Tym razem
będzie w częściach, bo mam mało czasu i zanim skończę, to jeszcze trochę
zejdzie. A wywieszenie początku na forum może mnie zmobilizuje do
pracy.
Rzecz dzieje się pomiędzy "Dla każdego gwiazda" a
"Expecto patronum".
„Hapy Niu Jer , albo
pojedynek czarnych charakterów.”
(napisała Toroj
bezczasowa)
Moja
jest tylko racja i to święta racja, bo nawet jeżeli jest i twoja, to
moja jest mojsza niż twojsza, i zaprawdę powiadam wam, że to właśnie
moja
racja jest najmojsza!
Kiedy Severus po raz
pierwszy zobaczył wnętrze domu pod adresem Grimmauld Place 12, widok
przyprawił go o lekki wstrząs estetyczny. Nie żeby miał coś przeciwko
srebrnej farbie (obłażącej), rodzinnym konterfektom (ponuro zezującym ze
wszystkich ścian) albo wężom. Tych ostatnich było jednakże stanowczo zbyt
wiele, nawet jak na gust członka Domu Slytherin. Po wizycie w toalecie,
gdzie był zmuszony pociągnąć za spłuczkę w kształcie kobry, Snape miał już
wrażenie, że wszystko wokół niego pełza. Sacrebleu! Wszyscy Blackowie
byli najwyraźniej szurnięci, nie wyłączając Syriusza Blacka - z tym, że on
był szurnięty jakby w drugą stronę.
Snape ograniczał wizyty na Grimmauld
Place do niezbędnego minimum. Z pewną ulgą zauważył, że wygląd domu
poprawiał się, głównie dzięki wysiłkom Molly Weasley. Kiedy jednakże
obowiązki przygnały go do siedziby Blacków tuż po Bożym Narodzeniu, znów
doznał szoku, który sprawił, że omal nie przewrócił się w progu. Ponury i
zaniedbany dotąd hall został odnowiony. Ściany pokrywała nowa tapeta w
girlandki różyczek, tudzież złote gwiazdki. Ponure gęby portretów zasłonięto
wizerunkami pyzatych Mikołajów oraz wieńcami z choiny i kiściami
różnorodnych bombek. Severus zauważył, że rodowa kolekcja głów domowych
skrzatów została ubrana w krasne czapeczki oraz sztuczne brody, i przeklął w
żywe kamienie swoją spostrzegawczość. Wszystko to jednak bladło w obliczu
clou programu, czyli schodów oplecionych masą migających kolorowych
lampeczek i różowych kul. Na każdym schodku stał już to podświetlony
krasnalek, już to czerwononosy renifer albo bałwanek w cylinderku. Natomiast
w samym środku tego variete bezguścia siedział sam pan domu, jako wielki
czarny pies w czerwonej czapce z reniferowymi rogami.
Snape jeszcze raz
potoczył osłupiałym wzrokiem po świątecznie przyozdobionym hallu, następnie
stwierdził z niesmakiem:
- Black, tym razem przegiąłeś
ostatecznie.
Czarne psisko zrobiło lekceważącą minę, wywieszając język i
ostentacyjnie podrapało się tylną łapą w szyję.
- Gdzie Albus? –
burknął Snape.
- Whuf – odparł Black, wskazując nosem wejście do
kuchni.
Kuchnia na szczęście wyglądała normalnie. Dekoratorskie zapędy
gospodarza nie dotarły tutaj, a w każdym razie nie zdołały się w pełni
rozpanoszyć. Poza kolorowymi skarpetami, wciąż jeszcze wiszącymi na gzymsie
kominka i pękami jemioły na belkach pod sufitem, nie było tu świątecznych
akcesoriów. Chyba że liczyć Albusa Dumbledore’a, który miał na sobie
czerwony szlafrok w białe niedźwiadki, a na tiarze wieniec z ostrokrzewu.
Dyrektor Hogwartu z błogą miną sączył kremowe piwo przez słomkę i rzucał
strzałkami w mugolską fotografię Ministra Magii, zawieszoną na drzwiach
kredensu.
- Witaj Severusie. To prezent od Syriusza – wyjaśnił,
celując starannie. – Znakomita rozrywka.
Lotka utkwiła dokładnie
pośrodku melonika Knota. Severus obrócił w palcach rzutkę, wziętą ze stołu,
po czym cisnął nią błyskawicznie, trafiając ministra w ucho.
-
Rzeczywiście – zgodził się. – Ale byłoby ciekawiej, gdyby się
ruszał.
- Albo gdyby był żywy – dodał z paskudnym
uśmieszkiem.
Dumbledore machnął ręką.
- Już i tak pani Weasley
utyskuje, że demoralizujemy z Syriuszem jej dzieci. Chociaż co do bliźniaków
mam odmienne zdanie. A co u naszego ulubionego wroga, pana Zadziwiającego
Voldiego Zaklinacza Węży? – dyrektor zmienił nagle temat, jednocześnie
robiąc dziurę w drugim uchu Korneliusza Knota.
- Mam wrażenie, że nie
traktuje pan tej wojny szczególnie poważnie – rzekł Snape
chłodno.
- Drogi chłopcze, mam sto pięćdziesiąt lat, czy coś koło tego, i
gdybym usiłował wszystko traktować śmiertelnie poważnie, to zapewne
skończyłbym ze sobą już za czasów Grindelwalda.
Na twarzy Mistrza
Eliksirów pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu odwróconego do góry nogami.
- Och, przepraszam, Severusie! – stropił się Dumbledore.
-
Mam wrażenie, że Bydlak jest jednak gorszy od Grindelwalda –
powiedział Snape, udając, że niczego nie słyszał.
- Owszem –
mruknął Dumbledore. – Stary Grindelwald był, z przeproszeniem,
solidnym Prusakiem, ze wszelkimi konsekwencjami tego faktu. Przejawiał
zdrowe zainteresowanie władzą nad światem i działał logicznie. Natomiast
Voldemort to obłąkany geniusz, a przewidywanie jego posunięć jest równie
proste jak...
- Wróżenie z fusów herbacianych – dopowiedział
Syriusz, pojawiając się w kuchni już w ludzkiej postaci. – Trelawney
ma na to prostą metodę: starczy przepowiedzieć wszelkie możliwe
nieszczęścia, a zawsze na coś się trafi. O jakich tym razem nieszczęściach
przybył donieść nasz ubóstwiany Mistrz Eliksirów?
Snape spojrzał na niego
spode łba, a jedna strona ust zadrgała mu, odsłaniając przez chwilę pożółkłe
zęby. Przypominał chudego psa, który bardzo chce gryźć. Opanował się w
porę.
- Dyrektorze...?
- Mów, Syriusz jest wtajemniczany we wszystko
– rzekł Dumbledore.
Mina Snape’a świadczyła, że ma gruntownie
wyrobioną opinię zarówno o Blacku, jak i beztroskim wtajemniczaniu go w
cokolwiek.
- Tym razem niewiele da się powiedzieć. Bydlak przyczaił się
na okres świąteczny, jakby i on zrobił sobie urlop. Zapewne chodzi o to, że
nawet Śmierciożercy mają rodziny i byłoby podejrzane, gdyby nie spędzali z
nimi Bożego Narodzenia. Wszelkie akcje wymagające udziału większych grup
zostały przełożone na styczeń. Co jednak znaczy, że samotni mogą być
wyciągani z łóżka o drugiej nad ranem i wysyłani na jakieś mini krucjaty
– Snape skrzywił się z rezygnacją. – Bydlak odbył prywatną
konferencję z MacNairem i Malfoyem w polu Silencio. Starałem się czytać z
ust, ale ciągle odwracali głowy.
- To żeś się strasznie dużo dowiedział
– mruknął Black ironicznie, otwierając przedpotopową lodówkę w
drewnianej obudowie i wyjmując z niej jakiś garnuszek.
Snape znów łypnął
na niego wilkiem.
- Zdołałem wyłowić słowo „dementor”.
Cokolwiek planują w najbliższej przyszłości, będzie miało prawdopodobnie
związek z Azkabanem. Dostałem też nowe zlecenie na eliksiry, ale zestaw jest
zupełnie typowy: trucizny, antidota, środki uśmierzające i veritaserum.
Czysta rutyna, mam już takie zapasy, że mógłbym otworzyć sklep...
-
Sklepik „Pod Śmierciożercą” – zamruczał Syriusz pod nosem,
a Severusovi zrobiło się czerwono przed oczami. Z wysiłkiem wziął głębszy
oddech i postanowił jeszcze tym razem nie dać Blackowi po pysku.
-
Żadnych torturujących? – upewnił się Dumbledore.
- Rzadko je
zamawia. Woli rękodzieło – odparł Severus ponuro. – Poza tym
zafundował nam zwykłą przemowę polityczną o pognębieniu wrogów, sukcesach i
świetlanej przyszłości dla wszystkich czarodziejów czystej krwi.
- Bla,
bla, bla... jakbym znów słyszał starego, poczciwego Adolfa –
skomentował Dumbledore, rzucając lotką w nos Knota.
- Kogo? –
zdziwili się obaj młodsi mężczyźni (o dziwo, zgodnie).
- Jakie wy
mieliście stopnie z mugoloznawstwa? – spytał dyrektor z lekkim
niesmakiem.
Snape wzruszył ramionami, zapalając papierosa, a Black
gwałtownie zamieszał łyżką w naczyniu i wpakował sobie do ust kopiastą
porcję specjału, przypominającego zmielony lód. Przez chwilę kontemplował
smak z przymkniętymi oczami, po czym gwałtownie przełknął i chuchnął.
-
Co to jest? – zainteresował się Dumbledore.
- Mrożona wódeczka
– odrzekł Syriusz z wniebowziętą miną, szczerząc się w olśniewającym
uśmiechu.
- Alkoholik! – prychnął Snape pogardliwie.
- A ty
narkoman! – odgryzł się Syriusz natychmiast w dwójnasób. –
Ślizgońska Pyntia! Tyle, że zamiast wizji masz żółte zęby, jak wątroba
Chińczyka.
- Pythia, dyletancie. Chętnie bym porównał kolor twojej
wątroby z chińską – wycedził Severus. – A co do zębów, to
przynajmniej mam tyle godności, żeby nie reklamować tak nachalnie magicznej
protetyki.
Black żachnął się gwałtownie. Po długoletnim pobycie w
Azkabanie musiał poddać się gruntownemu remontowi uzębienia i był na tym
punkcie przeczulony.
- Mnie przynajmniej stać na tę protetykę!
-
Zaiste! Odezwał się świątobliwy sponsor gryfońskiej drużyny quidditcha.
- Bardziej świątobliwy niż sponsor Slytherinu!
- Nas sponsor
przynajmniej ma jakąś prezencję.
Black z hukiem postawił garnek na stole
i zaczął zakasywać rękawy. Snape tylko włożył rękę do kieszeni
płaszcza.
- Zrób krok w moją stronę, a przyprawię ci te rogi do głowy na
stałe – warknął złowrogo.
- Pax! Pax,* chłopcy! –
wmieszał się dyrektor Hogwartu. – Bo odejmę punkty obu Domom.
-
Przydałoby się – powiedziała pani Weasley, pojawiając się w drzwiach.
– Zupełnie jakbym słyszała swoich młodszych synów. – Znaczącym
gestem uniosła trzymaną w ręku ścierkę. – Syriuszu, panie Snape, czy
wy nie możecie przynajmniej udawać, że jesteście dla siebie uprzejmi?
-
Mógłbym, gdyby mnie brutalnie nie atakowano w moim własnym domu –
oznajmił naburmuszony Syriusz.
- Ja też mógłbym, gdyby mnie tu
traktowano jak gościa, a nie pomiatano jak domowym skrzatem – rzekł
ozięble Snape.
- Idę o zakład, że ty byś jeszcze na własnym pogrzebie
wygarnął coś złośliwego żałobnikom. O ile ktoś by przyszedł – prychnął
Syriusz.
- Proponuję zacząć od twojego pogrzebu – warknął
Severus.
Dumbledore i Molly wymienili znaczące spojrzenia. Osobno każdy z
tych panów był całkiem rozsądnym, sympatycznym (Syriusz) oraz inteligentnym
(Sever) człowiekiem, natomiast zetknięcie ich powodowało efekt podobny do
wlewania wody do kwasu – wszystko się gotowało i wybuchało.
-
Właściwie... to całkiem niezły pomysł – rzekł powoli dyrektor.
-
Jaki pomysł? – zainteresował się Black.
- Żebyś się założył z
Severusem, że umiałbyś być dla niego grzeczny.
Syriusz wzruszył
ramionami.
- O co? O forsę? Pensje w Hogwarcie, bez obrazy, nie są
szczególnie wysokie. Biedny Snivellus musiałby oddać buty do
lombardu.
Severus zrobił się lekko siny.
- Są wystarczające dla ludzi,
którym nie uderza do głowy woda sodowa i nie wyrzucają pieniędzy na miotły
wyścigowe! – Miotła Pottera leżała mu na wątrobie od dwóch lat.
- Jeżeli... – głos Albusa Dumbledore’a nagle nabrał
głębokich tonów, a w niebieskich oczach pojawiły się stalowe błyski. –
Jeżeli wytrzymacie ze sobą tydzień, dokładnie od teraz do drugiego
stycznia... wtedy, Severusie, podniosę ci pensję o sto galeonów, a ciebie,
panie Black, zacznę wypuszczać na akcje.
Zapadła głęboka cisza. Molly
Weasley stała wciąż z uniesioną ścierką do kurzu, bojąc się choćby poruszyć,
tylko wodziła oczami między oboma adwersarzami. Powietrze wręcz zdawało się
wibrować od kłębiących się w kuchennej przestrzeni ogromnych namiętności.
- Mam obowiązki w szkole – jęknął Snape. – I mogę być w
każdej chwili wezwany do...
- Stąd będzie ci łatwiej się aportować, niż z
Hogwartu – przerwał mu dyrektor.
- Nnie wiem...
- Zakupimy
nowoczesny sprzęt do pracowni eliksirów. Dużo szklanych rurek i takich
tam... i podciśnieniowy ekstraktor Flamella-Bormana – kusił umiejętnie
Dumbledore.
Snape zamknął oczy, by nie widzieć Blacka, który właśnie
zaczął ciągnąć za sznurek u czapki, co powodowało, że pluszowe rogi klapały
o siebie. Wziął baaardzo głęboki oddech. Pal diabli te sto galeonów, miał
wystarczające oszczędności, ale ten ekstraktor...
- I maszynę co robi
„ping” – mruknął Black cicho.
Severus gwałtownie
otworzył oczy.
- Co..?
- Nic. Mnie tam wsio rawno, ale jak ty się
łamiesz? – powiedział Black lekceważąco. – Stawiam tylko jeden
warunek: nie będziesz tu palił.
- Okej! – wybuchnął Snape.
– W takim razie też stawiam warunek! Ty nie przełkniesz w tym
czasie ani kropli alkoholu.
- W porządku – zgodził się Syriusz i
zamachał wesolutko reniferowymi akcesoriami.
Molly Weasley
odetchnęła.
- To ja obiorę więcej ziemniaków! – zaszczebiotała
sztucznie optymistycznym tonem, porzucając ścierkę na rzecz różdżki. Zza
kredensu wylewitował kosz z kartoflami, po czym obierki zaczęły fruwać po
całej kuchni. Podniecona pani Weasley nieco przesadziła z zaklęciem.
-
Podajcie sobie ręce – polecił Dumbledore, mimochodem usuwając
obierzynę z ucha. Nakreślił nad połączonymi dłońmi obu panów skomplikowany
symbol i wymruczał w siwe wąsy jakieś niezrozumiałe zaklęcie. – Teraz
zakład jest wiążący. Jeśli któryś z was będzie oszukiwał lub użyje
słownictwa obraźliwego, konsekwencje będą wyraźnie
widoczne.
Snape’owi i Blackowi miny zrzedły jednocześnie. Zapewne
obaj już kombinowali, jak w dyskretny sposób ominąć (nagiąć albo złamać)
zasady, zmusić przeciwnika do żałosnej rejterady, a jednocześnie samemu nie
ucierpieć. Black odchrząknął.
- No to ja... znajdę ci jakiś pokój...
Severusie – powiedział słabo.
- A ja wyślę sowę do szkoły, żeby
skrzaty przysłały mi trochę rzeczy. Masz sowę... Syriuszu? – zapytał
Snape posępnie.
- Pożyczymy sowę Harry’ego, Severusie.
-
Dziękuję, Syriuszu. Prowadź.
- Goście przodem... – Black wykonał
zapraszający gest w stronę drzwi i dodał: - ...mój drogi - a w jego głosie
zabrzmiała nuta satysfakcji, że udało mu się wymówić tak trudny zwrot.
-
Dziękuję, stary druhu – wykrztusił Snape, zdobywając w pięknym stylu
punkt dla Slytherinu.
Obaj panowie jeszcze przez moment robili Wersal
przy drzwiach kuchennych (pod ubawionym wzrokiem Dumbledore’a i
zdumionym pani Weasley), po czym wynieśli się do hallu. Stary czarodziej
zakneblował się własną brodą, by nie ryknąć homeryckim śmiechem.
- Czy
pan na pewno wie co robi? – spytała Molly z powątpiewaniem, wyjmując
jednocześnie z lodówki kotlety na obiad. – Przecież oni się
pozabijają.
- Och, może nie będzie aż tak źle. Od incydentu z wierzbą
minęło jednak sporo czasu. Przemówiłem im do ambicji, do chęci posiadania i
co tam jeszcze... Molly, przecież na pewno stosowałaś to samo w wychowaniu
swoich dzieci.
- Ale to nie są dzieci, to jest dwóch dorosłych
facetów.
- Czasem wydaje mi się, że nie. Doskonale ich pamiętam jako
chłopców. Syriusz chyba w ogóle nie chodził normalnie, zawsze biegał i
wiecznie był podrapany. A Severusowi kieszenie się obrywały od książek i był
ciągle głodny – Dumbledore uśmiechnął się z nostalgią do wspomnień.
Molly pokiwała ze zrozumieniem głową i dołożyła do puli jeszcze trzy
kotlety dla Mistrza Eliksirów. A potem zatrzymała rozpędzone zaklęcie, które
naobierało już górę ziemniaków i zaczęło zestrugiwać koszyk.
Z hallu
dobiegł stłumiony łomot i przekleństwo. A potem:
- Przepraszam,
Severusie. Zapomniałem, że ten schodek się zapada.
- Nic... nie...
szkodzi.
- Bardzo się potłukłeś?
- Nie.
- Naprawdę mi przykro.
Pamiętaj, to ten schodek, nad którym stoi sarenka.
- Zapamiętam, że to
jedyny, na którym NIC nie stoi, Syriuszu.
- Jak ci wygodniej,
Severusie.
Molly Weasley i Dumbledore słuchali w milczeniu tej
konwersacji, póki głosy nie oddaliły się. Molly pokręciła głową.
- To
będzie masakra.
*
pax (łac.) - pokój