatoczył się i siadł ciężko na ławie

przy stole.
- Odczekaj może raczej do rana – zaproponował Remus.


- Y-y... – mruknął Snape przecząco. – Mam zamiar się

powiesić. Primo – nie mam odwagi zrobić tego na trzeźwo. Secundo

– do rana mogę się rozmyślić. Tertio – pieprz się.
- Quarto

– ja też nie jestem gejem – warknął Remus, zdecydowanie

odbierając Snape’owi whisky. – Raptem pomyślałeś sobie

„powieszę się”? Jakieś postanowienie na Nowy Rok?
- A co? W

Nowy Rok nie wypada popłe.. popełniać samobójsfa?
- Stanowczo nie.
-

Szkoda – stwierdził ponuro Severus, otwierając z sykiem puszkę piwa.

– W takim rasie bendę chamem, trrrrudno. Lupin... tylko szadnych

kwiatów na pochrzebie. Nie cierpie wiechci. Możesz sobie wziąć mój

księgos... księ... moje ksiąszki.
- Sever... – odezwał się Remus

łagodnie. – Ile właściwie ty wypiłeś?
- Nwm... – odparł

Snape, zamykając oczy i robiąc nieokreślony gest gdzieś w stronę

zlewozmywaka.
Remus zerknął na zegar: była trzecia nad ranem. W zlewie

natomiast spoczywały „zwłoki” osuszonej butelki Johnny Walkera.

Snape wypił duszkiem pół puszki piwa, czknął i wygłosił w przestrzeń

zaskakująco trzeźwym głosem:
- Życie jest do dupy.
- Odkrycie stulecia

– mruknął Lupin, wydzierając mu przemocą puszkę. - Nie pijesz

więcej!
- Czyżby? – Snape uniósł brwi.
- Masz w żołądku litr

whisky. Nie chuchaj na świece, bo coś podpalisz.
- Czuję, że

trzeźwieję.
- Złudzenie. Organizm bierze fałszywy drugi oddech. Jeszcze

jeden kieliszek i pójdziesz do piachu.
- To niezły pomysł na

śmierć.
- Snape, co jest? Trochę cię jednak znam. Jesteś twardzielem,

który może gołym tyłkiem siadać na patelni. Co-się-stało?
Snape wciąż

patrzył gdzieś przed siebie niewidzącym wzrokiem.
- Ktoś powinien

zawiadomić jutro posterunek w okolicach Stratford. Wiesz, tam gdzie się

urodził ten bałwan Szekspir. Znajdą pod śniegiem dwa ciała. Jedno to jakiś

dzieciak, nie wiem skąd ani jak się nazywał. Drugi nazywa się... nazywał

Bolder. Tymoteusz Bolder. Dopiero co skończył szkołę. Był niezły z

eliksirów... Dostał Przewyższającą Oczekiwania na Owutemach.
- Czemu

jest martwy? – zapytał Remus bardzo ostrożnie.
- Próba lojalności.

Wystraszył się. Bydlak kazał mu zabić dziecko. Nie chciał. Głupi chłopak...

Ukarano go. Cruciatus. Opierał się. Zaczął uciekać. Głupi dzieciak. Nic...

Egzekucja. Avada. Koniec. A to był niezły chłopak... Lupin... dlaczego

dzieciaki są takie głupie? No, dlaczego?
Severus wstał i powoli poszedł

do drzwi.
- Kto...? – zaczął Remus, ale Snape machnął ręką.
-

Nie pytaj – rzekł cicho.
*
(cytaty z „Makbeta” w

przekładzie Józefa Paszkowskiego)

"kocia kołyska" -

zabawa polegająca na przeplataniu palcami pętli ze sznurka, każdy na pewno

kiedyś się w to bawił
avalanche
Nigdy nie sądziłabym, że Snape może się znaleźć w takim stanie. Ale kto by się nie schlał na jego miejscu, widząc to co on zobaczył i to jeszcze w Nowy Rok. Very sad.

Emily Strange
Składam wyrazy wdzięczności w

podziękowaniu za parta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Cudowny jak zwykle
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Herma Lestrange
I oto tworzyć poezję zaczyna -
Toroj

twórczości fanka nie jedyna,
Hermą Lestrange ona się zwie.
"O,

kolejna osoba rymuje, hłe, hłe."
"Psychozo, personifikacjo

złota,
Cóż poradzisz, gdy na rymy ochota?"
- Rzecze tak

Herma,
Werwy pełna.

Tutaj Toroj o trumnę krzyczy,
Tutaj Herma

ze śmiechu ryczy,
Tutaj Sev Szekspira w pijaństwie cytuje,
Tutaj

Syriusz Remusa rymami irytuje...
Cóż za chaos! Ile

śmiechu!
Czytelnik już nie ma dechu!
Lecz nie przeszkadza to

nikomu,
Gdy śmiechy rodziny W. dochodzą aż do Bostonu.
W końcu pereł w

"Hapy Niu Jer" tyle,
Naszyjnika by było trzy razy trzy

mile,
A czytelnicy ciągle wołają o jeszcze.
(Jacy wymagający, jakie

leszcze!)
W podchodach soft zwycięzcą jest
Tonks Nymphadora -

aurorka, że fest.
Plamkami czterdziestoma dziewięcioma w

sumie
poznaczyła innych - ona to umie!
Nad Grimmauld Place

Hardodziób jako orzeł leci.
(Żeby tylko nie wystraszył

dzieci!)
Syriusz niestety, nie napisze do niego ody.
Niestety na

ody do hipogryfów nie ma mody.

I dlatego my tak bardzo Toroj

kochamy,
Że zawsze od niej tyle pereł mamy.
Koniec na dziś rymów,

terrorystka Ginny
Zaraz za rymy podłoży mi miny...
Syriiuszka
a ja przeczytałam w necie i wiem jak się

skończy.

"Są pewne różnice. Kły wilkołaka i wilka są co prawda

bardzo podobne do siebie, ale zęby przednie u wilka są trójkątne i

przypominają piłę do drewna. U wilkołaka mają postać w miarę normalnych

ludzkich siekaczy, chociaż niezwykle ostrych – wyjaśniał cierpliwie

Lupin. – Zębów przedtrzonowych praktycznie nie można odróżnić od

wilczych, za to trzonowe wyglądają bardzo po ludzku, tylko są po prostu

bardzo duże.

- Mogę potwierdzić – wtrącił Black. – Twój

uśmiech w świetle księżyca zawsze chwytał mnie za serce,

Remmy"

Ten fragment powalił mnie na kolana, Droga Autorko.


Ellie
Długo czekałam, żeby ten fragment

przeczytać, bo nie zdążyłam przed tą długą przerwą, gdy forum nie działało.

I nie zawiodłam się. Dzięki Toroj za tak wspaniałego ficka. No i biedny Sev,

nie miał ciekawego Nowego Roku
Toroj
*
Hermiona kuliła się w cieniu pod

schodami, ledwo ośmielając się oddychać. W objęciach ściskała pelerynę

Snape’a, którą odruchowo podniosła z podłogi w hallu. Tkanina w

nieprzyjemny sposób przypominała w dotyku wężową skórę – choć z

pewnością nie istniał na świecie gatunek węża tak ogromnego, by można było z

niego zrobić płaszcz. Dziewczyna podsłuchiwała rozmowę, której fragmenty

dolatywały do niej z kuchni. Boże, Snape był naprawdę straszliwie pijany.

Powinna mu oddać płaszcz, ale kto wie jak by zareagował w takim stanie. W

końcu Hermiona usłyszała nad głową niepewne kroki Mistrza Eliksirów,

wspinającego się po schodach, a potem cichy trzask drzwi do jego sypialni.

Remus Lupin wyszedł z kuchni chwilę później, wzdychając ciężko i mamrocąc

pod nosem coś, co brzmiało jak „niedobrze, oj

niedobrze”.
Dopiero gdy dom na powrót pogrążył się w ciszy,

Hermiona wyszła z kryjówki. Na ostatnim stopniu leżała porzucona maska

Śmierciożercy – gładka biała skorupa bez wyrazu, z trzema poziomymi

szczelinami w miejscu oczu i ust. Brzydziła się jej dotknąć. Powiesiła

wężowy płaszcz na rzeźbionym słupku przy balustradzie, a wtedy jej wzrok

padł na kolejny zgubiony przedmiot. W cieniu rzucanym przez poręcz leżała na

posadzce niewielka książka w czarnej oprawie. Nawet w tak nędznym świetle

można było rozpoznać na okładce wytłoczoną czaszkę z resztkami srebrzenia.


„Nie powinnam” – pomyślała Hermiona, ale jej ręce same

się wyciągnęły po niespodziewany łup. – „O Boże, nie powinnam...

to na pewno jego pamiętnik...”
Książeczka tak zazdrośnie strzeżona

i noszona wszędzie – nawet na spotkanie z Voldemortem! – nie

mogła być niczym innym jak diariuszem Mistrza Eliksirów. Powinna zostawić go

tam gdzie leżał. Lecz nagle w głowie Hermiony pojawiły się wstrząsające

wizje bliźniaków zaśmiewających się nad osobistymi przemyśleniami Severusa

Snape’a albo, co gorsza, traktujących pamiętnik jakimiś

„dowcipnymi” zaklęciami; ewentualnie rozprowadzający kopie w

szkole. Dziewczyna aż się wstrząsnęła. Nikt nie zasługiwał na coś takiego,

nawet Snape! Czym prędzej porwała wyświechtany tomik, przyciskając go do

panieńskiej piersi, obleczonej w pikowany szlafroczek.
Pięć minut

później leżała już w łóżku, a feralny przedmiot parzył ją przez poduszkę. Po

kwadransie przewracania się z boku na bok i wypróbowaniu wszelkich możliwych

(oraz niemożliwych) pozycji, panna Hermiona Jane Granger stwierdziła, że nie

jest w stanie dłużej walczyć z ciekawością. Nakryła głowę kołdrą, zapaliła

na czubku różdżki małe światełko i z mocno bijącym sercem wyciągnęła

intrygujący wolumin spod poduszki.
Rzut oka na pierwszą stronę...

niedowierzanie... parsknęła śmiechem i zaraz zasłoniła usta dłonią,

nasłuchując w napięciu. Jednak Ginny, śpiąca na sąsiednim łóżku, nawet się

nie poruszyła. Długi dzień pełen wrażeń i dwa kieliszki szampana zrobiły

swoje. Hermiona powróciła do lektury. Wpierw ze zdumieniem, a potem z coraz

większym zainteresowaniem, ba! nawet czymś w rodzaju fascynacji

odwracała kolejne strony, czytając notatki oraz celne, ironiczne komentarze

wpisane drobnym, aż nazbyt znajomym pismem. Oglądała rysunki na marginesach

– oszczędne, surowe ale mające swoisty charakter - podobnie jak ich

autor. Od czasu do czasu chichotała pod nosem.
„To jest

najokropniejszy, najbardziej dziwaczny i chyba najinteligentniejszy facet

jakiego znam” – pomyślała Hermiona z niejakim zdumieniem.

– „I kompletnie szurnięty.”
Zasnęła dopiero nad ranem,

z głową na otwartej stronicy, uśmiechając się przez sen.
*
Severus

zarejestrował drobną częścią świadomości, że leży na czymś twardym, w ustach

ma smak starej ścierki Filcha (aczkolwiek jego doświadczenia w lizaniu

ścierek były nikłe), światło razi go nieznośnie w oczy i ktoś mówi do niego

stanowczo za głośno. Wszystkie te elementy bardzo źle działały na jego

migrenę.
- Severusie, jest dwunasta w południe. Pierwszy dzień Nowego

Roku. Lepiej wstań.
Z pewnym trudem Severus przypisał ów znajomy głos do

twarzy z adnotacją „Remus Lupin”.
- Mm..? – odparł,

nie otwierając oczu.
- Wstaniesz?
- M-m...
- Czy mam rozumieć, że

lubisz spać na dywanie?
- Uhm...
- Konwersacja z tobą jest nadzwyczaj

budująca.
Severus poczuł, że Lupin bezceremonialnie łapie go za klapy i

sadza, opierając o jakiś mebel. Ruch ten natychmiast spowodował u niego coś

w rodzaju miniaturowego Cruciatusa z ośrodkiem tuż za oczami.
-

Przyniosłem coś, co cię ustawi w pionie – rzekł Lupin. Sądząc z

dodatkowych efektów dźwiękowych, nalewał coś do szklanki. Chłodne szkło

dotknęło ust Snape’a, który zacisnął zęby w odruchu obronnym.
-

Snape, wypij to. Poczujesz się lepiej.
Snape trwał w stuporze

migrenowym.
- Sever, otwórz buzię - namawiał słodko Lupin.
Sever nie

chciał. Miał wrażenie, że przełknięcie czegokolwiek spowoduje, że wywróci

się na lewą stronę jak skarpetka.
Raptem kciuk Lupina nacisnął jego

krtań. Zabolało. Severus odruchowo na moment otworzył usta i to wystarczyło,

by Lupin wlał do nich porcję eliksiru, a silne ręce wilkołaka unieruchomiły

szczęki rozbitego mężczyzny.
- Połknij to!
W tej sytuacji Severus

nie miał już żadnego wyboru.
- Aurorska sztuczka. W najśmielszych snach

nie przypuszczałem, że będę cię musiał kiedyś niańczyć – usłyszał.


Eliksir był paskudny w smaku, jak większość tego rodzaju specyfików, ale

błyskawicznie rozlał się po całym ciele falą energii, likwidując ból głowy i

mdłości.
- Zabierz łapy – warknął słabo Mistrz Eliksirów,

otwierając na próbę jedno oko. Powoli pozbierał się z podłogi.
-

Nareszcie zaczynasz przypominać siebie, a nie rozdeptaną meduzę –

powiedział Lupin. – Wyglądasz jakbyś przeszedł przez piekło w obie

strony. Co pamiętasz ostatnie?
- Butelki – mruknął Severus

zgryźliwie. Rzeczywiście miał niepokojącą przerwę w życiorysie. Pamiętał

powrót na Grimmauld Place i rządek butelek whisky w Blackowej lodówce,

natomiast reszta była mętnym chaosem nie do rozplątania. Ostatni raz w

podobnej sytuacji Snape był tuż po zaliczeniu owutemów, kiedy to obudził się

z kacem, dziurą w pamięci i damską pończochą zaciśniętą na szyi. Nadal nie

miał pewności, czy był to żart współlokatorów, pamiątka upojnej nocy czy

może ktoś usiłował go udusić.
- Dzięki za pomoc, a teraz spływaj,

Lupin. Mam zamiar się wykąpać.
- Mnie też było miło – odpowiedział

Remus uprzejmie. – Zawiadomiłem posterunek. Dumbledore wpadnie

wieczorem, będziesz mógł mu złożyć szczegółowy raport. Przy okazji

rozstrzygnie ten śmieszny zakład.
Na twarzy Snape’a odbiło się

lekkie zaskoczenie.
- Prawda, to już pierwszy stycznia. Zapomniałem o tym

cholernym zakładzie.
- Nie dziwię się – mruknął Remus z nutą

współczucia i skierował się do drzwi. – Poproszę Molly, żeby zrobiła

ci kawy.
*
Przed południem nikt nie zetknął się ze Snape’m, gdyż

Hermiona wyciągnęła przyjaciół (pod kuratelą Tonks i Billa) do Ogrodów

Kensington, gdzie obrzucali się śniegiem i obejrzeli pomnik „Chłopca,

który opanował perfekcyjnie zaklęcie lewitacji i miał oswojoną

bahankę”. Spacer zakończył się wizytą w palmiarni, gdzie na krótko

zapomnieli o zimie, pijąc kakao w kawiarence pod baldachimem egzotycznej

roślinności. Kiedy jednak towarzystwo wróciło pod gościnny dach Syriusza, a

Mistrza Eliksirów nadal nie było widać, Hermiona odczuła pewien niepokój.

Zagadnięty Remus Lupin wyraził opinię, że widać profesor źle się czuje.

Wywiad wśród portretów, które zazwyczaj wiedziały o wszystkim, co się działo

w domu, przyniósł tylko suchą informację: „Pan Snape odpoczywa”.

Tak więc Hermiona nie miała okazji oddać zgubionej książki. Zapukała nawet

do drzwi, lecz w środku panowała głucha cisza, a na przekręcenie klamki się

nie odważyła.
Absencja Snape’a zaniepokoiła również Syriusza, choć

jego motywy były zdecydowanie mniej szlachetne. Oto do zakończenia rozgrywki

zostało marnych dziesięć godzin, a jego przeciwnik usunął się z pola walki.

Czas kurczył się alarmująco i należało podjąć radykalne działania. Troskliwy

gospodarz zaczął więc mniej więcej co pół godziny pukać do Severusowej

„pustelni”, a to proponując kawę, to znów kanapki, namawiając na

partię szachów albo wręcz grę w „kulawego liska”, ewentualnie

dopytując się o samopoczucie „drogiego kolegi”. Za drzwiami

nadal było cicho jak w grobowcu, aż zaczęto wysuwać przypuszczenia, że

Mistrz Eliksirów utopił się w wannie albo na dobre opuścił Grimmauld Place,

chociaż oba jego płaszcze (ten zwykły i ten wężowaty) nadal wisiały w

przedsionku.
Na schodach w hallu zebrał się chór męski (w znakomitej

większości rudy), by odśpiewać fałszywie ale za to głośno wszystkie utwory o

kajmankach, finiszując najnowszym przebojem pod tytułem „Daj mi

szlaban”. Jednak i to nie wywołało żadnej reakcji ze strony profesora

Eliksirów.
- Zastosujemy broń chemiczną – zadecydował Fred,

wyciągając z kieszeni okazałą łajnobombę. – To powinno go wykurzyć.

Wrzucimy ją do przewodu wentylacyjnego.
Syriusz w pierwszej chwili był

zachwycony pomysłem, ale już w następnej miał poważne wątpliwości.
- To

będzie nieuprzejme. Nawet bardzo nieuprzejme, psiakość. Klątwa

Dumbledore’a może zadziałać.
- Ale to ja zrobię, a nie ty!

– zaoponował Fred, a George natychmiast go poprawił:
- MY

zrobimy.
- Ale za moim przyzwoleniem i w mojej obecności. Diabli wiedzą,

co Stary wymyślił, może mi ośle uszy wyrosną? – oponował Syriusz.
-

Ciotka Petunia, kiedy koty jej sikały na wycieraczkę... – zaczął

Harry.
- Snape nie sika mi na wycieraczkę – przerwał mu Syriusz z

pewnym roztargnieniem. – Chyba...
- Ciotka Petunia odstraszała je

wodą kolońską – dokończył Harry, obdarzając ojca chrzestnego urażonym

spojrzeniem. – Snape jest jak kot. Mogę się założyć, że perfumy mu

śmierdzą. Przecież on chyba w ogóle nie myje głowy. Perfumy są UPRZEJME.


Uskrzydleni nową ideą bliźniacy ulotnili się na parę minut, by powrócić

tryumfalnie z należącą do ich matki butelką wody kolońskiej, która została

komisyjnie obwąchana.
- Chyba za mało śmierdzi – wyraził

wątpliwość Syriusz.
- To perfumy mojej matki, w ogóle nie śmierdzą!

– oburzył się Ron.
- Rozpatruję je pod kątem Snape’a. Pewnie

byłby zachwycony wodą po goleniu o zapachu żaby.
- Albo

czyrakobulwy...
Tak więc za ozdobną kratkę wywietrznika przy pokoju

Snape’a została wlana cichaczem połowa wody kolońskiej Molly, a dla

pewności broń chemiczną wzmocniono pachnidłem Tonks, które Syriusz podwędził

kuzynce z toaletki – z narażeniem życia, jak sam podkreślił. W efekcie

po całym domu niebawem zaczął roznosić się dość przeraźliwy zapach lawendy

wymieszany z wonią sandałowca, gdyż bojowe wonności rozpoczęły ekspansję

poprzez system wentylacyjny. Partyzantka natomiast rozsiadła się rządkiem na

stopniu, wpatrując się w drzwi atakowanego właśnie pokoju gościnnego. I tam

też zastała ich Tonks, która, zaalarmowana podejrzanym – boleśnie

znajomym! – aromatem, odkryła na stoliku brak ulubionego

pachnidła.
- Kto gwizdnął mi perfumy?!! – wycharczała przez

zęby.
Pięć palców natychmiast zgodnie wskazało Syriusza.
- Zdrajcy

– mruknął.
Furia Tonks jeszcze wzrosła, o ile to możliwe.
- TY

ŚWINIO!!! TY BEZNADZIEJNY... MĘŻCZYZNO!! – ryknęła

Tonks, dając piękny pokaz feministycznego gniewu i wyciągając różdżkę.
-

Ninny... odkupię ci przecież – wystękał Syriusz niepewnie, macając

jednocześnie kieszeń w poszukiwaniu swojej różdżki.
- Moje Hexen Numer

Sześć!! – zawyła Tonks. – Nie odkupisz, bo ci wcześniej

łeb urwę!!
W tej chwili młodzi Weasleyowie i Harry pojęli różnicę

między kobietą zirytowaną a naprawdę wściekłą (Ginny i Hermiona w swych

najgorszych stanach okazały się zaledwie trochę rozdrażnione), oraz jak

naprawdę wygląda walka dyplomowanego aurora. Zaklęcie Tonks wyrwało dziurę w

balustradzie i gdyby Syriusz nie teleportował się sekundę wcześniej, miałby

pewnie tę dziurę w żołądku. Tonks natychmiast aportowała się za nim, dążąc

za jego echem poaportacyjnym. W domu zaczęły rozlegać się bojowe wrzaski,

odgłosy druzgotania mebli i męskie okrzyki: „Ratunku!

Ratunku!” wznoszone jednak tonem coraz bardziej niespokojnym, aż

wreszcie zaczęły brzmieć bardzo serio.
- Dobrze mu tak –

powiedziała Ginny.
- Dobrze – zgodziła się Hermiona.
Obie

dziewczyny awantura wywabiła z salonu i zażądały wyjaśnień, a teraz

wykazywały kobiecą solidarność.
- Kto wziął moją wodę kolońską? –

spytała Molly Weasley, węsząc podejrzliwie.
Bliźniacy wymienili

porozumiewawcze spojrzenia.
- Syriusz! – skłamali zgodnym

chórem. Ostatecznie chyba mu już nie robiło różnicy, ile kobiet go

goni.
*
Awantura dotycząca ekskluzywnych (i kosztownych) perfum z

serii Hexen przetoczyła się jak wiosenna burza – bardzo głośno,

gwałtownie i prędko się skończyła. Zziajana Tonks patrzyła wilkiem na swego

zziajanego kuzyna, który przykładał sobie do podbitego oka schłodzoną puszkę

piwa. Molly Weasley szukała maści na stłuczenia. Ryża awangarda natomiast

znów wyśpiewywała w hallu:
- Daj mi szlaban, proszę daj mi szlaban!

Bo poskarżę mamie i podniosę raban! Daj mi z eliksirów szlaban

tygodniowy, daj mi karę jaka przyjdzie ci do głowy! Zbij mnie paskiem

albo przywiąż do parkana, bo ja kocham jak mnie karzesz, proszę pana!


Remus pokręcił głową z zadumie. Spędzał już święta w rozmaitych dziwnych

okolicznościach, ale ta sytuacja biła swą oryginalnością wszystkie

poprzednie na głowę. Bez zbędnych ceremonii otworzył drzwi pokoju

Snape’a. Przechodząc przez próg, odniósł wrażenie, że przerywa

niewidzialną pajęczynę, która przyklejała się do jego ciała ulotnymi

niteczkami, trzeszcząc cichuteńko na samej granicy słyszalności. Okno było

uchylone, a pomieszczenie wyziębione jak stodoła. Snape leżał na łóżku,

okręcony kocami i wyglądał bardziej mizernie niż zwykle. Chyba spał. Remus

postawił talerz z kanapkami na nocnym stoliku i zamknął okno.
- Lupin,

czy ty nigdy nie pukasz? – rozległ się głos Mistrza Eliksirów.
-

Tylko wtedy, gdy ma to sens. Przez barierę Silencio raczej byś nic nie

usłyszał – odparł Lupin.
- I o to chodziło. Kiedy Black po raz

trzeci wyrwał mnie z drzemki pytaniem o samopoczucie, uznałem, że należy

podjąć jakieś kroki w celu ochrony prywatności.
- Ominęło cię w ten

sposób parę ciekawych wydarzeń. Bliźniaki lansują nowy przebój. Tytuł

„Daj mi szlaban”.
- Mogę im to załatwić. Niestety, bariera

zatrzymuje dźwięki ale przepuszcza zapachy. Black jest zwolennikiem

radykalnej aromaterapii?
- Coś w tym rodzaju. Jak długo masz zamiar tu

siedzieć, głodować i pogrążać się w depresji?
- Raz na dziesięć lat chyba

mogę? Do północy. Potem się spakuję i wrócę do siebie, by pogrążać się w

depresji we własnym łóżku, nareszcie.
- Dobrze, ale najpierw coś zjedz.

Biały chleb, szynka, ser, majonez i zielony pieprz. Zdaje się, że dobrze

odgadłem twoje preferencje?
- Lupin, na Merlina, odwal się. Nie życzę

sobie, żeby ktoś się nade mną litował. Najpierw Granger, a teraz ty.

„Miłujcie nieprzyjacioły swoje.” Mam być waszą odskocznią do

nieba?
Lupin uśmiechnął się lekko.
- Tak się składa, że czasem

współczujemy ludziom nieszczęśliwym. Nawet jeśli są kompletnymi

łajdakami.
- Nie jestem nieszczęśliwy, tylko skacowany – sprostował

Snape. – A teraz zamknij łaskawie drzwi z drugiej strony.
- W

porządku. Kanapki zostawiam.
Remus już miał wyjść, ale zatrzymało go

pytanie, zadane opryskliwym tonem, pod którym jednak kryło się

zakłopotanie.
- Lupin... co ja ci właściwie nagadałem w nocy?
-

Właściwie to głównie cytowałeś Szekspira. Usłyszałem też w telegraficznym

skrócie opis świętowania Nowego Roku przez Śmierciożerców. A pomiędzy

wierszami wyczytałem, że Severus Snape cierpi z powodu wyrzutów sumienia

– odpowiedział Remus.
- Scheisse... Lupin, byłem w drobiazgi

pijany, ja nie mam sumienia. Zdechło, wyprowadziło się, w każdym razie nie

istnieje. Nie przypisuj mi czegoś, czego nie posiadam! – pod

koniec tej tyrady Snape walił pięścią w wezgłowie łóżka i krzyczał. –

W piekle już mają naszykowany kocioł z moim nazwiskiem, więc nie pieprz mi

tu o wyrzutach sumienia! Sumienie jest głupim luksusem w świecie, gdzie

umierają dzieci, a żyją takie potwory jak ja albo ty!!
W

końcu Mistrzowi Eliksirów zabrakło tchu. Lupin patrzył na niego w milczeniu

i z uwagą, przekręciwszy lekko głowę na bok, jakby nad czymś się głęboko

zastanawiał. W końcu ściągnął przez głowę sweter. Pod spodem nosił

niebieską, spraną koszulę, pocerowaną przy kołnierzyku. Metodycznie rozpiął

guziki.
- Lupin, co ty wypra... – wykrztusił Snape z

osłupieniem.
Remus odwrócił się do niego plecami. W okolicach prawej

nerki miał wyrwany kawałek ciała – blizna była jasnoczerwona i

nierówna.
- Tu mnie dziabnął – wyjaśnił beznamiętnie. – I

tutaj – jego palce dotknęły szram na bicepsie.
- Teraz ślady są

dużo mniejsze, bo wyrosłem. Ale wtedy miałem sześć lat i szczęki tamtego

omal mnie nie przecięły na pół. Ledwo mnie odratowano. Pewnie właśnie

myślisz, że niepotrzebnie – kontynuował, wciskając pięści w kieszenie.


Cisza.
- Pierwszy atak nie był najgorszy, ale drugiego już bałem się

śmiertelnie. Rodzice jakoś zdołali mi uświadomić, że nie jestem potworem,

tylko jego ofiarą. Musiały minąć lata, zanim doszedłem do tego, że ten,

który mnie ugryzł też był ofiarą.
Remus odwrócił się twarzą do Severusa.

Bursztynowe oczy poszukały czarnych.
- Pod pewnymi względami jesteś

gorszy od Blacka – powiedział Snape z ironią. – Po jaką cholerę

mi to opowiadasz?
- Bo i ty nią jesteś.
- Czym?
- Ofiarą, Sever.

Cokolwiek byś o sobie sądził i o cokolwiek się obwiniał.
Severus zbladł

jeszcze bardziej, co wydawało się do tej pory niemożliwe. Zaczerpnął głęboko

powietrza i wybuchnął.
- Święty Gryfon! Rzygać mi się chce od tej

twojej moralności!! Spadaj, odpieprz się, won mi z

oczu!!
Ciśnięta celnie poduszka uderzyła Remusa w twarz.
-

Wilkołak robi psychoanalizę Śmierciożercy! – pienił się Mistrz

Eliksirów. – Rzeczywistość jest głupsza od najgłupszego

romansidła!
Lupin zgarnął swoje rzeczy i ruszył do drzwi.
-

NIE!! – ryknął Snape z furią. – Najpierw się

ubierz!! Na miecz Slytherina, pomyślą, że się do ciebie

dobierałem!
Remus wkładał koszulę, a Severus tymczasem wykopał się z

koców i stanął przed nim w agresywnej postawie.
- Przestań się nade mną

rozpływać. Przestań się mnie czepiać i zbawiać mnie, kurwa, na siłę. Nie

jestem miły. Jestem wredny i podły, i paranoidalny... I jestem MOR-DER-CĄ.

Dotarło to do ciebie, Lupin? Dotarło to do twego miękkiego wilkołaczego

serduszka? Mogłem powiedzieć „nie” ale tego nie zrobiłem.

Powiedziałem „tak Panie”, jak zwykle. Koniec, finis, gruba

krecha.
- Nie mogłeś się sprzeciwić, bo mielibyśmy trzy pogrzeby zamiast

dwóch – odparł Remus, wciągając sweter.
- Ale ten nieszczęsny

Bolder to zrobił i święty Potter też powiedziałby „nie” –

sarknął Severus. – I umarłby godnie, z honorem i kompletnie bez

sensu.
- Możliwe – westchnął Remus. – Zupełnie możliwe.

Chwilami Harry jest tak podobny do Jima, że to mnie wręcz przeraża. Ale

ja...
Zatrzymał się jeszcze na chwilę, z ręką na klamce.
- Ja nie

wiem, co bym zrobił na twoim miejscu. Możliwe, że to samo co ty –

powiedział bardzo cicho.
Po wyjściu Lupina Snape przewrócił się na wznak

na łóżko, przyciskając skronie palcami. Znów zaczynała go boleć

głowa.
*
- Jak ci poszło? – spytała Tonks, obejmując Remusa za

szyję.
- Obrzucił mnie słownictwem i poduszką – Remus nie mógł się

powstrzymać i szybko pocałował chętne usta dziewczyny.
- Tylko poduszką?

– zdziwiła się.
- Tylko.
- Żadnych bolesnych klątw, rzucania

krzesłami?
- Żadnych krzeseł, talerzem też nie próbował rzucić. Może

jednak zje te kanapki.
- Zdumiewające, ale on chyba cię lubi –

stwierdziła Tonks.
*
„Prawo pełzania” mówi o tym, że jeśli

gdzieś przebywamy choćby jedną dobę, nasza własność zaczyna w naturalny

sposób „rozpełzać się” po zajmowanym terytorium, przy czym

zasięg rozpełźnięcia jest wprost proporcjonalny do długości urlopu, a

szybkość powtórnego pakowania odwrotnie proporcjonalna do ilości

przedmiotów, których objętość rośnie o 1/2 procenta każdego dnia. (Zawartość

kufra nigdy nie mieści się w nim po raz drugi.)
Ron Weasley eksplorował

(podobnie jak jego rodzeństwo i przyjaciele) dom od strychu do piwnic w

poszukiwaniu swoich rzeczy. Prawo pełzania sprawdzało się w stu procentach,

chociaż, zdaniem Rona, wcale nie wyjaśniało, dlaczego jego praca domowa z

Transmutacji leżała w łazience na parterze, a pojedyncze skarpetki odszukał

w pokoju Hardodzioba.
- ...zbij mnie paskiem albo przywiąż do parkana,

lub łańcuchem przykuj w lochach aż do rana... – nucił Ron pod nosem z

lekkim roztargnieniem, zaglądając pod wszystkie meble w korytarzu na

pierwszym piętrze. Te piekielne skarpetki do pary gdzieś musiały być...
-

Paskiem? Łańcuchem w lochach?? – rozległ się za nim zniesmaczony, a

nader znajomy głos. – Czy rodzice wiedzą o twoich... hmm...

preferencjach, Weasley?
Ron spłonął szkarłatnym rumieńcem. Snape tym

razem występował w pełnej gali. Żadnych mugolskich ciuchów. Spowity w swe

tradycyjne, powiewające czernie, znów przypominał przerośniętego nietoperza

w sztywnym kołnierzyku. Już samo to mogło być sygnałem, że ferie dobiegają

końca i jutro nastanie zwykły rygor szkolny – tym gorszy, że Mistrz

Eliksirów z pewnością zechce się odegrać za wszystkie dowcipy.
Snape

zszedł na dół, jeszcze na odchodnym rzucając chłopcu zbrzydzone spojrzenie,

a Ron czym prędzej pobiegł do swego pokoju, by zawiadomić Harry’ego,

że przeciwnik w końcu wyszedł z ukrycia. Chłopcy byle jak upchnęli swoje

rzeczy w kufrach, a pięć minut później już knuli wraz z Syriuszem,

bliźniakami i Ginny, jak owocnie wykorzystać ostatnie godziny przed północą.


Widać było, że Snape nie może sobie znaleźć miejsca. Krążył po domu,

jakby i on walczył ze swoim „rozpełźniętym” bagażem. Ścigały go

przy tym zarówno lawendowe aromaty, jak i upiorna życzliwość Syriusza

Blacka, poparta dodatkowo równie nachalną uprzejmością jego młodocianych

popleczników. Kiedy po raz czwarty jeden z bliźniaków życzył Snape’owi

„szczęśliwego Nowego Roku”, ten nie zdzierżył.
- Poprzedni

był fatalny, a ten nie zapowiada się lepiej – burknął. – Ile

jeszcze razy będziesz mi serwował te bzdury?!
- To na pewno nie byłem

ja – oświadczył bezczelnie Fred, mrugając niebieskimi ślepkami, w

których usiłował zawrzeć całą niewinność świata. – To na pewno był mój

brat.
- Pomyślności w Nowym Roku, panie profesorze – rzuciła Ginny,

przechodząc obok z naręczem pomiętych prześcieradeł.
- To też nie byłem

ja! To była moja sios... – zastrzegł szybko Fred, ale nie

dokończył, gdyż szczupła i blada dłoń Snape’a z niespodziewaną siłą

zacisnęła się na jego gardle.
- Posłuchaj mnie, ty ryże irlandzkie

nasienie. Po pierwsze, jestem ostatnio odrobinę nerwowy. Po drugie, mam

obowiązek być miły dla Blacka, ale nie dla was – sączył chłopcu do

ucha aksamitnym szeptem Mistrz Eliksirów. – Weź to więc pod uwagę,

panie Weasley, jeśli nie chcesz obejrzeć en naturelle własnej nerki.
-

Ygh... – powiedział Fred, przełykając z trudem ślinę.
- I powtórz

to braciom – dodał Snape, zwalniając chwyt.
- Jasne... –

wykrztusił podduszony młodzian, odruchowo masując szyję.
- Nieprawidłowa

formuła, panie Weasley – mruknął Snape.
Fred odchrząknął.
-

Dobrze, proszę... panie profesorze – rzekł ponuro.
- Dziękuję za

zrozumienie, panie Weasley. Miłego dnia.
Po tej demonstracji Mistrz

Eliksirów zyskał nieco spokoju. Najwidoczniej młodzieńcy uświadomili sobie

kilka istotnych kwestii: Snape nie został Śmierciożercą li i jedynie z

powodu pięknych oczu; i że faktycznie jego uprzejmość obejmuje swym

zasięgiem tylko Syriusza, a jedyne co chłopcy mogą zyskać, to uduszenie w

afekcie, ewentualnie długotrwała, wyrafinowana zemsta profesorska po

powrocie do Hogwartu.
Zapał Syriusza jednakże nie stygł. Kiedy Severus

już miał nadzieję, że znalazł przynajmniej chwilowy azyl w salonie, gdzie

mógłby w spokoju oddać się lekturze Proroka przy filiżance kawy, natychmiast

wpakował się tam Black ze swoją świtą i wielkim półmiskiem domowych wypieków

Molly! Gdyby teraz Snape wyszedł, miałoby to wszelkie znamiona ucieczki,

więc został, udając obojętność, lecz w środku kipiąc i grożąc wybuchem,

niczym rozregulowany ekstraktor podciśnieniowy. Wbijał wzrok wciąż w to samo

zdanie artykułu, nie bardzo rozumiejąc, o co w nim chodzi.
Eksport tak

ważnego artykułu, jak sierść demimoza został... co został? Eksport

tak...
- A wtedy ten gość usiłował sprzedać Remusowi bransoletę z zębów

wilkołaka – opowiadał Black jakąś historyjkę z zamierzchłej

przeszłości. – Twierdził, że uchroni właściciela przed ukąszeniem. A

Remus na to: Już za późno, proszę pana. Facet spakował towar w ciągu

dziesięciu sekund i już go nie było.
Lupin uśmiechnął się melancholijnie.

Słuchacze parsknęli śmiechem. Snape usiłował pokonać zdanie o sierści

demimoza.
- I tak bym jej nie kupił – powiedział Remus. – To

były zęby zwykłego wilka.
- A skąd pan wiedział? – spytał ciekawie

Potter.
Eksport tak ważnego artykułu... Na miłosierną Helgę, kogo

właściwie obchodzi handel jakimiś kłakami?
- Są pewne różnice. Kły

wilkołaka i wilka są co prawda bardzo podobne do siebie, ale zęby przednie u

wilka są trójkątne i przypominają piłę do drewna. U wilkołaka mają postać w

miarę normalnych ludzkich siekaczy, chociaż niezwykle ostrych –

wyjaśniał cierpliwie Lupin. – Zębów przedtrzonowych praktycznie nie

można odróżnić od wilczych, za to trzonowe wyglądają bardzo po ludzku, tylko

są po prostu bardzo duże.
- Mogę potwierdzić – wtrącił Black.

– Twój uśmiech w świetle księżyca zawsze chwytał mnie za serce,

Remmy.
Hermiona chrząknęła znacząco.
- Cała ta rozmowa jest dość

nietaktowna, Syriuszu. Lepiej już skończ.
„Racja. Skończ, zanim

wtłoczę ci do gardła ten brukowiec i zadławisz się śmiertelnie kroniką

towarzyską” – pomyślał Snape ze złością. Wyobraźnia podsunęła

mu wspomnienie zapienionej wilkołaczej paszczy i poczuł zimny dreszcz wzdłuż

krzyża.
Black przeszedł więc na tematy bardziej „taktowne”

czyli wspomnienia rozgrywek quidditcha (był ścigającym w drużynie), dowcipów

robionych Filchowi i odwiecznej rywalizacji pomiędzy Gryffindorem a

Slytherinem.
„Opowiedz też, jak w drugiej klasie złamałeś mi

nos” – pomyślał Snape kwaśno, szeleszcząc gniewnie gazetą.
W

Exeter zwołano konferencję hodowców trzminorków, na której poruszono ważną

kwestię...
Kawa Severusa dawno wystygła. Słuchając z przymusem wspominków

Blacka, nie był w stanie nic przełknąć.
- ...a wtedy... mm... wtedy

Filch zupełnie stracił głowę – opowiadał Syriusz, pożerając ze smakiem

ciastko. – Złapał jakiegoś Bogu ducha winnego Ślizgona i zaczął nim

potrząsać jak shakerem do drinków. Slytherin wtedy stracił dziesięć punktów,

piękna akcja. Nie pamiętam, co to był za chłopak...
„Za mało tranu

w diecie, Black? Skleroza w tak młodym wieku. Ja za to doskonale pamiętam,

że Filch oberwał mi wtedy kołnierz. I pamiętam, jak potem wyciąłem kilka

witek z miotły Pottera. Złamał wtedy nadgarstek... też mam miłe

wspomnienia” – rzekł w duchu Snape, spoglądając na Blacka i

wyginając połowę ust w ironicznym uśmieszku.
Od dalszych tortur

psychicznych wybawiło go przybycie dyrektora i zwołane naprędce zebranie

tych członków Zakonu, którzy aktualnie byli na Grimmauld Place.
demimoz

- małpokształtne zwierzę, z którego sierści wykonuje się peleryny-niewidki


trzminorek - kudłaty owad, wytwarzający syrop, powodujący melancholię,

wykorzystywany w eliksirach uspokajających
*
Wskazówki zegara,

wiszącego w kuchni Blacków, pełzły z wolna ku pozycji zenitalnej. Wszyscy,

którzy czekali cierpliwie na finał zakładu Black contra Snape, popatrywali

na niego z napięciem, prowadząc między sobą ściszone rozmowy. Syriusz wyjął

z lodówki dużą puszkę Pilznera i demonstracyjnie postawił ją na stole. W

końcu zegar z wysiłkiem, zgrzytając nieco, wybił północ. Na cyferblacie

poniżej wskazówek uformowały się blade usta i wygłosiły:
- Rozpoczął się

drugi dzień stycznia 1996 roku. Tempora labuntur tacitisque senescimus

annis.* Mój mechanizm wymaga konserwacji.
Wśród obecnych podniósł się

wesoły gwar. Zaczęto składać gratulacje Syriuszowi, który otworzył z sykiem

puszkę.
- No to koniec. Dotrwaliśmy do finału – powiedział z

głęboką satysfakcją, stawiając przed Snapem ozdobną popielniczkę. –

Sztachnij się, stary – zachęcił życzliwie.
Snape jednak zmrużył

sceptycznie oczy. Cała jego postawa wyrażała podejrzliwość.
- A ty się

nie napijesz?
- Gość pierwszy – rzekł Syriusz kurtuazyjnie,

uśmiechając się półgębkiem.
Snape ostentacyjnie popatrzył na wyciągnięty

z kieszeni zegarek, po czym pokazał go innym. Duża wskazówka stała na

„za trzy”.
- Syriuszu, oszukiwałeś?! – Hermiona

była wstrząśnięta.
- Ja? Ależ skąd – zaprzeczył Syriusz, mimowolnie

zerkając na bliźniaków.
- Zachowujecie się jak... Ślizgoni –

rzekła dziewczyna z pogardą.
Snape nadal obserwował swój zegarek,

podobnie jak Dumbledore, który nucił coś pod nosem, w doskonałym

humorze.
- Nie, panno Granger, Ślizgoni by tego nie spaprali, zapominając

o przestawieniu zegara w hallu – skomentował Opiekun

Slytherinu.
Wówczas wszyscy usłyszeli, jak zdezelowany zegar szafkowy

dławi się i charczy na korytarzu, plując śrubami, po czym oznajmia grobowym

głosem:
- Pół-nocz gr-gr... khk...
Sekundę później rozćwiergotał się

przyjemnym kurancikiem srebrny kieszonkowy zegarek Dumbledore’a.
-

Koniec – powiedział uśmiechnięty dyrektor, zamykając z cichym

„pyk” srebrzystą kopertę zegarka. – Gratulacje, panowie.

Przeżyliście ze sobą całe siedem dni i nadal obaj jesteście w jednym

kawałku. Brawo.
- Czyżbyśmy mieli się rozpaść, jakby coś nie tego?

– spytał podejrzliwie Syriusz.
Dumbledore machnął ręką.
- Ależ

skąd, chłopcze. Ależ skąd...
- Czy możemy się jednak dowiedzieć, jaką

klątwą nas obłożyłeś, dyrektorze? – indagował dalej

Syriusz.
Dumbledore pogładził się po brodzie z miną kota objedzonego

śmietaną i śledziem.
- Żadną, moi drodzy. Nie jesteście dziećmi, żeby was

pilnować zaklęciem.
- CO?! – wrzasnął Syriusz. Dalsze

„co?! co?!” zdumionych widzów zabrzmiały jak echo jego

okrzyku. Mina Snape’a wskazywała, że też chciał krzyknąć

„co?!” ale go zatkało.
- A-ale w takim razie co pan wtedy

powiedział, tamtego dnia? – zająknęła się pani Weasley.
- Och, nic

takiego. Zwykłe zaklęcie do pielęgnacji suchej cery.
Teraz już wszystkim

odebrało mowę, a Black i Snape z osłupieniem jednocześnie spojrzeli na swoje

ręce.
- To znaczy, że przez cały ten czas mogłem rzucić na niego dowolną

klątwę?! – rozzłościł się Syriusz.
- Nie mogłeś. Na tym polegał

zakład – odparł Dumbledore cierpliwie.
- Ale teraz mogę!

– burknął niepoprawny pan Black.
Jednak zanim zrobił cokolwiek,

końcówka Snape’owej różdżki niemal dziabnęła go w nos.
- Nie waż

się! – warknął Syriusz, zezując na nią.
- Severusie... –

to był Dumbledore.
Snape przesunął różdżkę i ponad ramieniem Syriusza

wycelował ją w półeczkę z naczyniami.
- Accio kubki!
Dwa kubki

nadleciały posłusznie i Mistrz Eliksirów chwycił je zręcznie jedną ręką, a

potem rozlał do nich Syriuszowe piwo.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Black

– powiedział z kpiną, pukając jednym kubkiem o drugi i unosząc go do

ust. – Cheers!
- Cheers... – powtórzył niechętnie Syriusz

i łyknął z drugiego. W pierwszej chwili po jego nadąsanej twarzy bez udziału

woli rozlał się wyraz absolutnej rozkoszy, ale już w następnej skośne oczy

łypnęły podejrzliwie do wnętrza naczynia.
- Jakiś dziw... oj... aj...


Syriusz upuścił kubek, macając się z niepokojem po twarzy. Jego rysy

rozpływały się dziwacznie, jakby raptem zamieniły się w galaretkę.

Niespodziewanie zrobił się jakby nieco niższy, szczuplejszy... nos się

wydłużył i zaostrzył... W ciągu pół minuty naprzeciwko Snape’a, po

drugiej stronie stołu stał drugi Snape – w jaskrawej koszuli w złote

feniksy, z włosami posplatanymi w warkoczyki – i przyglądał się

podejrzliwie swoim rękom.
- O rany...! – stęknął Ron.
- O

kurczę... – mruknął Harry.
Dumbledore zachichotał, za to reszta

trwała w milczeniu, stropiona i nie wiedząca jak zareagować.
- Co było w

tym piwie?
- Eliksir wielosokowy – wyjaśnił Snape, wielce z siebie

zadowolony.
- Zamorduję!! – ryknął Snape numer dwa,

rzucając się przez stół na swój pierwowzór. Nie wiadomo czy nie doszłoby do

gorszących scen, gdyby Remus Lupin nie założył mu nelsona.
- Remmmy!

Do cholery, facet gra mi na nerwach, wychlał mi najlepszą irlandzką whisky,

w domu nie uświadczysz majonezu i teraz jeszcze zamienił mnie w SIEBIE!

– sapał z oburzeniem Black, wijąc się w uścisku przyjaciela. –

Puść mnie, muszę mu nastukać!!
- Dobrze, dobrze... – rzekł

Remus ugodowo. – Ale może za godzinę, jak już odzyskasz własne ciało i

znów będziesz miał dwa centymetry przewagi.
- Skąd właściwie w

zapieczętowanej puszce eliksir? – zdziwiła się Tonks.
- Moja słodka

tajemnica, Nymphadoro – odparł Snape, kładąc palec na wargach i

uśmiechając się tajemniczo oraz z satysfakcją. – Dobrze, skoro to

wszystko, to pójdę już spać. Dobranoc.
- Poczekaj chwilę –

zatrzymał go Dumbledore, który do tej pory ze sporym rozbawieniem przyglądał

się odmienionemu Syriuszowi. – Ekstraktor, tak jak obiecałem,

sprowadzę w ciągu najbliższych trzech dni, a dzisiaj, jako że od paru minut

mamy drugi stycznia...
Dyrektor wygrzebał z kieszeni jakąś paczuszkę i

wręczył ją Mistrzowi Eliksirów ze słowami:
- Wszystkiego najlepszego z

okazji urodzin, Severusie.
Zdecydowanie była to noc

niespodzianek.
Snape patrzył na podsunięte mu pudełko jakby zawierało

truciznę lub bombę.
- Doprawdy, dyrektorze, musiałeś mi to robić? –

mruknął, odbierając podarunek z rąk Dumbledore’a. – Dziękuję.


- Och... Panie Snape, trzeba było powiedzieć, upiekłabym tort –

odezwała się z zakłopotaniem Molly.
- Nie jestem zwolennikiem świętowania

wydarzeń niefortunnych – odparł Snape sztywno.
- Nie otworzysz?

– spytał Dumbledore.
Snape westchnął i otworzył. W środku,

pieczołowicie zabezpieczona wiórkami, spoczywała szczelnie zakorkowana

buteleczka, w której przelewało się nieco purpurowego płynu. Snape uniósł ją

do światła.
- Wygląda jak krew – szepnęła Ginny. – Czy to

krew jednorożca?
- Krew jednorożca jest srebrna – mruknął

Harry.
- To krew reema* - wyjaśnił Dumbledore.
- To... – Snape

przełknął ślinę. – To bardzo rzadkie...
- Dlatego pomyślałem, że

będzie to idealny prezent dla Mistrza Eliksirów.
- Fanatycznego Mistrza

Eliksirów – uzupełnił Syriusz kwaśno. – Nie będę walił w zęby

solenizanta, niech tam. Wszystkiego dobrego.
- Dziękuję, dyrektorze. To

miło z pana strony – powtórzył Snape, chowając delikatnie naczyńko z

cenną zawartością z powrotem do pudełka. – Dobranoc.
I zanim

ktokolwiek zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, wyszedł pospiesznie z

kuchni. Słychać było, jak wbiega po schodach, tradycyjnie potykając się na

feralnym stopniu.
- Biedny Severus ma kłopoty zarówno z dawaniem, jak i z

braniem czegokolwiek – mruknął Dumbledore.
- Przydałby mu się

psychoanalityk – powiedziała Hermiona.
- A kto pomógłby potem

psychoanalitykowi? – zapytał Harry.
Tempora labuntur tacitisque

senescimus annis (łac.) – czas upływa a my starzejemy się wraz z cicho

biegnącymi latami
Reem – wół o złotej sierści, bardzo rzadko

spotykany, żyje w Ameryce Północnej i na Dalekim Wschodzie, wypicie krwi

reema daje wielką siłę
*
Wczesnym rankiem wszyscy byli już na nogach,

ponieważ chcieli jak najszybciej złapać transport do Hogsmeade. Wydawało

się, że Snape ma nieco lepszy humor niż zwykle. Sowa pocztowa przy śniadaniu

dostarczyła mu jakiś gruby periodyk, w którym Hermiona rozpoznała

miesięcznik „Zaawansowany Warzyciel”. Profesor czytał, pił swoją

zwyczajową kawę z kardamonem i w roztargnieniu pochłaniał tosty, które

ociekały majonezem oraz obłąkaną ilością pikantnych przypraw. Na stole,

prócz zwyczajowych produktów śniadaniowych, pojawił się także wielki placek

z jabłkami. Choć nikt nie powiedział tego głośno, wiadomo było, że jest to

drobna uprzejmość Molly Weasley wobec Snape’a, który zdobył się na

uprzejme zjedzenie kawałka ciasta. Również Syriusz nie silił się na

złośliwości w stosunku do Mistrza Eliksirów. Może z powodu tych

urodzin-nieurodzin, a może dlatego, że straciło to posmak zakazanego owocu.

Dopiero kiedy goście zaczęli wychodzić na zaniedbany placyk przed domem,

dźwigając swoje kufry, torby i plecaki, Syriusz Black zbliżył się do

Snape’a i rzekł półgłosem, tonem konwersacji o pogodzie:
- Masz

bardzo interesujące ciało, Sev. Muszę przyznać, że była to BARDZO pouczająca

godzina. Miłej podróży.
Powiało Grenlandią. Gdyby między nim a Snapem

akurat przelatywała mucha, zapewne spadłaby zamarznięta. Severus Snape nie

przewidział takiego obrotu sprawy.
- Jesteś o-brzy-dli-wy, Black –

wycedził posiadacz „interesującego ciała”. – Trzymaj się

ode mnie z daleka.
- Może zajrzysz podczas przerwy Wielkanocnej? –

spytał niewinnie Syriusz.
Temperatura spadła w okolice zera absolutnego,

a następnie błyskawicznie podniosła się poziomu spotykanego w

wulkanach.
- NIE!
Mistrz Eliksirów opuścił gościnne progi

Grimmauld Place 12, kopiąc po drodze z furią drzwi. Za jego plecami

gospodarz śmiał się w kułak.
*
Z racji tego, że na razie tylko Fred i

George uzyskali licencje aportacyjne, całe towarzystwo wracało do szkoły

zwariowanym autobusem Błędny Rycerz. Jak zawsze, wszystkie przedmioty

ożywione i nieożywione przemieszczały się w środku niczym w tornistrze

podskakującego pierwszaka. Każdy trzymał się kurczowo czegokolwiek, co

wyglądało na trwale umocowane. Hermiona Granger wsadziła kota za kurtkę, by

uchronić go przed obijaniem się po wnętrzu autobusu. Krzesła z pasażerami

jeździły ze zgrzytem po podłodze przy każdym hamowaniu i gwałtownych

zrywach. Jedynie Mistrz Eliksirów wyglądał jak zawsze godnie. Natychmiast po

wejściu przymocował jedno z krzeseł zaklęciem do podłogi, a teraz siedział

na nim jak przyklejony, czytając „Warzyciela” i ignorując rzeczy

przelatujące mu koło uszu. Otaczały go kłęby dymu papierosowego.
- Kto by

pomyślał, że Snape ma urodziny – odezwał się Ron w pewnej chwili.
-

Pewnie, że kiedyś musi mieć. Uważasz, że go wyprodukowano? –

powiedziała Hermiona.
Mina Rona Weasleya dawała do zrozumienia, że

właśnie coś takiego miał na myśli.
- Zresztą mogłam się domyślić, że to

będzie właśnie w okresie ferii – ciągnęła dziewczyna. – On ma na

imię Severus, a w zodiaku animagicznym miesiąc severian przypada właśnie na

okres między dwudziestym szóstym grudnia a piątym stycznia.
- To jaki on

ma znak zodiaku? – zainteresował się Ron.
- Eeee... nietoperz

– powiedziała Hermiona, zniżając głos.
Jej rozmówcy omal nie

pospadali z krzeseł, zwłaszcza, że Rycerz znowu zahamował.
- Zaczynam

wierzyć w astrologię – wykrztusił Ron, ocierając łzy śmiechu.
- Za

to ty jesteś chomikiem, mój drogi – rzuciła Hermiona wesoło. –

Według horoskopu jesteś energiczny i kochasz jeść. Według mnie się zgadza.


To skojarzyło się wszystkim z jedzeniem i postanowiono zaryzykować

zamówienie u biletera po kubku czekolady.
Hermiona, korzystając z

chwilowego zamieszania, podeszła do Mistrza Eliksirów.
- Zamawiamy

czekoladę. Czy pan też ma ochotę? – spytała grzecznie.
- Dzień

dobroci dla zwierząt, Granger? – burknął Snape.
- Dla zwierząt

zawsze jestem dobra – odcięła się. – A dla pana mogę być

czasami, jeżeli wytrzymam nerwowo.
Mistrz Eliksirów podniósł wzrok znad

czasopisma i Hermiona spostrzegła z zaskoczeniem, że przez surową twarz

mężczyzny przemknął cień uśmiechu.
- Zapomniałem oddać ci galeona

– sięgnął do kieszeni.
- Nie trzeba. Proszę to traktować jak

prezent urodzinowy.
- Nie przyjmuję podarunków od uczniów – odparł

Snape.
W tym momencie autobus znów zarzucił i dziewczyna omal nie

wylądowała profesorowi na kolanach. W ostatniej chwili złapała za oparcie

przytwierdzonego krzesła.
- Skoro nie Nicorette, to może to? –

Hermiona wyciągnęła z kieszeni czarny tomik z czaszką na okładce, stając

tak, by zasłaniać go ciałem przed kolegami.
Snape zbladł i wyrwał jej

książeczkę z ręki.
- Czytałaś? – syknął.
- Czytałam –

uśmiechnęła się. – Jest cudowne. Szkoda, że nie można tego

opublikować.
Wzrok Snape’a podążył w stronę grupy uczniów

walczących z siłą bezwładności i gorącą czekoladą.
- Nikomu nie

pokazałam. Nikt nie wie, prócz nas dwojga – zapewniła dziewczyna.
-

No i co teraz? – rzekł Snape zgryźliwie. – Jakiś mały szantażyk?


- Nic z tych rzeczy. Jestem z Gryffindoru, a Gryfoni nie stosują

„szantażyków”.
- Ta uczciwość kiedyś cię zgubi, panno

Granger.
- Lepiej, niż gdyby zgubiła mnie nieuczciwość.
Snape

przesunął palcami po sfatygowanej okładce, jakby w zamyśleniu.
- Jestem

złym, smętnym facetem. Nie próbuj się ze mną zaprzyjaźniać. To nie jest dla

ciebie ani dobre, ani bezpieczne, panno Granger. Idź już.
Dziewczyna już

miała odejść ale jeszcze odwróciła się.
- Eliksiru wielosokowego nie było

w puszce, prawda? Był w jednym z kubków.
- Rozumowanie prawidłowe,

Granger. Jak to zrobiłem?
- Iluzja. Dlatego Syriusz niczego nie zauważył.

Musiał pan przygotować to wcześniej.
- Punkt dla Gryffindoru. Zakładałem,

że pierwsze, co Black zrobi, to rzuci się na piwo. A teraz

zmiataj.
Wreszcie odeszła. Snape otworzył tajemniczy rękopis na swoim

ulubionym fragmencie.
Kłapouchy zbliżył się do Puchatka i rzekł

głośnym szeptem: - Czy nie mógłbyś poprosić twego przyjaciela, żeby

gimnastykował się gdzie indziej ? Za chwilę będę jadł śniadanie i nie chcę,

żeby mi ktokolwiek skakał po nim. To taki drobiazg, po prostu mój kaprys,

ale każdy z nas ma swoje małe przyzwyczajenia.
Na marginesie dopisany był

komentarz: „Każdy ma swoje małe przyzwyczajenia. Nawet osły. Czy można

odmawiać komuś prawa bycia osłem? Zapewniam, że są osoby, które mają

kłapouche maniery i uwielbiają żreć oset. Z Kłapouchym czuję powinowactwo

dusz. Ma tak samo pesymistyczne poglądy na świat, jak

moje.”
Severus wyciągnął z wewnętrznej kieszonki ołówek. Na wolnym

miejscu zaczął szkicować ponurego osiołka z grzywką melancholijnie opadającą

na smętny pysk. Zwierzak miał na sobie czarną szatę, spod której wlókł się

oklapnięty ogon. Przyjrzał się z uznaniem własnemu dziełu, po czym

przewrócił kilka stronic, szukając ilustracji z Kangurzycą, wpychającą

Maleństwu tran.
„Kto jest ojcem Maleństwa? Czy Kangurzyca jest

wdową? Rozwódką? A może źle się prowadziła?” – przeczytał.
Po

namyśle uzupełnił notatkę: „Ojcostwo Kłapouchego wykluczone. Puchatek

jest za głupi i zbyt łakomy. Prędzej przeleciałby ul, biorąc pod uwagę jego

gusta. Podejrzany - Królik. Aktywiści zawsze mają jakieś brzydkie

tajemnice.”
Błędny Rycerz dalej zataczał się po magicznych

zakątkach Anglii, nieuchronnie wioząc swych pasażerów ku przystankowi

„Szkolna Rzeczywistość”.

KONIEC
avalanche
Rzadko szastam pochwałami, ale w Twoim

przypadku moja zwyczajowa obojętność i częć przypieczenia komuś tyłka nie

wchodzi w rachubę. Zastanawiałam się zawsze - jak ty to robisz, że twoje

opowiadania są takie świetne. Widać, że jesteś utalentowana na tym gruncie

=) Masz wiele niepowtarzalnych pomysłów, które wspaniale wkomponowałaś w

cały ten 'zgiełk' HP. Z całego serca życzę Ci powodzenia w dalszym

pisaniu i jak najwięcej pomysłów =)



PS.

width='95%' cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE

Po namyśle uzupełnił

notatkę: „Ojcostwo Kłapouchego wykluczone. Puchatek jest za głupi i

zbyt łakomy. Prędzej przeleciałby ul, biorąc pod uwagę jego gusta.

Podejrzany - Królik. Aktywiści zawsze mają jakieś brzydkie

tajemnice.”

class='postcolor'>

to mnie powaliło na kolana XD

chylę czoła przed Tobą ^^

PS (ostatnie przysięgam XD) - planujesz

jeszcze jakieś opowiadanka na podstawie HP?
Elvlanden
Pisanie o tym opowiadaniu kolejnych

pochwalnych epitetów nie ma sensu, gdyż możecie je znależć w prawie każdym

poprzednim poscie. Podobnie rzecz się ma z genialnością autorki. W związku

ze związkiem, jedyne co zrobie to błaganie o kolejnego ficka:

BŁAGAM!!! Nie musi być nawet o HP, byle był. Prosze wysłuchaj

mych pokornych próśb i napisz go jak najszybciej.

PS: Dołączam

wyrazy najgłębszego szacunku i podziwu dla literackiego warsztatu

autorki.

PS2: Myślałaś kiedyś nad wydaniem książki? W końcu o Harrym

Potterze nierowlingowskich książek wyszło już całe mnóstwo, a żadna nawet

nie umywała się do twoich opowiadań.
Mordoklejka
Zgadzam się z Elvlandenem. Jaka szkodas,

że już koniec (i nie ma nic, jesteśmy wolni, możemy

iść)...

PS.
MÓJ SETNY POST!!!
Herma Lestrange
Tak mi się

przypomniało to forum. Przejrzałam. Posprawdzałam... I zauważyłm, że nie ma

tu mojj trumienki literackiej! Mała trumienka, skromniutka, a jeśli

cieszy, to dobrze. Więc niech nikt mi nie mówi, że krytycy nie umieją

pisac!


Wszystkie zegary w Hogwarcie wskazywały czwartą w

nocy.
Zamek wyglądał na absolutnie uśpiony. Po korytarzach rozlegały się

tylko typowe hałasy: marudzenie Filcha, sprzątającego po hucznych obchodach

nadejścia Nowego Roku, skrzypienie zbroi, śmiechy Irytka.
Poza tym cisza.

Tak samo, jak i w lochach Slytherinu. W każdym łóżku - pusto. W każdym.

Tylko w dormitorium pierwszorocznych dziewczynek, na łóżku Sirith Lestrange

spał smacznie zwinięty w kłębek czarny kot z białym krawatem i w skarpetkach

tego samego koloru.
Właścicielka łóżka i kota jednak nie spała.
Kiedy

profesor Minerwa McGonagall o tym usłyszała od domowego skrzata, stwierdziła

w duchu, że Severus jednak z małą Ślizgonką nie będzie miał przez najbliższe

siedem lat łatwego życia i przybrała formę

animagiczną.

***

Siri stała na szczycie Wieży Astronomicznej i

patrzyła w niebo, gdzie jeszcze trzy godziny temu widniały wielobarwne

smoki, hipogryfy, centaury. Podobały jej się sztuczne ognie, które profesor

Flitwick wysyłał w niebo raz po raz.
- Panno Lestrange, nie jest ci

zimno? - usłyszała głos nauczycielki Transmutacji. Przebrzmiewał lekko

zdumieniem. - Już dawno powinnaś spać, cisza nocna obowiązuje nawet w Nowy

Rok. - Sirith odwróciła i ledwo powstrzymała śmiech. Poważna Opiekunka

Gryffindoru w koszuli nocej z koronkami, i to zielonej!
- Nie mogę

zasnąć, pani psor.
- Zupełnie jak Severus... Ech, Ślizgoni, kiedy wy

śpicie?
- Pani nazywa Severa...to znaczy, profesora Snape'a, po

imieniu? Nikt tego nie robi.
Kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego

poprowadziła tylko pierwszoroczną do lochów. Nie wiedziała, gdzie się

znajduje pokój wspólny Slytherinu, domyslała się tylko, że blisko klasy

Eliksirów i gabinetu Severusa.
- Pani psor, gdzie jest psor

Snape?
Minerwę zaskoczyło pytanie, lecz nie dała tego po sobie

poznać.
- Obchodzi Nowy Rok w Londynie.
- Aha... Szkoda, że go nie ma.

Wszyscy powyjeżdżali, nawet Alexa, Janus i tamci Gryfoni. Pusto i w

ogóle...
- Pusto - przytaknęła profesorka. Skojarzyła imiona z parą

pałkarzy ze Slytherinu. Faktycznie wyjechali do rodzin.
Doszły wreszcie

do wejścia do lochów.
- Idź spać. Twój Opiekun niedługo wróci. Z

pewnością dobrze się bawi - ostatnie zdanie dodała po krótkiej chwili

namysłu. Nie sądziła, żeby to była prawda, ale ta mała najwyraźniej

uwielbiała swojego profesora. - Idź spać - powtórzyła tylko i zostawiła

dziewczynkę w lochach.

***

Sirith, już w swoim łóżku,

przemyślała rozmowę.
- Sever, wierzymy McGonagall? - spojrzała na kota,

jakby naprawdę spodziewała sie od niego odpowiedzi. Nie odpowiedział.
-

Ma imidża. Mniejszego niż Sever, ale ma - również brak

odpowiedzi.
Poczuła, że jednak jest zmęczona.
-

Wierzymy...
Zasnęła.
avalanche
czy tobie się coś nie pomyliło?

=='
Herma Lestrange
Zdecydowanie nie. To jest odpowiednia trumna literacka do odpowiedniego opowiadania. Pamiętam nawet, jak Toroj mnie męczyła o tę trumnę po moim stwierdzeniu, że trumny nie napiszę, bo opowiadanie za cudowne. Jak nie przeczytałaś trumny, to twój problem. Trumna po prostu jest zaginiona. Wykorzystałam postać Sirith Lestrange, która się w opowiadaniu nie pojawiła, a przecież nie ma gdzie pojechać na ferie. Dla tych, którzy najwyraźniej nie umieją czytać - w trumnie wszystko się dzieje przed świtem w Nowy Rok, miejsce - Hogwart.
Child
to trzeba było od razu napisać, że to

taka swiecka tradycja, a nie ludziuf w bambuko robić
[i że masz

pozwolenie od Toroj {chyba, ze coffinki tego nie wymagają}]
avalanche
haha czyżbym była tą osobą, która

"najwyraźniej nie umieją czytać" , dobrze niech ci będzie =)

pozwolę ci się dowartościować tym faktem



Toroj
Zaświadczam, że obywatelka Lestrange

otrzymała pozwolenie na wykorzystanie postaci Sirith w trumnie literackiej,

napisanej w celu uczczenia zakończenia ff Hapy Niu Jer. Podpisano: Toroj
malfoyek
Masz cholernie oryginalny styl pisania oraz

bardzo specyficzny humor, co nie oznacza, że nie śmieszy. W wielu miejscach

widać, że masz sporą wiedzę ogólną, która wykorzystujesz jak tylko się da -

i dobrze!! No i oczywiście niespotykany pomysł -- Snape vs. Black w

tak nietypowej sytuacji =) jestem zachwycony :)
Galia
Powiem jedno po tym jak przeczytałam to opowiadanie brechtajac się jak głupia rodzice uznali mnie za psychiczną a mój stopień uchachania nie mieści się w skali. Toroj RLZ! laugh.gif
Selene
Jeszcze kilka ficków Toroj, a świat stanie

sie w miare do zniesienia
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
Tosini
Toroj ja ci napisz tylko jedno: wiem ze jestes teraz bardziej skupiona na "Dalii Slytherinu" (ktora notabene tez jest swietna) ale BŁAGAM CIE -- KONTYNUUJ SERIE TYCH OPOWIADAN -- PLISSS
madziula
Nie chcę powtarzać, więc powiem tylko
Masz TALENT(którego Ci zazdroszcze notabene.. wink.gif )<--- choc to pewnie wiesz ..to chyba najlepsze opowiadanko jakie czytałam ...
Ktoś napisał, że masz specyficzny humor...racja..własnie taki jaki lubie, nie dry.gif UWIELBIAM biggrin.gif

Życzę weny i pragnę więcej takich ficków.. cool.gif

P.s: I tak się powtórzyłam...
Padfoot-she
czarodziej.gif Bede sie powtarzac jak wszyscy ale coz moge zrobic nieszczesna, styl jest naprawde wspanialy, humor ,bezblednie trafiasz do serc a do tego moj favourite temat czyli S&S z dodatkiem R. Moze jestem glupia ale najlepsze sa ficki humorzaste.................................................................Pozdrawiam biggrin.gif
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.