Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: "Hapy Niu Jer"
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu
Pages: 1, 2, 3
Toroj
Tym razem

będzie w częściach, bo mam mało czasu i zanim skończę, to jeszcze trochę

zejdzie. A wywieszenie początku na forum może mnie zmobilizuje do

pracy.
Rzecz dzieje się pomiędzy "Dla każdego gwiazda" a

"Expecto patronum".


„Hapy Niu Jer , albo

pojedynek czarnych charakterów.”

(napisała Toroj

bezczasowa)

Moja

jest tylko racja i to święta racja, bo nawet jeżeli jest i twoja, to


moja jest mojsza niż twojsza, i zaprawdę powiadam wam, że to właśnie

moja
racja jest najmojsza!


Kiedy Severus po raz

pierwszy zobaczył wnętrze domu pod adresem Grimmauld Place 12, widok

przyprawił go o lekki wstrząs estetyczny. Nie żeby miał coś przeciwko

srebrnej farbie (obłażącej), rodzinnym konterfektom (ponuro zezującym ze

wszystkich ścian) albo wężom. Tych ostatnich było jednakże stanowczo zbyt

wiele, nawet jak na gust członka Domu Slytherin. Po wizycie w toalecie,

gdzie był zmuszony pociągnąć za spłuczkę w kształcie kobry, Snape miał już

wrażenie, że wszystko wokół niego pełza. Sacrebleu! Wszyscy Blackowie

byli najwyraźniej szurnięci, nie wyłączając Syriusza Blacka - z tym, że on

był szurnięty jakby w drugą stronę.
Snape ograniczał wizyty na Grimmauld

Place do niezbędnego minimum. Z pewną ulgą zauważył, że wygląd domu

poprawiał się, głównie dzięki wysiłkom Molly Weasley. Kiedy jednakże

obowiązki przygnały go do siedziby Blacków tuż po Bożym Narodzeniu, znów

doznał szoku, który sprawił, że omal nie przewrócił się w progu. Ponury i

zaniedbany dotąd hall został odnowiony. Ściany pokrywała nowa tapeta w

girlandki różyczek, tudzież złote gwiazdki. Ponure gęby portretów zasłonięto

wizerunkami pyzatych Mikołajów oraz wieńcami z choiny i kiściami

różnorodnych bombek. Severus zauważył, że rodowa kolekcja głów domowych

skrzatów została ubrana w krasne czapeczki oraz sztuczne brody, i przeklął w

żywe kamienie swoją spostrzegawczość. Wszystko to jednak bladło w obliczu

clou programu, czyli schodów oplecionych masą migających kolorowych

lampeczek i różowych kul. Na każdym schodku stał już to podświetlony

krasnalek, już to czerwononosy renifer albo bałwanek w cylinderku. Natomiast

w samym środku tego variete bezguścia siedział sam pan domu, jako wielki

czarny pies w czerwonej czapce z reniferowymi rogami.
Snape jeszcze raz

potoczył osłupiałym wzrokiem po świątecznie przyozdobionym hallu, następnie

stwierdził z niesmakiem:
- Black, tym razem przegiąłeś

ostatecznie.
Czarne psisko zrobiło lekceważącą minę, wywieszając język i

ostentacyjnie podrapało się tylną łapą w szyję.
- Gdzie Albus? –

burknął Snape.
- Whuf – odparł Black, wskazując nosem wejście do

kuchni.
Kuchnia na szczęście wyglądała normalnie. Dekoratorskie zapędy

gospodarza nie dotarły tutaj, a w każdym razie nie zdołały się w pełni

rozpanoszyć. Poza kolorowymi skarpetami, wciąż jeszcze wiszącymi na gzymsie

kominka i pękami jemioły na belkach pod sufitem, nie było tu świątecznych

akcesoriów. Chyba że liczyć Albusa Dumbledore’a, który miał na sobie

czerwony szlafrok w białe niedźwiadki, a na tiarze wieniec z ostrokrzewu.

Dyrektor Hogwartu z błogą miną sączył kremowe piwo przez słomkę i rzucał

strzałkami w mugolską fotografię Ministra Magii, zawieszoną na drzwiach

kredensu.
- Witaj Severusie. To prezent od Syriusza – wyjaśnił,

celując starannie. – Znakomita rozrywka.
Lotka utkwiła dokładnie

pośrodku melonika Knota. Severus obrócił w palcach rzutkę, wziętą ze stołu,

po czym cisnął nią błyskawicznie, trafiając ministra w ucho.
-

Rzeczywiście – zgodził się. – Ale byłoby ciekawiej, gdyby się

ruszał.
- Albo gdyby był żywy – dodał z paskudnym

uśmieszkiem.
Dumbledore machnął ręką.
- Już i tak pani Weasley

utyskuje, że demoralizujemy z Syriuszem jej dzieci. Chociaż co do bliźniaków

mam odmienne zdanie. A co u naszego ulubionego wroga, pana Zadziwiającego

Voldiego Zaklinacza Węży? – dyrektor zmienił nagle temat, jednocześnie

robiąc dziurę w drugim uchu Korneliusza Knota.
- Mam wrażenie, że nie

traktuje pan tej wojny szczególnie poważnie – rzekł Snape

chłodno.
- Drogi chłopcze, mam sto pięćdziesiąt lat, czy coś koło tego, i

gdybym usiłował wszystko traktować śmiertelnie poważnie, to zapewne

skończyłbym ze sobą już za czasów Grindelwalda.
Na twarzy Mistrza

Eliksirów pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu odwróconego do góry nogami.


- Och, przepraszam, Severusie! – stropił się Dumbledore.
-

Mam wrażenie, że Bydlak jest jednak gorszy od Grindelwalda –

powiedział Snape, udając, że niczego nie słyszał.
- Owszem –

mruknął Dumbledore. – Stary Grindelwald był, z przeproszeniem,

solidnym Prusakiem, ze wszelkimi konsekwencjami tego faktu. Przejawiał

zdrowe zainteresowanie władzą nad światem i działał logicznie. Natomiast

Voldemort to obłąkany geniusz, a przewidywanie jego posunięć jest równie

proste jak...
- Wróżenie z fusów herbacianych – dopowiedział

Syriusz, pojawiając się w kuchni już w ludzkiej postaci. – Trelawney

ma na to prostą metodę: starczy przepowiedzieć wszelkie możliwe

nieszczęścia, a zawsze na coś się trafi. O jakich tym razem nieszczęściach

przybył donieść nasz ubóstwiany Mistrz Eliksirów?
Snape spojrzał na niego

spode łba, a jedna strona ust zadrgała mu, odsłaniając przez chwilę pożółkłe

zęby. Przypominał chudego psa, który bardzo chce gryźć. Opanował się w

porę.
- Dyrektorze...?
- Mów, Syriusz jest wtajemniczany we wszystko

– rzekł Dumbledore.
Mina Snape’a świadczyła, że ma gruntownie

wyrobioną opinię zarówno o Blacku, jak i beztroskim wtajemniczaniu go w

cokolwiek.
- Tym razem niewiele da się powiedzieć. Bydlak przyczaił się

na okres świąteczny, jakby i on zrobił sobie urlop. Zapewne chodzi o to, że

nawet Śmierciożercy mają rodziny i byłoby podejrzane, gdyby nie spędzali z

nimi Bożego Narodzenia. Wszelkie akcje wymagające udziału większych grup

zostały przełożone na styczeń. Co jednak znaczy, że samotni mogą być

wyciągani z łóżka o drugiej nad ranem i wysyłani na jakieś mini krucjaty

– Snape skrzywił się z rezygnacją. – Bydlak odbył prywatną

konferencję z MacNairem i Malfoyem w polu Silencio. Starałem się czytać z

ust, ale ciągle odwracali głowy.
- To żeś się strasznie dużo dowiedział

– mruknął Black ironicznie, otwierając przedpotopową lodówkę w

drewnianej obudowie i wyjmując z niej jakiś garnuszek.
Snape znów łypnął

na niego wilkiem.
- Zdołałem wyłowić słowo „dementor”.

Cokolwiek planują w najbliższej przyszłości, będzie miało prawdopodobnie

związek z Azkabanem. Dostałem też nowe zlecenie na eliksiry, ale zestaw jest

zupełnie typowy: trucizny, antidota, środki uśmierzające i veritaserum.

Czysta rutyna, mam już takie zapasy, że mógłbym otworzyć sklep...
-

Sklepik „Pod Śmierciożercą” – zamruczał Syriusz pod nosem,

a Severusovi zrobiło się czerwono przed oczami. Z wysiłkiem wziął głębszy

oddech i postanowił jeszcze tym razem nie dać Blackowi po pysku.
-

Żadnych torturujących? – upewnił się Dumbledore.
- Rzadko je

zamawia. Woli rękodzieło – odparł Severus ponuro. – Poza tym

zafundował nam zwykłą przemowę polityczną o pognębieniu wrogów, sukcesach i

świetlanej przyszłości dla wszystkich czarodziejów czystej krwi.
- Bla,

bla, bla... jakbym znów słyszał starego, poczciwego Adolfa –

skomentował Dumbledore, rzucając lotką w nos Knota.
- Kogo? –

zdziwili się obaj młodsi mężczyźni (o dziwo, zgodnie).
- Jakie wy

mieliście stopnie z mugoloznawstwa? – spytał dyrektor z lekkim

niesmakiem.
Snape wzruszył ramionami, zapalając papierosa, a Black

gwałtownie zamieszał łyżką w naczyniu i wpakował sobie do ust kopiastą

porcję specjału, przypominającego zmielony lód. Przez chwilę kontemplował

smak z przymkniętymi oczami, po czym gwałtownie przełknął i chuchnął.
-

Co to jest? – zainteresował się Dumbledore.
- Mrożona wódeczka

– odrzekł Syriusz z wniebowziętą miną, szczerząc się w olśniewającym

uśmiechu.
- Alkoholik! – prychnął Snape pogardliwie.
- A ty

narkoman! – odgryzł się Syriusz natychmiast w dwójnasób. –

Ślizgońska Pyntia! Tyle, że zamiast wizji masz żółte zęby, jak wątroba

Chińczyka.
- Pythia, dyletancie. Chętnie bym porównał kolor twojej

wątroby z chińską – wycedził Severus. – A co do zębów, to

przynajmniej mam tyle godności, żeby nie reklamować tak nachalnie magicznej

protetyki.
Black żachnął się gwałtownie. Po długoletnim pobycie w

Azkabanie musiał poddać się gruntownemu remontowi uzębienia i był na tym

punkcie przeczulony.
- Mnie przynajmniej stać na tę protetykę!
-

Zaiste! Odezwał się świątobliwy sponsor gryfońskiej drużyny quidditcha.


- Bardziej świątobliwy niż sponsor Slytherinu!
- Nas sponsor

przynajmniej ma jakąś prezencję.
Black z hukiem postawił garnek na stole

i zaczął zakasywać rękawy. Snape tylko włożył rękę do kieszeni

płaszcza.
- Zrób krok w moją stronę, a przyprawię ci te rogi do głowy na

stałe – warknął złowrogo.
- Pax! Pax,* chłopcy! –

wmieszał się dyrektor Hogwartu. – Bo odejmę punkty obu Domom.
-

Przydałoby się – powiedziała pani Weasley, pojawiając się w drzwiach.

– Zupełnie jakbym słyszała swoich młodszych synów. – Znaczącym

gestem uniosła trzymaną w ręku ścierkę. – Syriuszu, panie Snape, czy

wy nie możecie przynajmniej udawać, że jesteście dla siebie uprzejmi?
-

Mógłbym, gdyby mnie brutalnie nie atakowano w moim własnym domu –

oznajmił naburmuszony Syriusz.
- Ja też mógłbym, gdyby mnie tu

traktowano jak gościa, a nie pomiatano jak domowym skrzatem – rzekł

ozięble Snape.
- Idę o zakład, że ty byś jeszcze na własnym pogrzebie

wygarnął coś złośliwego żałobnikom. O ile ktoś by przyszedł – prychnął

Syriusz.
- Proponuję zacząć od twojego pogrzebu – warknął

Severus.
Dumbledore i Molly wymienili znaczące spojrzenia. Osobno każdy z

tych panów był całkiem rozsądnym, sympatycznym (Syriusz) oraz inteligentnym

(Sever) człowiekiem, natomiast zetknięcie ich powodowało efekt podobny do

wlewania wody do kwasu – wszystko się gotowało i wybuchało.
-

Właściwie... to całkiem niezły pomysł – rzekł powoli dyrektor.
-

Jaki pomysł? – zainteresował się Black.
- Żebyś się założył z

Severusem, że umiałbyś być dla niego grzeczny.
Syriusz wzruszył

ramionami.
- O co? O forsę? Pensje w Hogwarcie, bez obrazy, nie są

szczególnie wysokie. Biedny Snivellus musiałby oddać buty do

lombardu.
Severus zrobił się lekko siny.
- Są wystarczające dla ludzi,

którym nie uderza do głowy woda sodowa i nie wyrzucają pieniędzy na miotły

wyścigowe! – Miotła Pottera leżała mu na wątrobie od dwóch lat.


- Jeżeli... – głos Albusa Dumbledore’a nagle nabrał

głębokich tonów, a w niebieskich oczach pojawiły się stalowe błyski. –

Jeżeli wytrzymacie ze sobą tydzień, dokładnie od teraz do drugiego

stycznia... wtedy, Severusie, podniosę ci pensję o sto galeonów, a ciebie,

panie Black, zacznę wypuszczać na akcje.
Zapadła głęboka cisza. Molly

Weasley stała wciąż z uniesioną ścierką do kurzu, bojąc się choćby poruszyć,

tylko wodziła oczami między oboma adwersarzami. Powietrze wręcz zdawało się

wibrować od kłębiących się w kuchennej przestrzeni ogromnych namiętności.


- Mam obowiązki w szkole – jęknął Snape. – I mogę być w

każdej chwili wezwany do...
- Stąd będzie ci łatwiej się aportować, niż z

Hogwartu – przerwał mu dyrektor.
- Nnie wiem...
- Zakupimy

nowoczesny sprzęt do pracowni eliksirów. Dużo szklanych rurek i takich

tam... i podciśnieniowy ekstraktor Flamella-Bormana – kusił umiejętnie

Dumbledore.
Snape zamknął oczy, by nie widzieć Blacka, który właśnie

zaczął ciągnąć za sznurek u czapki, co powodowało, że pluszowe rogi klapały

o siebie. Wziął baaardzo głęboki oddech. Pal diabli te sto galeonów, miał

wystarczające oszczędności, ale ten ekstraktor...
- I maszynę co robi

„ping” – mruknął Black cicho.
Severus gwałtownie

otworzył oczy.
- Co..?
- Nic. Mnie tam wsio rawno, ale jak ty się

łamiesz? – powiedział Black lekceważąco. – Stawiam tylko jeden

warunek: nie będziesz tu palił.
- Okej! – wybuchnął Snape.

– W takim razie też stawiam warunek! Ty nie przełkniesz w tym

czasie ani kropli alkoholu.
- W porządku – zgodził się Syriusz i

zamachał wesolutko reniferowymi akcesoriami.
Molly Weasley

odetchnęła.
- To ja obiorę więcej ziemniaków! – zaszczebiotała

sztucznie optymistycznym tonem, porzucając ścierkę na rzecz różdżki. Zza

kredensu wylewitował kosz z kartoflami, po czym obierki zaczęły fruwać po

całej kuchni. Podniecona pani Weasley nieco przesadziła z zaklęciem.
-

Podajcie sobie ręce – polecił Dumbledore, mimochodem usuwając

obierzynę z ucha. Nakreślił nad połączonymi dłońmi obu panów skomplikowany

symbol i wymruczał w siwe wąsy jakieś niezrozumiałe zaklęcie. – Teraz

zakład jest wiążący. Jeśli któryś z was będzie oszukiwał lub użyje

słownictwa obraźliwego, konsekwencje będą wyraźnie

widoczne.
Snape’owi i Blackowi miny zrzedły jednocześnie. Zapewne

obaj już kombinowali, jak w dyskretny sposób ominąć (nagiąć albo złamać)

zasady, zmusić przeciwnika do żałosnej rejterady, a jednocześnie samemu nie

ucierpieć. Black odchrząknął.
- No to ja... znajdę ci jakiś pokój...

Severusie – powiedział słabo.
- A ja wyślę sowę do szkoły, żeby

skrzaty przysłały mi trochę rzeczy. Masz sowę... Syriuszu? – zapytał

Snape posępnie.
- Pożyczymy sowę Harry’ego, Severusie.
-

Dziękuję, Syriuszu. Prowadź.
- Goście przodem... – Black wykonał

zapraszający gest w stronę drzwi i dodał: - ...mój drogi - a w jego głosie

zabrzmiała nuta satysfakcji, że udało mu się wymówić tak trudny zwrot.
-

Dziękuję, stary druhu – wykrztusił Snape, zdobywając w pięknym stylu

punkt dla Slytherinu.
Obaj panowie jeszcze przez moment robili Wersal

przy drzwiach kuchennych (pod ubawionym wzrokiem Dumbledore’a i

zdumionym pani Weasley), po czym wynieśli się do hallu. Stary czarodziej

zakneblował się własną brodą, by nie ryknąć homeryckim śmiechem.
- Czy

pan na pewno wie co robi? – spytała Molly z powątpiewaniem, wyjmując

jednocześnie z lodówki kotlety na obiad. – Przecież oni się

pozabijają.
- Och, może nie będzie aż tak źle. Od incydentu z wierzbą

minęło jednak sporo czasu. Przemówiłem im do ambicji, do chęci posiadania i

co tam jeszcze... Molly, przecież na pewno stosowałaś to samo w wychowaniu

swoich dzieci.
- Ale to nie są dzieci, to jest dwóch dorosłych

facetów.
- Czasem wydaje mi się, że nie. Doskonale ich pamiętam jako

chłopców. Syriusz chyba w ogóle nie chodził normalnie, zawsze biegał i

wiecznie był podrapany. A Severusowi kieszenie się obrywały od książek i był

ciągle głodny – Dumbledore uśmiechnął się z nostalgią do wspomnień.


Molly pokiwała ze zrozumieniem głową i dołożyła do puli jeszcze trzy

kotlety dla Mistrza Eliksirów. A potem zatrzymała rozpędzone zaklęcie, które

naobierało już górę ziemniaków i zaczęło zestrugiwać koszyk.
Z hallu

dobiegł stłumiony łomot i przekleństwo. A potem:
- Przepraszam,

Severusie. Zapomniałem, że ten schodek się zapada.
- Nic... nie...

szkodzi.
- Bardzo się potłukłeś?
- Nie.
- Naprawdę mi przykro.

Pamiętaj, to ten schodek, nad którym stoi sarenka.
- Zapamiętam, że to

jedyny, na którym NIC nie stoi, Syriuszu.
- Jak ci wygodniej,

Severusie.
Molly Weasley i Dumbledore słuchali w milczeniu tej

konwersacji, póki głosy nie oddaliły się. Molly pokręciła głową.
- To

będzie masakra.
*
pax (łac.) - pokój
Nea
Mało tego, wiesz ? Nie będę się wypowiadać

jakie to wspaniałe, słaba jestem w tym. Podoba mi się bardzo, nawet bardziej

niż styl pisania Rowling. Ale mał tego... =(
Bieta
"...migających kolorowych lampeczek i

różowych kul..."
niech no pomyśle....skąd ja to znam


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
Toroj, dla mnie to tez za mało...chlip chlip...mam

nadzieje, że znajdziesz kiedyś czas na nastepną cz. Heh...najbardziej sie

uśmiałam przy dialogach S vs S ^^.
Chociaż słabo widze to chwilowe

zawieszenie broni ^^ ...zycze im powodzenia.
Pozdrawiam =P
Lousie
Co z tego, że mało? Ważne, że jest. Podoba

mi się, tak jak wszystkie twoje opowiadania. Najbardziej rozśmieszył mnie

kawałek, kiedy Sever i Syriusz założyli się, o to... Z resztą, każdy wie, o

co (każdy kto czytał).
muszka Me
maszyna, co robi "ping"

rozbawiła mnie do łez =D

w ogóle świetne... nie znam jeszcze takich

słów, którymi mogłabym powiedzieć, jakie to niesamowite... =)

Sirith

pewnie nie będzie...? Szkoda... ale Severus wystarcza =) uwielbiam go (w

Twoich fickach głównie)... =) zapowiada się niezła jazda =P

(to

będzie masakra... ale w pozytywnym znaczeniu)
Szinga
Toroj, to jest na prawdę cuuuudowne!

Chociaż malutko tego... Napisz więcej, proszę!!! To z maszyną

robiącą "ping" było normalnie świetne
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Cały ten zakład jest trochę porypany, ale mogę się założyć

(o zestaw do eliksirów) że ani Sev ani Syriusz normalni nie są, jak sama

napisałaś
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Czekam na dalszą część,
S.
Gaja
Miło wiedzieć, że ktoś taki jak Black ogląda

Pythonów :)

pozdrawiam
Veska
Outshined

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Gaja @

15-01-2004 15:27)
Miło

wiedzieć, że ktoś taki jak Black ogląda Pythonów
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>

class='postcolor'>
Racja
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Tym bardziej, że skecz z maszyną to jeden z najlepszych u

Pythonów.

Opowiadanie - niesamowite pióro, świetny humor, aluzje i

bohaterowie. Najlepsze polskie ff jakie czytałam.

Ale wspomnienia o

Sirith nadal zostają...

Brawo.

Toroj
Następny

fragment, krótki, bo ciągle brak czasu.


*
Pokój gościnny

nie zrobił na Severusie żadnego wrażenia. Sypiał już w znacznie

dziwniejszych miejscach, więc zmatowiałe srebrne obicia w czarne lilie

herbowe, albo kolekcja fajek do haszyszu na etażerce zajmowała bardzo niską

pozycję w Severusowym rankingu osobliwości. Zmumifikowana głowa pod

przykurzonym kloszem na gzymsie kominka zdawała się dumać nad tajemnicami

wszechświata. Snape z umiarkowanym zainteresowaniem odczytał zmatowiałą

tabliczkę na podstawce. „Horatio Secundus Black, 1823-1876. Requiescat

in pace.”* Pod spodem ktoś dopisał żółtą kredką „i reszta niech

też”.
- A gdzie jest reszta? – powiedział Severus w

zamyśleniu i drgnął, kiedy niespodzianie tuż obok odezwał się melancholijny

bas:
- Niestety, to bardzo smutne, ale nie wiadomo.
O złoconą ramę

wiszącą nad kominkiem opierał się dystyngowany dżentelmen w kasku korkowym.


- Oczywiście, nie mogę tego pamiętać, ale podobno zostałem zjedzony

przez krajowców w Nowej Gwinei – ciągnął z ubolewaniem portret.

– Moją głowę ocalił Orion Canis Black. Bardzo obowiązkowy i oddany

rodzinie młodzieniec. Rezyduje w sali muzycznej. Szkoda, że zginął potem w

Egipcie. Rozumie pan, to był duży krokodyl... Ach, co za nietakt z mojej

strony! Nie przedstawiłem się. Horacy Black.
- Severus Snape –

odrzekł Severus dość ozięble. Nie lubił rozmawiać z portretami, a ten w

dodatku robił wrażenie nieznośnie gadatliwego.
- Snape..? –

powtórzył Horacy Black z namysłem.
- Z TYCH Snape’ów –

podkreślił Severus bez drgnienia powieki.
- Oczywiście! Tak, tak...

rzeczywiście, Snape! Co za ulga, że ten nieznośny chłopiec zaczął

przyjmować ludzi z towarzystwa – zakrzyknął portret, obrzucając

skonsternowanym spojrzeniem biały kołnierzyk i czarną marynarkę gościa.

Poprawił swój kask i ukłonił się lekko.
- Proszę wybaczyć, obowiązki

wzywają – po czym zniknął pospiesznie za krawędzią ramy. Można było

założyć, że właśnie wędruje przez inne obrazy, daremnie usiłując zebrać

jakieś informacje o arystokratycznym rodzie Snape’ów.
Snape

zmarszczył brwi i natychmiast odwrócił obraz do ściany. Po sekundzie namysłu

to samo zrobił z wysuszoną głową. Po czym metodycznie zaczął rozpakowywać

walizkę. Ze szczoteczką do zębów w ręku podszedł do drzwi, które według

wszelkich prawideł powinny prowadzić do łazienki. Otworzył je... i zacisnął

gwałtownie powieki. Przez głowę jak błyskawica przemknęła mu myśl, że

właśnie się dowiedział, jakie są doznania człowieka, któremu w twarz wybucha

półmisek budyniu. Bardzo ostrożnie zerknął jednym okiem, a potem drugim...

Łazienka była różowa. Różowa w odcieniu tak koszmarnym, że o wstrząs

przyprawiłaby nawet człowieka o dużo mniejszej wrażliwości kolorystycznej.

Gdyby Severus był lepiej zorientowany w mugoloznawstwie, przyrównałby to

pomieszczenie do piekła Barbie.
Tylko jeden przedmiot w łazience nie był

utrzymany w jakimś odcieniu różu – na mydelniczce siedziała niebieska

gumowa kaczka, mierząc Mistrza Eliksirów beznadziejnie debilnym spojrzeniem

żółtych ślepek. Były Śmierciożerca kurczowo przełknął ślinę.
- A więc

gramy nieczysto, Black? – warknął retorycznie.
Ze skrajnym

obrzydzeniem chwycił kaczkę przez ręcznik i runął z powrotem do sypialni,

gdzie z furią cisnął oba przedmioty do kominka. Z wściekłości nie zauważył

przy tym, że wśród trzaskających wesoło pomarańczowych płomieni kilka jest

charakterystycznie zielonkawych.
Requiescat in pace (łac.) –

niech spoczywa w spokoju

*
Dziesięć sekund później i około stu

kilometrów dalej Alastor Moody wyjrzał ostrożnie zza fotela. Błyskawiczny

refleks już wielokrotnie uratował mu życie i zdrowie. Tym razem zamachowcy

użyli kominka, a narzędzie mordu zostało dla niepoznaki ucharakteryzowane na

dziecięcą zabawkę. Na wielkiego Merlina! Chyba żaden z tych

zamaskowanych idiotów nie myśli, że Alastor „Szalonooki” Moody

nabierze się na niebieską kaczuszkę, okręconą częściowo ręcznikiem koloru

lawendy.
Moody wycelował różdżkę i wygłosił:
- Arrrdent

Magnum!
W jednej chwili z dywersyjnej kaczki i podejrzanego

ręczniczka została dymiąca dziura w podłodze.
- Nie ze mną takie numery,

Malfoy! – rzekł Moody z pogardą, nonszalancko poprawiając sobie

oko.
*
Severus zużył sporo energii i nerwów, by doprowadzić łazienkę

do stanu, w którym mógłby jej używać. Zaklęcia Blacka trzymały się mocno, to

musiał przeklętemu kundlowi przyznać. Cholernik już w szkole miał talent do

tego przedmiotu. Jednak Snape nie dawał za wygraną, w perspektywie mając

totalny brak higieny (do różowej wanny nie wszedłby nawet pod Imperiusem)

albo korzystanie cichcem z cudzych łazienek. Black pękłby ze śmiechu!

Niedoczekanie!
Severus ponawiał próby z antyzaklęciami i w

rezultacie pomieszczenie wyglądało trochę jak wernisaż oszalałego

abstrakcjonisty amatora, któremu skończyła się większość farb, a trochę jak

wojskowa płachta maskująca. Wszystko pokrywały łaty brudnozielone,

pleśniowoszare, zdechłojagodowe albo błotnobrązowe, w każdym razie nie

pozostało NIC różowego, co napełniło Snape’a niejaką satysfakcją.

Zmęczony i głodny postanowił wreszcie zejść na dół, zwłaszcza, że niosły się

stamtąd domowe zapachy smażeniny, a ktoś (chyba Molly Weasley) walił w gong

obiadowy.
*
Nea
Buhahahahaha ! Róż w łazience, bomba, nawet mnie by rozwaliło. I ten Moody dobry =D
iskra
No... Długo mnie nie było. Wpadam na

forum. Klikam na pierwsze lepsze opowiadanie. A tu taka niespodzinka - nie

porzygałam się po przeczytaniu dwóch partów =) Tematyka dość ciekawa,

wykonanie też. W ogóle dobrze. Szczerze powiedziawszy to biorąc pod uwagę...

hmm... stan forum, nie spodziewałam się, że trafie na coś takiego


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>

Jestem na "TAK"

ps. Piekło Barbi...

hyhy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='happy.gif'

/>
Herma Lestrange
Taa... "Piekło Barbie"

absolutnie powala :] Wprawdzie jak w progu dostałabym ataku serca i

epilepsji, ale cóż... Toroj, Sirith się pojawi?
Szinga
<próbuje się podnieść z

ziemi>
Nie no... normalnie miodzio! Różowa łazienka z niebieską

kaczuszką... muahaha
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>, lub też Moody rozwalający bogu winne zawiniątko... to

bardzo prawdopodobne, aczkolwiek bardzo śmieszne. Czekam na następnego

parta. I znajdź troche czasu na napisanie, pliska
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
avalanche
Moje zszargane nerwy..znalazły wreszcie

ukojenie. Nie wiem jak ty to robisz ale świetnie budujesz akcję, dialogii i

opisy - po prostu miodzio. A "pojedynek" Syriusza i Seva jest

genialny - taki ironiczny ^^. No cóż mam nadzieję że niedługo doczekam się

następnej części - pozdrowionka od Imperatorka XD
KaRoLiNa
No Toroj jak zwykle super. Biedny Sever

w całej różowej łazience hehe. Kiedy dasz next parta ???????


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/czekolada.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif'

/>
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/nutella.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='nutella.gif'

/>
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/krowki.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='krowki.gif'

/> <----- to na doping XD
Ellie
Fajny pomysł z tym zakładem. Ciekawa

jestem, czy wytrzymają ze sobą.
Podobała mi się ta niebieska kaczucha

owinięta w różowy ręcznik
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
A co do różowej łazienki, w moim ficku główna bohaterka

też ma różową łazienkę w domu.
Margot
Toroj ja nie wiem jak Ty to robisz ale Ty

to robisz i robisz to bosko [wy zboczuchy bez

skojarzeń!!!!!!!] uwielbiam wszystkie Twoje

opowiadania... Niczego się nie moge doczepić a nawet gdyby było to się nie

doczepię. Czekam na next parta jak zwykle no i to chyba

tyle...

Ava===> Chyba od Impotencjatorka
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> XD
Toroj
*
Wydawało się, że kuchnia jest

zatłoczona, chociaż tymczasowo przebywało w niej tylko siedem osób, czyli

młodszy przychówek Weasley’ów, ich matka, Harry i gospodarz domu. Za

to tyle było rozmów przy jedzeniu, śmiechu i przekomarzania, że

pomieszczenie zdawało się pękać w szwach. Święta spędzone z rudowłosą

gromadą były najprzyjemniejszą rzeczą, jaka przydarzyła się Syriuszowi od

lat. Młodzież, która dopiero co wróciła z forsownego spaceru, wcinała z

apetytem.
Black zastanawiał się, czy Snape odkrył już różową

niespodziankę. Była to decyzja podjęta pod wpływem chwili, w nagłym

natchnieniu - kawałek uczciwej, acz nieskomplikowanej magii. A do tego

całkiem bezpiecznej, gdyż odnowienie łazienki ku wygodzie gościa mieściło

się idealnie w kategorii „uprzejmość”. A że gościem był Severus

Snape – typ, który wydawał się być reinkarnacją nietoperza - to już

jakby inna bajka.
- Smacznego – odezwał się pozbawiony emocji

głos.
Syriusz rzucił okiem w stronę drzwi. Twarz Snape’a była

kamienną maską, za to oczy ziały nienawiścią, co mogło oznaczać, że istotnie

zetknął się był już z kaczuszką.
- Jak ci się podoba pokój, Severusie?

– zapytał Black z niewinną miną.
- Idealny – odparł jego ex

kolega szkolny, uśmiechając się jak hiena. Usiadł na wolnym miejscu i

sięgnął po półmisek z ziemniakami puree. Przy stole zapanowała lekka

konsternacja. Rozmowy przycichły. Mistrz Eliksirów wielokrotnie był

zapraszany na posiłki (grzecznościowo) ale zawsze odmawiał, jakby hołdując

zasadzie „w domu wroga nawet szklanki wody”. Nagła zmiana była

dziwna i niepokojąca.
- Dzień dobry, uczniowie – odezwał się

Snape, kładąc nacisk na słowo „uczniowie”.
Młodzież ocknęła

się.
- Dzień dobry, panie profesorze – ozwał się nieskładny

chórek.
„Biedne dzieciaki” pomyślał Syriusz, a głośno

powiedział:
- Sn... pan Snape przyjął moje zaproszenie i spędzi tutaj

ferie świąteczne.
BUM!
Bliźniakom opadły szczęki, Ginny omal nie

wydłubała sobie oka widelcem, a Ron zbladł między piegami jak trup. Harry

jeszcze przez moment żuł mechanicznie, po czym cały ogrom nieszczęścia

dotarł do niego przez opar pierwszego szoku. Brwi ułożyły mu się w żałośliwy

daszek, a potem popatrzył w oczy swego ojca chrzestnego z takim rozżaleniem

i urazą, że Syriuszowe sumienie podniosło raban. No ale już było za późno...

Trudno, przynajmniej wykorzysta czas trwania zakładu maksymalnie.
-

Jeszcze kotlecika? – spytał kusicielsko i nie czekając na odpowiedź,

ulokował na talerzu Snape’a ociekający tłuszczem kawał

baraniny.
Mistrz Eliksirów miał refleks.
- Syriuszu, podać ci

jarzynkę? – skontrował.
- Ależ dziękuję – odparował Syriusz,

który miał głęboko zakorzeniony wstręt do marchewki. – Nie fatyguj

się.
- Ależ to żadna fatyga! – Snape niebezpiecznie przechylił

nad jego talerzem salaterkę marchewki z groszkiem.
- Nie!!

– wrzasnął Black, po czym wycedził przez zęby, wyszczerzone w

kurczowym uśmiechu: - Już to jadłem. Dziękuję.
- Powinieneś jeść dużo

witamin, drogi Syriuszu. To świetnie robi na zęby.
- I na włosy! I

na cerę! – przyświadczył radośnie Syriusz i brawurowo przeszedł do

ofensywy.
- Sosu? Jeszcze ziemniaków? Serwetkę? O właśnie, nie masz

serwetki, na brodę Merlina, jestem strasznie zopominalski.
Wyczarowana

serwetka spadła Mistrzowi Eliksirów na głowę.
- O, najmocniej

przepraszam.
- Nie szkodzi. Syriuszu, przecież ty nic nie jesz. Chciałbyś

jakiś eliksir na poprawę apetytu? – zatroszczył się Snape.
Punkt

dla Domu Węża. Ale Gryffindor nie powiedział ostatniego słowa.
-

Severusie, nie śmiałbym ci zawracać głowy. Wystarczy, że na ciebie patrzę i

czuję się pokrzepiony na duchu oraz ciele – oświadczył Syriusz

kurtuazyjnie, a na dowód swego pokrzepienia wypchał się ziemniakami.


Kafel w obręczy.
Niestety, ziemniaki miały nieco zbyt suchą

konsystencję i zawodnik Gryfonów zaczął się dławić, co dało przeciwnikowi

okazję do walenia go między łopatki - z wielką satysfakcją i siłą, która

omal nie wytrząsnęła z ratowanego płuc. Rozgrywka nabrała brutalności. Zaraz

potem strona gryfońska odpowiedziała kontratakiem, próbując zdobyć kolejne

punkty za pomocą maselniczki i zestawu przypraw. Jednakże zawodnik Węży

karkołomną robinsonadą zdołał obronić bramkę, opowiadając dowcip

(„Przychodzi Knot do Ollivandera kupić nową różdżkę...)*, co zmusiło

Gryffindor do wycofania się na z góry upatrzone pozycje, z powodu lekkiego

wstrząsu nerwowego.
Młodzież już całkiem przestała jeść, obserwując te

zmagania w niebotycznym zdumieniu. Pani Weasley miała dość.
- Proszę jeść

i nie gapić się! – parsknęła gniewnie. – Myślałby kto, że

nigdy nie widzieliście, jak dwóch ludzi rozmawia ze sobą w cywilizowany

sposób.
Spojrzała przy tym na Snape’a tak, jakby mu jednak

odmawiała przynależności do ludzi cywilizowanych.
- Jak usłyszę, że

któryś z was powtarza ten kawał, to rzucę na was Silencio na tydzień –

syknęła do ucha Fredowi, bo był bliżej. Syn spojrzał na nią boleśnie, gdyż

dowcip był dobry (nie podejrzewał dotąd warzyciela-dręczyciela o takie

umiejętności) i miał zamiar sprzedać go ojcu. Pocieszył się jednak, że zrobi

to na pewno Syriusz. Ginny, która siedziała najbliżej Mistrza Eliksirów,

odsunęła się lekko, przyglądając mu się podejrzliwie.
Tymczasem

szermierka słowna obu panów przeszła na wystrój domu, a następnie na

bibliotekę. Severus Snape z pozorną obojętnością spytał o jej zawartość.

Skoro miał przebywać aż tak długo „w tym uroczym miejscu”,

chciał wiedzieć, czy będzie mógł zaspokoić w nim „potrzeby

intelektualne”.
- Niech pomyślę... – zastanowił się Syriusz.

– O eliksirach raczej niewiele, o Czarnej Magii sporo, ale chyba

niczego odkrywczego dla ciebie, Severusie... – snuł na głos dywagacje.

– Zastanawiam się, czego mogłeś jeszcze nie czytać. A prawda!

– zakrzyknął radośnie. – Po Regulusie zostały jakieś powieści

przygodowe i mnóstwo romansów po mojej nieodżałowanej mamusi. Najbardziej

lubiła „Klątwę Morderczego Lotosu”... Może...
- Dziękuję

– przerwał mu Snape. – Coś sobie wybiorę. Może niekoniecznie z

literatury bulwarowej.
Posiłek skończył się wreszcie, a obecni skrycie

odetchnęli z ulgą.
*
Severus po raz kolejny przewrócił się z boku na

bok. Poszedł spać wyjątkowo wcześnie, już o jedenastej wieczorem, by nie

znosić dłużej towarzystwa Blacka, który jak na złość postanowił go

torturować swoją obecnością i postawą jowialnego gospodarza. Było około

północy, kiedy Snape’a wyrwały z płytkiego snu gniewne protesty

Horacego Secundusa Blacka, który wrócił na swoje miejsce i stwierdził, że

zasłonięto mu okno na świat. A teraz Severus nie mógł sobie znaleźć wygodnej

pozycji, było mu za ciepło, materac był za miękki ( i ogólnie za bardzo

„blackowy”), a do tego biednemu Mistrzowi Eliksirów bardzo

brakowało rytuału w postaci papierosa podczas spaceru po Hogwarcie. Na

dobitkę głód nikotyny poparł beznadziejnie trywialny głód cielesny. Do

przyciszonych, mamrotanych protestów sir Horacego Blacka, skonsumowanego na

Nowej Gwinei, dołączyły protesty Severusowego żołądka, który stwierdził, że

dostał za mało na kolację. Niestety, Snape sam był sobie winien, gdyż

skrócił posiłek do niezbędnego minimum. Z westchnieniem pełnym rezygnacji

Severus wyciągnął różdżkę spod poduszki i wstał z łóżka. Sprężyny materaca

skrzypnęły cicho.
- Czy mógłby mnie pan odwrócić przodem? –

zapytał kwaśno Horacy Black, dając dowód wyostrzonego słuchu.
-

Niestety, nie uważam, że jeden mężczyzna powinien oglądać drugiego w

niewymownej bieliźnie, nawet jeśli obaj są dżentelmenami - odparł Snape z

godnością i nacisnął delikatnie klamkę. „Niewymowna bielizna” w

tym wypadku oznaczała bawełnianą piżamę, ale to stwierdzenie zamknęło

przodkowi Blacków malowane usta.
Korytarz tonął w mroku, portrety

przodków pochrapywały z cicha pod całunem świątecznych dekoracji. Severus na

bosaka sunął bezgłośnie przez Syriuszowe terytorium, oświetlając sobie drogę

wątłym światełkiem na czubku różdżki. Jego żołądek wysyłał do mózgu sygnały,

które po deszyfracji zamieniały się w wyraźny komunikat:

kanapka-z-szynką-i-majonezem. Mistrz Eliksirów nieufnie zmierzył wzrokiem

wystawę plastykowych zwierzątek na głównych schodach, a następnie zjechał po

poręczy, lądując miękko jak kot na dywanie w hallu. W kuchennym kominku

jeszcze tlił się żar, oświetlając najbliższe otoczenie czerwonawym blaskiem.

Ceglana podłoga ziębiła stopy, wszystko wyglądało swojsko i bezpiecznie.

Gdyby jeszcze unosił się tu zapach kwasu solnego, piołunu i lekkiej

stęchlizny, Severus poczułby się jak w domu. W znacznie lepszym nastroju

zabrał się do penetrowania kredensu i lodówki. Ku swemu zadowoleniu, znalazł

nie tylko szynkę, ale także ser pleśniowy, słoik z majonezem i drugi z

czarnymi oliwkami. Nocna przekąska zapowiadała się na ucztę. Kiedy z

produktami w objęciach kierował się do stołu (zamykając za sobą kopniakiem

drzwiczki), raptem usłyszał cichy chrobot. Blackowie, jak każda

arystokratyczna rodzina, miała drzwi główne oraz drzwi dla dostawców,

znajdujące się właśnie w kuchni. I do tychże drzwi właśnie ktoś się

dobierał. Severus, wciąż piastując w objęciach jedzenie, wycofał się do

mrocznego kąta za lodówką i wycelował w drzwi różdżkę. Za późno było na

robienie alarmu, ktokolwiek grzebał w zamku, miał się znaleźć w środku za

kilka sekund. Snape usłyszał przytłumione przez warstwę drewna zaklęcie

Alohomora, po czym drzwi uchyliły się, a w ciemnej szczelinie zamajaczyły

dwa mroczne, złowrogo przygarbione kształty. Severus Snape, nabrał

powietrza, by rzucić zaklęcie rozbrajające, gdy niespodzianie jeden z

włamywaczy potknął cię w progu, zaklął dziwnie cienko, a sekundę później w

kuchni rozszalało się piekło...
*
Syriusza obudził huk. Zerwał się z

łóżka na równe łapy, w pierwszej chwili oszołomiony, z nosem już wietrzącym

czujnie a ogonem jeszcze w krainie marzeń sennych. Kolejna seria trzasków i

łomotów otrzeźwiła go ostatecznie. Dobiegała wyraźnie z parteru. Nie tracąc

czasu, Syriusz skoczył na klamkę i wypadł na korytarz. Przesadził jednym

susem poręcz, nie zawracając sobie głowy schodzeniem po schodach. Wylądował

sprężyście na czterech łapach piętro niżej, obnażając z gniewnym warkotem

ostre kły. Przez otwarte drzwi zobaczył, jak we wnętrzu kuchni fruwają w

powietrzu błyskawice zaklęć i różnobarwne wiry klątw, pozostawiające w

oczach świetliste powidoki. Wrzała tam zażarta walka, slychać było urywki

rozpaczliwie wykrzykiwanych zaklęć. Zawstydzony Syriusz zorientował się, że

przecież przybiegł tu tak jak stał... to znaczy spał, czyli w psiej postaci

i bez różdżki. Czym prędzej zamienił się w człowieka i wyciągnął rękę,

wołając: Accio, różdżka! Za jego plecami właśnie aportowali się,

zbiegali po schodach (lub spadali z nich) wystraszeni i rozmamłani od snu

goście.
- Co się tu dzieje?! – krzyknął Arthur Weasley, który

poprzedniego wieczora dołączył do rodziny. Wycelował różdżkę w otwarte drzwi

kuchenne.
- Dręt..!
Syriusz szybko zatkał mu usta dłonią.
-

Nie! Jeszcze trafisz kogoś z naszych!
- Kogo!? Na Miłość

Boską, kogo?! – wrzasnęła z przerażeniem pani Weasley, licząc

wzrokiem dzieci. – Ron?! Harry...!?
- Jesteśmy –

najmłodszy z synów pokiwał jej uspokajająco ręką. – Harry

też.
Tymczasem w kuchni jeszcze dwa razy coś błysnęło, huknęło, po czym

zaległa głucha cisza i ciemność.
- Różdżki na podłogę, ręce na głowę i

wyłazić! Jesteście otoczeni! – rozkazał stanowczo Syriusz.


- Otoczeni czym? – odezwał się z ciemności sarkastyczny glos

Snape’a.
- Wszystko w porządku? – spytał z niepokojem pan

Weasley.
- Niezupełnie. Upuściłem majonez. LUCIFER!!
Nagle na

pomieszczenie chlusnęła powódź białego światła, jaskrawego niczym blask

lampy łukowej. Oczom zebranych ukazał się obraz nędzy i rozpaczy: wszędzie

walały się jakieś niezidentyfikowane strzępy, skorupy potłuczonych naczyń,

porozrzucane garnki i rozmaite drobiazgi. W kącie za lodówką stał Snape, w

jednej uniesionej ręce trzymał świecącą różdżkę, a w drugiej dzierżył słoik

oliwek, jakby to był odbezpieczony granat. Natomiast spod stołu wyglądały

ostrożnie dwie znajome fizjonomie – bardzo w tej chwili

zakłopotane.
- Remus!??
- Tonks!??
- O kurczę –

jęknęła Tonks, rozglądając się wokoło. – To miała być

niespodzianka...
- I faktycznie była! – prychnął Severus,

opuszczając wreszcie słoik. – Niespodzianka jak wszyscy diabli. Co

wyście robili przy drzwiach kuchennych? Nie mogliście wejść normalnie jak

ludzie? Mały włos, a wysłałbym was do Mungo.
- Sna... Sev, przestań już

nas oślepiać – odezwał się Syriusz. – Incendio – wskazał

różdżką na wielki świecznik, wiszący nad stołem. Świece zapłonęły. Snape

zgasił różdżkę.
- Nie chcieliśmy wchodzić frontem, żeby nikogo nie budzić

- tłumaczyła Tons. – Ta wariatka zawsze się drze... oj, przepraszam,

Siri! – (Syriusz zrobił gest, mający oznaczać „nic nie

szkodzi”) – No i... – Tonks bezradnie rozłożyła ręce.


- No i Ninni potknęła się w progu i upuściła pudełko z ogniami

sztucznymi, które miały być odpalone dopiero na Nowy Rok. W zupełnie innych

warunkach i na pewno nie jednocześnie – dokończył Remus Lupin,

odplątując z szyi szalik.
- Do licha – powiedział Harry,

wyglądając zza ramienia ojca chrzestnego i rozglądając się po zabałaganionej

kuchni. – Gdyby były mugolskie, to nikt by tego chyba nie przeżył.

Mieliście szczęście, Tonks.
- Będzie miała szczęście, jak jej nie uduszę

– mruknął Syriusz. W hallu niosły się przygłuszone pluszowymi kotarami

obraźliwe wrzaski portretu pani Black, a ze schowka pod bojlerem wyglądał

skwaszony Ty, bormocąc pod nosem swoje własne inwektywy. Na piętrze

niespokojnie pokrzykiwał hipogryf.
Tonks popatrzyła uważniej na swego

kuzyna i niespodzianie zaczęła chichotać.
- Co? – spytał Black

nieufnie.
- Co ty masz... na sobie? – wykrztusiła Tonks, rżąc w

ataku totalnej i bardzo zaraźliwej głupawki. Dopiero teraz najbliżej stojący

skonstatowali, że dziedzic fortuny Blacków (czy też tego, co z niej zostało)

ubrany jest wyłącznie w czerwone bokserki w liściasty wzorek, a na szyi ma

psią obrożę.
- Cannabis indica – rzekł Snape, przyglądając się

listkom. – Czyżbyś palił marihuanę, Syriuszu? Ładna biżuteria –

dodał, przenosząc wzrok wyżej.
Black rzucił mu spojrzenie, które mniej

odporną osobę posłałoby na oddział intensywnej terapii.
- Do twarzy ci w

zielonym, Severusie – odbił piłeczkę, zdejmując obrożę. – Jak

zawsze jesteś patriotyczny.
Severus ze skromną miną obciągnął zieloną

piżamę. Mimo wszystko riposta była słaba i czuł się wygrany. No, ale Black

sam się podłożył, durne psisko.
Molly Weasley tymczasem zaczęła biadać

nad zrujnowaną kuchnią. Pełna skruchy i dobrych chęci Tonks zaczęła pomagać

w porządkach, wprowadzając jeszcze więcej zamieszania. Rozweselone

towarzystwo zaklęciami reperowało potłuczoną porcelanę, usuwało resztki

wypalonych fajerwerków i rozdeptywało po podłodze majonez.
Severus

wycofał się dyskretnie, z łupem w postaci oliwek i sera zachomikowanego w

kieszeni piżamy. Obie rzeczy skonsumował we względnym zaciszu swojego

pokoju. Potem położył się z rękami pod głową i wpatrywał w baldachim nad

łóżkiem – pełen drobnych dziurek, wygryzionych przez pracowite

pokolenia moli. Myślał o tym, że Black ma mnóstwo blizn, okropne przejścia

za sobą i niepewną przyszłość przed sobą, a jest nadal kompletnie

niepoważny. Obroża, majtki w liście marihuany i epatowanie owłosionym

torsem... też coś... Tonks taka sama wariatka. I to mają być najlepsi ludzie

Dumbledore’a.
- Dom wariatów – powiedział Severus do

baldachimu.
- Wypraszam sobie – odezwał się Horacy Secundus Black

znad kominka.

* Czytelnicy nie wybaczyliby mi, gdybym nie wyjaśniła,

jaki to był dowcip.
„Przychodzi Knot do Ollivandera kupić nową

różdżkę. Próbuje tej i owej, ale żadna nie pasuje. Zdesperowany Ollivander

przeszukał cały sklep i żadna różdżka nie chciała się przyznać do pana

Ministra. W końcu powiedział, że dla tak wymagającego klienta musi wykonać

specjalną różdżkę i żeby szanowny pan Minister przyszedł jutro. Mile

połechtany Knot zjawił się następnego dnia i faktycznie – tym razem

różdżka zadziałała. Ollivander zamknął za nim drzwi i westchnął z ulgą: -

Trzynaście cali, lipa, rdzeń z papieru toaletowego. Jaki minister, taka

różdżka, jedno i drugie do dupy.”



Szinga
Oh my God!!! Cudne! Syriusz

w obroży na szyji... muahaha
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
No i ten kawał... po prostu świetne! To chyba

najlepsza część tego opowiadania. Nie, to jest najlepsze opowiadanie jakie w

życiu czytałam... Pisz dalej... prosim cię bardzo... I daj

szybciutko...
Z wyrazami... choroby zwanej chichotka,
Szinga
Margot
Toroj ty chyba wiesz co ja sądze o Twoich

opowiadaniach. To było świetne. Masz super styl. Poza tym jestem sraasznie

chora i to opowiadanie sprawiło że jest mi trochę lepiej. Zgadzam się z

Szingą
avalanche
o kurza twarz
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> Myślałam że umrę ze śmiechu jak czytałam to o Syriuszu


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Kurcze skąd ty czerpiesz takie genialne pomysły? Słownictwo

też nie banalane - ładnie dobrane - świetnie opisuje nastrój ^^ No i ta

wymiana "uprzejmości" na początku XD cudo
Atina
Wiesz co, Toroj?
Głowa mnie boli od

Twoich opowiadań, bo nie potrafię wymyśleć żadnego sensownego komenta

^^
A tak chwalić ciągle i ciągle nie ma sensu... ale przy Twoich fickach,

co innego można robić?

Świetne.


Pozdrawiam i weny życzę.

Będzie to z pożytkiem dla Ciebie i dla nas
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>

Ellie
Toroj mam parę pytań. Po pierwsze czy czytałaś piątą część? Po drugie, czy bierzesz jakieś wątki z HPiZF. No i ostatnie, jaki jest czas akcji twoich ficków. Czy to jest ten sam rok co w piątej częśći czy też może rok później?
Toroj
Po pierwsze: czytałam piąty tom. W marnym tłumaczeniu ale jednak. Po drugie: biorę nie tyle wątki, co pewne elementy, bo i dlaczego nie? Przy tytule pisze jak byk "Spojlery". Po trzecie: jest to rok 1995/96, piąty rok nauki Harry'ego w Hogwarcie.
!@ Cho Chang @!
Podoba mnie się...
i to

bardzo!!!!!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Ellie
Dziękuję za odpowiedzi na moje pytania.


Podobały mi się bokserki Syriusza, dowcip o Knocie też był niezły


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Kiedy będzie następna część? Bo nie mam co

czytać!!!

Toroj
Utarło się, że życie rodzinne w Norze

koncentrowało się w kuchni. Było więc całkiem naturalnym zjawiskiem, że przy

Grimmauld Place działo się tak samo, zwłaszcza, że kuchnia w rezydencji

Blacków była wystarczająco obszerna, by pomieścić wszystkich Weasleyów.

Dwudziestego ósmego grudnia o godzinie wpół do dziewiątej rano Remus Lupin

przebywał w sercu domu i nasiąkał weasleyowską atmosferą. Pił drugi już

kubek herbaty, usiłując nie zakrztusić się ze śmiechu, gdy jego przyjaciel

wyjawiał mu szczegóły zakładu.
- Stary podpuścił nas artystycznie

– podsumował Syriusz. – Teraz ja mam szlaban na piwo, a on na

pety.
- Biedacy... – uśmiechnął się Remus.
Spojrzał na drzwi

kredensu, gdzie wisiały dwa rysunki, wykonane kredkami. Jeden przedstawiał

czarnego psa w czerwonych gatkach, a drugi zielonego krokodyla w oklapłej

peruce. Przychówek Weasleyów pomagał matce przygotowywać typowe angielskie

śniadanie z tostami, marmoladą i kiełbaskami, które tym różniły się od

mugolskich wyrobów, że zrobione były z mięsa.*
- Severus jako krokodyl?

Ciekawe...
- Dokładnie to kajman – wyjaśnił Bill Weasley, który

tego dnia pracował w banku na popołudnie i postanowił rano odwiedzić matkę.

– Kajmanki, kajmanki... – zanucił, a reszta rodzeństwa

podchwyciła ochoczo:
- Kajmanki, kajmanki, zjadają firanki i to co się

tylko da... z doniczek kwiatki, szmatki, krawatki - taki apetyt się ma.


- Gawiale, gawiale, nie martwią się wcale, w gryfońskim salonie polują

na słonie... – zaśpiewał Harry, któremu dobrze znany był weasleyowski

repertuar.
- W gryfońskim salonie polują na słonie, a potem przynoszą je

mnieeee... – dośpiewał Fred, balansując półmiskiem, a jego brat

podchwycił melodię:
- Kajmanki, kajmanki... Niech żyją kajmanki, lecz

jeden tu problem jest – kajmanki nie piją ze szklanki...
- I mają

kłopot barmanki... – podjął Remus.
- I łapią kajmaki w szklanki...

– dodał Ron, pękając ze śmiechu.
- Bo kajmanki wszystkie zamawiają

w misce...
- A gdzie nasz naczelny kajman, czyli Snape? – spytał

Bill, podczas gdy „kajmanki” rozszalały się dokoła na dobre.


- Jeszcze śpi. Albo siedzi i poleruje swoją różdżkę – odpowiedział

Syriusz beztroskim tonem.
Bill zrobił okropny grymas, zerkając szybko na

Molly, pilnującą patelni.
- Syriuszu, tylko nie powtarzaj tego głośno

przy mojej mamie. Obawiam się, że teraz określenie „polerować

różdżkę” znaczy coś zupełnie innego – wyszeptał.
Remus omal

nie udusił się herbatą.
- Tak, Siri, jesteś zapóźniony, jeśli chodzi o

slang.
- Cóż rzec o biednych kajmankaaaach, co siedzą złapane w

szklankaaaach... – wył George z ekspresją. – Siedzą cicho jak

myszkiii i gryzą szkło ciszkieeem...
- Kajmanki, kajmanki nie piją ze

szklanki... a co by zrobił biedny Severus, gdyby nie mógł pijać

porteruuuu..? – zaintonował Syriusz żałobnie.
- Zadzwoniłby na

policję i ogłosił prohibicję – odparł Snape do rymu, wyglądając zza

futryny jak diabeł z pudełka. – Czemu miałbym męczyć się sam? Dzień

dobry.
- Dzień dobry. Omal nie zaspałeś na śniadanie.
- Jestem na

nogach od siódmej – sprostował Snape. – Trenowałem w salonie.


- Salonowca? – zażartował Remus.
- Zaklęcia, Lupin, zaklęcia

obronne... – odparł Snape pobłażliwie, siadając do stołu. – Do

salonowca potrzeba partnerów* – tu spojrzał drapieżnie na Rona i

Harry’ego, którzy sprawiali wrażenie, że usiłują być niewidzialni.

„Kajmanki” odeszły w siną dal, a towarzystwo zajęło się

jedzeniem w grzecznym milczeniu.
- Kiełbaskę, Severusie? –

zaatakował Syriusz. – Musztardy? Sera? Owsianki?
- Owsianki,

proszę.
Wszyscy z zainteresowaniem wlepili oczy w Mistrza Eliksirów.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie reflektował na owsiankę, mając do wyboru

obsmażane kiełbaski, tosty i dżem pomarańczowy. „Z tym, że kwestia

zdrowych zmysłów Snape’a zawsze była sprawą otwartą”, pomyślał

Bill, obserwując rytuał, odprawiany przez Snape’a nad talerzem

nieapetycznej mlecznej brei. Oczy rosły mu coraz bardziej, kiedy widział,

jak lądują w niej kolejno: cukier, cynamon, węgierska papryka, pieprz

cayenne, gałka muszkatołowa, imbir, rodzynki, oraz coś, co wyglądało jak

mielony kardamon (lub proszek z pasikoników). „Jeżeli dorzuci cebulę,

zwymiotuję pod stół” pomyślał Bill z desperacją. Podczas pracy w

Egipcie zetknął się z rozmaitymi niespodziankami kulinarnymi, ale nigdy nie

widział, by ktoś torturował w ten sposób poczciwą, najbardziej angielską z

angielskich owsiankę!
Tymczasem Snape pochmurniał coraz bardziej i

bardziej, aż w końcu wybuchnął z irytacją:
- Na Merlina, jeżeli aż tak

bardzo nie odpowiada obecnym moje towarzystwo, zjem u siebie w pokoju!

– i zrobił ruch, jakby chciał wstawać.
Remus szybko położył mu

rękę na ramieniu.
- Ależ skąd! Po prostu... czy to jest jadalne?


Snape spojrzał w swój talerz.
- Oczywiście. Skoro to jadam i jeszcze

żyję, to chyba jest, nieprawdaż? Trochę logiki, Lupin.
Miny słuchaczy

zdradzały, że ta logika niekoniecznie do nich dociera. Ktoś taki jak Severus

Snape, równie dobrze mógł żywić się tłuczonym szkłem i popijać kwasem

siarkowym bez szkody dla zdrowia. Wciąż pod czujną obserwacją, Snape

zamieszał swoje śniadanie. Pierwsza łyżka uniosła się do góry (Bill, który

podświadomie oczekiwał reakcji chemicznych, syczenia i dymienia, mile się

rozczarował), po czym zniknęła w ustach Mistrza Eliksirów.
- Mógłbym

spróbować? – zapytał Remus nieśmiało, a jednocześnie z ciekawością,

nie dostrzegając tajemniczych znaków, jakie dawała mu Tonks. Snape wzruszył

ramionami i nałożył mu łyżkę swojej owsianki na talerz. Lupin skosztował

ostrożnie. Syriusz gapił się na niego, z miną człowieka, który ogląda czyjeś

samobójstwo.
- I co!? – wyrwało mu się.
Lupin mlasnął z

namysłem.
- Jadalne. Słodkie i trochę pikantne... – w tym momencie

przerwał i poczerwieniał gwałtownie, dotknięty wtórną reakcją organizmu.

Zerwał się od stołu, rzucił do zlewozmywaka i zaczął zachłannie pić wodę

prosto z kranu. Mistrz Eliksirów nadal konsumował swoje śniadanie z obojętną

miną. Bill upuścił widelec, jego młodsze rodzeństwo zamarło z wrażenia,

natomiast Harry wymamrotał, przysłaniając usta dłonią:
- Mówiłem, że to

nie jest człowiek.
„Buahahahhahahahhah...” roześmiał się

Severus demonicznie, oczywiście w duchu.

* Skład angielskich

parówek jest tajemnicą państwową, lecz na pewno nie ma on nic wspólnego z

żadnym zwierzęciem.
* Salonowiec – wbrew nobliwej nazwie, jest to

barbarzyńska gra, polegająca na tym, że jeden z graczy zasłania oczy i

usiłuje zgadnąć, kto aktualnie trzepnął go w wypięty tyłek. Zasady gry w

salonowca według Snape’a byłyby zapewne bardzo... jednostronne. I

bardzo brutalne.

*
Podczas przymusowego urlopu na Grimmauld

Place, Severus zauważył, że mało kto wchodzi głównym wejściem, zapewne z

powodu powitań, gotowanych wszystkim przez panią Black. Albus Dumbledore

również korzystał z drzwi kuchennych, więc kiedy wreszcie zjawił się w

kwaterze głównej Zakonu, trafił na sielski obrazek Molly Weasley czytającej

„Proroka”, a jednocześnie nadzorującej zaklęcie dziewiarskie,

tworzące kolejne włóczkowe arcydzieło. Było cicho i spokojnie. Na ścianie

tykał zegar, kuchnię wypełniała nieokreślona atmosfera pogody, która zawsze

otaczała Molly Weasley jak rodzaj magicznego pola. Nieopodal Severus

pożywiał się kanapką z szynką (i majonezem).
- Dobrze wyglądasz,

Severusie – zagaił Dumbledore po przywitaniu. – Domowa atmosfera

wyraźnie ci służy.
Snape spojrzał na niego, jakby dyrektor nagle

przemienił się w stepującego gumochłona. Domowa atmosfera, wypełniona

setkami Weasleyów, śpiewający pod prysznicem Black, oraz jego gadatliwy

przodek, składający się wyłącznie z głowy – zaiste, to by każdemu

dobrze zrobiło.
- Mam wrażenie, że nieźle sobie radzicie? –

ciągnął Dumbledore, gładząc brodę z zadowoleniem.
- Świetnie –

mruknął Severus i dyplomatycznie zapchał się resztą kanapki.
Wszystko

szło cudownie, poza mało ważnymi drobiazgami: nie mógł palić, więc zaczął

obgryzać paznokcie – po raz pierwszy od lat szkolnych; nocami miewał

koszmary, w których atakowały go wiewiórki, a w dzień był ciągle głodny,

najprawdopodobniej na tle nerwowym. Poza tym nudził się śmiertelnie.

Poprawka: musiał wynajdywać sobie zajęcia. Od niepamiętnych czasów Severus

przyzwyczajony był do tego, że praca sama go znajduje. Lekcje, nadzorowanie

szlabanów, warzenie eliksirów, sprawdzanie wypracowań... w ostateczności

stosy zaległych lektur. Tak więc Hogwarcki Mistrz Eliksirów, wyrwany ze

swego naturalnego środowiska, czuł się co najmniej nieswojo, nagle zalany

morzem wolnego czasu, z którym nie bardzo wiedział co robić. Mugolski

psycholog rozpoznałby u niego typowe objawy pracoholizmu. Szczęśliwym

zrządzeniem losu Snape jednak nie znał żadnego psychoterapeuty (na szczęście

również dla psychologa) i nie miał pojęcia, że mu coś dolega.
- A co

porabia Syriusz?
Snape przełknął.
- Maluje obrazy – odrzekł

sucho.
Na twarzy Dumbledore’a odmalowało się łagodne zdumienie.


- Nie miałem pojęcia, że Syriusz ma jakiś talent w tym kierunku. A

nawiasem, w jakim stylu tworzy?
Molly, przysłuchująca się rozmowie,

mruknęła coś niewyraźnie, robiąc minę pełną potępienia.
- Można to

określić jako abstrakcje – odpowiedział Snape po krótkim namyśle.

– Zresztą niech pan sam zobaczy.
Skinął różdżką w stronę drzwi,

prowadzących do hallu.
- Finite incantatem.
I wtedy buchnęła stamtąd

lawina dźwięków, jakby ktoś raptownie włączył radio. Słychać było gwar wielu

głosów, krzyki i wybijający się ponad nie wrzask rozwścieczonej kobiety.

Zaintrygowany Dumbledore wyjrzał do hallu i jego oczom ukazała się nader

interesująca scenka rodzajowa. Syriusz Black tkwił na szczycie drabiny

malarskiej, w pozie himalaisty zdobywającego Mount Everest. Dokoła

zgromadziła się cała młodzież, z ciekawością i podnieceniem obserwująca

poczynania Syriusza. Remus Lupin przytrzymywał drabinę. Natomiast Black

właśnie zasmarowywał czarną farbą jeden z rodzinnych konterfektów. Szereg

czarnych prostokątów, ciągnących się od przedsionka, świadczył, że zajmuje

się tym już od pewnego czasu.
Zrozpaczony skrzat domowy podskakiwał u

podnóża drabiny, od czasu do czasu walił głową w dolne szczeble, wprawiając

konstrukcję w dygot i jęczał przeraźliwie, szarpiąc się za uszy.
- Moja

biedna pani! Moja biedna pani!!
Na zamalowywanym aktualnie

obrazie szalała Eleonora Beatrice Black (1942-1985), natomiast reszta

oszołomionych protoplastów tłoczyła się w ramach na zasadzie puszkowanych

sardynek.
- Przeklinam cię! Przeklinam! Żmija wyhodowana na

łonie! Precz z mego domu, hołoto! Mugolski podnóżek! Wyrzekam

się ciebie! Nie jesteś moim synem, nie jesteś Blackiem, ty

parszywy..!
- Nic nowego, mamuśka! – odkrzyknął Syriusz

urągliwie, machając pędzlem i pokrywając najbliższe otoczenie deseniem

czarnych kropek. – Wyrzekasz się mnie co najmniej trzy razy dziennie.

Zmień płytę.
W jego głosie brzmiała wściekłość pokryta cienką politurą

nonszalancji. Twarz miał bladą i ściągniętą. Dumbledore pomyślał, że Syriusz

jest jednak podobny do matki, co uwidaczniało się zwłaszcza teraz, gdy stał

twarzą w twarz z jej wizerunkiem. Mieli takie same czarne włosy, podobny

kształt brwi, czarne oczy w kształcie migdałów, oraz identycznie wybuchowe

temperamenty.
- Jakoś zdołała się wydostać z obrazu w przedsionku

– mruknął Snape za plecami Dumbledore’a. – I to

przedstawienie trwa już dobre dwie godziny. Najpierw ganiali ją po całym

domu, a teraz ten desperat usiłuje ją zlikwidować w ten żał... tą metodą.


- Sama się wydostała? – rzekł Dumbledore półgłosem.
Snape

wzruszył ramionami.
- Pełno dzieciaków się tu kręci. Kto wie, co

nabroili.
- O ile pamiętam, założyłem tam całkiem przyzwoitą blokadę.

Severusie, łżesz tak marnie, że czuję się urażony. Mógłbyś się dla mnie

bardziej postarać – powiedział cicho stary czarodziej, porozumiewawczo

mrużąc oko.
Tymczasem Syriusz zamalował płótno do końca, natomiast jego

matka natychmiast przeprowadziła się na obraz sąsiedni, wypełniając go w

znacznym procencie zwałami czarnego welwetu i swoim wybujałym ego. Ściśnięte

jeszcze bardziej towarzystwo z innych portretów (dalsi przodkowie bronili

zażarcie swoich terytoriów) podniosło znowu chóralny wrzask protestu.
-

Jak wam się nie podoba, to ją zepchnijcie z powrotem na miejsce. Inaczej

zasmaruję wam wszystkie okienka na świat, jak leci. Będziecie siedzieć po

ciemku z tą jędzą. Serio! – zagroził Syriusz.
To wreszcie

zmusiło olejną część rodziny Blacków do energiczniejszego działania.

(„Boże miłosierny! On to zrobi! Panowie, trzeba działać!

Eleonoro, przykro mi ale... Zbzikowany bachor, gdyby był moim synem to...

Razem, na trzy! Raz, dwa... yyyyp!!”) Pani Black została

zepchnięta zjednoczonymi siłami sąsiadów poza obszar widzialny i tylko jej

obelżywe krzyki nadal było słychać przez warstwę świeżej farby. Dumbledore

dałby głowę, że tuż nim zniknęła za krawędzią ramy, jakaś krewna przyłożyła

jej w koafiurę pieczonym kurczakiem, zgarniętym pośpiesznie z pobliskiej

martwej natury. Szybko wyjął różdżkę i odnowił zaklęcie blokujące.
- No,

przynajmniej nie będę musiał jej oglądać – rzekł Syriusz z ogromną

satysfakcją. – Ciekawe, dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do

głowy. Witam szanownego pana dyrektora! – ukłonił się nisko na

drabinie, zachwiał się i omal nie zleciał.
Skrzat przestał wyć, za to

kucnął przed szeregiem czarnych prostokątów w posrebrzanych ramach i

wpatrywał się w nie z taką rozpaczą, jakby był to rząd nagrobków.
-

Szkoda tylko, że Silencio na nią nie działa – powiedział Syriusz.


- Możemy spróbować wygłuszyć ją styropianem – rzekł zachęcająco

Harry.
- Niezły pomysł! – ucieszył się jego ojciec chrzestny.

– To jakiś eliksir? Severusie, potrafiłbyś go zrobić w warunkach

domowych?
Snape rozciągnął wargi w sztucznym uśmiechu.
- Ja wszystko

umiem zrobić – stwierdził bez krztyny skromności.
Harry wpierw

spojrzał na niego ze zdumieniem i rozbawieniem, ale potem zagryzł wargi i

wbił wzrok w podłogę.
- Ekstra! To i owo z wyposażenia zostało

jeszcze po ojcu. W ostateczności możemy kupić „Małego

Warzyciela” – Syriusz tryskał optymizmem.
Severus sklęsł z

lekka jak nakłuty balon, po czym, wciąż z uśmiechem przylepionym do ust,

zwrócił się do Dumbledore’a:
- Cudownie się z Syriuszem rozumiemy.

Naprawdę. Bardzo... ehm... przyjemnie spędzam tu czas, jak pan widzi.



c.d.n.

Dziękuję

"zbzikowanej" za liczne rymowanki oraz inspiracje kajmankowe.

muszka Me
Nie rozumiem czemu tego jeszcze nikt nie

skomentował =)
Właściwie mój komentarz wiele nie wniesie, ale chciałam,

żebyś wiedziała, że nie jest wcale gorzej, trzymasz klasę^^ i w ogóle

świetnie =) nie wiem, czy to normalne, ale każdy nowy part wydaje mi się

śmieszniejszy od poprzednich =) gratuluję talentu i poczucia humoru =) no i

czekam na dalszy ciąg...
avalanche

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Nie rozumiem czemu tego jeszcze nikt nie

skomentował =)

class='postcolor'>
bo ludzie mają ferie i się

porozjeżdżali =)

ja przeczytam później bo mnie obowiązki domowe

narazie wzywają XD i skomentuje...też później (genialne XD)
Ellie
Co tu komentować znowu było świetne. I

rzeczywiście każdy następny post jest śmieszniejszy. Podobały mi się

kajmakowe rymowanki, Snape- malarz, no a owsianka Severusa-

bomba!
Liczę, że następny part dasz szybciutko.
Toroj
*
Severus Snape z ponurym (czyli w

zasadzie normalnym) wyrazem twarzy wpatrywał się w płomienie. Od czasu do

czasu opuszczał wzrok na książkę, którą trzymał na kolanach, odczytywał

jedno zdanie, a następnie wyrywał kartkę, składał z niej gołębia i puszczał

w powietrze. Większość lądowała w ogniu.
- „Cassandra załkała,

kładąc białą dłoń na dziewiczej piersi” – odczytał z

obrzydzeniem. – Na Merlina...
Następny papierowy ptak obleciał

pokój i skończył żywot na stosie całopalnym w kominku Blacków.
- Nudzę

się – poskarżył się Severus melancholijnie, patrząc na pająka w rogu

pod sufitem. Pająk nie miał nic do powiedzenia, a do tego na wszelki wypadek

schował się do dziury w obiciu.
Snape jęknął boleśnie, z niedowierzaniem

patrząc w książkę. W prywatnym zaciszu swej sypialni mógł sobie pozwolić na

jęki.
- „Ukochana, nigdy cię nie opuszczę, póki słonce nie

zagaśnie, a księżyc nie stoczy się z nieba – rzekł z mocą

Rodrygo.”
- Czyli mniej więcej do trzeciej nad ranem –

skomentował, zatrzaskując owo porażające dzieło literackie.
Któraś z

panien Black musiała być obdarzona naprawdę zdumiewającym gustem, a do tego

wielką namiętnością do romansów. Dwie półki w bibliotece ciasno zapchane

były tomami w czerwonych, szafirowych i szmaragdowo zielonych okładkach ze

złoceniami. Tytuły mówiły same za siebie: „W piekle miłości”;

„Saga o ludziach Lawy”; „Okowy namiętności”;

„Na bezdrożach uczucia”... a także zachwalana przez Blacka

„Klątwa Morderczego Lotosu”. Cała reszta literatury (spasione

tomy w czarnej skórze), opatrzona smakowitymi tytułami w rodzaju

„Klątwy, groby i nekromancja” lub „Podręczny leksykon

trucizn” (autorstwa Perdity Aqua Toffany) straszyła pustymi

stronicami. „Musisz zrozumieć, drogi Severusie, musiałem to jakoś

zabezpieczyć, skoro spędzają tu ferie dzieci” – tłumaczył Black

ze zbolałą miną i obrzydliwym samozadowoleniem w orientalnych ślepiach.

Snape nie mógł mu nie przyznać racji. Dopuszczenie bliźniaków do tak

niebezpiecznej wiedzy spowodowałoby zapewne, że aż do drugiego stycznia

musiałby jeść konserwy i pić chyba tylko wyłącznie wodę z kranu. Ale to z

kolei znaczyło, że jego jedyną strawą duchową pozostawały owe nieszczęsne

arcydzieła, gdzie bohaterowie nosili imiona typu: Sebastian, Rodrygo,

Ewelizarda albo Beatrycze, oraz bardzo pouczające broszury o tematyce

„Czego panienka wiedzieć nie powinna” (Severus i tak doskonale

wiedział, czego nie powinny wiedzieć panienki) lub „Przystoyne

prowadzenye skszata w domye przyswoitem” (mieszkańca szafki z bojlerem

najchętniej „przystoynie” umieściłby na deseczce w hallu).

„Prorok”, którego codziennie przynosiły Snape’owi sowy, z

zakamieniałym uporem ignorował sprawy faktycznie ważne, a zajmował się

bzdurami. Natomiast „Zaawansowany Warzyciel” był miesięcznikiem

i nowy numer miał wyjść dopiero na początku przyszłego roku.
Severus ze

wstrętem jeszcze raz spojrzał na okładkę romansu, gdzie dwa złote gołąbki

całowały się w złotym wianuszku, po czym z rozmachem cisnął nim o ścianę w

ataku frustracji. Drewniany panel, obciągnięty spłowiałym obiciem w herbowe

lelije, zadudnił głucho. Masywny obraz, na którym dwa zziajane ogary akurat

zrobiły sobie przerwę w pogoni za zającem (zając tuż obok czyścił sobie

uszy), przechylił się powoli i dostojnie do przodu, przy akompaniamencie

jęku wysuwającego się z drewna haka, po czym runął, zrywając po drodze

baldachim z łóżka.
- Potęga literatury – mruknął Severus, patrząc

na tę ruinę. Wstał, by doprowadzić łóżko do porządku i podczas tej nużącej

czynności zauważył coś, na widok czego serce zabiło mu mocniej. Na podłodze

leżały DWIE książki. Jedna była oczywiście tym ohydnym, czerwonookładkowym

romansidłem, natomiast druga była ciemna, dość cienka i bardzo zakurzona,

ale nie na tyle, by nie dawało się dostrzec na niej wizerunku czaszki.

Severus natychmiast rzucił się na tomik jak sęp. Książczyna musiała być

ukryta gdzieś w fałdach baldachimu, a co pewniejsze – za obrazem.

Cokolwiek jednak zawierała, z pewnością nie były to bombastyczne wyznania

jakiegoś hrabiego de Fingerinarse. Snape z czułością przetarł rękawem

czaszkę na okładce. Otworzył tomik... i zdębiał.
Zamknął książkę.


Otworzył znowu, patrząc z niedowierzaniem.
Jeszcze raz obejrzał

okładkę, po czym znów zerknął do wnętrza, zastanawiając się, czy cała ta

sytuacja nie jest przypadkiem podłą mistyfikacją, mającą na celu ponowne

nadszarpnięcie jego skołatanych nerwów i jakiego tym razem zaklęcia użył

przeklęty kundel. Oszołomione spojrzenie Mistrza Eliksirów bezwiednie

zatrzymało się na jakimś wersie i zanim zdążył się powstrzymać, przeczytał

go.
To było bardzo nieostrożne z jego strony. Przeczytał wers po raz

drugi.
- Hmmm...
- O...
- Coś takiego... Nigdy bym nie uwierzył.


Snape oderwał się od lektury i nadal nieco poruszony, skierował się w

stronę kominka. Zapukał w ramę nadal odwróconego twarzą do ściany portretu.


- Nie ma mnie w domu – rozległ się nadąsany głos Horacego

Secundusa Blacka. Severus odwrócił go. Senior rodu Blacków prezentował sobą

tyle urażonej godności, że starczyłoby jej na całą scenę rodzajową i jeszcze

by zostało trochę na szkic buldoga.
- Czy od dawna pan tu wisi? –

spytał Snape.
- Nie rozmawiam z panem – odparł ostro Horacy Black,

prężąc olejne mięśnie i poprawiając monokl. – Dżentelmeni tak nie

postępują.
- Z daty wnoszę, że długo – ciągnął Severus, nie

zrażony. – Kto zajmował ten pokój jako ostatni?
Obraz milczał.


- Och tak, rozumiem... – mruknął Severus. – Syriusz był

zapewne nieznośnym chłopaczyskiem i nie lubi pan o nim gawędzić.
- Na

szczęście niewiele miałem z nim wspólnego! – wybuchnął posiadacz

monokla i korkowego kasku. – Musiał przejąć te potworne maniery po

kimś z rodziny Eleonory! Regulus jednak... – zamilkł nagle,

zorientowawszy się, że mówi za dużo. Zmierzył Snape’a ostentacyjnie

pogardliwym spojrzeniem i zadarł podbródek.
- A więc ten pokój należał

do świętej pamięci Regulusa... – mruknął Snape w zamyśleniu,

bezwiednie pukając się w brodę krawędzią książki. Teoria była wielce

prawdopodobna. Łoże z baldachimem należało do wąskich mebli kawalerskich, a

wystrój wnętrza sugerował, że zajmował je raczej mężczyzna. Książka więc

prawdopodobnie również należała do niego... chociaż tu pewność Severusa

zaczynała się chwiać w posadach. Pamiętał Regulusa Blacka mgliście ze

szkoły. Chłopak był młodszy o dwa lata, dość spokojny i zamknięty w sobie, a

że Severus miał tę ostatnią cechę rozwiniętą daleko bardziej, więc nawet w

pokoju wspólnym omijali się starannie. Regulus miał niewielu znajomych i ani

jednego bliskiego przyjaciela – tylko tyle Snape był w stanie

stwierdzić.
Usiadł w fotelu z zamiarem powrotu do lektury. Tknięty pewną

myślą, ponownie podniósł wzrok na Horacego Blacka.
- Szanowny panie,

uprzedzam, że jestem wyjątkowo wyczulony na punkcie swej prywatności. Mam

nadzieję więc, że absolutnie nic z tego, co dzieje się w tym pokoju, owego

pokoju nie opuści – rzekł lodowatym tonem. – Czy mogę na to

liczyć?
- No cóż, powiedzmy, że ma pan moje parole d'honneur*

– odparł Black z przekąsem.
- W takim razie przyjmuję. Jeżeli zaś

przekonam się, że postępuje pan au préjudice de sa parole*, to nie tylko

pana odwrócę, ale zapewniam, że nie zawaham się użyć... styropianu!

– oświadczył Snape stanowczo.
Pan Black zagryzł wargę ze złości,

lecz zmilczał. Severus natomiast począł przewracać stronice tajemniczego

znaleziska. Niebawem wyjął z kieszeni ołówek i zaczął podkreślać niektóre

wersy.
* parole d'honneur (franc.) – słowo honoru; au

préjudice de sa parole – wbrew danemu słowu
Atina
Brawo, brawo...

To mi się podoba

Toroj. Parcik nie tylko przepełniony humorem, ale jest w nim również

mnóstwo tajemniczości. To wzmaga mój głod na następny kawałek. =)
A

Harlequiny (tak to się pisze ^^?) świetne. Gdyby nie Twoje wysmakowane

poczucie humoru i stylu (oraz genialne pomysły na fabułę oczywiście), to

pomyślałabym, że sie w takich rozczytujesz
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
avalanche
Cierpisz na chorobę "nadmiernum

pomysłum" =) No ale widać to ci wychodzi na dobre. Do parta nie mam się

jak przyczepić (pójdę malteretować chyba te o siostrach, szwagrach rodziny

malfoyów XD).
Longina
Dobre, owiane tajemnica i zastanawiajace


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/huh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='huh.gif' />

pisz dalej chce wiedziec o co chodzi
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/czarodziej.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif'

/>
sasilla
No! A ja wreszcie moglam przeczytać,

bo wkoncu udało mi się dorwać V tom, wiec od razu wzielam się za Hapy Niu

Jer...
I z przykrością musze stwierdzić, że jestem zmuszona napisać post

jakiego nie lubię: po prosty the best, jak najszybciej chce dalej ^^


niestety ale czekam na to o

wiele bardziej niż na "orginalnego" Potera.


Margot
Uff dopiero teraz przeczytałam... te dwa

party XD... NO jak zwykle spoko XD Tylko mnie ciekawość zżera co to za

książka [może i było tam opisane ale nie dotarło to do moich oczu które są

na urlopie...ee wychowawczym XD]

Ava - o jakich siostrach matkach i

reszcie??
Nea
Toroj rusz..... rączki i napisz nam coś

wreszcie !
Toroj
*
Kiedy Hermiona weszła do przedsionka

w domu Syriusza, spodziewała się natychmiastowego alarmu w postaci

ochrypłego ze złości dyszkantu pani Black i nowej porcji wyzwisk, wśród

których „szlama” była najłagodniejszym. Tymczasem w przedsionku

panował miły spokój, a z dalszej części domu dobiegały śpiewy. Dziewczyna

pytająco spojrzała na Tonks, która eskortowała ją na Grimmauld Place.

Aurorka wyszczerzyła się w psotnym uśmiechu.
- Ano, bawią się

panowie.
- Mała pirania zwiała ze słoooja... – Hermiona z pewnym

zdziwieniem rozpoznała głos Remusa Lupina.
- ...na spacer poszła, myśląc

o stroooojach – podjął nieco fałszywie Syriusz i ciągnął dalej.

– Do Madam Malkin kieruje... co ona kieruje, Remmy?
- Płetwy

kieruje, Siri – odrzekł Remus.
- Aha. No to od nowa. Mała

piraaania zwiała ze słoja, na spacer poszła, myśląc o strojach... Do Madam

Malkin kieruje płetwy, by kupić modne szaty i swetry!
Teraz już cały

chór śpiewał pieśń o piranii:
- Nie żałuj sweterka piranii, nie

żaaałuuuj... Tylko pocałuj rybeńkę, czule pocaaaaałuuuuj...
Hermiona

zatkała sobie usta obiema rękami, by nie ryknąć śmiechem. Dusiła się przez

chwilę, a potem szepnęła do Tonks:
- Wszystkim im odbiło?
-

Większości. Zobaczysz, cały kredens jest zawieszony różnymi świstkami z

twórczością tego rodzaju.
- A Snape nadal jest?
- Aha. Twardziel,

zawziął się.
- Harry mi napisał o tym zakładzie. Jakoś wydaje mi się

dziwne, że dwaj dorośli ludzie robią coś tak dziecinnego – mruknęła

Hermiona.
- Jeśli chodzi o Syriusza i Snape’a, to trzeba brać na

nich dużą poprawkę – odszepnęła Tonks.
Tymczasem repertuar w hallu

zmienił się.
- Kajmanek uroczy zielone ma oczy, zielone ma łapki, a na

nich ma klapki. Klapki w kolorku żółtym jak dynia, w ciapki całkiem różowe,

a do tego kapelusz ze słomki włożył kajmanek na głowę. Założył kubraczek w

bahamski szlaczek i zrobił sobie fotkę, w nadziei, że poderwie jakąś słodką

idiotkę.
Przyczajone w przedsionku dziewczyny wymieniły znaczące

spojrzenia, śmiejąc się bezgłośnie w półmroku. Wyglądało na to, że ów

recital o dziwnych zwierzątkach może potrwać długo, więc postanowiły jednak

wejść dalej.
- Kajmanek na Kajmaaanaaaach seksowny jest szaaleeenieee. W

czapkach, ciapkach i klapkach straszne ma powodzeeeee...

Hermiona!!! Cześć!! – wrzasnął Ron, który siedział

na kolumience schodów, rozplątując wielki kłąb różnokolorowych wstążek.

Zgromadziło się tu prawie całe młodsze pokolenie Weasleyów, Syriusz, Remus,

pan Weasley oraz Kingsley Shacklebolt, który zapewne przybył na Grimmauld

Place w sprawach Zakonu i został, by pomóc w przystrajaniu domu na powitanie

nadchodzącego Nowego Roku.
- Urwałam się rodzicom z nart. Miałam dość

śniegu, dość wycierania tyłkiem połowy tras w Norwegii, a przede wszystkim

absolutnie dość instruktora, który twierdził, że jazda na nartach jest łatwa

– opowiadała ze śmiechem Hermiona, ściskając wszystkich po kolei na

powitanie. Spod klapy jej plecaka wyjrzał nieco zmiętoszony Krzywołap,

ziewnął, po czym wylazł na zewnątrz w całej swej dziesięciofuntowej, ryżej i

kudłatej postaci. Przeciągnął się i zaraz rzucił w pogoń za jednym z

balonów, których całe hałdy poniewierały się po całym hallu.
- Super!

– Hermiona rozejrzała się dokoła. Bożonarodzeniowe dekoracje zostały

zdjęte, za to wszędzie było pełno złotych gwiazdek, kolorowych kokardek i

serpentyn, a także pluszowych zwierzątek w dość jaskrawych i momentami

niezbyt do siebie dopasowanych kolorach. Trollowa noga, służąca jako stojak

na parasole, miała paznokcie pomalowane brokatowym lakierem, a w niej tkwił

pęk rac na długich kijach (z wywieszką „Nie dotykać pod karą

petryfikacji, Molly”). Natomiast na wyeksponowanym miejscu –

rozpięty między wężoidalnym żyrandolem a ponurą mordą wypchanej mantykory na

ścianie – wisiał gigantycznych rozmiarów tranparent, głoszący

różnobarwnymi literami: HAPY NIU JER !!
- Zgredek mi przysłał

– wyjaśnił Harry, uśmiechając się z zażenowaniem.
Hermiona –

prezeska i jednocześnie jedyna czynna członkini organizacji W.E.S.Z. –

wpierw rozpłynęła się z rozczulenia, a potem natychmiast dodała surowo:
-

No widzisz, biedny Zgredek jest półanalfabetą, bo skrzatom odmawia się

dostępu do edukacji!
Ron i Harry wymienili znaczące spojrzenia i

jednocześnie wywrócili oczami. Tymczasem bliźniacy zaofiarowali się, że

aportują plecak Hermiony do jej dawnego pokoju, który zajmowała w lecie, a

reszta towarzystwa postanowiła zrobić sobie przerwę na herbatę w kuchni.

Hermiona jeszcze raz zerknęła na kuriozalny transparent i dopiero wtedy

dostrzegła u szczytu schodów ciemną postać, niedbale opartą o rzeźbioną

kolumienkę. Snape patrzył w dół, prosto na nią, jak zwykle nieżyczliwie.

Nagle zmrożona nieprzyjemnym uczuciem, nie mogła oderwać wzroku od

człowieka, który był tak bardzo nie na miejscu w tym bałaganiarskim i

ostentacyjnie kiczowatym wnętrzu, że wydawał się wręcz nierealny. Dopiero po

chwili otrząsnęła się na tyle, by zawołać (zbyt głośno i zbyt sztucznym

tonem) „Dzień dobry, panie profesorze!” Snape nie

odpowiedział, tylko skinął jej zdawkowo głową. Dopiero przy zatłoczonym

stole, w cieple, nad kubkiem gorącej herbaty Hermiona zdała sobie sprawę,

czemu widok Snape’a wydał jej się tak zaskakujący i dziwny. Po prostu

Mistrz Eliksirów nie miał na sobie swojej powiewającej peleryny lecz

zwyczajne (mugolskie!) dżinsy i koszulę. Zawsze tonął w swoich strojach,

przypominając przerośniętego nietoperza, owiniętego skrzydłami, natomiast

cywilna odzież tak bardzo zmieniała mu sylwetkę, że wydał się dziewczynie

innym człowiekiem... od szyi w dół, bo w górę nic nie uległo zmianie.


Hermiona oglądała kolekcję wierszyków, zgromadzoną na drzwiczkach

kredensu. Na najbardziej wyeksponowanym karteluszku wypisano najświeższe

dzieło zbiorowe.
„Założył Severek czarny sweterek, przylizał oliwą

włoski.
Spakował próbówki, proszki, parówki oraz futrzane

bamboszki.
Potem usiadł na swej walizce, by zamknąć ją należycie,
na

urlop jedzie Mistrz Eliksirów – on też prywatne ma życie.
Marzą mu

się Seszele lub Amazońska głusza,
niestety, nie tym razem - wczasy ma u

Syriusza.
Gospodarz starań dokłada, by mu czas wolny umilić,


Dostarcza mu rozrywek i nieba by mu przychylił.
A Snape

niezadowolony, starania Blacka olewa,
bo biedak nie ma co palić i z

braku lektury – ziewa.”
- No proszę... – mruknęła

Hermiona. – Zdolni jesteście. A co on na to?
- Tymczasem nic

specjalnego – odpowiedział Syriusz wesoło, mieszając herbatę. –

Snuje się po domu, biedaczek, silnie znudzony.
- Och, tymczasowo. Potem

wróci do Hogwartu i da nam popalić za te wierszyki. Po co go drażnicie?

Przecież to obraźliwe. Wiecie jaki on jest wyczulony.
George pochylił się

ku Hermionie i rzekł konfidencjonalnie:
- Ale jest z tego kupa zabawy.

Poza tym, rozumiesz, wciąż mamy nadzieję, że staremu nietoperzowi puszczą

nerwy i nawrzuca Syriuszowi. W ten sposób przegra. Zwyczajna akcja

sabotażowa, jak to na wojnie.
- Wy się bawicie, a potem najbardziej

oberwie Harry, jakbyś o tym nie wiedział – odparła z lekkim

potępieniem. Popatrzyła znowu na mebel wytapetowany „poezją”, a

wtedy jej wzrok przypadkowo zaczepił o małą karteczkę, przyczepioną skromnie

z boku. Pismo było bardzo znajome. Nie dalej jak dwa tygodnie temu widziała

identyczne drobne litery na marginesie eseju z Eliksirów.
„Żaden z

obecnych tu panów
nie pamięta o zjawisku szlabanów.
Podobnie łowców

się nie docenia –
ku rozpaczy i szkodzie

jelenia.”
„Aha...” – pomyślała dziewczyna.

– „Snape już sobie ostrzy zęby. Dlaczego ja zawsze muszę mieć

rację?”
Lecz nie powiedziała tego na głos. Atmosfera przy stole

była tak radosna, jakby nad nikim nie wisiała groźba wojny i śmierci, a po

domu nie włóczyły się obłąkane skrzaty ani złowrodzy truciciele. Nawet

Syriusz, który latem tonął w depresji, teraz wydawał się całkiem innym

człowiekiem – w jaskrawym t-shircie w tropikalne ryby i z długimi

włosami egzotycznie posplatanymi w cienkie warkoczyki.
*
Podobnie jak

hall, również salon prezentował się znacznie korzystniej. Co prawda ściany

nadal pokrywały wypłowiałe i odłażące tapety, ale za to ostatecznie

poznikały wszystkie odrażające przedmioty z oszklonych etażerek. Zasłony, z

których w sierpniu pozbywali się bahanek, zostały wymienione na nowe –

czerwone w złote chryzantemy. Gobelin z drzewem genealogicznym

„szlachetnego i starożytnego rodu Blacków” przykrywała wielka

wełniana makatka z zezowatym żółtym lwem na łące pełnej stokrotek. Wyglądało

na to, że Syriusz urządza dom w całkiem nowym stylu, a chociaż był to styl

psychodeliczny, i tak wszystko wyglądało lepiej niż przedtem.
Ron i

Harry rozgrywali partię szachów, przy czym George i Fred żywiołowo

kibicowali bratu (ku jego niezadowoleniu), a Syriusz i Ginny -

Harry’emu (żeby było sprawiedliwie). Pan Weasley z Remusem zatopił się

w pasjonującej dyskusji na temat mugolskich systemów grzewczych. Lupin przez

jakiś czas wynajmował pokój w mugolskiej części Londynu i nie miał wysokiego

mniemania o kaloryferach.
Tonks pokazała Hermionie, jak działa

żaba-zabawka, wypuszczająca pyszczkiem utrwalone bańki mydlane, a teraz obie

bawiły się, modyfikowanymi zaklęciami zmuszając żabę do produkowania

różnobarwnych fantastycznych kształtów. Wkrótce niemal cały sufit był nimi

pokryty.
Natomiast Snape zajął w salonie strategiczną pozycję na fotelu

– twarzą do drzwi, tyłem do lwa z zezem, stolik z różdżką i filiżanką

kawy w zasięgu ręki – i oddawał się lekturze. Zastali go w tym miejscu

i nie ruszył się z niego od godziny, milcząc, szeleszcząc kartkami oraz

ignorując (z wzajemnością) otoczenie. Hermiona obserwowała go ukradkiem.

Snape czytał jakąś książkę z trupią główką na okładce, bawiąc się

jednocześnie ołówkiem. Od czasu do czasu podkreślał nim coś w tekście lub

notował na marginesie, ale najczęściej gryzł końcówkę – chyba nie

zdając sobie z tego sprawy.
Tymczasem szachowa bitwa zakończyła się

widowiskowo, gdy skoczek Rona zaszachował króla Harry’ego, a ten

salwował się sromotną ucieczką poza granice szachownicy. Harry z pewnym

trudem wydobył go z cukierniczki i otrzepał ze słodkich okruchów.
- Może

teraz ty byś zagrał? – odezwał się zachęcająco do swego ojca

chrzestnego. Syriuszowi błysnęło oko, a następnie zaprezentował reklamę

stomatologiczną.
- Czemu nie? Ale... czy nasz drogi Mistrz Eliksirów nie

czuje się samotny? Severusie, nie chciałbyś zagrać ze mną partyjki?
Snape

podniósł głowę znad książki. Hermiona miała przez chwilę niemiłe wrażenie,

że jego oczy są dwoma czarnymi wylotami luf rewolwerowych, celującymi w

Syriusza.
- Niestety, gram dość słabo – odrzekł Mistrz Eliksirów

łagodnym tonem, a dziewczyna znów doznała drobnego wstrząsu, gdyż

spodziewała się jadowitego syku, ociekającego ironią.
- Ja też. Naprawdę

gram fatalnie, nie będę dla ciebie zbyt trudnym przeciwnikiem – kusił

Syriusz.
- I to ma mnie zachęcić? Lubię wyzwania – odparł

Snape.
- No, może nie jestem aż tak beznadziejny. Nie daj się prosić,

Severusie.
Snape wzruszył lekko ramionami, wstając z fotela.


„Bardzo dobrze wygląda w dżinsach” – pomyślała

Hermiona i natychmiast skarciła się w duchu: - „Co ty bredzisz, Miona

?!”
Snape przez chwilę zdawał się zastanawiać, co zrobić z

książką, wreszcie zatknął ją za pasek. W Hermionie obudziła się nieprzeparta

ciekawość, co też takiego może kryć się w tej niepozornej książczynie, że

profesor strzeże jej tak zazdrośnie, nawet na sekundę nie chcąc wypuścić z

rąk. Złowiła równie zaciekawione spojrzenie Harry’ego i już wiedziała,

że nie spoczną, póki nie zajrzą do tajemniczego tomika.
Syriusz grał

czerwonymi figurami, a Snape białymi. Hermiona nie znała się na szachach

zbyt dobrze, lecz nawet ona widziała, że obaj przeciwnicy prezentują

jednakowy poziom – to znaczy okropny. Popełniali błędy, na widok

których Ron zakrywał sobie oczy, mylili reguły, albo w ogóle je zmieniali

„bo tak wygodniej”. A przy tym zwracali się do siebie z

nieskazitelną uprzejmością, mówiąc rzeczy w rodzaju:
- Pozwól, drogi

Syriuszu, że mój skoczek zbije twojego.
- Drogi Severusie, cała

przyjemność po mojej stronie. Czy mogę wypruć flaki twojemu pionkowi? O temu

tutaj. Chyba nie jest ci potrzebny?
- Ależ oczywiście, nie krępuj się.

Czy ktoś mógłby przynieść nam piwa?
- Jeśli sobie życzysz... Ja na razie

dziękuję. Weź sobie popielniczkę... och, przepraszam!
- Wieża na De

pięć, no ruszże się, leniwe stworzenie...
Hermiona nie wiedziała, czy

śmiać się, czy płakać. Syriusz i Snape ogródkami wsadzali sobie nawzajem

szpile lub podpuszczali na siebie pionki. W końcu sytuacja na szachownicy

nie przypominała już w ogóle gry, lecz bitwę pod Hastings, odgrywaną przez

amatorski teatr ze szkoły podstawowej. Czerwony i biały król ganiali się

dokoła ogłupiałej białej wieży, przy czym bardziej agresywny czerwony walił

białego po koronie szczątkami swego tronu. Grupa białych pionków przewróciła

czerwoną wieżę i pracowicie rozwałkowywała nią Syriuszowego gońca. Hetmani

na samym środku szachownicy rozgrywali między sobą prywatny mecz bokserski,

a czerwone pionki zawzięcie polowały na białego skoczka, bombardując go

landrynkami za pomocą katapulty, zaimprowizowanej z łyżeczki do kawy.


Widzowie, zgromadzeni za plecami Syriusza głośno dopingowali czerwonych.

Snape zagryzł wargi i popychając palcem figury, usiłował zaprowadzić jakiś

ład na polu bitwy. Dopiero wtedy Hermiona zwróciła uwagę na ręce Mistrza

Eliksirów. Jak zawsze szczupłe, blade, lekko zaplamione chemikaliami –

a tym razem dodatkowo pokaleczone. Snape miał paznokcie obgryzione do żywego

mięsa. Hermiona nagle poczuła się tak, jak by ktoś ją zepchnął ze schodów.

Wewnątrz wzdrygnęła się nerwowo. Niespodziewanie dla siebie samej odniosła

wrażenie, że cofa się i cofa (choć naprawdę nie ruszyła się z miejsca),

patrząc z oddali na całą scenę w salonie. Rozpromieniony Syriusz po jednej

stronie stolika, za jego plecami podnieceni chłopcy, komentujący sytuację na

szachownicy, poklepujący go po ramionach. Ginny i Tonks, skandujące;

„Czer-wo-ni! Czer-wo-ni! Gryf-fin-dor!

Gryf-fin-dor!” A po drugiej stronie Snape – chudy,

przygarbiony, brzydki (i znerwicowany) Snape – zupełnie sam.


„Przecież to niesprawiedliwe” – pomyślała. –

„To jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Jasne, że on jest podły i

obrzydliwie nas traktuje, ale... przecież my go traktujemy tak samo.

Doprawdy, jakby był domowym skrzatem!”
Otworzyła usta...
-

Dalej, biali! Dalej, Slytherin! Ruszcie się! Sly-the-rin...

Sly-the-rin...
„Chyba zwariowałam” – pomyślała.

– „Bliźniaki mnie zjedzą.”
Udało jej się zaszokować

wszystkich tak, że zamilkli z otwartymi ustami, jak podduszone złote rybki.

Snape również spojrzał na nią tak, jakby zwątpił w jej zdrowe zmysły.

Hermiona poczuła, że oblewa się rumieńcem.
- Panno Granger, nie

potrzebuję dopingu – odezwał się chłodno.
- Ale on potrzebuje

– odparła Hermiona, wskazując białego króla, który przykucnął w cieniu

wieży, nakrył głowę rękami i usiłował zrobić się jak najmniejszy, podczas

gdy czerwony szturchał go mieczem. W następnej chwili biały król zerwał się,

uciekł z pola walki i zagrzebał znowu w cukierniczce.
- Już nie –

podsumował Snape kwaśno. Wstał i sztywno skłonił głowę przed Syriuszem.

– Gratuluję zwycięstwa. Teraz pozwól, że zajmę się czymś

poważniejszym.
I aportował się z salonu.
- Hermiona... –

odezwał się Ron dziwnym głosem.
- Ani słowa – mruknęła. –

Lepiej nic nie mówcie.
*

Dziękuję zbzikowanej i Portilii za seans

kajmankowo-severowy.
sasilla
No nie! Jak zwykle

cudownie!!! Miona i Sev? O Losie Miłosierny czy tu sie kroi

jakiś romansik?! Mrau... to bedzie ciekawe...
Zawsze wiedziałam, że

piątek 13-go to baardzo szczęśliwy dzień ^^ i poprosze dalej, bo umrę z

ciekawości.
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Child
Na początek biggrin.gif biggrin.gif biggrin.gif Miodzio - tak, jak zawsze. I te kajmanki, piranie... MUAHAHA. A i coś poważniejszego się znajdzie - Hermi i jej przemyślenia. Czyżby Sev rozpylił coś w atmosferze?

ROTFL
Lousie
Ja nie wiem jak to jest, ale czytając twoje

opowiadanie, zawsze mi się poprawia humor ( prawie zapomniałam, że muszę

oddać kotka). Wierszyki i piosenki są świetne, poza tym wszystko inne też.

Czekam na nasępnego parta.
Toroj
*
- Rozumiesz, Syriusz zszedł na obiad

w czerwonej koszuli, zaczarowanej tak, że latały po niej złote feniksy –

opowiadał George. – Oświadczył, że to będzie od dzisiaj strój organizacyjny

zak... no wiecie.
Dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Cały Syriusz –

powiedziała Ginny.
- Szkoda, że tego nie widziałam – dodała Hermiona z

żalem.
- No... szkoda – zgodził się Fred. – Żebyś ty widziała minę

Snape’a! Mało go szlag nie trafił...
- ...bo Syriusz... zaraz zaczął

mu wpychać... taki sam ciuch w prezencie! – wtrącił Ron, rechocąc jak

obłąkany.
- No i...?
- No i Snape powiedział, że noszenie strojów

organizacyjnych to świetny pomysł. Aportował się od stołu, a za chwilę

wrócił w płaszczu Śmierciojada i w masce – dodał Fred.
- I to już było o

wiele mniej zabawne – odezwał się Harry bez entuzjazmu.
- Mama o mało nie

zemdlała...
- Ale mama jednak ma klasę – ciągnęła Ginny z podziwem. –

Powiedziała, że zak... że nie jest organizacją militarną, i że nikt nie

będzie siadał w mundurze do stołu, póki ona gotuje. Czyli jeśli chcą jeść,

to mają się przebrać.
- Aluzju poniali – podsumował jeden z bliźniaków.

– Swoją drogą, Kajman ma naprawdę cool pelerynę, z czarnej wężowej skóry.

Pomacałem, jak nie patrzył. Zacznę odkładać i kupię sobie coś podobnego. Ale

nie czarne i nie takie długie, długie już niemodne.
Powyższa rozmowa

toczyła się na rojnej londyńskiej ulicy. Po kataklizmie, jaki nawiedził

Syriuszową kuchnię, stało się jasne, że aby godnie celebrować nadejście

Nowego Roku, należało dokupić fajerwerków (a następnie otoczyć je ochronną

strefą antytonksową). Bill domagał się większej ilości szampana i piwa

kremowego. Zapowiadał też dostarczenie polskiego porteru o morderczej mocy

siedmiu „volt”, ku zgrozie swej matki i przy cichym przyzwoleniu ojca. Molly

w ostatniej chwili odkryła również, że w jakiś niepojęty sposób zapasy

szynki i majonezu zredukowały się do nędznych pozostałości. Było więc jasne,

że trzeba wybrać się na ulicę Pokątną. Bill i Remus zadeklarowali chęć

dokonania zakupów, a przy okazji dopilnowanie młodszego pokolenia.
W ten

sposób całe towarzystwo mogło cieszyć się spacerem. Pogoda była dokładnie

taka, jaka powinna być w dniu ferii zimowych: lekki mrozik i słońce, śnieg,

jak to w mieście, istniał w postaci symbolicznej – na dachach i trawnikach,

ale przyjmowany był z zadowoleniem jako znak prawdziwej zimy. Remus otulił

się szczelniej swoją podszytą wiatrem peleryną i poprawił szalik. Jego oczy

czujnie, iście wilczo, przepatrywały tłum przechodniów, szukając oznak

czegoś podejrzanego. Jednym uchem łowił jednocześnie paplaninę idących obok

dzieci.
- Panie profesorze... – usłyszał głos Hermiony Granger.
-

Tak..? – zerknął na nią przelotnie, by nie wydać się niegrzecznym.
-

Chodził pan do szkoły z profesorem Snapem, prawda? Czy on zawsze był taki

dziki?
Remus bezwiednie parsknął krótkim śmieszkiem. Słowo „dziki” bardzo

dobrze określało Severusa.
- Słabo go znałem, był przecież w

Slytherinie, ale jeśli chodzi o jego stosunek do ludzi, to... powiedzmy, że

nigdy nie był szczególnie towarzyski.
- Dlaczego?
Remus spojrzał

prosto na Hemionę. Oboje zwolnili, puszczając towarzyszy przodem, pod

dyskretną ochroną Billa Weasleya.
- Tego nie wiem, ale... – powiedział

cicho Lupin. - Mam wrażenie, że jego warunki domowe nie różniły się zbytnio

od tego, jak żyje Harry. Jednych to hartuje, a drugich łamie. Snape nie miał

szczęścia być bohaterem narodowym... o ile można nazwać takie coś

szczęściem.
- No tak... – mruknęła Hermiona.
Nagle zatrzymała się jak

wryta. Lupin błyskawicznie rozejrzał się, mocniej zaciskając palce na

różdżce w kieszeni. Hermiona patrzyła na reklamę wystawioną w witrynie

apteki.
- Muszę tu wstąpić. Dogonię was za chwilę.
- Ale...
-

Profesorze, nikt mnie przecież nie zaatakuje w biały dzień na ulicy. Zresztą

to nie na mnie polują... Newman może i jest beznadziejnym nauczycielem OPCM,

ale ćwiczymy też poza lekcjami. W razie czego umiem się obronić.
-

Chciałbym w to uwierzyć – odparł Remus. – Dobrze, idź. Zaczekamy na ciebie w

„Dziurawym Kotle”.
*
Pukanie do drzwi oderwało Snape’a od pisania.

Odczekał dłuższą chwilę, z nadzieją, że pukacz się zniechęci lub uzna, że

nie ma go w pokoju. Niestety, kołatanie powtórzyło się, tym razem wykonane z

energią, niosącą przejrzyste sygnały „wiem-że-tam-jesteś-i-zaraz-wejdę”.

Severus sapnął z irytacją. Ta Tonks jest po prostu bezczelna. (Severusowi

nie przychodził do głowy nikt inny, kto miałby tyle tupetu.) Czy ona nie

rozumie, że człowiek czasami chciałby być sam? No, może nie czasami, może

ciągle, ale to przecież nie zmienia faktu, że...
Severus otworzył drzwi,

spodziewając się malinowej ofensywy na wysokości oczu, jednak z zaskoczeniem

ujrzał tuż przed nosem chmurę brązowych loków, a niżej czekoladowe oczy o

wejrzeniu inteligentnym i stanowczym.
- Dzień dobry, panie

profesorze.
- Dzień dobry, panno Granger. Słucham.
- Mogę wejść?
W

ciągu trzech sekund mózg Mistrza Eliksirów przyjął i zanalizował dane: tusz

na rzęsach, szminka, figura uwolniona z workowatej szaty szkolnej – po czym

wypluł informację zwrotną >kobieta<.
- NIE.
- W takim razie

załatwię to w progu – zgodziła się Granger bez oporu, podając Severusowi

jakieś pudełeczko. – To dla pana.
- Co to jest? – zainteresował się

mimowolnie.
- Mugolskie lekarstwo dla palaczy. W plastrach. Przykleja się

je do skóry, a nikotyna przechodzi do krwiobiegu i...
- Zapewniam, że nie

musisz mi tłumaczyć zjawiska osmozy. A teraz żegnam – przerwał jej Snape

brutalnie i zamknął drzwi. A raczej usiłował zamknąć, gdyż przeszkodził temu

czubek damskiego buta, wciśnięty między skrzydło a futrynę.
-

Grangerrrr...
- Proszę, niech pan to weźmie.
- Granger, odczep

się! Skąd ci przyszedł do głowy tak idiotyczny pomysł? Jak chcesz zostać

siostrą miłosierdzia, to ćwicz na kimś innym.
- Świetnie – powiedziała z

przekąsem. – Tylko ciekawe, co będzie, jak już pan zje ostatni

ołówek.
Snape prychnął pogardliwie, przybierając najbardziej odpychającą

ze swych min.
- Syriusz może się obyć bez whisky, ale panu jest ciężej –

ciągnęła dziewczyna. – Kiedy mój tata odzwyczajał się od palenia,

powiedział, że wolałby iść do piekła, bo tam przynajmniej by nie twierdzono,

że wszystko to dla naszego dobra.
- Kolaborujesz z obozem wroga? –

zadrwił Mistrz Eliksirów. – Liczysz na jakieś ulgi na lekcjach? Nie

przyjmuję łapówek.
- Na nic nie liczę! – W końcu udało mu się ją

rozzłościć. – Ciekawe, że nie odróżnia pan zwykłej życzliwości od próby

przekupstwa. Wyrównuję tylko szanse w tym głupim zakładzie. A tak nawiasem,

to nie jest prezent i jakby co, to liczę na zwrot galeona.
-

Miooonaaa!!! Lunch!! – rozległ się na parterze głos

Ginny Weasley. – Gdzie jesteś? Mama zrobiła galaretkę!
- Idę! –

odkrzyknęła, po czym błyskawicznie przerzuciła pudełko nad głową Severusa,

do wnętrza pokoju. Nim zdążył zareagować, już zbiegała ze schodów.

Mimowolnie odczuł nadzieję, że potknie się na feralnym schodku, ale

przeskoczyła go zręcznie i znikła mu z widoku.
„Bezczelność” – pomyślał

kwaśno, mając jednocześnie na myśli mugolski eliksir i schody. Wycofał się

do zacisza swej sypialni, niczym borsuk, chowający się w norze.
*
-

Dom urządzony, szampan kupiony, fajerwerki są... – wyliczał Syriusz,

sięgając po galaretkę. – Mamy ostatni dzień roku, możemy niebawem zacząć

świętować. Nawet ten cholerny skrzat gdzieś wsiąkł. Może mam szczęście i nie

wróci.
Hermiona już otwierała usta, by wygłosić krótkie umoralnienie na

temat traktowania skrzatów domowych, kiedy pani Weasley wrzasnęła

przeraźliwie:
- Nie jedz tego!! – i złapała Syriusza za rękę.


Wszyscy podskoczyli nerwowo, a Black upuścił deser.
- Syrop do

galaretki zrobiłam na sherry. Nie wiem czym cię Dumbledore obłożył, ale wolę

się o tym nie dowiadywać przed czasem – wyjaśniła z zakłopotaniem, wręczając

mu inną miseczkę. – Tu masz porcję z syropem karmelowym.
- Dzięki,

Molly. Jestem naprawdę wzruszony twoją troską – mruknął Syriusz, oglądając

swoje kolana, pokryte lepką słodyczą.
- Zaraz to załatwimy! –

zakrzyknęła ochoczo Tonks, wymachując różdżką, nim Syriusz zdążył

zaprotestować. – Chłoszczyść!
- Ekhm... – odezwała się górka mydlanej

piany, odkładając na stół salaterkę i łyżkę. – Chyba jednak zrezygnuję z

deseru. Ninny, serce moje, jakim cudem udało ci się zostać aurorką?
-

Egzaminator nie kazał mi sprzątać – wyjaśniła Tonks z prostotą, otrzepując

kuzyna z mydlanych baniek. Reszta biesiadników, usiłująca dotąd zachować

resztki powagi, nie zdzierżyła. Hermiona omal się nie udusiła, Harry’emu

spadły okulary, a rudowłose plemię zanosiło się iście weasleyowskim

rechotem, waląc się nawzajem po plecach z dzikiej radości. Lupin naciągnął

golf na twarz, wyjąc z uciechą przez wełnę. Syriusz zamienił się w psa i

otrzepał się zamaszyście z piany, kłapiąc uszami. Udając śmiertelną urazę,

zaczął obszczekiwać Tonks. Kichał przy tym co chwila, wzmagając jeszcze

bardziej głupawkę przy stole.
- Was po prostu nie można trzymać razem –

oświadczyła Molly Weasley, usiłując wytrzeć czarnego kundla ścierką do

naczyń. – Zachowujecie się skandalicznie, po prostu skandalicznie... Kocham

was wszystkich – wyrwało się jej od serca.
Śmiechy ucichły. Jak

margerytki kierujące się do słońca - tak obróciły się ku niej rude głowy...

i nie tylko rude. Chwilo szczęścia, trwaj... nigdy nie trwa długo, gdyż

przestałaby być chwilą.
- Czy osoba nie objęta tą deklaracją może siąść

do lunchu? – odezwał się cierpki głos od drzwi.
- Eeee... oczywiście –

powiedziała Molly, lekko zmieszana. – Ser, szynka i majonez, jak zwykle?

Ginny, podaj panu pieprz.
- Miło, że pani pamięta – powiedział Snape

nieco cieplejszym tonem (około pięciu stopni powyżej zera). Dmuchnął na

tęczową kulę, która próbowała osiąść na jego talerzu. Zachowywał się tak,

jakby jedzenie lunchu w towarzystwie setek fruwających banieczek oraz psa,

który właśnie zabierał się do wylizywania galaretki, należało do jego

stałego rozkładu dnia.
- Syriuszu! – skarciła psa pani Weasley.


Syriusz z powrotem przyjął ludzką postać i wytarł galaretkę z nosa.


- Przepraszam, Molly.
- Na UA obniżyli wymagania? – zapytał Snape

niby obojętnym tonem, obserwując, jak Tonks usiłuje zlikwidować inwazję

latającego mydła. Dziewczyna o włosach koloru lawendy rzuciła mu złe

spojrzenie, ale natychmiast rozpromieniła się w uśmiechu (nieco

złośliwym).
- Nie, nie obniżyli. I wiesz, jest tu paru młodych ludzi,

którzy również chcą wstąpić na mój stary, poczciwy uniwerek, więc

pomyślałam, że skoro mamy tu w kupie dyplomowanego aurora, dwóch speców od

Czarnej Magii i jednego animaga, to fajnie by było zrobić im podchody.
-

Co..?
- Ćwiczenia ze skradania i klątw. W tej budzie... przepraszam,

Siri... jest od metra zakamarków. Mamy przed sobą cały wieczór, moglibyśmy

się trochę zabawić.
- Świetny pomysł! – ożywił się Syriusz. –

Dobierzemy się w pary...
- Skradanie się w parach faktycznie jest bardzo

efektywne – mruknął Snape z ironią.
- No to pojedynczo. Jakie zasady? Na

full, czy na soft?
- Soft – orzekł stanowczo Remus. – Stare konie,

chcecie rzucać tormenta na dzieci?
- Nie jestem dzieckiem! –

zaprotestował Harry.
- Ale tormentem i tak byś nie chciał dostać, boli

niemal tak samo jak cruciatus.
Harry’emu zrzedła mina.
- A więc

wersja soft, rekreacyjny trening na miękko – podsumował Snape, patrząc

znacząco w oczy Blacka. – Żadnych obrażeń... i żadnego rzucania evanesco* na

odzież.
- Jasne – mruknął Syriusz, uśmiechając się drapieżnie. – Zbiórka

w salonie o zmierzchu.

*evanesco – zaklęcie likwidujące
Child
No co ja mam napisać? Że

świetne (jak zwykle), że rozśmieszyło mnie jak stąd

do Meksyku i z powrotem? Że Severus jest jeszcze bardziej

"severusowaty"?
Zamiast tego kilka uwag natury

ogólnej:

Mózg Seva pracuje w bardzo ciekawy sposób
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Podobnie jak Hermiony (Nadal upieram się, że

Sev rozpylił coś w powietrzu)
A i Wielce Szanowany Ród Blacków

jak zwykle szaleje
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
Kanapki z szynką i majonezem są bardzo smaczne


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

I gdybym mógł coś doradzić - jak jest

soft, niech będzie hard(core) zamiast full.
Ellie
Właśnie zastanawiałam

się kiedy nowy part będzie, wchodzę na forum i niespodzianka.

Od razu tak jakoś mi się weselej zrobiło, kiedy go

zobaczyłam, a jak przeczytałam to już wogóle. Jak zwykle

świetnie. Jeszcze napiszę, że w poprzednim parcie bardzo mi

się podobały kajmankowe rymowanki, ta na lodówce i odpowiedź

Snape'a.


align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>W ciągu trzech sekund mózg Mistrza

Eliksirów przyjął i zanalizował dane: tusz na rzęsach,

szminka, figura uwolniona z workowatej szaty szkolnej – po czym

wypluł informację zwrotną >kobieta<.


class='postcolor'>

A ten fragment to po prostu

mistrzostwo świata. Już dawnosię tak nie śmiałam,

jak przy nim.


align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Kanapki z szynką i majonezem są

bardzo smaczne

class='postcolor'>

Bardzo smaczne, nie dziwię

się więc dlaczego Sev się tak nimi zajada. On chyba wogole

lubi majonez, co? Bo ja bym w życiu nie zjadła oliwek z

majonezem.

A! I jeszcze jedno, znalazłam parę

literówek, ale mało istotnych.
Toroj
Ellie, po twoim zgłoszeniu przejrzałam

bardzo dokładnie ostatni odcinek, ale nie znalazłam ani jednej literówki.

Gdzie ty je widziałaś?
Child, zostanę jednak przy słowie

"full", bardziej mi się podoba niż "hard". Hard kojarzy

mi się, za przeproszeniem, z pornografią. A w ogóle co z "Dwadzieścia

lat wcześniej"? Zostawiłeś rozgrzebany tekst i nic przy nim nie robisz.

Child
"Dwudziestka" sie

pize - powoli ale pisze
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Zaraz, zaraz - hard kojarzysz z pornografią? Gdybym

twojego wyjaśnienia nie zobaczył, to nadal kojarzyłoby mi się to z muzyką

hard corem zwaną.
Ellie

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>(Severusowi nie przychodził go głowy

nikt inny, kto miałby tyle tupetu.)

class='postcolor'>
do głowy powinno

być.


width='95%' cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE

- Ale mama jednak na

klasę...

class='postcolor'>
chyba ma klasę?

Ale dziwię ci

się, że nie znalazłaś, bo mi też drugi raz ciężko było znaleźć


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Pozdrawiam i życzę weny, żebyś szybciutko dała nowego

parta.
Toroj

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Ale dziwię ci się, że nie znalazłaś, bo mi

też drugi raz ciężko było znaleźć
Pozdrawiam i życzę weny, żebyś

szybciutko dała nowego parta.

class='postcolor'>
Dziękuję. Wzrok już nie ten... Na

razie to chyba będzie aspiryna i sok malinowy, a nie "next part",

grypa szaleje.
Ellie
W takim razie zdrówka życzę.


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Toroj
Odcinek zawiera treści nieodpowiednie

dla dzieci poniżej lat jedenastu.

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'

/>

*
Gdyby Harry Potter miał kiedykolwiek opisać dom

Dracona Malfoya, zapewne jego wyobrażenia byłyby bardzo zbliżone do tego, co

prezentowała sobą siedziba Blacków, nim zajęły się nią błogosławione ręce

Molly Weasley – no, może pomijając pajęczyny, grzyb w łazienkach,

bahanki w zasłonach i martwe pufki pod kanapą. Zdziwiłby się, stwierdziwszy,

że rezydencja Malfoyów przypomina dom ciotki Petunii (z tym, że pani Dursley

nie było stać na meble w stylu Ludwika XVI) – podobnie jasny,

wypucowany i sterylny.
Ostatniego dnia roku 1995, w godzinach

popołudniowych, Lucjusz Malfoy stał przed lustrem (późne empire) i

wypróbowywał zaklęcia zawiązujące krawat. Jednak kolejne warianty drapowania

śliskiego jedwabiu nie zadowalały go. Lucjusz w skrytości ducha nie lubił

krawatów, ale cóż... noblesse oblige*, zwłaszcza w tych zamugolonych

czasach.
Obok jego syn, który już zdążył uporać się ze sztywnym

kołnierzykiem, krawatem i wszelkimi odświętnymi akcesoriami młodego

dżentelmena, przeglądał katalog ze sprzętem sportowym. Czekali na Narcyzę,

wciąż jeszcze roztrząsającą w swym buduarze ważki dylemat, czy na bal

Noworoczny ma włożyć perły, czy diamenty.
Malfoya seniora ogarnęło

niejasne uczucie dyskomfortu. W pierwszym momencie nie potrafił określić

jego źródła, potem jednak wrażenie skoncentrowało się w okolicach lewego

przedramienia.
„No nie...” – pomyślał Lucjusz z

irytacją. – „Nie powinien się narzucać akurat teraz. To takie...

nieeleganckie.”
Westchnął. Lord był – oczywiście –

wielki, potężny, wspaniały, budzący respekt... i szalenie prowincjonalny.

Żadnego wyczucia norm towarzyskich.
Przez następne pół minuty Lucjusz

wczuwał się we własny organizm, oczekując znajomego szczypania, rwania i

palenia tuż pod skórą (nigdy nie był to ból, lecz irytujące wrażenie tuż na

jego granicy, niemożliwe do zignorowania). Jednak nic nie uległo zmianie,

dziwne mrowienie w miejscu Mrocznego Znaku nadal trwało, nie zmieniając

natężenia. Lucjusz z namysłem potarł ramię.
- Draco!
- Tak,

ojcze?
- Idź do mojego gabinetu i przynieś mi notes z prawej szuflady

biurka. Ten czarny.
Draco rzucił ojcu buntownicze spojrzenie znad

katalogu.
- Nie jestem skrzatem. To są ich obowiązki. Wezwij

któregoś.
Lucjusz utkwił lodowate, szare oczy w krnąbrnym potomku.
-

Synu... czy kiedykolwiek wspominałem ci o kajdanach, łańcuchach oraz

chłostaniu biczem do krwi?
Draco potrząsnął głową, szeroko otwierając

oczy ze zdumienia.
- Mamy coś takiego w domu?! – zapytał ze

źle skrywanym entuzjazmem.
Malfoy senior uniósł brwi i zmierzył swego

syna spojrzeniem pełnym zastanowienia.
- Tak więc, jeśli za pięć minut

nie będę miał tego notesu w ręku, to NIE będziesz miał okazji się zapoznać z

takimi akcesoriami jak pejcze i kolczatki, jasne?!
Draco nadąsał się

i bez pośpiechu wyszedł z pokoju, w drzwiach mijając się z matką. Lucjusz

mógł jednak bardzo dobrze usłyszeć, jak na schodach nabiera pędu, dudniąc

obcasami po stopniach. Tak, chłopców pokroju Dracona należało trzymać

krótko.
- Lucjuszu...! – jęknęła dramatycznie Narcyza. –

Jak mogłeś!?
- Co jak mogłem? – spytał Malfoy z roztargnieniem,

wracając do walki z krawatem.
- Obiecywałeś, że zanim zaczniesz

uświadamiać Dracona, najpierw to wspólnie omówimy! On jest taki

delikatny! A ty zaczynasz tak... obcesowo!
Lucjusz

westchnął.
- Narcyzo, na Merlina, chłopak ma szesnaście lat. Koledzy w

szkole uświadomili go już dawno i gruntownie. Może z wyjątkiem zajęć

praktycznych z zakładania więzów niezaciskowych.
Narcyza wzniosła oczy

ku neoklasycystycznemu sufitowi, markując łkanie i dystyngowane pociąganie

nosem, gdyż nie chciała sobie zniszczyć kunsztownego makijażu.
W cztery

minuty później Lucjusz kartkował czarny notatnik i wodził palcem po

terminarzu. 31 grudnia i 1 stycznia – bal u Averych, 2 stycznia

– odwieźć Draco na King Cross, 3 stycznia – zebranie...

Sacrebleu! Trzy dni przed terminem? Co się dzieje, otchłanie piekielne?


Mroczny Znak nadal mrowił.
*
Walden MacNair, kat ministerialny,

oderwał się od konsumowania świątecznego haggisa* i podrapał po lewym

przedramieniu. Z pewnym zdziwieniem podciągnął rękaw, przyglądając się

podejrzliwie emblematowi organizacyjnemu.
- Waldi...? – bąknęła

niepewnie jego żona. – Tylko nie mów, że on cię wzywa akurat

teraz! Przecież są święta! – załamała ręce.
- Nie wiem

– mruknął, drapiąc się ponownie. – Nie wiem, co on kombinuje,

jest inaczej niż zwykle.
*
Gdzieś w niedostępnym zakątku Wielkiej

Brytanii Czarny Pan z roztargnieniem podrapał się po Mrocznym Znaku, po czym

energicznie odstawił puchar z winem i nerwowo podciągnął rękaw szlafroka.

Blada jak kość słoniowa skóra wokół Znaku była lekko zaogniona.
-

Glizdogon!!! – ryknął Lord Voldemort, drapiąc się po

tatuażu, gdyż swędział coraz bardziej.
„Szlag by trafił! Znów

jakiś idiota usiłuje pozbyć się Znaku. Nigdy się nie nauczą...”
-

Glizdogon!!! Przynieś mi ubranie!
- Mała zmiana planów

– mruknął Voldemort, sięgając znów po wino i przyglądając się

wizerunkowi czaszki na swej ręce. – Ciekawe który to. A myślałem, że

to będzie nudny Nowy Rok.
*
Na pierwszym piętrze domu Blacków, w

sypialni zaryglowanej na trzy spusty Severus Snape skończył powtórnie czytać

ulotkę dołączoną do zestawu plastrów nikotynowych. Była bardzo... mugolska.

Co nie znaczyło, że nie umiałby zrobić identycznej substancji u siebie w

pracowni.
- Trywialne – mruknął do siebie.
- Głupie –

dodał.
- To tylko eksperyment – warknął w stronę portretu świętej

pamięci Horacego Blacka.
- Czy ja coś mówiłem? – odwarknął portret

pogardliwie. – Przecież grozi mi się tu styropianem za każde słowo.


Snape rozpakował drugi plaster i przykleił go na cienkiej skórze

przedramienia. W ataku przewrotnego poczucia humoru zalepił oba oczodoły

Mrocznego Znaku, więc wypalona na jego ręku czaszka wyglądała jakby nosiła

okulary. Snape zatrząsł się od tłumionego ironicznego śmiechu.


*
Dwustu sześćdziesięciu czterech Śmierciożerców jednocześnie

podrapało się po tatuażu.

noblesse oblige (franc.) –

szlachectwo obowiązuje
haggis – szkocka potrawa narodowa z

podrobów baranich lub cielęcych, siekanych z sadłem, cebulą, mąką owsianą i

przyprawami, gotowanych w owczym żołądku.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.